W Europie zaczęły się masowe protesty pokojowe. To rezultat jednej z podstawowych umiejętności rosyjskiej agentury

Dopóki nie pojawi się nowy McCarthy i nie rozpoczną się zdecydowane działania na rzecz „desowietyzacji” Europy, perspektywa Euroazji wg Dugina jest nadal aktualna, z Rosją pod kierownictwem Putina.

Jan Martini

Euroazja – taka piękna idea…

(…) W 1920 roku szef sztabu niemieckiej armii, generał Hans von Seeckt, pisał: „Istnienie Polski jest nie do zniesienia, gdyż nie można go pogodzić z przetrwaniem Niemiec. Polska zniknąć musi i zniknie wskutek swych wewnętrznych słabości i presji Rosji – z naszą pomocą. Dla Rosji istnienie Polski jest jeszcze trudniejsze do zniesienia niż dla nas: żaden rosyjski rząd nie może zgodzić się na istnienie Polski”. (…)

Choć przemyślenia generała von Seeckta pochodzą sprzed 100 lat, ich złowrogie przesłanie ciągle nas straszy, a współcześnie znajdujemy je w projekcie Euroazji Aleksandra Dugina.

Dziś, w obliczu wojny na Ukrainie, może wydawać się, że idea Euroazji została ostatecznie skompromitowana, ale są przesłanki, by sądzić, że realizacja projektu postępuje, choć dyskretnie.

Świadczą o tym dziwne zachowania Niemiec i Francji odnośnie do pomocy wojskowej dla Ukrainy i sankcje finansowe stale nakładane na Polskę – państwo będące najbliższym sprzymierzeńcem Ukrainy i najbardziej zaangażowany w pomoc dla tego kraju. Projektantom Euroazji trudno się rozstać z swoją ideą, bo w jej realizację na przestrzeni paru dziesiątków lat wyłożono miliardy. Aby jednak Euroazja mogła zaistnieć, potrzebne są dwa warunki wstępne, bez spełnienia których kontynuacja projektu jest niemożliwa:

  1. Dokończenie „sprawy Ukrainy” przez spacyfikowanie jej przez Rosję lub w wypadku zwycięstwa Ukrainy – przyjęcie jej do UE.
  2. Zjednoczenie UE w jeden organizm państwowy pod kierownictwem Niemiec.

(…) ‘Euroazja’ to termin, który pojawił się stosunkowo niedawno, ale nie jest niczym innym jak elegancką, działającą na wyobraźnie nazwą Europy „zjednoczonej” i zdominowanej przez kagiebowską Rosję. Według Christophera Story’ego powstanie Unii Europejskiej stworzyło wielkie możliwości rosyjskiej ekspansji na Europę. Proces pełzającego podboju jest rozciągnięty w czasie i składa się z takich elementów, jak uzależnienie energetyczne, zakupy gazet i stacji telewizyjnych przez rosyjskich oligarchów, wejście rosyjskiego kapitału do zachodnich przedsiębiorstw, wykupywanie atrakcyjnych nieruchomości, osiedlanie się wielkiej ilości Rosjan w krajach europejskich itp. Elementem tego procesu jest także usuwanie z życia politycznego (czy nawet fizyczna eliminacja) niewygodnych ludzi – na skalę hurtową zastosowano to wobec polskiej elity narodowej w Smoleńsku.

Największą przeszkodą na bieżącym etapie prac nad Euroazją – zjednoczenia Europy – jest obecny polski rząd, którego usunięcie, według słów Sorosa, „będzie trudne”, ale prace trwają.

Ostatnio byliśmy świadkami wielkiej ofensywy, która przyniosła wymierne rezultaty – poparcie dla Platformy osiągnęło 30%. Zaczęło się od rewelacji płk Pytla, który ujawnił w „Gazecie Wyborczej”, że „Rosja już tu jest” (w szeregach PiS). Później TVN wyemitowała „porażający” materiał o „kłamstwach Macierewicza” na temat katastrofy smoleńskiej, ale najważniejsze było wystąpienie Tuska w Poczdamie z płomienną mową, w której przekonywał, że od zawsze „przestrzegał Europę” przed Rosją. Moją teorią spiskową jest, że całe to wydarzenie – uroczyste wręczenie nagrody narodowi ukraińskiemu na ręce boksera Kliczki z laudacją Tuska – było „ustawką na rynek polski” i miało na celu „dopompowanie” przewodniczącego PO. Tusk przemawiał po polsku (dlaczego po polsku?), a na koniec Wołodymir Kliczko, który wiele lat pracował w Niemczech i ma tam mnóstwo ustosunkowanych znajomych, podziękował „Donaldowi i Platformie Obywatelskiej” za to, co zrobili dla Ukrainy…

Platforma Obywatelska to partia, która najpełniej realizowała założenia i plany budowy Euroazji (zabójczej dla Ukrainy) i prawdopodobnie powstała właśnie w tym celu.

W parlamentaryzmie partie są zakładane przez grupy ludzi skupione wokół pewnej idei czy pomysłu na organizację państwa. Gdy założycielom uda się przekonać do swego programu dostateczną ilość ludzi, dzięki mechanizmom wyborczym demokracji partia zdobywa władzę i ma szansę realizować swój program. W wypadku PO wszystko działało niejako na odwrót; celem miało być zdobycie władzy. Dlatego najważniejszy był wizerunek, a program był rzeczą wtórną (zresztą nie musiano go realizować). Partia została wymyślona w elitarnym gronie generałów służb komunistycznych i specjalistów od marketingu politycznego czy pijaru. Zanim przystąpiono do tworzenia partii, grupa jej twórców-ekspertów musiała sobie odpowiedzieć na pytanie, na jaką partię najchętniej zagłosują Polacy. Ustalono, że partia musi być nowoczesna, europejska, niekomunistyczna (ale nie antykomunistyczna), „centrowo-prawicowo-liberalno-lewicowa”, ideologicznie na tyle niekonkretna, że możliwa do zaakceptowania przez wszystkich, co są „za, a nawet przeciw”.

(…) Blokowanie wypłaty KPO dla Polski, by nie stała się „funduszem wyborczym PiS-u” i uporczywe, czy wręcz bezczelne popieranie Tuska i Platformy Obywatelskiej przez brukselskich funkcjonariuszy, świadczy o tym, że projekt Euroazji wciąż jest realizowany. Fakt, że potęga instytucji europejskich jest wykorzystywana do walki politycznej w Polsce (szef rządzącej w Unii Europejskiej partii EPP był także przywódcą polskiej opozycji!), powinien szokować. (…)

Aby Ukraina mogła się skutecznie bronić, potrzebne jest stałe, bardzo kosztowne wsparcie. Jednak Europejczycy nie wydają się zmotywowani w obronie Ukrainy na tyle, by ryzykować obniżenie swej stopy życiowej. Wiedzą o tym Rosjanie i dlatego można się spodziewać, że niebawem rozpoczną się w Europie masowe protesty ludności „przeciw wojnie i drożyźnie”, a celem ich będzie skłonienie Ukrainy do kapitulacji. Sprawna organizacja masowych protestów to jedna z podstawowych umiejętności sowieckiej agentury. W 1983 roku jeden z szefów KGB, Władimir Semiczastny, organizował w Niemczech milionowe demonstracje „pokojowe”, posługując miejscowym pomagierami w rodzaju marksistowskiego działacza młodzieżowego Olafa Scholza.

Z pewnością dziś Rosjanie dysponują możliwością zorganizowania podobnych protestów. Zresztą prorosyjskie „protesty pokojowe” już się pojawiły – na razie w Niemczech i Czechach, a więc w państwach, gdzie mieszka najwięcej Rosjan. W Pradze żyje ich ponoć 100 tysięcy, Karlove Vary są w dużym stopniu wykupione przez tzw. nowych Ruskich (czyli starych kagiebowców), a w Niemczech Rosjanie mają nawet swoje gazety.

Dlaczego bronimy się przed piękną ideą „zjednoczenia Europy” pod przewodnictwem Niemiec? Bronimy się, gdyż wielokrotnie w historii doświadczaliśmy skutków współdziałania Niemiec i Rosji w naszej sprawie. Dopiero wtedy możemy uznać, że projekt „wspólnego europejskiego domu od Władywostoku po Lizbonę” nam nie grozi, gdy w Europie rozpocznie się usuwanie rosyjskich agentów i lobbystów z życia publicznego, politycznego i gospodarczego. Ale czy to jest jeszcze możliwe? Dopóki nie pojawi się nowy McCarthy i nie rozpoczną się zdecydowane działania na rzecz „desowietyzacji” Europy, perspektywa wizji Dugina jest nadal aktualna, choć wydaje się chwilowo niemożliwa, z Rosją pod kierownictwem Putina. Jednak gdyby wkrótce pojawił się w Rosji jakiś nowy, miłujący demokrację, sympatyczny przywódca…?

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Euroazja – taka piękna idea…” znajduje się na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Euroazja – taka piękna idea…” na s. 9 październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022

Dr Sachajko: cały czas czekamy, aż PiS wywiąże się z porozumienia programowego ws. sędziów pokoju

Jarosław Sachajko / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Liczę, że nasza reforma wejdzie w życie w 2023 r. – mówi poseł Kukiz”15.

Dr Jarosław Sachajko mówi o znaczeniu wprowadzenia instytucji sędziów pokoju. Zapewnia, że ta reforma poskutkuje daleko idącym zwiększeniem wydajności polskiego systemu sądownictwa.

To będzie zmiana kopernikańska.  Chodzi o to, by odciążyć sądy rejonowe  tak, by wyroki zapadały w ciągu dni albo tygodni, a nie lat.  Chcemy, by również w Polsce można było korzystać z dobrodziejstw demokracji.

Poseł Kukiz’15 przewiduje, że sędziowie pokoju zaczną orzekać pod koniec 2023 r.  Zapowiada, że jego ugrupowanie nie zrezygnuje ze starań o wprowadzenie jednomandatowych okręgów wyborczych.

Gość „Popołudnia Wnet” wskazuje, że aktualna sytuacja gospodarcza nie pozostawia wyboru, wymusza na państwach zadłużanie się dla ratowania gospodarki.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Czytaj też:

Paweł Szrot: apel Szymona Hołowni o ograniczenie wydatków na zbrojenia to skandal. Polska musi mieć jak się bronić

Waszczykowski: obawiam się, że na Zachodzie zwycięży myślenie, iż bardziej potrzebna jest Rosja niż Ukraina

Putin jest przygotowany do prowadzenia wojny przez lata. Sankcje amerykańsko-europejskie nie zatrzymały jego machiny wojennej – mówi europoseł PiS.

Witold Waszczykowski mówi o konieczności prowadzenia przez Zachód znacznie bardziej stanowczej polityki wobec Rosji. Jak wskazuje:

Putin jest przygotowany do prowadzenia wojny przez lata. Sankcje amerykańsko-europejskie nie zatrzymały jego machiny wojennej.

Zdaniem gościa „Popołudnia Wnet” niedopuszczalne jest dalsze funkcjonowanie Rosjan w światowym życiu kulturalnym, naukowym i sportowym.

Większość mieszkańców Rosji ogląda wojnę w telewizji jako mecz piłkarski. Muszą w końcu odczuć konsekwencje popierania imperializmu.

Jak ocenia rozmówca Jaśminy Nowak, część świata zachodniego przyzwyczaiła się do zbrodni rosyjskich.

W Niemczech i Francji mówi się że to Rosja, a nie Ukraina jest potrzebna.

Eurodeputowany komentuje ponadto dymisję Konrada Szymańskiego z funkcji ministra ds. europejskich. Ocenia, że koncepcja szukania kompromisu w relacjach z Brukselą całkowicie zawiodła i musi zostać zastąpiona przez bardziej stanowczą politykę.

Musimy zmienić strategię postępowania z instytucjami europejskimi; na wojnie ideologicznej nie ma możliwości zawarcia kompromisu.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.W.K.

Czytaj też:

Dr Kuźmiuk: Prawie cała Unia popiera wsparcie finansowe dla Ukrainy. Wypłatę środków blokują Niemcy

Stefan Laudyn: Na Warszawskim Festiwalu Filmowym zobaczymy powroty wspaniałych artystów

Źródło fotografii: Unsplash

Aktor, tłumacz i działacz kulturalny opowiada o Warszawskim Festiwalu Filmowym, którego jest szefem. Co zobaczymy na festiwalu? Dowiecie się z naszej rozmowy.

Warszawski Festiwal Filmowy „urośnie” o dodatkową kategorię, będącą w istocie „festiwalem w festiwalu”. Chodzi o konkurs ukraiński, czyli właściwie przeniesiony do Polski Festiwal Filmowy w Odessie:

Jest to najlepszy festiwal na ziemiach ukraińskich. Zobaczymy 11 filmów pełnometrażowych i 7 krótkich. Kino ukraińskie, mimo inwazji rosyjskiej, ma się dobrze. Jeden z filmów prezentowanych na konkursie ukraińskim – „Klondike” – zdobył już kilkanaście nagród na różnych festiwalach.

Wizytówką WFF jest oczywiście konkurs główny. Co zobaczymy?

To będzie miks debiutantów i starych znajomych. Zobaczymy światową premierę filmów „A Słońce wschodzi” i „Matka”. Mamy naprawdę świeży program.

To wszystko i jeszcze więcej w naszej audycji!

Posłuchaj:

Czytaj też:

Powstał film o Wasylu Stusie, jednak Ukraina przestaje promować kino historyczne

 

 

Dr Nikolaj Jež: Polacy mogą być dumni z Emila Korytki

Emil Korytko [źródło fotografii: gov.pl]

Polonista ze Słowenii opowiada o najsłynniejszym Polaku w historii Słowenii, a o którym (prawie) nikt u nas nie słyszał.

Nikolaj Jež (wykładowca akademicki, współtwórca katedry polonistyki na Uniwersytecie w Ljubljanie) przybliża naszym słuchaczom postać Emila Korytki herbu Jelita (1813-1839). Jest to postać mająca kluczowe znaczenie dla tożsamości narodowej Słoweńców. Korytko – były powstaniec listopadowy – został w 1837 r. wyrzucony z II roku studiów we Lwowie i zesłany do Ljubljany (wówczas Laibach) z rozkazu władz austriackich za działalność niepodległościową. Na zesłaniu zaczął badać kulturę słoweńską i nawoływał Słoweńców do walki o swoją samodzielność.

Tą decyzją Emil Korytko zapisał się na zawsze w naszej historii. Jego postać jest obecna w każdym podręczniku szkolnym, są ulice jego imienia. Jego dzieła poświęcone kulturze słoweńskiej – w tym zbiory pieśni ludowych – są podstawowym źródłem wiedzy o Słowenii.

– opowiada nasz gość.

Mimo że w Polsce jest zapomniany, to Korytko po dziś dzień wpływa na nauki humanistyczne w Słowenii.

Z jego prac korzystają historycy, etnografowie, muzykolodzy, antropolodzy kultury itp.

– wylicza wykładowca.

Posłuchaj naszej audycji!

[ARP]

Posłuchaj tu:

Czytaj też:

Domen Mezeg, dziennikarz: W Słowenii nie przeprowadzono lustracji

Ambasador RP w Budapeszcie: Węgrzy nie zamierzają dostarczać broni Ukrainie

Featured Video Play Icon

Parlament węgierski. Fot. Dirk Beyer, CC BY-SA 3.0 Wikimedia Commons

Sebastian Kęciek odpowiada na pytania: Jak mieszkańcy Węgier zareagowali na bombardowanie Ukrainy? Skąd się bierze prorosyjska postawa rządu węgierskiego?

Węgry w ostatnich latach objęły wielowektorowy model polityki zagranicznej. Oprócz członkostwa w UE i NATO Węgry współpracują z Rosją, krajami Azji Środkowej, Koreą Południową czy Chinami. Nasza polityka zagraniczna różni się od węgierskiej. Ale dyplomacja polega na szukaniu pól wspólnych, szczególnie w najistotniejszych tematach.

– mówi nasz gość.

Poważnym problemem rządu Orbana jest inflacja i uzależnienie od rosyjskiej energetyki. To właśnie rosyjska firma ma budować n.p. nową elektrownię atomową na Węgrzech.

Niestety, uzależnienie Węgier od surowców z Rosji nie zmalało w istotny sposób; w związku ze zbliżającą się zimą ten import nawet wzrósł.

– komentuje Sebastian Kęciek.

Być może to właśnie uzależnienie energetyczne sprawia, że Węgry nie chcą dostarczać broni Ukrainie…? Sebastian Kęciek rozmawiał z politykami węgierskimi:

Węgry nie zamierzają dostarczać broni Ukrainie. Główny argument polityków węgierskich jest przekonanie, że dostawy broni nie przyśpieszą zakończenia wojny.

Zapraszamy do posłuchania audycji!

Słuchaj tu:

Czytaj też:

Balazs Orban: Węgry chcą rozmów pokojowych między Rosją a Ukrainą. Dostawy broni nie służą pokojowi

Na granicy Europy czekają, przebierając nogami, nowi osadnicy / Jan Bogatko, „Kurier WNET” nr 100/2022

Zamknięcie trasy przez Polskę utrudniło przemyt osadników islamskich. Ci mogą w Niemczech nadal liczyć na przyjęcie i pomoc finansową, a także na opiekę ze strony islamskich klanów przestępczych.

Jan Bogatko

Piękny, nowy świat

Oriana Fallaci w swej, jak zwykle świetniej, książce Wściekłość i duma przedstawiła wizję Europy niszczonej przez islam w wojnie kultur. Już dziś wygląda ona inaczej niż 20 lat temu. Lewicowa subkultura zniszczyła cienką warstwę cywilizacji, zachodnia kultura skarlała do graffiti, dziurawych dżinsów i pseudotęczowej flagi LGBTQIA+. Na granicy Europy czekają, przebierając nogami, nowi osadnicy. Szlak przez Polskę zamknięty? Przemytnicy żywego towaru znają jeszcze inne drogi.

Faszyści zbudowali mur na granicy polsko-białoruskiej – uważa lewica, której celem jest, jak zwykle, zniszczenie istniejącego porządku. Litwa nie wpuszcza klientów biura podróży Łukaszenki, Bułgaria wzmacnia wprawdzie graniczne kontrole, ale granica nie jest na tyle szczelna, by powstrzymać napór osadników ze świata islamu. Bandy przemytnicze, wspierane przez lewicowe organizacje „humanitarne”, poczynają sobie coraz zuchwalej, ładunek agresji jest ogromny. Coraz częściej – tak, jak właśnie w Bułgarii, nieopodal Burgas – pościg za bandytami kończy się śmiertelną katastrofą. Katastrofa ta stanowiła nie tak dawno temu temat relacji telewizji ARD, przygotowanej w wiedeńskim studiu 1. programu niemieckiej telewizji. Oczywiście autorka programu jest pełna współczucia dla 17-letniego Mahmouda, który sam dotarł do Bułgarii kilka miesięcy temu. Mahmoud chce do Ziemi Obiecanej, do Niemiec. Rodzina bohatera reportażu jest już w Bułgarii – teraz chcą razem złożyć wniosek o azyl, i w drogę – do Niemiec!

Mahmoud może nie zna siedmiu języków obcych, jak jego brat w wierze z Senegalu, Hamadin Mballo, ale nie brak mu fantazji. Barwnie i nie bez dumy opisuje szturmowanie ogrodzenia na granicy turecko-bułgarskiej. „Droga do Bułgarii była groźna” – opowiada reporterce. Ale za pomocą drabiny pokonał ją, a następnie zeskoczył na drugą stronę: „Był to skok jak z czwartego piętra”, mówi Mahmoud. Reporterki kochają takie opowieści. Potem Mahmoud wstał i pobiegł dalej.

W Polsce furorę w lewicowych mediach, jak TVN, robił niejaki Ibrahim, który przez sześć dni nie jedząc i nie pijąc, płynął rzeką. Jak opowiadał zresztą pewnej pani, zatem to prawda. Granica turecko-bułgarska jest trudna do sforsowania, ale coś się tam dzieje, opowiada gość TV ARD; zbierają się tam tłumy, jedni uciekają – jak mówi – przed wojną w Syrii, innym doskwiera ciężkie życie w Turcji.

Zamknięcie trasy przez Polskę zmusiło handlarzy żywym towarem, zapewniających migrantom podróż do Niemiec za ciężkie pieniądze, do zmiany trasy i utrudniło przemyt osadników islamskich. Ci mogą w Niemczech nadal liczyć nie tylko na przyjęcie i pomoc finansową, ale także na opiekę ze strony islamskich klanów przestępczych, na przykład w Berlinie, zapewniających nowym, młodym i sprawnym osadnikom intratne zajęcie (ostatnim przykładem ich działalności był rabunek skarbów z muzeum w drezdeńskiej Residenz). Zaproszenie ze strony byłej kanclerz Angeli Merkel sprowadzające się do jednego słowa – Wilkommen – zachowało widać ważność po dziś dzień. Zmusza to państwa, przez które prowadzą przemytnicze szlaki, do podejmowania wszelkich wysiłków na rzecz ochrony granic.

Ostatnio w nawet w Finlandii padł pomysł zbudowania nowoczesnego ogrodzenia na granicy z Rosją. Polski przykład znajduje widać naśladowców u myślących, nie tylko krytyków wśród bezmyślnych.

Jesienią rozmawiałem o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej z premierem rządu krajowego w Saksonii, Michaelem Kretschmerem. Bardzo dziękował on rządowi w Warszawie za udaną operację powstrzymania na zewnętrznej granicy UE napływu nielegalnych imigrantów.

W reportażu telewizji ARD jest także mowa o tym, że Bułgaria stawia na szczelną ochronę granic i odstraszanie. Rząd w Sofii zwiększył już siły straży granicznej, lecz na tym nie koniec. Bułgaria planuje dalszy wzrost sił tej straży. Przyczyna jest prozaiczna – liczba przypadków nielegalnego przekroczenia granicy z Turcją wzrosła dwukrotnie w porównaniu z rokiem ubiegłym – jak informuje sofijski resort spraw wewnętrznych – do 103 tysięcy przypadków. To zmusiło rząd Bułgarii do działania.

Presja ze strony nielegalnych imigrantów na wschodniej granicy Unii Europejskiej negatywnie wpływa na poziom stresu u władz, jak i popieranych przez tzw. organizacje humanitarne osadników z krajów islamskich. Ta ogólna nerwowość przekłada się na statystykę wypadków drogowych w Bułgarii. To nie przesada: co kilka dni dochodzi na szlaku bałkańskim do ciężkich wypadków – nie tak dawno temu w centrum Burgas, miasta blisko granicy z Turcją, dobrze znanego turystom z Polski, doszło do scen jak z filmów gangsterskich: autobus firmy przemytniczej, przewożący 47 islamskich klientów, w centrum miasta ścigał się z policyjnym patrolem. Pojazd przemytników uderzył w samochód policyjny, niemal nic z niego nie zostało, dwaj policjanci zginęli na miejscu. Zatrzymano kierowcę, 18-letniego Syryjczyka. Przedsiębiorca transportowy przebywa w Bułgarii w charakterze „uchodźcy”.

Tragedia wywołała szerokie echo, tym bardziej, że zdaniem prokuratora z Burgas, Georgija Czyniewa, był to w zasadzie mord. Autobus był skradziony, miał sfałszowane tablice rejestracyjne. Przed rozmyślnym najechaniem na samochód policyjny dwukrotnie przejechał on bez zatrzymania przez punkty kontroli drogowej. Pasażerami byli głównie młodzi mężczyźni, czyli typowi „uchodźcy wojenni”, jak niemieckie lewicowe media określają islamskich osadników.

Szef bułgarskiego MSW, Iwan Demerdżiew, oświadczył wobec prasy, że będzie zdecydowanie zwalczać bandy przemytników żywego towaru: „Wypowiedziano nam wojnę i odpowiemy na nią z całą surowością prawa”. Zapowiedział on kontrole w ośrodkach dla „uchodźców” w Bułgarii, bowiem – jak stwierdził – tam właśnie znajdują się zorganizowane gangi przemytnicze. Zarazem minister postawił poważny zarzut straży granicznej – jego zdaniem jest ona skorumpowana i zarabia na przemycie żywego towaru. Inaczej nie doszłoby do tego – uważa minister spraw wewnętrznych – by tak wielka grupa nielegalnych migrantów znalazła się w centrum Bułgarii. Demerdżiew nie wyklucza, że biznes przemytniczy kwitnie przy pomocy straży granicznej wzdłuż tureckiej granicy i nad Morzem Czarnym na południe od Burgas. Zapewnia, że jest w posiadaniu informacji w tej sprawie. Teraz użycie dronów ma zwiększyć bezpieczeństwo granicy, do tego przeprowadza się remont płotu granicznego, zbudowanego już w 2013 roku. Z kolei minister obrony w Sofii, Dimitar Stojanow, postanowił skierować do ochrony granicy na południowym wschodzie Bułgarii dodatkowo 300 żołnierzy.

Także sytuacja na granicy węgiersko-serbskiej nie wróży nic dobrego. W Suboticy napięcie wisi w powietrzu. Tłumy nielegalnych imigrantów stawiają sobie za cel przedostać się na Węgry. Do węgierskiej zapory granicznej jest stąd niewiele kilometrów. Dla młodych piechurów to żaden wysiłek.

Z reportażu ARD dowiadujemy się, że na szlaku prowadzącym w kierunku Węgier „uchodźcy”, jak reporterka niemieckiej stacji telewizyjnej nazywa osadników islamskich, „poruszają się małymi grupkami, wsiadają do taksówek (!), koczują na łąkach czy w opuszczonych budynkach. ARD informuje, że Serbia nie jest już w stanie przyjąć nowych imigrantów, i to od dawna. Reporterka relacjonuje:

„W zrujnowanym budynku przebywa młody człowiek z Jemenu. Opowiada, że trasę z Egiptu do Grecji pokonał piechotą. Potem – mówi dalej – zapłacił 3000 euro przemytnikowi, by dostać się do Serbii. „W pojedynkę nie da się przejść granicy” – stwierdził młody Jemeńczyk; trzeba jechać w jeepie, przepełnionym do granic możliwości”; z nim jechało w sumie 15 osób”.

O wypadek nietrudno. Jak w połowie września na granicy austriacko-węgierskiej. W Burgenlandzie, kraju związkowym Austrii, wojsko chciało skontrolować samochód. Ten dodał gazu, wypadł z drogi i uderzył w drzewo. W samochodzie, przeznaczonym dla siedmiu pasażerów, jechało obok rumuńskiego kierowcy 16 pasażerów z Indii, Pakistanu i Afganistanu. Policję zaskakuje rosnąca bezczelność handlarzy żywym towarem.

Helmut Marban z policji w Burgenlandzie wskazuje na niepokojącą tendencję. Aktualnie na rynku przemytniczym jest wielka liczba młodych mężczyzn, o których zabiegały liczne organizacje przestępcze i którzy – cytat: „są bardzo agresywni i bezwzględni, gotowi poświęcić życie klientów i własne”.

Policji w Burgenlandzie udało się w tym roku zatrzymać 205 przemytników; to znacznie więcej niż rok temu. Austriacka ekspertka ds. migracji, Judith Kohlenberger, uważa, że za wzrost liczby nielegalnych imigrantów odpowiada sytuacja geopolityczna oraz „efekty dodatkowe”, jak napaść Rosji na Ukrainę.

Klienci przemytników to ludzie zamożni. Już w 2016 roku za przemycenie 1 osoby z Afganistanu do Niemiec trasą bałkańską imigrant płacił średnio między 4700 a 5500 dolarów. Mniej kosztowała podróż z Syrii i Iraku – od 3600 do 4000 dolarów. Z kolei z Afryki Wschodniej przejazd – bez jedzenia i noclegu – do Włoch przez Morze Śródziemne kosztował od 3300 do 5000 dolarów. Teraz, po zwycięstwie wyborczym Meloni w Włoszech, usługi przemytników niewątpliwie zdrożeją. Trasa bałkańska zdrożała z uwagi na zabezpieczenia techniczne granic (głównie na Węgrzech) od roku 2016 średnio o 10 procent. Wycieczki łodziami z Turcji do Grecji staniały natomiast z powodu na brak szans dalszej podróży z 800 dolarów na osobę do około 300.

Felieton Jana Bogatki pt. „Piękny, nowy świat” znajduje się na s. 3 „Wolna Europa” październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022.

 


  • Październikowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Bogatki pt. „Piękny, nowy świat” na s. 3 „Wolna Europa” październikowego „Kuriera WNET” nr 100/2022

Krzysztof Tchórzewski, PiS: Szef KPRM powinien być osobą młodą

Zmiany w rządzie! Ze swoim stanowiskiem pożegnał się Michał Dworczyk, szef Kancelarii Premiera. Kto zastąpi go na tym stanowisku? Radio Wnet pyta o to K. Tchórzewskiego, posła PiS.

Krzysztof Tchórzewski zachowuje dyplomatyczne milczenie, jeśli chodzi o nazwisko następcy Dworczyka. Mówi się, że najpoważniejszym kandydatem jest Marek Kuchciński, wcześniej marszałek Sejmu. Nasz gość jednak nie potwierdza tych ustaleń:

Marek Kuchciński jest jednym z najbardziej doświadczonych polityków w naszym obozie. Trudno mi jednak określić, czy akurat on znajdzie się na stanowisku szefa Kancelarii. To jest były marszałek Sejmu, powinno mu się zaproponować stanowisko ministra.

Magdalena Uchaniuk zapytała też posła, czy prawdziwe są plotki, że konflikt między Mateuszem Morawieckim a Jackiem Sasinem dotyczy energetyki. Jest to temat bliski Tchórzewskiemu, gdyż był do 2019 r. był ministrem energii. Co na to nasz gość?

Czy to akurat o to toczy się spór? Nie jestem pewien. Jestem jednak zwolennikiem różnicy zdań, z której wynika wspólne, konstruktywne stanowisko.

– zagadkowo stwierdza Krzysztof Tchórzewski.

[ARP]

Posłuchaj!

Przeczytaj!

Piotr Trudnowski (Klub Jagielloński): Opozycję jednoczy tylko niechęć do PiS

 

Wojciech Jakóbik: Kryzys energetyczny przekształca się w kryzys gospodarczy

Redaktor naczelny portalu „Biznes Alert” komentuje najnowsze doniesienia w sprawie eksplozji w rurociągach Nord Stream i perspektywy ekonomiczne na nadciągającą zimę, która ma być wyjątkowo trudna.

Wojciech Jakóbik krytykuje politykę rządu wobec kryzysu ekonomicznego. Jego zdaniem system zabezpieczeń socjalnych – tzw. tarcze antykryzysowe, zasiłki węglowe itd. – jest nieefektywny i nieskuteczny. Niesprawnie działający pakiet socjalny nie pomoże obywatelom w trudnej sytuacji, a tylko napędzi inflację. Jakóbik ma również dla nas wszystkich smutną wiadomość:

 Prawdopodobnie w najbliższym czasie znowu zostaną podwyższone stopy procentowe!

– podejrzewa.

Niełatwą sytuację ekonomiczną w Europie pogorszył wybuch w gazociągach Nord Stream. Najnowsze doniesienia wskazują, że wybuchy wcale nie były awarią! Nasz ekspert mówi, że:

Z tego, co ustaliły media niemieckie, wyrwy w rurociągach Nord Stream 1 i 2 musiały powstać tylko przy użyciu wielkiej ilości materiałów wybuchowych. Tylko służby specjalne mogą dokonać takiej akcji.

Zapraszamy do odsłuchania!

[ARP]

Posłuchaj:

Czytaj też:

Janusz Kowalski: celem polskiej polityki powinno być wyłączenie Nord Stream 1

Chodzi o to, by uczyć nie tego, co teraz umieją profesorowie, ale tego, co wkrótce będzie potrzebne w pracy absolwentom

Łatwo zsumować koszty jazdy po alkoholu czy po narkotykach. Ale nikt nie wie, ile nas kosztuje zastój w programach nauczania i wychowania do pracy i współżycia z inteligencją prawdziwą i sztuczną.

Andrzej Jarczewski

(…) W roku 1990 pojawiła się prawie nieznana w PRL instytucja buforowa dla pracodawców i pracowników tracących zatrudnienie, nazwana „rynkiem pracy”. Natychmiast jednak ujawniła się druga funkcja tej instytucji: przechowywanie świeżych absolwentów. A to są różne, z punktu widzenia społecznych skutków, funkcje. Pierwsza – konieczna, druga – szkodliwa. Pierwsza funkcja służy wyłącznie tym, którzy już pracowali, druga obejmuje tylko absolwentów pewnego etapu kształcenia, stanowiąc bufor między szkołą a pracą zarobkową. Aspekty poboczne na razie pomijam.

Rynek pracy w pierwszej funkcji musi być pielęgnowany. W drugiej – zlikwidowany, a przynajmniej zminimalizowany!

Pracodawcy powinni zaspokajać swoje potrzeby kadrowe już w szkołach i na uczelniach. Tymczasem szkolnictwo wypycha wychowanków na rynek pracy, a dopiero tam przebierają w nich pracodawcy. Ten marnotrawny stan rzeczy potępiam. Pokazuję, jak się z tym uporano za granicą i co teraz należy zrobić w Polsce.

Bufory dla absolwentów

Dlaczego jednak na rynek pracy w ogóle trafiają absolwenci szkół i uczelni? Przecież mieliśmy kilka lat na znalezienie miejsca dla każdego z nich. Odpowiedzi bywają różne, ale dwie są najczęstsze. Pierwsza: w latach wysokiego bezrobocia po prostu trudno było o zatrudnienie, więc rynek pracy stanowił swego rodzaju przechowalnię dla młodzieży (ten argument, niegdyś prawdziwy, dziś jest już fałszywy).

Druga odpowiedź jest ważniejsza. Otóż – zarówno w PRL, jak i w III RP – szkolnictwo nie wiedziało, jak przygotowywać swoich wychowanków do pracy zarobkowej. Oświatę regularnie reformowano, co kończyło się zawsze wielkim sukcesem w postaci zreformowanego systemu edukacji.

Szkoły były coraz lepsze (mamy aż dwa uniwersytety w piątej setce na świecie), ale czy ktoś z ręką na sercu może powiedzieć, że późniejsi absolwenci są jakoś lepsi od wcześniejszych? Owszem, lepiej wypełniają testy i sprawniej posługują się smartfonami. Ale czy więcej wiedzą? Czy poprawniej rozumują?

Czy potrafią smartfon skonstruować? Czy są lepiej przygotowani do jakiegokolwiek fachu? Odpowiedzi oszczędzę, bo takie efekty nigdy nie były realizowanym celem edukacyjnych reform, choć – oczywiście – wybitni nauczyciele w swoich dziedzinach zawsze uzyskiwali wybitne rezultaty.

Dodajmy, że w pierwszej dekadzie III RP zaczęły się mnożyć przechowalnie wyższego sortu w postaci prywatnych uczelni, umożliwiających młodzieży przeczekanie złej koniunktury w gospodarce. Generowało to pasożytniczą koniunkturę w szkolnictwie wyższym, która – odrywając uczonych od pracy naukowej – dawała im łatwe pieniądze za dydaktyczną chałturę. Punktowe sukcesy nauki polskiej nie zastąpią patentów, innowacyjności gospodarki, odkryć i nagród Nobla. Dziś powiatowe parauniwersytety zamykają swoje filie i powoli znikają z edukacyjnej mapy, bo demograficzny niż wytracił polskich kandydatów na parastudentów. Są jeszcze zagraniczni i dzięki nim chwilowo liczba studentów nie spada.

Na poziomie średnim zastosowano jeszcze gorszy bufor. Masowej likwidacji szkół zawodowych towarzyszyło przepychanie młodzieży do tańszych gimnazjów i liceów o różnych nazwach. „Skoro nie wiemy, do jakiego fachu kształcić w technikach i zawodówkach – uczmy dzieci byle czego”.

Nie pomyślano, że pracownik z „byle czym” w głowie może być tylko „byle jaki”, co skutkuje m.in. słabą produktywnością, lichą jakością pracy i niskim poziomem aktywności zawodowej. Kto nic nie umie, łatwo znajdzie usprawiedliwienie dla własnej bezczynności, a gospodarka oparta na takiej wiedzy nie może konkurować ze światową czołówką. Przy okazji odnotujmy „równościowe” działania dostosowawcze szkolnictwa średniego. By sprostać masowemu pędowi do byle jakiego, ale wyższego wykształcenia… obniżono standardy.

Obserwowaliśmy za to społecznie kosztowny rozrost szkół kursowych, które umożliwiały zdobywanie dyplomów czy certyfikatów za pieniądze klienta lub z urzędu pracy. Wszak pracodawca nie przyjmie kandydata, który nie ma uprawnień zawodowych, pozwalających podjąć się danego zajęcia. W razie wypadku właśnie te dokumenty bada się w pierwszej kolejności. Szkoła ich na ogół nie daje, a tylko największych pracodawców stać na solidne szkolenie nowo przyjętych. (…)

Kiedyś wierzyliśmy, że władze państwowe, gdy się dowiedzą o stanie rzeczy, natychmiast – wzorem niektórych samorządów – podejmą stosowne decyzje.

Okazało się jednak, że wszystkie kolejne władze, monitowane w tej sprawie co rok, nie zrobiły nic, a właściwie – zrobiły coś gorszego: reformowały system urzędów pracy i system oświaty jako odrębne, nic o sobie niewiedzące światy. (…)

Koszty niewykształcenia

Volkswagen nauczył nas metody, która dziś ma znaczenie tylko historyczne, ale – jako ilustracja – pozwala doskonale wyjaśnić, o co chodzi. A chodzi o to, żeby w szkołach i na uniwersytetach uczyć nie tego, co potrafią teraz profesorowie, ale tego, co wkrótce będzie potrzebne w pracy absolwentom (stwierdzenie porażające w Niemczech banałem, a w Polsce… niespełnieniem)! To nie przypadek, że kraje, które prawidłowo rozwiązały ten problem, lokują się w światowej czołówce rankingu PKB. Z kolei np. Hiszpania, która bezrefleksyjnie wrzuca absolwentów na rynek pracy, na tej liście powoli się obsuwa.

W narzędziowni FSM (z powodów, które za chwilę się wyjaśnią) pracowało aż 1200 fachowców, ściąganych z całej Polski niezwykle atrakcyjnymi warunkami płacowymi i mieszkaniowymi. Kształcono też nowych pracowników. Okazało się jednak, że praca starannie kompletowanych zespołów przynosiła rezultaty wysoce niezadowalające.

Teraz fakt rewelacyjny i do dziś rewolucyjny. Naprawę tej sytuacji rozpoczęto od analizy tzw. braków, czyli nieudanych produktów narzędziowni. Dwóch znakomitych inżynierów oddelegowano na trzy miesiące do przebadania tych braków. Ich ustalenia wstrząsnęły dyrekcją zakładu. Dowiedli bowiem, że 68% braków w produkcji wynika z braków w kształceniu! Pozostałe winy obarczały organizację, felery materiałowe i inne.

Wykonano szczegółowe badania stanowiskowe i wykazano, że programy nauczania nie obejmowały od 20% do nawet 50% treści pracy, czyli zbioru działań roboczych. Te przełomowe wyniki natychmiast posłużyły do radykalnej zmiany programów kształcenia w szkołach zawodowych FSM. Jednocześnie poprawiano organizację pracy, warunki BHP i eliminowano złe materiały już przed wejściem na produkcję.

Nieuprawiana w Polsce nowoczesna ekonomika oświaty analizuje nie tylko koszty kształcenia zawodowego i efekty pracy. Bada również koszty niedokształcenia. To są nie tylko owe braki, ale również wiele składników nieefektywności, w tym zwłaszcza zła organizacja pracy. Wszak kształcenie zawodowe obejmuje nie tylko ślusarzy, ale i przyszłych dyrektorów i logistyków.

Ogromne koszty ludzkie i finansowe ponosimy z powodu wypadków przy pracy. Czy ktoś policzył, jaki procent kosztów wynika ze złego kształcenia? Nie ze złego wykształcenia, bo tą winą lubimy obarczać i karać sprawców. Chodzi o koszty braków w treści kształcenia we wszystkich szkołach (od dziecka!). Łatwo zsumować koszty jazdy po alkoholu czy po narkotykach. Ale nikt nie wie, ile nas kosztuje zastój w programach nauczania i wychowania do pracy i współżycia z inteligencją prawdziwą i sztuczną.

Jeszcze zapowiadane wyjaśnienie przerostów zatrudnienia w bielskiej narzędziowni. Otóż żadnych przerostów nie było. Wytwarzano tam narzędzia do produkcji nie tylko pojazdów małolitrażowych, ale też… długolufowych. Na całe RWPG! Słyszymy, że jeszcze dziś te pojazdy są wdzięcznym celem dla Bayraktarów.

Synchronizacja

Media epatują nas odkrywczymi spostrzeżeniami, że stale powstają nowe zawody, że zanikają stare i że w ogóle można się w tym pogubić. Owszem, kto nie szuka drogi i kręci się w kółko, zagubić się może. Ale akurat w sprawie nowych zawodów jest zupełnie inaczej niż alarmują telewizyjni dyletanci z eksperckimi tytułami.

Śledzimy te zmiany od półwiecza, a od lat dziewięćdziesiątych bardzo dokładnie. Okazuje się, że zmiany jakichkolwiek rzeczywistych (nie nazewniczych) parametrów rynku pracy są zadziwiająco powolne. 3-procentowa zmiana w ciągu roku jest rzadko spotykanym skokiem. W dłuższym okresie przeważają korekty mniejsze niż 2% średniorocznie, ale to się kumuluje i po 50 latach potrafi zadziwić tych seniorów, którzy porównują obecną sytuację ze stanem znanym sobie z młodości.

Tylko wyjątkowo, np. z powodu wojny, zmiany ustroju, epokowego wynalazku (internet) czy pandemii jakiś parametr nagle rośnie lub spada o kilkanaście procent, by zresztą szybko się uregulować, gdy warunki powrócą do normy. Oczywiście – nic po skoku nie wraca na poprzedni poziom. Masowe przetestowanie pracy zdalnej pokazało, że udział tej formy zatrudnienia może być wyraźnie wyższy niż kiedyś, choć nie aż taki, jak w czasach zarazy. Podobnie jest z zainteresowaniem informatyką, uważaną za dziedzinę rozwijającą się najszybciej. Cóż, inżynierem informatykiem zostałem pół wieku temu. Gdyby przez ten czas przybywało po 3% informatyków rocznie, to (procent składany) dziś byłby to najliczniejszy zawód w Polsce, a tak nie jest i raczej nie będzie.

Niewiele (w relacji do światowej czołówki) wydajemy na wdrożenia i rozwój, bo nawet nie wiemy, co należy wdrażać. Trwonimy za to co roku ogromne kwoty na bezproduktywne badania – zabadanego na śmierć – rynku pracy.

Informacje o kierunkach rozwoju regionalnego i lokalnego agregowane są w silosach branżowych, do których dyrektorzy szkół, kuratorzy, a nawet rektorzy czołowych uczelni nie mają dostępu i nie próbują go zdobyć. Nie potrafią zsynchronizować nadawania kwalifikacji z zapotrzebowaniem na kwalifikacje.

Ale gdyby nawet chcieli, to i tak natrafią na inne trudności, które np. Japończycy pokonali już w latach sześćdziesiątych XX w. Tam i wtedy przebadano instytuty naukowe, biura projektowe, zakłady doświadczalne i – ciekawostka – prototypownie. Starano się odnaleźć, nazwać i opisać te czynności robocze, które wymagają nowego kształcenia w epoce przechodzenia z żelaza na krzem.

W Japonii, w Niemczech, w Korei Południowej, a później m.in. w Chinach synchronizację gospodarki i edukacji rozpoczęto od przygotowania nauczycieli zawodów przyszłości. Ktoś musiał najpierw dowiedzieć się, jakie to będą zawody (prognoza struktury zawodowo-kwalifikacyjnej), a ktoś inny musiał uczyć przyszłych nauczycieli przyszłych zawodów. Efekty kazały na siebie czekać długo. Co najmniej siedem lat. Ale nadchodziły falami i dały tym krajom, również nieposiadającym surowców, nadzwyczajne sukcesy.

Dla kogo kształcimy

(…) Polsce nadal brakuje narzędzia do bieżącej obserwacji, prognozowania i wspierania zmian kierunków kształcenia w rytm zmieniającej się gospodarki.

Dominuje pogląd, że – w edukacji – można finansować działalność dowolną, zgodną z przekonaniami osób odpowiedzialnych za sprawy inne niż gospodarka. Nie piszemy jednak, że edukacja powinna pełnić funkcję służebną względem potrzeb narodu, bo… rozdzióbią nas kruki, wrony.

Nabyte w szkołach kwalifikacje zwykle nie pozwalają od razu podjąć pracy w okolicy. A skoro i tak trzeba uczyć się nadal, to owa „okolica” może – w oczach młodzieży – rozszerzyć się do granic Unii Europejskiej i dalej. Jednym ze skutków tego stanu rzeczy jest drenaż polskich zasobów pracy, realizowany przez kraje bogatsze pod osłoną zwodniczo nazywanych systemów, jak np. Europass, Eures, a poniekąd i Europejskie Ramy Kwalifikacji. Również inne zinstytucjonalizowane koncepcje (European Labour Authority z rocznym budżetem 50 milionów €) pomagają państwom rozwiniętym w wyciąganiu najbardziej aktywnych, młodych pracowników z parakolonialnie eksploatowanych regionów świata.

Cele tych systemów, programów, biur itd. brzmią szlachetnie, a niektóre skutki bywają też (indywidualnie) pozytywne. Teraz jednak zajmujemy się skutkami społecznymi, uważanymi w Europie za uboczne, a w Polsce za coraz bardziej szkodliwe: obciążanie kosztami edukacji krajów biednych i czerpanie pożytków z pracy absolwentów w krajach bogatych. Ma to drugorzędne znaczenie, gdy chodzi o pracę na zmywaku, i absolutnie pierwszoplanowe, gdy Polska traci lekarzy, inżynierów czy naukowców. Należy stale mieć na uwadze, że te Euresy, Europassy i różne inne eurokoncepty instytucjonalne nie powstały w celu rozwiązywania problemów polskich. Przeciwnie. Każdy kraj dba o własne interesy. A jak nie dba – niech się nie dziwi.

Cały artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Patologiczny bufor, czyli rynek pracy” znajduje się na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022.


 

  • Wrześniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Patologiczny bufor, czyli rynek pracy” na s. 7 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 99/2022