Demografia pozytywnie reaguje na prorodzinne działania rządu / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” 47/2018

Warto mieć dzieci, a państwo podzieli się z rodzicami stale rosnącą częścią kosztów ich wychowania. Zapłaci za to naszymi podatkami, ale po to płacimy podatki, żeby zagwarantować Polsce istnienie.

Andrzej Jarczewski

Demografia reaguje prawidłowo

To już trzeci doroczny raport demograficzny, publikowany w „Kurierze WNET” na podstawie danych, udostępnianych przez GUS (poprzednie ukazały się w lipcu 2016 i w czerwcu 2017). Zamieszczony na tej stronie wykres jest demograficzną fotografią naszego kraju z pierwszej godziny roku 2018.

Spór o demograficzną skuteczność Programu 500+ został w zasadzie rozstrzygnięty. To naprawdę działa! W roku 2014 Główny Urząd Statystyczny opublikował prognozę na kolejne lata przy założeniu, że polityka demograficzna państwa będzie taka sama, jak za czasów PO-PSL. Prognozy GUS są bardzo dokładne i wiarygodne: jeżeli nic nadzwyczajnego w rozpatrywanej polityce się nie zmieni, trendy demograficzne utrzymają się również bez zmian.

Zgodnie z tym założeniem GUS wyliczył wtedy, że w roku 2017 urodzi się 346 tys. dzieci. Pomyłka w tak krótkookresowym prognozowaniu nie mogła przekroczyć kilku procent, czyli kilkunastu tysięcy „urodzeń żywych”. Bo skoro wiadomo, ile jest kobiet w wieku rozrodczym, wiadomo, jaki jest wskaźnik dzietności i znane są ogólniejsze trendy, kształtujące ten współczynnik – trudno pobłądzić w rachunkach.

Jak już wiemy – w roku 2017 urodziło się jednak 403 tys. dzieci, czyli o 57 tys. więcej niż przewidywano zaledwie trzy lata wcześniej. Różnica wynosi aż 16%. A to oznacza, że o pomyłce nie może być mowy. Musiało stać się coś nadzwyczajnego. I to właśnie się stało: „500+”!

Polityka pronatalistyczna

Różni szydercy wyśmiewają „500+”, że to niby „socjalizm”, że rezultaty mizerne, a zwłaszcza że sami na to w porę nie wpadli i przegrali wybory. Tak już musi być.

Doktrynerzy, którzy dali sobie wbić do głowy, że istnieje tylko liberalizm i socjalizm, nie wiedzą, że poza tymi abstrakcjami mieści się bardzo wiele rozwiązań inspirowanych zupełnie innymi wartościami, na przykład solidarnością, na przykład odpowiedzialnością, na przykład znajomością historii. A w historii wielokrotnie ci, których było niewielu, ginęli całkowicie lub roztapiali się wśród mocnych i licznych. Libertarian, którzy żądają: „minimum podatków i minimum socjalu”, pytam: „czy również minimum… Polaków?”.

Gdyby zebrać wszystkie formy wsparcia rodziny, obowiązujące w Polsce w roku 2018, wyszłoby nam coś około kopy. Trudno to dokładnie policzyć, bo niektóre opcje istnieją w ramach większych programów, a znów z innych prawie nikt nie korzysta. Liczba nie jest ważna. Ważne jest to, że wszystkie opcje działają krótko i wybiórczo. Na tym tle Program 500+ prezentuje się wyjątkowo okazale, ale i on spowszednieje. Konieczne będą nowe działania, np. uelastycznienie warunków pracy kobiet.

Co prawda premier nie zapowiedział wyraźnie, że co roku pojawiać się będą jakieś nowe propozycje, ale – dorzucając (w kwietniu 2018) do obowiązującego pakietu wyprawkę dla uczniów, a zwłaszcza emeryturę dla matek wielodzietnych – dał wyraźny sygnał, że polityka pronatalistyczna będzie prowadzona systematycznie. Że warto mieć dzieci, a państwo podzieli się z rodzicami stale rosnącą częścią kosztów ich wychowania. Oczywiście: zapłaci za to naszymi podatkami, ale właśnie po to płacimy podatki, żeby zagwarantować Polsce istnienie. Część budżetu musi iść na infrastrukturę i obronę, a część na to, by nie zabrakło… obrońców.

Bezzębny starzec

Spójrzmy teraz z oddali na nasz demograficzny portret: idealny profil bezzębnego starca! Te straszne oczodoły, wybite przez II wojnę światową (roczniki 1941-45). I ten okazały nos, odpowiadający powojennemu wyżowi (dziś już w połowie na emeryturze lub rencie). A pod nosem pierwszy niż, dla którego zabrakło rodziców, nieurodzonych w czasie wojny lub zabitych w kołysce. Wystający podbródek naszego starca rysuje wyż z maksimum w czasach stanu wojennego, a potem szyja z wyraźnie zarysowaną grdyką małego wyżyku, który się wyczerpał już w roku 2010.

Rysunek odzwierciedla główne zjawiska demograficzne XX wieku. Liczby mówią nie o tym, ile dzieci rodziło się w poszczególnych latach, ale: ilu obywateli Polski z każdego rocznika nadal żyje i mieszka w naszym kraju. Nie są to liczby zbyt dokładne, bo codziennie sytuacja się zmienia, ponadto GUS nie zlicza każdego obywatela z osobna, ale operuje pewną metodologią, która opiera się na szacunkach, uściślanych co pewien czas spisami powszechnymi. Suma tych wszystkich nieścisłości bywa dość znaczna, ale rozkłada się równomiernie na wszystkie roczniki. Błędy nie kumulują się punktowo, co sprawia, że cały obraz jest bardzo wierny, choć – również w całości – może być troszkę chudszy lub troszkę obfitszy niż oryginał. Spójrzmy np. na rocznik 2017. Urodziło się wtedy 403 100 dzieci, natomiast na wykresie mamy liczbę 394 247. Brakuje niemal 9 tysięcy. Czyżby te dzieci poumierały lub wyjechały za granicę? Oczywiście nie. Za część tego braku odpowiada metodologia GUS, a dla nas ważne jest tylko to, że podobne różnice widać we wszystkich rocznikach.

Polityka antycykliczna

Te wszystkie tragiczne i chwalebne wydarzenia, przez które nasz naród przechodził w minionym stuleciu, wyrysowały profil, którego cechą najwyraźniejszą jest naprzemienne występowanie wyżów i niżów. Jakież to było kosztowne dla państwa, jakież powodowało napięcia społeczne i stresy osobiste! Kto żyje długo, pamięta doskonale, że przez całe lata z największym trudem udawało się zapisać dziecko do przedszkola, a potem nagle przyszły czasy takie, że – poczynając od właśnie przedszkoli – musieliśmy zamykać tysiące placówek wychowawczych i oświatowych w całej Polsce.

Powstawały całe fabryki, produkujące artykuły dla niemowląt, a po chwili już te fabryki likwidowano lub przebranżawiano, bo rodziło się coraz mniej dzieci. To samo dotyczy zatrudnienia wielkich grup społecznych, np. nauczycieli, którzy najpierw musieli zdobywać wykształcenie na przyśpieszonych kursach, a później nawet doktoraty nie chroniły ich przed redukcjami miejsc pracy, postępującymi za malejącą liczbą uczniów.

Te cykle są niezmiernie kosztowne. Prawidłowa polityka państwa rozumiejącego te zjawiska polega na intensywnym wspieraniu rozrodczości w czasach pogłębiającego się niżu i nieingerencji w demografię, gdy nadciąga kolejny naturalny wyż. Przy całym krytycyzmie wobec PRL-u nie można nie odnotować, że podejmowano wtedy wiele działań, pomagających jakoś w wychowaniu dzieci, a przez to przyczyniających się do wzrostu populacji. Ale wszystko to wliczało się do polityki socjalnej, okazyjnie pronatalistycznej. Nie była to jednak polityka antycykliczna, bo czynniki rządowe nie rozumiały powagi sytuacji.

Lekceważono te sprawy również po roku 1989. Pojawiały się kolejne formy wsparcia rodziny, ale wszystkie okazywały się niewystarczające i nieskuteczne w konfrontacji z propagandą depopulacyjną, sączącą się z niepolskich mediów dla Polek. Osiągnęliśmy najniższe w świecie wskaźniki zastępowalności pokoleń i wyglądało na to, że nierównymi skokami zmierzamy do samounicestwienia.

Lekceważenie cykliczności

Najdłuższy, trwający aż 20 lat (1983–2003) spadek liczby urodzin musiał się kiedyś skończyć, bo jednak dorastało już pokolenie wyżu z roczników 1970–90. Naturalne odbicie opóźniało się, ale jednak widzimy jego ślady w latach 2004–2012. Teraz przypomnę o dwóch faktach, świadczących o nieporadności demograficznej rządów wywodzących się z różnych opcji światopoglądowych. Pomijam tu nieskuteczne rządy koalicji AWS i UW (1997–2001) oraz recydywę postkomuny w latach 2001–2005.

Otóż w roku 2006 zaczyna obowiązywać ustawa o jednorazowej zapomodze z tytułu urodzenia dziecka („becikowe”). To był ważny element polityki prorodzinnej, który najprawdopodobniej przyczynił się wzrostu liczby urodzeń w następnych dwóch latach. Ale – zauważmy – „becikowe” przyszło w momencie, gdy już od dwóch lat wyraźnie zaczynał kształtować się naturalny wyż. Był to więc element polityki pronatalistycznej i… procyklicznej!

„Becikowe” okazało się falstartem. Pojawiło się wtedy, kiedy było niepotrzebne, szybko straciło skuteczność, a w latach 2009–2010, gdy naturalna tendencja uległa przedwczesnemu wyczerpaniu, zabrakło środków i pomysłów na wsparcie słabnącego trendu. Co więcej – kolejny rząd przeprowadził ustawę, która od początku roku 2013 uzależniała wypłatę „becikowego” od kryterium dochodowego. Zwróćmy uwagę: ustawę przyjęto w roku 2012, gdy było oczywiste, że wspomniany poprzednio wyżyk już się skończył. Skutki widzimy na wykresie: nienaturalny spadek w roku 2013. Był to więc również przykład polityki procyklicznej, choć tym razem – antynatalistycznej.

Zarówno dobre, jak i złe bodźce działają krótko. Już w następnym roku (2014) nastąpiło lekkie odreagowanie, ale kolejny, 2015 rok pokazał, że jednak spadek będzie się pogłębiał jako trzecie echo skutków II wojny światowej. Zauważmy, że pierwsze echo miało swoje minimum w roku 1967, a drugie – w 2003. Wiedząc o tym wszystkim, Główny Urząd Statystyczny opracował prognozy, o których była mowa na początku artykułu. Miało już – z coraz słabszymi „grdykami” – spadać i spadać aż do zera za niewiele pokoleń.

Sterowanie drobnymi zmianami

Tymczasem jednak pojawia się dobra zmiana: coś, czego GUS nie mógł przewidzieć. W momencie, gdy już wyraźnie zjeżdżaliśmy na demograficznej równi pochyłej, pojawia się Program 500+, który nagle, i to radykalnie, odwraca trendy. Zamiast nam spadać – rośnie. Ale za wcześnie na triumfalne fanfary. Gdyby 500+ miało być jednorazowym bodźcem, skuteczność programu wyczerpałaby się po dwóch, trzech latach. To już wiemy z własnego doświadczenia. Potrzebne są nie tyle następne bodźce, co trwała polityka, dająca długofalowe gwarancje młodym rodzicom.

W tym kontekście radykalnie popieram – wydawałoby się dziwną – propozycję szczególnego premiowania matki, która urodzi kolejne dziecko przed upływem 30 miesięcy od poprzedniego porodu. Ktoś, kto to wymyślił, musiał najpierw popatrzeć na polską piramidę ludnościową. Przecież to jest wyraźnie zaadresowane do matek z drugiego powojennego wyżu (1970-1990)! Jeszcze wiele z nich może z tego skorzystać. Jeżeli się nie zdecydują na dziecko szybko – za chwilę nie będą miały o czym decydować z racji wieku.

To jest przykład rozwiązania niby marginalnego, które przejdzie niezauważalnie, ale z takich drobiazgów składa się życie narodu. Nie stać nas na taki socjal, jaki zapewniają kraje skandynawskie czy Wielka Brytania, musimy więc dobrze trafiać. Ale główne kryterium nie może mieć charakteru dochodowego! To tylko powiększa biurokrację i generuje patologię.

Dlaczego np. nauczycielki i lekarki należą do grupy kobiet o najniższej dzietności? Ano również dlatego, że ich zarobki, choć skromne, wraz z najmarniejszą pensją męża nie pozwalają im załapać się na jakikolwiek socjal, uzależniony od dochodu. Decydując się na urodzenie dziecka, nauczycielka niejako automatycznie musi pogodzić się ze znacznym obniżeniem standardu życiowego.

Łatwo powiedzieć, że pomoc państwa należy się tylko najbiedniejszym. W różnych dziedzinach jest to nawet słuszne. Ale w demografii skutkuje tym, że więcej dzieci urodzi się w rodzinach ekonomicznie słabych, często niezapewniających wartościowego wychowania. Z kolei rodzice z wyższym wykształceniem, ale z marnymi początkowo zarobkami, doskonale wiedzą, a przynajmniej w to wierzą, że za kilka lat ich sytuacja materialna znacznie się poprawi. Czekają więc z przychówkiem. I przyzwyczajają się do czekania, bo wciąż czegoś brakuje itd. Wiele kobiet czeka… za długo.

Zmiana paradygmatu

Nasze żołnierskie i powstańcze tradycje najpiękniej wyrażają pieśni. W latach trzydziestych kpt. Adam Kowalski ułożył znany nam wszystkim hymn polskiej floty wojennej, zawierający takie oto przesłanie: Mamy rozkaz cię utrzymać, albo (…)  na dnie z honorem lec. Wyraża się w tym straszny polski paradygmat: „albo wszystko, albo nic”. Męski punkt widzenia: honor rycerza jest najważniejszy!

Tymczasem kobiety myślą inaczej. Wiedzą, że „wszystko” to jednak za dużo, że tego nie da się osiągnąć. Wiedzą też, że „nic” – to za mało. Wynoszą więc z każdej naszej klęski postrzępione ubrania, nadpalone fotografie, rozdarte pierzyny i pogięte garnki. Bo trzeba żyć! A tylko tyle zostało po bitwie.

Nie istnieją rozwiązania doskonałe i wiecznotrwałe. Nie przyjedzie rycerz na białym koniu, a nawet jak przyjedzie, to… czego dokona? Zapewni nam „wszystko”? Nie. Musimy zmienić paradygmat. Zapomnieć o decydujących bitwach i doskonałych reformach. Codzienną drobną krzątaniną wokół stale naprawianych ustaw dostosowywać to, co mamy, do tego, czego potrzebujemy. A jak przyjdzie czas na bitwę – walczyć. Nie wcześniej.

Niepodległość to Matka Polka

Niebawem będziemy uczestniczyli w różnych uroczystościach rocznicowych. Będzie mowa o Piłsudskim, Dmowskim, Rozwadowskim… Ciekawe, czy ktoś zauważy, że ci wielcy mężowie nic by nie zdziałali, gdyby nie Matka Polka. To ona odnowiła naród pod zaborami. W pół wieku od powstania styczniowego do I wojny światowej ludność Polski zwiększyła się dwukrotnie!

Dokładnych liczb nikt nie zna, zwłaszcza że nawet o przynależności do narodu polskiego nie wszyscy byli przekonani. Można jednak szacować, że z 12–13 milionów doszliśmy wtedy do 24 milionów, a jeszcze w tamtym półwieczu wyemigrowały z naszych ziem ponad 4 miliony głównie młodych mężczyzn. Pewnie drugie tyle ugrzęzło na długie lata w obcych armiach, skąd rzadko wracało się zdrowym, jeśli się wracało.

Matka Polka wystawiła milionową armię przeciwko bolszewikowi i Matka Polka zwyciężyła! O przetrwaniu państwa decyduje, rzecz jasna, zdrowa gospodarka, silna armia, mądry rząd i poprawne relacje z innymi państwami. Ale o przetrwaniu narodu decyduje wyłącznie demografia! Stąd tak wielką wagę musimy przykładać do działań, które poprawiają nasz stan posiadania… samych siebie.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Demografia reaguje prawidłowo” znajduje się na s. 5 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Demografia reaguje prawidłowo” na s. 5 majowego „Kuriera WNET” nr 47/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze