Co z dekomunizacją uczelni? Konstytucja dla Nauki przewiduje tylko częściowe rozliczenie środowiska akademickiego z PRL

Nie są znane straty „wojenne” Solidarności akademickiej, nie są znani imiennie członkowie komisji politycznych weryfikujących kadry akademickie. Na ogół nie są znane struktury partyjne uczelni.

Józef Wieczorek

Poprawiona po dyskusjach społecznych Konstytucja dla nauki zawiera projekt dezubekizacji uczelni – częściowe rozliczenie środowiska akademickiego z uwikłania komunistycznego w PRL. I to jest jej plus.

W przypadku jej przyjęcia osoby, które pracowały w organach bezpieczeństwa PRL lub z nimi współpracowały, nie będą mogły być profesorami, rektorami, dziekanami czy kierownikami katedr na uczelniach, nie będą pełnić funkcji w ważnej dla systemu akademickiego Radzie Doskonałości Naukowej ani funkcji kierowniczych czy eksperckich w Polskiej Akademii Nauk i Polskiej Komisji Akredytacyjnej.

To krok w dobrą stronę, choć spóźniony o ponad ćwierć wieku i zbyt krótki, bo dezubekizacja nie wyklucza całkiem pracowników i współpracowników SB z systemu akademickiego, ale tylko z funkcji kierowniczych i eksperckich. (…) Projekt ustawy niestety nie obejmuje dekomunizacji przestrzeni akademickiej, także personalnej – i to jest jego wada. (…)

Wiadomo przecież, że głową tamtego systemu była partia komunistyczna (PZPR wspierana przez partie/stronnictwa sprzymierzone) i to ona decydowała również o organach bezpieczeństwa. To PZPR była przewodnią siłą narodu, także w sektorze akademickim, a na uczelniach przede wszystkim. (…)

Ilustrację tego, co się działo wówczas na uczelniach, mogą stanowić zapiski Karola Estreichera, w których wybitny historyk opisał m.in. poczynania rektora Mieczysława Karasia, który pragnął dokonać zamiany „Uniwersytetu Jagiellońskiego ze szkoły w Instytut Propagandowy Polskich Komunistów”, co w niemałym stopniu mu się udało:

Karaś… już w trakcie studiów zapisał się do Partii, a w 1957 roku, popierany przez Taszyckiego, zaczął karierę jako sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej.

Nigdy żaden hrabia Potocki, żaden dęty szlachetka nie traktował tak służby, jak Karaś swych kolegów czy podwładnych. Jest władczy, opryskliwy, niecierpliwy. Beszta, wyrzuca z pokoju, mówi rzeczy przykre, nie tając, kto doniósł mu to czy owo, grozi, żąda i nie dotrzymuje.

Mianowanie rektorem przez ministra Kaliskiego (takiego samego wojskowego autokratę) przewróciło Karasiowi w głowie. Wszedł także do KC Partii, wprawdzie na drugorzędne stanowisko, ale i to przewróciło mu w głowie. Do reszty w głowie przewróciła mu posiadana władza.

A nie jest ona wcale taka mała. To władza nad około dwudziestoma tysiącami osób — profesorów, urzędników i studentów. Ogromne fundusze, majątki, zakłady, rozbieżne sprawy. Władza rektora jest nieograniczona. On mianuje, on decyduje; jemu narazić się oznacza znaleźć się natychmiast w sytuacji bez wyjścia. Rektor posługuje się sforą urzędników — niewychowanych, prymitywnych, niewykształconych, których osadził na Uniwersytecie. Dyrektor administracyjny Sporek, jego zastępcy, kwestor Bunsch, dyrektor personalny Błachut i kierowniczka Wydziału Personalnego Irena Kozioł —wszyscy wysoko partyjni, aroganccy, nieuprzejmie rzeczowi. Cała ta, jak powiadam, sfora nieciekawych osobistości stoi gotowa, korna i posłuszna do spuszczania ze smyczy, by działać na rozkaz Magnificencji. (…)

Dotkliwe dla kadr akademickich były ich polityczne weryfikacje, prowadzone w dwóch falach – po wprowadzeniu stanu wojennego (1982 r.) i tuż przed transformacją ustrojową (1986/87). Eliminowano wówczas przede wszystkim młodych naukowców, nonkonformistów, negatywnie nastawionych do systemu komunistycznego, co spowodowało, że na początku III RP utworzyła się luka pokoleniowa. Mamy do dziś konformistyczne kadry akademickie, które się ostały na uczelniach i formowały sobie podobnych, w ramach ustawianych konkursów, „chowu wsobnego”, awansowania „samych swoich” – bez czynnika zewnętrznego/kontrolnego. (…_

Nawet w opracowaniach wydawanych przez IPN można przeczytać o tym, ilu na uczelniach było tajnych współpracowników SB, ale nie ma wykazów kadr partyjnych ani strat osobowych uczelni w latach 80., mimo politycznych weryfikacji kadr.

Zatem na podstawie tych prac można by sądzić, że tajni współpracownicy znakomicie ochronili powierzone im obiekty uczelniane, a „przewodnia siła narodu” wspaniale przewodziła kadrom akademickim, tak że nie było potrzeby jej zastępować ani podczas transformacji, ani później. Odnosi się wrażenie, że etatowi historycy nie chcą nawet poznać tego, co badają!

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Dezubekizacja uczelni? A co z dekomunizacją?” znajduje się na s. 9 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Dezubekizacja uczelni? A co z dekomunizacją?” na s. 9 marcowego „Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze