Bezwzględni żołnierze ISIS są czyimiś synami, mężami, ojcami. Co sprawiło, że porzucili swoje dotychczasowe życie?

Doświadczenie bezrobocia, biedy, nudy, lekceważenia i braku widoków na poprawę losu popycha wielu młodych w sidła islamskich radykałów obiecujących pełne przygód życie, z jasno wytyczonym celem.

Tomasz Szustek

Oglądając w środkach przekazu zatrważające sceny walk z wojny w Syrii, trzeba mieć świadomość, że oprócz Syryjczyków i Irakijczyków jest w tym piekle na ziemi znaczna liczba dżihadystów z wielu innych krajów świata. Zdesperowani, bezwzględni żołnierze tzw. Państwa Islamskiego (ISIS), są czyimiś synami, mężami, ojcami. Spotykali się ze swoimi rówieśnikami, żartowali, pili kawę w kawiarni. Co sprawiło, że porzucili swoje dotychczasowe życie, a w ich umysły zaczynał sączyć się jad źle pojmowanej „świętej wojny”? Gdzie zaczyna się ten straceńczy pochód po równi pochyłej? Ile życiorysów, tyle historii. To pewne. Inne zjawiska określają radykalizację młodych Arabów w Europie, inne zaś w ich krajach macierzystych. Jednak niektóre schematy powtarzają się zastanawiająco często.

Na początek warto odnotować, że w niespełna 11-milionowej Tunezji zrekrutowano najwięcej spośród państw regionu młodych wojowników, którzy następnie wyjechali do Syrii walczyć z rządowymi wojskami Baszara al-Asada w szeregach różnych islamskich organizacji fundamentalistycznych. Dopływ nowych muzułmańskich radykałów nie ustał, gdy na arenę walk wkroczyło tzw. Państwo Islamskie (ISIS). Statystyki mówią o około 5–10 tysiącach młodych ochotników z Tunezji przeszmuglowanych, głównie przez Libię, na tereny walk w Syrii i Iraku.

Protest bezrobotnych absolwentów w Tunisie

Rekrutacją zajmowali się najpierw radykalni imamowie, którzy po rewolucji Arabskiej Wiosny objawili się w znacznej liczbie w tunezyjskich meczetach, a następnie profesjonalni rekruterzy organizacji islamistycznych. Ale zanim ten proces nastąpił, musiało istnieć zaplecze potencjalnych wojowników i zamachowców-samobójców. W młodym człowieku musiało coś pęknąć, musiało zdarzyć się coś, co popchnęło go w ciemną stronę radykalnego islamu. Takiej wewnętrznej przemiany doświadczyło wielu mężczyzn z proletariackich środowisk z przedmieść miast i zapomnianych prowincjonalnych miasteczek.

Rewolucja 2011 roku, która zakończyła rządy wieloletniego dyktatora Zajn Al-Abidin Ben Alego, wyniosła na piedestał hasła wolności, demokracji i godności (wszechobecne podczas rewolucyjnych dni słowo karama – z arab. ‘godność’). Rozbuchane nadzieje zostały szybko wystudzone przez wydarzenia kolejnych miesięcy, które przyniosły zjawiska i procesy burzące stabilny rozwój kraju, między innymi: wzrost znaczenia fundamentalistycznych ruchów islamistycznych (salafitów) i przejęcie przez ich polityczne skrzydło władzy w wyniku wolnych wyborów, chaos w sąsiedniej Libii, zamknięcie granicy tunezyjsko-libijskiej oraz rosnące wciąż bezrobocie.

Nowa, postrewolucyjna administracja stanęła wobec zadania radykalnego zreformowania gospodarki kraju. Nie było to zadanie łatwe, zważywszy na makroekonomiczne problemy związane z niedawną recesją w Europie, która jest głównym partnerem ekonomicznym Tunezji. Do tego doszedł kryzys w sektorze turystycznym – jednej z głównych gałęzi gospodarki. Odpływ turystów był spowodowany najpierw rewolucyjnym zamieszaniem, a potem obawą przed atakami terrorystycznymi, takimi jak w muzeum Bardo w Tunisie i na plaży w Susie w 2015 roku.

Tarek

Większość aktywności gospodarczej w Tunezji koncentruje się wokół trzech największych miast kraju, położonych na wybrzeżu Morza Śródziemnego: Tunisu, Susy i Sfaxu. Już od czasów starożytności dostęp do morza umożliwiał intensywne kontakty międzyludzkie, wymianę towarów i idei, co przyczyniło się do znacznego rozwoju gospodarki i infrastruktury tych regionów. Skupienie ośrodków rozwoju gospodarczego w regionie przymorskim kontrastowało z zastojem obszarów położonych w głębi kraju. Proces marginalizacji terenów prowincji pogłębił się jeszcze po rewolucji Arabskiej Wiosny na przełomie 2010/2011.

Mieszkańcy terenów środkowej, wschodniej i południowej Tunezji narzekają na dyskryminację z powodu nieproporcjonalnej dystrybucji dóbr narodowych, ograniczonego dostępu do służby zdrowia, edukacji i infrastruktury. Jednak tym, co najbardziej negatywnie wpływa na jakość życia w tych regionach i rozrywa tkankę społeczną, jest strukturalne bezrobocie, szczególnie wśród młodego pokolenia.

Rozczarowanie rewolucją jest powszechne, a tysiące młodych, często dobrze wykształconych ludzi jest pozbawionych jakiejkolwiek pomocy państwa. Po zakończeniu procesu edukacji w większych miastach, większość z tych, którym nie powiodło się w znalezieniu pracy, wraca do rodzinnych domów na prowincję, gdzie przynajmniej mają dach nad głową. Wynajem pokoju w dużych centrach miejskich jest wydatkiem znacznie przekraczającym możliwości wielu rodzin. Powrót do domu rodzinnego bywa dla tych 20-latków rozwiązaniem problemu, jeśli chodzi o zakwaterowanie, ale jest też pułapką, bo znalezienie zatrudnienia w małych miasteczkach i na wsiach okazuje się niemożliwe. Znaczna część obecnego młodego pokolenia zmuszona jest zatem, aby jakoś przeżyć, akceptować wykonywanie prac dorywczych lub wybierać zajęcia znacznie poniżej swoich umiejętności. Marnują się ich zawodowe kompetencje, a oni sami są powoli spychani w rejony społecznego i ekonomicznego wykluczenia.

Kadri

Wśród wielu rozmów przeprowadzonych podczas realizacji fotoreportażu, najbardziej zapadła mi rozmowa z 37-letnim Tarekiem. Ten były nauczyciel matematyki stracił pracę w szkole prawie 10 lat temu. Od tamtego czasu próbuje na wszelkie sposoby utrzymać rodzinę. Postanowił założyć własne gospodarstwo rolnicze, ale po kilku latach interes wciąż przynosił straty i ostatecznie zbankrutował. Potem Tarek pracował już dla innych, przy zbiorze warzyw i owoców, a ostatnio jest sprzedawcą w sklepie z nasionami. Urzeka jego dobra francuszczyzna, doskonałe maniery przy rozmowie, obeznanie w sprawach międzynarodowych i smutek w oczach, kiedy opowiada o sobie jako o przedstawicielu straconego pokolenia:

– Prawie całe moje najlepsze lata poszły na marne, jestem przed czterdziestką i nie mam nic. Cała moja edukacja – wszystko jest teraz nic niewarte, a co gorsza – wykształcenie dawało mi przez długi czas poczucie ułudy, ckliwej nadziei, że jestem coś wart i uda mi się coś w życiu osiągnąć.

Podczas rozmów z innymi Tunezyjczykami, szczególnie w średnim wieku 35–45 lat, powraca jak bumerang kwestia założenia rodziny. W tradycyjnym społeczeństwie muzułmańskim, a takim jest – szczególnie na prowincji – społeczeństwo tunezyjskie, dopiero żonaty mężczyzna zasługuje na szacunek i uznanie. Wydatki, jakie wiążą się z ożenkiem, stanowią nieosiągalną barierę dla wielu młodych mężczyzn, stąd znaczna liczba z nich skazana jest na starokawalerstwo i niski status już nie tylko materialny, ale i społeczny.

Ajmen

Dla młodszych, takich jak 26-latkowie: Kadri, inżynier IT, i Ajmen, dyplomowany chemik, najważniejszym marzeniem jest wyjechać z Tunezji do Europy, gdzie mogliby, w ich mniemaniu, rozwijać się dalej w dziedzinach, które studiowali w swoim kraju. Znalezienie pracy w wyuczonym zawodzie jest niezwykle trudne nawet w dużych miastach, rządzących się często korupcyjnymi prawami – kolejną przeszkodą w normalizacji życia społeczno-ekonomicznego w Tunezji.

– W dużym mieście, gdzie mógłbym znaleźć pracę zgodną z moim wykształceniem, nikt mnie nie zna i nie chce za mnie poręczyć, a to kluczowa sprawa przy rozdziale posad – mówi 35-letni Walid, bezskutecznie poszukujący pracy w zawodzie.

Na prowincji rytm prac sezonowych wybijany jest okresami zbioru poszczególnych płodów rolnych: oliwek, cytrusów, marchwi, pomidorów, zbóż, papryki. Latem prace rolne zamierają z powodu wysokich temperatur. Wiele młodych osób zatrudnia się przy zbiorach, aby w jakikolwiek sposób zarobić choć trochę pieniędzy. Nie jest to jednak rozwiązanie, na którym można oprzeć swoje dalekosiężne plany na przyszłość. Taka sama niestabilność i przypadkowość dotyczy prac w budownictwie, w którym czasowe zatrudnienie znajduje wielu mężczyzn, nawet tych, którzy mają znacznie wyższe kompetencje zawodowe. Kolejna grupa bezrobotnych próbuje jakoś związać koniec z końcem, uprawiając handel uliczny – tak jak Mohamed Bouazizi, tunezyjski bohater narodowy, którego desperacki akt samospalenia był impulsem wciągającym Afrykę Północną i Bliski Wschód w wir rewolucji Arabskiej Wiosny 2011 roku.

Wszystkie badania naukowe i specjalistyczne analizy pokazują, że religijna radykalizacja młodego pokolenia w krajach arabskich jest blisko skorelowana z gospodarczą zapaścią, wysokim bezrobociem i brakiem szans na zaspokojenie aspiracji.

Walid

Dogłębne doświadczenia bezrobocia, biedy, nudy, lekceważenia i braku widoków na poprawę losu popycha wielu młodych w sidła islamskich radykałów obiecujących ekscytujące, pełne przygód życie, z jasno wytyczonym celem.

Rozważając przyczyny popularności ruchów dżihadystycznych wśród młodzieży z krajów arabskich, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że niejedna decyzja o porzuceniu dotychczasowego, napiętnowanego brakiem pracy i niemożnością założenia rodziny życia została podjęta w jednej z niezliczonych kafejek, w których młodzi mężczyźni spędzają całe dnie. Popijając kawę z małych filiżanek ze znajomymi, z którymi przeprowadzili już wszystkie możliwe rozmowy na wszystkie tematy, i wpatrując się w ekrany swoich smartfonów, na których oglądają przebłyski z innego, lepszego świata, dochodzą do wniosku, że nie mają wiele do stracenia, zaciągając się na wojnę nawet w imię obcej im formy islamu.

Sytuacja, w której znalazły się osoby sportretowane w tym reportażu, jest typowa dla dziesiątków tysięcy innych młodych ludzi w Tunezji. Rokrocznie szkoły średnie i wyższe opuszczają kolejne tysiące i u progu dorosłego życia nie widzą dla siebie żadnych możliwości, aby twórczo wykorzystać swój potencjał i ambicje.

Fotoreportaż skupia się bezrobotnych mężczyznach, na których tradycyjnie spoczywa obowiązek dostarczania rodzinie środków do życia, ale problem braku pracy dla dobrze wykształconych młodych osób dotyczy również kobiet. Po skończonych studiach rzadko mogą one podążać życiową ścieżką, którą same wybiorą. Często muszą, tak jak ich rówieśnicy, wracać na prowincję i wieść życie inne niż to, o którym marzyły podczas studiów.

Bezrobotny mężczyzna siedzący samotnie w kawiarni

Ulice większych i mniejszych miast są świadkami częstych marszów protestacyjnych bezrobotnych absolwentów szkół wyższych. Łączą się oni w różne stowarzyszenia, które wspólnie starają się naciskać na władze lokalne i centralne, aby rozbudowały programy ułatwiające start w dorosłe życie dobrze wykształconej młodzieży.

Zdjęcia były robione na przełomie 2016 i 2017 roku w okolicach miejscowości Regueb, w centralnej Tunezji, gdzie stopa bezrobocia waha się wg różnych źródeł od 25 do 40%. Wśród osób młodych te wskaźniki są jeszcze wyższe.

Fotografie: Tomasz Szustek/Uspecto Images

Tomasz Szustek – absolwent Uniwersytetu Jagiellońskiego, od 2003 roku mieszka w Irlandii. Pracował jako dziennikarz i fotograf w tamtejszych mediach polonijnych.

Reportaż Tomasza Szustka pt. „Bezrobocie jako jedna ze przyczyn radykalizacji islamskiej. Kilka refleksji z Tunezji” znajduje się na s. 2 dodatku „Bliski Wschód” do styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Reportaż Tomasza Szustka pt. „Bezrobocie jako jedna ze przyczyn radykalizacji islamskiej. Kilka refleksji z Tunezji” na s. 2 dodatku „Bliski Wschód” do styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

 

Spotkanie z działaczem Solidarności Walczącej Adamem Borowskim na zaproszenie Klubu Gazety Polskiej w Tarnowskich Górach

Tematem spotkania była Polska. Nasz Gość nazywa siebie piłsudczykiem. – Propagowanie postaw i zachowań patriotyzmu, zwłaszcza wśród młodego pokolenia, to najlepsze, co możemy zrobić dla Polski – mówi.

Maria Wandzik

Adam Borowski to legendarny opozycjonista, działacz podziemnej „Solidarności Walczącej”, obecnie szef warszawskiego Klubu Gazety Polskiej oraz honorowy konsul czeczeńskiej Republiki Iczkierii. Działacz społeczny, wydawca Oficyny „Volumen”, odznaczony m.in medalem Rady Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa (1993 r.) i Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski (2006 r.). (…)

Nasza Ojczyzna, jest priorytetem. My, Polacy, „zwykli ludzie” niepodzieleni konfliktami, dla których suwerenność kraju „jest” i „będzie” najważniejsza, powinniśmy być dumni z naszego narodu, jego dziedzictwa, historii, kultury. Trzeba „wiedzieć, skąd wyszyliśmy i dokąd zmierzamy”. Wspólnota międzynarodowa powinna pamiętać, że jesteśmy świadomi swojej tożsamości, a stabilna gospodarka tylko nas umacnia. Poruszone zostały także kwestie: zmiany premiera Polski, realizacji planów przez rząd PiS, ogólny wizerunek Polski na arenie międzynarodowej oraz budząca wiele emocji reforma wymiaru sprawiedliwości.

Gość opowiadał, jak walczył o niepodległą, sprawiedliwą i wolną Polskę – przypomniał swój pobyt w więzieniu (w roku 1983 skazany na 6 lat, zwolniony warunkowo w 1984). Później, w 1985 roku, dołączył do podziemia jako członek „Solidarności Walczącej”.

Razem z żoną w 1989 r. stworzyli Oficynę Wydawniczą „Volumen”, w którym opublikował wiele książek dotyczących historii Polski. Są to m.in: „Łupaszka”, „Młot”, „Huzar”, „Solidarność. XX lat historii”, „Solidarność. Droga do niepodległości”, „Żołnierze Wyklęci. Antykomunistyczne podziemie zbrojne po 1944 r.” (album, w którym po raz pierwszy zaprezentowano kilkaset zdjęć żołnierzy podziemia).

W podziękowaniu za interesujące spotkanie przewodniczący tarnogórskiej sekcji terenowej NSZZ „Solidarność” Jan Jelonek wręczył Adamowi Borowskiemu książkę: „Tarnogórska Solidarność” (red. Krzysztof Gwóźdź, Sebastian Rosenbaum, przy współpracy Roberta Ciupy, IPN 1980–1990). Natomiast w imieniu grupy oratoryjnej Marek Klementowski wręczył bohaterowi spotkania płyty: „Jan Paweł II Oratorium Pielgrzym” (J. Drechsler, Michał T. Malicki, Marek Klementowski) oraz „Misterium muzyczne Droga Krzyżowa” (J. Drechsler, Michał T. Malicki, M. Klementowski). (…)

Postać Adama Borowskiego i właściwe wybory, jakich dokonał w swoim życiu, przywracają nam wiarę w Polskę silną, wolną i bezpieczną.

Cały artykuł Marii Wandzik pt. „Spotkanie z Adamem Borowskim w Tarnowskich Górach” znajduje się na s. 12 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Marii Wandzik pt. „Spotkanie z Adamem Borowskim w Tarnowskich Górach” na s. 12 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Wartość Powstania i jego uczestników mamy okazję wyrażać w corocznych uroczystościach. Niech to będą uroczystości godne

List do Redakcji „Wielkopolskiego Kuriera Wnet”. Czytelniczka jest zbulwersowana niegodną organizacją obchodów stulecia wybuchu Powstania Wielkopolskiego, w tym prześmiewczą dekoracją hydrantów.

Iwona Janina Łakucewicz

List do Redakcji „Wielkopolskiego Kuriera Wnet”

Poznań, 12.12.17

Wielce Szanowna Pani Redaktor!

W dniu 11 XII 2017 roku w pod koniec emisji programu TVP „Teleexpress” ujrzałam uśmiechniętą, radosną Panią reprezentującą moje miasto Poznań, komunikującą telewidzom, jak w Poznaniu będziemy czcić uroczystości rocznicowe Powstania Wielkopolskiego. To, co usłyszałam i ujrzałam na ekranie telewizora podczas tej relacji, przeszło moje wyobrażenie o tym, jak obecni włodarze miasta pozwolili profanować nie tylko tę uroczystość, ale również polskie barwy narodowe. Okazało się bowiem, że z okazji tegorocznej 99 rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego „ozdobiono” hydranty w robione na szydełku biało-czerwone ubranka z wełny. Pani komentatorka z Poznania uznała, że to świetny pomysł, uzasadniając ten tragikomiczny koszmar stwierdzeniem, że „ludzie biorący udział w Powstaniu byli bardzo różni” i możemy ich upamiętnić „z przymrużeniem oka”. Tym samym dała do zrozumienia, że Powstańcy Wielkopolscy, szli bić się o swoją wymarzoną Polskę, jakby szli na jarmarczne przedstawienie. Ten obrzydliwy sposób pokazania Polaków idących do Powstania, jest dla mnie szokujący i nie do przyjęcia.

Jestem wnuczką poznaniaka Ludwika Nowaczewskiego, którego 18-letni wówczas brat Adam Nowaczewski zginął w tym Powstaniu. Powstańcy Wielkopolscy to nasi bohaterowie narodowi, dzięki którym w ogromnej mierze powstała II Rzeczpospolita.

Wartość Powstania i jego uczestników mamy okazję wyrażać w corocznych uroczystościach. Niech to będą uroczystości godne ich bohaterów i nie pozwólmy robić z nich jarmarcznego widowiska. Żyję w Poznaniu od urodzenia, pielęgnuję pamięć mojego wujka, dziadka i jego kolegów i zależy mi na tym, by jej nie profanowano.

Proszę, by moja i wielu Wielkopolan gazeta „Kurier WNET” również przyłączyła się do mojego protestu z wiarą i nadzieją, że takie sytuacje w przyszłości nie będą miały miejsca. Musimy dbać o szacunek i godną pamięć o tych, którzy ponieśli największą ofiarę dla mojej Ojczyzny, oddając dla niej życie.

Z wyrazami głębokiego szacunku

Iwona Janina Łakucewicz

Od Redakcji :

Zgadzamy się z Panią całkowicie. Ozdabianie hydrantów w barwy narodowe nie ma nic wspólnego z upamiętnianiem bohaterstwa ludzi, którzy oddawali swe życie w walce o niepodległość. Ich losy były tragiczne, byli wielkimi, bohaterskimi patriotami, walczyli z odwagą i determinacją o powrót Wielkopolski do odradzającej się po latach niewoli Ojczyzny.

Tak wielu ich wówczas zginęło, tak wielu odniosło rany. Miasto Poznań nie powinno pozwolić na deprecjonowanie i infantylizowanie zarówno swoich bohaterów, jak i narodowych symboli, jakimi są barwy naszej flagi.

List do Redakcji Iwony Janiny Łakucewicz domagający się powagi i godności w oddawaniu czci poległym uczestnikom powstania wielkopolskiego znajduje się na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List do Redakcji Iwony Janiny Łakucewicz domagający się powagi i godności w oddawaniu czci poległym uczestnikom powstania wielkopolskiego na s. 7 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

 

Dajcie ostatecznie domknąć się trumnie komunizmu! Nie warto promować postkomunistów, aby nimi okładać totalną opozycję

Niektórzy członkowie „grupy trzymającej władzę” pojawiają się stale na rozmaitych antenach TVP, Polskiego Radia, portalach internetowych i w gazetach, jakby moralnie zostali rozgrzeszeni za PRL.

Paweł Czyż

Od miesięcy niektóre media „prawicowe” odnajdują na swoich łamach miejsce dla takich osób, jak Kazimierz Kik, Leszek Miller, Włodzimierz Czarzasty czy Aleksandra Jakubowska.

Z tą byłą poseł SLD wywiad przeprowadziła 11 grudnia telewizja wPolsce.pl. Redaktor naczelna wPolsce.pl Agata Rowińska tak zachwala swoją telewizję: Teraz telewizja wPolsce.pl dołączyła do mediów, które pilnują Polski. Ludzie tworzący dziś wPolsce.pl wyrastali właśnie z tej wolnościowej idei, przestrzeni niezależnej myśli i bezkompromisowej odwagi w głoszeniu prawdy. Tylko niezależne media są w stanie tworzyć rzeczywistość, a nie jedynie ją komentować. Chcemy być też odpowiedzią na propagandę i informacyjną papkę. (…)

Kazimierz Kik – tytułowany „profesorem” po Akademii Nauk Społecznych przy PZPR, Leszek Miller – „magister” Wyższej Szkoły Nauk Społecznych przy KC PZPR, Włodzimierz Czarzasty – szef SLD (nowej „poczwarki” PZPR), czy właśnie Aleksandra Jakubowska… stali się dla niektórych tzw. prawicowych mediów najwidoczniej poważnymi komentatorami rzeczywistości politycznej AD 2017.

Wielu oburza kara finansowa dla TVN-u, ale już nie – jawne promowanie postkomunistów, czasem też w „nowej” telewizji publicznej, utrzymywanej częściowo również z pieniędzy podatników pokrzywdzonych bezpośrednio oraz pośrednio działalnością PPR/PZPR/SdRP/SLD.

Kończy taki „magister” Leszek Miller czy Włodzimierz Czarzasty swoje „bajki” w tzw. prawicowych mediach i idzie pod Sejm RP protestować z byłymi SB-kami przeciwko obniżeniu im świadczeń. Zatem gdzie sens promowania postkomunistów? Efekty tej niefrasobliwości niektórych mediów widać już w sondażach, bo SLD regularnie uzyskuje obecnie 5% poparcia. Czasem nawet 8%…

Zatem warto zaapelować do tzw. prawicowych mediów. Dajcie ostatecznie domknąć się trumnie komunizmu! Nie warto promować postkomunistów, aby nimi okładać tzw. totalną opozycję.

Lepiej miłośników PRL z SLD mieć pod gmachem Sejmu RP niż ponownie w ławach poselskich.

Po co dobrej zmianie nowy sejmowy front sporu, „nowe” ugrupowanie totalsów? Ponadto – tak jak nie było „dobrych nazistów”, tak i nie ma „dobrych komunistów”. To chyba powinno być oczywiste…

Cały artykuł Pawła Czyża pt. „Dajmy się domknąć trumnie komunizmu!” znajduje się na s. 1 i 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Pawła Czyża pt. „Dajmy się domknąć trumnie komunizmu!” na s. 1 i 2 styczniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Dziękujmy za to, co dokonało się w czasie chronologicznym, ale jeszcze bardziej za chwile, które odmieniły nas duchowo

Podczas dziękczynnej Eucharystii na zakończenie Roku Pańskiego 2017 bardziej niż kiedykolwiek zastanawiamy się nad czasem przeszłym, który już minął, i czasem przyszłym, jaki nas, być może, oczekuje.

Abp Stanisław Gądecki

Podczas dzisiejszej Mszy świętej dobrze jest spojrzeć na miniony w tym roku 2017 czas, zastanawiając się tak nad jego chronologicznym, jak i zbawczym wymiarem. Najprościej spojrzeć na miniony rok z perspektywy trzech głównych nurtów życia Kościoła: dzieła nauczania, uświęcania i służby.

W nurcie nauczania w mijającym roku po raz pierwszy obchodziliśmy Narodowy Dzień Czytania Pisma Świętego (30.04). Wierni w niektórych parafiach otrzymali „Chleb życia”, czyli pojedyncze fragmenty Listu do Galatów na karteczkach, aby mogli je zabrać do domu, odszukać zaznaczony tekst w swoim Piśmie Świętym, uważnie przeczytać i rozważyć w kontekście swego powołania i aktualnej sytuacji życiowej. (…)

Począwszy od 26 listopada, na Jasnej Górze obradował IV Ogólnopolski Kongres Nowej Ewangelizacji na temat przygotowania do bierzmowania. Zastanawiano się tam, jak skuteczniej wychodzić na spotkanie młodym ludziom. Z badań przeprowadzonych na ten temat w Krakowie wynika, że pokolenie gimnazjalistów w dużej liczbie pragnie się angażować w Kościół, ale na ogół nie widzą dla siebie miejsca w Kościele. Nie widzą konkretnego zaproszenia. (…)

W dokumencie – przygotowanym przez Radę ds. Społecznych KEP – biskupi apelują o dobrze znany z historii Polski „patriotyzm otwarty na solidarną współpracę z innymi narodami i oparty na szacunku dla innych kultur i języków”. Podczas prezentacji tego dokumentu podkreśliłem, że patriotyzm to nic innego jak rozumna miłość ojczyzny. Przestrzegałem też przed stawianiem miłości do ojczyzny ponad miłością do Boga. Ostatnio wydana książka biskupa stanisławowskiego, błogosławionego Grzegorza Chomyszyna, Dwa królestwa, jest świetną ilustracją, ile kosztowała tego człowieka walka przeciwko niezdrowemu nacjonalizmowi o zachowanie właściwych relacji w tym względzie. (…)

Dnia 13 grudnia – w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego – wystosowałem Apel o wzajemny szacunek i kulturę w debacie publicznej: „Zawsze, kiedy brat występował przeciw bratu, a Polak przeciw Polakowi, cierpiała na tym nasza jedność i nasza niepodległość”.

Prezydium KEP wydało list z okazji 75. rocznicy śmierci Edyty Stein. „Europa chce zapomnieć o chrześcijańskich korzeniach; głosi się prawo do eutanazji czy też prawo kobiet do zabijania własnych nienarodzonych dzieci, podważa się instytucję małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, promuje się ideologię gender. Tragiczny staje się świat, który odrzuca Boga” – czytamy w tym dokumencie.

6 października w Belwederze miała miejsce konferencja naukowa upamiętniająca osobę księdza arcybiskupa Antoniego Baraniaka, który należy do panteonu żołnierzy niezłomnych Kościoła. Po konferencji zaprezentowano najnowszy album IPN o torturowanym przez komunistów arcybiskupie. (…)

Drugi nurt życia Kościoła to dzieło uświęcenia, mocno związane z liturgią. W tym nurcie – od 25 grudnia 2016 do 25 grudnia 2017 roku – trwał w Kościele katolickim w Polsce Rok Świętego Brata Alberta. Wielkość Brata Alberta wyraziła się w tym, że potrafił on poruszyć innych, aby nie pozostawali obojętni na los najbardziej opuszczonych, potrafił wyzwolić ludzką solidarność i dobroczynność. Brat Albert jest dla naszych współczesnych świadkiem niesienia Ewangelii ubogim. Potrzeba nam wciąż takich świadków, aby nasze serca były ciągle wrażliwe na niezliczone ludzkie biedy. Abyśmy w naszym postępowaniu byli nieustannie inspirowani „wyobraźnią miłosierdzia”. (…)

2 września odbyły się uroczystości 140. rocznicy objawień Matki Bożej w Gietrzwałdzie. Matka Boża objawiła się tam dwóm dziewczynkom, przemawiając do nich po polsku i polecając odmawianie modlitwy różańcowej 40 lat przed objawieniami fatimskimi. Objawienia gietrzwałdzkie stały się początkiem przebudzenia świadomości narodowej miejscowych Warmiaków w zaborze pruskim. Objawienia te – jako jedyne w Polsce – zostały uznane przez Kościół katolicki. (…)

Trzeci nurt życia Kościoła to służba. Tutaj należy najpierw wymienić inicjatywę ustawodawczą Komitetu Obywatelskiego „Zatrzymaj aborcję”. Przedstawiciele tego komitetu złożyli w biurze podawczym Sejmu RP obywatelski projekt ustawy wykreślającej dotychczasową przesłankę eugeniczną, która umożliwiała zabicie dziecka ze względu na podejrzenie go o niepełnosprawności bądź choroby (30.11). (…)

Od 2020 – dzięki inicjatywie „Solidarności” – ma obowiązywać zakaz handlu w niedziele. Sejm zadecydował, że do tego czasu będą obowiązywać stopniowe ograniczenia: od 1 marca 2018 roku będą dwie niedziele handlowe w miesiącu; a w 2019 r. handlowa będzie ostatnia niedziela każdego miesiąca. Stworzone zostały przesłanki ku temu, aby Polacy mieli świąteczny czas na budowanie lepszych relacji między sobą. (…)

24 września Mszą świętą dziękczynną w archikatedrze warszawskiej zakończył się Narodowy Kongresy Trzeźwości. Jedynie ludzie trzeźwi mogą realizować swoje najpiękniejsze marzenia o miłości i radości, o życiu w harmonii z Bogiem i ludźmi, o założeniu trwałej i szczęśliwej rodziny, czy też o życiu kapłańskim lub zakonnym. Jedynie ludzie trzeźwi są w stanie żyć w wolności dzieci Bożych, w wolności do dobra i do stawania się świętymi. (…)

Gdy idzie o pomoc ofiarom konfliktów wojennych poza granicami naszej ojczyzny, to Caritas Polska – dzięki programowi „Rodzina Rodzinie” – objęła opieką ok. 9 tys. syryjskich rodzin na łączną sumę ponad 30 mln zł. Osobiście przekazałem w Budapeszcie na rzecz Caritas Libanu 100 tys. euro poszkodowanym. Jest to wspólna inicjatywa Episkopatu Polski i czterech innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej, które łącznie przeznaczyły na ten cel 450 tys. euro.

Dnia 21 października franciszkanka misjonarka Maryi, siostra Urszula Brzonkalik pracująca w Alepppo w Syrii, otrzymała nagrodę „Ubi Caritas”. Jej zgromadzenie niesie wsparcie mieszkańcom Aleppo, prowadząc m.in. kuchnie żywiące dziennie ok. 8 tys. osób i angażując się w realizację programu „Rodzina Rodzinie”. jest to osobiste świadectwo służby, które bardziej przekonuje niż pieniądze.

Tak więc tym, którzy są przekonani zupełnie niesłusznie, iż Kościół nic nie robi, radzę najpierw spojrzeć na podstawową, codzienną pracę duszpasterską Kościoła w Polsce, następnie na wymienione tutaj niektóre z ważniejszych wydarzeń roku 2017 w Kościele, wreszcie – zachęcam do włączenia się przynajmniej w jedno z dzieł z nurtu nauczania, uświęcania albo służby.

Na zakończenie roku kalendarzowego dziękujmy Bogu za „chronos” i „kairos”, w którym Bóg pozwolił nam uczestniczyć w tym roku. Jest za co dziękować, za to, co dokonało się w minionym czasie chronologicznym, ale jeszcze bardziej za chwile łaski, które odmieniły nasze życie duchowe.

Cała homilia abpa Stanisława Gądeckiego podsumowująca ubiegły rok w Kościele znajduje się na s. 7 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Homilia abpa Stanisława Gądeckiego podsumowująca ubiegły rok w Kościele na s. 7 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

W 1917 roku powstał organizm polityczny niewidzianego dotychczas typu – który zaciążył nad historią całego świata

3 (16) kwietnia 1917 r. w Piotrogrodzie zjawił się szef bolszewików Włodzimierz Uljanow. Przyjazd tego człowieka do Rosji angielski mąż stanu Winston Churchill porównał do wtargnięcia „bakcyla dżumy”.

Mirosław Grudzień

Bolszewicki przewrót przypadł na ważny moment I wojny światowej. W 1917 r. początkowy rozmach pierwszych ofensyw państw sojuszu militarnego, tzw. centralnych (Cesarstwo Niemieckie, Monarchia Austro-Węgierska, Imperium Tureckie, Carstwo Bułgarii), utknął w okopach. Morska blokada gospodarcza stosowana przez marynarkę brytyjską odcinała dowóz wszystkiego. Wyniszczała państwa centralne (głównie Niemcy) gospodarczo. Głód i brak wszelkich artykułów pierwszej potrzeby doprowadzały ludność tych państw do nędzy i głodu. Zajęcie w 1916 r. Rumunii, zagarnięcie jej zasobów żywnościowych i ropy naftowej osłabiło tylko na krótko koszmar „blokady głodowej”, wyczerpania się surowców i środków technicznych prowadzenia wojny. A właśnie Anglicy zaczęli wprowadzać na froncie zachodnim się nowy rodzaj broni − czołgi. Gospodarczy organizm Niemiec zaczął wtedy wykazywać cechy zawałowe.

Niemcy starały się na to mściwie i niemądrze odpowiedzieć totalną wojną prowadzoną przez łodzie podwodne, także przeciwko statkom pasażerskim i handlowym. Doprowadziło to jednak tylko do drastycznej, niekorzystnej dla państw centralnych zmiany w układzie sił walczących. Oto bowiem 6 kwietnia dotychczas neutralne Stany Zjednoczone przystąpiły do wojny po stronie Ententy − która była sojuszem przeciwników państw centralnych, a jej trzon stanowiły Wielka Brytania, Francja i Imperium Rosyjskie. (…)

Właśnie wtedy, 9 kwietnia o godzinie 15.10 z Zurichu wyjechało 32 rosyjskich emigrantów-rewolucjonistów. Asystowali im dwaj oficerowie niemieckiego Sztabu Generalnego – rotmistrz rezerwy von Planitz i podporucznik von Buhring jako tłumacz.

Dotarli do pogranicznej niemieckiej stacji Gottmandingen i przesiedli się do wagonu pociągu, który przewiózł ich bezpiecznie i bez kontroli przez terytorium Cesarstwa Niemieckiego do portu Sassnitz na bałtyckiej wyspie Rugia, skąd po podróży szwedzkim promem kolejowym Drottning Victoria wylądowali w Szwecji, w porcie Trelleborg, i udali się do miasta Haparanda przy granicy z Wielkim Księstwem Finlandii, stanowiącym wówczas część Imperium Rosyjskiego.

3 (16) kwietnia 1917 r. w Piotrogrodzie zjawił się najważniejszy z tych ludzi, szef bolszewików Włodzimierz Uljanow. Przyjazd tego człowieka do Rosji angielski mąż stanu Winston Churchill porównał do wtargnięcia „bakcyla dżumy”.

Człowiek ten jako nowy szef państwa rosyjskiego oddalił od państw centralnych ostateczną klęskę o rok i 5 miesięcy. (…)

Latem 1912 r. w Krakowie pojawia się dwóch ludzi. Jeden z nich to JAKUB „HANECKI” (właściwe nazwisko Fürstenberg), działacz Socjaldemokracji Królestwa Polskiego i Litwy, a zarazem członek wierchuszki bolszewickiej – leninowskiego odłamu Socjaldemokratycznej Partii Robotniczej Rosji. Pochodził z zamożnej rodziny kupieckiej, spolszczonej, o korzeniach niemieckich bądź żydowskich, studiował w Berlinie, Heidelbergu, Zurichu… Drugi z tych jegomościów – niewysoki, o nieco mongolskich rysach − to przybysz z Paryża, szlachcic rosyjski WŁADIMIR ULJANOW, szef bolszewickiej frakcji rosyjskich socjaldemokratów. Pochodzenie bardzo mieszane: po ojcu kałmuckie, po matce żydowsko-szwedzko-niemieckie. „Rosyjskimi idiotami” pogardza jako zbyt miękkimi do robienia skutecznej rewolucji, dlatego od dawna otacza się inoplemiennikami – ludźmi nierosyjskiego pochodzenia.

Uljanow zasłynął już w środowiskach socjalistycznych Europy pod pseudonimem Lenin. Zostanie przywódcą państwa „robotników i chłopów”. Na razie jednak na emigracji zagłębia się w dyskusje teoretyczne z kolegami-rewolucjonistami po kawiarniach, pozuje na głębokiego marksistowskiego myśliciela. Jest przy tym mocno oderwany od życia swojego kraju, obce mu jest wyczucie tego, co nurtuje jego macierzyste społeczeństwo, a zwłaszcza tzw. lud – no, robotnicy to jeszcze pół biedy, ale np. od chłopów dzieli go ściana obcości. (…)

J. Felsztyński twierdzi, że Hanecki już wcześniej był „kontaktem operacyjnym” wywiadu austro-węgierskiego w ramach wielkiej operacji wywiadowczo-dywersyjnej wykorzystania Polaków z rosyjskiej Kongresówki do celów wywiadowczo-dywersyjnych przeciwko Rosji − w obliczu zbliżającej się wojny, z którą c.k. tajne służby liczyły się bardzo realnie. Dotyczyło to także innych poddanych rosyjskich, o ile byli mocno skonfliktowani z swoim państwem, a tacy byli właśnie rewolucjoniści-emigranci z różnych odłamów rosyjskiej socjaldemokracji oraz spośród wyznających idee terroru eserowców. (…)

Lenin liczył na wojnę Rosji z Austro-Węgrami, chociaż nie bardzo w nią wierzył. Wojna między Rosją a Austrią byłaby dla rewolucji rzeczą niesłychanie pożyteczną − powiedział Gorkiemu w 1913 r. − ale szanse, że (…) sprawią nam taką przyjemność, są nikłe. Sądził, że będzie to wojna ograniczona i zlokalizowana, podobnie jak niedawna wojna rosyjsko-japońska. Rzekomo genialny Lenin nie przewidział wojny Rosji z Niemcami ani tym bardziej wojny światowej, kiedy to Rosja zmuszona byłaby do walki z armiami Niemiec, Austro-Węgier i Turcji.

Gdy już Rosja walczyła z trzema wrogami, Lenin utrzymywał wśród swoich, że porażka Rosji byłaby „mniejszym złem” niż porażka lepiej rozwiniętych Niemiec… W dysputach z Trockim i Aleksandrą Kołłontaj dowodził, że uruchomiłaby ona wybuchowy potencjał ludów ujarzmionych i tym samym pogrążyłaby w upadku znienawidzone carskie imperium. Musiał zdawać sobie sprawę, że w warunkach zwycięskiej dla Niemiec wojny te zbuntowane ludy nie miałby innego wyjścia, jak schronić się pod skrzydła „wyzwolicielskiej” armii Cesarstwa Niemieckiego. Niebawem rozwinie się z tego myśl o oddaniu Niemcom – przynajmniej tymczasowo – peryferyjnych narodowości Imperium, stęsknionych za wolnością i nienawidzących rosyjskiej niewoli. (…) Co ciekawe, bardzo podobny plan opracował wtedy sztab wojskowo-polityczny cesarskich Niemiec. Nazwano go Planem „Mitteleuropa” − przewidywał on dominację Niemiec od czubka Danii po Zatokę Perską… i wieniec państw wasalnych od południa i od wschodu. (…)

Równoległe w polu działania wywiadu niemieckiego pojawia się inna postać. To doktor ALEKSANDER PARVUS, emigrant z Rosji, wtedy już obywatel Niemiec i socjaldemokrata, a do tego biznesmen, milioner z rodziny rosyjskich Żydów. Właściwe nazwisko: Izrael Helphand i pod takim pojawił się początkowo w dokumentach niemieckiego wywiadu. W styczniu 1915 r. Parvus spotyka się z niemieckim ambasadorem w Istambule Hansem von Wangenheimem. Wykłada mu swoją autorską koncepcję wywołania w Rosji rewolucji.

Ambasador informował swoje MSZ, że znany rosyjski socjalista, dr Helphand, jeden z liderów ostatniej rosyjskiej rewolucji [1905 r.], od początku wojny zajmuje stanowisko jawnie proniemieckie. I oto ten „lider” przekonuje niemieckiego posła o zbieżności interesów Cesarstwa Niemieckiego i rosyjskich rewolucjonistów. Dodaje też ciekawą myśl, że rewolucjoniści mogą osiągnąć swoje cele pod warunkiem… podziału rosyjskiego Imperium na mniejsze państwa, według szwów etnicznych.

Na prośbę von Wangenheima w marcu tegoż roku Parvus skierował do rządu niemieckiego szczegółowy plan zorganizowania w Rosji rewolucji, znany jako Memorandum dra Helphanda. Wtedy też przedstawił sekretarzowi stanu w niemieckim MSZ von Jagowowi projekt „przygotowania masowego strajku politycznego w Rosji”.

W maju 1915 r. Helphand-Parvus spotkał się z Leninem. Jak wspomina, powiedział wodzowi bolszewików: Teraz rewolucja jest możliwa tylko w Rosji, gdzie może wybuchnąć… jako skutek zwycięstwa Niemiec. (…)

Z raportów ówczesnego niemieckiego ambasadora w Kopenhadze Ulricha von Brockdorff-Rantzau wynika, że w 1915 r. doszło do kolejnych kontaktów z Parvusem, który „postawił kwestię niezbędności doprowadzenia Rosji do stanu chaosu poprzez wsparcie najradykalniejszych elementów”. W memorandum na temat rozmów z Parvusem poseł von Brockdorff-Rantzau pisał: Uważam, że z naszego punktu widzenia to sprawa priorytetowa − wesprzeć ekstremistów i w ten sposób najszybciej doprowadzi to nas do określonych rezultatów. Jego zdaniem, w przeciągu najwyżej trzech miesięcy można liczyć na tak daleko posuniętą dezintegrację, że będziemy mogli złamać Rosję siłą wojskową. (…)

3 kwietnia kanclerz złożył w Skarbie Rzeszy zapotrzebowanie na 2 miliony marek na „propagandę w Rosji”. Wtedy też upełnomocnił niemieckiego ambasadora w Bernie do zaproponowania rosyjskim emigrantom przejazdu do Rosji przez Cesarstwo Niemieckie.

Cały artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki »bakcyl dżumy«” część I znajduje się na s. 16 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Mirosława Grudnia pt. „Bolszewicki »bakcyl dżumy«” na s. 16 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Kazik Staszewski: Nigdy nie odwalaliśmy fuszerki. Nie miałem ciśnienia na to, żeby zaistnieć w radiu czy w telewizji

Jesteśmy jak dojrzały oddział wojskowy, który niejedną bitwę wygrał, niejedną przegrał, i wiemy, że możemy na siebie liczyć. Nie wyobrażam sobie, abyśmy mogli funkcjonować bez tych ludzi, jakich mamy.

Sławomir Orwat
Kazik Staszewski

Co chciałeś nam przekazać w utworze Kwartetu ProForma „Kalifat”?

Stoimy, moim zdaniem, u progu konfrontacji z islamem, z tym islamem wojującym. Spróbowałem stanąć w tym utworze jakby po drugiej stronie. Pomysł na ten tekst powstał jesienią ubiegłego roku, podczas poprzedniej wizyty Kultu w Irlandii i Wielkiej Brytanii. Był koniec września. Przywieziono nas z lotniska w takie miejsce w Dublinie, gdzie studenci przygotowywali się poprzez zabawę do rozpoczęcia roku akademickiego. Ja, który sporo rzeczy w życiu widziałem, byłem kompletnie zszokowany. Dla mnie, 51-latka, były to niemalże dzieci, które zatracały się w narkotykowo-alkoholowo-seksualnej zabawie. Z tego, co widziałem, chodziło głównie o to, aby znietrzeźwić się alkoholem, skatować jakimiś dragami i zaliczyć szybki seks.

Wyobraziłem sobie sytuację, co by było, gdyby na tej ulicy pojawił się prosto z Bagdadu jakiś pobożny muzułmanin i miał okazję to zaobserwować. Byłoby to dla niego ewidentnie wcielone piekło na ziemi, które należy zniszczyć, i myślę, że dekadencka kultura cywilizacji zachodniej zbliża się do nieuchronnej konfrontacji, ponieważ macie tu takich muzułmanów coraz więcej i oni, widząc upadek tego, co biały człowiek proponuje, z dominującą energią – podejrzewam – w końcu do takiej konfrontacji doprowadzą.

Powstanie Państwa Islamskiego, które przedstawiło ostatnio swoją mapę planowanych zdobyczy terytorialnych do 2020 roku, pokazuje nam, że za naszymi drzwiami stoi możliwość, a nawet przymus konfrontacji z kimś, kto jeńców nie bierze.

Dawno temu śpiewałeś: „Na wschodzie anarchia, na zachodzie anarchia, system się pali i wali, system pali się, system pali się, system pali i wali się!” Nie uważasz, że historia zakręciła koło i świat stanął obecnie na skraju jeszcze większego rozgardiaszu niż wtedy, gdy powstał ten tekst?

Trochę tak. Wtedy wszystko było dosyć czytelne. Świat był podzielony na dwa obozy – komunistyczny i zachodni. Wydawało mi się wtedy, że sczeznę w komunie do końca życia i nic się nie wydarzy, a jednocześnie czułem się zakleszczony w niemożności rozwiązań ostatecznych. Okazuje się jednak, że historia świata potrafi przebiegać bardzo szybko. Obecnie wytworzyła się sytuacja bardzo nieciekawa. Z jednej strony czeka nas, moim zdaniem, nieuchronny konflikt z islamem, z drugiej strony – bardzo irracjonalny i nieobliczalny Władimir Putin, którego nie mogę rozgryźć i który w sprawie Ukrainy zachowuje się bardzo dziwnie.

Na przykład jego reakcja na wydarzenia z Majdanu, jaką była aneksja Krymu, pokazuje, moim zdaniem, że nie zachował się wtedy jak zawodowy czekista, tylko trochę jak głupek. Ukraina w swojej strukturze była takim półpaństwem aż do momentu wydarzeń na Majdanie i aneksji Krymu, kiedy to stała się państwem, które nagle poczuło niezwykle silną tożsamość i to waśnie agresja Putina na Ukrainę stworzyła pełnoprawne państwo w Europie.

Poza tym szereg drobnych konfliktów w nieogarniętej w jakikolwiek sposób Afryce, gdzie z jednej strony widać coraz większe wpływy muzułmańskie, a z drugiej – wchodzą Chińczycy ze swoją siłą ekonomiczną i wojskową. Ponadto cały system ekonomiczny i to, co się robi z zadłużeniem Grecji i kolejnych państw. Jak Andrzej Lepper powiedział kiedyś, żeby dodrukować pieniądze na pokrycie długu publicznego, to wszyscy go uznali za ignoranta i debila, a potem okazało się, że decyzje Baracka Obamy, Banku Centralnego w Ameryce i wielu banków europejskich były dokładnie takie same. W niedługim czasie może więc coś pierdolnąć w systemie bankowo-finansowo-ekonomicznym i wtedy może okazać się, że wszyscy działamy, posiadając jakieś pieniądze, których tak naprawdę nie ma.

Na początku lat 90. był taki filozof amerykański Francis Fukuyama, swego czasu bardzo modny, który obwieścił światu, że oto system demokratyczny zwyciężył i jest koniec historii. W związku z tym, że tak światły na pierwszy rzut oka umysł tak drastycznie się pomylił, można by stworzyć przysłowie i wrzucić je do mowy potocznej: „Mylisz się jak Francis Fukuyama”.

Czyli można by zaryzykować stwierdzenie, że cywilizacja zachodnia, podobnie jak kiedyś Cesarstwo Rzymskie, może zakończyć swoje istnienie i czy nam się to podoba, czy nie, wejdziemy w całkowicie nowy rozdział w historii ludzkości? Może jednak się obronimy?

Nie wiem, czy się obronimy. Ja oczywiście chciałbym, aby to wszystko się obroniło, ale moja wiedza jest zbyt ułomna, bo jak widzisz, pomylił się nawet dużo bardziej światły człowiek. Podano kiedyś taki przykład, który dotyczy, co prawda, zasobów bogactw naturalnych, ale myślę, że można go przytoczyć także na potrzeby pokazania sytuacji politycznej, wojskowej czy ekonomicznej. Mówi on, że być może świat znalazł się obecnie w dokładnie takiej samej sytuacji.

Wyobraź sobie jezioro, które przez 30 dni zarasta wodorostami i po tych 30 dniach zamienia się w bagno. Pierwszego dnia trochę się tych wodorostów pojawia, drugiego dnia pojawia się ich dwa razy tyle, trzeciego dnia jest ich znowu dwa razy tyle ile było w dniu poprzednim, czwartego dnia jest ich dwa razy tyle, ile było trzeciego dnia. Każdego dnia ilość wodorostów zwiększa się dwukrotnie wobec stanu z dnia poprzedniego i jeśli przyjmiemy, że to jezioro zarasta w 30 dni, to ile będzie zarośniętego jeziora dwudziestego dziewiątego dnia? Otóż będzie dokładnie połowa, bo trzydziestego dnia zarośnie znowu dwa razy tyle.

Myślę, że w takiej właśnie sytuacji jest obecnie świat. Jeszcze wszystko na pierwszy, drugi i trzeci rzut oka poprawnie gra, natomiast obawiam się, że na koniec będzie jakieś nagłe wydarzenie, które odmieni obecną formułę istnienia ludzkości w stopniu zasadniczym.

Kolejny cytat: „Cieszy mnie to, że ten zespół cały czas ma poparcie ludzi, a najważniejsze w tym wszystkim jest to, że oni po prostu robią swoje. Mój tata nigdy się nie sprzedał. Robi swoje i ciągle ma coś do powiedzenia. Myślę, że w tym tkwi cała tajemnica”. Czy Janek faktycznie trafił w sedno tą wypowiedzią?

Widocznie jest w tym trochę racji. Robimy swoje, a czy nie sprzedaliśmy się? Wiesz… w internecie, co druga opinia jest, że się sprzedałem. Myślę, że bardzo dobrą szkołą dla mnie było to, że myśmy działali te pierwsze 10, 12 lat na zasadach zupełnie amatorsko-hobbystycznych. Do 1990 roku nie przypuszczałem, że będzie to jakieś moje konkretne zajęcie, wobec czego nie miałem żadnego ciśnienia na to, żeby zaistnieć gdzieś w radiu czy w telewizji. (…)

Nigdy nie odwalaliśmy tak zwanej fuszerki albo źle pojętej klezmerki. Trzeba tutaj przyjąć jakąś skalę. Jesteśmy jakimś tam robaczkiem, a Rolling Stones są przy tym robaczku Pałacem Kultury, ale myślę, że pewna analogia w naszym działaniu jest czytelna. Po nich też nikt nie spodziewa się, że jeszcze napiszą rock operę.

Cały wywiad Sławomira Orwata z Kazikiem Staszewskim pt. „Nigdy nie odwalaliśmy fuszerki” znajduje się na s. 19 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Sławomira Orwata z Kazikiem Staszewskim pt. „Nigdy nie odwalaliśmy fuszerki” na s. 19 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Jak w majestacie prawa ograbiać z kapitału słabych, hamując ich rozwój / Florian St. Piasecki, „Kurier WNET” 43/2017

Prawo handlowe w międzynarodowej wymianie handlowej, opartej na koncepcji wolnego rynku, można uznać za bezprawie, szczególnie że naturalny proces globalizacji także sprzyja firmom wielkim i bogatym.

Prawda was wyzwoli (J 8,32)

Florian Stanisław Piasecki

Raport o błędach prawa gospodarczego Unii Europejskiej

Jak wiadomo ustrój kapitalistyczny opiera się na założeniu: istota ludzka dąży do polepszenia swojego bytu. Zaś głównym postulatem jest: prawo „świętej” własności posiadanych dóbr (majątku). Przy narastającej liczbie ludzi i ograniczonej ziemskich zasobów łatwe zdobywanie dóbr skończyło się.

Wtedy, aby powiększyć swój majątek, trzeba było unicestwić dotychczasowego właściciela w celu przejęcia jego majątku. Powstało nowe prawo wojenne – walki o byt. Zwycięzca prawem silniejszego zabierał majątek pokonanego. Brutalność tego prawa spowodowała uzupełnienie o przepisy mające chronić słabszych; nastąpiła (w Europie) chrystianizacja prawa.

Nie zahamowało to procesu zmian własnościowych, które zachodziły za zgodą ich właścicieli. Tak narodziła się dobrowolna, pokojowa wymiana dóbr. Później tę działalność, po wynalezieniu pieniądza, nazwano handlem. W istocie, pieniądz jest (umownym) dobrem uniwersalnym, które można wymienić na każde inne (kupić) i każde dobro wymienić (sprzedać) na dobro uniwersalne. Za tym powstało pojęcie kapitału, wyrażanego w jednostkach pieniężnych. Powstało w ten sposób wiele dóbr uniwersalnych – walut. Powstały giełdy walutowe, przeliczające stosunek (kurs) ich wartości. Obecnie jesteśmy świadkami narodzin wspólnej waluty ogólnoświatowej.

Teraz każdą wymianę dóbr z udziałem pieniędzy nazywamy handlem, a bez ich udziału – barterem. Wymiana handlowa zastąpiła potrzebę zmian własnościowych bez konieczności wywoływania wojen, przy zachowaniu istniejącego „świętego” prawa własności.

W rezultacie powstało prawo handlowe. O ile prawo dla krajowych transakcji handlowych okazało się wystarczające, to zastosowane do transakcji międzynarodowej wymiany handlowej, opartej na koncepcji wolnego rynku, jest stronnicze (dla wielkich i bogatych) i można uznać je za bezprawie, szczególnie że naturalny proces globalizacji także sprzyja firmom wielkim i bogatym.

Na naszych oczach ujawniają się wielkie afery i oszustwa, najczęściej związane ze sferą handlu i obrotem finansowym. Są to jednak „zwykłe” przestępstwa związane z łamaniem prawa. Ograniczają się do okradania skarbu państwa przez osoby fizyczne i osoby prawne, czasem także przez urzędników.

Treść przedstawionego tu raportu dotyczy innego rodzaju oszustw, dokonywanych w świetle prawa i z punktu obecnego prawa handlowego legalnych. Są to szczególnie obrzydliwe oszustwa, gdyż działają na korzyść państw bogatych kosztem państw biednych. W pracy dowodzę, że są one niesprawiedliwe. Widzimy to także na przykładzie Unii Europejskiej.

„PRAWO” WYKORZYSTYWANIA SŁABSZEGO

Wielkim problemem, nie tylko Unii Europejskiej, są zasady opodatkowania (podatkiem dochodowym) zagranicznych osób fizycznych i osób prawnych. Mianowicie pracownicy cudzoziemscy płacą taki podatek w kraju, w którym pracują, zaś filie zagranicznych firm – osoby prawne – płacą w swoich zagranicznych centralach (w krajach, w którym są zarejestrowane). Często rejestrują się w „rajach podatkowych”.

Jeżeli korporacja posiada wiele filii w wielu krajach, to finansowe wyniki są sumowane w kraju macierzystym, jednocześnie wykazując zerowe zyski w pozostałych krajach. Taką manipulację umożliwia przyjęcie specjalnie wyznaczanych wewnętrznych cen rozliczeniowych. Wyznaczenie takich cen jest zadaniem matematycznym (programowania liniowego), rozwiązywanym przy pomocy komputerów. Najprostszym przykładem manipulacji cenowych jest wymiana jednego dobra między dwoma „marketami”, np. ziemniaków. Market A działa na terenie państwa I (np. Polski), a Market B na terenie państwa II (np. Niemiec). Zakładając, że państwo I jest biedniejsze, a państwo II o wiele bogatsze, przyjmiemy, iż kurs giełdowy jest 1:4; taki jak np. przykład: zł:$.

Założymy następnie, że jednostką miary ziemniaków jest tona, a jej cena 1000 zł/t w kraju I, zaś w kraju II (gdzie wynagrodzenia są średnio czterokrotnie wyższe), 500 $/t. W kraju II ziemniaki są więc stosunkowo tańsze. Jednocześnie rolnik szwajcarski uzyskuje 500 $/t, dwa razy więcej aniżeli polski.

Pomijając koszty i zwroty VAT, uzyskujemy zysk 1000 zł (lub 250) z każdej wyeksportowanej tony ziemniaków. Teraz więc za wszystkie sprzedane, na przykład we Włoszech, ziemniaki z Polski, możemy zaimportować z Włoch pomarańcze po 500 $, czyli po 2000 zł za t. Policzmy, ile można zyskać na takiej operacji handlowej. Zakupując 10 ton ziemniaków, co nas kosztowało 10 000 zł, po ich sprzedaży uzyskamy 20 000 zł. Za tę kwotę (5 000 $) zakupimy 10 ton pomarańczy w celu ich sprzedaży w Polsce po cenie 16 000 zł/t, inkasując kwotę 160 000 zł (4 000 $).

Teraz wyobraźmy sobie, że te operacje wykona któryś „market” sieci niemieckiej w Polsce i market tej samej sieci we Włoszech. Wynik finansowy tych operacji pojawi się w Polsce. Zostanie on zaliczony jako zysk całej niemieckiej sieci zarejestrowanej w Berlinie, w którym zapłaci ona podatek dochodowy. Podatek ten zasili budżet niemiecki.

Jak więc łatwo zauważyć, handel międzynarodowy Polski i Włoch znalazł się poza kontrolą tych dwóch państw, a zyski osiąga inne państwo. Wszystkie operacje są wewnętrznymi operacjami jednego, prywatnego przedsiębiorstwa niemieckiego.

Stosowanie transakcyjnych cen wewnętrznych sieci handlowych w obrocie międzynarodowym umożliwia dowolne manipulacje miejscami powstawania kosztów i w konsekwencji miejscem powstawania sumarycznego zysku. „Optymalizacja” tych cen umożliwia niepłacenie podatku, gdyż markety korporacji przynoszą straty, z wyjątkiem jednego, wybranego w państwie, w którym podatek dochodowy jest najmniejszy.

Ponadto urzędy skarbowe państw nie mogą skontrolować wyników ekonomicznych marketów, gdyż są one ustalane poza granicami państw na terenie innych, dowolnie wybranych państw. Nietrudno odgadnąć, dla których państw taki system podatkowy jest korzystny, a dla których niekorzystny.

Jednocześnie biedniejsze kraje, cierpiące na bezrobocie, wysyłają swych obywateli do pracy w krajach bogatszych, tracąc wpływy budżetowe z podatku dochodowego, który muszą oni płacić w miejscu pracy, a nie w państwie, w którym są zarejestrowani jako obywatele.

Rozpatrzmy inny przykład:

Ceny jabłek i pomarańczy na tych rynkach są następujące: w Polsce jabłka 1 zł, pomarańcze 8 zł za kilogram. W Niemczech i Norwegii 0,5 euro za 1 kg jabłek. Natomiast we Włoszech pomarańcze są w cenie 1 euro za kilogram. Oczywiście wszystkie ceny są przykładowe.

Wyznaczmy następnie, kto i jakie osiągnie korzyści ze wszystkich transakcji. I tak pierwsza transakcja to sprzedaż do Niemiec 1000 kg jabłek. Właściciel sieci z każdego tysiąca zł (kredyt z banku) zainwestowanego w tę transakcję uzyska 2000 zł (500 euro), biorąc pod uwagę kurs giełdowy 4 zł za 1 euro. Za tę kwotę we Włoszech zakupuje 500 kg pomarańczy, uzyskując za nie w Polsce 4000 zł. Po zwrocie zainwestowanych (pożyczonych z banku) 1000 zł uzyskuje zysk 3000 zł! W rzeczywistości będzie nieco mniejszy, gdyż pominęliśmy koszty transportu i kredytu.

Sprawdźmy, jaką korzyść z tych transakcji uzyskała Polska – nic! I to w sytuacji, gdy eksportowała jabłka i importowała pomarańcze. A co uzyskały Niemcy? Podatek dochodowy od zysku zarejestrowanej w nich sieci. Jeżeli podatek byłby 10%, to budżet niemiecki otrzymywałby 300 zł (ponad 70 euro) – niedużo, ale bez pracy. Biorąc pod uwagę skalę obrotów handlowych, może to zapewnić znaczące podwyższenie np. emerytur obywatelom.

Zauważmy, że znacznie możemy powiększyć zysk, gdybyśmy jabłka wysłali do Norwegii. Mianowicie dostalibyśmy zwrot podatku VAT, gdyż Norwegia nie należy do Unii. Następnie otrzymaną sumę przesyłając do Włoch, możemy tam zakupić pomarańcze i przesłać je do Polski. Ten wariant nasuwa myśl, aby przesłać jabłka do Niemiec przez Norwegię, inkasując zwrot VAT, i te same jabłka przesłać z powrotem do Polski. Przy takiej operacji poniesiemy koszty transportu. Operacja może być nieopłacalna. Ale od czego mamy „głowę do interesów”: operację możemy wykonać „na papierze”. Jabłka mogą cały czas leżeć w magazynie.

TYPOWY PRZYKŁAD OSZUSTWA SŁABSZYCH

Rozpatrzmy następujący przykład. Obcy kapitał proponuje nam pomoc w wybudowaniu fabryki produkującej części samochodowe, która pozwoli zmniejszyć bezrobocie w kraju. Wyprodukowane części będą odbierane przez znaną obcą firmę produkującą samochody, dysponującą własną siecią sprzedaży. Oczywiście obcy kapitał także skorzysta, gdyż zmniejszy koszt produkcji samochodu (wskutek tańszej robocizny), a więc powiększy zysk.

Załóżmy, że taką umowę zawarto i fabryka została wybudowana. Dostarcza ona części (np. silniki) na zamówienie obcej firmy samochodowej, która jest jej właścicielem, chociaż działa na terytorium naszego państwa. Firma staje się firmą międzynarodową. Można więc uważać, że posiada strukturę sieciową. Przykładami takich firm są np. Fiat, Mercedes, itp.

Teraz obca firma zamawia w swojej filii zagranicznej potrzebne części, otrzymuje je po cenie własnej (bez zysku), gdyż nie jest to produkt do sprzedaży. Sprzedawany jest dopiero cały samochód. Wydaje się więc, że wszystko jest w porządku, obie strony są zadowolone.

Czy jednak na pewno?

Posłużę się przykładem liczbowym. Mianowicie niech koszt własny naszego silnika stanowi połowę kosztów własnych produkcji całego samochodu, a zysk jest równy połowie kosztu własnego produkcji samochodu. Na przykład: cena sprzedaży samochodu: 90 000 zł, koszt własny 60 000 zł, w tym koszt silnika 30 000 zł.

Załóżmy, że w ciągu roku sprzedano 100 000 samochodów. Stąd wynika, że firma „samochodowa” zgłosi do urzędu skarbowego swego kraju zysk do opodatkowania 3 mld. zł. Jednocześnie filia tej firmy działająca w naszym kraju nie osiąga jakiegokolwiek zysku, a przecież, proporcjonalnie do kosztu, połowę zysku osiągnięto kosztem pracy załogi w Polsce. Sprawiedliwość wymaga więc, aby połowa zysku była opodatkowana w polskim urzędzie skarbowym. Zasiliłoby to nasz państwowy budżet setkami milionów zł.

PAŃSTWO ZAKŁADNIKIEM MIĘDZYNARODOWEJ SIECI HANDLOWEJ

Z punktu widzenia prawa sieć jest to zbiór punktów handlowych (tzw. marketów – sklepów) rozproszonych na obszarze wielu państw, a należących do jednego właściciela. Z punktu widzenia ekonomicznego jest to firma nastawiona na maksymalizację zysku, rozciągnięta na obszarze geograficznym wielu państw.

Z punktu widzenia funkcji gospodarczych sieć handlowa jest przedsiębiorstwem logistycznym, pośrednikiem między wytwórcami dóbr a konsumentami, umożliwiając usunięcie niedogodności wynikających z istniejących różnic między chwilami wytwarzania dóbr i ich konsumpcji oraz miejscem ich wytworzenia a miejscem ich konsumpcji.

Zastanówmy się, do czego taka sieć dąży.

  • Do obniżki cen kupowanych towarów, aby drogo je sprzedać (po cenie maksymalizującej sumę zysków);
  • Do minimalizacji podatków;
  • Do minimalizacji kosztów transportu i przechowywania;
  • Do unifikacji prawa handlowego na terenie państw objętych siecią.

W rezultacie sieci handlowe będą faworyzować masowych dostawców, wymuszając najniższe ceny zakupu, utrzymując ich na skraju bankructwa. Zauważmy, że odmowa sprzedaży po tak niskich cenach skutkuje natychmiastowym bankructwem tych dostawców. Sprzedając następnie te towary po cenie maksymalnej, sieć drenuje ludność (rynek) z pieniędzy.

Zyski te można jeszcze znacznie zwiększyć, przesyłając towar poza granicę Unii, aby następnie ten sam towar sprowadzić na rynek innego państwa w Unii, gdzie ten towar jest poszukiwany. Oczywiście przesyłanie towaru poza granicę Unii powoduje zwrot podatku VAT, zwiększając zysk sieci. Zauważmy, że operacja transportu towaru może być operacją czysto papierkową. Jest to klasyczny przykład wyłudzania VAT.

W sieci nie można opodatkować zysków z każdej transakcji, gdyż są to wewnętrzne obroty firmy. Można tylko opodatkować zysk roczny punktów handlowych. Ale w tym przypadku ma zastosowanie „podatkowa optymalizacja”. Polega ona na wykorzystaniu aparatu tzw. cen rozliczeniowych wewnątrz przedsiębiorstwa.

Ceny wewnętrzne towarów można tak ukształtować, aby na przykład wszystkie punkty handlowe nie miały zysku – z wyjątkiem jednego, który będzie opodatkowany podatkiem dochodowym od zysku całej sieci. Teraz przedsiębiorstwo, a faktycznie właściciel sieci decyduje, czy poczuwając się do bycia obywatelem jakiegoś państwa, wybierze punkt handlowy na obszarze tego kraju, czy jest obywatelem świata i wybierze punkt, w którym wykaże zysk całej sieci na obszarze państwa, w którym podatki są najmniejsze. Np. Cypr, Luksemburg, Kajmany itp.

Narasta fala rozwoju sieci ponadnarodowych (globalnych). Wzmaga to uczucie bezsilności wobec wzrostu nierówności. W efekcie nasila się ruch terrorystyczny.

CUDOWNY ROZWÓJ PORTÓW I ŻEGLUGI

Rozpatrzmy przykład wymiany dóbr między dwoma państwami. Załóżmy, że wytwórcę dobra A w państwie A łączą z konsumentem w państwie B następujące przedsiębiorstwa: firma A (handlowa), firma T (transportowa) i firma B (handlowa).

Założymy, że firmy handlowe A i B należą do tej samej sieci (np. LAND państwa A) lub firma B jest przedstawicielem zagranicznym firmy A.

W obydwu przypadkach zysk z transakcji wynikający z różnicy cen (zakupu u wytwórcy A i sprzedaży konsumentom B) zgarnie firma A (po odliczeniu kosztów transportu). Następnie firma A część zysku wpłaci do budżetu państwa A w postaci podatku dochodowego od osób prawnych.

Z punktu widzenia państwa A taką transakcję można nazwać EKSPORTEM. Z punktu widzenia państwa B – jest to przywóz towarów konkurencyjnych na teren państwa B.

Rozpatrzmy teraz odwrotną sytuację własnościową – to firma A jest przedstawicielem firmy B, która (przez swoje przedstawicielstwo) kupuje jakiś towar u wytwórcy A. W tej sytuacji cały zysk z transakcji zgarnie firma B.

Z punktu widzenia firmy B jest to IMPORT celowy, który dla budżetu państwa jest korzystny, gdyż powiększa dochody budżetu państwa B.

W tej sytuacji, z punktu widzenia państwa A, jest to wywóz towarów, być może potrzebnych krajowi A. Taki wywóz towarów jest niekorzystny dla państwa A. Nie można takich transakcji nazywać EKSPORTEM państwa A, gdyż nie przynoszą korzyści – jest to zwyczajny wywóz towarów.

A co będzie, gdy firmy (handlowe) A i B należą do tego samego właściciela, np. państwa C? Ma ono szansę opanować całość obrotów handlowych państwa A, a nawet grupy państw. Tak właśnie powstały i rozwijały się faktorie handlowe w świeżo odkrytych krajach zamorskich. Tak rozwinęły się np. Kampania Wschodnioindyjska, Hanza itp. Rozpoczęła się era „kolonialna”. Jak dziś wiemy, nie przyniosło to korzyści kolonizowanym krajom. Natomiast wzbogacili się kolonizatorzy, właściciele faktorii.

Na marginesie zauważmy: dla handlu międzykontynentalnego zasadniczą rolę odgrywa flota morska. Nie przypadkiem np. porty tak się rozrosły (np. Hamburg).

Reasumując, zyski (budżetu) z EKSPORTU można osiągnąć, gdy jest on realizowany przez własne firmy, a koszty IMPORTU maleją.

WNIOSKI KOŃCOWE

Najważniejszym „oszustwem prawnym” jest zróżnicowanie – dla osób prawnych i oddzielnie dla osób fizycznych – przepisów dotyczących miejsca płacenia podatku dochodowego. Osoby fizyczne płacą w kraju, w którym pracują, a osoby prawne (międzynarodowe sieci!) w kraju, w którym zarejestrowana została „centrala firmy”. Takie zróżnicowanie przepisów podatkowych jest wyraźnie korzystne dla krajów posiadających kapitał i wyraźnie niekorzystne dla krajów biedniejszych.

W obecnej sytuacji mamy trzy wyjścia.

W pierwszym przypadku musielibyśmy znaleźć jakieś państwo – własną kolonię, aby uzyskany tam zysk przesyłać do Polski. Niestety wydaje się, że w obecnej sytuacji jest to niemożliwe – spóźniliśmy się.

W drugim przypadku – politycznej walki o zmianę przepisu o podatku dochodowym – prowadziłoby to do „wojny” z najbogatszymi państwami świata. Tym bardziej, że objęłaby cały świat, zyskując poparcie kilkudziesięciu okradanych (z kapitału) biedniejszych państw. Aby uniknąć światowej rewolucji, proces zmiany zasad płacenia podatku dochodowego winna przeprowadzi ONZ, kończąc „erę kolonialną”.

Jest jeszcze trzecie wyjście – nic nie robić i dać się dalej wykorzystywać przez bogatszych. To grozi krwawą rewolucją, niekontrolowaną – żywiołową. Już dziś taką przyszłość sygnalizuje szerzący się terroryzm, szczególnie w państwach kolonialnych.

Rozumnym działaniem w tej sytuacji jest podjęcie czynności opisanych w drugim przypadku.

Nietrudno zauważyć, że takie zmiany radykalnie zlikwidowałyby „wędrówki ludów” w pogoni za lepszym życiem. Lepsze życie można by osiągnąć we własnym kraju, zabierając część zysków osiąganych przez firmy zagraniczne. Zatrzymana część zysku byłaby dalej w dyspozycji firmy, pod warunkiem zainwestowania tych zysków w kraju, w którym ten zysk osiągnięto.

Ogólnie można stwierdzić, że decydenci – także naszej gospodarki – nie doceniają szkodliwości zasad handlu międzynarodowego stosowanych przez ponadnarodowe sieci handlowe, produkcyjne i logistyczne. Przykładem jest oszukańcze nazywanie ruchu towarów opuszczających nasz kraj – eksportem. A przecież wywóz towarów z Polski przez firmy zagraniczne nie wzbogaca nas. Eksportem jest dostawa towaru do odbiorcy przez polskie przedsiębiorstwo, z zyskiem wynikającym z różnicy cen zakupu i zbytu towarów. Wtedy podatek od zysku zasilałby nasz budżet. Stąd zdziwienie sfer rządowych, że „eksport” rośnie, a wpływy z „eksportu” – maleją.

Wszystkie przykłady przytoczone w tym artykule dotyczą tego, jak w pełni legalnie ograbiać z kapitału słabych, skutecznie hamując ich rozwój. Tylko jeden przypadek jest zwykłym oszustwem – „papierowa transakcja”. Reszta wynika z fałszywej zasady płacenia podatku dochodowego w miejscu zarejestrowania przedsiębiorstwa. Ta błędna zasada powstała automatycznie w okresie odkryć geograficznych, gdy państwa kolonialne dostarczały np. noże za wiele drogocennych futer lub złotych wyrobów. Ta zasada przetrwała do dziś. Skutki tej zasady są widoczne współcześnie na przykładzie Afryki i trwającego „najazdu” na Europę uciekinierów z Afryki.

Przyjęcie zasady: płacisz podatki tam, gdzie osiągnąłeś zysk, umożliwiłoby powrót uciekinierów do miejsc zamieszkania i rozwijania własnego kraju, wykorzystując własny rosnący kapitał. Tak jak 100 lat temu postąpiła odrodzona Polska. Dziś znaleźliśmy się w sieci zagranicznych sieci.

Florian Stanisław Piasecki jest emerytowanym prof. nadzwyczajnym nauk technicznych i zwyczajnym PAN.

Artykuł prof. Floriana S. Piaseckiego pt. „Raport o błędach prawa gospodarczego Unii Europejskiej” znajduje się na s. 12 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł prof. Floriana S. Piaseckiego pt. „Raport o błędach prawa gospodarczego Unii Europejskiej” na s. 12 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Trudny los „Puław” w Grupie Azoty. Powstał Komitet Strajkowy, rokowania trwają, ale na wyjście z impasu szans nie widać

Zdaniem puławskich związkowców, zamach na pion handlowy to zamach na autonomię Grupy Azoty Puławy, bowiem to Puławy są liderem i kreatorem na rynku sprzedaży nawozów i produktów chemicznych w Polsce.

Wojciech Pokora

Zaniechanie wszelkich działań zmierzających do wydzielenia jakichkolwiek obszarów ze struktury firmy, zaprzestanie łamania umów wzajemnych, tj. Umowy Konsolidacyjnej oraz Umowy Społecznej, oraz odwołanie z zarządu Zakładów Azotowych „Puławy” wiceprezesa Krzysztofa Homendy spowodowane utratą wiarygodności i zaufania społecznego – to żądania Komitetu Strajkowego, który zawiązał się w Grupie „Azoty Puławy” 9 listopada 2017 roku. (…)

Strajk w warunkach instalacji pracującej w ruchu ciągłym był bez precedensu. Wzięło w nim udział ponad tysiąc pracowników zmianowych. Ówczesny zarząd zakładów wszelkimi sposobami próbował strajk zdusić. Niedługo po tym, gdy to się udało, doszło do wezwań praktycznie na całą polską chemię. W Tarnowie-Mościcach pojawił się Acron, a w Puławach Synthos. W tamtym okresie dość powszechne były spekulacje, że wezwanie Synthosu w tym samym momencie co Acronu nie jest przypadkowe, gdyż Acron ma zakusy na całą polską chemię, a właściciel Synthosu chętnie wejdzie na rosyjskie rynki. Pojawiła się opinia, że po zakupie „Puław” Synthos odsprzeda je Acronowi, a w zamian jego właściciel wejdzie z biznesem do Rosji. Nie wiadomo, ile w tym było prawdy, ale nagłe wezwanie na oba zakłady kazały rozważać wszystkie możliwe scenariusze.

Aby bronić swego zakładu pracy przed przejęciem, założona przez puławską załogę Spółka Pracownicza „Chemia-Puławy” przygotowała i złożyła wiążącą ofertę na zakup akcji puławskich zakładów. Jednak ówczesny Minister Skarbu Państwa Mikołaj Budzanowski wycofał spółki ze sprzedaży i ogłosił ich konsolidację. (…)

W listopadzie 2012 roku zarządy Zakładów Azotowych „Puławy” SA i Zakładów Azotowych w Tarnowie-Mościcach podpisały tzw. Umowę o konsolidacji. Podpisały i utajniły. Na organizowanych przez Ministerstwo Skarbu Państwa spotkaniach w Centrum Partnerstwa Społecznego „Dialog” w Warszawie przedstawiciele związków zawodowych nie otrzymywali żadnych konkretnych odpowiedzi na pytania o konsolidację. Dochodziło do sytuacji, gdy wypraszano z sali dziennikarzy, by nie pojawiła się żadna relacja z tego, w jaki sposób traktowano stronę społeczną. Co ciekawe, to przedstawiciele zarządu „Puław” starali się jak najszybciej i niemal w konspiracji doprowadzić do przejęcia zarządzanej przez nich spółki. (…)

W tym samym mniej więcej czasie rozpoczęła się batalia medialna właściciela Acronu Wiaczesława Moszego Kantora. Okazało się, że Acron nadal jest zainteresowany zakupem skonsolidowanej już Grupy Azoty, co ułatwił mu fakt, że Skarb Państwa zbył większościowe udziały w Grupie, zabezpieczając całość zapisami statutowymi. (…)

Mosze Kantor wyjawił wówczas, że Acron posiada już 15% akcji Grupy i dąży do kupna 25%. I najważniejsze. Gdy minister skarbu Mikołaj Budzanowski oficjalnie ogłaszał, że wezwanie Acronu uznaje za próbę wrogiego przejęcia, w tym samym czasie Aleksander Kwaśniewski i Jan Krzysztof Bielecki lobbowali u Donalda Tuska na rzecz Rosjan. Ponadto ówczesny wiceminister skarbu Paweł Tamborski, bezpośrednio podległy ministrowi Budzanowskiemu, podpowiadał Rosjanom formułę publicznego wezwania na sprzedaż akcji tarnowskich Azotów, a nawet określił pułap cenowy, jaki inwestor ma zaproponować!

Minister Tamborski został później przez izraelski Likudnik nazwany wprost przyjacielem szefa Acronu, a po opisanym wyżej działaniu, po odwołaniu ministra Budzanowskiego, nie został z ministerstwa usunięty, lecz został szefem Giełdy Papierów Wartościowych. Mało tego, prezes Marciniak, który przeprowadził akcję przejęcia przez słabszy podmiot podmiotu silniejszego, został za to wyrzucony, a jego miejsce zajął prezes przejętej spółki. Minister Budzanowski, który nazywał działania Acronu wrogim przejęciem, podzielił los Marciniaka, a jego miejsce zajął Włodzimierz Karpiński, który uspokajał, że wpisał Grupę Azoty na wewnętrzną ministerialną listę spółek strategicznych, dzięki czemu Acron nie stanowi już zagrożenia.

Wobec tych faktów posłowie ówczesnej opozycji zażyczyli sobie wyjaśnień i spotkania z ministrem skarbu oraz ujawnienia im zapisów tzw. Umowy o konsolidacji. Spotkanie odbyło się 9 lipca 2014 roku w Sejmie. Niestety minister skarbu czasu na spotkanie nie znalazł, a reprezentujący go wiceminister Rafał Baniak odpowiadał, że nie może posłom udzielać informacji wrażliwych ze względu na Giełdę. Nie udzielono także informacji o Umowie o konsolidacji, ponieważ zdaniem ministra Baniaka to umowa pomiędzy spółkami (kontrolowanymi przez Skarb Państwa – red.), a ministerstwo nie jest w niej stroną (mimo, że konsolidacja od początku do końca była decyzją polityczną, co zostało wyżej opisane). (…)

10 kwietnia 2017 roku Rada Grupy Azoty zaakceptowała konsolidację pionów handlowych na poziomie korporacyjnym grupy. (…) Zdaniem puławskich związkowców, zamach na pion handlowy to zamach na autonomię Grupy Azoty Puławy, bowiem to Puławy są bezapelacyjnym liderem i kreatorem na rynku sprzedaży nawozów i produktów chemicznych w Polsce (kaprolaktam, melamina, nadtlenek wodoru, itp.).

Wyniki sprzedaży nie są dziełem przypadku. To skupiona w Puławach profesjonalna kadra, zdolności produkcyjne, oferta produktowa, konsekwentnie realizowana polityka sprzedaży oraz polityka cenowa, analityka i stały monitoring rynku, zarządzanie portfelem produktowym, szkolenia i komunikacja z rynkiem, inicjowanie działań marketingowych, inwestycje w budowę nowoczesnej infrastruktury powoduje, że w Grupie Azoty to Puławy wypracowują 70% zysków. Dlatego nie ma zgody na wyłączenie handlu z Puław.

Nagłośnienie tej kwestii i długotrwałe negocjacje (łącznie z zawiązaniem się w Puławach Komitetu Strajkowego, w którego skład weszli przedstawiciele największych organizacji związkowych, tj. ZZPRC ZA „Puławy” SA i zakładowej Solidarności) doprowadziło do tego, że tarnowski zarząd wycofał się ze swojej propozycji. (…) Związkowcy przyznają, że jeśli nawet dojdzie do konsolidacji pionów handlowych, ale umiejscowione zostaną one w Puławach, postulat zostanie spełniony. (…)

Trudniejszy do spełnienia jest postulat drugi, który mówi o zaprzestaniu łamania umów wzajemnych, tj. Umowy Konsolidacyjnej oraz Umowy Społecznej.

Jak wyglądały okoliczności podpisania Umowy o konsolidacji, opisałem wyżej. Warto pamiętać, że po podpisaniu umowa została od razu utajniona, co nie przeszkadzało kolejnym zarządom na powoływanie się na jej zapisy. Wyglądało to mniej więcej tak, że ogłaszano jakąś strategię, posługując się hasłem, że zgodnie z zapisami Umowy Konsolidacyjnej następuje konsolidacja jakiegoś obszaru. I tyle. Nikt nie znał umowy, nikt nie wiedział, co w niej jest, trudno było się spierać. Lecz nastąpiła jedna zmiana. Otóż w roku 2017 umowa wyciekła i trafiła w ręce załogi. Wówczas okazało się, że umowa jest bardzo wybiórczo traktowana, a zarządy Grupy wyciągają z niej tylko wygodne dla siebie zapisy. (…)

Najwięcej emocji budzi chyba postulat trzeci, dotyczący odwołania wiceprezesa Grupy Azoty Puławy Krzysztofa Homendy. Argumentowany jest on utratą zaufania społecznego i wiarygodności. (…) Zdaniem związkowców (…) wiceprezes Krzysztof Homenda opowiedział się nie po stronie spółki, której interesy powinien reprezentować, a po stronie Grupy Azoty, która prowadzi politykę nieakceptowalną dla załogi Puław. Jednak to nie wszystko. Jak czytamy w biuletynie „Nadchodzą zmiany”, utrata zaufania wobec Krzysztofa Homendy wiąże się przede wszystkim z podejrzeniem działania na szkodę spółki. (…)

„Krzysztof Homenda został powołany na Wiceprezesa Zarządu spółki Grupa Azoty Zakłady Azotowe „Puławy” SA 25 maja 2016 roku. W radzie nadzorczej Grupy Azoty zasiadał już wówczas Marek Grzelaczyk. Dwa miesiące wcześniej, 23 marca 2016 roku Krzysztof Homenda został wpisany do KRS jako posiadający 50% udziałów wspólnik w spółce Cleanbacter Instytut Technologii Mikrobiologicznych Sp. z o.o. z siedzibą w Lublinie. W spółce tej piastuje również funkcję Prokurenta.

Tego samego dnia w spółce Cleanbacter Instytut Technologii Mikrobiologicznych Sp. z o.o. z siedzibą w Lublinie rozszerzono przedmiot działalności, który ostatecznie w części pokrywa się z działalnością spółki Grupa Azoty Zakłady Azotowe „Puławy” SA. Obie spółki aktywnie funkcjonują w branży chemicznej. W CV przedstawionym Radzie Nadzorczej spółki Grupa Azoty Zakłady Azotowe „Puławy” SA. Krzysztof Homenda nie wskazał swojej działalności w spółce Cleanbacter Instytut Technologii Mikrobiologicznych Sp. z o.o. z siedzibą w Lublinie, która na swojej stronie internetowej (www.ecoph.pl) podaje, że sprzedaje swoje produkty chemiczne dla przemysłu i rolnictwa, zaś jednym z jej klientów jest PKN Orlen SA, będący własnością Skarbu Państwa.

Zgodnie z art. 211 kodeksu spółek handlowych członek zarządu nie może bez zgody spółki zajmować się interesami konkurencyjnymi ani też uczestniczyć w spółce konkurencyjnej jako wspólnik spółki cywilnej, spółki osobowej lub jako członek organu spółki kapitałowej bądź uczestniczyć w innej konkurencyjnej osobie prawnej jako członek organu. Zakaz ten obejmuje także udział w konkurencyjnej spółce kapitałowej w przypadku posiadania przez członka zarządu co najmniej 10% udziałów (K. Homenda posiada 50%).

Natomiast art. 211 nie może być traktowany w sposób zawężający (por. wyr. SN z 6 marca 2006 r., II PK 211/05, Legalis), przeciwnie, pojęcie interesu konkurencyjnego należy interpretować szeroko. Zajmowanie się interesami konkurencyjnymi może polegać na prowadzeniu przedsięwzięcia we własnym imieniu lub za pośrednictwem innych osób bądź wreszcie w charakterze pośrednika, powiernika lub pełnomocnika czy prokurenta innych osób. (…)

Sytuacja w Grupie Azoty Puławy jest dziś napięta. Rokowania trwają.

Cały artykuł Wojciecha Pokory pt. „Trudny los „Puław” w Grupie Azoty” znajduje się na s. 14 i 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Trudny los „Puław” w Grupie Azoty” na s. 14 i 15 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl

Musimy w Niemczech stworzyć własną narrację. W miejscu dawnej polskiej ambasady w Berlinie zbudujmy polskie centrum

Zawsze uważałem, że język polski jest dobrem, które zostało mi dane, i starałem się go pielęgnować. Znajomość polskiego mnie wyróżniała z tej dużej grupy kilkuset tysięcy niemieckich prawników.

Stefan Truszczyński
Stefan Hambura

Będę działał aż do skutku

Z mecenasem Stefanem Hamburą, prawnikiem, Polakiem mającym obywatelstwo polskie i niemieckie, od lat broniącym praw Polaków i wizerunku Polski, rozmawia Stefan Truszczyński.

Mecenas Stefan Hambura od lat działa na jednym z najtrudniejszych frontów, polsko-niemieckim. Pana działalność jest przykładem tego, że ważne jest, aby polscy dyplomaci, działacze, dziennikarze – wszyscy ci, którzy zajmują się sprawami zagranicznymi, nie tylko znali perfekt języki, ale również dogłębnie znali tematykę, z jaką mają do czynienia. Wtedy Polska uzyska to, o co walczy. Jest Pan już w Polsce znany. Ale proszę powiedzieć więcej o sobie, o swoich korzeniach, młodości.

Urodziłem się w Gliwicach. W tysiąc dziewięćset sześćdziesiątym pierwszym roku, kiedy sąsiedzi szli do kościoła, dziewiętnastego marca, godzina ósma trzydzieści. W tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym ósmym roku, kiedy miałem siedemnaście lat, wyjechałem do Niemiec na podstawie powołania się na pochodzenie niemieckie, ale wychowałem się w rodzinie polskiej. W Niemczech zrobiłem maturę. Studiowałem w Bonn, a jako przedmiot studiów wybrałem prawo.

Niemieckie prawo, jak zdołałem się zorientować, to jest ogromna ilość dokumentów. Czy Pan uważa, że prawo niemieckie jest jeszcze bardziej obciążone biurokracją, przepisami niż polskie? Czy jest trudne do ogarnięcia?

Powiedziałbym, że prawo tu i tu trzeba ogarnąć. Ale mentalność się różni. Bo jak w Niemczech powie się: nie dalej, tylko tu; stop, „halt!” – Niemiec to uzna. Chyba że jest to już inny Niemiec, pochodzący z krajów arabskich itd. A w Polsce każdy się zastanowi: tak jest zapisane, ale może uda się to jakoś obejść, może mamy jakąś furtkę…

Inny przykład różnic. Jako adwokat reprezentuję strony w sądach. Kiedy idę do sądu w Niemczech, jestem jedną ze stron. Albo pozywam, albo reprezentuję oskarżonego. Podczas rozprawy wszyscy siedzimy. Rozmawiamy, sąd pyta. Oskarżony, strona pozywająca czy pozwany – też siedzi. Rozmawiamy rzeczowo, wymieniamy się argumentami. A tutaj, w Polsce… Bo tu również występuję przed sądami jako rechtsanwalt – adwokat świadczący usługi prawne w języku polskim, usługi transgraniczne. I jeżeli występuję w sądach w Polsce, to zawsze, jak się zwracam do sądu, muszę wstać.

To jest dla mnie niezrozumiałe. Miałem taki przypadek, gdzie przewodniczący składu sędziowskiego próbował wręcz w ten sposób upokorzyć mojego mocodawcę, nakazując mu powstanie. Uważam to za uwłaczające. Jesteśmy w sądzie, oczywiście wobec majestatu prawa, państwa. Ale to przecież każdy wie. I nie trzeba dodatkowo stawiać na baczność strony czy zawodowych pełnomocników tylko dlatego, że sędziowie sobie tego życzą i nawet nie sprawdzają, czy jest to gdzieś zapisane, tylko jest taki zwyczaj. Jeżeli to jest zwyczaj, myślę, że warto ewentualnie ten zwyczaj zmienić, bo jest niepotrzebny. Ma tylko na celu zademonstrowanie mocy sądu, ale ja bym wolał, żeby ta moc polegała na argumentach, a nie na gestach.

Jak to się stało, że Pan, wykształcony w Niemczech, dogłębnie znający prawo niemieckie, zajął się obroną Polaków, sprawami polskimi?

Musiałbym trochę cofnąć się w czasie. Krótko po tym, jak się przesiedliłem do Niemiec z rodzicami i bratem, który zresztą obecnie jest lekarzem we Francji, zauważyłem, że polskość w Niemczech jest jakby tępiona. Szedłem kiedyś z bratem po ulicy i rozmawialiśmy po polsku. To był chyba początek lat osiemdziesiątych. I ktoś tam za nami huknął donośnie: „Hier ist Deutschland, hier wird Deutsch gesprochen! – Tu są Niemcy, tu się mówi po niemiecku!” Popatrzyłem na niego i pomyślałem sobie: „Hm. Dziwne”.

Bo ja zawsze uważałem, że znajomość języków to jest bogactwo. Mam trójkę dzieci. Kiedy dzieci się urodziły, podzieliliśmy się z żoną zadaniami. Jedno z rodziców rozmawiało z nimi po polsku, drugie po niemiecku. Języki od kolebki. To rozwija i pozwala, żeby dzieci później dalej i łatwiej szły w świat niż my.

Zawsze uważałem, że język polski jest dobrem, które zostało mi dane, i starałem się go pielęgnować. Prawników, adwokatów jest bardzo wielu. A moim atutem był język polski. W Niemczech w latach dziewięćdziesiątych niektórzy adwokaci dorabiali, jeżdżąc na taksówkach, a kiedy mówiłem wtedy o tym moim kolegom w Polsce, nie mogli w to uwierzyć. A teraz, niestety, staje się to rzeczywistością także w Polsce.

Znajomość polskiego mnie wyróżniała z tej dużej grupy kilkuset tysięcy prawników, adwokatów. Mogłem powiedzieć, że rozmawiam po polsku, znam polskie realia i w tym sensie mogłem świadczyć dodatkową pomoc – tym się wyróżniałem.

Zaczynał Pan od takich trudnych spraw jak sprawa smoleńska, sprawa Walentynowicz. Czy nadal pełni Pan w tych sprawach rolę pełnomocnika?

Tak. Nadal pełnię tę rolę i właśnie kilka dni temu na ostatniej rozprawie odniosłem pewien sukces. Bo od dawna zabiegałem w procesie przeciwko Tomaszowi Arabskiemu i innym, żeby został przesłuchany były premier Donald Tusk jako świadek. I teraz udało się. Sąd już wyznaczył termin na przesłuchanie Donalda Tuska dwudziestego trzeciego kwietnia dwa tysiące osiemnastego roku o godzinie dziesiątej, sala numer dwieście. Sąd Okręgowy w Warszawie na Solidarności. Przesłuchanie otwarte.

Tak, że zapraszam i gdyby ktoś chciał przyjść jako publiczność, to trzeba tylko się odpowiednio wcześniej zgłosić. Myślę, że sala będzie pełna. Oczywiście jeżeli pan były premier Donald Tusk potwierdzi swoją obecność w tym dniu, bo być może wtedy będzie musiał gdzieś wylecieć, ale damy sobie radę z następnym terminem.

Inny typ spraw, szalenie trudnych, którymi Pan też się zajmuje, to zabieranie dzieci polskim rodzicom żyjącym w Niemczech. Jak można by określić obecny stan prawny w tej kwestii? Co się udało załatwić? I co jest najtrudniejsze?

Sprawą dzieci i Jugendamtów [organizacja do spraw zarządzania młodzieżą o statusie urzędu i sieci komórek podlegających samorządom w każdym mieście w Niemczech, przyp. red.] zajmuję się już od kilkunastu lat. Na początku były to sprawy bardzo trudne, często beznadziejne. Ale od kiedy pani Beata Szydło została premierem Rzeczypospolitej Polskiej i pan Zbigniew Ziobro ministrem sprawiedliwości, a w jego ministerstwie również się znalazł pan minister Michał Wójcik – nastąpiły wielkie zmiany w sprawach polsko-niemieckich; oczywiście nie tylko w tych, ale dla mnie tego typu sprawy polsko-niemieckie są konkretnym, namacalnym przykładem. Coś ruszyło, coś drgnęło. I tu chciałbym podziękować pani premier Beacie Szydło, panu ministrowi Ziobrze i panu ministrowi Wójcikowi za osobiste zaangażowanie, bo uważam, że wykonują i wykonali kawał dobrej roboty. Mam też nadzieję, że również panu premierowi Morawieckiemu ten temat będzie leżał na sercu.

Jest Pan ojcem, ma Pan dzieci. Myślę, że sprawy dzieci muszą każdego normalnego człowieka, ojca, mężczyznę angażować. Jak Pan daje sobie radę z tymi emocjami?

Oczywiście angażują. Ale teraz jest dobrze, bo właśnie od czasu zmiany rządu mamy na sali sądowej także przedstawicieli państwa polskiego. Jeżeli rodzice sobie tego życzą, to na każdej rozprawie pojawia się konsul. A jeżeli jest konsul, to też ten sędzia czy pani sędzia inaczej reaguje i od razu widać, jak się prostuje w swoim fotelu i pyta: „A kim pani czy pan jest?”… A to jest osoba, która patrzy, nic nie mówi, tylko zapisuje, ale jej ranga świadczy sama za siebie.

Inna trudna sprawa niemiecko-polska to reparacje. Tutaj Pan jest też mocno zaangażowany. Jak sytuacja w sprawie reparacji wygląda dzisiaj?

Jadę do Wielunia. A to było pierwsze miasto, które zostało zbombardowane…

Jeszcze przed wypowiedzeniem wojny. Osiemdziesiąt procent miasta zrównano z ziemią.

To jest miasto-symbol. Pierwszego września 2017 roku był tam pan prezydent Andrzej Duda. Tam chcemy powołać do życia zespół do spraw strat i szkód wojennych Wielunia w latach tysiąc dziewięćset trzydzieści dziewięć–czterdzieści pięć. Spotkam się z naocznymi świadkami tego bombardowania, którzy jeszcze żyją.

To jakby rozpoczęcie dochodzenia od samego początku, od ataku na Polskę.

Tak jest, u podstaw. I chcemy też, żeby Wieluń był symbolem, ale nie tylko symbolem. Otwieramy także stronę internetową: stratywojenne.pl. Powołujemy ją, ażeby inne miasta mogły w ten sposób korzystać z doświadczeń Wielunia. Będziemy zapraszać inne samorządy, inne miasta do korzystania z tej strony.

Jest taka opowieść, że samoloty, które leciały jeszcze przed godziną piątą pierwszego września na Wieluń, miały początkowo lecieć na Częstochowę. Czy to możliwe, że był rozkaz Hitlera zamachu na nasze sanktuarium?

To już jest pytanie do historyków…

Ktoś to drąży?

Myślę, że warto.

Nasi historycy długo byli unieruchomieni. Pewnie wiele książek, które napisali, jest bezwartościowych; to atrapy. Ale teraz mają tyle tematów… między innymi ten temat wydaje się niesamowity.

Słusznie Pan wspomniał, że historycy byli w pewnym sensie, jak Pan to ładnie określił, unieruchomieni.

We wszystkich zawodach występowały takie zjawiska.

Miałem osobiste doświadczenie w podobnej sprawie. W Berlinie była – teraz inaczej się to nazywa – placówka Polskiej Akademii Nauk. I prosiłem dwóch historyków tej placówki, żeby mi pomogli, kiedy szukałem rozporządzenia Hermanna Goeringa z dwudziestego siódmego lutego tysiąc dziewięćset czterdziestego roku; wtedy jeszcze nie znałem dokładnej daty, a chodziło o to rozporządzenie, które rozwiązywało organizację mniejszości polskiej w Niemczech. I ci historycy się tym nie zajęli.

Przy okazji chciałbym uściślić, że to rozporządzenie Hermanna Goeringa teraz w Republice Federalnej Niemiec nie obowiązuje.

Ale Polacy mówią, że nie mają praw mniejszości.

To się zgadza. Ale Pan wspomniał o tym, jak Niemcy podchodzą do wykładni prawa. Dlatego proponuję, żebyśmy ściśle się wyrażali o tych sprawach, żeby Niemcy nie mogli nam zarzucić niewiedzy.

I dlatego jeszcze raz powtarzam, że rozporządzenie nie obowiązuje, ale skutki tego rozporządzenia Hermanna Goeringa z dwudziestego siódmego lutego tysiąc dziewięćset czterdziestego roku nadal są tolerowane przez niemieckie państwo prawa, Republikę Federalną Niemiec, gdyż do tej pory nie ma uznanej mniejszości polskiej w Niemczech.

Która liczy w tej chwili ile? Milion osób?

Nie, nie do końca. Bo żeby należeć do mniejszości, trzeba być obywatelem danego państwa. To znaczy, że Polacy z polskim tylko paszportem, którzy teraz mieszkają w Niemczech, nie mają i nie mogą uzyskać statusu mniejszości. Ale nam chodzi o to, aby potomkowie przedwojennej polskiej mniejszości w Niemczech uzyskali status mniejszości narodowej w Niemczech. I to jest do zrobienia. To może być między pięćdziesiąt a sto pięćdziesiąt tysięcy osób, ale liczbami się nie przejmujmy; chodzi o to, żeby Niemcy wywiązali się ze swojego obowiązku, gdyż nie można mówić o braku praworządności na przykład u swoich sąsiadów, jak często nie…

Jak się nie stosuje jej u siebie.

O to chodzi. A w tej materii brak praworządności, niestety, w Niemczech jest.

Myślę, że zarzut braku praworządności ich strasznie denerwuje. Bo Niemcy są pedantyczni. Jak się Pan czuje, występując wobec nich w roli, której Pan się podjął? Czy czuje Pan jakieś zagrożenie? Ciągle zwraca się Pan do nich z jakimiś żądaniami. Jak Pan to nerwowo wytrzymuje? Czy to nie jest dla Pana problemem?

Na początku każda większa sprawa, którą się zajmowałem, to było wyzwanie. I nadal jest wyzwaniem. Ale ja przedstawiam argumenty i do tego dokumenty, dowody. Z Niemcami najlepiej się rozmawia w ten sposób. A tych dowodów i argumentów mamy bardzo dużo. Tak samo jest w sprawie Wielunia. Mamy zdjęcia, mamy dokumentację.

Niemcy sami zrobili te zdjęcia, kiedy lecieli i bombardowali.

No właśnie. Ale muszę powiedzieć, że czasami jest mi przykro, bo po polskiej stronie widzę brak odwagi. Ludzie w Polsce, także rządzący, uważają, że nie warto drażnić dużego sąsiada. A Niemcy są do bólu pragmatyczni. I skorzystajmy z tej cechy niemieckiego społeczeństwa i niemieckich polityków rządzących. Bo jak im przedstawimy dowody, to od razu dojdziemy do wspólnych rozwiązań. Pan pyta o odwagę. A ja myślę, że nie trzeba żadnej odwagi. Trzeba tylko konsekwentnie działać.

Jak Pan jest dzieli czas między Polskę a Niemcy? Jak to fizycznie wygląda?

Kiedyś przebywałem głównie w Niemczech, a teraz dzielę czas de facto pół na pół, bo tu sprawy smoleńskie, tu z Jugendamtami… Mam coraz więcej rodziców, nie tylko matek, ale i ojców, którzy przyjeżdżają tutaj, do Polski, bo tam mają problemy z urzędami, z Jugendamtami. I wielu moich mocodawców, mocodawczyń jest też już na co dzień w Polsce. I to pokazuje, że Polska staje się taką oazą wolności, jaką była też przed wiekami.

Myślę, że warto zwrócić uwagę Niemcom na to, aby uczyli się tej wolności i spozierali tutaj, w kierunku Polski, też z podziwem, bo powinni się uczyć od Polaków, którzy mają o wiele większe doświadczenia parlamentarno-demokratyczne niż Niemcy. Bo obecna demokracja przyjechała do Niemiec na czołgach aliantów po wojnie. Z tego powinni sobie zdać sprawę.

Czy ma Pan pomocników albo uczniów? Kształci Pan sobie jakąś grupę następców? Warto mieć wokół siebie osoby, które przejmą z czasem od Pana pałeczkę. Czy jeszcze na to za wcześnie?

Mam osoby, z którymi współpracowałem, z którymi współpracuję…

I w Niemczech, i w Polsce?

I w Niemczech, i w Polsce. Mam również syna. Też skończył prawo i zobaczymy, w którym kierunku pójdzie, bo wcale nie musi zostać adwokatem. Jego trochę bardziej ciągnie do biznesu.

Prowadzi Pan sprawy trudne, wielkie, ale czyste. Ale czasem adwokat musi bronić i tego złego. Czy może Pan w ogóle tymi złymi, mordercami, kryminalistami się nie zajmuje?

Zajmuję się. Broniłem niestety też w takich sprawach.

Czyli jest Pan wszechstronny. To chyba zawodowa konieczność i jednocześnie ciekawość. Czy tamta rola jest trudniejsza?

Tak, ale to też jest nasz obowiązek jako adwokatów. Nie w tym sensie, żeby bronić każdego, kto się zgłosi, ale że broniłem czy reprezentowałem osoby, które nie miały de facto szansy, żeby zdobyć jakiegoś adwokata na rynku. A przecież każdy ma prawo do obrony.

Interesowałem „Wilhelmem Gustloffem”, w ogóle wrakami Bałtyku, nawet byłem na dnie z nurkami, w kesonach. I widziałem kiedyś ogromne archiwum w sprawie „Gustloffa” u Niemców. Nieprzebrane szafy dokumentów. To mi właśnie nasunęło refleksję, że oni pedantycznie to wszystko gromadzili, ale jak ten biedny adwokat ma się potem przez to przebić?

Adwokat powinien się przez to przebić. Ja też chodzę do archiwów. Bo nic tak dobrze nie robi, jak praca na dowodach.

Na przykład w sprawach polskiej mniejszości w Niemczech docierałem do archiwów, do starych akt i na przykład dotarłem do bilansu zamknięcia Banku Słowiańskiego. Tam jest lista osób, które miały oszczędności w tym banku.

Było tam oświadczenie byłego dyrektora Banku Słowiańskiego, który powiedział, że pewnego dnia przyszedł do tego banku adwokat – esesman w mundurze – i kazał zrobić z zysku banku stratę. I te wszystkie dokumenty, słusznie Pan zauważył, są w Niemczech. Trzeba do nich dotrzeć.

To jest cholernie ciekawa praca, ale też bardzo dużo pracy dla historyków. Ja nie jestem historykiem. Ale, jak mówię, bardzo lubię pracę na konkretnych dowodach. I w tej sprawie też sąd mi odpowiedział, że komisarz, który rozwiązywał te organizacje mniejszościowe, to była jakaś osoba trzecia. To mi wtedy sprawiło cholerną radość, bo ja miałem dokument, który przedstawiłem sądowi, że ten komisarz Szmidt to nie była żadna osoba trzecia, tylko to był człowiek ustanowiony, powołany przez Ministra Spraw Wewnętrznych Trzeciej Rzeszy.

Ale jak przyszedł w mundurze, z pistoletem, to po prostu zadziałał jak bandyta.

To był ktoś inny. Ja mówię o komisarzu, który rozwiązywał. I to pokazuje, że wszystko jest w archiwach niemieckich. A Niemcy teraz próbują mówić: nie, to nie nasz człowiek, to jakiś przybłęda czy osoba trzecia. Tymczasem to był urzędnik niemiecki. To wszystko mamy w niemieckich archiwach, tak jak z tym „Gustloffem”, o którym Pan wspomniał. I trzeba wysłać rzeszę polskich historyków, którzy na co dzień będą tam pracować. Powinny być przez państwo polskie ufundowane stypendia, ci historycy powinni tam być pół roku, rok i chodzić po archiwach. Bo to wszystko jest dostępne. Skorzystajmy teraz z tego, bo to jest potrzebne.

A jak Pan ocenia ich kwalifikacje? Czy na przykład opanowali język niemiecki na odpowiednim poziomie?

Tak. Wielu młodych się uczy języków, są dobrze wykształceni. Tylko im trzeba trochę dodać odwagi, zapewnić finansowanie, żeby nie musieli, jak wcześniejsze pokolenia…

Dorabiać gdzieś tam w kuchni.

To też, ale być bierni, nie podejmować trudnych tematów tylko dlatego, że liczyli, że jeżeli się nie zajmą sprawami trudnymi dla Niemców, to może dostaną następne stypendium. Nie. Stypendia powinny być płacone przez Polskę. I to jest najważniejsza sprawa.

Jest teraz „moda” na poszukiwanie skradzionych przedmiotów sztuki. Tego jest na pewno bardzo dużo. Czy myślał Pan o jakiejś metodzie ich poszukiwania? Można chodzić po domach i zbierać, płacić. Ale Szwedzi nas kiedyś, w siedemnastym wieku totalnie okradli, aż gubili po drodze, tyle tego nakradli. A Niemcy? Też wywozili, co mogli.

Zgadza się. Według mnie jest jedna dobra metoda. Nazwałbym ją metodą „na przyjaciela”. Bo Niemcy mówią, że poczuwają się do odpowiedzialności moralnej…

A nad łóżkiem mają Kossaka.

A, być może. Ale jeżeli już poczuwają się do odpowiedzialności, to ja powiedziałbym tak: „Drogi mój przyjacielu. Ja cię też kocham. Ty mnie kochasz. Nawzajem się lubimy. Otwórz mi więc wszystkie muzea, które masz w Niemczech, magazyny, piwnice…

A ja wyślę tu do ciebie, mój przyjacielu Niemcu, moja droga pani kanclerz Merkel i moi wszyscy, wszyscy premierzy landów, wyślę do was moich ludzi z Polski, moich fachowców – historyków sztuki, archiwistów – i oni przejdą przez te wszystkie muzea, wejdą do archiwów, do piwnic i zobaczą, czy tam nie ma zrabowanych dzieł sztuki. Czy nie byłaby to metoda „na przyjaciela”?

Był taki kiedyś – Karol Estreicher, który jakoś to tak potrafił załatwić, że wszedł, zobaczył, znalazł i powiedział. I musieli oddać.

Tak, ale my chcemy pójść jeszcze dalej, bo my kochamy się wzajemnie w naszych polsko-niemieckich stosunkach, jesteśmy otwarci… Niemcy próbują udowodnić, że w Polsce brak praworządności, co im się dzisiaj nie udaje. Jak wylatywałem z Frankfurtu nad Menem, wpadła mi do rąk gazeta „Die Zeit” z czternastego grudnia… I na stronie dwunastej jest artykuł Matthiasa Krupy. Napis cyrylicą „Dyktatura” i znak zapytania. Próbuje coś opisywać, jeszcze mamy zdjęcia pani premier Szydło, premiera Mateusza Morawieckiego i prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Pisze: „dyktatura w duchu Solidarności”. Dwunasta strona, pierwsza część. Polecam, polecam…

Myśmy potracili ambasady, potraciliśmy dobrych ludzi, nie mamy dobrych korespondentów… Polska jest taką wyspą, która się nie potrafi bronić, prawda?

Bardzo cenionym przeze mnie dziennikarzem w sprawach polsko-niemieckich jest Piotr Cywiński. Kiedyś we „Wprost”, teraz „wPolityce” i „wSieci”. Rewelacyjna wiedza, fachowość…

Ale powinni być nowi. Młodzi, przygotowani.

Jestem za, a w ogóle nie przeciw.

Dobre. Jeśli chodzi o inne sprawy bieżące, to jakie wieści płyną ze Strasburga i co ważnego wynika z Pana ostatniej wizyty?

Byliśmy w Parlamencie Europejskim na zaproszenie europosła profesora Krasnodębskiego. Widzieliśmy tam spektakl pana Marka Kochana, Traktat o miłości. Ten spektakl jest rewelacyjny. Był zresztą pokazywany w polskiej telewizji, chyba TVP2. Polecam go każdemu; to jest spektakl dotyczący działania Jugendamtów. Na sali siedzieli europosłowie, przedstawiciele różnych państw. I tylko jeden chyba europoseł niemiecki.

Rozumiem, że pan Kochan chciał po prostu przedstawić temat trochę w duchu pojednania i zrozumienia. A i tak inni pytali, jak wspominał profesor Krasnodębski, czy aby nie jest to ewentualnie zbyt daleko idące. Niestety, rzeczywistość to przerasta.

Czyli nie mają świadomości? Nie chcą tego słuchać.

Łatwo pisać „dyktatura po polsku” i znak zapytania… A gorzej spojrzeć na to, co się dzieje w Niemczech. Bo niestety Jugendamty to są organizacje samorządowe, o których się mówi już od lat. Już kilkanaście lat się tym zajmuję i spotkałem się również z niemieckimi politykami w Bundestagu, w niemieckim parlamencie, i tam mi powiedziano, że nie ma woli politycznej, żeby to zmieniać, żeby działalność tych urzędów przenieść pod kontrolę władz federalnych. Samorządy mają się tymi sprawami zajmować, ale nie do końca się zajmują i nieodpowiednio.

Ale jakich liczb to dotyczy?

W dwa tysiące piętnastym, to było gdzieś siedemdziesiąt siedem tysięcy wyjęć dzieci z rodzin. A w dwa tysiące szesnastym chyba już osiemdziesiąt trzy tysiące.

Oczywiście w tym jest chyba kilkunastotysięczna grupa uchodźców. Ale jeżeli nawet odejmiemy plus minus te piętnaście tysięcy, to i tak pozostaje kilkadziesiąt tysięcy. Ta liczba z roku na rok wzrasta. To pokazuje, że to jest niemiecki problem. Tutaj Niemcy mają problem z praworządnością. Raz – mamy mniejszość polską w Niemczech, duży problem z praworządnością, a drugi raz – mamy Jugendamty.

Jak już mówiłem, rozmawiałem z niemieckimi politykami na ten temat i powiedziano mi, że nie ma woli politycznej, aby to zmienić. A można zmienić bardzo szybko. Mówią, że byłoby sprzeczne z niemiecką konstytucją, gdyby władze federalne sprawowały nadzór nad samorządami. A ja mówię, że niemiecka konstytucja była już kilkadziesiąt razy zmieniana po drugiej wojnie światowej. Trzeba tylko woli politycznej. Ale takiej woli politycznej nie ma.

Może władze uważają, że to jest taki dodatkowy zastrzyk ludności, bo boją się, że spada im własna dzietność?

Po części może to jest i to, ale po części, myślę, po prostu biznes. Bo jeżeli takie dziecko idzie do rodziny zastępczej, to ta rodzina zastępcza dostaje pieniądze, jeżeli idzie do jakiegoś sierocińca, to ten sierociniec dostaje pieniądze. Ostatnio jedna z moich mocodawczyń dostała rachunek miesięczny na jakieś cztery tysiące siedemset euro.

Rodzic nie dość, że nie ma kontaktu z dzieckiem, to jeszcze każą mu płacić za utrzymanie tego dziecka. I to jest skandal. Dlatego uważam, że pokaz spektaklu pana Kochana, zorganizowany wczoraj w Parlamencie Europejskim w Strasburgu, zresztą niedaleko Trybunału Praw Człowieka, który tak ma dbać o te prawa człowieka, prawa podstawowe, to było spotkanie bardzo symboliczne – to, że tam wczoraj był pokazany ten spektakl i potem była dyskusja na ten temat.

Skoro nie ma woli politycznej, to znaczy, że jednak sprawa jest również w rękach naszych dyplomatów. Oni muszą się o to dopominać. Bo Pan jest ostatnim kołem ratunkowym. Jeden spektakl; może w Polsce za mało jest informacji? Może za mało jest dobrych filmów, sztuk, które przemawiają? Pokazanie takiego dziecka, dramatu rodziców, mogłoby wywołać odzew… A czy na terenie byłego NRD podchodzą do spraw Polaków inaczej, czy na terenie całych Niemiec jednakowo?

Na byłych terenach NRD partia Alternatywa dla Niemiec działa energiczniej i ostrzej. Ale w tych sprawach trzeba uważać, bo jeżeli ta partia będzie zyskiwała na sile, to nie będzie to najlepiej dla stosunków polsko-niemieckich i wtedy pewne rzeczy, o których teraz mówimy, że już są zamknięte, uregulowane, mogą zostać na nowo podjęte.

Czy Pan, stykając się w sądach z ludźmi, odczuwa na tych dawnych terenach wschodnich większe trudności w swojej pracy?

Zawodowo nie, ale widzę różnice w mentalności.

Czy to się zmienia na niekorzyść w stosunku do Polski?

Czasami w tych byłych niemieckich landach zdarza się większe zacietrzewienie.

Czy to wynika z ich gorszej pozycji materialnej, wyludnienia, bo oni wyjeżdżają, a nam oferuje się ogromne osiedla, domy wczasowe, które stoją puste? Mówi się nawet, że zachęcanie do osiedlania się Azjatów w Niemczech miało na celu zagospodarowanie tych terenów. Czy to jest słuszne posądzenie?

Częściowo było to tym spowodowane. Przewiduje się, że za pięć do dziesięciu lat będzie brakowało trzech do pięciu milionów osób, które będą potrzebne w Niemczech do pracy. Niemieckie społeczeństwo się starzeje, a to oznacza, że także trzeba będzie otoczyć opieką te starsze osoby w Niemczech. Do tych prac właśnie jest przewidziana część uchodźców. Oczywiście niekoniecznie to pierwsze pokolenie, ale Niemcy próbują sobie teraz wychować drugie, trzecie pokolenie uchodźców. Duża część osób, które teraz przyjechały do Niemiec w ramach akcji uchodźczej, to są osoby młode.

Przypominam sobie taką konferencję prasową, chyba rok temu, z przedstawicielami biznesu i pani kanclerz Merkel, na której wprost wyrażono zachwyt tym, że chyba czterdzieści, pięćdziesiąt procent tych osób jeszcze nie przekroczyło trzydziestego roku życia.

Niemcy nie patrzą na świadectwa, jakie przedstawiają uchodźcy. Oni mówią tak: my cię sprawdzimy w naszych zakładach pracy. Przyjdziesz, pokażesz, co umiesz i wtedy powiemy, co masz robić i gdzie cię umieścimy.

Te świstki papieru u nas też coraz mniej znaczą. Ale dużo Polaków zajmowało się tą opieką. Było to dość popularne. Polacy jednak są bliżsi mentalnościowo tym starym ludziom niż tamci. A Ukraińcy? Są brani pod uwagę?

Też. Ale to jeszcze za mało osób, które można wyssać. A niemiecka gospodarka potrzebuje trzech do pięciu milionów, zależy, kto liczy i kiedy.

Mówi się o ucieczkach ze Szwecji, ze Skandynawii, gdzie ludzie czują się zagrożeni. Podobno w Niemczech też takie zjawisko daje się zauważyć. Ludzie mówią: dość tego nalotu, niebezpieczeństwa. Bogaci ludzie wyprowadzają firmy z Niemiec. Jest takie zjawisko?

Nie jest to masowe, ale widzimy coraz więcej osób, coraz to więcej słyszymy wypowiedzi w tym duchu, a przede wszystkim, gdyby nie było tego niezadowolenia, to AFD, Alternatywa dla Niemiec, nie uzyskałaby tak dobrego wyniku wyborczego.

Na koniec przyjemniejszy temat. Myślę o sporcie. Jak przyjmowani są Polacy? Ten pan ma na imię Robert. Czy to są dobrzy ambasadorzy? Czy są pojmowani jeszcze jako Polacy, czy już się ich uważa za Niemców?

Robert Lewandowski jest oczywiście Polakiem i jest za to szanowany. Myślę, że jest dobrym ambasadorem Polaków i oby takich było więcej. To jest pierwszy polski piłkarz, który na tak wysokim poziomie przebił się w Republice Federalnej Niemiec, trafił do Bayern Monachium i być może pójdzie dalej w Europę.

Polacy mieli przez wieki wspaniałych twórców, zaczynając choćby od Wita Stwosza. Mamy pragnienie, żeby ich gdzieś pokazać, czy jakichś nowych – muzyków, artystów z innych dziedzin. Czy Niemcy chcą ich poznawać, czy pomagają, czy są raczej zamknięci?

Pomagają oczywiście. Ale teraz próbuje się wyławiać osoby, które uważa się za skrzywdzone przez obecną władzę. Tych próbuje się wynagradzać, promować. To zły sposób na, na to, ażeby wspomagać ludzi kultury w polsko-niemieckich stosunkach.

To oni występują w niemieckiej telewizji i się żalą. A jak się zachowują nasi dziennikarze?

Są tacy, którzy pisują na stronach internetowych np. „Die Zeit”. To jest taka znana, kiedyś dosyć duża gazeta i ci dziennikarze…

Plują we własne gniazdo.

Dobrze by było, żeby nie pluli. Uważam, że to można zmienić. Nie dość na tym. W samym sercu Berlina znajduje się Unter den Linden.

Tam była polska ambasada. Ogromny gmach.

Tak, dwieście metrów od Bramy Brandenburskiej. Teraz tam można zabudować nawet do siedemnastu tysięcy metrów kwadratowych. Pozostałości budynku są wyburzone i obecnie jest przygotowywana koncepcja. Pisałem w tej sprawie do pani premier Beaty Szydło, do pana prezydenta Andrzeja Dudy. Uważam, że w tym miejscu powinno powstać polskie centrum.

Ostatnio byłem też u ojca dyrektora Tadeusza Rydzyka w Toruniu. I życzyłbym sobie, żebyśmy w tym miejscu, w sercu Berlina postawili coś polskiego, na przykład przenieśli kaplicę ojców redemptorystów z Torunia, gdzie byłem właśnie przed audycją; robi kolosalne wrażenie. Można by przenieść tę kaplicę jeden do jednego do Berlina. Mamy w niej ponad tysiąc udokumentowanych nazwisk Polaków pomordowanych za pomoc Żydom.

Jeżeli by tam było imię, nazwisko i później zamiast ‘ojciec’ by się czytało po niemiecku ‘Vater’, zamiast ‘matka’ ‘Mutter’ i zamiast ‘syn’ ‘Sohn’, a zamiast ‘córka’ ‘Tochter’, i to by było wypowiadane tam, na Unter den Linden, w samym sercu Berlina, to by przemawiało do Niemców. Musimy tam stworzyć własną narrację.

Szuka Pan metod, żeby te sprawy nagłaśniać, naprawiać.

I będę to robił aż do skutku.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z mecenasem Stefanem Hamburą pt. „Będę działał aż do skutku” znajduje się na s. 10-11 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem wnet.webbook.pl. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z regionalnymi dodatkami, czyli 36 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Stefana Truszczyńskiego z mecenasem Stefanem Hamburą pt. „Będę działał aż do skutku” na s. 10-11 styczniowego „Kuriera WNET” nr 43/2018, wnet.webbook.pl