Trzy muśnięcia śmierci. Opowiadanie zgłoszone do konkursu w I LO w Zabrzu pt. „Losy Polaków podczas II wojny światowej”

„Nie rób tego więcej, bo pójdziesz pod sąd wojenny i nic cię nie uratuje”. On wiedział, ale nie zdradził mnie. Wśród Niemców też byli ludzie, którzy nienawidzili wojny i mieli jej dosyć.

Dorota Karwowska

Piękna wiosna wokoło, a mnie nic nie cieszy. Mój dziadek jest ciężko chory. (…) Nowotwór żołądka czyni zastraszające postępy. Słyszę jego głos: – Tak chciałbym jeszcze pożyć. Chociaż rok… – Serce mi się ściska. Nie mogę tego słuchać. Chowam twarz w dłoniach. Jakby z daleka dochodzi mnie głos mamy:

– Tato, spójrz na to inaczej. Pomyśl. Miałeś szczęście. Przeżyłeś wojnę, wychowałeś nas czworo. Wszystkim pomagałeś. Zawsze. Masz dziewięcioro dorosłych wnuków. Jeszcze i im pomogłeś, a pomyśl, ilu twoich kolegów nie miało tego szczęścia. Rzeczywiście napracowałeś się, ale zadbałeś o wszystko. Trzeba przyznać, że miałeś udane życie.

– Tak, masz rację. Wojna to najstraszniejsza rzecz. (…) – Mnie i młodszego o rok drugiego brata wcielono do Wehrmachtu. Straszna to rzecz walczyć w armii wroga, w szeregach tych, których nienawidzisz. (…)

Pałatką okręciłem rękę i strzeliłem do niej. Ból i krew. Całe szczęście – jestem ranny! Nie będę więcej walczył. W punkcie opatrunkowym jakiś lekarz oglądał moją rękę i nagle krzyknął: „Sam sobie to zrobiłeś! Pójdziesz pod sąd wojenny!”. Akurat na noszach nieśli kapitana. Widziałem go przed nalotem. Nie było czasu myśleć. Sam się dziwiłem, kiedy powiedziałem: „Ten kapitan biegł obok mnie. Strzelali z samolotów. Byli nisko, bardzo nisko”. Kapitan był ranny w głowę, ale przytomny. Na pytanie lekarza, czy to prawda, co mówię, odpowiedział twierdząco. Byłem uratowany. Lekarz kazał mi zrobić opatrunek i skierował do szpitala. Wrócił do ciężko rannych. Byłem szczęśliwy. Niech palec diabli wezmą! (…)

Wysłał mnie do komisji w Gliwicach, która miała zająć stanowisko w tej sprawie. Czekałem na korytarzu z duszą na ramieniu. Wreszcie wezwano mnie. Lekarze oglądali mój serdeczny palec z wielką uwagą. W końcu wydali zaświadczenie, że mogła to być samoistna infekcja. Gdy wychodziłem z budynku, spotkałem głównego lekarza z komisji. Powiedział: „Nie rób tego więcej, bo pójdziesz pod sąd wojenny i nic cię nie uratuje”. Zrobiło mi się gorąco. On wiedział, ale nie zdradził mnie. Wśród Niemców też byli ludzie, którzy nienawidzili wojny i mieli jej dosyć. (…)

Nawet w listach trzeba było być ostrożnym. Nas, Ślązaków, pilnowano szczególnie. Jednak kiedyś, przepełniony radością, nie wytrzymałem. Napisałem do żony (byliśmy pół roku po ślubie): „Niedługo będziemy w wolnej…” (zrobiłem kropki). Miałem na myśli Polskę. Wiedziałem, że wasza mama się domyśli. Miałem pecha. Ten list otworzyła cenzura. Wezwano mnie do sztabu. Nie wiedziałem w jakiej sprawie. Dowiedziałem się na miejscu. To był sąd wojenny. Pomyślałem, że to już mój koniec. Gorączkowo szukałem w pamięci, o co może chodzić. Wreszcie wprowadzono mnie do pokoju. Udawałem spokój.

Dziadek westchnął. Znowu na chwilę zamilkł i uśmiechnął się do swoich myśli.

– Tu miałem wyjątkowe szczęście. Nie wiem, co mnie natchnęło, że umiałem tak przekonująco zagrać tę rolę. Pokazano mi list. Spytano, czy to mój. Potwierdziłem; list pisałem po polsku. Jakiś porucznik zapytał, czy będę mówił sam, czy potrzebuję tłumacza. Pomyślałem od razu, że tłumacz to dobry pomysł, bo będę miał czas zastanowić się nad odpowiedzią. Niemieckim w mowie posługiwałem się biegle, ale odpowiedziałem, że potrzebuję tłumacza. Oficer podsunął tłumaczowi list i kazał zapytać, co tam, gdzie kropki, miało być napisane. Odpowiedziałem, że w wolnej ojczyźnie. „A dlaczego tego nie napisałeś?”, zaśmiał się pogardliwie.

Zanim tłumacz przetłumaczył, miałem gotową odpowiedź: „Pisałem po polsku, więc mogłoby to wskazywać na Polskę, a to przecież wasza wina, że nie umiem dobrze po niemiecku”. Wśród sędziów rozległ się szmer. Słyszałem, jak komentują słowa tłumacza: „Was ist das? (Co on powiedział? Co to znaczy?)” Wtedy ja, specjalnie niezbyt dobrą niemczyzną, powiedziałem już bez pomocy tłumacza: „Oddaliście naszą miejscowość Polsce, chodziłem do polskiej szkoły i teraz przezywają mnie polnische Schwein (polską świnią)”. Przewodniczący sądu zerwał się na równe nogi. Zadał mi kilka pytań: jak nas traktują, skąd dokładnie pochodzę? Kazał wezwać komendanta. Spytał go, czy wie, jak traktują Ślązaków jego żołnierze. Komendant przyznał, że słyszał o zatargach i przezwiskach. Wyproszono mnie na korytarz. Wezwano po 10 minutach. Odczytano mi wyrok uniewinniający i przeproszono za nieodpowiednie zachowanie niemieckich żołnierzy.

Całe opowiadanie Doroty Karwowskiej pt. „Trzy muśnięcia śmierci” znajduje się na s. 8 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Doroty Karwowskiej pt. „Trzy muśnięcia śmierci” na s. 8 kwietniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 46/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze