Kto i dlaczego zagrał naszym bezpieczeństwem? Nowelizacja ustawy o IPN / Paweł Bobołowicz, „Kurier WNET” 45/2018

Może procesowi powstawania tej ustawy powinna przyjrzeć się specjalna komisja? Wymagałoby to jednak przyznania się na poziomie państwa, że popełniliśmy błąd i że potrafimy się z niego wycofać.

Paweł Bobołowicz

Kto i dlaczego zagrał naszym bezpieczeństwem?

Nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej jest manipulacją, której ulegli polscy parlamentarzyści. Wyjaśnienie, jak do tego doszło i kto za tym stoi, to kwestia bezpieczeństwa państwa i obrona jego reputacji.

Kadyrow śledzący obrady Senatu RP

Nowelizacja ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, która miała służyć obronie dobra polskiego imienia i wizerunku, walce z fałszowaniem historii – w rzeczywistości sprowadziła na Polskę nieprawdopodobny wręcz nawał krytyki, ataków i pomówień. Zmiany, które miały gwarantować, że do gruntu fałszywe sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne” zniknie z przestrzeni publicznej, spowodowały, że właśnie to hasło, jak nigdy dotąd, powróciło w wypowiedziach publicystów, polityków, a na świecie nie zabrakło takich, którzy nawet próbowali udowodnić, że jest ono prawdziwe. Polska, przyparta do ściany, na szybko musi szukać środków, by pokazywać ofiarność naszych rodaków ratujących Żydów w czasie niemieckiej okupacji.

W jakiś przewrotny sposób, nie chcąc być niesłusznie oskarżanym o antysemityzm, staliśmy się celem ataku osób i instytucji z Izraela, Stanów Zjednoczonych, które zarzucają nam fałszowanie historii i próbę walki z odkrywaniem i pokazywaniem prawdy o Holokauście. W absurdalnej walce zaczęliśmy gubić prawdę o narodach-ofiarach i sprawcach wojny. Niefortunne wypowiedzi polskich polityków generowały kolejne oskarżenia i konieczność kolejnych tłumaczeń. Najgorzej, że historię tłumaczyli politycy, których wiedza na ten temat być może zakończyła się na nauce historii w szkole i obejrzeniu kilku filmów wojennych. Chociaż nawet ci, którzy mogą się pochwalić zakończonymi studiami nad historią, mieli problem, by tę wiedzę ubrać w odpowiednie słowa.

Rezultat: pierwszy raz od odzyskania niepodległości doprowadziliśmy do takiego kryzysu w relacjach z Izraelem. Temat Holokaustu, fałszywego określenia „polskie obozy koncentracyjne” przykrył kwestie relacji z Ukrainą i kolejnego kryzysu w stosunkach z sąsiadem. Nowelizacja bowiem w dużej części właśnie dotyczy polityki historycznej wobec Ukrainy. I być może to ten element może wskazać, gdzie należy szukać źródeł przyjęcia poprawek, które były premier Jan Olszewski nazywa wprost „bublem prawnym”, a szef klubu PiS Ryszard Terlecki, mówiąc o ich przyjęciu, stwierdza: „zawiódł nas instynkt”.

W zadziwiający sposób polskie zmiany spodobały się jednak szefowi wchodzącej w skład Federacji Rosyjskiej Republiki Czeczenii, Ramzanowi Kadyrowowi. Zaskakujące, że z dalekiej Czeczenii ten przyjaciel Putina dostrzegł przyjęcie noweli przez polski Senat, czemu dał wyraz we wpisie na jednym z serwisów społecznościowych: „Polski senat przyjął ustawę o zakazie „ideologii banderowskiej”. USA, Ukraina i Izrael obraziły się na Polskę i przez tę ustawę zaczęły obwiniać Rosję i dyplomatów naszego państwa o jej uchwalenie”.

Czyżby to była freudowska pomyłka, czy też Kadyrow zbyt wcześnie napisał to, co miał napisać dopiero za jakiś czas? Po pierwsze zmiany w ustawie nie zakazują „banderowskiej ideologii” – takie zmiany posłowie Kukiz’15 dopiero przecież przygotowują, a Rosji za przyjęcie tych zmian nikt nie obwiniał. Chyba, że Kadyrow słuchał moich korespondencji w Radiu WNET i podjął trop, że ekspertami uzasadniającymi konieczność zmian ustawy o IPN było dwóch profesorów nie kryjących swoich antyukraińskich poglądów: Wołodymyr Osadczy i Czesław Partacz.

Ten drugi zresztą to osoba jawnie działająca wbrew polskiej racji stanu i uczestnicząca w rosyjskich hucpach na anektowanym Krymie. Pomimo oficjalnego przedstawienia i powitania na posiedzeniu Komisji Sprawiedliwości, profesor Partacz jednak prawdopodobnie nie był na niej obecny. Tych dwóch ekspertów do prac nad nowelizacją było zaproszonych przez posła Tomasza Rzymkowskiego (Kukiz’15).

Zaskakujące, jak opinia o Ukraińcach profesora Osadczego współgra z ocenami Kadyrowa. Może też dlatego, że Osadczy to częsty komentator putinowskiego Sputnika. Przywódca lojalistycznej wobec Putina Czeczenii napisał: „W rzeczywistości Polska zderzyła się z następstwami ingerencji krajów niosących »demokrację«. Te kraje, zaczynając rewolucję na Ukrainie, przedstawiały wszystko jako ochronę interesów narodu ukraińskiego, a w konsekwencji – dewastacja, chaos, anarchia i nazistowska ideologia. Dotknęło to nie tylko Ukrainę, ale także jej sąsiadów. »Banderowskie nastroje« stały się niebezpieczne dla Polski”.

Ukraiński profesor ekspertem kukizowców

W podobnym tonie o rzekomym niebezpieczeństwie mówił profesor Wołodymyr Osadczy na posiedzeniu Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka 8 listopada 2016 roku: „Obecnie na Ukrainie szerzy się ideologia nacjonalizmu i staje się obowiązkowo ideologią państwową. […] Ponad milion Ukraińców przybyło w ostatnich czasach do naszego kraju i nierzadko eksponują oni swoje przywiązanie do symboli i ideologii, które w zbiorowej pamięci Polaków kojarzone są ze zbrodnią ludobójstwa. Z uwagi na liczną reprezentację Ukraińców w Polsce, sytuacja często wymyka się spod kontroli i zaognia konflikty. Polacy usiłują własnymi siłami uniemożliwić eksponowanie nacjonalistycznych symboli i w takie akcje włączają się także funkcjonariusze służb porządkowych, jednak zaznaczają, że nie ma w tej chwili jednoznacznej interpretacji prawnej takich sytuacja, co utrudnia utrzymywanie porządku”.

Mówiąc o Ukraińcach „przybyłych do naszego kraju”, prof. Wołodymyr Osadczy nie wspomina, że wśród takich osób jest też on sam. Ale jak można zrozumieć, on jest tym Ukraińcem, który ze sobą nie niesie „banderyzmu”, ale wyjątkową słabość do komentarzy dla putinowskich mediów. A co oznacza, że „Polacy usiłują własnymi siłami uniemożliwić eksponowanie nacjonalistycznych symboli” i w jaki sposób „włączają się w to także funkcjonariusze służb porządkowych”? Takie stwierdzenia padały na posiedzeniu sejmowej Komisji Sprawiedliwości i nie wywołały niczyjego zdziwienia. Być może dlatego, że poseł Rzymkowski tak zażarcie staje w obronie opryszków atakujących religijne procesje w Przemyślu. To tam zresztą widzi walkę z banderowskimi symbolami.

Ciekawe, jak to się stało, że ekspertami Komisji Sejmowej są akurat ci profesorowie, a nie osoby, które nie prezentują postaw nacechowanych uprzedzeniem, ksenofobią, nie tkwiące w podejrzanych relacjach z działaczami prorosyjskiej partii „Zmiana” i nie jeżdżące na okupowany przez Rosję Krym. Wypada przypomnieć, że przedstawiciele polskich władz zgodnie aneksję Krymu potępiają i uznają za bezprawną, dołączając się do międzynarodowych sankcji wobec Rosji. W przeciwieństwie do profesora Partacza.

Być może te fakty wydawały się mało istotne, bo w partii rządzącej nikt nie brał poważnie możliwości nowelizacji ustawy o IPN w takim kształcie. Politycy PiS wprost mówią, że była ona w „sejmowej zamrażarce”. Dlaczego zatem PiS zdecydował się tego bubla wyciągnąć z politycznego niebytu? Ustawę wrzucono pod obrady Sejmu w sytuacji, gdy na Polskę posypały się oskarżenia o rzekomy wzrost postaw nacjonalistycznych, a TVN wyemitowała materiał o polskich neonazistach. Czyżby w PiS zapadła wtedy decyzja, że ustawa odwróci uwagę od rzekomych problemów, jednocześnie odbierając inicjatywę Kukizowi, a tym samym dając szansę na urwanie kilku procent elektoratu, który został rozbudzony wizją panoszącego się w Polsce banderyzmu?

Być może ktoś uległ wizji upieczenia dwóch pieczeni na jednym ogniu. Jednak w ostatecznym rachunku przede wszystkim nieźle podsmażył wizerunek naszej ojczyzny. Ryszard Terlecki, szef klubu PiS, mówi wprost: „Wpędził nas w to ruch Kukiz’15, który stale parł do zaostrzenia przepisów dotyczących Ukrainy, nie godząc się na żadne złagodzenie sformułowań. To na tyle zamazało nam horyzont, że wpadliśmy w kłopoty”.

Niewątpliwie olbrzymią rolę w tym „zamazaniu horyzontu” mógł odegrać znów poseł Rzymkowski. Na to zwracają uwagę sygnatariusze listu, protestujący przeciwko nowelizacji ustawy o IPN. Wśród nich znaleźli się wybitni znawcy relacji polsko-ukraińskich, od lat działający na rzecz zbliżenia naszych narodów. Zwracają oni uwagę na niebezpieczeństwa, jakie postulowane zmiany niosą dla obywateli polskich narodowości ukraińskiej i dla Ukraińców pracujących w Polsce.

Wskazują też na manipulację, której dopuścił się poseł Rzymkowski: „25 stycznia tego roku poseł Tomasz Rzymkowski, informując w Sejmie o procesie, który toczy się w Sądzie Rejonowym w Przemyślu w sprawie o brutalne i wulgarne uniemożliwianie przejścia greckokatolickiej procesji, powiedział: – Jeśli chodzi o kwestie banderowskie z dzisiejszego podwórka (…) Ukrainiec pozwany z powodu agresji fizycznej wobec obywatela polskiego zerwał z niego koszulkę z napisem »Wołyń – pamiętamy!«, a pytany przez polski sąd, dlaczego to zrobił, powiedział, że nie godzi się na atak na jego bohatera narodowego, którym jest Stefan Bandera. W aktach sprawy o sygn. IIK 599/17 jest dokładnie odwrotnie. Oskarżonymi są Polacy, którzy z okrzykiem: »Zdzieraj tę szmatę, banderowcu!« rzucili się na ubranego w tradycyjną ukraińską koszulę-wyszywankę i niebiesko-żółtą opaskę przedstawiciela parafialnej służby porządkowej”.

W Sejmie jednak nie popisała się nawet opozycja, która nie potrafiła głosować przeciwko, a jedynie wstrzymywała się od głosu. Strach przed odium banderyzmu odjął rozum nawet posłom, którzy dobrze wiedzieli, czym ta nowelizacja pachnie. Ostatecznie w czyim ona jest interesie, najlepiej świadczyła manifestacja ONR pod Pałacem Prezydenckim, z hasłem „Zdejmij jarmułkę, podpisz ustawę”. Manifestację narodowcy zorganizowali 5 lutego, w przededniu decyzji prezydenta Andrzeja Dudy. Niestety nawet to wydarzenie i skandaliczne hasło nie dało do myślenia polskim decydentom.

Prezydent, podpisując nowelizację ustawy, skierował część jej zapisów do Trybunału Konstytucyjnego. Tak naprawdę jest to słaba, ale przedostatnia deska ratunku dla wizerunku naszego kraju. Jeśli Trybunał uzna zapisy za niekonstytucyjne, otworzy to drogę do kolejnej nowelizacji ustawy, być może teraz przeprowadzonej bardziej racjonalnie i nie pod dyktando posłów od Pawła Kukiza. Jeśli tak się nie stanie, no cóż, posłowie mogą też próbować kolejny raz znowelizować ustawę.

Przeciwskuteczna nowelizacja

Przeciwko nowelizacji ustawy w tym kształcie protestują wybitni historycy, politolodzy – także ci z prawej strony opinii publicznej. Krytykuje ją profesor Andrzej Nowak, profesor Przemysław Żurawski vel Grajewski, o niejasnych kulisach jej powstania mówi publicznie dr Jerzy Targalski.

Wielu ekspertów zwraca uwagę na jej absurdalne zapisy, które m.in. podważają porządek prawny II RP (niezrozumiałe ramy czasowe ustawy, obejmujące lata 1925–1950), brak definicji pojęcia ukraińskiego nacjonalizmu, nieostrość pojęciową, która może doprowadzić do niemożności egzekwowania przepisów ustawy. Największym jednak paradoksem jest to, że osoby, które celowo chciałyby fałszować polską historię, można ścigać również na podstawie obecnych przepisów. Może zatem wcale nie o to chodziło?

Nie ma bowiem wątpliwości, że dzisiaj Polska nie zajmuje się ściganiem fałszerzy historii, lecz jedynie tłumaczeniem nowelizacji ustawy zrodzonej w dziwnym gronie eksperckim, popieranym przez posłów z nacjonalistycznym zacięciem, z formacji byłego rockowego piosenkarza Pawła Kukiza.

Swoją drogą Kukiz po demonstracji narodowców pod Pałacem Prezydenckim przepraszał za ich wprowadzenie do Sejmu na swoich listach. Ciekawe, kiedy rockman dojdzie do wniosku, że za całą swoją polityczną działalność też musi przeprosić…

Eksperci krytykują również wprowadzenie w nowelizacji odpowiedzialności karnej. Pokrętne tłumaczenia, kto będzie, a kto nie będzie ścigany za łamanie ustawy, w wykonaniu polityków są po prostu śmieszne. Przecież to nie oni o tym będą decydować. Nie zabraknie jednak samozwańczych obrońców polskości, którzy zasypią prokuratury donosami o rzekomych „historycznych kłamcach”, „gloryfikatorach banderyzmu” itd. Triumfy będą święcić środowiska o mętnej przeszłości, niejasnych powiązaniach biznesu, pereelowskich i postpereelowskich służb pod sztandarem narodowej ideologii, tak świetnie opisane przez Marcina Reya w artykule Media narodowe Bachurskiego: czy ja zadarłem z WSI? w jego Rosyjskiej V Kolumnie w Polsce.

Swoją drogą te media już mnie umiejscawiają wśród „ukraińskiej agentury w polskich mediach”, a ostatnio zaliczyły w poczet „wyrodnych pasierbów Kresów”. Znalazłem się tam w doborowym towarzystwie, bo razem z Agnieszką Romaszewską i Pawłem Kowalem.

Profesorowie Andrzej Nowak i Robert Frost, którzy mają szczególne zasługi dla promocji polskiej historii, w liście od prezydenta Dudy stwierdzają: „Uważamy, że prawo w ogóle, a w szczególności ta nowelizacja, nie są najlepszym sposobem postępowania w tej sprawie, a także, że uchwalenie nowelizacji okazało się już faktycznie przeciwskuteczne, pobudzając wrogie wobec Polski wystąpienia za granicą”. Zaskakujące, że zdanie tak wybitnych autorytetów przegrywa z opiniami ekspertów od posła Rzymkowskiego.

Ciężko, komentując tę nieszczęsną nowelizację, uciec od ironii: Polska jako pierwszy kraj na świecie, broniąc się przed zarzutem antysemityzmu, rozpętała polityczny konflikt z Izraelem. Niestety na tej fali wypływają wszelkiego rodzaju eksperci od teorii spiskowych, nawet już nie czując za bardzo potrzeby kamuflowania swojej niechęci do wszelkich „innych”: Żydów, Ukraińców, a nawet Polaków, o ile ci nie myślą tak jak oni. Sieci społecznościowe, a nawet część mediów uważających się za patriotyczne, zalała fala prymitywnej ksenofobii, dając dodatkowe paliwo przeciwnikom naszego kraju na arenie międzynarodowej.

Część wypowiedzi polityków PiS świadczy, że być może przyszła chwila refleksji. Kto jednak zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za wywołanie wielkiego skandalu, zamieszania i napięć z państwami, z którymi łączą nas też interesy w sferze bezpieczeństwa: Izraelem, Ukrainą, a nade wszystko z USA? Kto szczerze odpowie, w czyim interesie było wywołanie tego skandalu? Może jednak sprawę należy potraktować poważnie i procesowi powstawania tej ustawy powinna przyjrzeć się specjalna komisja? Wymagałoby to jednak przyznania się na poziomie państwa, że popełniliśmy błąd i że potrafimy się z niego wycofać. Patrząc na naruszenie podstawowych interesów naszego państwa, można powiedzieć, że przy tej sprawie afera Rywina i znikające słowa „lub czasopisma” są tak naprawdę małym detalem.

Dzisiaj ktoś zagrał naszym bezpieczeństwem.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Kto i dlaczego zagrał naszym bezpieczeństwem?” znajduje się na s. 1 i 2 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Bobołowicza pt. „Kto i dlaczego zagrał naszym bezpieczeństwem?” na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze