„Dopóki się żyje, trzeba dużo pracować i pomagać innym”. Wspomnienie o Zofii Pogonowskiej „Elce” (1929–2017)

Wszystko, co jej zostało po nader skromnym zaspokojeniu potrzeb osobistych, oddawała stołówkom dla bezdomnych, hospicjom, niepełnosprawnym. Miała Boży wzrok i widziała to, czego inni nie dostrzegają.

Jerzy Banak, Iwona Niemyjska

Przyjaciele, dla których była „naszą Zosieńką”, w nekrologu napisali o niej: „działaczka solidarnościowa, niezłomnie walczyła o Polskę polską i katolicką, v-ce Przewodnicząca Kongresu Polonii Szwedzkiej, niestrudzona organizatorka pomocy represjonowanym przez układ magdalenkowy, obrończyni Krzyża Smoleńskiego, nasz Drogowskaz i Światło”. (…)

Niezwykła wrażliwość na ludzką biedę sprawiała, że śp. Zofia była człowiekiem czynu, akcji, działania – daleka od próżnego dyskutowania, deliberacji, polemik, pustosłowia. Dla niej zawsze liczył się konkretny człowiek. Trzeba działać, pomagać, trzeba dać: na to, na tamto; trzeba wesprzeć.

Otoczenie, w którym się znalazła nawet przypadkowo, od razu szczegółowo informowała, gdzie dzieją się dobre inicjatywy, które trzeba konkretnie wesprzeć, gdzie jest sierociniec, któremu trzeba pośpieszyć z pomocą (np. w Rudniku nad Sanem), a gdzie wioska dla niepełnosprawnych (np. w Kałkowie). Potrafiła inicjować zbiórki ad hoc – nawet przy stole świątecznym. Zawsze coś chciała robić, być użyteczną, organizować, czynić dobro. (,,,)

Bogatą osobowość naszej Zosieńki ukształtował w niej dom rodzinny i tradycje patriotyczne rodzin: Marcinkowskich (ze strony ojca) i Okieńczyców (ze strony matki), sięgające naszych powstań narodowych. Pani Zofia – w zachowanych notatkach – tak opisywała swoje dzieciństwo i wczesną młodość:

Dzieci wojny nie miały normalnego dzieciństwa, wszystkie (mówię o Zagnańsku i okolicach) chciały walczyć o Polskę, a nawet za nią zginąć. W okolicy działały dwie partyzantki – Armia Krajowa i Narodowe Siły Zbrojne. Starsi koledzy poszli walczyć z bronią w ręku. My, trzynasto–czternastoletnie też chciałyśmy się na coś przydać. Grupa NSZ zorganizowała mały oddział NSZ – brałyśmy udział w szkoleniu na temat udzielania pierwszej pomocy. Wyszywałyśmy orzełki na czerwonych podkładkach dla oddziału żołnierzy NSZ, rozprowadzałyśmy różne gazetki, znaczki i czekałyśmy, by dorosnąć i naprawdę walczyć o Polskę…

Piszę o tym tak dużo, bo właśnie te najwcześniejsze lata zaważyły na całym moim życiu. Mój ojciec był w Legionach – bardzo się tym interesowałam, do szkoły podstawowej chodziłam w małych, wiejskich szkółkach – nauczycielami byli różni ludzie, większość stanowili wspaniali polscy patrioci. (…)

Refrenem życia śp. Zofii były słowa „trzeba dawać, trzeba pomagać”. Sięgała nimi do sedna ewangelii, do samego Chrystusa, który też po wielekroć powtarzał to „trzeba” – „trzeba, aby Syn Człowieczy cierpiał (…) aby został wydany… (Łk 9,22; 9,44). (…)

Już jako młoda dziewczyna, niemal jeszcze dziecko – jak wielu jej rówieśników w tamtym czasie – musiała cierpieć dla Polski i dla sprawy. W swoich wstrząsających wspomnieniach zatytułowanych Nocne majaki, przytoczonych we wspomnianej książce Barbary Jachimczak, 17-letnia Zosia zapisała: W Suchedniowie w kwietniu 1946 r. na przedstawieniu jakiegoś objazdowego teatrzyku wpadli wojskowi, wyciągnęli z sali sporo ludzi, zabrali także mnie i ciężarówką zawieźli do budynku Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach. Te przeżycia były tak przerażające, strach tak się tak wsączył w moją duszę, że po latach nie umiem określić dokładnie okresu mojego tam pobytu. (…)

Wypuścili mnie do domu stłamszoną i rozbitą psychicznie. Zagrozili, że gdy pisnę słówko na temat mego tam pobytu, przyjdę na dalszy ciąg. A poza tym miałam polecenie, by słuchać, co mówią ludzie i za miesiąc przyjść do nich na rozmowę. (…) Bałam się nocy, bałam się w dzień. Unikałam ludzi, nie rozmawiałam nawet z koleżankami.

Kiedy czekałam na peronach, miałam zawsze w ręku książkę, choć często nie wiedziałam, co czytam. Mówiłam sobie, że jeśli chcą wiedzieć, co ludzie mówią, to niech sami słuchają, a ja od wszystkich będę z daleka. Po miesiącu pojechałam do Kielc, jak kazali, i powiedziałam, że nic nie wiem, z nikim nie rozmawiałam. Nie dostałam żadnego nowego nakazu. Byłam dla nich zbyt marnym łupem…

Do dziś nie mogę oglądać niektórych filmów ani czytać książek z opisami prześladowań, tortur, znęcania się nad ludźmi czy zwierzętami. Natychmiast drętwieję, czuję się jak sparaliżowana. Nie umiem też wybaczać, oczywiście tym, którzy przez prawie pół wieku znęcali się fizycznie czy psychicznie nad niewinnymi, bezbronnymi ludźmi tylko dlatego, że mieli inne poglądy polityczne. Bałam się przez wiele lat. Miałam uraz na tle tego strachu. (…)

Cały artykuł Jerzego Banaka i Iwony Niemyjskiej pt. „Dopóki się żyje, trzeba dużo pracować i pomagać innym” znajduje się na s. 19 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier Wnet”, „Śląski Kurier Wnet” i „Wielkopolski Kurier Wnet” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach Wnet w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera Wnet” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera Wnet” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Banaka i Iwony Niemyjskiej pt. „Dopóki się żyje, trzeba dużo pracować i pomagać innym” na s. 19 lipcowego „Kuriera Wnet” nr 37/2017, wnet.webbook.pl

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komentarze