Witold Waszczykowski / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET
Eurodeputowany PiS krytykuje Sojusz Północnoatlantycki za działania podejmowane od momentu wybuchu wojny na Ukrainie w 2014 roku. Jego zdaniem nasz kraj nie może liczyć na wsparcie NATO.
Turcja oddaliła wczoraj swoje weto w sprawie przystąpienia Finlandii i Szwecji do NATO. Co to oznacza dla Europy? Z pewnością zwiększy się bezpieczeństwo Bałtyku. Rosyjska flota i lotnictwo będą miały duże problemy, by funkcjonować w rejonie akwenu. Państwa skandynawskie nie zostaną jednak od razu włączone do działań obrony Sojuszu.
Procesy ratyfikacyjne w poszczególnych krajach członkowskich będą trwały co najmniej rok. Potem wiele miesięcy Finlandia i Szwecja będą wdrażane w system działania NATO.
Mówi eurodeputowany PiS Witold Waszczykowski. Na pomoc Skandynawów będziemy musieli trochę poczekać, tymczasem wojskowe wsparcie Polsce i krajom bałtyckim przydałoby się już teraz. Wiele wskazuje na to, że na ten moment musimy sobie radzić sami.
W naszym kraju już dawno powinny być baterie Patriot, powinno już dawno stacjonować kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Sojuszu. Oddziały stacjonujące już w Polsce mają co prawda zostać podniesione do poziomu brygad (3 – 4 tys. żołnierzy), ale będą one pełnić funkcję symboliczną. Nie zajmą się obroną konkretnego odcinka.
Prezydent Finlandii Sauli Niinisto powiedział, że Ankara zgodziła się wycofać swój sprzeciw wobec akcesji Szwecji i jego kraju do NATO. Osiągnięcie porozumienia potwierdził Jens Stoltenberg.
Sekretarz Generalny Jens Stoltenberg poinformował, że pierwszym dniu szczytu NATO w Madrycie zawarto porozumienie dotyczące przyjęcia Szwecji i Finlandii do Sojuszu. Jak powiedział:
Turcja, Szwecja i Finlandia podpisały memorandum, które bierze pod uwagę obawy Turcji, w tym kwestie dotyczące eksportu broni i walki z terroryzmem.
Franciszek Sterczewski odbiera w Sejmie RP zaświadczenie o wyborze na posła IX kadencji/Fot. Sejm RP/CC BY 2.0
W nocy poznańska policja zatrzymała do kontroli mężczyznę jadącego zygzakiem na rowerze. Franciszek Sterczewski odmówił poddania się badaniu alkomatem uzasadniając to statusem posła – donosi RMF.FM.
Zatrzymany przez funkcjonariuszy pojazd nie miał żadnego oświetlenia. Wyczuwając woń alkoholu od rowerzysty policja chciała przebadać go alkomatem, jednak mężczyzna przedstawił się jako poseł. Polityk miał także odmawiać wykonywania poleceń funkcjonariuszy, takich jak stanie w bezpiecznym miejscu. Ostatecznie poseł Koalicji Obywatelskiej przypiął rower w miejscu zatrzymania i poszedł dalej piechotą.
Flaga NATO / Fot. Sergeant Paul Shaw LBIPP (Army) / CC0
Czego można oczekiwać po najbliższym szczycie Sojuszu Północnoatlantyckiego? Jacek M. Raubo o tym, nad jakimi rozwiązaniami należałoby popracować w ramach NATO.
Przede wszystkim oczekuję tutaj wzmocnienia tych narzędzi które są rozwijane w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego od dłuższego czasu.
Dr Jacek M. Raubo wyjaśnia, czego oczekuje od najbliższego szczytu Sojuszu. Chodzi o kwestie związane z mobilizacją, przerzutem wojska i logistyką. Pakt musi mieć możliwość elastycznego działania na różnych szerokościach geograficznych- od Afryki po Arktykę.
NATO ma rozbudowany element odstraszania, więcej do zrobienia jest jeżeli chodzi o obronę.
Potrzebne są nowe rozwiązania w zakresie reagowania kryzysowego.
Ekspert ds. obronności odnosi się do apeli Ukrainy o dostawy systemów rakietowych. Wyjaśnia, że należy rozdzielić działania Sojuszu i jego poszczególnych członków.
NATO nie jest gwarantem dostaw uzbrojenia; to ciężar poszczególnych państw członkowskich.
Do Sojuszu chcą dołączyć Szwecji i Finlandia. Analityk Defence24.pl sądzi, że kraje te zostaną przyjęte do Paktu, zauważając, iż już teraz są one w znacznym stopniu zintegrowane z działaniami Sojuszu. Zastrzeżenia wobec akcesji tych dwóch państw zgłasza Turcja.
Wydaje mi się, że takie zasygnalizowanie […] to niezbyt delikatna forma nacisku na inne państwa. Ale to jest nadal tylko forma nacisku.
Wskazuje, że mocarstwa mają narzędzia, aby rozmawiać z Turcją i przekonać ją do zmiany stanowiska.
Stanisław Kaczor Batowski, Atak husarii. Chocim | Fot. domena publiczna
Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo.
Piotr Sutowicz
Czy historia się powtarza?
Wszyscy skłonni jesteśmy stawiać sobie takie pytanie. Ludzie wiedzący cokolwiek o przeszłości albo tacy, którym się wydaje, że coś wiedzą, często odwołują się do niej, komentując współczesność, a nawet prognozując przyszłość. Dokonując jednak zbyt uproszczonych analogii, sami siebie w jakiś sposób ograniczamy w możliwości interpretacji tego, co dzieje się wokół nas.
Z drugiej jednak strony, historia może być „nauczycielką życia” narodów, a nawet całych społeczeństw, trzeba jednak na nią patrzeć szeroko, czasami odrzucając szaty aktualnych mód i politycznych poprawności. Jest ona, według nieco sztampowej definicji, nauką o człowieku w czasie i przestrzeni. Mnie uczono, że aby można było mówić o tym, że coś jest historią, musi się owo zjawisko czy proces zamknąć, zakończyć.
W sensie szerszym niezwykle trudno o czymś z całą stanowczością powiedzieć, że jest księgą całkowicie zamkniętą, nawet bowiem najdawniejsze artefakty z historii ludzkości gdzieś tam w nas żyją.
Dla potrzeb moich dzisiejszych rozważań nieco ograniczę tendencję patrzenia w aż tak szerokim kontekście i spróbuję, może w sposób nieoczywisty, dojść do kwestii powtarzalności czy też kontinuum procesów dziejowych w naszych warunkach. W tym wypadku ze względu na szczupłość miejsca wybiorę sobie rzeczy ściśle określone.
Geografia i historia
Położenie geograficzne państw jest w miarę stałe, choć oczywiście nie należy być w tym poglądzie zbyt stanowczym. Pewne rzeczy i tu mogą być szokujące. Dla przykładu, Niemcy zjednoczone przez Prusy (?) przesunięte zostały tak daleko ku wschodowi, że swój ośrodek centralny ulokowały na ziemiach jeszcze w średniowieczu nieniemieckich, czyli w okolicach jednego z państw słowiańskich – Kopanicy. Tak, mam ma myśli dzisiejszą dzielnicę Berlina.
Podobna rzecz wydarzyła się na wschodzie, gdzie imperium rosyjskie zdobyło na Szwecji obcy sobie etnicznie teren nad Bałtykiem, zamieszkały przez niejakich Ingrów, i zbudowało tam wielkim kosztem stolicę państwa, która miała być jego oknem na świat: Petersburg, Piotrogród czy Leningrad – jego nazwy się zmieniały, ale funkcja raczej nie. Ale nawet takie przesunięcia ośrodka państwa nie powinny dziwić. Wpisują się one bowiem w coś większego, czego ofiarą pada owa pożądana stałość geograficzna. Mam tu na myśli dążenia do ekspansji, ta zaś potrafi być tendencją bardzo trwałą. Mamy więc do czynienia z ciągłością, niekiedy – jeżeli za punkt obserwacyjny przyjmiemy długość jednego życia – niedostrzegalną.
Cesarstwo Rzymskie Narodu Niemieckiego czy inne emanacje nacji germańskiej w średniowieczu i po nim dążyły do przesunięcia się na wschód i to się im w dużym stopniu udało. W pewnym momencie przybrało owo dążenie postać polityczną, której celem było opanowanie czy to Królestwa Polskiego, czy potem Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Znaczna część dzisiejszych historyków działających w Polsce, tudzież publicystów, zarzuciłaby mi XIX-wieczny epigonizm. Trudno. Odpowiem najprościej jak potrafię: przesunięć linii na mapie, jakie można wyrysować w atlasie historycznym, oszukać się nie da.
Natomiast dyskutować można nad poszczególnymi faktami i błędami politycznymi, które możemy wpisywać w ową powtarzalność historii, chociaż musimy zdać sobie sprawę z tego, że jest to zabieg niebezpieczny, albowiem mówiąc o poszczególnych zjawiskach czasowo-przestrzennych, spełniających kryteria bycia historią właśnie, znamy ich przyczyny i konsekwencje, a więc możemy je oglądać ze wszystkich stron, czego współcześni tym faktom ludzie zrobić nie mogli, a więc ich ułomność w tej kwestii była znacznie większa niż nasza.
By takową przezwyciężyć, musimy odnieść się do algorytmu historycznego i wziąć pod uwagę, że inni, w tym posiadacze przeciwnych do nas celów, robią to samo.
A więc w sytuacji, w której Królestwo Polskie przemieniło się w początkowo luźny, a potem centralizujący się coraz bardziej konglomerat zwany Rzeczpospolitą, której przydawano przydomek Obojga Narodów, owe dążenia niemieckiego ośrodka siły do wkroczenia nad Wisłę i dalej na wschód zostały zatrzymane. Co prawda bocznej odnodze niemczyzny udało się przesunąć swe panowanie na naddunajskie doliny rządzone do 1526 roku przez Jagiellonów, a następnie, po pokonaniu sułtanów, Habsburgowie, bo to oni dowodzili tym kierunkiem marszu, wkroczyli również na Bałkany, ale nie przekroczyli politycznych granic Rzeczpospolitej. Klęska militarna, jaką ponieśli oni w czasie wojny o koronę Rzeczpospolitej po krótkotrwałym panowaniu Henryka Walezego, czego symbolem jest upokorzenie w bitwie pod Byczyną, pokazało ich bezsiłę w tych dążeniach. Czas jednak biegł.
Naród musi wiedzieć, czego chce
Pod pojęciem narodu mogą kryć się różne rzeczy, zależnie od epoki historycznej.
W moim odczuciu najbardziej właściwy dla jego określenia jest rzymski skrót: S.P.Q.R., oznaczający senat i lud Rzymu. Wyraża on jedność elit i mas, a właściwie fakt, że elity są po to, by ludowi służyć. W naszych czasach powinniśmy dopracować się formuły, w której lud wyłania senat, czyli polityczną elitę, ale w historii bywało tak rzadko.
Często elity kierowały się swymi dążeniami i nie obchodziło ich bonum commune całości, ale jako że relacje społeczne działają w obie strony, lud często nie interesował się dążeniami elity, która stawała się bezrozumnym ciemiężycielem. W tym modelu, niestety, historia jest całkowicie powtarzalna i trzeba wielkiej dyscypliny społecznej, by taki dualizm – o ile nie coś dużo bardziej wielowektorowego – przełamać.
Przechodząc do naszych narodowych realiów: w XVI i XVII wieku tego uczynić się nie udało. Elita, upojona swą wielkością, bardzo szybko dała się pochłonąć własnym celom, które, jak się okazało, ograniczały się do zyskownego handlu zbożem. Nawet wspominane z taką dumą, nie bez powodów zresztą, zdobycie i okupacja Moskwy stały się epizodem, którego nie umiano ulokować w szerszym planie. Rzeczpospolita żyła przez czas jakiś wielkością swej kultury, zakonserwowanej w ładnym i kuszącym, a poza tym narodowotwórczym sarmatyzmie, który jako idea polska na pewno zasłużył na dobre słowo, a nie tylko połajanki, jako rzekomo skrajnie wsteczny i do tego zbyt konserwatywny. W końcu to chyba jemu zawdzięczamy, że kiedy przyszedł na to czas, Polacy przystąpili do budowania nowej tożsamości. Niemniej polityka za tym żadna nie podążała, a wyrażane przez sarmatów opinie o wyjątkowości szlachty szły w parze z zanikiem instynktu państwowego w ogóle.
Tymczasem na zachodzie formowały się nowe zastępy chętne do kolonizacji wschodu, a nie mogąc tego dokonać w pojedynkę, coraz częściej spoglądały na Moskwę, która chciała przesunąć się właśnie ku zachodowi, mając – o czym się mało wspomina – aspiracje do bycia nowym Rzymem.
Na pewno więc pod bokiem Rzeczpospolitej i na skutek jej zaniedbań narodziła się w Moskwie ideologia uniwersalistyczna. Sprawy obok nas się dziejące zrozumiano, ale za późno i bardzo punktowo.
W kontekście tego zrozumienia czytam dziś książkę, której najbardziej prawdopodobnym autorem jest Tadeusz Kościuszko. Rzecz ukazała się z początkiem XIX wieku, autor zdaje się rozliczać ze swych błędów, do których zalicza zaufanie okazane Prusom w czasie powstania nazywanego jego imieniem. Tytuł owej publikacji jest pytaniem: „Czy Polacy mogą wybić się na niepodległość?”. W jego opinii oczywiście mogą, ale pod warunkiem zbudowania siły zdolnej do przeciwstawienia się wszystkim zaborcom.
Książka została napisana w określonym czasie i warunkach. Dziś trzeba by ją skonstruować inaczej, ale myśl główna wydaje się całkowicie zasadna.
Przezwyciężenie błędów przeszłości może nastąpić jedynie w oparciu o własne siły. Możemy do tego dodać wariant skierowania przeciwko sobie nawzajem sił nam wrogich, jak rozumował Dmowski przed I wojną światową, a potem dowódcy Narodowych Sił Zbrojnych w czasie konfliktu niemiecko-sowieckiego w trakcie II wojny światowej. Nie można jednak zakładać, że oparcie się na jednej z tych sił wyjdzie nam na dobre, chyba że będzie to działanie wynikające z chwilowej strategii.
Musimy zdać sobie sprawę, że nad naszym miejscem w Europie nie mogą panować obcy, bo się nam historia powtórzy.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Czy historia się powtarza?” znajduje się na s. 20 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
W Wielkiej Brytanii nie mam żadnych szans, tak jak inni biali, silni mężczyźni, którzy podobnie jak ja nagle, z dnia na dzień, po fałszywych oskarżeniach realnie tracą prawo do swoich dzieci.
Aleksandra Tabaczyńska
Walczę o kontakt z córką. Moim marzeniem jest powrót na stałe do Polski, bo Anglia nie jest dobrym miejscem na wychowywanie dzieci. Pragnę, by córka była wychowywana zgodnie z kulturą słowiańską, chrześcijańską, a nie neutralną multikulti, która nie ma żadnych korzeni i w moim pojęciu jest systemem neutralizowania, wręcz niszczenia osobowości.
Pragnę przejąć opiekę nad dzieckiem, bo żona w mojej ocenie źle ją sprawuje. Od naszego rozstania, czyli od dwóch lat, ma już trzeciego partnera. Pomimo to nie jest moim celem ograniczanie kontaktów dziecka z matką, bo wiem, jak ważne jest mieć oboje rodziców.
Moje relacje rodzinne mogą wydawać się pogmatwane, ale życie bywa skomplikowane. Nie byłoby tej krzywdy, tej rozpaczy, gdyby obojgu rodzicom zależało na dobru dziecka i na sobie nawzajem. Niestety ofiarą problemów dorosłych stała się moja córka, a ja w swojej bezradności wobec brytyjskiego prawa pukam do drzwi wielu instytucji w Anglii i w Polsce, głęboko wierząc, że uda mi się uratować własne dziecko. (…)
Dzięki temu, że jestem w związku formalnym z matką dziecka, wpisano mnie do aktu urodzenia. Córka ma paszport polski, polski dowód osobisty, zarejestrowana jest u lekarza w Polsce, a nawet zapisana do przedszkola. Zameldowana jest również w Polsce, ponieważ mam w Polsce własne mieszkanie i mam dokąd wracać.
W związku z brexitem Polacy pracujący i uczący się na terenie Wielkiej Brytanii często mają dwa obywatelstwa, ja również; córka ma obywatelstwo polskie i filipińskie, a żona tylko filipińskie. Chciała otrzymać kartę stałego pobytu, ale osoby spoza Unii Europejskiej bardzo długo na nią czekają.
Krytyczny dzień
W Anglii zachowanie żony diametralnie się zmieniło. To były czasy covidu, obcięto nam zarobki o połowę. Pracowałem też w domu. Chętnie opiekowałem się dzieckiem, chodziłem na plac zabaw, spacery. W mojej ocenie mieliśmy wszystko, co jest potrzebne, choć bez zbytku. Żona miała pretensje, że za mało zarabiam, zaczęła straszyć, że mała nie jest moim dzieckiem, domagała się pieniędzy za urodzenie dziecka. Pretensje narastały. 31 lipca 2020 roku doszło do poważnej kłótni między nami. Mieszkaliśmy w Leicester, był zakaz wychodzenia z domów, zarabiałem tyle, że mogłem utrzymać dom. Rozpoczęła się przepychanka słowna między nami. Córka zaczęła płakać, moja żona nie reagowała. Poprosiłem, żeby zajęła się małą, a ja poszedłem po zabawki dla niej. Gdy wróciłem, żona nagle mnie uderzyła. Potem drugi raz. Wszystko w obecności dziecka. Dosłownie wydrapała mi skórę – mam na to obdukcję. Byłem bardzo mocno pokaleczony. Zadzwoniłem na policję, że potrzebuję pomocy, a moja żona zrobiła to samo. Do tego strasznie zaczęła krzyczeć i uderzać w ścianę, choć mnie już nie było w pokoju – uciekłem na górę. Pamiętam tylko płaczącą córkę, do której nie mogłem podejść ze względu na rozjuszoną matkę. Wtedy widziałem ją ostatni raz. (…)
Moja żona powieliła schemat. Zresztą jest to typowe zachowanie filipińskich kobiet. Wykorzystują mężczyzn z Europy Zachodniej, między innymi Polaków, i gromadzą majątki, szantażując ojców swoich dzieci. Są nawet strony internetowe, które informują, jak opuścić faceta w Anglii, skorzystać ze środków finansowych przeznaczonych dla samotnych matek i wejść w system dla ofiar przemocy (Victim Abuse).
To pozwala tym kobietom zostać w Anglii, pobierać zasiłki i czekać na status emigrantki. Gdy ten status osiągną, mogą sprowadzić kogoś ze swojej rodziny. Moja żona, która nigdy nie pracowała w Anglii, nie płaciła żadnych podatków, po tym zdarzeniu dostała darmowego prawnika, mieszkanie z wyposażeniem, pieniądze i pełną opiekę medyczną dla siebie i córki.
Nie mam żadnego wyroku, nie odebrano mi praw rodzicielskich, a jednak moja żona zdołała w majestacie prawa zabronić mi spotykania się z córką. Ma już trzeciego partnera w ciągu dwóch lat. A ja muszę się godzić na to, że córka jest zmuszona przyzwyczajać się do kolejnych „wujków”. Obecny sposób życia żony jest, w mojej ocenie, a także w ogólnie przyjętym systemie wartości, niemoralny. I chodzi mi wyłącznie o dziecko, które nie ma zapewnionej stabilizacji emocjonalnej, a przecież ma ojca. Jak wszystkie te doświadczenia, brutalne pozbawienie rodzica, przełożą się na jej dorosłość?
Moja żona korzysta na tej sytuacji finansowo. Tu nie ma żadnej miłości, jest cyniczne wykorzystanie dziecka i mnie.
Jednego syna zostawiła na Filipinach pod opieką swoich rodziców i zabroniła mu spotykać się z ojcem, ojcem drugiego dziecka jestem ja i mnie również odgrodziła, ale już na terenie Anglii. Być może pojawi się i trzecie, którego ojcem będzie obywatel Wielkiej Brytanii, a ona dostanie paszport brytyjski, o który jej tak naprawdę chodzi.
Moje obserwacje
Mówię to z własnego doświadczenia: instytucje brytyjskie sprzyjają niszczeniu więzi rodzinnych. W założeniu mają chronić rodzinę, ale pojętą specyficznie, bo ojców się poniża i terroryzuje. Przeciętnie zarabiający ojciec nie jest w stanie wynająć takiego prawnika, który zapewniłby mu choć szansę na podjęcie walki o dziecko. Przecież żeby zapoznać się ze sprawą i dokumentacją taką jak moja, potrzeba przynajmniej 20 godzin. Przeciętnie zarabiającego w Anglii Polaka stać na opłacenie zaledwie trzech godzin. Osobiście znam ojców, którzy potracili całe majątki, walcząc o prawo do spotkań ze swoimi dziećmi. Znam takich, którzy stali się bezdomnymi, bo angielskie instytucje wyrzuciły ich z domu, zostawiając w nim matkę z dzieckiem. Tu chodzi przecież o życie. Życie nie tylko dziecka, ale także rodzica i całą przyszłość rodziny.
Przed brexitem nas straszono, że jeśli nie przyjmiemy brytyjskich paszportów lub tzw. statusu osiedleńca, obojętnie jak długo tu mieszkamy, to stąd wylatujemy. I nie liczą się nasze dotychczasowe paszporty, świadectwa, certyfikaty. Ludzie podporządkowali się i w tym momencie stali się niewolnikami.
Konsulat i ambasada, jeśli chodzi o dzieci, są w mojej ocenie kompletnie bezradne. Chińskiego czy rosyjskiego dziecka angielski system nie ruszy, ale jeśli chodzi o Polaków, to nie mają żadnych przeszkód.
Jedynymi osobami, na które rodzice w moim położeniu mogą liczyć, są polscy ministrowie Michał Wójcik i Sebastian Kaleta. I tu chciałbym wyrazić wdzięczność i podziękowanie obu Panom. Są oni ostatnią nadzieją ojców walczących o swoje dzieci na terenie Anglii. (…)
Wśród tutejszych kobiet modna jest trójka dzieci z trzema facetami, najlepiej z trzech różnych kontynentów. Tutaj ludzie nie stawiają na edukację, nie stawiają na rodzinę, na spacery z dzieckiem. Najlepiej pracuj, w weekend wypij i zabaw się z kilkoma dziewczynami, a dzieckiem, które może się przecież urodzić po takich zabawach, też się nie przejmuj. Odwiedzisz je w sobotę lub niedzielę, jeśli ci pozwolą.
Rafał M., 42 lata, wykształcenie wyższe, przez wiele lat czynnie uprawiający sport (zapasy, bieganie oraz siłownia), jest ojcem pozbawionym od dwóch lat kontaktu z obecnie czteroletnią córką. Pracuje w bibliotece na terenie Anglii. Redakcja zapoznała się dokumentacją opisanej sytuacji.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Oczami ojca” znajduje się na s. 8 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 96/2022.
Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
Zastępca dyrektora telewizji Biełsat komentuje mobilizację wojska białoruskiego i jego możliwy udział w wojnie na Ukrainie.
Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!
Aleksy Dzikawicki zwraca uwagę na utrudniony przepływ informacji z Białorusi w związku z zakazem wolnych mediów. Przez to trudno potwierdzić czy armia białoruska rzeczywiście przygotowuje się do udziału w wojnie na Ukrainie. Zastępca dyrektora telewizji Biełsat jednak ma wątpliwości, że to będzie miało wpływ na wynik.
Tutaj chodzi o to samo o co chodziło i trzy i dwa miesiące temu. Łukaszenka tylko udaje podwyższoną aktywność. Ponieważ wojsko białoruskie nie jest ani duże, ani dobrze uzbrojone. […] Wojsko może wystawić do walki maksymalnie 15-20 tysięcy.
Aleksy Dzikawicki jest przekonany, że taka aktywność ma na celu pokazać Kremlu gotowość do walki. Jednak patrząc na nastroje w społeczeństwie i samej armii, gość „Popołudnia Wnet” uważa, że do tego nie dojdzie.
Zastępca dyrektora telewizji Biełsat komentuje także możliwe spotkanie Łukaszenko i Putina w Grodnie.
Nie ma pewności czy Putin odwiedzi Białoruś w najbliższym czasie. Cele też nie są znane, ale obawiam się, że Rosja będzie chciała pochłonąć Białoruś przez niepowodzenie na Ukrainie, żeby rzucić kość swoim wyborcom w postaci Białorusi .
W zaistniałej sytuacji politycznej Aleksy Dzikawicki widzi winę Zachodu, który nie zareagował na tłumienie protestów i poniekąd zachęcił Rosję do agresji na Ukrainę.
Na zakończenie dziennikarz wypowiada się ponadto na temat losu uwięzionych pracowników telewizji Biełsat.
Główny analityk portalu Bankier.pl o inflacji, perspektywie recesji, bezrobociu i sytuacji na rynku mieszkaniowym oraz o działaniach banków centralnych.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego mamy za sobą pierwszy miesiąc w którym płace realnie spadały. Jak zauważa Krzysztof Kolany, możemy mieć do czynienia ze zmianą fazy cyklu koniunkturalnego. Dotąd widzieliśmy inflacyjne spowolnienie wzrostu gospodarczego. Obecnie zbliżamy się powoli do szczytu inflacji.
Na horyzoncie widzimy już recesję. Być może już się w niej znaleźliśmy.
Główny analityk portalu Bankier.pl zauważa, że to, czym jest recesja, nie jest takie oczywiste.
Wśród ekonomistów nie ma zgody co do tego, jak definiować recesję.
W Europie uznaje się, że tzw. techniczna recesja jest wówczas, gdy przynajmniej dwa kwartały z rzędu mamy spadek produktu krajowego brutto względem poprzedniego kwartału. Gość Kuriera Ekonomicznego zauważa, że Polska miała „mocno napompowane” PKB w IV kwartale zeszłego roku i w I kwartale br.
Niemal na pewno będziemy na minusie w trzecim kwartale i to już nam daje tę techniczną recesję.
W Stanach Zjednoczonych recesję określa się zaś w stosunku do rynku pracy. Pod tym względem nie oczekujemy recesji w Polsce.
Na polskim rynku pracy powoli kończy się przegrzana koniunktura.
Kolany zauważa, że mamy bardzo niskie bezrobocie. Stwierdza, iż obecnie mamy do czynienia z unormowaniem się sytuacji. Odnosi się także do stanu rynku nieruchomości.
Rozgrzany rynek mieszkaniowy zderzył się ze ścianą w postaci coraz wyższych stóp procentowych. Kryzys w tym sektorze dopiero się zaczyna.
Wzrost stóp procentowych wszędzie na świecie zabija aktywność na rynku nieruchomości. Mało kto ma w obecnych warunkach zdolność kredytową. W reakcji na to deweloperzy będą ograniczać podaż mieszkań, aby utrzymać swe marże.
Kolany odnosi się do zapowiedzi podwyższenia stóp procentowych przez Europejski Bank Centralny. Zauważa, że
Realnie, stopy procentowe są wciąż ujemne.
Podkreśla, że zarówno EBC, jak i amerykańska Rezerwa Federalna, są spóźnione o rok, jeśli chodzi o podwyższanie stóp procentowych. Działania tych dwóch banków centralnych przekładają się na politykę prowadzoną przez polską Radę Polityki Pieniężnej.
RPP nie prowadzi niezależnej polityki. Robi to na co im pozwoli Fed i EBC.