Bożonarodzeniowe szczęście z lipowego klocka wystrugane. Góralska szopka, która przywraca ciepło rodzinnego domu

Rano kupiłem choinkę i obowiązkowo umieściłem pod nią moją czarodziejską szopkę, której nie oddałbym za żadne skarby świata, bo ilekroć na nią patrzę, znów jestem z Mamą i Tatą w naszym starym domu.

Krzysztof Pasierbiewicz

– Pora ubrać drzewko – pomyślałem i przystawiłem krzesło do pawlacza, skąd wyjąłem przedwojenne pudło po butach od Baty, przewiązane wstążką. Usiadłem w fotelu, rozwiązałem kokardkę i delikatnie uniosłem tekturowe wieczko. Czegóż tam nie było?! Na wierzchu leżał szpic, który Tata co roku uroczyście nabijał na czubek jodłowej choinki. Był też kolorowy łańcuch, który kiedyś własnoręcznie babcia posklejała. Ozdobny krzyżyk ze szklanych paciorków nanizanych na jedwabną nitkę, przechowywany w rodzinie od kilku pokoleń. Porcelanowe krasnale w czerwonych czapeczkach, koszyczki z poziomkami i kiście winogron. A także niezdarnie sklejone aniołki, które przed laty wycięliśmy z bratem z celofanu, i pająki, srebrzysto-złote warkocze anielskich włosów, wyleniały pajac od wuja, co zginął w Katyniu, i kilka barwnych bombek polukrowanych obficie błyszczącym brokatem…

Długo się wpatrywałem w rodzinne pamiątki, biorąc każdą z osobna do ręki, delikatnie jak ksiądz hostię w czasie podniesienia, bo sobie uświadomiłem, że największym moim skarbem jest to pożółkłe pudełko, w którym zamknęło się moje szczęśliwe dzieciństwo, ów szczęsny czas, kiedy byliśmy szczęśliwi jak już nigdy potem, gdy w roku 1952 tatę za AK wykończyła ubecja.

Kiedy kończyłem ubierać choinkę, przypomniałem sobie o szopce, którą w lecie od starego górala kupiłem. Wygrzebałem ją tedy z pawlacza, rozpakowałem i postawiłem pod choinką po omacku, bo w międzyczasie zapadł ciemny, grudniowy wieczór. A jak zapaliłem choinkowe lampki, stał się cud grudniowej nocy przedświątecznej, bowiem w blasku kolorowych kinkiecików zobaczyłem, jakie cacko kupiłem od starego gazdy.

Od rozświetlonej szopki biło ciepło, jakie zapamiętałem z dzieciństwa, gdy w naszym starym domu co rano Mama rozpalała piec. I zdało mi się, że ją widzę, jak zagląda w ciemnawą czeluść paleniska, gdzie pod warstwą popiołu tli się jeszcze kilka bladopomarańczowych węgielków, a ona wygrzebuje z dna wiadra wyszczerbioną szuflą bryłki węgla, układając je ostrożnie na wystygłym ruszcie i przymyka żeliwne żebrowane drzwiczki, dmuchając wprawnie w palenisko, aż wygasłe ogarki ożyją i rozbłyśnie pierwszy nieśmiały płomyk. I raptem piec złapał cug i jęzory złotawych płomieni wystrzeliły w górę, oblizując szamotowe cegły. Wydawało mi się, że znów się przytulam do fajansowych kafli, wsłuchując się w melodię buzującego ognia. Uwielbiałem ten odgłos, bo dawał mi poczucie bezpiecznego domu i beztroskiego dzieciństwa. Zdało mi się, że znów czuję dziś już zapomniane atłasowe ciepło kaflowego pieca.

(…) I znów, wpatrując się w to góralskie arcydzieło, znalazłem się w naszym rodzinnym domu, w którym przed Świętami pachniało cynamonem i rodzinnym szczęściem, a przed Wigilią na rozgrzanej do czerwoności blasze kuchennego pieca dochodził postny barszcz na suszonych borowikach, w szabaśniku skwierczał świąteczny indor, starszy brat mełł mak, Tata w ucierał masę na tort, którą mu ukradkiem podkradałem paluchem z makutry, a Mama skrobała w pośpiechu karpie, dając każdemu z domowników po łusce na szczęście.

Znów powrócił rok 1951. Po wigilijnej kolacji Mama z Tatą wstali od świątecznego stołu, zasiedli do naszego Steinwaya i podgrywając cichutko na cztery ręce, zaintonowali kolędę, która mi się wryła w duszę: Lulajże Jezuniu, moja Perełko, lulaj ulubione me Pieścidełko. Lulajże Jezuniu, lulajże lulaj, a Ty go, Matulu, w płaczu utulaj. Nie wiedzieliśmy wtedy, iż była to nasza ostatnia Wigilia z Tatą. Mama odeszła kilka lat później, bo pękło jest serce. Tak kochała Tatę.

Dziś rano kupiłem choinkę i obowiązkowo umieściłem pod nią moją czarodziejską szopkę, której nie oddałbym za żadne skarby świata, bo ilekroć na nią patrzę, znów jestem z Mamą i Tatą w naszym starym domu wypełnionym rodzinnym szczęściem.

Cały artykuł Krzysztofa Pasierbiewicza pt. „Bożonarodzeniowe szczęście z lipowego klocka wystrugane” znajduje się na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Pasierbiewicza pt. „Bożonarodzeniowe szczęście z lipowego klocka wystrugane” na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze