Jastrzębski: Zamieszki w Etiopii po zabójstwie wokalisty i poplecznika premiera Abiyego Ahmada

Hashalu Hundisya był jednym z współtwórców sukcesu Abiyego Ahmada Alego wywodzącego się z ludu Oromia, który wraz z przejęciem włądzy położył kres długim rządom ludu Tigraj.

Al-Jazeera

  1. Etiopia: Armia wychodzi na ulice, aby pilnować porządku podcza pogrzebu znanego wokalisty

Dziś, to jest w czwartek 2 lipca 2020 roku, etiopska policja oddała strzały ostrzegawcze w powietrze, aby rozproszyć tłum chcący dostać się na stadion, gdzie właśnie odbywała się ceremonia pogrzebowa sławnego etiopskiego piosenkarza Hashalu Hundisy.

Wokalista został zamorodowany w zeszłym tygodniu. Tragedia odbiła się gniewem i smutkiem, którego ujście Etiopczycy znaleźli w publicznych protestach, w wyniku których zabitych zostało 80 osób.

Santo Demisio Dero żona zmarłego artysty wystosowała krótkie przemówienie po tym jak uczestnicy złożyli wieńce na trumnie męża.

– Hashalu nie zginął. Na zawsze pozostantie on w naszych sercach i sercach milionów Oromów. Żądam, aby w miejscu, gdzie przelano jego krew, w Addis Abebie, został wzniesiony pomnik ku jego pamięci – powiedziała Dero.

Hashalu Hundisya został zabity przez dwóch nieznanych sprawców w poniedziałek w Addis Abebie. Jego ciało zostanie pogrzebane w kościele w jego rodzinnej wiosce o nazwie ,,Ombo” oddalonej o około 100 kilometrów na zachód od etiopskiej stolicy.

Podczas gdy wojsko pilnuje, aby w wyniku zamieszek nikt więcej nie zginął, premier Etiopii Abiy Ahmad Ali oskarżył niesprecyzowane zagraniczne moce o próbę zachwiania równowagi jego kraju. Takie działania mają według premiera Etiopii na celu uniemożliwienie ukończenia Tamy Odrodzenia (Renaissance Dam). Premier uważa zbieżność czasową prowadzonych przez ONZ rozmów o przyszłości tamy i zabójstwo wokalisty za nieprzypadkowe.

Sam piosenkarz Hundisji był prominentnym aktywistą, który utorował drogę premierowi Abiyemu Ahmadowi do władzy, którą ten zdobył stająć na czele międzypartyjnej koalicji.

W trakcie demonstracji do których doszło we wtorek i środę w wielu zakątkach kraju, aresztowano leadera opozycji w środkowo-południowym regionie Oromia imieniem Bekela Gerba. Ponadto aresztowano także aktywistę Jowhara Muhammada. Według Al-Jazeery aresztowanie obu działaczy zwiastuje eskalację protestów, zwłaszca, że region Oromia jest największą jednostką administracyjną w Etiopii liczącą 35 milionów mieszkańców. Region ten był marginalizowany przez wiele lat dopóki Abiy Ahmad nie doszedł do władzy kończąc z dominacją ludu Tigraj.

W kontekście zabójstwa piosenkarza Hundisji, rzecznik regionu Oromia stwierdził, że zamieszki są prowokowane przez machinacje Egiptu.


Komentarz: Egipt uważa budowę Tamy Odrodzenie za zamach na jego bezpieczeństwo narodowe. Kair jest przekonany, że Addis Abeba może wykorzystać tę inwestycję, aby szantażować Egipt, a w razie nieposłuszeństwa zalać miasta przy Nilu falą uderzeniową.


Reuters

  1. Gospodarka Arabii Saudyjskiej już skurczyła się o 1 procent

Agencja Reuters podała, że gospodarka Królestwa Arabii Saudyjskiej skurczyła się o 1 procent w pierwszym kwartale bieżącego roku. Dane te uwzględniają jedynie marginalnie spadek cen ropy i koronawirusowy kryzys.

– Ujemny wzrost wynikł przede wszystkim ze skurczenia się sektora naftowego o 4,6%, podczas gdy sektor niezwiązany z ropą odnotował dodatni przyrost o 1.6%– poinformował saudyjski Główny Urząd Statystyczny.

Reuters przedstawia sprawę jasno, pisząc, że największy światowy eksporter ropy staje w obliczu największego spadku gospodarczego w wyniku pandemii oraz jej wpływu na światowy popyt na ropę.

W pierwszym kwartale 2020 wartość saudyjskiego eksportu ropy spadła o około 11 miliardów dolarów w ujęciu rok do roku. W samym kwietniu spadek ten wyniósł 12 miliardów dolarów według oficjalnych danych ujawnionych pod koniec czerwca.

Ostre cięcia produkcji ropy w maju i czerwcu zmierzające do podniesienia jej ceny mocniej odbiją się na udziale ropy w PKB w drugim kwartale. Dane opublikowane przez saudyjski bank centralny pokazują, że jeszcze w maju niezwiązany z ropą sektor gospodarki cierpiał w wyniku spadku popytu na ten surowiec.

Zyski sektora bankowego odnotowały roczny spadek o 40 procent w maju, a także zmniejszenie liczby tranzakcji w punktach sprzedaży o niemal 16 procent, poinformowała Saudyjski Urząd Walutowy.

Chcąc podnieść przychody z sektorów niezwiązanych z ropą, rząd podniósł podatek VAT. Spodziewanym efektem tego posunięcia będzie jednak spadek wydatków konsumenckich i spowolnienie odbicia gospodarczego podczas znoszenia restrykcji.

Międzynarodowy Fundusz Walutowy (IMF) przewiduje, że w 2020 roku saudyjska gospodarka spadnie o 6.8 procent.

Le Matin

  1. Restrykcje w Maroku wywołują braki obranych krewetek w Belgii

Le Matin podało w piątek, że belgijskie supermarkety borykają się z brakiem obranych krewetek wynikającym ze środków prewencyjnych powziętych przez Maroko w celu ograniczenia rozprzestrzeniania się koronawirusa.

O zjawisku poinformował dyrektor Flamandzkich Aukcji Rybnych (VLAAMSE VISVEILING) Tom Premereur.

Krewetki łowione na Morzu Północnym eksportowane są do Maroka, gdzie poddawane są obieraniu z pancerzyków w wyspecjalizowanych zakładach, których działalność spowolniła lub została wstrzymana w wyniku kryzysu wywołanego przez COVID-19.

W przeciwieństwie do kuchni polskiej, krewetki stanowiąnieodzowny element kuchni belgijskiej. Dodaje się je do sałatek, krokietów, a także innych potraw opartych na owocach morza. Le Matin podaje, że krewetki spożywane są w 95 procentach belgijskich domostw.

Spadek dostępności krewetek może mieć nieznaczny negatywny wpływ na nastroje społeczne w Belgii.

Medycyna Hildegardy z Bingen – ostatni program przed wakacjami – zaprasza Elżbieta Ruman via Studio 37 Dublin

Tym razem ostatni program „Medycyny Hildegardy z Bingen” przed wakacjami i podróżami Radia WNET. Elżbieta Ruman opowiada o średniowiecznych eliksirach i ziołach, które wspomagają układ odpornościowy.

Dzięki nim nasze organizmy pozbywają się najcięższych chorób i wszelakich toksyn. Tym razem opowieść o niezwykłych cudach uzdrowień. Okazuje się, że terapia recepturami św. Hildegardy uzdrawia chorych, co często zadziwia współczesną medycynę. 

Dieta św. Hildegardy z Bingen to mądrość średniowiecznej medycynie, która nie zna chorób nieuleczalnych. – powtarza Elżbieta Ruman.

Cały program do wysłuchania tutaj:

Fenomen św. Hildegardy z Bingen został dostrzeżony już 50 lat temu przez Niemców. W zapiskach, które odnaleziono stwierdzono, że została tam opisana cała nasza aktualna rzeczywistość. Święta Hildegarda opisała poprzez swoje wizje niemal cały świat współczesny, między innymi zmory naszej cywilizacji, jak na przykład to, że

Będziemy się dusić i że ziemia będzie zatruta.

 

W swoich księgach św. Hildegarda zawarła liczne przepisy, które są lekarstwem na współczesne dolegliwości. Wystarczy na przykład zmieszać mąkę kasztanową z miodem, która może leczyć wątrobę nawet ze stanu marskości.

Św. Hildegarda była jedną z czterech kobiet, która otrzymała tytuł doktora Kościoła. Jako pierwsza założyła klasztor żeński.

Niemal tysiąc lat temu, dzięki swoim niezwykłym wizjom, opisała nasz świat. Ponad 800 lat temu, dzięki swoim niezwykłym wizjom, opisała nasz świat.

Św. Hildegarda jednak nie tylko dała opis ziemskiego padołu i jego problemów, ale także sposoby leczenia wielu występujących dziś schorzeń. O sposobach na życie w harmonii, leczenie i dietę, która zapewnia zdrowie ciała i ducha opowiada Elżbieta Ruman. Zawsze w poniedziałki, zawsze w Radiu WNET o godzinie 20:00.

Tomasz Wybranowski

Za podniesione rękę podczas modlitwy został oskarżony o faszyzm I Riksza miłosierdzia odc. 32

Zatrzymany przez policję wiele wycierpiał. Nie zniechęciło go to jednak i wyjechał na rok do Boliwii aby tam pracować i wspomagać misję salezjańską. Jak zakończyła się jego sprawa?

Posłuchaj audycji

 

Posłuchaj również poprzednich audycji

Niezwykła katastrofa górnicza w Świętochłowicach w 1884 roku / Renata Skoczek, „Śląski Kurier WNET” 72/2020

Ks. Michalskiemu udało się nakłonić dyrekcję kopalni do przedłużenia akcji ratunkowej o dwadzieścia cztery godziny. Kiedy kończył się czas poszukiwań, ratownicy natrafili na ślady zasypanych górników.

Renata Skoczek

Katastrofa górnicza na szybie „Zimnol”

W czerwcu 1884 roku Świętochłowice trafiły na pierwsze strony gazet. Wydarzeniem, które spowodowało, że mała osada przemysłowa na Górnym Śląsku, licząca niespełna siedem tysięcy mieszkańców, stała się tematem licznych doniesień prasowych, była niezwykła katastrofa górnicza na szybie „Zimnol” w kopalni „Deutschland”. Górnośląska prasa informowała czytelników, że „Świętochłowice stały się sławne przez nieszczęście w kopalni i gazety całego świata o nich piszą”.

Szyb wydobywczy „Zimnol”, nazwany tak od dawnego właściciela gruntu Szymona Zimnola, wchodził w skład kopalni węgla kamiennego „Deutschland” i znajdował się na terenie dzisiejszego centrum miasta w okolicach Plant i ulicy Bytomskiej. Wyrobisko o głębokości około 70 metrów było na tyle płytkie, że górnicy schodzili pod ziemię i wychodzili na powierzchnię po drabinach. Czerwiec 1884 roku na Górnym Śląsku był zimny i deszczowy. Pomiędzy 18 a 20 dniem tego miesiąca padało niemal bez przerwy. Na skutek opadów deszczu poziom wody w rzece Rawie oraz znajdującym się nieopodal stawie, do którego spływała woda wypompowywana z kopalni, znacznie się podniósł.

W piątek 20 czerwca o godzinie 15.30, kiedy górnicy kończyli dniówkę i zaczęli przygotowywać się do wyjścia na powierzchnię, ziemia znajdująca się pod ogromnym rozlewiskiem wodnym osunęła się. Woda zmieszana z piaskiem i ziemią – tak zwana kurzawka – przedarła się w głąb ziemi, powodując zawalenie się chodników kopalnianych i ich zamulenie grubą warstwą szlamu.

W pierwszych godzinach po zawale nie była znana dokładna liczba zasypanych górników. Wkrótce ustalono, że pod ziemią zostało 43 mężczyzn. Czternastu z nich pochodziło ze Świętochłowic, pozostali mieszkali w osadach z terenu dzisiejszej Rudy Śląskiej. Wieść o katastrofie szybko obiegła okolicę i na miejscu tragedii zebrał się tłum, a w nim rodziny i bliscy zasypanych górników. Następnego dnia do Świętochłowic zjechał właściciel kopalni hrabia Guido Henckel von Donnersmarck oraz przedstawiciele władz państwowych i urzędów górniczych, którzy rozpoczęli prace nad planem akcji ratunkowej. Prawdopodobieństwo uratowania zasypanych górników było niewielkie. Rozmiary zniszczeń na kopalni pozwalały przypuszczać, że jeśli nie zginęli podczas zawału, to grozi im śmierć głodowa lub z braku powietrza, zanim kolumna ratunkowa zdoła usunąć wodę i oczyści korytarze. Ostatecznie pod wpływem proboszcza z parafii św. Augustyna w Lipinach, ks. Józefa Michalskiego, oraz tłumu błagającego o ratunek, zdecydowano o podjęciu próby dotarcia do zasypanych ludzi, żywych lub umarłych.

Na miejsce katastrofy przyjechały jednostki straży pożarnej z pobliskiej Królewskiej Huty i Bytomia, z Mikulczyc sprowadzona została specjalna pompa wodna, która dniem i nocą pompowała z szybu wodę. Rządowe kopalnie i huty z najbliższej okolicy dostarczyły sikawek, węży, maszyn do wpuszczania powietrza i innego sprzętu. Po trzech dniach wytężonej i nieprzerwanej pracy szyb „Zimnol” został osuszony. Drogę do zasypanych górników odgradzały jednak ogromne masy ziemi i mułu.

Po pięciu dniach żmudnej i ciężkiej akcji ratowniczej dyrekcja kopalni – z uwagi na wysokie koszty – wydała decyzję o wstrzymaniu dalszych prac, pomimo błagań ze strony rodzin. Urzędnicy byli przekonani, że nie ma szans na odnalezienie żywych górników.

Ks. Michalski osobiście podjął się negocjacji z władzami górniczymi i udało mu się nakłonić dyrekcję kopalni do przedłużenia akcji ratunkowej o dwadzieścia cztery godziny.

Kościół wotywny pw. Świętych Piotra i Pawła w Świętochłowicach | Fot. ze zbiorów Grzegorza Wysockiego

Kiedy zbliżała się ostateczna godzina zakończenia poszukiwań, pięciu ratowników natrafiło na ślady zasypanych górników. Po przeszukaniu chodnika i głośnych nawoływaniach usłyszeli głosy żyjących kolegów. 26 czerwca około godziny 13 odnaleziono ośmiu wyczerpanych, ale żyjących górników, którzy spędzili pod ziemią sześć dni i siedem godzin. Dzięki informacjom uzyskanym od jednego z uratowanych ratownicy dowiedzieli się, że pozostali mężczyźni uniknęli śmierci i czekają na pomoc. Akcja ratownicza ruszyła ze zdwojoną siłą i w piątek około godziny 7 rano odnaleziono pozostałych 35 robotników. Uratowanych ludzi wydobyto na powierzchnię w obecności kilkutysięcznego tłumu. Wyczerpanym górnikom tuż po dotarciu do nich podano czerwone wino, a na powierzchni otrzymali gorący posiłek – zupę z mięsem i jajkami. Radca górniczy z Wrocławia wygłosił mowę, a tłum odmawiał modlitwy dziękczynne i śpiewał pieśni po polsku i niemiecku. Górnicy zostali odwiezieni do domu sypialnego, gdzie zbadał ich lekarz. Następnego dnia przewieziono ich do szpitala w Królewskiej Hucie, gdzie zostali poddani szczegółowym badaniom. Uratowani nie mieli obrażeń zewnętrznych, lecz byli bardzo osłabieni, a jeden z nich chorował na tyfus.

W niedzielę 30 czerwca w kościele św. Barbary w Królewskiej Hucie zostało odprawione nabożeństwo dziękczynne za szczęśliwe uratowanie górników. Takie samo odbyło się tydzień później w kościele parafialnym w Lipinach. Uczestnicy akcji ratunkowej, oprócz podziękowań od cesarza Wilhelma I, otrzymali odznaczenia, a właściciel kopalni przeznaczył dla ratowników niebagatelną kwotę 1000 marek jako nagrodę. Rekonwalescenci przebywający w szpitalu stali się sławni na całym świecie, a gazety informowały szczegółowo o stanie ich zdrowia. 10 i 11 lipca wszyscy mężczyźni opuścili szpital i przemaszerowali w odświętnych mundurach górniczych do miejscowego zakładu fotograficznego, gdzie fotograf Julius Tschentscher wykonał każdemu z nich zdjęcie portretowe. Dwa tygodnie później miejscowa gazeta informowała, że atelier opuściło okazałe tableau z wizerunkami 43 górników oraz ich ratowników, które miało upamiętniać zakończoną sukcesem akcję ratunkową. 19 lipca górnicy zostali razem sfotografowani na zdjęciu wykonanym przez innego fotografa, który pracował na zlecenie cesarzowej Augusty.

Żona cesarza Wilhelma I opłaciła zdjęcia dla każdego z ocalałych górników, aby otrzymali je jako pamiątkę tragicznych wydarzeń i cudownego ocalenia. W sierpniu wszyscy górnicy powrócili do pracy w kopalni, a miejscowa gazeta rozpoczęła drukowanie w odcinkach obszernej relacji po tytułem „Dzieje górników zasnutych w kopalni przez nich samych spisane”.

Tuż po katastrofie na nowo odżyły starania mieszkańców Świętochłowic o wybudowanie własnej świątyni, bo do tej pory uczęszczali do oddalonego o 3 km kościoła pw. św. Barbary w Królewskiej Hucie. Pomysł narodził się kilka lat wcześniej, ale dopiero cudowne ocalenie 43 górników pozwoliło zintensyfikować działania. 29 czerwca 1884 roku w święto Piotra i Pawła na posiedzeniu zarządu kościelnego parafii królewskohuckiej zapadła decyzja, że zostanie postawiony kościół wotywny pod wezwaniem tychże świętych. Po kilku latach i wielu trudnościach związanych ze zgromadzeniem niezbędnych funduszy, udało się rozpocząć budowę świątyni, a 29 września 1891 roku odbyło się poświęcenie kościoła, którego dokonał ks. Józef Michalski z parafii w Lipinach. Dziesięć lat po katastrofie na szybie „Zimnol” w 1894 roku kardynał Kopp utworzył dla gminy Świętochłowice samodzielną parafię pod wezwaniem Apostołów Piotra i Pawła z wszystkimi prawami i przywilejami.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Katastrofa górnicza na szybie »Zimnol«” znajduje się na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Katastrofa górnicza na szybie »Zimnol«” na s. 2 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O tym, dlaczego nie będąc lekarzem, napisałem tekst o szczepionkach / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Ukochane dziecko rodziców miałoby umrzeć? Możemy je uratować, wykorzystując abortowane płody. Dorosłego też, dzięki organowi pobranemu z chińskich zasobów naturalnych. Chyba, że nie ma pieniędzy.

Najpierw się wytłumaczę. Napisałem go, ponieważ odmówiło mi trzech lekarzy będących przeciwnikami szczepień. Dlaczego, skoro nie szczepią swoich dzieci, nie zgodzili się nie tylko na napisanie tekstu, ale nawet na ujawnienie nazwisk? Z jednego, zrozumiałego powodu – nie chcą stracić możliwości wykonywania zawodu. I to nie jest żadna teoria spiskowa, tylko polska (i nie tylko polska) praktyka świata medycznego. Lecznictwa całkowicie podporządkowanego wielkim światowym koncernom farmaceutycznym.

Ponieważ nie jestem lekarzem, korzystając z udostępnionych materiałów, mogłem ten temat opisać bez obawy o utratę grantów lub pracy.

I zdaję sobie sprawę, że nie jest to tekst doskonały. Nie będąc naukowcem, nie siliłem się na naukowość i posługiwanie się terminologią, którą musiałem tłumaczyć z języka medycznego na polski. Dlatego wszystkich urażonych prostotą mojego tekstu mogę tylko przeprosić. Co niniejszym czynię.

Jednak żaden dziennikarz, a tym bardziej felietonista-amator, przedstawiciel czwartej władzy, kontroli społecznej, nie jest po to, żeby wyrażać zdanie i interesy jakiejkolwiek grupy zawodowej. Nie jest też (przynajmniej nie powinien być) reprezentantem jakiejkolwiek branży. Choćby generowała niebotyczne zyski i oferowała luksusowe wczasy. Powinien jedynie, w interesie całego społeczeństwa, naświetlić problem w zrozumiały sposób. Tak, żeby zwykły Jan Kowalski mógł podjąć najlepszą dla siebie decyzję. W tym przypadku decyzję mającą bezpośredni wpływ na jego zdrowie i życie. Na zdrowie i życie jego dzieci. Oczywiście po konsultacjach z panią Kowalską 🙂

Nawet wbrew tej paskudnej, ale obowiązującej konstytucji, którą dwa lata temu wyrzuciłem do kosza, zmusza się Polaków do szczepień. Bezprawnie. Strasząc sanepidem i karami finansowymi. A teraz sam minister zdrowia (chyba choroby), Maciej Szumowski, ogłasza zamiar poddania całego polskiego narodu eksperymentowi medycznemu. Wprowadzenia do naszych organizmów szczepionki, bez co najmniej pięcioletniego okresu testowania jej skuteczności i braku szkodliwości. Przypomnę zatem: zgodnie z konstytucją żaden obywatel nie może być zmuszony do uczestnictwa w eksperymencie medycznym.

Wiecie, dlaczego w społeczności amiszów, żyjących w USA, nie odnotowano żadnego przypadku autyzmu? Bo żyjący tradycyjnie amisze nie szczepią swoich dzieci? Odpowiedzcie sobie sami.

Nie namawiam, żebyśmy z naszych szybkich samochodów przesiedli się z powrotem na furmanki lub zrezygnowali z prądu. Ale musimy zrozumieć, że bezmyślna akceptacja nowości, wciskanych nam jako niezbędniki do życia, może nieść bardzo poważne skutki uboczne. Na tyle poważne, że przewyższą przewidywane korzyści, a zakończą się degeneracją ludzkości. I to było główne przesłanie mojego ubiegłotygodniowego felietonu.

Minister Szumowski nawet przed kamerą nie chciał paradować w maseczce. I to w czasie, gdy za brak maseczki zwykłemu obywatelowi groził mandat w wysokości 500 zł. Gdy będzie namawiał do przyjęcia eksperymentalnej szczepionki na covid-19 mnie albo Edytę Górniak, zaproponuję, żeby dał się zaszczepić jako pierwszy. Bo przecież słowa tylko uczą, a przykłady pociągają.

A teraz napiszę, o co chodzi w szczepionkowym szumie medialnym, w którym uczestniczą również osoby nazywane dziennikarzami. Słusznie się domyślacie, chodzi o pieniądze. O wielkie pieniądze, ale nie tylko. Głównym celem jest zastąpienie Bożego Dzieła dziełem ludzkim. Szczepionki są tylko jednym z elementów składowych większego planu.

Boża tajemnica życia – zastąpimy ją sztucznym zapłodnieniem (przy okazji zabijemy cztery embriony). Bezpłodni muszą mieć prawo do posiadania dzieci za wszelką cenę, a płodni muszą mieć prawo je zabijać. Przecież to podstawowe prawo człowieka!

Śmierć – to okrutnie niesprawiedliwe, co z nami Bóg wyprawia. Przecież lepiej wiemy, kto powinien żyć, a kto umrzeć. Ukochane dziecko rodziców miałoby umrzeć? O nie, jakim niesprawiedliwym prawem? Przecież możemy je uratować, wykorzystując abortowane płody (taki eufemizm na zabite dzieci). Dorosłego i starca też możemy uratować dzięki świeżutkiemu organowi pobranemu z chińskich zasobów naturalnych. Chyba, że nie ma pieniędzy.

Miłość jako uczucie wyższe – sprowadzimy ją do samego czucia, do fizycznego wykorzystywania swojego ciała i ciał innych ludzi, bez względu na płeć i średniowieczne ograniczenia. Powiedzmy love is love, pokazując całemu światu własne genitalia. Dlaczego „love” miałaby mieć jakikolwiek związek z przychodzeniem dzieci na świat?

Choroby. Bóg je zesłał na nas – co za brak empatii. Wyeliminujemy je wszystkie, tworząc fantastyczne szczepionki.

Naturalne choroby dziecięce nie mają miejsca w naszym świecie. Nasze maleństwa miałyby mieć jakieś krostki? A te nowe, nieznane dotychczas choroby, które pojawiają się jako skutek uboczny? Na pewno za chwilę i na nie odkryjemy cudowny lek.

Tak właśnie, po ludzku(?), tworzymy nowy, wspaniały świat. Tylko w jakiś dziwny sposób ratując życie, zarazem zabijamy je. Propagując miłość, niszczymy ją. Likwidując jedne choroby, tworzymy inne. Wreszcie, wyzwalając się z bożej niewoli, zamieniamy się w niewolników.

Tak właśnie wygląda bezczelność współczesnego człowieka wyzwolonego z pęt bożego stworzenia i Dekalogu. Ta bezczelność nie ma swoich źródeł w bożym planie. Nie ma ich też w jakichkolwiek niezależnych zasobach ludzkości, bo takie po prostu nie istnieją. Rezygnując z Bożych Praw, lekceważąc prawdę, jaką nam przekazał Jezus Chrystus o życiu, śmierci doczesnej i życiu wiecznym, nie stajemy się bardziej wolnymi ludźmi. Stajemy się w mniej lub bardziej świadomy sposób sługami szatana.

A jeżeli Pan Jezus mówił prawdę, a Pan Bóg istnieje?

Jan A. Kowalski

Czy polskie uniwersytety podlegają ideologizacji? Sygnatariusze „Oświadczenia środowisk akademickich” uważają, że tak

Po słowach o „ideologii LGBT” władze uczelni i samorządów studenckich solidaryzowały się z „osobami LGBT+”. Odmienne stanowisko prezentują sygnatariusze „Oświadczenia środowisk akademickich”.

Nie możemy milczeć, gdy władze najstarszych polskich uczelni, z Uniwersytetem Jagiellońskim na czele oraz przedstawiciele licznych Wydziałów i Samorządów Studenckich forsują jako obowiązujące, idee i postulaty spod znaku LGBT. Cywilizacja łacińska, do której przynależymy my i nasze Uniwersytety, nie wykształciła innej niż katolicka etyki.

Takie słowa zawarła w swoim oświadczenia grupa 16 organizacji związanych ze środowiskiem akademickim (korporacji akademickich, kół naukowych i innych). Odnoszą się one do deklaracji, takich jak ta Zarządu Samorządu Doktorantów Uniwersytetu Warszawskiego, który na swoim profilu na portalu Facebook napisał:

Osoby LGBTQ+ były, są i będą częścią naszej społeczności akademickiej. Nie zgadzamy się na ich atakowanie, co więcej uważamy, że rolą środowiska naukowego jest nie tylko wyrażenie sprzeciwu wobec takich czynów, ale również wspieranie osób LGBTQ+.

Autorzy tekstu podpisanego przez m.in. dwa koła naukowe Ordo Iuris i  Akademicki Klub Tradycji Katolickiej PAX zauważają, że

 Jako studenci i pracownicy akademiccy mamy obowiązek zdobywać i przekazywać wiedzę, zachowując przy tym wierność Prawdzie i prawu naturalnemu. W przeciwnym razie nasze działania będą ułudą, budowaniem konstruktów oderwanych od racjonalnych ontologicznych podstaw.

Tymczasem w swoim oświadczeniu rektor UW Marcin Pałys przypomniał o prowadzonej na uczelni kampanii „Równoważni” przeciwko dyskryminacji przez wzgląd na „płeć, wiek, religię, etniczność, niepełnosprawność czy orientację seksualną”. Odnosząc się do tej ostatniej autorzy „Oświadczenia środowisk akademickich” wystosowanego przez Polską Korporację Akademicką Akropolia Cracoviensis stwierdzają, że „nie wolno czynić z grzechu i słabości ludzkiej powodów do dumy i dokonywać ich afirmacji”:

Naszych bliźnich mamy obowiązek kochać, jednak grzech i obiektywne nieuporządkowanie moralne należy piętnować i w żadnym wypadku nie można pozwolić, aby wysoce deprawujące i sprzeczne z etyką naszej cywilizacji idee były narzucane w murach naszych Uniwersytetów.

Korporanci powołują się na tradycję wybitnych polskich uczonych: „Pawła Włodkowica, św. Jana Kantego, Mikołaja Kopernika, św. Józefa Sebastiana Pelczara”.

A.P.

Całe „Oświadczenie środowisk akademickich” możesz przeczytać tutaj.

LX. rocznica wydarzeń w Gliwicacach. Wierni bronili usuwanego przez władze krzyża. Rozmowa z drem Bogusławem Traczem.

O premierze książki „W obronie krzyża. Protest w Gliwicach w 1960 roku” (wydanej przez Muzeum w Gliwicach i IPN), z jej współautorem – doktorem Bogusławem Traczem rozmawia Tomasz Wybranowski.

Najnowsza wspólna publikacja Muzeum w Gliwicach i Instytutu Pamięci Narodowej przybliża wydarzenia sprzed lat 60. W piątek, 24 czerwca 1960 r. doszło w Gliwicach do wystąpień wiernych w obronie usuwanego krzyża przy kościele franciszkanów. W wyniku interwencji sił milicyjnych rozproszono tłum i zatrzymano 37 protestujących.

Gliwicki protest, w którym wzięło udział ponad tysiąc osób, był najliczniejszym wystąpieniem przeciwko władzom PRL na terenie województwa katowickiego pomiędzy wydarzeniami Października 1956 r. a Marcowymi roku 1968. Po 60 latach opracowanie autorstwa dwóch historyków Adama Dziuroka i Bogusława Tracza, przybliża te wydarzenia, które w okresie PRL zostały skazane na totalne zapomnienie.

Tutaj do wysłuchania rozmowa z doktorem Bogusławem Traczem:

 

W oparciu o rozległą  kwerendę archiwalną oraz relacje świadków i członków rodzin uczestników protestu postaraliśmy się nie tylko zrekonstruowaować wydarzenia do których doszło przed sześćdziesięciu laty, 24 czerwca 1960 r. w Gliwicach, ale również wkomponować je w szeroki kontekst historyczny, na tle całej epoki. Szczególnym chcieliśmy uwzględnić  napięte stosunki pomiędzy państwem a Kościołem w okresie gomułkowskiej tak zwanej „małej stabilizacji”. – powiedział na antenie Radia WNET dr Bogusław Tracz.

 

W 1960 r. gwałtowne protesty odnotowano w obronie krzyża w Krakowie – Nowej Hucie (kwiecień), Domu Katolickiego w Zielonej Górze (maj) oraz krzyża w Gliwicach (czerwiec). Zajścia gliwickie związane były, podobnie jak w Nowej Hucie, z dążeniami do budowy nowej świątyni.

Wyrazem determinacji w tych zabiegach było postawienie krzyża na trwałym fundamencie jako jednego z ołtarzy na procesję Bożego Ciała. Ulokowano go na działce, która miała być przeznaczona na budowę kościoła. Widoczny symbol wiary katolickiej ustawiony na przykościelnym placu okazał się być solą w oku komunistycznych włodarzy miasta.

Krzyż miał zniknąć. Usunięto go w piątek 24 czerwca 1960 r. przed południem w asyście milicji. Akcji tej, w istocie świętokradczej, próbowali przeszkodzić zarówno zakonnicy, jak i sami parafianie. Milicja użyła siły. W ruch poszły milicyjne pałki. Zatrzymano pierwsze osoby. Kiedy koło miejsca, w którym stał krzyż, zaczęli gromadzić się ludzie.

Kiedy wieczorem po nabożeństwie na miejscu usuniętego krzyża zapalono świece i rozpoczęto modlitwę przebłagalną, rzeszę modlących się ludzi potraktowano jako „nielegalne zgromadzenie antypaństwowe”. Do ich rozpędzenia skierowano dwa plutony MO i ZOMO.  Gliwicki protest, w którym wzięło udział ok. tysiąca osób, był najliczniejszym wystąpieniem przeciwko władzom PRL na terenie województwa katowickiego pomiędzy Październikiem 1956 r. a Marcem 1968 r.

Książka „W obronie krzyża. Protest w Gliwicach w 1960 roku” (wydana przez Muzeum w Gliwicach i IPN) pióra Adama Dziuroka i Bogusława Tracza, składa się z dwóch części: opisowej i dokumentacyjnej.

Dr Bogusław Tracz. Fot. arch. własne.

 

Bogusław Tracz jest historykiem, doktorem nauk humanistycznych, wieloletnim pracownikiem naukowym w Oddziale Instytutu Pamięci Narodowej w Katowicach (najpierw w Oddziałowym Biurze Edukacji Publicznej, zaś obecnie w Oddziałowym Biurze Badań Historycznych IPN). Znany jest z opublikowanych samodzielnie monografii, jak „Rok ostatni – rok pierwszy. Gliwice 1945”, czy „Hippiesi, kudłacze, chwasty. Hipisi w Polsce w latach 1967-1975”.

Doktor Bogusław Tracz jest również redaktorem kilku tomów pokonferencyjnych i zbiorowych a także autorem kilkudziesięciu artykułów naukowych i popularnonaukowych.

Jak piszą recenzenci, doktor Bogusław Tracz ma bardzo rzadką w dzisiejszej historiografii zdolność łączenia potoczystej, przystępnej dla każdego czytelnika narracji z nienagannym warsztatem historycznym. 

Przypomnę, że mój gość jest także autorem książki „Gliwice. Biografia miasta” (2018 rok), której wydawcą jest Muzeum w Gliwicach.

opracował: Tomasz Wybranowski

 

 

 

Co jest prawdą? „Nie prowdy sukoj, ale kolegów”, czy „Platon przyjacielem, lecz większą przyjaciółką prawda”?

Przestałby istnieć dom, gdyby ktoś w nim wyważył drzwi i okna i pozwolił, żeby wszyscy tam wchodzili. Słowem: do Kościoła może wejść każdy, kto ma dobre intencje, ale przed wrogami trzeba się bronić.

Herbert Kopiec

„Kiedy kapłan jest święty, powierzeni jego opiece wierni są prawdziwie pobożni; kiedy kapłan jest tylko pobożny, wierni stają się letni; kiedy kapłan staje się letni, wierni stają się zepsuci”– mawiał św. Jan Maria Vianney (1786–1859), francuski ksiądz, święty katolicki, patron proboszczów i kapłanów.

Przywołuję to spostrzeżenie w związku z bulwersującą informacją o związkach księdza profesora Józefa Tischnera (1931–2000) ze Służbą Bezpieczeństwa PRL. Przed rokiem na łamach „Gazety Wyborczej” ukazał się tekst poświęcony tej zasmucającej i przykrej sprawie (Kac na Podhalu po IPN, „Magazyn Świąteczny”, 29–30 VI 2019). Sławomir Cenckiewicz – członek Kolegium IPN, na początku czerwca 2019 r. na Twitterze zamieścił krótki wpis: „Przykra ta rejestracja ks. Józefa Tischnera w kategorii KO (kontakt operacyjny) i konsultanta Departamentu IV MSW. Szkoda”. Dołączył do tego skan z poświęconym podhalańskiemu kapłanowi fragmentem wydanej właśnie przez IPN książki Kryptonim Klan. Służba Bezpieczeństwa wobec NSZZ Solidarność w Gdańsku: „27 lipca 1983 roku zarejestrowany pod nr 81208 przez Departament IV MSW w kategorii kandydat, następnie KO. Od 13 października 1988 r. konsultant. Został wyrejestrowany w 1990 roku”.

„Gazeta Wyborcza” tak skomentowała informację Sławomira Cenckiewicza: „Podhale prawie stanęło w ogniu”. Określiła ją jako chwyt niegodziwy i szkalowanie księdza profesora przez prawicowego historyka. „Oburzenie górali jest tym większe – argumentował dziennikarz – gdyż wielu z nich poparło obecne rządy w Polsce. Górale wiele wybaczą rządzącej prawicy, ale nie atak na Tischnera”.

Pikanterii sprawie nadaje fakt, iż w obronę księdza profesora zaangażował się nawet ubek, który rozpracowywał środowisko podhalańskich księży.

„Poznałem księdza Tischnera. Z punktu widzenia operacyjnego był bezużyteczny. Ale choć niczego się od niego nie dowiedzieliśmy na temat opozycji, to rozmowy zawsze były mocnym przeżyciem. Od niego biła jakaś taka siła i mądrość”. Charyzmie księdza profesora najwyraźniej uległ także autor artykułu, a świadczyć o tym może efektowna puenta tekstu, w której wykorzystał najbardziej znaną postmodernistycznie pojętą „mądrość” księdza Tischnera: „Są trzy prawdy: święta prawda, tys prawda i gówno prawda”. Czytelnik „Gazety Wyborczej” dowie się, że wpis odnoszący się do agenturalnej przeszłości postępowego księdza Tischnera to ta trzecia prawda. (…)

Na łamach kobiecego pisma „Viva” ksiądz profesor sam zapewniał: „Gdybym nie został księdzem, byłbym marksistą” (Szatan w Europie – krótka historia zła, „Opcja na prawo” 12/2005). Poznańska redakcja, z którą był zaprzyjaźniony, tak relacjonuje jego wizytę: „Sypał dowcipami, o poważnych sprawach mówił z ironią. – Jak to jest z wiarą wśród duchownych? – spytaliśmy w pewnym momencie. Ksiądz Tischner się zadumał, szeroko uśmiechnął i rzucił: „Nie badałem tego dogłębnie, ale z tego, co wiem, wśród księży też zdarzają się osoby wierzące”. Na pytanie, co sądzi o celibacie, odpowiedział natomiast: „Gdy jestem piekielnie zmęczony i zasypiam kamiennym snem, na drzwiach wieszam kartkę: Budzić tylko w wypadku wojny albo zniesienia celibatu”.

Zobaczmy też, co ksiądz Tischner mówi o sobie: „Wybrałem, aby być ciasnym i tępym filozofem Sarmatów. Staram się im wymyślać i dobrze im radzić. Na szczęście niezbyt mnie słuchają, więc i wina moja nie będzie zbyt wielka. Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. (…)

W „Historii filozofii po góralsku” pisał np.: „Kie jedyn i drugi chce dójść prowdy, to z tego ino bitki powstojom. Nie prowdy sukoj, ale kolegów”.

‘Słabe myślenie’, ‘słabe chrześcijaństwo’ – to myślenie bez konieczności, bez słuszności, bez prawdy, która by się miała narzucać. W oparciu o słabe myślenie powstaje słaba ontologia, mająca zająć miejsce dotychczasowej metafizyki. Słabe myślenie godzi się na zachwianie fundamentów klasycznej filozofii (jasności i wyrazistości), a właściwie na całkowity brak tychże. Myślenie to jest otwarte, dopuszcza wielość rozwiązań, stroni od konieczności i jedynej słuszności.

Wygląda na to, że kapłan J. Tischner jako filozof przestaje więc poszukiwać adekwatności z rzeczywistością; zamiast tego skupia się na interpretowaniu, a jak pisał Nietzsche: „Nie ma tekstów, są tylko interpretacje”– ponieważ tradycyjne metafizyczne pojęcia podmiotu i przedmiotu tracą ważność. „Myśliciele słabi”, celebrując swą niechęć i niezdolność do poszukiwania podstaw dla swych najkonieczniejszych moralnych i politycznych wyborów w życiu, otwarcie pysznią się „słabością” swojego myślenia. Mimo tej pychy odnajdujemy ich po stronie tych, którzy mocno schlebiają wszystkiemu, co służy tryumfowi pewności, iż człowiek żyje tu i teraz. Nieprzypadkowo przykazaniem numer jeden „społeczeństwa otwartego”, nowej utopii, która zastąpiła komunizm jako wizja powszechnej harmonii i szczęśliwości, jest dogmat, że nie ma dogmatów ani prawd bezwzględnych.

Umberto Eco twierdzi, że „jedyna prawda to uczyć się, jak uwolnić się od chorej namiętności do prawdy”.

Namiętność do prawdy może być (i jest) dzisiaj uznana za stygmat fundamentalizmu. Przypominają o tym zwłaszcza niewierzący i obłudnie zatroskani o Kościół katolicki.

Wykładnią polityki owego zatroskania są słowa Jana Turnaua, „Jonasza” z „Gazety Wyborczej”: „Atakujemy Kościół, aby go bronić!”. Jonasz – odpowiednik naszego zakrystiana – podgryzał wieloryba od środka. Natomiast na gruncie „słabego myślenia” zagrożenie fundamentalizmem znika. Można bowiem być zarazem katolikiem, ewangelikiem, maoistą, socjalistą, postmodernistą i chrześcijaninem. Sekularyzacja i upadek wpływów Kościoła stają się czymś pozytywnym. Bunt i sprzeciw wobec pogardy dla chrześcijaństwa traktowany jest jako „mowa nienawiści”, a lekceważenie tych nihilistycznych dogmatów jako znak choroby umysłowej. Tak oto powstaje świat chaosu i pomieszanych znaczeń.

„Słabe myślenie” w zachowaniach kapłana Tischnera oznacza rozstanie się ze wszystkim, co wyraźne, co zmusza do samookreślenia, do przyjęcia na siebie odpowiedzialności za określone poglądy. Żaden wszak pogląd nie jest przecież prawdziwy, a drogowskazem nie są prawdy absolutne, lecz hedonizm i prywatny interes. Każda pewność to rzekomo przesąd, który pachnie przymusem i grozi bijatyką, przed którą ostrzega kapłan Tischner.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) znajduje się na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Marksizm kulturowy w zakrystii” (cz. III) na s. 5 czerwcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kim byli współcześni polscy męczennicy franciszkańscy i jak powstawał ich wizerunek dla akcji Polska pod Krzyżem?

„Zginiecie za podjudzanie przeciwko rewolucji modlitwą różańcową, kultem świętych, Mszą Świętą i Biblią; za głoszenie pokoju oraz za imperializm, na którego czele stoi papież Polak”.

Andrzej Karpiński

Wśród patronów akcji modlitewnej Polska pod Krzyżem współczesnymi męczennikami byli franciszkanie bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski. Zostali uprowadzeni i brutalnie zamordowani 9 sierpnia 1991 r. w Peru wraz z burmistrzem Pariacoto Justinem Massą.

Tego okrutnego czynu dokonali członkowie komunistycznej partii Peru „Sendero Luminoso”. Zwłoki misjonarzy znaleziono w wiosce Pueblo Viejo, kilka kilometrów od Pariacoto. Ciała miały roztrzaskane i przestrzelone czaszki. Na plecach o. Zbigniewa była przyczepiona kartka z narysowanym jego krwią symbolem sierpa i młota oraz napisem: „Tak giną lizusy imperializmu”. Świadek zdarzenia, siostra Bertha Hernandez, Służebnica Najświętszego Serca Pana Jezusa, została także porwana, jednak w trakcie jazdy wyrzucono ją z samochodu. Zdążyła usłyszeć i zapamiętać wypowiadany przez bandytów sąd nad misjonarzami: „Zginiecie za podjudzanie przeciwko rewolucji modlitwą różańcową, kultem świętych, Mszą Świętą i Biblią, za okłamywanie ludu Ewangelią i Biblią, bo wszystko to są kłamstwa, a religia jest opium dla ludu; za głoszenie pokoju, gdyż kto to czyni, musi umrzeć, oraz za imperializm, na którego czele stoi papież Polak”.

Michał Tomaszek, Zbigniew Strzałkowski i Jarosław Wysoczański | Fot. z archiwum Zakonu Franciszkanów

Liturgiczne wspomnienie błogosławionych przypada nie na dzień ich śmierci – 9 sierpnia, lecz na 7 czerwca, gdy bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski zostali wyświęceni w 1986 r. na diakona i kapłana.

Podobnie jak w poprzednich realizacjach, potrzebowałem odpowiednich i dobrej jakości zdjęć zakonników. Początkowo byłem przekonany, że nie będzie problemu. Jednak – ku mojemu zdziwieniu – dużego wyboru nie było. (…) Młodzi, pogodni zakonnicy (31 i 33 lata) nie byli zbyt często fotografowani. A jeśli już znalazłem jakieś ich zdjęcia, to raczej z ich życia prywatnego i bardzo uśmiechniętych.

Miałem dylemat, bo do akcji Polska pod Krzyżem odradzono mi przedstawianie uśmiechniętych męczenników. Do dzisiaj kanon przedstawiania świętych nie pozwala na ich uśmiech. Czy jest to uzasadnione teologicznie?

Czy jest to raczej część tradycji lub zwyczaj utrwalony w przeszłości przez malarstwo portretowe? Wtedy niemożliwe było długie pozowanie z nieruchomym uśmiechem. Dzisiaj, w czasach fotografii, jest już to możliwe. Przykładem jest utrwalanie lekko uśmiechniętej twarzy św. Jana Pawła II. Czy jest to przełamanie stereotypu?

Owszem, w Starym Testamencie pojawiają się wzmianki o radości wyrażanej śmiechem lub tańcem. W Nowym Testamencie już zaledwie dwa razy.

Kościół w średniowieczu zachowywał dystans wobec śmiechu i tańca, uważając je za brak panowania nad duchowością, za głupotę i objaw grzeszności. Jest to niezrozumiałe, gdyż samo słowo ‘błogosławiony’ oznacza ‘szczęśliwy’. Dlaczego więc nie wyrażać szczęścia uśmiechem?

Czy w sztukach plastycznych mamy zatem do czynienia z nieprawdziwymi wizerunkami świętych? Portret każdego świętego przedstawia, według tradycji, jego oblicze z ostatnich lat życia lub moment opuszczenia Ziemi. Czy taki wizerunek nie powinien jednak przedstawiać świętego widzianego oczami artysty po śmierci, obcującego z Bogiem i innymi świętymi, nie będąc już ograniczonym czasem i przestrzenią? W przypadku męczenników dodatkowo umieszcza się atrybut palmy męczeństwa lub narzędzia zbrodni. Dlatego też zastanawiałem się, czy w przypadku bł. Michała i bł. Zbigniewa nie umieścić w grafice pistoletu. Jednak z uwagi na całość koncepcji poprzestałem na tradycyjnej palmie męczeństwa. (…)

Fot. A. Karpiński

W związku z opisanym powyżej „dylematem uśmiechu” postanowiłem znaleźć kompromis. Musiałem zadbać przede wszystkim o to, aby postacie pasowały do pozostałych patronów-męczenników Polski pod Krzyżem. Skorzystałem zatem z możliwie najpoważniejszych (jak na pogodnych misjonarzy) dostępnych zdjęć i rozpocząłem pracę nad portretami. Z uwagi na wymogi jakościowe, potrzebowałem fotografii w możliwie wysokiej rozdzielczości. Posłużyłem się zatem zdjęciami portretowymi wykonanymi jeszcze w Polsce, prawdopodobnie tuż przed wyjazdem zakonników na misję do Peru. Twarze musiałem cyfrowo zmodyfikować i dostosować do ogólnej koncepcji graficznej. Oczy bł. Zbigniewa Strzałkowskiego zamieniłem na bardziej otwarte i pobrałem je z jego innego zdjęcia. Natomiast bł. Michałowi Tomaszkowi celowo nie dodawałem zarostu, aby pozostawić znak, że do misji dołączył rok później.

Wiadome jest, że franciszkańskie habity są czarne, ale nie te na misjach w Ameryce Południowej. Szaty misjonarzy są szare. Dlatego poszukałem zdjęcia z tak wyraźnym habitem, że był widoczny splot tkaniny. Z jednego zdjęcia utworzyłem dwie zwrócone do siebie postacie, z zachowaniem proporcji wzrostu misjonarzy.

Pozostał do utworzenia franciszkański, biały sznur (cingulum) z trzema węzłami oznaczającymi złożone śluby. W kolejności od dołu: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości. Franciszkanie żartują, że ten pierwszy, najbliżej ziemi, najłatwiej się brudzi.

Gdy miałem gotowe twarze i szaty z detalami, pozostało umiejętnie połączyć wszystko w całość. Zwróciłem głowy misjonarzy do siebie i ostrożnie osadziłem je w habitach w miejscach, gdzie zaczynają się kaptury. Całość wycieniowałem. Wyrównałem kontrast i ziarnistość wszystkich części składowych grafiki. Po osadzeniu w tle i ponownym wycieniowaniu, wizerunki błogosławionych Michała Tomaszka i Zbigniewa Strzałkowskiego były gotowe. Zostały wydrukowane na dwóch wielkich formatach oraz powielone w setkach egzemplarzy w formie małych, pamiątkowych obrazków z akcji Polska pod Krzyżem.

Dlaczego akurat tam pojechali? Nie mogę wyjść z podziwu, że powołanie misjonarzy było tak silne, że opisana wyżej sytuacja w Peru nie zniechęciła ich do realizacji misji. Wiara, radość głoszenia Słowa Bożego i pomoc biednym okazały się silniejsze od strachu przed jakąkolwiek ideologią i jej skutkami.

W sierpniu 1991 r. w Częstochowie odbywały się Światowe Dni Młodzieży, na które przybył inicjator spotkania, papież Jan Paweł II.

W związku ze ślubem siostry o. Jarosław Wysoczański pojechał w tym czasie na urlop do Polski. W piątek 9 sierpnia 1991 r. pozostali w Pariacoto misjonarze Michał i Zbigniew odprawiali wieczorną Mszę Świętą.

Na terenie misji było trzech postulantów i kucharka, wspomniana na początku siostra Bertha Hernandez. Tego wieczoru do Pariacoto wkroczyli uzbrojeni bandyci. Uprowadzili burmistrza miasta, następnie wtargnęli do kościoła i uprowadzili siostrę z misjonarzami. Mapka pokazuje drogę, którą przebyli, oraz miejsce męczeństwa.

Cały artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski” znajduje się na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Andrzeja Karpińskiego pt. „Bł. Michał Tomaszek i bł. Zbigniew Strzałkowski” na s. 6 czerwcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Człowiek nie jest istotą doskonałą, ale powołaną do doskonałości, do świętości – jak to ujmował Jan Paweł II

Człowiek jest sprawcą czynu. Novum filozofii Karola Wojtyły polega na tym, że równie ważne jest sprawstwo odwrotne, tzn. wpływ każdego czynu na strukturę osobową (duchowo-intelektualną) sprawcy.

Teresa Grabińska

O moralnej sprawczości czynu

Popularyzacja a nauczanie w świetle spuścizny Jana Pawła II

W 2020 r. świętujemy stulecie urodzin Karola Wojtyły – św. Jana Pawła II. Liczne przedsięwzięcia ku czci Wielkiego Jubilata będą przypominać jego wszechstronne oddziaływanie na kondycję moralną świata.

Ten esej ma za przedmiot refleksję nad filozoficzną spuścizną Karola Wojtyły, która przenika jego nauczanie, kierowane ze Stolicy Piotrowej do szerokich rzesz wiernych, a także wyznawców innych religii. Tylko niektóre dokumenty – jak wspaniała encyklika Veritatis splendor – są adresowane do kościelnych hierarchów.

Każde nauczanie, jeśli jest prawidłowo prowadzone, trafia do nauczanego w taki sposób, że nie tylko powiększa zakres jego wiedzy, lecz usposabia go do jej rozwijania i stosowania.

Jan Paweł II umiał to robić w sposób doskonały – tak, jakby każda fraza trafiała w oczekiwania każdego słuchającego lub czytającego, niezależnie od tego, z jakiego pochodził kulturowego kręgu.

Z drugiej strony, gdy koledzy i studenci Karola Wojtyły wspominają jego akademickie wykłady i lekturę jego pism filozoficznych, rozwijających współczesny chrześcijański personalizm, to często podkreślają hermetyczność języka jego filozoficznej wypowiedzi, trudności ze zrozumieniem tez i uzasadnień. Pisząca te słowa, stanąwszy wobec skrajności w ocenie przystępności przekazu – z jednej strony – filozofa Karola Wojtyły, z drugiej zaś – Ojca Świętego Jana Pawła II, postanowiła odpowiedzieć sobie na pytanie o źródło tej dwoistości. Drogą do tego było wieloletnie studiowanie zarówno pism filozoficznych, jak i encyklik.

Każda popularyzacja wiedzy jest jakimś jej uproszczeniem, w pewnym stopniu powierzchownym dotknięciem istotnego przedmiotu tej wiedzy, jak i jej metody. Aby tej istoty dotknąć głębiej, potrzeba nie tyle sprawozdania i narracji o tym, co zostało odkryte i w jaki sposób, ile przedstawienia zasadniczych problemów, podejścia do ich rozwiązania oraz koniecznie – ukazania znaczenia wyników otrzymanych w rozwiązaniu. Chodzi o znaczenie rozwiązania problemu, po pierwsze, dla samej sytuacji problemowej, po drugie – dla pokrewnych gałęzi wiedzy lub rozstrzygnięć problemów w oparciu o inną podstawę wiedzy, po trzecie – dla praktyki ludzkiego życia.

Ktoś, wziąwszy pod uwagę postawione, zresztą rzadko kiedy spełnione, trzy warunki dobrej popularyzacji, mógłby sformułować tezę, że nauczanie Jana Pawła II jest przykładem takiej popularyzacji, i to prawdopodobnie popularyzacji jego filozofii. Byłby to jednak poważny błąd. Popularyzacja bowiem ma przede wszystkim ożywiać intelekt, a nauczanie Jana Pawła II ma w swym przesłaniu formować duchowość chrześcijańską, wzbudzać i pogłębiać wiarę w prawdy objawione.

Ponadto – zdaniem piszącej – popularyzacja spójnej filozofii nie jest w zasadzie możliwa, gdyż każda dobra filozofia jest sformułowana w szczególnym, jej tylko właściwym języku (w specjalnie przysposobionym naturalnym języku etnicznym danego filozofa). Popularyzacja zaś – zawsze jest podana w języku potocznym (stosunkowo łatwo podlegającym translacji na różne języki etniczne).

Przekład języka dobrej filozofii na język potoczny jest w zasadzie niemożliwy. Co najwyżej przekazywana jest jej pewna interpretacja. Jakość tej interpretacji jest ważna i zależy od stopnia zrozumienia przez interpretatora danej filozofii i od jego predylekcji w operowaniu językiem interpretacji (czasem nawet literackim).

Z drugiej jednak strony, mocna podstawa filozoficzna (niekoniecznie w pełni uświadomiona) danego autora, mówcy, nauczyciela niejako wymusza operowanie frazami języka potocznego w taki sposób, że stają się one jakby przeźroczyste na przyjęte postulaty filozoficzne lub światopoglądowe. I dopiero w odniesieniu do tego zjawiska można mówić o podstawach filozoficznych nauczania Jana Pawła II, których nie tylko był w pełni świadom w swoim intelekcie, ale dla których odnajdował najważniejsze uzasadnienie w prawdach objawionych. A te, objaśniane za pomocą przekazu intelektualnego, wymagają odpowiedniego językowego sformułowania. W tym celu finezja językowa Jana Pawła II (filozofa i poety) pozwoliła mu precyzyjnie posługiwać się narzędziem systematycznej filozofii, które czyni jej interpretację w nauczaniu spójną w znaczeniach słów i w konsekwencjach tez.

Nauczanie Jana Pawła II odbywało się w bezpośrednim kontakcie ze słuchającymi, jak i w kontakcie zapośredniczonym czytaniem jego tekstów.

Kontakt bezpośredni mniej działa na intelekt, a bardziej na emocje. W procesie formowania duchowego owe emocje są nadzwyczaj ważne, gdyż pobudzają wolną wolę do przyjęcia prawd wiary.

Studiowanie jednak słowa pisanego spełnia potrzebę odkrycia ich intelektualnego wyrazu i obiektywizacji w tym stopniu, w jakim intelekt jest w stanie temu sprostać.

Dla Jana Pawła II podstawą filozoficzną nauczania była filozofia personalizmu chrześcijańskiego, twórczo rozwijana w XX w. na bazie trzynastowiecznej filozofii św. Tomasza z Akwinu. To Akwinata wyznaczył „topografię” współudzielania i współuzupełniania się woli i rozumu w zgłębianiu Objawienia. Jako filozof Karol Wojtyła skupił się przede wszystkim na rozumowym przedstawieniu tego, co jest objawione w ludzkim doświadczeniu. Owo doświadczenie nie ogranicza się jednak do czystej empirii, lecz wykracza ponad nią (transcenduje ją).

Centralnym punktem personalistycznej filozofii Karola Wojtyły, zaznaczonym w nazwie tej filozofii, jest persona – czyli osoba ludzka. Człowiek jako jedyne stworzone jestestwo ma właściwość celowego działania. Człowiek swym czynem, każdym czynem zmienia otoczenie bezpośrednio lub pośrednio, równocześnie jednak każdym swym czynem zmienia siebie samego. W związku z tą podwójną funkcją ludzkiego czynu (na zewnątrz i do wewnątrz) jego wykonawca (człowiek dojrzały) powinien być świadomy praw świata zewnętrznego (odkrywanych empirycznie). Z drugiej zaś strony powinien dbać o „jakość” własnej woli (w nakierowaniu jej na dobro), aby właściwie wybierać cel działania i środki go urzeczywistniające. Relacja osoba – czyn jest złożona. Rozwinął ją Karol Wojtyła w swej filozofii człowieka, wyłożonej w podstawowym dziele Osoba i czyn.

Człowiek, czyniąc, poznaje świat, przekształca go – tworzy kulturę. I jako twórca w szerokim sensie rozumianej kultury jest od zawsze przedmiotem mniej lub bardziej usystematyzowanego badania. To on swoją wolą przekształca świat, a wynik tego przekształcania świadczy o jego zdolnościach, umiejętnościach, kompetencjach.

Człowiek jest sprawcą czynu. Novum filozofii Karola Wojtyły polega na tym, że równie ważne jest sprawstwo odwrotne, tzn. wpływ każdego czynu na strukturę osobową (duchowo-intelektualną) sprawcy. Analiza kolejnych faz powstawania decyzji o czynie jest bardzo skomplikowana i trudna. Odnosi się do szczegółowych wzajemnych przekształceń chceń (czynnik emocji i woli ) i ocen (czynnik rozumowy, intelektu). Z tego powodu popularyzowanie Wojtyłowej filozoficznej koncepcji dynamizmu struktury osobowej jest bezowocne. Może być tylko przedmiotem studiowania.

Bardziej naturalne wydawałoby się ustalenie w oparciu o filozofię człowieka Karola Wojtyły tzw. wartości moralnej czynu, czyli rozstrzygnięcie, czy jest on dobry, czy zły. I nie chodzi tu o ocenę zewnętrzną, osąd otoczenia lub zgodność lub niezgodność z prawem stanowionym. Chodzi o świadomość sprawcy dobra lub zła własnego czynu. Świadomość ta – zgodnie z wykładnią Karola Wojtyły – kształtuje się w tzw. doświadczeniu moralności, a ono powstaje w poznawania prawdy zarówno w wyniku przyswajania sobie wiarą i rozumem prawd Objawienia, jak i w praktyce ludzkiego działania. Prawda o dobru jest uniwersalna, a więc jednakowa dla każdego (choć w różnym stopniu uświadomiona u poszczególnych sprawców czynu). Tworzy jądro jednej i tej samej moralności dla każdego. W języku teologicznym wyraża się zdolnością uniwersalnego sumienia do oceny moralnej czynu.

Człowiek nie jest istotą doskonałą, ale powołaną do doskonałości, „do świętości” – jak to ujmował Jan Paweł II w swoim nauczaniu. Dlatego jego losem jest podejmowanie trudu działania, gdy nie jest w stanie do końca ocenić jego skutku, i jednoznacznie zakwalifikować poszczególnego czynu moralnie.

Dopiero ludzkie doświadczenie własnego czynu, idące w parze z doświadczeniem moralności, czyni człowieka mądrym, tzn. rozumiejącym otaczającą go rzeczywistość i wiedzącym, jak być czyniącym dobro, a więc człowiekiem dobrym.

Ten proces doskonalenia wymaga pokornej wiary w nadprzyrodzony rys człowieczeństwa, pozwalający mu wypełniać w sobie projekt imago Dei, jak i umiejętnego wykorzystania intelektu.

Proces doskonalenia człowieka czynem, tak mocno rozwinięty filozoficznie w szczegółowych badaniach Karola Wojtyły, różni naukę o moralności w łacińskim kręgu kulturowym od jej wykładni także w nurcie chrześcijańskim, ale ukształtowanym w tradycji luterańskiej. W tej drugiej nazwa „dobry uczynek” zdaje się być pusta.

Artykuł 2. wśród 28 artykułów Wyznania Augsburskiego nadaje grzechowi pierworodnemu tak destrukcyjną funkcję, że na trwałe naznacza ludzi skazą braku bojaźni Bożej, wiary i ufności Bogu oraz kazi naturę konkupiscencją. Tylko za sprawą Chrztu i Ducha Świętego człowiek może uniknąć wiecznego potępienia. Konkupiscencja zaś to wrodzona skłonność człowieka do zła, a nie do dobra – jak to jest w doktrynie katolickiej i w personalizmie rozwijanym przez Karola Wojtyłę oraz w głoszonym przez Jana Pawła II nauczaniu.

Artykuł 18. Wyznania Augsburskiego nadaje z kolei wolnej woli człowieka bardzo ograniczony zasięg, i to wyłącznie w rozumowych osądach spraw ziemskich i w dochodzeniu sprawiedliwości cywilnej. Do osiągnięcia zaś sprawiedliwości Bożej i duchowej konieczne jest przewodnictwo Ducha Świętego.

W obu artykułach podkreślona jest konieczność pobożności chrześcijanina, ale równocześnie ogranicza się w nich zdolność intelektu do rozstrzygnięć moralnych.

Ten pesymizm moralny doktryny luterańskiej nie tylko stoi w sprzeczności z optymizmem moralnym chrześcijaństwa łacińskiego, ale wpisuje się w odmienną filozofię człowieka, który – z racji zasadniczej dezorientacji w rozpoznaniu dobra lub zła własnego czynu – oddaje ocenę każdego ludzkiego działania konwencjom prawnym lub opinii publicznej.

Godzi się na relatywizację ocen w zależności od doraźnej albo też i przyszłościowej użyteczności czynu w celu realizacji jakichś lub czyichś interesów.

Ta sytuacja usposabia człowieka nie tyle do pokornego doskonalenia się w dobru, do mozolnego dociekania prawdy o sobie jako o ogniwie między bytem przyrodzonym i nadprzyrodzonym, ile do zabezpieczania się na wszystkie możliwe sposoby, aby zmniejszyć lęk egzystencji, u chrześcijanina – zwłaszcza lęk przed wiecznym potępieniem. Nie przypadkiem w XVII w. Tomasz Hobbes w swoim Lewiatanie wyśmiewał doktrynę katolicyzmu w jej filozoficznej podstawie św. Tomasza i Arystotelesa, i pisał o mizerii losu człowieka, która powoduje „bezustanny strach i niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci. I życie człowieka jest samotne, biedne, bez słońca, zwierzęce i krótkie”.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O moralnej sprawczości czynu” znajduje się na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020.

 


  • Już od 2 lipca „Kurier WNET” na papierze w cenie 9 zł!
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć jedynie w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

O wszelkich zmianach będziemy Państwa informować na naszym portalu i na antenie Radia Wnet.

Artykuł Teresy Grabińskiej pt. „O moralnej sprawczości czynu” na s. 17 czerwcowego „Kuriera WNET” nr 72/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego