„Lekarz wspiera aptekarza, obaj znów trumniarza, ale do ostatniej pory na nich wszystkich robi chory”. Od wieków to samo

Książkę doktora Kropa można i należy odczytać jako sygnał alarmowy, opis kryzysu zdrowia i medycyny, jaki nas czeka, jeśli będziemy naśladować osiągnięcia i błędy modelu medycyny euroatlantyckiej.

Paweł Zawadzki

Doktor Józef Krop – absolwent Akademii Medycznej w Krakowie, student Juliana Aleksandrowicza – po ukończeniu studiów wyjechał do Kanady, gdzie od 1972 roku prowadził praktykę lekarską. Po niemal trzydziestu latach pracy swe doświadczenia opisał w książce: „Ratujmy się! Elementarz medycyny ekologicznej”. (…) Nowojorscy taksówkarze nie mogą być krwiodawcami z uwagi na zbyt duże stężenie tlenku węgla (czadu) we krwi!

Dwa dojrzałe drzewa oczyszczają tyle powietrza (i produkują tyle tlenu), ile zużywa jeden człowiek. Ponoć w ostatnich latach wycięto w Warszawie 150 tys. drzew, jak podała „Gazeta Wyborcza”. Ile osób skazano tym samym na choroby płuc i ich pochodne?

W jednym z pism ekologicznych proponowałem, by każda osoba, która zginęła w PW44, otrzymała żywe drzewo pamięci ‒ co byłoby lekcją historii i dotlenienia żywych. Z gabinetu prezydenta Warszawy otrzymałem odpowiedź, że projekt jest niemożliwy do realizacji! (…)

„Lotne zanieczyszczenia organiczne są określane skrótem VCO. Przedostają się przez łożysko do płodu i przekraczają barierę mózgową. (…) Pierwszym objawem zatrucia mózgu jest depresja. Oprócz ogólnego zmęczenia, zawrotów i bólów głowy, drętwienia kończyn, pojawiają się objawy irytacji, niepokoju, zaburzenia pamięci, koncentracji i obniżenia inteligencji”.

(…) Polska nie dogoniła jeszcze „osiągnięć” USA i Kanady w złych nawykach żywieniowych, wysoko przetworzonej żywności, GMO, chemizacji rolnictwa, zatrucia środowiska, rozpanoszenia się „Wielkiej Farmy” ‒ ale ślepe i bezmyślne naśladowanie wzorców amerykańskich może nam boleśnie przypomnieć przysłowie, że „mądry Polak po szkodzie”. (…)

„Lekarz wspiera aptekarza, obaj znów trumniarza, ale do ostatniej pory na nich wszystkich robi chory”. Nic przez wieki się nie zmieniło ‒ aptekarz to „Wielka Farma” (mamy jedno z pierwszych miejsc w UE w lekomanii), „lekarz” to współczesna medycyna (czyli dobrze prosperujący przemysł produkujący ludzi chorych).

Cały artykuł Pawła Zawadzkiego pt. „Medycyno, dokąd zmierzasz?” znajduje się na s. 20 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Zawadzkiego pt. „Medycyno, dokąd zmierzasz?” na s. 20 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Pielgrzymujemy dla Niepodległej! Kazanie wygłoszone na 10 Patriotycznej Pielgrzymce Kibiców, Jasna Góra 13. 01. 2018

Przez ostatnie dziesięć lat w czasie naszej pielgrzymiej wędrówki do duchowej stolicy Polski wielokrotnie słyszeliśmy z ust współczesnych faryzeuszów i uczonych, że to nie miejsce dla nas.

ks. Jarosław Wąsowicz

Dziesiąty już raz jako kibice stajemy u tronu Królowej Polski. Mamy przed oczyma drogę, którą wspólnie kroczyliśmy podczas ostatniej dekady. Chcemy dzisiaj podziękować Panu Bogu za to wszystko, czego dokonał w naszych sercach, za wszystkie inicjatywy, wokół których środowisko kibicowskie w ostatnich latach się wspólnie gromadziło, mówiło jednym głosem. Wiele nam się udało zmienić w nas samych i wokół nas, choć droga do doskonałości jest jeszcze długa.

Fot. J. Wąsowicz

Kiedy zaczynaliśmy nasze kibicowskie pielgrzymowanie, inne było nasze środowisko, inna też była Polska. Jedno pozostało niezmienne: Bóg i ewangeliczne wskazania, które pozostawił nam po to, abyśmy umieli pokonywać wszystkie życiowe przeciwności, zwalczać grzech w nas samych, ale przede wszystkim patrzeć z nadzieją w przyszłość, że razem z Panem Jezusem wszystko możemy w naszym życiu zmienić. Możemy nawiązać z Nim osobistą relację, bo On jest dla nas. (…)

Tak, jesteśmy jak grzesznicy i celnicy i pragniemy światła, uzdrowienia, bożej miłości. Dlatego tu jesteśmy. Przez ostatnie dziesięć lat w czasie naszej pielgrzymiej wędrówki do duchowej stolicy Polski wielokrotnie słyszeliśmy z ust współczesnych faryzeuszów i uczonych, że to nie miejsce dla nas. Pouczali wszystkich wokoło, kto może, a kto nie pielgrzymować do najświętszego dla nas, Polaków, sanktuarium, cenzurowali kazania i wykłady. Nie znali Chrystusa z dzisiejszej ewangelii. Modlimy się o światło poznania prawdziwego Zbawiciela również i dla nich. (…)

Dziękujemy za każdą spowiedź świętą na tych pielgrzymkach, za każdy cud nawrócenia. Dziękuję Bogu za każdego z Was, za Wasze intencje, które przynosicie tu na Jasną Górę, aby zawierzyć je Panu Bogu. W tym roku napłynęło ich tak wiele. Są wyrazem Waszej wiary w Boże Miłosierdzie.

Fot. J. Wąsowicz

Dziękujemy wreszcie za wszystkie dzieła, które tu, na pielgrzymce, się rodziły, za Akcję Testament, Żywy Różaniec Kibiców, za naszych rodaków na Kresach, którzy stali się dla nas w ostatnich latach darem, uczyli nas wiernej miłości do Boga i Ojczyzny, pomimo wielu przeciwności; za naszych drogich kombatantów, którzy także towarzyszą naszemu pielgrzymowaniu; za tych wszystkich, którzy włączali się na naszych pielgrzymkach w wykłady, dyskusje panelowe, koncerty i są promotorami naszej inicjatywy. (…)

Wolnej Polski trzeba strzec! To jest testament pokoleń walczących o naszą wolność! Zmarły przed rokiem gen. Janusz Brochwicz-Lewiński „Gryf” – postać wyjątkowa, z którą kibice wielokrotnie mogli się spotkać i wsłuchiwać w świadectwo tego człowieka, świadka miłości do Polski i świadka Bożego Miłosierdzia, który był przekonany, że w ostatecznym rozrachunku najważniejsza dla człowieka jest bliskość jego relacji z Bogiem – w jednej ze swoich wypowiedzi zaznaczył:

„Wolności nie otrzymuje się za darmo, wolność żąda ofiary. W czasie pokoju także wymaga cywilnego zaangażowania, ale pamiętać trzeba, że jest krucha, nie wolno myśleć, ze będzie zawsze. Trzeba nieustannie być gotowym. Więc proszę Was: pilnujcie Polski!”.

Cała homilia ks. Jarosława Wąsowicza pt. „Pielgrzymujemy dla Niepodległej!” znajduje się na s. 5 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia ks. Jarosława Wąsowicza pt. „Pielgrzymujemy dla Niepodległej!” na s. 5 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Wystawa na placu Wolności w Poznaniu, poświęcona 99 rocznicy przysięgi Armii Wielkopolskiej gen. Dowbora-Muśnickiego

Uroczystość zorganizowana przez wojewodę wielkopolskiego to pierwsze z planowanych wydarzeń upamiętniających zwycięskie powstanie wielkopolskie, wpisanych w obchody stulecia polskiej niepodległości.

Andrzej Karczmarczyk

W piątek 26 stycznia o godzinie 11:00 na placu Wolności w Poznaniu wojewoda wielkopolski Zbigniew Hoffmann otworzył wystawę Polsce, Ojczyźnie mojej i sprawie całego Narodu Polskiego – zawsze i wszędzie służyć będę, poświęconą 99 rocznicy przysięgi Armii Wielkopolskiej i generała Józefa Dowbora-Muśnickiego. Wystawa prezentuje zdjęcia autorstwa Kazimierza Gregera, które dokumentują tę historyczną przysięgę. (…)

Generał Józef Dowbor-Muśnicki 6 stycznia 1919 roku otrzymał wezwanie od Naczelnej Rady Ludowej do objęcia dowództwa nad powstaniem wielkopolskim. Udał się najpierw do Warszawy, gdzie odbył rozmowę z Józefem Piłsudskim, który potwierdził nominację NRL, a następnie do Poznania, dokąd przybył 8 stycznia. Oficjalnie stanowisko dowódcy przejął od mjra Stanisława Taczaka 16 stycznia. Kontynuował organizację Armii Wielkopolskiej (Sił Zbrojnych Polskich w byłym zaborze pruskim), wprowadzając m.in. obowiązkową służbę wojskową i powołując pod broń 11 roczników rekrutów, dzięki czemu udało mu się stworzyć blisko 100-tysięczną armię.

Dążył do apolityczności wojska, odsuwając od wpływu na decyzje oficerów o radykalnych poglądach oraz likwidując rady żołnierskie. Jako dowódca popierał idee rozszerzenia powstania na Pomorze Gdańskie i ofensywę w kierunku Gdańska, sprzeciwiając się jednocześnie uszczuplaniu Armii Wielkopolskiej poprzez posyłanie oddziałów na wschód. W marcu 1919 został awansowany na generała broni. Następnie przeprowadził proces integracji Armii Wielkopolskiej z resztą WP, pozostając faktycznym jej dowódcą jako dowódca Frontu Wielkopolskiego.

Fot. A. Karczmarczyk

Po wybuchu wojny polsko-bolszewickiej oddał się do dyspozycji Piłsudskiego, który chciał, aby Dowbor-Muśnicki przejął od gen. Wacława Iwaszkiewicza, swego dawnego podwładnego, dowództwo armii południowej pod Lwowem. Generał odmówił, bowiem cenił Iwaszkiewicza. W kwietniu 1920 roku odmówił przyjęcia stanowiska dowódcy IV Armii, a w sierpniu tego roku – stanowiska dowódcy Frontu Południowego, wobec czego w dniu 6 października 1920 został przeniesiony do rezerwy, a z dniem 31 marca 1924 w stan spoczynku.

W końcu marca 1920 roku osiadł w Lusowie, a następnie w Batorowie koło Poznania. Jako zwolennik apolitycznej armii, podczas zamachu majowego opowiedział się przeciw puczowi. Zmarł na serce 26 października 1937 roku w Batorowie. Został pochowany w grobowcu rodzinnym na cmentarzu w Lusowie pod Poznaniem, gdzie znajduje się też jego pomnik, odsłonięty w 2015 roku.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „99 rocznica przysięgi Armii Wielkopolskiej i generała Józefa Dowbora-Muśnickiego w Poznaniu” znajduje się na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Karczmarczyka pt. „99 rocznica przysięgi Armii Wielkopolskiej i generała Józefa Dowbora-Muśnickiego w Poznaniu” na s. 8 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Od powietrza, głodu, ognia i wojny… Rosyjskie morowe powietrze na Śląsku podczas powstania listopadowego

Latarnie stawiano przy cholerycznych lazaretach i w miejscach grzebalnych zmarłych na cholerę. W okienkach wieży paliło się światło – ostrzegało żyjących, a zmarłym oświetlało drogę do wieczności.

Tadeusz Loster

Wybuch powstania listopadowego na terenach Królestwa Polskiego zaniepokoił władze pruskie. Prusacy obawiali się niepokojów społecznych na terenie Wielkiego Księstwa Poznańskiego, a nawet wybuchu powstania w tej części Prus, zamieszkałej przez Polaków. Rząd pruski zdecydował się na politykę „szkodzenia” powstaniu, oddając niemałe usługi Rosji. Jedną z najważniejszych było umożliwienie dostarczania żywności dla armii rosyjskiej. Już na początku 1831 roku z rosyjskich portów do portu w Gdańsku zaczęła napływać żywność dla armii Dybicza.

List wysłany z Wrocławia do Bralina 10 października 1831 r., z okrągłym „stemplem cholery” | Fot. ze zbiorów autora

Pierwsze zachorowania na cholerę ujawniono 27 maja 1831 r. w Gdańsku. Ofiarami zarazy byli robotnicy portowi Nowego Portu, a epidemia została przywleczona przez załogę rosyjskiego statku, który zawinął do Gdańska. W pierwszym miesiącu zachorowało ponad czterysta osób, z czego prawie trzysta zmarło.

Pod koniec maja powstała w mieście Komisja Sanitarna, która wydała rozporządzenia poparte zarządzeniami policyjnymi, mające na celu ograniczenie rozpowszechniania się epidemii w mieście i regionie. Aglomeracja miejska Gdańska otoczona została kordonem sanitarnym strzeżonym przez wojsko. Osoby zamierzające opuścić Gdańsk musiały poddać się kwarantannie trwającej 20 dni. Odkażano odzież i bagaże podróżnych, ale mimo tak ostrych środków zaradczych, epidemia cholery zaczęła ogarniać nowe tereny Prus. (…)

Aby rozpowszechnianie się cholery nie następowało za pomocą przesyłek pocztowych, na początku czerwca 1831 roku pruskie władze pocztowe wydały rozporządzenia, na mocy których korespondencję z terenów objętych zarazą dezynfekowano przed workowaniem i ekspedycją. Urzędnik pocztowy odbierał list od nadającego za pomocą drewnianych szczypiec, przesyłka była wielokrotnie przekłuwana specjalną igłą o przekroju krzyżykowym, następnie przytrzymywana drewnianymi szczypcami i odkażana parą palącej się siarki przez około 20 minut. Ówczesne listy posiadają niekiedy adnotację pocztową „Cholerasachel” – „sprawa cholery”.

„Latarnia umarłych” w Żernikach, dzielnicy Gliwic | Fot. ze zbiorów autora

Pod koniec lipca 1831 roku na terenie Prus wprowadzono także stemple do oznaczania przesyłek dezynfekowanych. Były to stemple o treści „SAN. St.” lub „SANITAETS STEMPEL” (stempel sanitarny). Listy przesyłane drogą pocztową odkażane były do końca trwania epidemii. Obecnie są zabytkowymi dokumentami okresu epidemii cholery z 1831 roku, choć zachowało się ich mało, z uwagi na to, że po przeczytaniu były palone. (…)

Żerniki to stara, XIII-wieczna osada, oddalona kiedyś o kilka kilometrów od Gliwic; obecnie jest dzielnicą miasta. Na skrzyżowaniu ulic Kurpiowskiej z Elsnera została wybudowana neogotycka, duża kaplica poświęcona św. Janowi Nepomucenowi. Obok kaplicy, a faktycznie jakby przyległa do niej, stoi kolumna choleryczna, wzniesiona w formie latarni umarłych. Miejsce, na którym stoi kaplica wraz kolumną, było miejscem grzebalnym – cmentarzem cholerycznym jeszcze w okresie wojen w latach 1632–1633, kiedy to co trzeci mieszkaniec osady Żerniki zmarł na cholerę.

W 1831 roku, kiedy na terenie Gliwic wybuchła zaraza cholery, miejsce to powtórnie posłużyło do grzebania zmarłych.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Rosyjskie morowe powietrze” znajduje się na s. 10 i 11 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Rosyjskie morowe powietrze” na s. 10 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Sytuacja we Wrocławiu na kilka miesięcy przed wyborami: Wrocław potrzebuje iskry. Finał może okazać się zaskakujący

Wrocław od lat jest matecznikiem PO. Prawica była (i jest) tu jedynie tłem dla rządzących miastem i regionem politycznych konstelacji, w których ludzie PO i przyjaciele odgrywają najważniejsze role.

Krzysztof Kunert

Polityczny Wrocław nie jest dużym miastem; to, pisząc obrazowo, dość hermetyczny zbiór ciągle tych samych szyldów i pomysłów. Role rozpisane są w nim od lat, każdy zna swoje miejsce, z góry wiadomo, jak zachowa się dane środowisko, które media będą je popierać, a które krytykować. Oficjalnie politycy spierają się i walczą w mediach, ale podczas poniedziałkowego lotu do Warszawy panuje już zgoła odmienny nastrój. (…)

Jeszcze kilka tygodni temu pewnym kandydatem Platformy na prezydenta Wrocławia była Alicja Chybicka, posłanka tej partii. (…) Wszystko zmieniło się w jeden dzień. Pani poseł nie wzięła udziału w głosowaniu nad obywatelskim projektem ustawy liberalizującej prawo do aborcji, chociaż była tego dnia w Sejmie, a wcześniej brała udział w czarnych protestach, które we Wrocławiu potrafiły zebrać nawet 17 tys. osób. (…)

Zdrojewski ma o czym myśleć. Jego powrót, do czego namawiają go partyjni koledzy, może wywołać głębokie podziały w szeroko rozumianym środowisku rządzącym Dolnym Śląskiem. (…) Do gry może wrócić Rafał Dutkiewicz, który – o czym wiadomo nie od dziś – nie jest w najlepszych stosunkach ze Zdrojewskim. Ten ostatni krytykuje obecnego prezydenta za poważne zadłużenie miasta, zaniedbania związane z jego rozwojem, m.in. komunikacją miejską, siecią dróg, chaotycznym powstawaniem nowych osiedli.

Stan relacji między obydwoma politykami oddaje drobny w sumie bożonarodzeniowy epizod: „Cudowna, przedświąteczna atmosfera. Piękny jarmark, niezwykła choinka, dużo ciepła i serdeczności” – pochwalił się Rafał Dutkiewicz na Twitterze świątecznie przystrojonym centrum miasta. „Jeśli ktoś chce zobaczyć najbrzydszą choinkę w Polsce, powinien odwiedzić Wrocław” – odpowiedział Bogdan Zdrojewski. (…)

Wrocławski PiS do dziś nie potrafi wyłonić kandydata na prezydenta miasta. Nawet pomimo faktu, że w ostatnim uśrednionym sondażu CBOS (I-IX 2017) partia Jarosława Kaczyńskiego na Dolnym Śląsku pokonuje PO 32 do 26,9%. (…) Jeśli ktoś chciałby zapytać o sukcesy PiS na Dolnym Śląsku w ostatnich dwóch latach, z odpowiedzią mógłby mieć problem. (…)

Na uboczu tej układanki pozostaje Paweł Hreniak, który od dwóch lat pełni funkcję wojewody dolnośląskiego. Hreniak chwalony jest za kompetencję i skuteczność (…) Gotów do startu jest również oficjalnie popierany przez wicepremiera Jarosława Gowina senator Jarosław Obremski, (…) polityk i działacz kojarzony z kilkoma obozami politycznymi we Wrocławiu. (…)

Należy też wspomnieć o europośle Kazimierzu Michale Ujazdowskim, dziś politycznym outsiderze, ale w stolicy Dolnego Śląska osobie kojarzonej przez umiarkowany, prawicowy elektorat bardzo dobrze. Ewentualne ogłoszenie przez niego startu w wyborach samorządowych – co dziś jest ciągle polityczną plotką – mogłoby stanowić problem tak dla prawicy, jak i środowiska zwłaszcza umiarkowanych liberałów.

(…) Wrocław otwarty jest na zmianę, a wrocławianie chętnie opowiedzieliby się za czymś świeżym i nowym.

Cały artykuł Krzysztofa Kunerta pt. „Wrocław potrzebuje iskry” znajduje się na s. 15 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 44 strony dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Krzysztofa Kunerta pt. „Wrocław potrzebuje iskry” na s. 15 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Ks. Ludwik Bielerzewski – robotnik winnicy Pańskiej. Jeden z tych, którym zawdzięczamy ciągłość naszej tożsamości

W obozie poczucie bezpieczeństwa więźniom mógł dać tylko kapłan. W pewnym momencie ks. Bielerzewski był jedynym kapłanem w Gusen. Sam umacniając innych, potrzebował szczególnej łaski, aby nie zwątpić.

Aleksandra Tabaczyńska

„W dniu 24 stycznia 1940 roku dokładnie o 16.00 zadźwięczał dzwonek do drzwi mojego mieszkania w Luboniu. We drzwiach stanął gestapowiec, a z nim miejscowy Niemiec. Doręczyli mi pismo wzywające do stawienia się 25 stycznia o godzinie 10 w siedzibie gestapo w Poznaniu. Można było jeszcze zbiec, ale dziwny jest człowiek, istota prawdziwie nieznana i niepojęta – nie wierzy w to, co mu jest niewygodne, czego by nie chciał. Nie mogłem jeszcze uwierzyć, że Niemcy z roku 1940 są już tylko państwem zorganizowanej zbrodni”. (…)

„Przekroczyliśmy bramę obozową, nad którą widniał napis: »Arbeit macht frei«, choć właściwszy byłby: »Ty, który wchodzisz, żegnaj się z nadzieją«”. Dachau był obozem w znacznej mierze przejściowym, w którym więźniowie odbywali dziesięciotygodniową kwarantannę. 1 sierpnia wytypowano ks. Ludwika do transportu do Gusen, dokąd przewieziono go następnego dnia. (…) W obozie w Gusen toczyło się też życie religijne, zorganizowane duszpasterstwo. Posługi kapłańskie miały charakter indywidualny. Księża spowiadali się nawzajem, ale też i świeckich więźniów. Jednak drogę posługi duszpasterskiej torowała osobista znajomość więźnia.

Ks. Ludwik Bielerzewski uważany był za proboszcza Gusen. Rozgrzeszał zbiorowo i indywidualnie, zaopatrywał sakramentalnie umierających. Szczególnie zajmował się przebywającymi w obozie klerykami. Chrzcił Żydów, błogosławił chętnych przed wyjściem do pracy.

(…) „Umocnieniem mej wiary w to, że przeżyję obóz i doczekam wolności, stał się niezwykły sen, tak jasny i wyrazisty, że utrwalił się w mej pamięci mocniej niż niejedno wydarzenie przeżyte na jawie”.

Portret ks. Ludwika Bielerzewskiego | Fot. archiwum parafii w Brodach

(…)  Ks. Bielerzewski śnił, że zobaczył na scenie niezwykle realistyczny obraz Serca Pana Jezusa. Widział też siebie klęczącego i pytającego Pana, czy przeżyje obóz. W odpowiedzi zobaczył sceny, stanowiące fragment jego życia w przyszłości. Życia już po obozie. Był to wizerunek Najświętszej Marii Panny z Dzieciątkiem, malowany na złotym tle oraz „dom o jasno tynkowanych ścianach. Ku wejściu wiodą półokrągłe stopnie, balkon opiera się na czterech filarach, nad nim – płaskorzeźba Maryi z Dzieciątkiem, podobnej do wizerunku tej malowanej na złotym tle. Po lewej stronie domu widzę miejską ulicę z rzędem latarni gazowych”.

Wizja ta po wojnie przybrała realne kształty. Po powrocie do Polski. ks. Ludwik objął parafię św. Andrzeja Apostoła w Brodach. Wszedł do modrzewiowego kościoła, aby pokłonić się Panu. W środku panował mrok. Po krótkiej modlitwie, gdy wzrok przywykł mu do ciemności, ujrzał główny ołtarz, a w nim obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem na złotym tle. Ten sam wizerunek, o którym śnił w Gusen. Budynek plebanii parafii w Brodach, wejście z kolumnami, balkon i płaskorzeźba to duga scena wizji z Gusen.

Na ganku domu parafialnego w Brodach | Fot. archiwum parafialne w Brodach

Ulica z gazowymi latarniami zapowiadała parafię św. Michała Archanioła w Poznaniu, w której ks. Ludwik Bielerzewski duszpasterzował do 1977 roku, ale mieszkał aż do śmierci w 1999 roku. (…)

Nie zaczął nigdy spotkania, zabawy z dziećmi, jeśli nie poprzedził ich modlitwą w kościele. Podobnie na zakończenie spotkania zawsze szedł z dziećmi do kościoła. Nie wysyłał ich samych – a teraz idźcie się pomodlić, bo ja muszę coś tam. On był na modlitwie z nimi. I zawsze przy takiej okazji udzielał katechezy. Gdy nie było pogody, padał deszcz, dzieci bawiły się z proboszczem na plebanii w chowanego. Nawet dziś, gdy formy duszpasterstwa tak bardzo się różnią od tych z tamtych lat, niewielu proboszczów zdecyduje się na tak pojętą katechizację. Krótko mówiąc, w latach 1946–1952, gdy proboszczem w Brodach był ks. Ludwik Bielerzewski, dzieci bawiły się ze swoim duszpasterzem na plebanii, mimo że w świadomości wiernych to był budynek, do którego „zwykły człowiek” raczej nie wchodził. (…)

Pożegnanie ks. Bielerzewskiego | Fot. archiwum parafialne w Brodach

Dziś nikogo nie dziwi, że ksiądz zabiera dzieciaki z parafii i idzie z nimi na pielgrzymkę, jedzie na wycieczkę czy wspólny wypoczynek. Takie relacje z wiernymi stały się normą. Ale jeszcze w czasach Karola Wojtyły wyjazd z młodzieżą na kajaki bardzo szokował. Ksiądz Ludwik instynktownie czuł, że dzieci i młodzież wymagają innego rodzaju katechizacji niż dorośli. Taką drogę ewangelizacji przyniósł nam dopiero Sobór Watykański II, a więc rok 1962.

Postanowienia posoborowe nie mogły być zrealizowane z dnia na dzień. To był i jest długotrwały proces. Do dziś uczymy się nowego miejsca duchownych i zaangażowania ludzi świeckich w Kościele. W tym kontekście dopiero widać, jak bardzo ks. Ludwik Bielerzewski wyprzedzał duszpastersko swoją epokę, i to o całe dekady. W Brodach był tylko sześć lat. Dzięki temu jednak parafinie modlili się i wzrastali w wierze pod kierunkiem żarliwego i pobożnego, ale też nowoczesnego, w sensie form duszpasterskich, kapłana.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Ksiądz Ludwik Bielerzewski” znajduje się na s. 4 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Ksiądz Ludwik Bielerzewski” na s. 4 lutowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Polski węgiel zamiast rosyjskiego gazu do opalania puławskich Azotów – i pieniądze pozostają w obiegu krajowym

Coś dziwnego działo się z lakierem na autach parkujących koło elektrociepłowni i z okoliczną roślinnością. Później związkowcy zaczęli zadawać pytania o rosyjski węgiel, którego używano do opalania.

Wojciech Pokora

W 2012 roku została ujawniona notatka ABW, że Rosjanie chcą przejąć Zakłady Azotowe w Tarnowie-Mościcach, „by torpedować zastępowanie przy produkcji nawozów sztucznych importowanego gazu rosyjskiego rodzimym gazem łupkowym” (pisał o tym m.in. Robert Gwiazdowski z Centrum im. Adama Smitha).

Wcześniej w tym samym roku Ministerstwo Skarbu Państwa wystawiło na sprzedaż spółki Wielkiej Syntezy Chemicznej, a rosyjski Acron ogłosił wezwanie na całą polską chemię. W celu „obrony” przed tą sprzedażą, Ministerstwo Skarbu Państwa rozpoczęło tzw. konsolidację. W efekcie Zakłady Azotowe Puławy SA w rzeczonym roku trafiły w ręce „Tarnowa”, który stał się celem próby „wrogiego przejęcia” przez Acron, jak nazwał wezwanie na tę spółkę minister skarbu.

Oto cytat z materiałów promujących we wrześniu 2012 roku „Projekt Elektrownia Puławy”: „Gaz rozwiązaniem przyszłości. Uzależnienie produkcji energii i ciepła w Zakładach Azotowych Puławy SA od węgla (wysokość emisyjności CO2, NOx i SO2) oraz konieczność ponoszenia coraz wyższych kosztów z tytułu składowania i utylizacji żużla i popiołów) wedle obowiązujących i planowanych przepisów obniżą konkurencyjność Spółki i mogą znacznie ograniczyć jej rozwój w przyszłości. Według szacunków Spółki, w związku z wysokim planowanym stopniem wykorzystania zdolności produkcyjnych, w okresie 2013–2020 roku wystąpi potrzeba zakupu rocznie ponad 1 mln uprawnień do emisji. Deficyt uprawnień znacznie się zmniejszy po zrealizowaniu w bezpośrednim sąsiedztwie Spółki Elektrowni Puławy opalanej gazem ziemnym”. (…)

W maju 2015 roku rada nadzorcza spółki zatwierdziła nowy projekt energetyczny. Zmieniono parametry bloku gazowo-parowego na blok o mocy 400 MWe. Elektrownia miała być zasilana gazem ziemnym i kosztować 1 mld 125 mln zł. Jej oddanie do użytku zaplanowano na rok 2019. W komunikatach zapewniano, że wybudowanie nowej elektrowni ma zapewnić zakładom pełną samowystarczalność w zakresie ciepła i elektryczności, a nadwyżki energii będą sprzedawane na rynku. Ciepło miało także zasilić sieć miejską.

Nikt, poza związkowcami z „Puław”, nie podnosił znów kwestii tego, że technicznie elektrownia nie zapewni ciepła w ilości wystarczającej na pokrycie zapotrzebowania fabryki, nie wspominając o pięćdziesięciotysięcznym mieście. Żeby tak było, musi powstać elektrociepłownia, a nie elektrownia, a jeśli elektrociepłownia, to co z istniejącą, która dopiero co została zmodernizowana, postawiono nowy komin (przypadkowo o imieniu Paweł, jak ówczesny prezes ZAP Paweł Jarczewski) i zbudowano przy niej instalację odsiarczania spalin? (…)

Uroczyście otwarto nową instalację i… rozpoczął się jej rozruch. Mieszkańcy Puław jeszcze ponad rok nie zobaczyli dymu wydobywającego się z komina Paweł, a pracownicy Zakładów Azotowych Puławy przyglądali się zabiegom w celu obniżenia zawartości siarki w spalinach.

Najpierw jednak zauważyli, że coś niepokojącego dzieje się z lakierem na autach zaparkowanych w pobliżu elektrociepłowni i z okoliczną roślinnością. Później związkowcy zaczęli zadawać pytania o rosyjski węgiel, którego używano do opalania ze względu na mniejszą zawartość siarki, a później pytania zaczęła zadawać Państwowa Inspekcja Pracy, Straż Pożarna i wojewódzkie służby ochrony środowiska. (…)

Projekt budowy elektrowni w proponowanym kształcie budził wiele kontrowersji. (…) W kontekście wyboru na prezesa spółki Zygmunta Kwiatkowskiego zaczęto mówić o budowie elektrowni na rosyjski gaz. (…)

W 2005 roku, za prezesury Kwiatkowskiego, Zakłady Azotowe Puławy rozpoczęły eksperyment z obniżeniem kosztów produkcji i zaoszczędzeniu na zakupie gazu od PGNiG. Podpisały wówczas umowę z moskiewską spółką Technochimserwis na dostawę 3 tys. ton ciekłego amoniaku, którym postanowiono zastąpić gaz. (…) Przedsięwzięcie chyba się nie udało, bo bazy nie ma do dzisiaj, ale „Puławy” wykupiły 25% udziałów w moskiewskiej spółce i wspólnie z nią „walczyły z monopolem PGNiG”. (…)

– W budowie elektrowni gazowej nie ma żadnego interesu dla Puław i Lubelszczyzny. Zakłady Azotowe, podobnie jak Bogdanka, to perły w koronie naszej gospodarki i boimy się, żeby ich nie utracić – powiedziała w listopadzie 2015 roku na konferencji prasowej zorganizowanej przy bramie Zakładów Azotowych „Puławy” SA posłanka Elżbieta Kruk. Posłance wtórował przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Ruchu Ciągłego ZA Puławy SA Sławomir Wręga. Przekonywał, że budowa elektrociepłowni gazowej to utrata miejsc pracy. – Jej powstanie to 40 miejsc pracy zamiast 400. Pracownicy maszynowni, kotłowni, nawęglania i odsiarczania zostaną zwolnieni, bo nie będą już potrzebni. To także utrata miejsc pracy na kolei i w Bogdance, bo tego węgla nie będzie trzeba wydobywać. Społeczność pracownicza robi wszystko, co możliwe, żeby tę decyzję zmienić. (…)

W styczniu 2017 roku prezesem Grupy Azoty „Puławy” został Jacek Janiszek, a już w marcu unieważniony został przetarg na wybór generalnego wykonawcy elektrowni na gaz. Postawiono na węgiel. (…)

Biorąc pod uwagę, że Zakłady Azotowe „Puławy” zaopatrywane są w węgiel przez oddaloną o 80 km kopalnię Bogdanka (od początku kadencji prezesa Janiszka nie kupiono już ani jednej tony rosyjskiego węgla, co nie jest oczywiste, bo wystarczy spojrzeć na zakupy w innych spółkach Grupy Azoty), pieniądze i miejsca pracy zostaną na Lubelszczyźnie, która znajduje się na liście 19 najbiedniejszych regionów Unii Europejskiej.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Polski węgiel zamiast rosyjskiego gazu” znajduje się na s. 8 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Polski węgiel zamiast rosyjskiego gazu” na s. 8 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

1150 lat temu odprawiano w dzisiejszej Polsce Mszę św. w rycie słowiańskim / Tomasz Wybranowski, „Kurier WNET” 44/2018

Rościsław chciał pokazać, że „chrześcijaństwo nie jest religią niemiecką”. By zrealizować swój wielki plan, sprowadził na swój dwór w 862 r. misjonarzy z Bałkanów, wśród nich Cyryla i Metodego.

Tomasz Wybranowski

1150 rocznica pierwszej Mszy Św. w rycie i języku słowiańskim

Święci Cyryl i Metody – patroni Polski i pierwsi apostołowie „słowiańscy”

Dzieje naszego dumnego narodu, tak jak i jego literatura, to pasmo burzliwych poszukiwań odpowiedzi na proste zdawałoby się pytanie: „Kim jesteśmy tak naprawdę, Bracia Polacy?” Sam zacząłem zastanawiać się nad dziejami polskiej duszy, kiedy po raz pierwszy przeczytałem Kronikę polską Galla Anonima.

Moją uwagę zwróciła końcowa część Pieśni o śmierci Bolesława:

Wszyscy ze mną czcijcie pogrzeb męża tej zacności:
Bogacz, nędzarz, ksiądz czy rycerz, i wy, kmiecie prości,
Czy kto rodem jest z słowiańskich, czy z łacińskich włości!
Czytelniku, niech ma prośba nie będzie daremną:
I ty wzrusz się i łzę wylej, choćby potajemną!
Bo nieludzki byłbyś wielce, byś nie płakał ze mną!

„Sclavi” i „Latini” – ten zdecydowany podział żałobników, którzy opłakiwali króla Bolesława, spędzał i spędza sen z powiek wybitnym mediewistom. Jak było naprawdę? Czy wierzyć zapisom kroniki Żywot św. Metodego (Legenda Panońska)? Najpierw musimy określić historyczne ramy okresu przełomu. Trzeba przy tej okazji zachować ostrożność, by nie ulec pewnemu schematowi.

Dla większości Polaków data roku 966 jest niepodważalna: w tym roku Polska przyjęła chrzest. Należy jednak także uznać za fakt historyczny twierdzenia, że myśl chrześcijańska docierała nad górną Wisłę znacznie wcześniej niż nad Wartę. I znacznie wcześniej niż przed rokiem 966.

Na długo przed Rokiem Pańskim 966

Plemię Wiślan zostało podporządkowane sobie przez Państwo Wielkomorawskie (ok. 877–880 r.), którym władał Świętopełk Wielki. Ziemia Wiślan pozostała w jego terytorium aż do roku 906, kiedy to najazd Węgrów położył kres Państwu Wielkomorawskiemu. Akcję misyjną w tamtym czasie prowadzili wysłannicy biskupstwa w Ołomuńcu. Oto, co zapisano w hagiografii św. Metodego:

„Miał Metody dar proroczy i wiele sprawdziło się z jego przepowiedni, z których tylko jedną lub dwie tu wymienimy. Pogański książę, potężny bardzo, siedząc w Wiśle [czy w Wiślech] urągał chrześcijanom i szkody im wyrządzał. Posławszy więc do niego, kazał mu [Metody] powiedzieć: dobrze by było, synu, abyś się dał ochrzcić dobrowolnie na swojej ziemi, bo inaczej będziesz w niewolę wzięty i zmuszony przyjąć chrzest z ziemi cudzej; wspomnisz moje słowo. Tak też się stało”.

Prawdopodobny najwiekszy zasieg Panstwa Wielkomorawskiego za ksiecia Swietopelka ok. roku 880 \ Fot. Wikipedia

Ten urywek tekstu wzniecał (i wciąż rozpala) ożywione dyskusje. Zadać trzeba kluczowe pytanie w ogniu tego sporu, w jaki sposób i kiedy doszło do ochrzczenia księcia Wiślan? Karol Potkański w książce Lechici, Polanie, Polska broni tezy, że „pokonany przez Świętopełka książę w latach 877-879 został wzięty do niewoli i ochrzczony na Morawach, a jego kraj wcielony do państwa wielkomorawskiego. Pozwoliło to objąć kraj Wiślan misją arcybiskupa Metodego”.

Józef Widajewicz, sukcesor myśli Potkańskiego, w opracowaniu Państwo Wiślan dowodzi, że na terytorium państwa księcia Wiślan przeniknęło chrześcijaństwo także z Moraw. W oparciu o liczne badania twierdzi, że w państwie Wiślan „działała organizacja kościelna, której istnieniu nie zagrażała dość chwiejna sytuacja społeczno-polityczna. Podlegać miała ona sufraganowi Metodego, niejakiemu Wichingowi (inne źródła podają imię Wicking, o nim za chwilę), zaś po jego śmierci słowiańskiemu Prohorowi i łacińskiemu Prokuffowi”.

W tomie IV Encyklopedii historycznej świata sporo miejsca autorzy poświęcili rytowi słowiańskiemu, czyli słowiańskiej odmianie obrządku stworzonej przez świętych Cyryla i Metodego.

Warto dodać, że już w roku 831 chrzest przyjął Mojmir I, założyciel Państwa Wielkomorawskiego (powstałego w wyniku połączenia Księstwa Morawskiego i Księstwa Nitry w roku 833 – T.W.), ojciec Rościsława. Do połowy IX wieku główną siłą ewangelizującą te tereny było duchowieństwo niemieckie. Jak podaje Historia Kościoła: „teren Wielkich Moraw był także uważany za obszar misyjny metropolii salzburskiej”.

Euchologion – pierwszy słowiański brewiarz i mszał

Walka z pogańskimi zwyczajami i obrzędowością szła bardzo opornie. Bez wątpienia wielkim problemem była bariera językowa, jaka dzieliła autochtonów od misjonarzy niemieckich. Państwo Wielkomorawskie było areną ścierania się chrześcijaństwa zachodniego ze wschodnim, mającego swoje umocowanie w Konstantynopolu. W zgodnej opinii obu frakcji: „kto przejmie rząd dusz nad Państwem Wielkomorawskim, ten otworzy sobie drogę ku innym słowiańskim krainom”.

Ta idea przyświecała księciu wielkomorawskiemu Rościsławowi zasiadającemu na tronie w Welehradzie. Rościsław za wszelką cenę chciał pokazać, że „chrześcijaństwo nie jest religią niemiecką”.

By zrealizować swój wielki plan, sprowadził na swój dwór w 862 r. misjonarzy z Bałkanów, wśród nich Cyryla i Metodego. Sprzyjali mu cesarz bizantyński Michał II i papież Mikołaj I.

Ten ostatni udzielił misjonarzom zezwolenia na dzieło przetłumaczenia Ewangelii na „język Słowian”. Warto w tym miejscu wspomnieć o księdze, która była w połowie mszałem, w połowie zaś brewiarzem. Nosiła nazwę Euchologion. W opinii wielu badaczy epoki, znane fakty i potwierdzone daty związane z działalnością Braci Sołuńskich nie rozwiewają wątpliwości związanych ze słowiańską liturgią. W oparciu o zachowany, choć niekompletny wspomniany już Euchologion, podejmowane są próby odtworzenia liturgii sprawowanej w języku słowiańskim na przełomie wieków VIII i IX. Mimo licznych sporów, udało się w końcu ustalić, że Euchologion słowiański z Synaju łączy w sobie dwie tradycje liturgiczne: „katedralną z Konstantynopola” (z kilkoma zapożyczeniami z liturgii zachodniołacińskiej) i monastyczną.

Bolesław Kumor dla udowodnienia hipotezy o odprawianiu liturgii mszy św. w rycie bizantyńskiej na Morawach podaje także fakt, że książę Rościsław, wysyłając w roku 862 poselstwo do cesarza Michała III z prośbą o przysłanie misjonarzy znających język słowiański, dokonał „zdecydowanego wyboru religijno-politycznego”. Misjonarze przysłani z Bizancjum mieli uniezależnić go od wpływów Kościoła niemieckiego i łacińskiej misji.

Ojciec Jakub w witrynie Kosciol.pl napisał: „Konstantyn i Metody do nowego wyzwania podeszli zupełnie poważnie. Jeszcze przed wyprawą młodszy z braci opracował alfabet zwany głagolicą. Do dziś językoznawcy nie mogą wyjść z podziwu nad genialnością tego dzieła. Litery tego alfabetu w sposób doskonały uchwyciły wszelkie odcienie dźwiękowe. Zaraz po opracowaniu alfabetu przetłumaczył na język połodniowomacedoński (wtedy różnica między nim a używanym na Morawie była prawie żadna) całą Ewangelię. Następnie w 863 roku wraz z Metodym oraz innymi pomocnikami (z imion znani są tylko: Klement, Naum, Sawa, Angelar) wyruszyli na misję swego życia”.

Cyryl i Metody dają fundament pod obrządek rzymsko-słowiański. W grudniu roku 867 papież Hadrian II, niespełna miesiąc po śmierci swojego poprzednika Mikołaja I, pomimo sprzeciwu części duchowieństwa, zaakceptował ryt słowiański na obszarze Moraw i Panonii.

Pierwsza Msza Św. w języku Słowian i uwięzienie św. Metodego

Na początku 868 r. w kościele pod wezwaniem Matki Bożej Większej Hadrian II odprawił wraz z Cyrylem i Metodym Mszę św. w nowym rycie. Po śmierci Cyryla w 869 r. papież powtórnie potwierdził ryt słowiański specjalną bullą Gloria in Excelsis Deo. Metody z nadania papieża otrzymał funkcję legata. Spokój i „szczęśliwość boża” nie trwały jednak długo.

Niemieckie duchowieństwo knuło przeciwko nowemu rytowi (obrządkowi). Na prawie trzy lata został uwięziony i popadł w niełaskę w roku 870 r. sam Metody. Arcybiskup Salzburga Adalwin potępił stanowczo sposób działań Metodego podczas synodu w Ratyzbonie. Pod pozorem pojednania „w duchu misyjnego nawracania Słowian” Adalwin uwięził Metodego w lochach jednego z klasztorów w Bawarii. Arcybiskup Salzburga nigdy nie pogodził się z faktem utraty swoich wpływów w Panonii i Morawach. Dopiero interwencja papieża Jana VIII, dwa i pół roku po uwięzieniu, przyniosła Metodemu wolność.

W tym czasie tron w Welehradzie, w wyniku intryg i przewrotu, przejął Świętopełk, który zamierzał sprzyjać „biskupom z zachodu”. Jako dar „dobrej woli” wydał Rościsława Bawarom, którzy oślepili go i do końca życia osadzili w więzieniu.

Święci Cyryl i Metody na obrazie Jana Matejki z roku 1885 | Fot. Wikipedia

Za panowania Świętopełka obrządek słowiański był wypierany przez ryt łaciński. Warto dodać, że w roku 875 Świętopełk uzależnił od siebie ziemie Wiślan, Opolan oraz Golęszyców. W następnym roku włączył do Państwa Wielkomorawskiego także ziemie zamieszkałe przez Lędzian, aż do granicy na rzece Bug. Jak podaje Henryk Łowniański, w latach 877–881 Państwo Wielkomorawskie opanowało i uzależniło m.in. Małopolskę i Dolny Śląsk. Zdaniem autora pozycji Początki Polski, następcy św. Metodego aż do roku 885 (lub 886) wyruszali z misjami na teren obecnej zachodniej i centralnej Polski. Następnie w latach 879 do 885 uczniowie Metodego podjęli misję nad Wisłą i nad Odrą.

Papież Jan VIII wznowił działalność misyjną na Morawach i specjalną bullą uznał [po raz kolejny] ryt słowiański. Nie mógł jednak nie liczyć się z potężnymi wpływami biskupów niemieckich. Wedle zasady „aby wilk był syty i owca cała”, Jan VIII potwierdził wszystkie nadane Metodemu przywileje, ale jednocześnie obłaskawiał kler niemiecki. Sufraganem biskupa Metodego został mianowany Wicking (Witching), który swoją posługę pełnił w Nitrze (obecnie miasto na Słowacji).

Papież Szczepan V i sprzyjanie biskupom niemieckim

Po śmierci Jana VIII stolicą apostolską zarządzał papież Marynus I. Działalność misyjna na Morawach i Bałkanach trwała. Przynosiła znakomite efekty. Nie było rozlewu krwi ani pożóg i zgliszcz w cieniu krzyża. Nie podobało się to niemieckiemu duchowieństwu, które za wszelką cenę chciało odzyskać swoje wpływy w tej części kontynentu. Stosowna pora nadeszła. Oto umarł Marynus I, a wkrótce po nim i jego następca Hadrian III. Umarł także biskup Metody (6 kwietnia 885 roku). Na tron stolicy Piotrowej wstąpił papież Szczepan V, który ulegał coraz bardziej biskupom niemieckim. Papieża wprowadził celowo w błąd wspomniany już sufragan Wicking (Witching):

„Wiching pośpieszył do Rzymu (ponownie z podrobionymi dokumentami) przekonać nowego papieża Szczepana V, że jego poprzednik zabronił liturgii słowiańskiej, a sam Metody nie miał prawa wyznaczać następcy. Papież, przekonany o tym, wysłał Świętopełkowi bullę Quia te zelo fidei, w której zakazał sprawowania Najświętszej Ofiary w języku Słowian”.

Uczniów biskupa Metodego przegnano z Państwa Wielkomorawskiego. Zdobywający coraz większą popularność obrządek słowiański zastąpiono łacińskim. Rozproszonych i prześladowanych uczniów biskupa Metodego przyjął na swój dwór m.in. Borys I, car Bułgarii. Kilka lat później synod w Presławiu uznał liturgię słowiańską za powszechnie obowiązującą.

Książę Mojmir II obrońcą słowiańskiej hierarchii

Sytuacja zmieniła się także w Państwie Wielkomorawskim. Po śmierci Świętopełka władzę przejął książę Mojmir II, który przywrócił na Morawach słowiańską hierarchię kościelną z jej liturgią. Na prośbę księcia papież Jan IX zezwolił, aby metropolitą morawskim został najpilniejszy uczeń Metodego – Gorazd. Powołano do życia także dwa nowe biskupstwa – sufraganie. Siedziba jednej z nich, jak przypuszcza ks. Wincenty Zaleski SDB, mogła znajdować się w Krakowie.

W roku 906 Państwo Wielkomorawskie przestało istnieć. Ekspansywność niemieckiego duchowieństwa i możnych, wewnętrzne spory i kłótnie, a przede wszystkich najazd Węgrów położyły kres istnieniu tego ważnego dla ówczesnej Słowiańszczyzny państwa. Węgierscy najeźdźcy, którzy osiedlili się w całej Dolinie Panońskiej, wbili skuteczny klin między zachodnich i południowych Słowian. Wkrótce Czechy oddzieliły się od Wielkich Moraw i stały się lennikiem książąt niemieckich. Sufragan Wicking, mający oparcie w papieżu, przepędził prawowitego następcę Metodego – Gorazda. Czechy, Morawy i Panonię musieli także opuścić duchowni słowiańscy. Wicking wprowadził na ich miejsce duchownych niemieckich i oficjalnie ogłosił liturgię łacińską jako ogólnie obowiązującą.

Ks. Biskup dr Stanisław Andrzej Gądecki w artykule Chwalić Boga własnym głosem stwierdza: „mimo przyjęcia zwierzchności niemieckiej – misja słowiańska działała w Czechach jeszcze przez cały X wiek. (…) Dzieło św. Cyryla i św. Metodego nie upadło. Jego językiem w liturgii posługuje się ok. 250 milionów prawosławnych i kilka milionów grekokatolików”.

Zamiast epilogu

W leciwym opracowaniu dziejów Kościoła polskiego (ale także i reformacji) pióra Władysława Szczęśniaka natrafiłem na taką oto wzmiankę: „W 949 Morawianie założyli na Kleparzu pod Krakowem kościół św. Krzyża z zachowaniem liturgii i języka narodowego”. W. Szczęśniak traktuje tę wzmiankę jako fakt historycznie niepotwierdzony. Zastanawia się także, dlaczego inni historycy i dziejopisarze tamtych czasów (wymienia m.in. Saksończyka Thietmara i jego Kronikę oraz Wincentego Kadłubka) nie piszą ani słowa o obrządku słowiańskim. Dochodzi do wniosku, że „przypuszczalna tendencyjność i wyrachowanie łacinników w przemilczeniu o niemiłym im obrządku słowiańskim kończyła się z chwilą, kiedy naród polski i jego książę od dawna zostali łacinnikami. Nie tylko bowiem Thietmar milczy o obrządku słowiańskim Polaków, ale milczy o nim Gall Anonim i wszyscy późniejsi kronikarze nasi XIII i XIV wieku: Mistrz Wincenty, Bogufał, Chronica Polonorum i in. Co zaś mówiły o tej sprawie zaginione dziś roczniki polskie XI wieku, tego nikt nie wie” – kończy swój wywód.

Jedno jest pewne: początki katolicyzmu na polskich ziemiach kryją jeszcze niejedną tajemnicę. Warto wiedzieć, że święci Cyryl i Metody jako jedni z pierwszych widzieli wielką potrzebę wybicia się na niezależność od biskupstw i jurysdykcji niemieckich, w duchu słowiańskiego języka, ducha i wolności.

Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „1150 rocznica pierwszej Mszy Św. w rycie i języku słowiańskim” znajduje się na s. 16 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tomasza Wybranowskiego pt. „1150 rocznica pierwszej Mszy Św. w rycie i języku słowiańskim” na s. 16 lutowego „Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

Znaczenie i rola „gańby” w dokonywaniu tzw. zmiany społecznej / Herbert Kopiec, „Śląski Kurier WNET” 43/2018

W bitwie z bezwstydem brakuje stanowczego sprzeciwu wobec tzw. nowej seksualności. Trudno więc się dziwić, że człowiek, wyłaniający się z haseł rewolucji seksualnej, to już nie jest stworzenie Boże.

Herbert Kopiec

Komu zależy na wywłaszczaniu ludzi ze wstydu?

Podzielę się dziś – notabene nie po raz pierwszy – paroma uwagami o znaczeniu i roli wstydu (gańby)w dokonywaniu tzw. zmiany społecznej (Z. Kwieciński, „Pedagogie Postu”, Kraków 2012). To z pozoru niewinnie brzmiące pojęcie oznacza postawienie świata na głowie, zmianę wzorców kulturowych w tempie tak przyspieszonym, że wzorce poprzednio dominujące zaczynają gwałtownie upadać.

Skoncentruję się na seksie wprzęgniętym w tę służbę lewackiej, antychrześcijańskiej rewolucji obyczajowej, odnotowując dla klarowności wywodu, iż pomysł manipulowania ludźmi za pomocą seksu nie jest nowym wynalazkiem. Tyle, że współcześnie już nie praca, lecz seksualność stała się tym, co należało/należy wyzwalać, a z czasem – gdy zakwestionowano pojęcie natury – kreować.

Herbert Marcuse (1898–1979), jeden z patronów kontrkulturowej rewolucji 1968 roku, zmierzającej do sygnalizowanej „zmiany społecznej” – postawił na destabilizację tradycyjnego społeczeństwa, które, według niego, należy zniszczyć, gdyż jest represyjne i nie pozwala człowiekowi być wolnym. Zakładał, że można to osiągnąć m.in. poprzez wczesne rozbudzenie seksualne młodzieży uniwersyteckiej i doprowadzenie do powszechnej rozpusty. Marcuse nawoływał do palenia bibliotek oraz do uprawiania seksu na świeżym powietrzu, najlepiej w narkotycznych oparach, poprzez które – rzekomo – widać prawdziwy świat. Aby być wolnym i szczęśliwym – twierdzą lewackie siły postępu – trzeba uwolnić skądinąd sympatyczny popęd seksualny, bo gdyby go nie było – trzeba to przecież przyznać – to i nas by nie było. Słowem: niezbędna jest „rewolucja erotyczna”.

Starsi wiekiem pamiętają pionierkę tych zmian moralnych, „burzycielkę seksualnego tabu” w epoce PRL-u – Michalinę Wisłocką (1921–2005). Ostatnio w związku z premierą filmu (styczeń 2017) o jej edukacyjnej krucjacie gazety pisały, że „Ona nauczyła Polaków seksu”, a w „Wysokich Obcasach” ukazał się tekst pod tytułem: Rewolucja erotyczna Michaliny Wisłockiej: To była walka o miłość. W jej pojmowaniu miłości – zauważmy – seks był/jest traktowany bardziej jako cel niż środek. Pod pewnym względem w sukurs Wisłockiej przyszła ostatnio reżyserka filmowa M. Szumowska (ur.1973), produkując ideologiczne filmy, między innymi o płatnej miłości – rzekomo wyjątkowo odkrywczej i pociągającej, w stylu „soft porno”. „To film o pożądaniu rzeczy. Seks jest jedną z nich” – mówi reżyserka Szumowska o swojej nowej fabule – prostytucji wśród paryskich studentów. Główną rolę gra francuska gwiazda Juliette Binoche.

W rozmowie z dziennikarzem awangardowa artystka Szumowska wyznaje, że pierwszy raz spotkała się z aktorką, która nie ma w sobie strachu, jest tak otwarta. „Zaskoczyła mnie już samą decyzją, że chce zagrać w takim filmie. Na planie nie stawia sobie żadnych barier i podaje siebie jak na tacy. To sprawiło, że ja również podjęłam to wyzwanie – podałam siebie na tacy (…). Odkryłyśmy między sobą podobieństwo. Obie potrafimy lekko przekraczać granice – wstydu czy przyzwoitości, jak ktoś chce to nazwać, o co, jak wiesz, w ogóle nie dbam” (Polka bez kompleksów, rozmowa z Małgorzatą Szumowską, „Gazeta Wyborcza” lipiec 2010).

Dodajmy, że ów deklarowany nonszalancki stosunek Szumowskiej do wstydu czy przyzwoitości nie wygląda na zwykłą paplaninę. Coś może być na rzeczy. Artystkę wychowali rodzice, którzy „nigdy niczego jej nie zakazywali”. Choć trzeba przyznać, że sama Szumowska nazwała to „ryzykownym stylem wychowania”. „Moim dzieciom wolno było taplać się w błocie (…)” – wyznała mama artystki, Dorota Terakowska (E. Kozakiewicz, „Dom na opak”, 1999 r.).

Nobilitacja prostytucji

„Choć prostytutka to kobieta upadła i z tego powodu ocena prostytucji jest wszędzie jednoznacznie negatywna – to film Szumowskiej (Sponsoring) – piszą recenzenci – chciałby to zmienić”. Prostytutki są, według Szumowskiej, całkiem OK, bo „mają w sobie dużo kobiecego ciepła (…) pomagają mężczyznom, których żony nie spełniają erotycznych fantazji, bo całą swoją seksualność, w sensie czułości, przelewają na dzieci”.

Przywołana argumentacja (negująca wartość rodziny!), uzasadniająca atuty i przewagę prostytutek nad żonami/matkami, wpisuje się w „mądrość” samego Włodzimierza Lenina. Tak jak Szumowska troszczy się i raduje z powodu erotycznie spełnionych żonkosiów, tak samo Lenin, mając na oku zbudowanie raju na ziemi w postaci komunizmu, zauważył (już w 1904 r.), że potencjał energii seksualnej, nakierowanej dotąd na wartości rodzinne (i w ten sposób tłumionej i utrzymywanej w ryzach obyczaju), przyczynić się może do zwycięstwa komunizmu. Należy tylko omamić ludzi świetlaną wizją nieskrępowanego tradycyjną moralnością spełnienia seksualnego. Jakie to proste, prawda?

M. Szumowska została też kolejną ambasadorką akcji „Ramię w ramię po równość”, wyrażając swoje poparcie dla gejów i lesbijek. Wyprzedziła ją w tym cywilizacyjnym projekcie „zmiany społecznej” Manuela Gretkowska, która stwierdziła w telewizji ni mniej, ni więcej, że „geje Fay-Moulton (z USA ściągnął ich do Polski TVN) są jak Cyryl i Metody, którzy przyszli do Słowian, żeby wprowadzić cywilizację” (F. Kucharczyk, Cywilizacja rakowa, „Gość Niedzielny” 2008). Niedawno można było zobaczyć Szumowską w roli edukatorki seksualnej: „Masturbacja – przypominała z dobrą dykcją, polemizując z aktualnym podręcznikiem szkolnym – jest zachowaniem jak najbardziej normalnym”. Należy więc zmienić stosunek do masturbacji – przekonuje.

Destrukcyjne konsekwencje edukacji seksualnej

Myślę, że warto sięgnąć do intuicji mało znanego w Polsce niemieckiego socjologa Helmuta Schoecka (1922–1993), z nadzieją, że może być pożytecznym ostrzeżeniem przed opłakanymi, destrukcyjnymi skutkami współczesnej seksualnej rewolucji. Zaliczany do ruchu konserwatywnego Schoeck, autor licznych książek o zacięciu publicystycznym (od 1950 roku wykładał na uniwersytetach w USA), po powrocie do Niemiec (1965 r.) wszedł natychmiast w ostre polemiczne starcia z Nową Lewicą i ideologami ruchu ’68, nie ustając w demaskowaniu ich prawdziwych celów politycznych i edukacyjnych. Wymagało to odwagi i poświęcenia, gdyż jak pisał nasz T. Konwicki (1926–2015) – przypomnijmy – pupil wszystkich „salonów PRL-u”: „Cała Europa była na lewo! Na lewo to było w porządku! Na lewo to był szpan!”.

Strategia zimnej, wyrachowanej kalkulacji

Warto przypominać, że funkcjonariusze „zmiany społecznej”, miłośnicy „postępu” – z reguły lewackiej maści, wiązali i nadal wiążą z wywłaszczaniem wstydu u dzieci nadzieje na wyzwolenie ludzkiej seksualności ze stanu – jak twierdzą – „ciemiężenia przez obłudną i represyjną tradycyjną kulturę”. Wzmiankowany wyżej Helmut Schoeck zwracał uwagę na to, że idea pozbawiania wstydu naszych dzieci, zarówno w anatomicznym, jak i psychicznym sensie, nie zrodziła się ze swawoli seksualnych obsesjonatów, ale z zimnej, wyrachowanej kalkulacji lewicowych manipulatorów, używających dzieci jako świnek morskich w duchowych eksperymentach: zmuszając chłopców i dziewczęta, aby wspólnie pozbywali się wstydu, trafnie przewidując, że owo oswajanie się z bezwstydem rozbija siły duchowe i czyni w świadomości człowieka wyrwę otwartą na każdy inny rodzaj „zmiany” w dziedzinie dotychczasowych norm moralnych i konwencji.

Poszukując odpowiedzi na pytanie: komu zależy na oswajaniu ludzi z bezwstydem – warto wiedzieć, że wprowadzana do niemieckich szkół edukacja seksualna – uważał Helmut Schoeck 40 lat temu – przynosi szczególnie destrukcyjne owoce, ponieważ prowadzi się ją w klasach mieszanych, jednocześnie przed dziewczętami i chłopcami („seks z rynsztoka” – podkreślał – „lewica wałkuje w klasach mieszanych”). „Chce się wszak dzieciom wszczepić przekonanie – pisał konserwatywny socjolog – że dla kolektywu nic nie jest święte, że wszystko może i powinno być dostępne” (T. Gabiś, „Arcana” nr 1/2014).

„Nie uważam, by sceny erotyczne – mówi o swoim filmie Szumowska – były na granicy pornografii, one są, moim zdaniem, po prostu do bólu realistyczne. I takie miały być”. Podobne „wolnościowe” przekonanie odnajdujemy w Owsiakowym zawołaniu „róbta co chceta!”. Nie powinno więc zaskakiwać, że Owsiak podczas Przystanku Woodstock zalecał konserwatywnej posłance Pawłowicz, by była bardziej otwarta – by „spróbowała seksu”. Jak przekonywał, wówczas posłance „rozluźnią się nogi, plecy, poczuje wiatr we włosach, a przez to w głowie może też się poukładać”.

W ten sposób pojmowane atuty seksu (dzięki niemu nawet rozum miewa się rzekomo lepiej!) celowo pozbawiają ludzi (uczniów) szansy, aby mogli prywatnie i osobiście odczuć urok sfery erotycznej, aby dali się nią w przyszłości oczarować. Oczywiście można posłuchać rewolucjonistów, pasjonatów seksu spod znaku Owsiaka, Szumowskiej, Wisłockiej (życiorys tej ostatniej: życie w trójkącie z mężem i przyjaciółką – średnio się nadaje na wzór nawet dla ludzi o lewackiej wrażliwości) i seks postawić w miejsce Boga, ale to się smutno kończy.

W autobiograficznym filmie fabularnym (33 sceny z życia) i w dokumencie o swoim ojcu Szumowska zdradza swojego męża i zamiast ronić łzy, nonszalancko i bezceremonialnie pali papierosy na cmentarzu przy grobie rodziców. „Ja nigdy żałoby nie przeżyłam, może tylko w małym stopniu, robiąc film 33 sceny z życia, ale i to nie jest pewne, może to zwykła iluzja” – wyznała kilka lat po śmierci swoich rodziców. Choć z przygnębiającym niesmakiem, mogę jednak o tym pisać, nie naruszając prywatności(?) artystki, gdyż przytaczam (cytuję!) konkretne przykłady naruszania przez nią niejednego (w tradycyjnym sensie) tabu, z czego zresztą ona sama nie robi tajemnicy. Wręcz przeciwnie – wygląda na to, że Szumowska dobrze wie, iż na braku hamulców moralnych, pogardzie dla tradycyjnych wartości, przekraczaniu tabu właśnie – można zafundować sobie sukces, brylować na międzynarodowych festiwalach. Przykro o tym pisać, ale to dlatego „Małgośka” w autobiograficznym filmie z pieczołowitością opowiada o dramatycznych okolicznościach, w których po kolei umierali jej rodzice. (Jaka fajna jest prostytucja… o najnowszym filmie Małgorzaty Szumowskiej, Internet).

Nie będę ukrywał, że artystyczna kariera Małgorzaty Szumowskiej interesuje mnie i irytuje nie tylko z racji mojego ogólnego „niewyemancypowania”. „Małgośka” – podobno lubi, aby tak o niej mówić – jest córką Doroty Terakowskiej (krakowskiej dziennikarki i pisarki, (która mówi o sobie, że „starannie pielęgnuje w sobie wariata i uczy tego córki”) i Macieja Szumowskiego (filmowca i dziennikarza). To moi rówieśnicy ze studiów. Z Dorotą, jeszcze jako panienką, chodziłem przez dwa lata (1960–1962) na język francuski w ramach lektoratu, a z Maćkiem przez pięć lat mieszkałem w „Żaczku”, domu studenckim Uniwersytetu Jagiellońskiego o niepowtarzalnym klimacie, w którym pojęcie „brać studencka” nie było puste. Oboje przedwcześnie zmarli w 2004 roku. Nie muszę zapewniać, iż z naturalnego sentymentu i z nostalgii za młodością i „studenckimi czasami” byłoby mi miło, gdybym mógł z ich córki „Małgośki” – podobnie jak rodzice – być dumny. Ale czy to jest możliwe, Drogi Czytelniku – musisz rozstrzygnąć sam.

Dlaczego aż tyle ekshibicjonizmu?

Co się dzieje i jak to zrozumieć, że pokoleniowo tożsami ze mną rodzice Małgorzaty Szumowskiej wychowali tak radykalnie „postępową” artystkę? Nie muszę dodawać, że bardzo mi z młodą Szumowską nie po drodze. Mam oczywiście pełną świadomość, że próba satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie: dlaczego? jest marzeniem ściętej głowy. Mimo to nie rezygnuję, upatrując w tym jakąś szansę wglądu w ogólniejsze przyczyny toczącej się dziś w Polsce niebezpiecznej i bolesnej (plemiennej) wojny polsko-polskiej.

Ma być miło i przyjemnie

Bez aspiracji do wymyślenia prochu jestem przekonany, że w niezbędnej bitwie z bezwstydem brakuje stanowczego sprzeciwu wobec tzw. „nowej seksualności”, realizowanej w ramach edukacji seksualnej dzieci. Trudno wówczas mieć pretensje, że człowiek, który wyłania się z haseł rewolucji seksualnej, to już nie jest stworzenie Boże, zatroskane o swoje zbawienie i sensowne życie.

Mało; drążąc ten wątek, znajdziemy się w kręgu pobrzmiewającej na gruncie lewackiej, skrajnie liberalnej ideologii brawurowej tezy, w myśl której w gruncie rzeczy człowiek jest na świecie po to, żeby uprawiać seks, zdradzać i mieć z tego przyjemność, no i nie musi stawiać sobie żadnych wymagań. Ma wszak być miło i przyjemnie. Poniekąd trudno się temu dziwić, bo cóż lepszego mogą robić ludzie, którzy postanowili zerwać z moralnością zakorzenioną w chrześcijaństwie i żyć, jakby Boga nie było? Czegóż mogą chcieć bardziej niż seksu? Może władzy? Władza jest trudniej dostępna od seksu…

Ale udane „obalenie seksualnego tabu” jakoś, póki co, też nie wywołało powszechnej szczęśliwości (F. Kucharczyk, 2017). W oswojonej już w kręgach awangardy artystycznej banalności w przeżywaniu seksualności nie ma przecież wstydu. I co? Ano amerykańska aktorka Shirley MacLaine wyznała swoim wielbicielom: „Miałam ogromną liczbę kochanków, po trzech dziennie. Niektórzy byli naprawdę okropni”.

Myślę też, że należy mocniej uwyraźniać i ostrzegać, iż dzisiejsza edukacja seksualna wpisuje się w strategię opisaną przez Vladimira Volkoffa, a polegającą na osłabianiu i pokonywaniu przeciwnika (zwłaszcza Kościoła katolickiego) bez użycia wysiłku militarnego. Do elementów tej strategii należy m.in. (obok siania niezgody między obywatelami, podżegania młodych przeciwko starym itp.) sprzyjanie obyczajowej rozwiązłości. Działa to jak koń trojański. Pamiętamy, że wbrew ostrzeżeniom Kasandry, Trojanie sami wprowadzili go do swojego miasta na własną zgubę. Obserwacje potwierdzają, że rodzice – i jest ich coraz więcej – nie tylko nie zauważają zagrożeń płynących dla ich dzieci z gloryfikowania seksualności, ale bywa, że sami popychają je w tym kierunku. „Poproszę o seksowną sukienkę dla mojej 11-letniej córeczki” – zwróciła się do ekspedientki sklepu z odzieżą „postępowa” mamusia. Znajoma wychowawczyni przedszkola zauważyła ostatnio, że w jej przedszkolu trzy dziewczynki noszą… stringi. W tym jedna czterolatka…

Refleksja końcowa

„Dostrzeganie tego, co się rzuca w oczy, wymaga nieustannego wysiłku”. (George Orwell)

Da się wszelako zauważyć, iż sposób wywłaszczania ze wstydu przyjmuje formę stępienia zmysłów, powodując niwelację myśli i doznań, i w konsekwencji sferę intymną człowieka nieuchronnie otwiera dla pornografów. Dziś, po latach, już możemy śmiało powiedzieć, że Schoeck się nie mylił. Czy więc Niemcy go czytają? Okazuje się, że nie za bardzo („Arcana” nr 1/2014).

Niestety, wciąż mało znane jest spostrzeżenie, o którym pisał ten konserwatysta, że tak zwana emancypacyjna i krytyczna pedagogika ma nadrzędny cel: już od pierwszych klas szkoły podstawowej, ba, przedszkola, wykorzenić przekazywane tradycją ideały, wartości i reguły w obcowaniu międzyludzkim. Przy czym trzeba w zarysowany wyżej sposób pomyślaną rewolucję robić tak – przyznają w chwilach szczerości lewicowi fachowcy od „zmiany społecznej” – by nikt nie zauważył, że właśnie się dokonuje.

Tak oto rośnie nam pokolenie zniszczonych psychicznie dziewczynek – ostrzegło onegdaj Amerykańskie Towarzystwo Psychologiczne. Powód? Niezwykle skąpe stroje, roznegliżowane zabawki i wszechobecne w mediach programy o podtekstach erotycznych (R. Kim, Seksowne ciuszki już w przedszkolu, „Dziennik” 2007). Potrzeba zatem większej świadomości, że na celowniku rewolucyjnych sił postępu znalazł się głównie Kościół katolicki, przymuszany, by również zgiął kark przed bożkiem seksu.

Kto bardziej prowokacyjnie łamie Dekalog (Terakowska mówi o sobie: „Ja osobiście nie potrafię się zamknąć w jakiejś jednej religii, podobają mi się wszystkie”), kto kpi z patriotyzmu – ten budzi większe zainteresowanie mediów. Telewizje roją się więc od Kiepskich i kabaretowych skeczów, w których obleśni, podpici, zachwyceni sobą „polaczkowie” naśmiewają się z proboszcza i wikarego. Za pomocą takich metod buduje się w Polakach nową świadomość „obywatela europejskiego”, który niekoniecznie będzie się już kierował interesem, racją stanu własnego państwa.

Leje się więc propaganda, uświadamiająca (?), jak należy żyć, aby się nie wychylać, jakie poglądy są słuszne i „europejskie”, a jakie z „ciemnogrodu”. Rośnie więc po części pokolenie ukształtowane przez telewizje promujące „lumpenumysły”, dla którego Bóg nie istnieje, bo nigdy nie widzieli Go na ekranie… Widzą za to w teleturniejowych popisach młodniejącego z każdym rokiem Krzysztofa Ibisza albo Małgorzatę Szumowską, odważnie, choć luzacko oswajającą Polaków z prostytucją i masturbacją. W przerwach zaś mogą sobie poczytać wyznania jej mamusi Doroty Terakowskiej na temat ich domu i rodziny. W jej samoocenie dom rodzinny dawał córce Małgorzacie „zawsze to, co powinien”. „Nie jestem tylko mamą – przyznaje Terakowska – ale i przyjaciółką, chociaż daję im czasem trzaśnięte pomysły”. Córki potwierdzają: ich mama ma zwariowane, dziwne pomysły. Zazdroszczą jej nawet tego szaleństwa (E. Kozakiewicz, op. cit).

No właśnie, czy patologiczne, destrukcyjne, wyuzdane siły postępu, zmierzające do przeprowadzenia „zmiany społecznej”, mogłyby wymarzyć sobie lepszych, bardziej bezwstydnych szaleńców? A to przecież ci szaleńcy destabilizują ład społeczny i są prawdziwymi „benificjentami” wywłaszczania ze wstydu.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Komu zależy na wywłaszczaniu ludzi ze wstydu?” znajduje się na s. 11 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Komu zależy na wywłaszczaniu ludzi ze wstydu?” na s. 11 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl

 

Oj dana, dana, kobitki tańcują do rana! Karnawałowe swawole, na których mężczyźni nie są mile widziani

Chłopom wstęp na tę uroczystość jest wzbroniony, chyba że któryś odważny wkradnie się na zabawę w kobiecym przebraniu. Gdy zostanie rozpoznany, czekają go nierzadko dyby, w które zostanie zakuty.

Tadeusz Puchałka

Bywały przypadki, że przy uciesze damskiego towarzystwa część jego przyodziewku lądowała na podłodze, co w dalszej części ceremonii mogło skutkować otrzymaniem razów na gołe pośladki. Nie było to jednak najgorsze doświadczenie… Tak zakutego chłopa męczyło się na różne sposoby, a wszystko zależało od pomysłowości pań sprawujących w tym czasie władzę absolutną. Często bywało, że przed zakutym spragnionym nieszczęśnikiem przechadzały się panie z kuflami złotego napoju, co każdego chłopa przyprawić mogło w najlepszym razie o depresję, a bywało także, że tak ubezwłasnowolnionego raczyło się widokiem pokazu mody plażowej. Odważnych jednak nie brakowało, co tylko wzbogacało wspomnianą karnawałową zabawę.

Była i jest, jak się okazuje, taryfa ulgowa dla chłopa-grajka albo wodzireja, na przykład. Mogli być obecni na sali, byle nie przeszkadzali, a zabawiali uczestniczki wspomnianej zabawy, i to nieprzerwanie. Warunkiem jest, aby byli przebrani i w jak najmniejszym stopniu przypominali chłopa.

Fot. T. Puchałka

Combry o tak surowym prawie organizowano niegdyś w okresie grudniowym, kiedy to męska cześć uczestniczyła w górniczych karczmach piwnych. (…)

Babski Comber w Żernicy odbiega nieco od żelaznych zasad wspomnianych na wstępie, aczkolwiek mężczyzna nie jest tam w tym czasie mile widziany i powinien się spodziewać w każdej chwili niecodziennego potraktowania. Kobieca zabawa w Żernicy to także przegląd działalności Koła Gospodyń Wiejskich, gdzie co roku jest okazja zaczerpnąć wiedzy na temat regionalnych przepisów kuchni górnośląskiej czy posłuchać dobrej rady starszych gospodyń. Jest tam także możliwość zapoznania się z bogactwem materiałów historycznych nawiązujących do rodzimej tradycji. (…)

Z relacji starszych mieszkanek Żernicy wynika, że jeszcze w latach 50. w sali baru Zacisze odbywał się tematyczny Babski Comber, podczas którego bawiono się jak na śląskim weselu: był ksiądz, panna młoda, pan młody, druhny z drużbami, piękne stroje. Muzyce towarzyszyły przyśpiewki i weselne zwyczaje, np. wykup panny młodej, oczepiny i wiele, niestety zapomnianych już zwyczajów, które będziemy starali się przywrócić do łask. (…)

Środowisko mieszkańców Żernicy z radością uczestniczy w odradzającej się tradycji, czego dowodem była tegoroczna zabawa. Wracają dawne tradycje, a dziewczęta, jak dawniej, chętnie słuchają rad starszych gospodyń. Bardzo cieszy integracja starszych mieszkańców z młodzieżą. Taka działalność jest możliwa dzięki współpracy wielu miejscowych instytucji, a przy okazji rośnie nadzieja, że nasza bogata kultura nie zostanie zapomniana.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Oj dana, dana, kobitki tańcują do rana” znajduje się na s. 12 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Oj dana, dana, kobitki tańcują do rana” na s. 12 lutowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 44/2018, wnet.webbook.pl