„Kurier WNET” 39/2017, Paweł Bobołowicz: Nie ma wątpliwości, że Polska jest obiektem rosyjskiej wojny informacyjnej

Trzeba nauczyć się poruszać w świecie informacji, tak by skutecznie ją odróżniać od kłamstwa, dezinformacji i manipulacji. Stale też trzeba też poszukiwać nowych mechanizmów obrony.

Paweł Bobołowicz

Fake news – amunicja w wojnie informacyjnej

Nieprawdziwe informacje w mediach pojawiały się od samego początku ich istnienia. Od początku starano się także media wykorzystywać do rozpowszechnienia zmanipulowanych informacji. Przez lata powstały jednak też mechanizmy, które temu miały zapobiegać.

Dziennikarska rzetelność miała być gwarancją weryfikowania informacji w niezależnych źródłach. Publikowanie nieprawdziwych informacji mogło też skutkować konsekwencjami prawnymi. Jednak te wszystkie mechanizmy wykazują swoją słabość w obliczu wojny propagandowej, w której fake news, u nas nazwany po prostu fejkiem, stał się codziennym elementem przestrzeni medialnej. Niewątpliwie sprzyjają temu media społecznościowe, poprzez które właściwie można rozpowszechniać wszystko bez większej obawy o jakąkolwiek odpowiedzialność. Rzetelność została zastąpiona szybkością podania informacji – a wiadomo, że jak się człowiek spieszy… W dodatku twórcy fake news często dysponują zdecydowanie lepszym zapleczem organizacyjnym, finansowym niż redakcje powołane do pokazywania prawdy o świecie.

Fejk

Fake news to oczywiście fałszywa informacja, ale termin ten zaczął też być bardzo pojemny. Fejk bowiem intuicyjnie zaczął oznaczać nie tylko kłamstwo, ale też specjalnie spreparowaną informację, w domyśle będącą elementem jakiejś większej operacji. Fake news ma charakter agresywny, zaczepny. Czasami może też mieć charakter dezinformacyjny, wprowadzający chaos, a może czasem też jest elementem badania reakcji, szybkości i kanałów rozprzestrzeniania się informacji, jej skuteczności.

Taką rolę na przykład mogą pełnić co jakiś czas pojawiające się w sieciach informacje o rzekomych zgonach znanych osób. Informacje są przygotowane profesjonalnie, sprawiają wrażenie wiarygodnych. Szybko trafiają na profile osób, które „podają je dalej”. Z mediów społecznościowych czasem przenoszą się nawet do mainstreamu. Może to wyglądać na makabryczny żart, chociaż ciężko jest wykluczyć, że nie o czarny humor w tym chodzi. To doskonały materiał do analizy kanałów informacyjnych, szybkości rozchodzenia się informacji, a właściwie dezinformacji, naszej podatności na manipulację, analizy mechanizmów, które mają nas chronić przed fałszem.

„Fake news” jest jednak przede wszystkim niebezpiecznym narzędziem wojny informacyjnej. Dziś już nie ma wątpliwości, że wykorzystywanym na bardzo szeroką skalę przez Federację Rosyjską. Nie ma też wątpliwości, że jedną z najbardziej narażonych na zmasowany atak fejków państw jest Ukraina. Nic też dziwnego, że to tam powstały mechanizmy obrony przed „fake news”.

Ponad trzy lata temu ukraińscy eksperci dziennikarze stworzyli projekt Stop Fake, który ma identyfikować mechanizmy, demaskować kłamstwa, a tym samym przeciwdziałać rosyjskiej wojnie informacyjnej. Dzisiaj projekt funkcjonuje w 11 krajach, od czerwca br., dzięki wsparciu finansowemu Ministerstwa Spraw Zagranicznych, pod patronatem Stowarzyszeniem Dziennikarzy polskich zaczęła funkcjonować również polska edycja Stop Fake. Nie ma bowiem wątpliwości, że również Polska jest obiektem rosyjskiej wojny informacyjnej, a relacje polsko-ukraińskie są jej jednym z najaktywniejszych placów boju.

W tej wojnie wykorzystywane są problemy historyczne i bieżące wydarzenia. Często się je miesza. Celem bez wątpienia jest osłabianie procesu współpracy Polski i Ukrainy, a wręcz wzbudzanie wzajemnej niechęci i nienawiści. Rosja liczy również na dyskredytację naszych krajów w oczach naszych partnerów. Kłamstwa służą też budowaniu negatywnych wizerunków naszych krajów w społeczeństwie rosyjskim.

Jednym z łatwiejszych i stale wykorzystywanych pól do tworzenia fejków są wzajemne historyczne relacje Polski i Ukrainy. Trudno nie powiązać faktów nagromadzenia komentarzy dotyczących „banderyzmu”, „banderyzacji” od czasów rewolucji na Majdanie z rosyjską agresją przeciwko Ukrainie.

Ten temat tak skutecznie zalewał polski internet, że w ciągu kilku miesięcy faktycznie udało się skutecznie przestraszyć Polaków rzekomo w lawinowy sposób postępującą „banderyzacją” Ukrainy, która miałaby być dowodem na „antypolskość” środowisk wywodzących się z „Majdanu”. Niektórzy temu ulegali nieświadomie, a inni sprytnie zaczęli na obawach grać i je podgrzewać, widząc w tym też polityczny interes.

Paweł Kukiz wspierał ukraińską rewolucję, śpiewając na kijowskim Majdanie i nie przeszkadzało mu, że wokół powiewały czerwono-czarne flagi, a obok głównej sceny wisiał plakat Stepana Bandery – chociaż chyba miał wtedy wiedzę, co te symbole i nazwisko oznaczają. Chwilę później już jednak straszył banderowską Ukrainą i krytykował władze w Kijowie za rzekomy nacjonalizm. Co ciekawe, zapominając, podobnie jak i wielu innych krytyków, że prezydent P. Poroszenko, czy też były premier A. Jaceniuk i obecny W. Hrojsman to osoby, które łatwiej wpisać w typowo „platformerski” nurt liberalny (małym dowodem tego niech będą takie persony polskiej liberalnej polityki, które znalazły schronienie na Ukrainie, jak L. Balcerowicz, J. Miller, S. Nowak, a na stałe miejsce, jakby tylko chciał, mógłby też liczyć Donald Tusk – zresztą kto wie, jaka przyszłość go czeka) niż powiązać z jakimkolwiek odcieniem nacjonalizmu.

Tak czy inaczej, dziś nie ulega wątpliwości, że sprawy sporów historycznych uległy rozlaniu i są obecne w reakcjach obydwu społeczeństw, a pojęcie „banderyzacji” jest mocno przywiązane do wszelkich dyskusji o relacjach Polski i Ukrainy. Nic dziwnego, że właśnie ten trop z chęcią wykorzystuje rosyjska machina propagandowa.

Potrafi go też wpisywać w kontekst współczesnych wydarzeń, nawet tych nie mających nic wspólnego z relacjami Polski i Ukrainy. Wystarczy do prawdy dodać trochę kłamstwa.

FEJK: pobita ukraińska uczennica

13 maja br. polską opinię publiczną zszokowała informacja o pobiciu w Gdańsku 14-letniej dziewczyny przez jej cztery koleżanki. Napastniczki biły, kopały po głowie i wyzywały ofiarę. Całe wydarzenie zostało zarejestrowane na telefonach komórkowych i udostępnione na jednym z serwisów społecznościowych. Jako możliwy motyw napaści na czternastolatkę wskazywano zazdrość koleżanki, której to ofiara miała odbić chłopaka. Brutalność napadu oraz fakt, że czynu tego dokonano na oczach kilkudziesięciu osób, z których nikt nie zareagował, wzburzyły opinię publiczną. Policja szybko zatrzymała dwie napastniczki, do szkoły została skierowana kontrola z kuratorium. Wszystkie osoby biorące bezpośredni udział w wydarzeniu były Polakami.

Bez względu na to, jak straszne było to wydarzenie, trudno jest sobie jednak wyobrazić, by mogło mieć ono cokolwiek wspólnego z relacjami polsko-ukraińskimi. A jednak właśnie to wydarzenie stało się pretekstem do stworzenia fejka, który bardzo szybko został spopularyzowany na rosyjskojęzycznych portalach, z których przeniknął do ukraińskiego obszaru informacyjnego.

Trzy dni po opisaniu wydarzenia w polskich mediach kilka ukraińskich agencji zamieściło informację o rzekomym pobiciu ukraińskiej uczennicy w Gdańsku, opatrując artykuły podobnymi nagłówkami: „A masz, ty banderowska kurwo – w polskiej szkole pobito Ukrainkę”. Bazą do tych artykułów są materiały dotyczące pobicia nastolatki w Gdańsku. Większość artykułów zawiera nawet przekierowanie do filmu dostępnego w sieci i faktycznego opisu wydarzenia na jednym z serwisów społecznościowych. Jednak opis wydarzenia w artykułach został już „ubarwiony” o element narodowościowy – ofiara, wbrew faktom, miałaby być Ukrainką, a dodanie zacytowanego w tytule zdania miało, oprócz kontekstu narodowościowego, wskazywać na polsko-ukraiński spór historyczny.

Dla twórców tego fejka nie miało znaczenia, że w załączonym materiale takie zdanie nie padło – dobrze się domyślali, że redaktorzy nie będą tego sprawdzać. Zresztą musieliby znać język polski, a przede wszystkim wykazać się rzetelnością i spróbować zweryfikować podaną informację. Tym bardziej wiadomo, że nie sprawdzą tego czytelnicy – szczególnie ci, którzy byli grupą celową takiej fałszywej informacji.

Fejk do ukraińskiego internetu dostał się m.in. z portalu politobzor.net. Autorka Oksana Wołgina w swoim tekście zamieszcza zarówno autentyczny film, a nawet fragment materiału TVP INFO, w którym oczywiście nie ma mowy o tym, że ofiarą rzekomo była Ukrainka. Ale w artykule Wołginy taka informacja się znajduje, podobnie jak i słowa o „banderowskiej k…”. Podobna informacja była dystrybuowana na wielu lokalnych, już ukraińskich forach internetowych, platformach blogowych. Po wielokrotnym powtórzeniu tej informacji w rożnych miejscach ukraińskiego internetu fejkowi w końcu uległy nawet duże, znane ukraińskie agencje informacyjne.

Fejk jednak w ukraińskich sieciach szybko wykryła profesor Marta Kowal z Uniwersytetu Gdańskiego. Podążając za jej wskazaniami, nasza redakcja zwróciła się do ukraińskich mediów z prośbą o wyjaśnienie sytuacji. Ukraińskie agencje wycofały się z rozpowszechniania spreparowanej informacji, niektóre w to miejsce wstawiły artykuły uprzedzające o fejku (nie wspominając jednak, że same brały też udział w jego rozpowszechnianiu).

Niestety pomimo naszych próśb redakcje nie ujawniły nam, skąd pozyskały fałszywą informację. Być może łatwiej pozwoliłoby to zapobiegać podobnym sytuacjom w przyszłości. Nie ulega jednak wątpliwości, że żadna z publikujących ten materiał agencji nie spróbowała go zweryfikować.

Oczywiście zanim fejk został usunięty, wywołał falę oburzenia i komentarzy przeciwko pobiciu nastoletniej, rzekomo ukraińskiej uczennicy. Na wielu rosyjskich stronach ten materiał jest wciąż dostępny właśnie w tej zafałszowanej formie.

Eksperci Stop Fake zwracają uwagę, że podobny mechanizm został wykorzystany w 2016 roku. W fińskim mieście Imatra przestępca zastrzelił z broni myśliwskiej trzy kobiety – przewodniczącą rady miejskiej oraz dwie dziennikarki – wszystkie były Finkami. Wydarzenie było szeroko komentowane w mediach, podobnie jak pobicie nastolatki w Gdańsku. Jednak prorosyjski profil na Twitterze rozpowszechniał informację, że w fińskim miasteczku zamordowano Rosjanki, a ambasada FR oraz FSB rzekomo miały się domagać szczegółowego śledztwa w tej sprawie. Policja fińska natychmiast to sprostowała, a kłamstwo i mechanizm jego rozpowszechniania został zdemaskowany przez ekspertkę do spraw walki informacyjnej z Sił Obrony Finlandii Sarę Jantunen.

FEJK: wizy dla Ukraińców

Pod koniec maja br., na kilka dni przed zniesieniem dla Ukraińców obowiązku wizowego do krajów UE, na platformie blogowej popularnego rosyjsko- i ukraińskojęzycznego medium pojawił się wpis o rzekomym zakazie wjazdu do Polski dla uczestników ATO (ukraińskiej operacji antyterrorystycznej przeciwko tzw. separatystom). Wpis był opatrzony screenem tweeta pozorującego autentyczny wpis Ministerstwa Spraw zagranicznych RP i opatrzonego zdjęciem wiceminister Renaty Szczęch.

Polski zespół Stop Fake zwrócił się do MSZ RP z prośbą o komentarz, a ten nie pozostawiał wątpliwości: […] informacja rozpowszechniana w mediach rosyjsko- i ukraińskojęzycznych jest nieprawdziwa i nosi charakter prowokacji. Zbiega się ona z terminem wprowadzenia dla obywateli Ukrainy ruchu bezwizowego z Unią Europejską. Można się domyślać, że jej celem jest wywołanie zaniepokojenia w społeczeństwie ukraińskim.

Rzecznik MSZ RP stwierdził: „Na anglojęzycznym koncie Twitter polskiego MSZ nigdy nie został zamieszczony wpis z wypowiedzią wiceminister Renaty Szczęch, który umieszczono w artykule. Pani wiceminister nigdy nie wypowiedziała takich słów”.

Akcja faktycznie wpisywała się w cały szereg fałszywych informacji przy okazji wprowadzenia dla Ukraińców ruchu bezwizowego do krajów UE. To wydarzenie na Ukrainie było przedstawiane przecież jako sukces, ważny element procesu eurointegracji, sukces obecnie rządzącej Ukrainą ekipy. Jego dezawuowanie miało doprowadzić do przekonania, że „Europa nie chce Ukrainy”, a wskazywanie na weteranów ukraińskiej walki o niepodległość jako tych, którzy nie mogą wjechać do Europy, zrównywało ich z terrorystami. Świadczyło również o rzekomym nieakceptowaniu przez UE ukraińskiej wojny obronnej – oczywiście znów generując też element wrogości pomiędzy Polakami i Ukraińcami.

Co ciekawe, ten temat powrócił w drugiej połowie sierpnia br., tym razem już w wypowiedzi ukraińskiego polityka Wadyma Rabinowycza. To były członek Partii Regionów, silnie związany ze starym układem oligarchicznym, jednoznacznie demonstrujący prorosyjskie sympatie. Pomimo tego, że Polska już zdementowała fałszywe informacje, Rabinowicz stwierdził, że Ukraińcy, którzy walczyli w ATO, będą musieli ukryć ten fakt przy wjeździe do Polski. Rabinowicz do swojej wypowiedzi włączył jeszcze wątki historyczne i współczesne:

Udało nam się z naszego europejskiego przyjaciela zrobić niemal wroga. Gloryfikacja UPA, która w Polsce jest postrzegana z wrogością, stawia nas po drugiej stronie barykady. Jeśli wcześniej Polska była krajem wspierającym Ukrainę, to teraz już tak nie jest. Pomimo faktu, że Warszawa wydała Ukraińcom już 1,2 miliona wiz roboczych, a nasi ludzie zalewają ich rynek pracy, podejście do „gastarbeiterów” wciąż się pogarsza.

Wizowy fejk, wzbogacony o nowe wątki, znów wrócił do życia. Tym razem jednak to wypowiedź ukraińskiego polityka powtórzyły rosyjskie media. Równocześnie zresztą pojawiła się ona m.in. na bałkańskiej odnodze serwisu „Komsomolskiej Prawdy”, a także na anglojęzycznym serwisie separatystów z Donbasu.

FEJK: polski ambasador chce federalizacji Ukrainy

Celem rosyjskiej propagandy stał się też ambasador RP na Ukrainie Jan Piekło. Szczególną pożywką dla prorosyjskich mediów stał się jego wywiad dla ukraińskiego tygodnika „Fokus” pod tytułem „Za wolność naszą i waszą”. Ambasador zaprezentował w nim stanowisko, że miński i normandzki format negocjacji, w ramach których rozwiązywany jest kryzys w Donbasie, przeżywa kryzys i należy zastanowić się nad innymi sposobami postępowania w tej sprawie. Ambasador przypomniał, że konflikt jugosłowiański rozwiązano dzięki interwencji zarówno NATO, jak i USA. Jan Piekło zastrzegł jednak, że: „włączenie NATO do sprawy rozwiązania konfliktu na Donbasie może doprowadzić do jeszcze większej konfrontacji”.

Rosyjskie media całkowicie jednak wypaczyły wypowiedź polskiego ambasadora, opierając ją na wygodnym dla rosyjskiej propagandy skojarzeniu: „NATO-Jugosławia-Donbas”. W rosyjskich mediach stwierdzono, że polski ambasador chce podziału Ukrainy na kształt Jugosławii i oczekuje interwencji Amerykanów. Tak spreparowane wnioski znalazły się między innymi na portalu „ukraina.ru”. Warto dodać, że element rzekomego domagania się przez Polskę podziału Ukrainy stale powraca, ale nie tylko w rosyjskiej propagandzie – także w części mediów związanych z ukraińską partią „Swoboda”.

Straszenie podziałem Ukrainy oczywiście ma na celu wywołanie negatywnych reakcji Ukraińców wobec Polaków. W tym kontekście coraz częściej pojawiają się fejki o rzekomych polskich chęciach „odbicia kresów wschodnich”. Niestety w ten przekaz łatwo dają się wmontować faktyczne wypowiedzi i działania niektórych polskich skrajnych środowisk. Nie ulega jednak wątpliwości, że są one sprzeczne z polityką polskich władz.

Świadome manipulowanie wypowiedziami polskiego ambasadora, powszechnie uznawanego za orędownika bliskiej współpracy Polski i Ukrainy i otwartego krytyka agresywnej polityki Rosji, ma prowadzić również do jego dyskredytacji, a przynajmniej osłabienia jego pozycji.

W tym fejku trudno też nie zauważyć wręcz szarlatańskiej przewrotności: to przecież Federacja Rosyjska wspiera pomysły federacyjne na Ukrainie, a jednoznacznie popierają je także ukraińskie siły polityczne o jawnie prorosyjskich sympatiach. Przypisywanie takich poglądów polskiemu ambasadorowi zakrawa na oczywistą głupotę, jednak siła fejków jest potężna i to, co powinno wydawać się oczywiste, w świecie współczesnych mediów takim już nie jest.

Jednym z największych problemów ukraińskiej przestrzeni medialnej i jej podatności na rosyjskie kłamstwa jest wzajemne się jej przenikanie z rosyjską przestrzenią informacyjną. Sprzyja temu powszechność używania języka rosyjskiego, rosyjska, czy też mieszana własność mediów.

Na Ukrainie, w krytycznej sytuacji państwa praktycznie poddanego rosyjskiej agresji, zdecydowano się też na kroki administracyjne, które zablokowały poważne kanały informacyjne, wykorzystywane do szerzenia dezinformacji i znajdujące się wyłączne pod rosyjską kontrolą. Taką decyzją było zakazanie działania na terenie Ukrainy rosyjskich sieci i serwisów społecznościowych. Jednak Rosja dobrze sobie daje radę z wykorzystywaniem mediów w innych krajach. Powyższe przykłady wyraźnie wskazują na podatność mediów ukraińskich. Jednak nasz kraj też jest narażony na niebezpieczeństwo.

W Polsce nigdy nie odegrały znaczącej roli rosyjskie sieci społecznościowe, ale jednak rosyjskie media są obecne na naszym rynku i – co najbardziej dziwne – coraz częściej sięgają do nich osoby, które powinny potrafić rozróżniać prawdę od kłamstwa.

Jest też wiele mediów, które choć nie manifestują prorosyjskości, wpisują się w rosyjską narrację, szczególnie w odniesieniu do relacji z Ukrainą, ale też do sposobu informowania o NATO, czy też UE.

Niektóre z fejków „przedostają” się ze wschodu, inne powstają u nas na miejscu. Niektórzy nasi współobywatele bez zażenowania jeżdżą do Moskwy i biorą udział w rosyjskiej machinie dezinformacyjnej. Stają się stałymi gośćmi rosyjskich mediów, gdzie grają z góry ustalone role – nawet wcielając się w rzekomych polskich patriotów, o ile jest to akurat potrzebne do realizacji jakiegoś rosyjskiego projektu. Są współtwórcami fejków na potrzeby wewnętrzne i zewnętrzne Rosji.

W wojnie z fejkami niewątpliwie największą rolę odgrywa szybkość reakcji i pokazywanie mechanizmów manipulacji. Walka z kłamstwem, dezinformacją, manipulacją wymaga też współpracy i korzystania z doświadczeń.

Opisane przykłady fejków zostały zdiagnozowane dzięki właśnie takiej platformie wymiany doświadczeń i wzajemnej współpracy, jaką jest Stop Fake. Program posiada własną, wielojęzyczną stronę internetową www.stopfake.org i profile w sieciach społecznościowych. Tam też można dowiedzieć się, jak dzięki ogólnie dostępnym narzędziom internetowym można rozpoznać fałszywe zdjęcie, film, czy jak ustalić pierwsze źródło podanej dalej informacji.

Niestety nie ma co liczyć na to, że wojna informacyjna szybko się skończy. A jej amunicją są fake news. Dlatego też trzeba nauczyć się poruszać w świecie informacji, tak by skutecznie ją odróżniać od kłamstwa, dezinformacji i manipulacji. Stale też trzeba też poszukiwać nowych mechanizmów obrony i nie uda się to bez wsparcia państwa i jego narzędzi.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Fake news – amunicja w wojnie informacyjnej” znajduje się na s. 13 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Fake news – amunicja w wojnie informacyjnej” na s. 13 wrześniowego „Kuriera Wnet” nr 39/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze