Australia: wielki kraj, w którym przez okrągły rok coś dojrzewa i wielu jej mieszkańców całe życie zrywa owoce

Znalazłem trzy ogromne podgrzybki o średnicy kapelusza ok. 50 cm. Australijczycy ostrzegali mnie: to trucizna! Jakie było ich zdumienie, gdy następnego dnia zdrowy zjawiłem się w pracy!

Władysław Grodecki

Mik przed wielu laty wziął dużą pożyczkę u miliardera greckiego Onassisa, ulokował w banku australijskim na wysoki procent, i tak dorobił się wielkiego majątku. Także i inni imigranci z Macedonii w podobny sposób zdobywali pieniądze na zakup sadów. (…) Australia jest tak wielkim krajem, że przez cały rok coś dojrzewa i wielu jej mieszkańców przez całe życie zrywa owoce. Jest to także typowe zajęcie imigrantów w pierwszym okresie pobytu na Antypodach i podróżników pragnących dorobić w trakcie wędrówek po świecie. (…)

Wstawaliśmy przed wschodem słońca, by jak najwięcej zerwać w ciągu 2–3 pierwszych godzin, gdy temperatura była znośna. W godzinach południowych, gdy słońce jest w zenicie (nie ma cienia!), temperatura osiąga ponad 40⁰C, a przy wysokiej wilgotności jest jak w saunie – nie ma czym oddychać, nie da się pracować!

Nawet picie dużej ilości płynów i chłodzenie ciała wodą niewiele pomaga. Między 12.00 a 16.00 serce nie wytrzymuje żadnego wysiłku! Po raz pierwszy w życiu poczułem się bezsilny i jak inni musiałem położyć się w cieniu. (…)

Humor nam dopisywał i codziennie rano ze śpiewem na ustach ruszaliśmy do pracy. Przeważnie ktoś zabierał nas samochodem do bazy. Czasem trzeba było iść pieszo i dopiero wówczas można było w pełni poznać urodę okolic Sheppartonu; płaskie tereny pocięte siecią kanałów, a między nimi rozległe sady. To jeden z największych „ogrodów” Australii. W krajobrazie tej części kraju nie brak oczywiście eukaliptusów, które osiągają tu zawrotną wysokość do 100 m i są najwyższymi drzewami świata. Idąc czy wracając z pracy przy słonecznej pogodzie, podziwiałem też niezwykłe zachody słońca, jak nigdzie na świecie piękne i potężne! (…)

Wiktoria, Australia. Fot. Tobias Keller, CC0

Do dziś pamiętam tę cudowną scenerię nad jeziorem. W trakcie południowej przerwy w pracy wychodziłem na niewysokie wzniesienie i podziwiałem ten skrawek australijskiego „raju”, który odkrył i nazwał Pakenhamem nasz rodak, wielki podróżnik Edmund Strzelecki. Spod okazałego eukaliptusa, gdzie zwykle stał potężny stary baran, było widać horyzont odległy o 90–100 km. Na pierwszym planie niewielki staw, za nim droga do Pakenhamu i Melbourne, lekko pochylone stoki, polany i zagajniki, w dali duże jezioro, tu i ówdzie sady jabłoni i grusz, ładne domki. Jeszcze dalej niewysokie kopce pokryte trawą, sosnami i lasami eukaliptusowymi, a daleko na horyzoncie Wielkie Góry Wododziałowe z najwyższym szczytem Australii, Górą Kościuszki. Nad tym wszystkim czyste, bezchmurne niebo. Nawet słońce wydaje się tu większe, bardziej przyjazne. (…)

Ok. 6 rano, gdy się zbudziłem, zapalałem gaz i stawiałem posiłek na palniku, po czym rozbierałem się do naga i wskakiwałem do lodowatej wody. Wychodziłem, wycierałem ciało do czerwoności i szybko się ubierałem. Jedynym świadkiem tych ablucji był czarny baran pod eukaliptusem.

(…) Kilkakrotnie urozmaiciłem posiłki pospolitymi tu pieczarkami i maślakami. Na jednej z farm znalazłem trzy ogromne podgrzybki o średnicy kapelusza ok. 50 cm. Australijczycy tych grzybów nie spożywają i ostrzegali mnie: to trucizna! Jakie było ich zdumienie, gdy następnego dnia zdrowy zjawiłem się w pracy! (…) Czego mogłem więcej pragnąć, mając darmowe zakwaterowanie (własny namiot nad stawem), intendenta zaopatrującego mnie w żywność, własną kuchnię (butlę gazową, naczynia, sztućce) i przyjemną pracę przy zrywaniu jabłek?

Do namiotu wróciłem okropnie zmęczony, zapaliłem gaz, nastawiłem wodę i położyłem się, by trochę odpocząć. Zasnąłem. Zbudziły mnie potężne grzmoty i błyskawice. Gdy przypomniałem sobie o zapalonym gazie, wyskoczyłem z namiotu. Lał ulewny deszcz, naczynie z wodą było zimne, gaz się wyczerpał! Nagle poczułem okropny głód i wbrew zmęczeniu, wbrew zimnu i ciemnościom, wbrew wszelkim słabościom postanowiłem ugotować obiad. Nazbierałem trochę uschniętych liści eukaliptusowych i gałęzi, udało się je podpalić. Chrust mimo deszczu palił się znakomicie, było więc dość jasno, by obrać grzyby i ziemniaki, pokroić boczek, cebulę, posolić i w kocherze postawić na ognisku. Kolacja była wyjątkowo smaczna!

Cały artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Australia. Polacy w Stanie Wiktoria” znajduje się na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Władysława Grodeckiego pt. „Australia. Polacy w Stanie Wiktoria” na s. 4 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 45/2018, wnet.webbook.pl

Komentarze