Ksiądz Blachnicki nie wierzył w ostrzeżenia, bo był bardzo ufny, otwarty. Uważał, że należy działać jawnie

Ks. Franciszek Blachnicki i kard. Karol Wojtyła. Źródło: IPN/Instytut im. ks. Franciszka Blachnickiego | Za: Dzieje.pl

Jeśli to prawda, że ktoś wsypał mu truciznę – zrobił to na polecenie sowieckich służb. Sowieci uważali, że ksiądz Blachnicki z papieżem chcą zorganizować krucjatę przeciwko państwom socjalistycznym.

Krzysztof Skowroński, Piotr Jegliński

Czy zaskoczyła Pana informacja o tym, że ksiądz Franciszek Blachnicki został otruty?

Jestem zdziwiony, że ktoś może być zdziwiony, bo od 1987 roku, od śmierci księdza Franciszka Blachnickiego, wszyscy, którzy byli z nim blisko, nie mieli żadnej wątpliwości, że został otruty. Ale trzeba było 30 lat, żeby ktoś wpadł na pomysł i odkrył na nowo coś, co było wiadome. (…)

Sprawa księdza Franciszka Blachnickiego została na nowo otwarta. Prokurator, który dokładnie sprawę zbadał, stwierdził: ksiądz Franciszek Blachnicki został zamordowany. Za tym pójdzie dalsze śledztwo.

Czy pójdzie, to zobaczymy.

Gdyby ktokolwiek z nas popełnił morderstwo, byłby natychmiast zatrzymany, prawda? A co się dzieje z tymi osobami podejrzanymi? Nic się nie dzieje.

Czy Pan znał księdza Franciszka?

Jakżeż bym nie znał? Poznałem go jeszcze w czasie studiów na KUL-u. On już wtedy prowadził różne wspólnoty, oazy. A bliżej go poznałem, kiedy byłem na emigracji i kiedy on w 1980 roku przyjechał do Paryża i przywiózł mi wspaniały prezent, a mianowicie kopię filmu Robotnicy ʾ80. Wielokrotnie przyjeżdżał i nie nocował w żadnym klasztorze, tylko u mnie w domu, gdzie była redakcja. Był to człowiek niezwykłej skromności. I biła z niego energia; mało powiedziane: to był niewątpliwie Boży człowiek. Wiele nocy przegadaliśmy, opowiadał mi o swoim życiu, bo byłem bardzo ciekaw.

Pytałem go, jak doszedł do Boga? Powiedział mi, że w czasie II wojny światowej, jako młody człowiek, był członkiem organizacji wojskowej na Śląsku. Został złapany, skazany na karę śmierci i czekało na wykonanie wyroku w więzieniu w Katowicach. Na Śląsku wykonywano te wyroki przez ścięcie toporem.

Powiedział mi, że jeśli chodzi o wiarę, był człowiekiem dosyć letnim. Ale po paru miesiącach oczekiwania w celi śmierci zawarł takie porozumienie z Najwyższym: jeżeli Najwyższy uzna, że on miałby z tego wyjść, to on Mu całe życie poświęci. I tak też zrobił.

Po czterech czy pięciu miesiącach, kiedy nie wykonano tego wyroku, stała się rzecz niebywała. Bo z jednej strony Niemcy rozwalali ludzi bez żadnych wyroków, a z drugiej – stosowali przepisy prawa niemieckiego, które mówiło, że jeżeli w oznaczonym terminie nie został wykonany wyrok śmierci, to skazany był stawiany przed trybunałem. I ten trybunał uznał, że nie będzie ścięty. Wylądował w Oświęcimiu. Przeżył i zaraz po wojnie wstąpił do seminarium. Dalsze jego losy są znane.

Współpracował z księdzem Karolem Wojtyłą, potem jako kardynałem i papieżem. Trafił też do komunistycznego więzienia. Był pod stałą obserwacją.

W Krościenku były organizowane oazy. Kardynał opiekował się tym ruchem na terenie diecezji. W latach 60. i 70. władze szykanowały księdza Blachnickiego, nasyłały kontrole. Albo na przykład odmówiono mu sprzedaży węgla – a on organizował oazy przez cały rok. Więc ogłosił apel, żeby ludzie wysyłali mu węgiel pocztą, w paczkach. Po paru miesiącach poczta była sparaliżowana, poproszono go, żeby zaprzestał akcji i dostarczono mu ileś ton węgla. To był tego typu człowiek. To był człowiek, który realizował wszystkie swoje projekty.

Jest rok 80. Stan wojenny. Ksiądz Franciszek zostaje na Zachodzie.

Spotkałem go w Rzymie, przyjechał tam latem 1981 roku, no i został, kiedy doszły go informacje, że miał być aresztowany. Myślę, że odbył rozmowę z Ojcem Świętym Janem Pawłem II i poradzono mu, żeby został, bo dużo więcej zrobi na wolności i będzie mógł działać też dla Polski. Na początku miał obiecany taki teren na wzgórzu, gdzie miał zbudować ośrodek ruchu oazowego. To się nie udało i wtedy zaproponowano mu wolny ośrodek w Carlsbergu. I od 1982 roku osiadł w Carlsbergu. (…)

On był bardzo ufny, otwarty, niczego nie ukrywał, mimo że go ostrzegaliśmy. Kiedyś przyjechałem i widzę: kilkanaście osób pakuje ciężarówkę, między innymi książki, które ja tam wysyłałem. Mówię: to się przecież skończy jakąś wpadką! Ale on taki był.

Na pamiątkę marszów wolności, które odbywały się w połowie XIX wieku do zamku Limbach, organizował takie symboliczne pielgrzymki z udziałem przedstawicieli narodów z okupowanej części Europy; szli, potem były modlitwy, przemówienia itd. I tam też poznałem małżeństwo Gontarczyków.

Myślę, że to wszystko zdecydowało, że postanowiono go zamordować. Nie mam na to dowodów, ale sądzę, że to wyszło z sowieckich służb. Że jeśli to prawda, że ktoś wsypał mu truciznę – Gontarczykowie czy ktokolwiek inny; to musi stwierdzić prokuratura – zrobił to na polecenie sowieckich służb. Sowieci uważali, że ksiądz Blachnicki razem z papieżem chcą zorganizować krucjatę przeciwko państwom socjalistycznym.

Widział Pan księdza Franciszka Blachnickiego na dwa tygodnie przed jego śmiercią.

Może nawet mniej niż dwa tygodnie. Akurat wtedy miałem ze sobą aparat. Nie wiem, dlaczego nigdy wcześniej tego nie robiłem i potem żałowałem. Zrobiliśmy sobie zdjęcie na pamiątkę i jemu też zrobiłem parę zdjęć.

Aparat mi się zaciął, skończył się film, a ja byłem przekonany, że film jest prześwietlony. Oddałem go do wywołania już po śmierci księdza. Okazało się, że na tym ostatnim zdjęciu przez głowę księdza Franciszka przechodzi taka czerwona smuga. Ja uznałem, że to jest coś symbolicznego.

Wiadomo, że w ciągu tych dwóch tygodni państwo Gontarczykowie mieli codzienny kontakt z księdzem.

To był mały ośrodek, była tam drukarnia, mieszkali ludzie związani z tym ruchem i Gontarczykowie bez problemu mogli się z nim spotykać. Uczestniczyli również w mszach, które przecież ksiądz Franciszek codziennie odprawiał. Oczywiście chodzili, żeby pozyskać jego zaufanie.

Były sygnały z Solidarności Walczącej, ja również dużo wcześniej, jak poznałem tych Gontarczyków, ostrzegałem go, że to towarzystwo nie bardzo mi się podoba. Tam się kręcił jeszcze jakiś emerytowany generał peerelowski, nie pamiętam w tej chwili nazwiska. Też bardzo dziwna postać. Mówiłem wielokrotnie księdzu Franciszkowi, ale on to ignorował. Uważał, że żeby coś robić, trzeba być otwartym.

Potem zdecydował się odbyć rozmowę z Gontarczykami. Przy tej rozmowie nikogo nie było. Nie wiem, co się tam działo. W każdym razie zaraz po wyjściu Gontarczyków ksiądz zasłabł, poszedł do siebie i wezwano lekarza. No i zmarł.

Lekarz, który wystawił akt zgonu, napisał, że to był zator płuc, bo tak się wydawało. Ale to dziwne, bo tuż przed śmiercią wydobywała się z jego ust jakaś piana.

Kiedy okazało się, że małżeństwo było agentami Służby Bezpieczeństwa?

Były różne przecieki. Ona była niemieckiego pochodzenia. Zresztą wiedziałem, że dlatego przyjechali z dzieckiem do Niemiec i dostali od razu obywatelstwo niemieckie. Przenieśli się do Carlsbergu i tam zabiegali o przychylność ojca Blachnickiego. Jedno z nich bodajże pracowało w drukarni, bo ksiądz założył bardzo prężnie działającą drukarnię. Tam drukowano Pismo Święte i różnego typu materiały religijne, które były przesyłane na wschód, do republik bałtyckich. Ja zresztą pomagałem księdzu w przesyłaniu różnych materiałów via Polska na teren Sowietów.

W pewnym momencie zaczęły się tam różne awarie maszyn, jakieś dziwne rzeczy. Wszyscy mówili księdzu, że to jest robota Gontarczyków, że oni są sprawcami. Jakiś czas po śmierci księdza zniknęli. Wywiad peerelowski ich ewakuował.

Czy w ogóle ktoś widział papiery Gontarczyków?

Otrzymałem pół roku przed jego śmiercią informacje, że tam są agenci. Jeszcze byłem bardzo ostrożny, bo przychodziły do nas również fałszywe donosy na różnych ludzi. Natomiast wiem, że potem Solidarność Walcząca dowiedziała się z pewnego źródła, że małżeństwo Gontarczyków współpracuje ze Służbą Bezpieczeństwa albo wręcz są pracownikami wywiadu.

Znany jest fakt, że pani Jolanta Lange, dawniej Gontarczyk, ma swoją fundację. W Wikipedii napisane jest, że jest doktorem socjologii, działaczką na rzecz praw człowieka. I na końcu wzmianka: współpracowała ze Służbą Bezpieczeństwa. A jej fundacja dostaje bardzo dużo pieniędzy – bo milion dwieście tysięcy to nie jest mało – z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.

Cały wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z wydawcą i działaczem opozycji z czasów PRL Piotrem Jeglińskim pt. „Niewyjaśnione zbrodnie założycielskie” znajduje się na s. 16 i 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa Skowrońskiego z wydawcą i działaczem opozycji z czasów PRL Piotrem Jeglińskim pt. „Niewyjaśnione zbrodnie założycielskie” na s. 16 i 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Kto w Polsce będzie chciał szkodzić dziadkom, babciom, wujkom i kuzynom? / Jan Bogatko, „Kurier WNET” 106/2023

Dekomunizacji u nas nie było i nie będzie. Bezpieka łeb trzyma wysoko, a jej agenci korzystają ze wsparcia tzw. liberałów, np. prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, o mało co prezydenta Polski.

Jan Bogatko

Sami swoi

Mordowanie księży to niemal podstawowe zajęcie bolszewickich rewolucjonierów. We Francji czy Rosji robiono to masowo. W Niemczech Karl Fritsch, socjalista z SS, dawał księżom w Auschwitz miesiąc, wyjść stamtąd mogli tylko przez komin. W sowieckiej Polsce czerwony skrytobójca do końca mordował czarnych. W kraju i za granicą. Ich interesów bronią dziś Totalni, mając poparcie wielu Polaków.

Bezpieka, która zabiega w Polsce o utrzymanie swych przywilejów jako „policja polityczna, jaka jest w każdym kraju na świecie” (z wystąpienia esbeka na spotkaniu z „ikoną liberałów”, Donaldem Tuskiem), łeb trzyma wysoko, bo dekomunizacji w Polsce nie było i pewnie nie będzie, bo kto będzie chciał szkodzić dziadkom, babciom, wujkom i kuzynom, w myśl hasła „na co to komu i po co?”. Agenci bezpieki korzystają ze wsparcia tzw. liberałów, np. prezydenta Warszawy, Rafała Trzaskowskiego, o mało co zresztą prezydenta Polski.

Może to tradycje rodzinne (mamusia niedoszłego pana prezydenta, Teresa Trzaskowska, ksywa „Justyna”, od 1960 r. pracowała jako kapuś dla bezpieki, informując swych mocodawców jako żona jednego z najbardziej znanych muzyków jazzowych, Andrzeja Trzaskowskiego, o wszelkich kontaktach muzyków i jazzmanów z dyplomatami zachodnimi) sprawiły, że nad koleżanką mamusi rozpostarł ochronny parasol?

Wprawdzie prezydent RP OMC (o mało co), Trzaskowski, naśmiewał się, jak tylko mógł, z doniesień medialnych na temat powiązań jego rodziny z polskosowieckimi służbami, ale sprawa wcale nie była śmieszna. Marek J. Minakowski, mój przyjaciel, z którym współorganizowałem SPSW (Stowarzyszenie Potomków Sejmu Wielkiego), jest nie tylko doktorem filozofii, ale – a nawet przede wszystkim – twórcą największej w dziejach genealogii Polaków. Z niej można się dowiedzieć o powiązaniach rodzinnych „liberała”. Otóż pierwszym mężem Teresy Trzaskowskiej był Marian Ferster. Trzaskowska została tym samym synową Aleksandra i Władysławy Fersterów. Jej teściowa była funkcjonariuszem UB. Z kolei stryj Władysławy Fersterowej, Bolesław Drobner, w latach 50. był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Krakowie, w wcześniej ministrem sowieckiego okupacyjnego PKWN. Ubecja oblige!

Czy opieka, także i finansowa (2 mln zł dla fundacji „Pro Humanum”, LGBT itd., TW „Panny”), nad swego czasu agentką bezpieki w Niemczech, Jolantą Gontarczyk (dzisiaj Lange), jaką otoczył Trzaskowski dzisiejszą aktywistkę praw człowieka, za jaką podaje się ta nasłana na księdza Franciszka Blachnickiego agentka, to zbieg okoliczności?

Dla Trzaskowskiego oficjalnie tak. Dla uważnego obserwatora jednak to logiczny element ubecko-lewackiej, antyhumanitarnej działalności. „Pannę” jako Jolantę Gontarczyk, aktywistkę chrześcijańską na rzecz wyzwolenia od komunizmu, poznałem jako korespondent Radia Wolna Europa w Bonn podczas jednej z moich wizyt w Carlsbergu.

Ksiądz Franciszek Blachnicki wydawał wówczas w Niemczech w ramach Chrześcijańskiej Służby Wyzwolenia Narodów pismo „Prawda-Krzyż-Wyzwolenie”, a na jego łamach dzisiejsza „obrończyni praw wszelakich mniejszości“ pisywała ohydne, grafomańskie teksty, jakby żywcem przeniesione z „Trybuny Ludu” (starsi czytelnicy zapewne pamiętają, choćby z opowiadań, tę partyjną gadzinówkę), w których takie swojskie wyrażenia, jak „imperializm amerykański”, zastępowały apele o „odnowę moralną i nawrócenie jako jedyną drogę do odzyskania przez Polskę niepodległości”.

„Panna” zaczęła robić oszałamiającą karierę na emigracyjnym rynku politycznym w Niemczech, do chwili ucieczki z Carlsbergu na łeb, na szyję, aczkolwiek z opóźnionym zapłonem, kiedy to zachodnioniemiecka policja i kontrwywiad zainteresowali się Gontarczykami po zagadkowej (już wówczas uważanej za zabójstwo) śmierci kapłana.

Peerelowska bezpieka na ogół interesowała się politycznymi uchodźcami w Niemczech. Gontarczykami się nie interesowała. Wyjechali do Niemiec niby w ramach akcji „łączenia rodzin”, jako że Gontarczykowa pochodziła z rodziny folksdojczów. Wtedy to jeszcze formalnie była z domu Pławska (jej ojciec w Generalnym Gubernatorstwie nazywał się Lange, potem zmienił nazwisko na bardziej odpowiadające nowej rzeczywistości). I nic! Żadnych wizyt z konsulatu PRL, śledzeń, obserwacji! A te były przecież na porządku dziennym!

Kiedy uciekłem z PRL i poprosiłem w Niemczech o azyl (jako były więzień polityczny), zaczęły się telefony i wizyty w Monachium, gdzie mieszkałem (mowa o późnych latach 70.) na Belgrad Strasse. „Po co panu azylprzekonywał mnie człowiek, który zadzwonił do drzwi. – Damy panu paszport konsularny”. Podziękowałem. Jeden z telefonów, pamiętam po dziś dzień, w niedzielę, latem, koło południa, pozornie nie miał nic wspólnego z bezpieką. Mieszkałem wówczas już w innym miejscu, naprzeciwko parlamentu, na Steinsdorf Strasse, w dzielnicy Lehel. Rozmówca informował mnie o przyjeździe mojego znajomego z Warszawy (podając jego imię i nazwisko; sprawdzić nie mogłem, bo wówczas łatwiej było pojechać tramwajem na Antarktydę, niż dodzwonić się z Niemiec do Polski), dodając, że czeka on na mnie przed polskim kościołem w Monachium.

Nie było to daleko od mojego domu. Pojechałem, obszedłem kościół dwa razy naokoło, żywego ducha. Poczekałem jeszcze kilka minut, wreszcie wsiadłem do samochodu (miałem wówczas mini morrisa) i udałem się do domu. Światła zmieniały się na czerwone, kiedy zbliżałem się do skrzyżowania z ruchliwą nawet w letnie popołudnie ulicą Prinzregentenstrasse. Zacząłem hamowanie, ale widzę, że nie tracę prędkości. Redukuję biegi. Nie mam wyjścia – skręcam ostro w prawo, wjeżdżając na szeroką ulicę.

Huk. Zderzenie. I w skrócie: proces w sądzie o spowodowanie wypadku przez wjazd na drogę z pierwszeństwem i wyrok. Uniewinniający! Okazało się, że przy hamulcach ktoś manipulował. Łatwo zgadnąć, kto. Podobny wypadek był udziałem jednego z redaktorów Radia Wolna Europa, Tadeusza Podgórskiego (wtedy w Monachium rozpocząłem współpracę z radiem, było to zatem ostrzeżenie).

Kiedy ogłoszono tzw. upadek komuny, miałem nadzieję, która okazała się płonna, jak wiele innych, że dowiem się, jak to było naprawdę z moim „wypadkiem” na Prinzregentenstrasse. Ale bezpieka strzeże swych tajemnic po dziś dzień. Archiwa, w których znajdowały się dokumenty o wszelkiego rodzaju operacjach podejmowanych przez polskie i sowieckie specsłużby wobec Wolnej Europy i innych ważnych dla PZPR i SB placówek, z Carlsbergiem włącznie (a zatem i operacji „zabić księdza”), zostały zniszczone na rozkaz ppłk. bezpieki, Tadeusza Chętki. Wiadomo też, kiedy: 16 stycznia 1990 roku. Sam Tadeusz Chętka, który zresztą został później pozytywnie zweryfikowany, pełnił także po 1990 r. różne odpowiedzialne funkcje w wywiadzie Rzeczypospolitej Polskiej. Jego przyjaciele i krewni bliżsi i dalsi budują dziś w Polsce wolne, wielokulturowe społeczeństwo bez barier. Jak „Panna”, Jolanta Lange, dawniej Gontarczyk, agentka SB, pupilka Rafała Trzaskowskiego, potomka zacnej, ubeckiej rodziny, prezydenta Warszawy.

Kiedy ksiądz Franciszek Blachnicki zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach, małżonkowie Gontarczyk bawili jeszcze przez jakiś czas w Carlsbergu. Nie wydaje się przekonujące twierdzenie, że ich wyjazd do PRL zaraz po zabójstwie księdza Franciszka Blachnickiego mógłby uprawdopodobnić w oczach zachodnioniemieckich służb ich agenturalną działalność. Podejrzenie wobec Gontarczyków utrzymywało się już od pewnego czasu, aczkolwiek w niemieckiej polskiej diasporze rzucano wówczas podejrzeniami dość często, z różnych, nieraz trudnych do zrozumienia powodów.

Wreszcie Gontarczykowie – najwidoczniej uprzedzeni przez bezpiekę – spakowali się i wyjechali na „urlop”. Do Polski. A potem zajął się nimi propagandowo towarzysz Urban, wybitny polski liberał, przyjaciel Adama Michnika, pułkownika Maksymiliana Sznepfa – tatusia Ryszarda Sznepfa, dyplomaty, byłego ambasadora RP w Waszyngtonie. Sami swoi!

W latach 2002–2005 IPN prowadził śledztwo w sprawie śmierci księdza Franciszka Blachnickiego. Wykazało ono to, co wykazać było wolno: że twórca centrum duchowego w Carlsbergu był inwigilowany przez SB za pośrednictwem jego najbliższych współpracowników (małżonków Jolanty i Andrzeja Gontarczyków, tajnych współpracowników SB), jak również, że mógł umrzeć na skutek otrucia.

Prowadząca śledztwo prokurator Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach, Ewa Koj, odstąpiła od przesłuchania funkcjonariuszy SB zamieszanych bezpośrednio w inwigilację ks. Franciszka Blachnickiego i postanowieniem z 6 lipca 2006 r. umorzyła śledztwo w sprawie zabójstwa ks. Franciszka Blachnickiego przez funkcjonariuszy państwa komunistycznego poprzez podanie mu trucizny, wobec braku danych dostatecznie uzasadniających popełnienie takiego przestępstwa.

Po ponownym podjęciu śledztwa 14 marca 2023 r. IPN poinformował, że śmierć ks. Franciszka Blachnickiego 27 lutego 1987 r. nastąpiła na skutek zabójstwa poprzez podanie ofierze śmiertelnych substancji toksycznych. Wykazały to czynności procesowe przeprowadzone w Polsce oraz na terenie Niemiec, Austrii i Węgier przez Oddziałową Komisję Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Katowicach.

Sprawcy zbrodni mają w Polsce przyjaciół w szeregach dawnych (i dzisiejszych) towarzyszy walki. Zapewne unikną kary. Przeciwko zamordowanemu księdzu ruszy lawina ohydnych oskarżeń.

Felieton Jana Bogatki pt. „Sami swoi” znajduje się na s. 4–5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023.

 


Aktualne komentarze Jana Bogatki do bieżących wydarzeń – co środa w Poranku WNET na wnet.fm.

  • Kwietniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Jana Bogatki pt. „Sami swoi” na s. 4–5 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 106/2023

Dożywocie dla mordercy Pawła Adamowicza. Formela: uzasadnienie wyroku burzy narrację PO o mordzie politycznym

Paweł Adamowicz / Fot. European Committee of the Regions, Flickr.com (CC BY-NC-SA 2.0)

Moim zdaniem sędzia uniewinniła Telewizję Polską od zarzut spowodowania śmierci prezydenta Gdańska – mówi redaktor naczelny „Gazety Gdańskiej”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Czy zabójstwo Pawła Adamowicza ujawniło słabość państwa? – Raczej słabość wymiaru sprawiedliwości – mówią eksperci

Przypadek, cenzura czy knebel? Zmagania Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w sądach i o zniesienie blokad na Fb

Grudzień upłynął w CMWP SDP pod znakiem protestów przeciwko blokadom, jakie swoim prawicowym czy konserwatywnym użytkownikom zakładał Facebook, oczywiście bez żadnego merytorycznego uzasadnienia.

Jolanta Hajdasz

W przededniu obchodów 31 rocznicy Radia Maryja okazało się, że nie można publikować żadnych treści na jego społecznościowym profilu. Nie było oczywiście żadnego merytorycznego uzasadnienia tej blokady. Po proteście CMWP SDP konto znienacka i znowu bez uzasadnienia zostało przywrócone.

Jeszcze bardziej restrykcyjnej blokady doświadczyli autorzy portalu Stop Fake PL, prowadzonego nieprzerwanie od 5 lat przez SDP. Szerzej piszę o tym poniżej. Tak jak nie są znane przyczyny blokady konta, tak również nie poinformowano, dlaczego konto po kilku dniach od nagłośnienia protestu zostało przywrócone. Tak było także za poprzednim razem, gdy konto przez 4 miesiące 2022 roku nie mogło publikować nowych treści ani edytować tych opublikowanych wcześniej. Zgłaszanie problemu do „administratorów” FB było nieskuteczne, nie było żadnej odpowiedzi ani innej reakcji z ich strony. Najprawdopodobniej dopiero publiczna interwencja CMWP SDP okazała się skuteczna, bo 2 tygodnie po interwencji i publikacji oświadczenia CMWP SDP w tej sprawie także i to konto zostało przywrócone wraz z jego pełną funkcjonalnością. Czy to przypadek, czy już cenzura? (…)

2 grudnia 2022

Protest CMWP SDP przeciwko blokadzie konta Radia Maryja na Facebooku

W piątek 2 grudnia rano profil Radia Maryja na Facebooku został pozbawiony możliwości publikacji, nie można było dodawać nowych informacji, zdjęć, filmów i grafik ani ich edytować. Facebook nie podał przyczyn decyzji.

Do blokady doszło tuż przed 31 rocznicą powstania Rozgłośni, w ostatnim dniu przygotowań do tego wydarzenia, zaplanowanego w hali Arena w Toruniu jako nabożeństwo religijne połączone z koncertem z wielotysięczną publicznością. Facebook, na którym publikowano informacje dotyczące wydarzenia, był jednym z istotnych kanałów komunikacyjnych dla jego organizatorów i uczestników.

Po publikacjach protestu CMWP SDP na antenie i stronie internetowej Radia Maryja, w sobotę 3 grudnia w godzinach rannych facebookowy profil Radia Maryja został odblokowany i przywrócono wszystkie jego funkcje.

6 grudnia 2022

Odroczenie bez terminu. Sopot kontra TVP3 Gdańsk. Relacja z rozprawy obserwatora CMWP SDP

6 grudnia 2022 r. w XV Wydziale Cywilnym Sądu Okręgowego w Gdańsku odbyła się kolejna rozprawa z powództwa prezydenta Sopotu, Jacka Karnowskiego, przeciwko dziennikarzowi TVP 3 Gdańsk, Jakubowi Świderskiemu, i redaktor Joannie Strzemiecznej-Rozen, dyrektor TVP3 Gdańsk.

Proces toczy się od 2018 r. i zapewne jeszcze długo potrwa, gdyż powód, czyli Gmina Miasta Sopot w osobie Jacka Karnowskiego, prezydenta tego 35-tysięcznego nadmorskiego miasta, regularnie wnioskuje o odroczenie rozprawy z powodu licznych zajęć służbowych. 6 grudnia ponownie nie udało się sądowi przesłuchać Jacka Karnowskiego.

Prezydent Jacek Karnowski miał złożyć zeznania uzupełniające i odpowiedzieć na pytania pozwanego red. Jakuba Świderskiego. Nie stawił się z powodu wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Prowadzący sprawę sędzia Piotr Kowalski zaproponował mec. Monice Nowińskiej-Retkowskiej, pełnomocnikowi powódki, czyli Gminy Miasta Sopot, aby w ciągu siedmiu dni podała kilka terminów dogodnych dla prezydenta Karnowskiego, tak aby mógł stawić się w sądzie i złożyć zeznania. Pozwany Jakub Świderski poprosił o możliwość skonsultowania tych terminów, gdyż będąc dziennikarzem, również jest osobą publiczną i ma liczne obowiązki zawodowe, ale z nim sąd nie ustala terminów rozpraw. CMWP SDP wspiera dziennikarzy w tym procesie i jest jego obserwatorem.

7 grudnia 2022

Protest CMWP SDP przeciwko nowej blokadzie konta Stop Fake PL na Facebooku

CMWP SDP po raz kolejny stanowczo zaprotestowało przeciwko usunięciu konta Stop Fake PL, prowadzonego przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich na Facebooku, oraz apelowało o jego pilne odblokowanie i przywrócenie jego funkcjonowania. 6 grudnia br. administratorzy Facebooka zablokowali możliwość publikowania nowych treści na koncie Stop Fake PL na Facebooku, a kolejnego dnia konto to zostało bez ostrzeżenia usunięte z Fb.

Blokada nastąpiła mniej więcej dobę po publikacji artykułu autorstwa red. Pawła Bobołowicza pt. Panie Macron, niech Pan pojedzie do Chersonia, w którym autor opisuje trudną codzienność mieszkańców tego miasta w kontekście słów prezydenta Francji o konieczności stworzenia granic bezpieczeństwa dla Rosji.

Jak wynika z analizy profilu od strony administratora, artykuł ten wzbudził wśród użytkownika konta Stop Fake PL największe zainteresowanie od 28 dni. (…) Jego usunięcie jest absolutnie niezrozumiałe, gdyż jest na nim umieszczona dostępna dla wszystkich informacja, iż jest to profil projektu, który zajmuje się zwalczaniem rosyjskiej dezinformacji oraz że projekt jest dofinansowany przez polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych. (…) Po ponad 24 godzinach blokady i po publicznej interwencji CMWP SDP profil Stop Fake PL, prowadzony przez Stowarzyszenie Dziennikarzy Polskich na Facebooku, został przywrócony.

9 grudnia 2022

Sprawa skazanego z 212 kk dziennikarza ze Śląska warunkowo umorzona! Decyzja Sądu zbieżna z opinią CMWP SDP

Sąd Okręgowy w Katowicach na posiedzeniu 9 grudnia br. warunkowo umorzył wyrok skazujący red. Mateusza Cieślaka z portalu katowicedzis.pl, skazanego z art. 212 kk za pomówienie dyrektora szpitala w Mysłowicach (dziś Prezydenta Miasta Bytom) w opublikowanym w 2018 r. tekście pt. Za pieniądze pacjentów?, zawierającym rzekomo nieprawdziwą sugestię w formie pytania: „Czy za pieniądze zadłużonego szpitala – gdzie Mariusz Wołosz jest dyrektorem – finansowana jest brudna kampania wyborcza?”. Sprawa była objęta monitoringiem CMWP SDP, które wysłało do Sądu swoją opinię amicus curiae, apelując o uniewinnienie dziennikarza. W ocenie CMWP SDP nie popełnił on zarzucanego mu przestępstwa i dochował wszelkiej staranności, pisząc artykuł. Wyrok jest prawomocny.

Dr Jolanta Hajdasz jest dyrektorem CMWP SDP.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2022. Grudzień” znajduje się na s. 4 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa AD 2022. Grudzień” na s. 4 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Uniewinnienie oskarżonych w dwóch procesach ws. zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary z 1992 roku

Tablica pamiątkowa pod domem Jarosława Ziętary | Fot. A. Tabaczyńska

– Wyroków się nie komentuje. Podobno. Nie dano mi przygotować się do mowy końcowej, sąd uniemożliwił też przesłuchanie dodatkowych świadków. To, co się dzisiaj wydarzyło w sądzie, to skandal.

Aleksandra Tabaczyńska

Nie chodzi o sam wyrok, ale o przebieg rozprawy. Czuję bezsilność, jest mi po prostu przykro – po długim milczeniu powiedział dziennikarzom Jacek Ziętara, brat Jarosława, pytany o komentarz do wyroku uniewinniającego byłego senatora Aleksandra Gawronika od zarzutu podżegania do zabójstwa dziennikarza. Zresztą w roku 2022 zakończyły się oba procesy toczące się przed poznańskim Sądem Okręgowym, dotyczące zamordowanego w 1992 roku red. Jarosława Ziętary.

24 lutego, dzień wybuchu wojny na Ukrainie

To miał być kolejny dzień procesu, w którym oskarżono Aleksandra Gawronika o podżeganie i pomocnictwo w zabójstwie 24-letniego dziennikarza „Gazety Poznańskiej”, Jarosława Ziętary. Tego dnia stawił się tylko jeden świadek, Janina S. Umieszczona przed salą wokanda nie zawierała żadnej treści poza sygnaturą sprawy, składem sędziowskim, godziną rozpoczęcia i numerem sali.

Janina S. to blisko 90-letnia wdowa po dziennikarzu „Ekspresu Poznańskiego” i „Gazety Poznańskiej”, używającego pseudonimu Zbigniew Żuk. Janina S. znała oskarżonego „z telewizji”, ale nie wiedziała, o co jest oskarżony w tej sprawie. Zeznała, że nieżyjący mąż znał zamordowanego dziennikarza osobiście i miał go ostrzegać przed niebezpieczeństwem. Niebezpieczeństwo groziło ze strony, jak to nazwała, „białych rękawiczek”.

Janina S. zeznawała blisko godzinę. Obserwujący rozprawę dziennikarze nie mieli jednak wątpliwości, że nie posiadała ona żadnej wiedzy dotyczącej śmierci Jarosława Ziętary. Warto uzupełnić, że jej przesłuchanie było inicjatywą samego sądu, a nie stron, i poświęcono tej czynności i czas, i uwagę.

Następnie prokurator Piotr Kosmaty podtrzymał wniesiony wcześniej wniosek o konfrontację red. Marka Króla z byłym szefem Elektromisu, Mariuszem Ś. Król w swoich wcześniejszych zeznaniach obalał wiarygodność Ś. i samego oskarżonego w kontekście ich znajomości, która według prokuratury trwała co najmniej od 1990 roku, czyli jeszcze przed uprowadzeniem Ziętary, a nie, jak deklarują Ś. i Gawronik, dopiero od 1997 roku. Prokurator złożył również wniosek o powołanie nowego świadka. Miał to być Henryk J., który pracował dla szefa Elektromisu i miał potwierdzić znajomość obu mężczyzn w 1990 roku. Udowodnienie tej znajomości byłoby bardzo ważne dla motywów zbrodni. Po tych wnioskach sędzia Joanna Rucińska zarządziła godzinną przerwę.

„Zamykam proces”

Po przerwie sąd odrzucił wszystkie złożone w sprawie wnioski. Zarówno te, które wpłynęły 24 lutego br., czyli w dniu rozprawy, jak i wcześniejsze, złożone przez obie strony. Uznał, że zmierzają one do przeciągania procesu.

Gawronik między innymi domagał się udostępnienia akt więziennych dotyczących głównego świadka oskarżenia, Macieja B., oraz listy odwiedzających go osób. Sędzia odczytała również pismo z jednego z więzień, w którym osadzony przyznaje się do znajomości z Jarosławem Ziętarą i chciałby zeznawać.

Ku zaskoczeniu prokuratora, oskarżyciela posiłkowego oraz śledzących trwające od 2016 roku postępowanie dziennikarzy, wybrzmiały słowa: zamykam proces. Następnie przewodnicząca składu sędziowskiego zwróciła się do prokuratora Piotra Kosmatego, aby ten wygłosił mowę końcową.

Prokurator poprosił o odroczenie procesu w celu przygotowania się do tej bardzo ważnej czynności. Wcześniej zapowiadał, że będzie potrzebował na jej wygłoszenie kilku godzin. Wniosek poparł i zwrócił się o to samo Jacek Ziętara, oskarżyciel posiłkowy, brat Jarosława. Sędzia zarządziła kolejną 5-minutową przerwę, po której ogłosiła, że wnioski zostały oddalone.

Mowy końcowe

Sześć lat procesu zostało podsumowane czterema kilkuminutowymi i komponowanymi na gorąco mowami końcowymi.

Prokurator Piotr Kosmaty wniósł o uznanie Aleksandra Gawronika winnym i zażądał 25 lat pozbawienia wolności, twierdząc, że dowody zebrane w sprawie są spójne i wskazują, że oskarżony dopuścił się zarzucanego mu czynu.

– W tej sprawie wielokrotnie spotkałem się z zarzutem, że świadkowie są niewiarygodni, że byli karani za różne przestępstwa. Ale to nie było seminarium duchowne, świadkowie pochodzili z takiego właśnie środowiska. Są mocne dowody na to, że Aleksander Gawronik podżegał do zabójstwa dziennikarza. Pamiętam, że na początku sprawy pan oskarżony mówił, że przyprowadzi Ziętarę żywego, że go znajdzie, ale jakoś do tego nie doszło — dowodził prokurator Piotr Kosmaty.

Jako drugi głos zabrał Jacek Ziętara, który ubolewał, że sąd nie dał mu szansy na przygotowanie się do mowy końcowej.

– Przed laty moi rodzice przeżyli tragedię. Został zabity ich syn, a mój brat. Ponieśliśmy klęskę, bo państwo polskie nie pomagało nam w wyjaśnieniu sprawy. Mój ojciec walczył, ale panowała dziwna zmowa milczenia, zwłaszcza w Poznaniu. To wszystko, co potem udało się ustalić prokuraturze krakowskiej, uważam za wystarczające. Jarka nie ma, jego ciała również. To „zasługa” tych zbrodniarzy, którzy postarali się, aby nie było najważniejszego dowodu, czyli zwłok. Proszę sąd o sprawiedliwy wyrok — mówił Jacek Ziętara.

Mecenas Paweł Szwarc wniósł o uniewinnienie Aleksandra Gawronika, twierdząc, że nie ma stuprocentowych dowodów, że Ziętara nie żyje. Ponadto jego klient nie miał motywu do podżegania do zamordowania Jarosława oraz żadnych związków z holdingiem Elektromis. O zamordowanym dziennikarzu obrońca wypowiadał się lekceważąco, deprecjonując jego osobę i działalność.

— Nie ulega wątpliwości, że organy ścigania cierpią na swego rodzaju traumę. Dotyczy to trzech spraw: Ziętary, zabójstwa generała Papały oraz małżeństwa Jaroszewiczów. Ta trauma powoduje chęć odniesienia sukcesu za wszelką cenę.

Co roku ginie w Polsce kilka tysięcy osób, niektóre się potem odnajdują i nie chcą mieć kontaktów z rodziną. Co prawda wiele wskazuje, że Jarosław Ziętara mógł paść ofiarą przestępstwa, ale nie ma dowodów wykluczających, że na przykład popełnił samobójstwo. Z akt wiemy, że miał różne zachowania. Poza tym nie był wybitnym dziennikarzem. Gdyby przyjąć założenie, że Aleksander Gawronik oraz szef Elektromisu, którego duch unosi się nad tym procesem, mieliby obawiać się Ziętary, to tu pojawia się pierwsza rafa dla aktu oskarżenia. Motyw.

Gdzie jest motyw? Co takiego miałby wykryć Ziętara? Na czym polegały rzekome wspólne interesy pana Gawronika i Mariusza Ś.? Przecież oni handlowali różnymi artykułami. Cały akt oskarżenia wisi w próżni, to beletrystyka. […] Twierdzenia głównego świadka „Baryły” to kłamstwa. Zmieniał swoje zeznania jak rękawiczki. Poza tym on był wtedy 18-letnim gówniarzem, „Baryła” był nikim. Gawronik miałby przy nim mówić o zabiciu Ziętary [podczas narady w Elektromisie]? Przecież to skrajnie niewiarygodne — przekonywał obrońca Paweł Szwarc.

Oskarżony Aleksander Gawronik również domagał się dla siebie uniewinnienia. Podobnie jak obrońca, dyskredytował nieżyjącego Jarosława Ziętarę, a nawet przekonywał, że on żyje. Aby to udowodnić – twierdzi – wystarczy na przykład ustalić jego numer telefonu, nagrać jego głos i porównać z głosem z audycji sprzed lat. (…)

19 października, rocznica uprowadzenia ks. Jerzego Popiełuszki

Osiem miesięcy później, 19 października br. Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał drugi wyrok uniewinniający, tym razem dwóch byłych ochroniarzy nieistniejącego już holdingu Elektromis. Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L., ps. Lala oskarżono o porwanie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. (…)

Zapadł nieprawomocny wyrok uniewinniający obu mężczyzn od stawianych im zarzutów. Kosztami postępowania sąd obciążył Skarb Państwa, jednocześnie zasądzając po 9720 zł tytułem kosztów adwokackich na rzecz obu oskarżonych. Postanowienie sądu uzasadnił sędzia Sławomir Szymański.

Na wstępie sąd wyraził swoje uznanie dla pracy, którą wykonała prokuratura. Same akta liczą 87 tomów. Obejmują one nie tylko informacje zawarte w zeznaniach świadków o ostatnich dniach życia Jarosława Ziętary, o organizacji jego pracy dziennikarskiej, sprawach prywatnych, ale też wiele wątków pobocznych. Są tam również anonimy, napływające najczęściej od osób pozbawionych wolności, informacje, kto kiedy i gdzie miał dokonać zabójstwa czy porwania. Każda z tych wersji była weryfikowana, co powodowało ogromne koszty, a nigdzie nie znaleziono ciała czy choćby jego fragmentów.

Na wyrok uniewinniający wpłynęła ocena jedynych trzech dowodów, które w ocenie prokuratury stanowiły podstawę do przyjęcia, że oskarżeni dokonali zarzucanych im czynów. Chodzi o zeznania Jerzego U., Macieja B. i Marka Z. Sędzia wskazał, że wymienieni mężczyźni mieli problemy prawne.

Na B. ciąży wyrok dożywotniego więzienia, U. był karany i ubiegał się w tym sądzie o ułaskawienie, a Z., gdy zaczynał zeznawać, również odbywał karę pozbawienia wolności. Wreszcie wszyscy oni otrzymali od prokuratury propozycję, na różnym etapie zeznań, wsparcia w polepszeniu ich sytuacji prawnej. B. i U. liczyli na akt łaski, a Z., że szybciej opuści zakład karny. (…)

Sąd uznał także za niewiarygodne: przeszukanie biurka dziennikarza przez przestępców, wejście Macieja B. do mieszkania Ziętary jeszcze przed porwaniem, znalezienie mikrofilmów, pobicie Ziętary, utratę przez niego aparatu fotograficznego.

– Pamiętajmy o tym, że Jarosław Ziętara był osobą wcale niemajętną, nie był żadnym funkcjonariuszem tajnych służb; wtedy, kiedy miało dojść do tego najścia, jeszcze studiował, jeszcze nie obronił pracy magisterskiej […] posiadanie przez taką osobę aparatu na mikrofilmy […] jest po prostu niedorzeczne.

W dalszej części sędzia Szymański odniósł się do pracy dziennikarskiej Ziętary dotyczącej Elektromisu: – Ja nie kwestionuję, że był dobrze zapowiadającym się dziennikarzem i to było jego powołanie. […] Natomiast jego dorobek dziennikarski… no, siłą rzeczy, z uwagi na wiek był wręcz ubogi. (…)

Po zakończeniu procesu i ogłoszeniu wyroku czekający na komentarz Jacka Ziętary dziennikarze usłyszeli następujące słowa: – Winnych zabójstwa spotka w końcu sprawiedliwość. Pytanie, czy szybsza będzie ta ziemska, czy ta boska.

Jest jeszcze jedna konsekwencja zakończenia obu procesów dotyczących śmierci red. Jarosława Ziętary. Na sali sądowej wydano nie tylko wyroki uniewinniające oskarżonych, ale dokonano także oceny pracy zawodowej nieżyjącego dziennikarza. Niepochlebne słowa, które padały z ust obrońców oskarżonych, były w jakimś sensie spodziewane, ale te, które wybrzmiały w uzasadnieniu wyroku, zraniły boleśnie środowisko dziennikarskie. Zginął młody człowiek, dziennikarz, któremu gwałtowna śmierć przerwała obiecującą drogę zawodową. Sąd nie musiał wypowiadać się na temat dorobku Ziętary, bo nie twórczość dziennikarska była przedmiotem procesu. Nie musiał, ale sobie tego nie odmówił.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Uniewinnienie…” znajduje się na s. 1 i 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Uniewinnienie…” na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022

Podważanie statusu sędziego to autostrada do demolki państwa / Zbigniew Kopczyński, „Kurier WNET” nr 101/2022

Nagle wśród warunków otrzymania pieniędzy z KPO pojawiła się możliwość kwestionowania statusu sędziego przez innego sędziego. Żaden sędzia w Europie nie ma takiej możliwości. A w Polsce to ma być.

Zbigniew Kopczyński

Potęgowanie chaosu

Do czego doprowadzi radosna twórczość obrońców „praworządności”, widać było już na początku ich działalności. Ostrzeżenia ludzi myślących przyjmowane były jako pisowska propaganda, a każdy wątpiący w konieczność walki o „wolne sądy” i mówiący o destrukcji państwa traktowany był i jest jak zdrajca wolności, w zasadzie faszysta. Taki to urok nieustannej wojny polsko-polskiej, a raczej polsko-europejskiej.

Dość szybko te ostrzeżenia i przestrogi zaczynają się materializować. Zacietrzewienie i ślepa nienawiść totalnej opozycji już przynoszą trujące owoce. To wszystko oprawione w narrację pełną górnolotnych słów, lecz pozbawioną elementarnej logiki i stosującą pokrętną argumentację będącą obrazą ludzkiej inteligencji.

Mieliśmy sędziego, Igor Tuleya się nazywa, bezstronnie zaangażowanego w działalność opozycyjną, który sądząc groźnych bandytów, członków gangu obcinaczy palców, zawiesił postępowanie do momentu, aż trybunał europejski powie mu, czy jest sędzią niezależnym, czy też nie.

Sprawy w sądach europejskich trochę trwają, a czas tymczasowego aresztowania bandytom się kończył. Ponieważ nie było decyzji o jego przedłużeniu, bandyci mogli wyjść na wolność i odpowiednio porozmawiać ze świadkami lub dokonać kolejnych zbrodni, bo co im zależy.

Sąd europejski nie spełnił nadziei dzielnego sędziego i orzekł, przekładając na polski, że to nie jego sprawa, a sędzia sam powinien mieć jako takie pojęcie o swej niezależności. Bo też, logicznie rzecz biorąc – wiem, że to dla wielu sędziów za trudne – normalny człowiek zwykle wie, czy zależy od kogoś, czy nie. Sędziowie zwykle wyłączają się z rozpatrywania spraw, gdy dotyczą ich krewnych, znajomych lub osób w jakikolwiek sposób z nimi powiązanych. I zwykle nie trzeba do tego wniosku stron. Sędzia sam wie, że w tej sprawie może nie być bezstronny. To dotyczy poszczególnych spraw sądowych. Czym innym jest kwestia, czy sędzia jest w ogóle zależny od kogoś, czy nie. I tu średnio inteligentny człowiek potrafi odpowiedzieć sobie na to pytanie. Być może inteligencja zawodzi naszego wojującego sędziego, bo pomocy w odpowiedzi na to pytanie szukał w Luksemburgu.

Na zdrowy rozum: jeśli nie jestem pewny, czy potrafię prowadzić samochód, nie siadam za kierownicą. Skoro więc nasz sędzia wątpi w swą niezależność, powinien zrezygnować z posady, bowiem sędzia winien być niezależny bez żadnych wątpliwości. Wiem, zagalopowałem się. Dla obrony praworządności można poświęcić wiele, ale nie pensję sędziego i związany z nią immunitet.

Właśnie ten immunitet sędziowski, przywilej mało znany w Europie, rozzuchwala sądowych chuliganów. Dzięki temu pozwalają sobie na zachowania, które w krajach Europy Zachodniej skończyłyby się dla nich wydaleniem z zawodu, w najlepszym razie.

Szybko pojawili się naśladowcy sędziego Tulei. W warszawskim Sądzie Apelacyjnym zapadł wyrok, o którym doniósł dziennik „Rzeczpospolita”. Rozpatrywano sprawę pewnego dżentelmena, który był uprzejmy skrócić doczesne troski pewnej damy, używając do tego celu sztyletu, po czym wyszedł z mieszkania, pozostawiając w nim miesięczne dziecko. Nie mógł jednak oddalić się zbyt daleko, skoro sąd skazał go na 16 lat więzienia. Sprawa trafiła do apelacji.

Sąd Apelacyjny, w którym sprawozdawcą była sędzia Marzanna Piekarska-Drążek – znana obrończyni wolnych sądów, konstytucji itp. – uchylił wyrok. W uzasadnieniu stwierdził, że wydająca go sędzia Agnieszka Brygidyr-Dorosz „bezrefleksyjnie” – nie, nie wydała wyrok albo oceniła wszystkie aspekty sprawy, lecz przyjęła nominację sędziowską. To zajęło umysły sędziów apelacyjnych: sędzia, nie bandyta.

Pani sędzia przyjęła nominację, wprawdzie „bezrefleksyjnie”, ale od prezydenta, zgodnie z konstytucją, jednak opiniowała jej kandydaturę nie ta Rada, jaka podobałaby się Sądowi Apelacyjnemu. Z praworządnością i wolnością sądów u opozycji jest jak z demokracją. Jeśli my wygrywamy wybory, jest to demokratyczna decyzja wyborców. Jeśli wybory wygra strona przeciwna, to mamy autorytaryzm, dyktaturę i w ogóle faszyzm.

Z relacji prasowej wynika, że na 10 stron uzasadnienia meritum sprawy dotyczy kilka akapitów. Cała reszta to dywagacje na temat braku praworządności w Polsce, co streścić można, że jest źle. Przyjrzyjmy się wywodom Sądu Apelacyjnego (cytaty za portalem wpolityce.pl).

„Powołanie na urząd (awans) sędziego w procedurze prowadzonej z udziałem obecnej KRS jest nieskuteczne, obarczone poważną i nieusuwalną wadą prawną, a nadto wywołuje uzasadnione wątpliwości co do niezawisłości sędziego i wymagane ustawowo cechy nieskazitelnego charakteru”.

To akurat typowe dla totalsów.

Wielokrotnie w dyskusjach pytałem, dlaczego procedura z udziałem obecnej KRS jest „obarczona poważną i nieusuwalną wadą prawną” albo w którym punkcie PiS łamie konstytucję. W odpowiedzi słyszałem, że to oczywiste, wszyscy to wiedzą, a ja jestem głupi. Tak, poważnie, ten poziom. Żadnego merytorycznego uzasadnienia, podania łamanych artykułów, nic.

Dalej jest jeszcze lepiej:

„Osoba, która ma powody, by uzyskać albo utrzymać profity zawodowe (pozycję i finansowe) zależne od władzy zewnętrznej, może być w odbiorze ogólnym postrzegana jako osoba zależna, o skłonnościach do sprzyjania innym podmiotom i innym wartościom niż te, którym ma obowiązek służyć sędzia”.

Bełkoczący sędziowie zapomnieli, że każdy sędzia w Polsce, również oni, „ma powody, by uzyskać albo utrzymać profity zawodowe zależne od władzy zewnętrznej”, jako że każdy sędzia otrzymuje awans z rąk prezydenta Rzeczypospolitej, czyli władzy zewnętrznej, na podstawie opinii tej wstrętnej KRS. Również oni, chcąc awansować, muszą merdać ogonkiem przed KRS i prezydentem. Zgodnie z ich logiką, nie są tym samym niezależni, więc i ich wyroki, również ten omawiany, są funta kłaków warte. Każdy sędzia może je uchylić. Nawiasem mówiąc, piękny samobój.

„Wystarczy sama obawa społeczna z tym związana, by sąd utracił wiarygodność bezstronnego arbitra”.

Przepraszam za kolokwializm, ale tutaj, pewnie nieświadomie, sąd robi sobie jaja z pogrzebu. Co to znaczy „obawa społeczna”? To znaczy, że pewna część społeczeństwa ma obawy o bezstronność sędziego. Otóż spieszę donieść, że ja, a ze mną pewnie ze 30% polskich wyborców, ma obawy co do bezstronności Sądu Apelacyjnego w Warszawie. Tym samym wyroki tego sądu są nieważne z definicji.

„Obecny związek awansów sędziowskich z organami podporządkowanymi silniejszej władzy (politycznej) osłabia zaufanie do sądownictwa i uzasadnia obawy co do decyzji sądowych”.

Tutaj wychodzi cała zaściankowość sądu, chociaż warszawskiego. Gdyby sędziowie wychylili się choć trochę z warszawskiego grajdołka, zobaczyliby, że tuż za miedzą, tą zachodnią, sędziów wybierają i mianują tylko i wyłącznie politycy. Sędziowie nie mają tam nic do powiedzenia.

Nie tylko jest tam „związek awansów sędziowskich z organami podporządkowanymi silniejszej władzy (politycznej)”, lecz awanse sędziowskie są dokonywane przez „silniejszą władzę (polityczną)”. A mimo to nikt, jak Europa długa i szeroka, tego nie kwestionuje, nie walczy o wolne niemieckie sądy ani nie rozrywa szat z powodu sprzeczności z wartościami europejskimi i brakiem praworządności. Może sędziowie Sądu Apelacyjnego zaczną? Nawiasem mówiąc, gdyby za czasów mojej młodości ktoś tak bełkotliwie pisał na maturze, poszedłby zamiatać ulice, a nie na studia.

W relacjach prasowych mówi się o uchyleniu omawianego wyroku. Nie ma wzmianki o przekazaniu sądowi niższej instancji do ponownego rozpatrzenia. Jeśli to było rzeczywiście tylko uchylenie, to wyroku nie ma, a sądzony dżentelmen może wracać do domu. I to szybko, bo dziecko płacze.

Przejdźmy piętro wyżej. W Sądzie Najwyższym objawiła się grupa, dość spora, starych sędziów, odmawiających orzekania z nowymi. Tym samym Sąd Najwyższy podzielony został na dwie nieuznające się części.

Smaczku całej sprawie nadaje fakt, że wśród tych starych bojowników o wolność i demokrację są jeszcze tacy, których mianowała komunistyczna Rada Państwa, a nawet byli członkowie partii komunistycznej – trudno o lepszy dowód prawdziwej bezstronności i niezależności. I te stare komuchy mają czelność kwestionować status sędziów mianowanych przez demokratycznie wybranego prezydenta Rzeczypospolitej!

Podważanie statusu sędziego, odmowa orzekania wspólnie z innymi sędziami i uznawania ich wyroków tylko dlatego, że otrzymali nominację wprawdzie z rąk prezydenta, jak wymaga konstytucja, lecz opiniowali ich kandydatury nie ci, którzy powinni, to autostrada do demolki państwa.

Jeśli starzy sędziowie nie uznają nowych, to tylko patrzeć, jak nowi przestaną uznawać starych. I każdy morderca, gwałciciel czy złodziej, skazany nawet na dożywocie, znajdzie sędziego, który podważy status skazujących go sędziów. Sądów więc nie będzie, sprawiedliwości też.

Złośliwi twierdzą, że to zmyślny plan opozycji w kontekście nadchodzących procesów Sławomira Nowaka i Stanisława Gawłowskiego. A może też się zdarzyć, że po wyborach dzisiejsza trzecia osoba w państwie nie schowa się już za immunitetem. Dowody, przynajmniej w pierwszej sprawie, wydają się na tyle mocne, że stosowanie doktryny Neumanna może być niemożliwe i sąd, chcą nie chcąc, wyda nieprzyjemny wyrok. Jedynym wyjściem będzie podważenie statusu wyrokujących sędziów, a później następnych i następnych, aż do przedawnienia. I może ta perspektywa faktycznej bezkarności powoduje ich wstrzemięźliwość w zeznaniach. To oczywiście złośliwość, bo chodzi o kwestie poważniejsze niż los paru prominentnych obrońców demokracji. Chodzi o Polskę, bez żadnej przesady. O zatrzymanie jej rozwoju i cofnięcie cywilizacyjne.

To dlatego nagle wśród warunków otrzymania pieniędzy z KPO pojawiła się możliwość kwestionowania statusu sędziego przez innego sędziego. Żaden sędzia w Europie nie ma takiej możliwości. Niechby spróbował. A w Polsce to ma być. To droga do podważania każdego wyroku, a tym samym likwidacji wymiaru sprawiedliwości.

Kto chciałby inwestować, albo chociaż mieszkać w państwie, gdzie nie ma pewnych wyroków, a w zasadzie i sądów? Zaczniemy wymierzać sobie sami sprawiedliwość i kraj pogrąży się w chaosie. A wtedy przyjdzie ktoś i zrobi porządek. Już to przerabialiśmy.

Przezwyciężenie naturalnego odruchu zemsty i oddanie jej państwu jest wielkim osiągnięciem cywilizacyjnym. Wielkim, bo bardzo trudno było tego dokonać. Jeszcze niedawno, w regionach od wieków chrześcijańskich, funkcjonowało nieoficjalnie prawo zemsty, nakazujące jej dokonanie. Są relacje misjonarzy, że łatwiej było im przekonać dzikusów do porzucenia wielożeństwa niż zemsty. Tak silnie jest ona zakorzeniona w psychice człowieka.

Oddanie sprawiedliwości w ręce państwa zaczęło się znacznie wcześniej, niż pojawiło się chrześcijaństwo. Zniszczenie sądów, wprowadzenie chaosu w wymiarze sprawiedliwości, a w konsekwencji jego prywatyzacja, cofnie nas w rozwoju cywilizacyjnym o kilka tysięcy lat. I na tę drogę usiłuje nas skierować totalna opozycja.

Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Potęgowanie chaosu” znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Zbigniewa Kopczyńskiego pt. „Potęgowanie chaosu” na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022

Piebiak: w niektórych izbach Sądu Najwyższego mamy do czynienia z czymś w rodzaju apartheidu

Łukasz Piebiak / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Większość środowiska sędziowskiego w Polsce nie ma demokratycznego mandatu – ocenia były wiceminister sprawiedliwości.

Nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym ośmieliła to towarzystwo do tego, by zachowywać się antypaństwowo. […] Podejrzewam, że to nie ostatni etap walki z państwem polskim. […] Z Europy idą sygnały, aby jeszcze bardziej anarchizować to, co się w Polsce dzieje.

Łukasz Piebiak zwraca uwagę, że polski porządek prawny kwestionują również sędziowie powołani przez nieuznawaną  przez część środowiska Krajową Radę Sądownictwa.

Proszę mnie nie pytać, dlaczego ci ludzie decydują się na podpisywanie listów, które uderzają w nich samych.

Zdaniem rozmówcy Łukasza Jankowskiego jedynym honorowym wyjściem byłaby rezygnacja sędziów odmawiających orzekania ze względu na nielegalne, w ich ocenie, powoływanie sędziów nowych.

Niech szukają szczęścia gdzie indziej, to nie jest koncert życzeń.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Czytaj też:

Dr Sachajko: cały czas czekamy, aż PiS wywiąże się z porozumienia programowego ws. sędziów pokoju

Marcin Przydacz o działaniach Tuska: Władimir Putin przyklaskuje tego typu próbom podważania systemu demokratycznego

Marcin Przydacz/ Fot. MSZ/ CC BY 3.0 PL

Kwestionowana przez UE reforma wymiaru sprawiedliwości służy temu, by każdy obywatel na sali sądowej miał, że sędzia nie jest zaangażowany politycznie – podkreśla wiceszef MSZ.

Nie ma co ukrywać, że są w Polsce środowiska polityczne, które chcą, by nasz kraj otrzymał jak najmniej środków unijnych.

Marcin Przydacz komentuje doniesienia o możliwym pozbawieniu Polski środków z unijnego funduszu spójności.  Uwypukla szkodzące naszemu państwu działania opozycji. Jak ocenia:

Nie ma prawnej możliwości odebrania Polsce środków z funduszu spójności.

Zdaniem gościa „Poranka Wnet” rząd nie może wycofać się ze swoich planów zreformowania wymiaru sprawiedliwości, gdyż są one niezbędne z punktu widzenia obywateli.

Każdy obywatel na sali sądowej musi mieć pewność, że sędzia nie jest zaangażowany politycznie.

Wiceszef MSZ omawia też rolę Chin na arenie międzynarodowej. Wskazuje, co jest konieczne do wypchnięcia wojsk rosyjskich z Ukrainy.

Ukraina potrzebuje przede wszystkim: systemów obrony przeciwrakietowej, […] artylerii dalekiego zasięgu i amunicji.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Czytaj też:

KE wstrzyma Polsce środki z funduszu spójności? Chądzyński: będziemy mieli problem z finansowaniem inwestycji

Dr Sachajko: cały czas czekamy, aż PiS wywiąże się z porozumienia programowego ws. sędziów pokoju

Jarosław Sachajko / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Liczę, że nasza reforma wejdzie w życie w 2023 r. – mówi poseł Kukiz”15.

Dr Jarosław Sachajko mówi o znaczeniu wprowadzenia instytucji sędziów pokoju. Zapewnia, że ta reforma poskutkuje daleko idącym zwiększeniem wydajności polskiego systemu sądownictwa.

To będzie zmiana kopernikańska.  Chodzi o to, by odciążyć sądy rejonowe  tak, by wyroki zapadały w ciągu dni albo tygodni, a nie lat.  Chcemy, by również w Polsce można było korzystać z dobrodziejstw demokracji.

Poseł Kukiz’15 przewiduje, że sędziowie pokoju zaczną orzekać pod koniec 2023 r.  Zapowiada, że jego ugrupowanie nie zrezygnuje ze starań o wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.

Gość „Popołudnia Wnet” wskazuje, że aktualna sytuacja gospodarcza nie pozostawia wyboru, wymusza na państwach zadłużanie się dla ratowania gospodarki.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Czytaj też:

Paweł Szrot: apel Szymona Hołowni o ograniczenie wydatków na zbrojenia to skandal. Polska musi mieć jak się bronić

Prof. Jan Majchrowski, były sędzia SN: spór o praworządność jest wywoływany sztucznie

Prof. Jan Majchrowski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Prof. Jan Majchrowski, były sędzia Sądu Najwyższego i wykładowca akademicki Uniwersytetu Warszawskiego wypowiada się na temat powstania Izby Odpowiedzialności Zawodowej.

Gość Łukasza Jankowskiego komentuje powstanie Izby Odpowiedzialności Zawodowej w miejsce Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Zdaniem prawnika, kluczową sprawą w funkcjonowaniu tego organu będzie zachowanie samych sędziów.

Jak to będzie działało? – to wszystko zależy od tego, jak będą się zachowywać sędziowie.

Jednak, zdaniem Majchrowskiego, powstanie Izby Odpowiedzialności Zawodowej nie oznacza końca konfliktu Warszawy z Brukselą.

Spór o dyscyplinowanie sędziów jest całkowicie niemerytoryczny; jeżeli ktoś chce go dalej prowadzić, to będzie to robić.

Czytaj także:

Gaspar Keresztes o konflikcie Budapesztu z KE: kompromis jest jeszcze większy niż spodziewała się tego Unia

Profesor Majchrowski wypowiada się także na temat tego, czy ustępstwo polskiego rządu w sprawie Izby Dyscyplinarnej sprawi, że Unia Europejska odblokuje środki z KPO.

Moim zdaniem to nic nie da, ponieważ Unia nie chce nam tych pieniędzy dać z przyczyn całkowicie pozamerytorycznych.

Ci w Unii, którzy nas oszukują od kilku lat, będą to czynić dalej. Żadnych pieniędzy stamtąd nie będzie.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!