Magdalena Piejko o filmie „Naszość tylko dla nienormalnych”

Magdalena Piejko/ Magdalena Uchaniuk /Fot. Mikołaj Murkociński/Radio Wnet

Film „Naszość – tylko dla nienormalnych” w reżyserii Magdaleny Piejko do obejrzenia w kinach w całej Polsce!

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Marcin Gienieczko podejmuje nowe arktyczne wyzwanie. „Mój cel jest nie tylko sportowy, ale i wychowawczy”

Magdalena Piejko o filmie „Naszość tylko dla nienormalnych”

Magdalena Piejko/Fot. Mikołaj Murkociński/Radio Wnet

Film „Naszość tylko dla nienormalnych” w reżyserii Magdaleny Piejko do obejrzenia w kinach w całej Polsce!

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Zobacz także:

Marcin Gienieczko podejmuje nowe arktyczne wyzwanie. „Mój cel jest nie tylko sportowy, ale i wychowawczy”

„Dyziu, myślisz czasem o Bogu? Myślę, że On ma na mnie wyje…”. Świadectwo Patryka Galewskiego o ks. Janie Kaczkowskim

Patryk Galewski i ks. Jan Kaczkowski | Fot. Damian Kramski

Pewnie siedzi tam u góry i cieszy się, jak przekręcił to moje moje sumienie. Taki był, taki jest ksiądz Jan Kaczkowski. Kochał ludzi… Jan nigdy drugiemu człowiekowi nie okazał braku szacunku.

Magdalena Woźniak, Patryk Galewski

Z Patrykiem Galewskim, podopiecznym i przyjacielem księdza Jana Kaczkowskiego, pierwowzorem bohatera filmu Johnny, rozmawia Magdalena Woźniak.

Pan Patryk Galewski jest pierwowzorem Patryka z filmu Johnny o księdzu Janie Kaczkowskim. Na stronie Fundacji Jana Kaczkowskiego jest cytat „Wyrok nie musi wszystkiego kończyć, a może wszystko zacząć”. Jak to się zaczęło?

Jestem gadułą. I spodziewałem się pytań, które pozwolą mi się rozwinąć i po prostu gadać, jak to się zaczęło. Ale może zanim opowiem tę piękną część mojej historii o tym, jak spotkałem Jana, jak dzięki niemu dostałem nowe życie, kiedy zaoferował mi piękną przestrzeń miłości, dzięki której mogę normalnie żyć, muszę zacząć od tej smutnej części.

Oczywiście, proszę.

Ja, choćbym się bardzo mocno starał, nie jestem w stanie przypomnieć sobie żadnej radosnej chwili z dzieciństwa.

W bardzo młodym wieku zderzyłem się ze światem narkotyków, konfliktów z prawem. Jako dwunastolatek wciągnąłem pierwszą kreskę amfetaminy i od tego czasu moje życie z narkotykami było dość dość dynamiczne. Jako trzynastolatek pierwszy raz wylądowałem na komendzie za kradzież z włamaniem, jak to nazywam. Trochę przypadkiem, ponieważ chcieliśmy z kolegami sobie, że tak powiem delikatnie, pożyczyć nieco petard z takiej budki, gdzie zawsze przed sylwestrem odbywała się sprzedaż tychże petard. I kiedy wszedłem na dach, żeby tam wejść przez okno, dach wpadł razem ze mną do środka.

Od tamtego momentu moja codzienność wyglądała tak: bójki, konflikty z prawem, narkotyki, alkohol – przeogromna destrukcja życia i utrata własnej godności, wartości, poczucia szczęścia, miłości. W domu czułem się niekochany, czułem beznadziejność. I dopiero na ulicy nawiązałem jakiś kontakt z moimi rówieśnikami, którzy pochodzili z podobnych, smutnych domów, takich, z jakiego ja pochodziłem.

Ale mówiąc „smutny” nie mam na myśli tylko takiego domu, gdzie jest alkohol, przemoc, gdzie tata bije mamę lub na odwrót, ale też taki, gdzie była nadwyżka po prostu wszystkiego, ale brakowało przestrzeni, miłości, poczucia bezpieczeństwa.

My na ulicy szybko odnaleźliśmy się wzajemnie i otoczyliśmy się takim złudnym poczuciem bezpieczeństwa, akceptacji. Tam było mi dobrze i tam zacząłem się rozwijać. Mówię też o półświatku przestępczym. I tak do 19 roku życia, czyli do sceny, która rozpoczyna film Johnny, kiedy to zostaję złapany na gorącym uczynku na kradzieży z włamaniem i trafiam do aresztu śledczego.

W tamtym momencie, kiedy byłem przewożony do aresztu śledczego, cholernie się bałem, ale nie tego, że będą się tam nade mną znęcać, bić, poniżać, gwałcić, tylko tego, czy zostanę zaakceptowany przez elitę więzienną i czy stanę się jakby częścią tej subkultury więziennej. Na tym najmocniej mi zależało, bo myślałem, że tak ma wyglądać moje życie, że tak mam je przeżyć, że to jest maksimum, co mnie w życiu może spotkać. (…)

Tak wyglądało moje życie. Ja dzisiaj, jako dorosły, normalnie żyjący facet wiem, jak mocno niekompletny był mój zestaw dotyczący własnej wartości, poczucia szczęścia, miłości, poruszania się w życiu z takimi wartościami, jak, najprościej mówiąc, empatia, a co najmniej tolerancja. Takie wartości były mi po prostu obce. Ja nie odczuwałem względem drugiego człowieka takich emocji, takiej wrażliwości – nie umiałem.

(…) Kiedy Jan przyuważył z okna, że ja sprzedaję narkotyki za rogiem szkoły, kazał mi stamtąd znikać, a ja powiedziałem mu – dosłownie – nie wpierni… się. Tak, bo po prostu nie jest to jego przestrzeń życia i będę musiał go przeładować. I tak wyglądała nasza pierwsza wymiana zdań. W tamtym wymiarze mojego życia kontakt z księżmi było to coś obciachowego, złego. Księża byli źli, niegodni zaufania, bo w półświatku przestępczym ksiądz równa się – i tu mógłbym wymieniać dużo nieprzyjemnych określeń. Więc nic nie wskazywało na to, że moja przyjaźń z Janem będzie intensywna i głęboka. W tym momencie mojego życia ciężko było wypowiedzieć „proszę księdza”, a co dopiero zaufać. I tak wyglądało nasze pierwsze spotkanie w szkole, to naprawdę pierwsze.

Kolejne, już znaczące spotkanie też było emocjonalne – pięknego, słonecznego popołudnia w niedzielę za kościołem, na ławce. I tu Państwa zdziwię, bo nie byłem w kościele, tylko w Pucku za kościołem była ławka, na której zawsze oddawaliśmy się pewnym czynnościom rekreacyjno-rozrywkowym, czyli służyła nam do spania, picia itd. I kiedy po jednej z takich imprez wracaliśmy do domu, ja wszedłem w uliczkę, która oddzielała plebanię od kościoła. Mój umysł był wtedy mocno poturbowany narkotykami.

Zobaczyłem znowu tego dziwnego księdza, więc w tamtym momencie, w tym dawnym moim wymiarze życia, pomyślałem sobie: tylko nie on! A tymczasem w tamtym momencie ksiądz Jan wiedział, że ta brzydka gęba należy do Patryka Galewskiego, czyli do mnie. Ponieważ ja byłem właścicielem też jednego z wielu już wyroków, które nakazywały mi odpracować 360 godzin w puckim hospicjum, czyli w miejscu, które stworzył Jan.

I kiedy ja wszedłem w tę uliczkę, Johnny, mimo tego, że miał przeogromną wadę wzroku, przyuważył moją brzydką gębę i ku mojemu zdziwieniu zaczął mnie wołać. To tym bardziej wywołało we mnie poruszenie. Czego ten ksiądz chce ode mnie? Wiedziałem, że te godziny do odpracowania mam właśnie u Jana w hospicjum, a Jan wiedział, że ja jestem tym gagatkiem, który ma odpracować. Puck jest małą miejscowością, w której każdy o każdym wszystko wie

Ja w tamtym momencie mojego życia byłem przez społeczeństwo Pucka odbierany jako zły człowiek, ludzie idący z naprzeciwka schodzili na mój widok z chodnika, bo się mnie bali. No, sam sobie zasłużyłem na taką etykietę: złodziej, kryminalista, po prostu zły człowiek, bandyta. Tak mnie nazywali.

W pierwszym momencie, kiedy Johnny mnie zawołał, chciałem uciekać, bo nie chciałem, żeby ktoś z moich ziomków zobaczył, że nawijam z księdzem. To zostałoby przez moich przyjaciół odebrane jednoznacznie jako zdrada. Ale Johnny złapał wiatr w sutannę i szedł w moją stronę, więc ja stałem jak ten słup przy drodze. Nie wiedziałem, co zrobić. No i kiedy Johnny do mnie podszedł, byłem przygotowany na to, że jak na księdza przystało, będzie nawijał mi tu kazania, że jestem zły, nieodpowiedzialny, naćpany. Nie miałem doświadczenia w relacjach z księżmi, więc ciężko było mi się w inny sposób odnieść do niego.

Ale w tamtym momencie Johnny zrobił coś, co zmiotło mnie po prostu z powierzchni ziemi. Bo kiedy do mnie podszedł, zrobił gest takiej klasycznej młodzieżowej essy, czyli kciuk do góry, malutki palec na dół, reszta zgięta. I zadał mi pytanie: – Patryk, dużo będziesz tej trawki jarał? Czy wpadniesz do mnie te godziny odpracować? W taki luźny sposób, praktycznie zbliżając się do mojego poziomu komunikacji, zadał mi to pytanie. To dla mnie było cholernie dziwne.

Facet w sukience, ksiądz, nawija mi tu o trawce, robi klasyczną essę. Ale byłem naćpany, śmierdziało ode mnie alkoholem, bluza z kapturem – sam miałem świadomość tego, że ten wymiar komunikacji jest jedynym możliwym, żeby w jakikolwiek sposób ze mną porozmawiać. I się udało.

Jednak ta rozmowa nie trwała długo i też nie było pięknego happy endu, że po tej rozmowie ja po prostu poszedłem na drugi dzień do Jana te godziny odpracować. (…)

Tak całkiem na luzie rozmawialiśmy. Wiem, jak dużo musiało go kosztować zbliżenie się do mojego poziomu komunikacji. Jan zadał też pytanie, czy będę tam przychodził. I w tamtym dniu ja mu obiecałem: tak, będę chodził, będę i będę. Oczywiście go oszukałem, bo przyszedł konkretny termin i się nie stawiłem.

Ale kiedy przyszedłem znowu, jeszcze tej jesieni, znowu w tym ogrodzie, wyobraźcie sobie takie trochę déjà vu, bo znowu on idzie. Wtedy już naprawdę, proszę mi wierzyć, byłem przygotowany na to, że wystawiłem go, oszukałem, i ile razy można pobłażać, ile razy można w tej sytuacji być grzecznym? Ja nie spotykałem się z takimi zachowaniami; nie wiem, czy nie miałem szczęścia, czy omijały mnie takie rzeczy, bo ludzie raczej niechętnie chcieli oferować mi taki pakiet emocji: – No w końcu jesteś, Patryk! Martwiłem się o ciebie. To była postawa, która mnie zagięła. Nie przychodzę, oszukuję go, a on mówi, że się o mnie martwi. (…)

Stawaliśmy się dla siebie coraz bardziej ważni. I pewnego razu nadszedł taki moment, który też jest mocno widoczny w filmie.

Jan przechodził przez oddział puckiego hospicjum, ni stąd, ni zowąd zadał mi pytanie: – Dyziu, a ty myślisz czasem o Panu Bogu? I wtedy ja, z taką mocno asertywną postawą, jakiej ulica mnie nauczyła i jak naprawdę wtedy czułem, powiedziałem, że myślę, że On ma na mnie wyje…. I Jan nie był wtedy zły na mnie, że tak powiedziałem, że przekląłem – nic z tych rzeczy.

W filmie jest pokazane, że Johnny pociągnął temat, ale w rzeczywistości ta sytuacja została owiana ciszą. Jan poszedł w swoją stronę, ja poszedłem w swoją stronę.

I tutaj zaznaczę, że Jan był inteligentnym, mądrym, ale też cwanym facetem i pomyślał: Rudy, ja zastawię na ciebie pułapki, żeby pokazać ci, co tak naprawdę w życiu jest ważne. Jan oczywiście nie stworzył sam tych pułapek, ale wykorzystał sytuacje, które mnie przeogromnie przemieliły. I mimo że Jana fizycznie w tych sytuacjach przy mnie nie było, to cały czas czułem jego obecność i to, że on wie, że to mnie tak mocno przemieli, że ja po prostu do niego wrócę, żeby mu wykrzyczeć, że się na pewne rzeczy nie godzę, że pewne rzeczy są dla mnie niezrozumiałe, ale że te rzeczy poruszą we mnie takie przestrzenie, których nigdy nie było albo które dopiero będą się we mnie rodzić.

Podam jedną taką sytuację. Jan: – Patryk, proszę cię o pomoc. Tego i tego dnia do hospicjum przyjdzie starsza pani, przyprowadzi dwie małe dziewczynki. Chciałbym, żebyś przez chwilę zajął im czas. Więc ja, mówiąc językiem młodzieżowym, powiedziałem na luźno: – Proszę księdza, nie ma problemu; wielebny, damy sobie radę. O dziwo, konkretnego dnia o konkretnej godzinie przyszedłem. Nawet trzeźwy. I faktycznie, starsza pani przyprowadziła dwie małe dziewczynki, które wtedy były w wieku dzisiaj moich najmłodszych dzieci, czyli 4 i 7 lat.

Dziewczynki były jak takie małe, niewinne aniołki: bladziutkie, długie włosy, białe spódniczki, buciki zapinane na pasek – takie niewinne, małe aniołki. Więc ja, tak po swojemu, dynamicznie powiedziałem: to chodźcie, dziewczynki, do kuchni – bo już wtedy byłem na etapie pracy w kuchni. No i tam ze wszystkich sił starałem się je rozbawić. Robiliśmy naleśniki, tak że nawet jeden się przykleił do sufitu. Ale mimo moich ogromnych starań dziewczynki nie chciały się uśmiechnąć.

W pewnym momencie do kuchni weszła pielęgniarka i powiedziała, że dziewczynki mogą pójść do mamy. Okazało się, że w tym dniu te małe dziewczynki przyszły pożegnać się z umierającą mamą, która miała nieco ponad 40 lat. Poszedłem z tymi dziewczynkami i stałem się częścią tej sytuacji, bo stanąłem w wejściu do pokoju, w którym była mama. Patrzyłem, jak dziewczynki, wtulone w tym łóżku w mamę, słyszą, że są dla niej najważniejsze w życiu, że kocha je najmocniej na świecie, że chciałaby móc być przy nich, patrzeć, jak dorastają, jak są szczęśliwe, jak mierzą się z życiem. Ale nie może tego zrobić, bo umiera.

Ja po raz drugi nie byłem w stanie znaleźć w sobie takich przestrzeni, które pozwoliłyby mi na zinterpretowanie tego, co dzieje się we mnie, jak się mam zachować. Więc ja po prostu po raz drugi uciekłem. I wyobraźcie sobie, że kilka dni później mama zmarła, a ja, wkurzony, pobiegłem do Jana. Zacząłem przeklinać, nawet go odepchnąłem. Taki zbuntowany młody człowiek.

I wyobraźcie sobie, że Jan nie był zły na to, że po raz drugi moje zachowanie było co najmniej nie na miejscu. Że przeklinam, że go odepchnąłem, że mówię: twój Bóg i twoje postawy, jak takie rzeczy mają prawo się dziać, dziewczynki zostaną same, bez mamy. Ich mama zmarła! Byłem taki wkurzony, zbuntowany. Jan nigdy. Jan wiedział, że po tej sytuacji ja przyjdę i że przyjdę właśnie taki mocno gniewny.

Jan nigdy nie udawał, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Po prostu powiedział, że nie wie, dlaczego dzieją się takie rzeczy. Ale dodał też bardzo ważne zdanie. Może proste, ale to zostało we mnie do dzisiaj: że tylko na podstawie prawdziwej miłości, głębokiej, prawdziwej relacji człowiek jest w stanie w tak bardzo głęboki, ale też spokojny sposób przeżywać odejście drugiej, bardzo ważnej dla siebie osoby.

(…) Na spowiedź umówiliśmy się nie w kościele, tylko w mieszkaniu Johnny’ego, czyli nad oddziałem puckiego hospicjum. Przechodząc obok lumpeksu, dzień przed spowiedzią, postanowiłem, że kupię sobie marynarkę w second-handzie, żeby ładnie wyglądać. Na drugi dzień, w niedzielę, kiedy szedłem do niego, musiało to dość zabawnie wyglądać, ponieważ reszta garderoby została. Czyli najpierw dresy, a na wierzchu marynarka. Marynarka, którą do dzisiaj zakładam w ważnych dla mnie wydarzeniach, bo jest dla mnie ogromnie ważnym symbolem.

Idąc na tę spowiedź, zacząłem się bać, bo dopiero wtedy dotarło do mnie, że kurczę, idę tam do człowieka, a tam przecież nie ma konfesjonału. Takie lęki zaczęły mnie prześladować, ale szedłem dalej. I taki drugi lęk: kurde, ale ja nie pamiętam tej klasycznej, nawijki, którą trzeba powiedzieć podczas spowiedzi. No i zacząłem się bać, że to po prostu nie wyjdzie. Ale dotarłem. No i nie było ani konfesjonału, ani tej tradycyjnej mowy, którą trzeba powiedzieć podczas spowiedzi – oczywiście z całym szacunkiem do tego fragmentu, bo są to bardzo ważne symbole.

A na szczęście nie najważniejsze.

Tak, nie najważniejsze. Usiedliśmy blisko siebie, zacząłem mówić. Jak się Państwo domyślacie, mówiłem bardzo długo, ponieważ tych złych rzeczy, które zrobiłem w życiu, było strasznie dużo, więc zajęło nam to dużo czasu. Dostałem rozgrzeszenie, zaczęliśmy płakać. No i dostałem też rodzaj pokuty. Na szczęście nie była to pokuta w formie klasycznego Zdrowaś Mario, bo gdyby była w takiej formie, to ja chyba do dzisiaj bym jeszcze musiał klęczeć w kościele, a minęło już ponad 12 lat.

Tak dużo było złych rzeczy, które zrobiłem. On załatwił mnie sposobem, bo wiedział, że taka formuła pokuty nie będzie dla mnie wystarczająca. Załatwił mnie pokutą w trzech punktach. Dwa udało mi się już odhaczyć, a na trzeci nie wiem, czy mi życia wystarczy. Tak załatwił mnie ksiądz Jan Kaczkowski. Pewnie siedzi tam u góry i cieszy się, jak przekręcił to moje sumienie. Taki był, taki jest ksiądz Jan Kaczkowski. Kochał ludzi bez względu na to, kto kim jest, dlaczego taki jest… Jan nigdy drugiemu człowiekowi nie okazał braku szacunku.

Tak, on mówił, że człowiek poza prawami ma obowiązki, powinności, ale też, że najważniejsza jest miłość i poczucie wolności.

Jan był oczywiście konserwatywny, był radykalny w wielu kwestiach, ale nigdy w żadnej, żadnej ze swoich postaw nie gardził drugim człowiekiem ani, tym bardziej, nie powiedział, że ktoś jest złym człowiekiem i nie ma prawa do tego, żeby poczuć własne ja na sposób taki, który czuje, oczywiście zachowując przy tym przyzwoitość, bo to rzecz jasna, żeby nie łapać się w związku z tym takich określeń, jak „róbta co chceta”.

Cały wywiad Magdaleny Woźniak z Patrykiem Galewskim, podopiecznym i przyjacielem księdza Jana Kaczkowskiego, pierwowzorem bohatera filmu Johnny, zatytułowany „Jak dobrze spotkać Johnny’ego”, znajduje się na s. 34–37 czerwcowego Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

Wywiad Magdaleny Woźniak z Patrykiem Galewskim na s. 34–37 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

 

Piotr Zajączkowski: św. brat Albert to idealny bohater na nasze czasy

Adam Chmielowski "Szara giodzina" / Fot. Zorro2212, Wikimedia Commons

Myślałem, że ukończenie szkoły aktorskiej to najwspanialsze, co może mnie spotkać. Dzisiaj wiem, że dobrze się stało, gdy się tam nie dostałem – mówi odtwórca głównej roli w filmie „Nędzarz i Madame”.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Powstaje prequel „Samych swoich”. Adam Bobik: mam nadzieję, że uda nam się wzruszyć widzów

Piotr Zajączkowski / Fot. Grzegorz Milko

Powstaje prequel „Samych swoich”. Adam Bobik: mam nadzieję, że uda nam się wzruszyć widzów

Pomnik Pawlaka i Kargula w Toruniu / Fot. Robert Niedźwiecki, Wikimedia Commons

Nasz scenariusz miał być realizowany jako pierwszy, jednak w czasach PRL nie został przepuszczony przez cenzurę – zauważa odtwórca roli młodego Kazimierza Pawlaka.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Marcin Masecki, Opera Buffa, Międzynarodowe Warsztaty Muzyki Dawnej, czyli Sztukateria 30.06.2023

Krzysztof Zanussi: Potrzeba opowiadania za pomocą środków audiowizualnych jest niepodważalna/ „Kurier WNET” 108/2022

Magdalena Uchaniuk i Krzysztof Zanussi | Fot. Konrad Tomaszewski

Przekaz audiowizualny jest łatwiejszy do zweryfikowania. Jak widzę kogoś z nieszczerą gębą, to cokolwiek powie, ja patrzę na gębę, a nie na słowa. I to jest właśnie przewaga tego, co wizualne.

Magdalena Uchaniuk, Krzysztof Zanussi

Kino nie zginie na moich oczach

Z Krzysztofem Zanussim – reżyserem, scenarzystą, producentem filmowym – rozmawia Magdalena Uchaniuk

Punktem wyjścia do naszej rozmowy jest Pana najnowszy film – Liczba doskonała. Jest to film trudny, bo bardzo wymagający od odbiorcy, jako że porusza tematy, od których często uciekamy, o których nie chcemy rozmawiać, a one prędzej czy później nas dotykają. Czy Pan się ze mną zgodzi?

Z łatwością. Nie chciałbym, żeby Pani mi odstraszała widzów, mówiąc, że to jest trudne, ale rzeczywiście to jest poważne.

A rzeczy poważne są trudne, więc trzeba to przyznać. Tak to jest, że zastanawianie się nad sensem naszego działania, naszego życia, naszego świata jest obciążające. Jak to powiedział ksiądz profesor Halik, weszliśmy jako cywilizacja w etap pełnego brzucha, a wtedy nie chce się mówić o sprawach ostatecznych. Eschatologia schodzi gdzieś daleko.

Ja z kolei poczułem taką szczerą niechęć, wręcz wrogość ludzi formacji marksistowskiej. Oni dziś rządzą w kulturze – mówię o sprawach metafizycznych. Bo przecież dzięki XIX wiekowi Feuerbachowi, Engelsowi, Renanowi i innym udało się całą metafizykę wypchnąć gdzieś poza horyzont. Tymczasem ja do tego wracam; zresztą nie ja jeden. Myślę, że metafizyka jest naturalną potrzebą człowieka – wyjście poza świat materialny i ten domysł, że tam się jeszcze kryje jakiś sens, dla nas niedostępny.

Mówię górnolotnie, ale spotkały mnie napaści i wyrzuty, że zajmuję się czymś bezprzedmiotowym. Dlatego filmu nie dopuszczono do Gdyni, bo to nie temat na dzisiejsze czasy.

Krytyk „Polityki”, przecież bardzo światłego pisma, wskazuje mi, jakie tematy są słuszne. Tak samo zresztą, jak twórcy Oscarów mówią, że musi być o prześladowaniu mniejszości seksualnych, etnicznych itd. Ale wszelki pomysł na to, co w sztuce być „musi”, jest już pomysłem fałszywym. Nie należy tego podpowiadać.

Wymienił Pan amerykańską nagrodę Oscara. Chyba już parodią są ich wyśrubowane „normy” dopuszczania do konkursu. Bardzo mnie na przykład zdziwiło, że Wołodymyr Zełenski nie mógł wystąpić podczas gali Oscarów, ponieważ podobno wobec tylu konfliktów na świecie nie można wyróżniać tego, co się dzieje w Europie i dlatego prezydent Ukrainy nie został dopuszczony do głosu. Widać, że poprawność polityczna dominuje, ale z drugiej strony ludzie po prostu na nią się godzą i nie ma buntu ani sprzeciwu.

Tak, ale oglądalność spada. Na szczęście to świadczy o tym, że atrakcyjność Oscarów zmalała. Ja oczywiście bardzo chętnie bym dostał Oscara, ale nie dostałem. Natomiast zawsze pytam moich kolegów studentów: czy wy naprawdę sytuujecie w Ameryce źródło dobrego gustu? I wtedy się okazuje, że raczej nie.

Jeżeli powiem damie, że jest ubrana jak Amerykanka, to nie będzie trafiony komplement. Jak ktoś powie, że mam mieszkanie w amerykańskim stylu, to znamy ładniejsze mieszkania. Więc skąd się to wzięło, że nagle w filmie przypisujemy Amerykanom, że są wyrocznią?

Po co robić z nich wyrocznię? Oni mają swojego Oscara dla siebie, a my w Europie mamy inne festiwale, inne kryteria i myślę, że warto przy tym zostać. (…)

Skupmy się na samym filmie. Andrzej Seweryn – zblazowany, dojrzały mężczyzna i młody Jan Marczewski, geniusz matematyczny. Czemu postanowił Pan te dwa światy ze sobą zestawić? I takie światy?

Bo wypatrzyłem kontynuację między tymi pokoleniami. Człowieka, który postawił na świat konsumpcji, osiągnął wszystko, co w nim można osiągnąć, i jest bankrutem dlatego, że tak się – jak się okazuje – nie kocha.

No właśnie.

Okazuje się, że chyba zostaje po nas tylko to, cośmy kochali i tylko to kochanie się liczy, a cała reszta – jego sukces materialny, władza, którą uzyskał, kobiety, które podbił – na koniec życia nie ma znaczenia. I to jest takie dydaktyczne przesłanie, które chciałem zderzyć z programowym egoizmem człowieka, który tak ceni sobie wolność, że nie chce się w nic zaangażować. To jest dość powszechna dzisiaj postawa, bardzo lansowana w tych wszystkich mediach, które wskazują sposób życia za pośrednictwem wielu różnych coachów: trzeba siebie realizować, nie daj Boże się poświęcić, nie daj Boże! To, że tam jest mowa o poświęceniu, wytyka mi „Gazeta Wyborcza” w bardzo negatywnej recenzji. Jakież to poświęcenie!

Kobieta chce wyrwać mojego bohatera z jego egoistycznego zamknięcia. A recenzent wypisuje z ironią, że to jakaś fałszywa Matka Teresa z Kalkuty. Bo kto słyszał się poświęcać dla drugiego człowieka? Przecież to jest sprzeniewierzenie się sobie. Mamy tutaj konflikt światopoglądowy i właściwie cieszę się, że mogę w tym konflikcie swoje słowo powiedzieć.

Jak ludzie zechcą mój film zobaczyć, może zdobędziemy parę argumentów za tym, że pomysł na życie, który jest dzisiaj powszechnie lansowany, nie jest dobry. (…)

Tego dzisiaj nam brakuje w kinach studyjnych – tych spotkań, przeglądów, które gdzieś odeszły, ale są bardzo ważne dla budowania naszej tożsamości narodowej i w ogóle poczucia jedności, wspólnotowości.

Byłoby bardzo dobrze, gdyby to się trochę bardziej odrodziło. Jest kilka ośrodków, które tak działają w paru miastach Polski. Ja jestem pełen nadziei, że kino nie zginie na moich oczach, ale gwarancji nikt nie dał.

Taka wizja nie napawa optymizmem. Nie, kino przecież nie zginie! Ale może zdominuje nas Netflix, inne duże platformy.

Wielki kapitał może nas trochę przydusić. Ale generalnie potrzeba opowiadania o życiu za pomocą środków audiowizualnych jest niepodważalna.

Czas Gutenberga po prostu już przeminął. Ja przepadam za książką, ale wiem, że drukowana książka będzie raczej marginesem. A cała komunikacja, cały transfer doświadczeń pokoleń, to, na czym oparta jest nasza kultura, będzie teraz bardziej audiowizualne. I ma to swoje zalety i wady.

Ja cieszę się z zalet, bo przekaz audiowizualny jest łatwiejszy do zweryfikowania. Jak widzę kogoś z nieszczerą gębą, to cokolwiek powie, ja patrzę na gębę, a nie na słowa. I to jest właśnie przewaga tego, co wizualne. (…)

Cały wywiad Magdaleny Uchaniuk z Krzysztofem Zanussim pt. „Kino nie zginie na moich oczach” znajduje się na s. 2, 10 i 11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023.

 


  • Czerwcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Magdaleny Uchaniuk z Krzysztofem Zanussim pt. „Kino nie zginie na moich oczach” na s. 10–11 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 108/2023

Kamil Chomiuk: Gildia Scenarzystów Polskich wspólnie z Kołem Scenarzystów SFP organizuje pikietę przed KPRM

Kamil Chomiuk / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio Wnet

Gość Radia Wnet mówi o konieczności nowelizacji ustawy o prawie autorskim.

Mijają właśnie dwa lata od ostatecznej daty obowiązku wprowadzenia do systemów
prawnych państw UE dyrektywy o prawach autorskich na jednolitym rynku cyfrowym –
w skrócie dyrektywy o tantiemach z internetu. Mija czas – a stosownych przepisów jak nie
było tak nie ma. Za moment Polska zacznie płacić kary, bo procedury już zostały wdrożone.
My pozostajemy bez należnych nam wynagrodzeń, giganci streamowi liczą zyski, nasz rząd
jest gotów płacić kary zamiast dbać o nasze interesy, a rodzimi nadawcy (telewizje i kina)
funkcjonują w warunkach nierównowagi rynkowej.
Powinniśmy zmienić ten stan! W tej chwili wszystko jest w rękach decydentów
i legislatorów z rządu i parlamentu, ale możemy i powinniśmy zabrać głos. Głośny i wyraźny.

Prezes PFN: chcemy, by film dokumentalny o Witoldzie Pileckim stał się popularny na całym świecie

Pomnik Rotmistrza Witolda Pileckiego w Wieluniu / Fot. Jan Brewczyński

Marcin Zarzecki przedstawia również najbliższe plany instytucji, którą kieruje.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Bremberg: Myślę, że Pilecki jest ważnym przypomnieniem heroizmu, którego ludzie muszą dokonać, żeby żyć w wolnym kraju

Bremberg: Myślę, że Pilecki jest ważnym przypomnieniem heroizmu, którego ludzie muszą dokonać, żeby żyć w wolnym kraju

W 75 rocznicę śmierci Witolda Pileckiego odbył się przedpremierowy pokaz filmu „Raport Pileckiego” w Waszyngtonie w Muzeum Ofiar Komunizmu.

Wysłuchaj całej audycji!

W wywiadzie udzielonym Piotrowi Bobołowiczowi prezes Victim of Communism Memorial Foundation opowiadał o funkcjonowaniu muzeum, potrzebie edukacji i walce z komunizmem.

Zobacz także:

Dyrektor Filmoteki Narodowej Robert Kaczmarek czyli Sztuka jest magią – 29.05.2023 r.

 

Lubomierz – miasteczko „Samych Swoich” – Tajemniczy Dolny Śląsk – 25.05.2023 r.

Gościem audycji jest Michał Pater, który oprowadza nas po miejscach znanych z kultowej polskiej komedii i wyjaśnia, dlaczego Lubomierz jest nazywany „polskim Hollywood”.

Wysłuchaj całej audycji już teraz!

Muzeum Pana Tadeusza we Wrocławiu – Tajemniczy Dolny Śląsk – 18.05.2023 r.