Prorocza dedykacja prymasa Augusta Hlonda na odnalezionym w archiwum zakonnym obrazku z podobizną św. Andrzeja Boboli

„Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski, powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Czy to wyraz prywatnego przekonanie Prymasa, czy słowa samego Andrzeja Boboli?

Katarzyna Purska USJK

Niebo chodzi po ziemi. Polscy święci na 100-lecie odzyskania niepodległości. Andrzej Bobola

Kilka miesięcy temu w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach natknęłam się na intrygującą fotografię. Widniał na niej duży, wielkości kartki z zeszytu, wizerunek św. Andrzeja Boboli, a pod nim ktoś dokleił pożółkły pasek papieru z odręcznym wpisem ks. Prymasa Augusta Hlonda: „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Zainteresował mnie bardzo ten obrazek i wpis pod nim. Tak zaczęły się moje poszukiwania, które zrodziły szereg odkryć i wiele pytań.

Odnaleziony w Archiwum Generalnym Zgromadzenia Sióstr Urszulanek SJK w Pniewach obrazek z podobizną św. Andrzeja Boboli i autografem prymasa Augusta Hlonda | Źródło: Archiwum Generalne SS Urszulanek

Dedykacja ks. kardynała Augusta Hlonda

Najpierw było to pytanie o pochodzenie obrazka i okoliczności, w których ks. Prymas wpisał swoją dedykację. Wkrótce dowiedziałam się, że fotografia św. Andrzeja Boboli była własnością ks. Jana Ziei – legendarnego duszpasterza i dawnego kapelana sióstr urszulanek z Mołodowa na Polesiu. Treść i pochodzenie dedykacji pozostała dla mnie jednak wciąż nieodkrytą tajemnicą. Ksiądz Prymas zmarł po wojnie, w roku 1948. Kanonizacja św. Andrzeja odbyła się w 1938 r., a więc wpis ks. Kardynała musiał pochodzić z tego właśnie okresu.

Sługa Boży kardynał Hlond pisze : „Święty Andrzej Bobola, nowy Patron Polski”. Św. Andrzej został zaliczony w poczet polskich patronów, jako tzw. drugorzędny patron (obok głównych patronów: Matki Bożej Królowej Polski, św. bpa Stanisława Szczepanowskiego i św. bpa Wojciecha), dopiero w 2002 r. Z pewnością ks. Kardynał nosił się z takim zamiarem, lecz jego realizacji stanął na przeszkodzie wybuch II wojny światowej. Kolejne słowa z dedykacji brzmią prorocko: „powiedzie swój naród drogami prawdy Chrystusowej do szczęścia i wielkości”. Interesujące, czy są one wyrazem osobistego przekonania Prymasa Polski, czy też może pochodzą od samego Andrzeja Boboli?

Po zakończeniu II wojny światowej, w okresie panującego stalinizmu, nic nie wskazywało na to, że nasz naród zbliża się do szczęścia i wielkości. Podobnie zresztą jak i wcześniej, kiedy Polska stanęła w obliczu zbliżającej się wojny. Tymczasem ks. Prymas pisze to zdanie nie w formie życzenia, lecz w mocy swego autorytetu, jako stanowczą zapowiedź.

Ksiądz kardynał August Hlond ogromnie cenił sobie obecność sióstr urszulanek szarych w archidiecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej, którą objął w 1926 roku. Z pewnością bliski jego sercu był charyzmat Zgromadzenia – opieka nad dziećmi i młodzieżą. Wiadomo też, że był pod wrażeniem osobowości Założycielki – Matki Urszuli Ledóchowskiej. Obdarzał szacunkiem również całą rodzinę Ledóchowskich, a zwłaszcza stryja Matki Urszuli – kardynała Mieczysława Ledóchowskiego, którego znał osobiście jeszcze z czasów rzymskich. Jemu też przypadł zaszczyt sprowadzenia do Polski w 1927 roku i złożenia w katedrze poznańskiej ciała bohaterskiego Pasterza. Prymas gorąco popierał działalność na Kresach Wschodnich – zwłaszcza na Wołyniu i Polesiu – Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego. W odezwie, którą wydał w 1938 roku z okazji kanonizacji św. Andrzeja Boboli napisał:

Bez sprzeniewierzenia się swojej misji dziejowej, nie możemy uchylić się od zadania, które nam Opatrzność wyznaczyła i nie możemy odstępować ich cudzoziemcom. To powołanie nasze, nasz polski obowiązek. Za wzorem św. Andrzeja Boboli powinniśmy pracę dla jedności Kościoła poprzeć walnie, szczerze, bez lęku, bez pogłębienia nieporozumień obrządkowych, bez spychania tego wielkiego zagadnienia na tory współzawodnictwo o prestiż i wpływy.

Na ten apel o uchrystusowienie i podjęcie działania na rzecz jedności chrześcijan urszulanki odpowiedziały już wcześniej, gdyż osiedliły się w Bereźnem na Wołyniu w roku 1928, a nieco później – na Polesiu w Równem (1932), Horodcu (1933), Iłosku (1935), Kobryniu (1936), Mołodowie (1937), a potem w Krasnoleskach, Ostrowie, Horodyszczu i w Janowie (1938).

Na Polesiu siostry prowadziły życie skrajnie ubogie, dzieląc warunki życia z miejscową ludnością. Matka pragnęła, aby poprzez heroiczne ubóstwo realizowały miłość do Boga i bliźniego. W Mołodowie – majątku ziemskim, który otrzymały w darze, zamieszkały w przystosowanym do tego celu kurniku. Właśnie do tego ubogiego domu, przybył ks. Kardynał Prymas, aby poprowadzić rekolekcje dla miejscowej inteligencji i ziemian, które sam osobiście przeżył głęboko, o czym pisał potem w liście do pp. Skirmunttów, dawnych właścicieli Mołodowa.

Korzenie rodu Ledóchowskich

Podobno Matka Urszula czuła wielki sentyment do Polesia. Często odwiedzała tamtejsze domy zakonne. Czyżby w tym sentymencie kryła się nie do końca uświadomiona pamięć serca do miejsc związanych z losem jej odległych przodków?

Protoplasta Rodu – rycerz Halka – pochodził z Rusi Czerwonej i był poddanym księcia Włodzimierza Wielkiego. Jako poseł Wielkiego Księcia został wysłany do Konstantynopola, skąd przywiózł na Ruś nową, chrześcijańską wiarę. W zasłudze za męstwo w jej obronie przed pogaństwem, Książę nadał mu herb Saława (Szaława), co oznacza „sława”. Jego potomkowie za bohaterską walkę w obronie ojczyzny otrzymali od króla polskiego, Kazimierza Wielkiego, majątek Ledóchów – dobra położone na Wołyniu.

Gałąź, z której wywodziła się rodzina św. Urszuli, zamieszkała na ziemi sandomierskiej. Jako wnuczka bohaterskiego generała z powstania listopadowego, który po jego upadku musiał wraz z rodziną opuścić Polskę, urodziła się 17.04.1865 roku na obczyźnie, w Loosdorf niedaleko Wiednia. Była córką szwajcarskiej hrabiny, Józefiny Salis-Zizers i dlatego w domu rodzinnym mówiła po niemiecku. Od swego ojca Antoniego, gorącego patrioty, nauczyła się kochać Polskę, jej historię i kulturę. Z domu rodzinnego wyniosła też przywiązanie do Kościoła katolickiego i posłuszeństwo papieżowi. Bezapelacyjnie czuła się Polką i katoliczką. Mówiła o sobie, że jej patriotyzm jest „zbyt gorący” i choć nie ma znaczenia „w jakim pułku człowiek służy Bogu”, gdyż Bóg kocha wszystkie narody, „to się na nic to nie zda, bo nie stanę się przez to chłodniejsza”. Patriotyzm nigdy nie kolidował w niej z wiernością Kościołowi katolickiemu. Tę zasadę stawiania Boga przed narodem przekazała swoim siostrom. Jej bratanica i urszulanka szara, s. Józefa Ledóchowska, napisała:

Siostry nie jechały na Polesie jako przedstawicielki polskiej racji stanu, ale jako misjonarki Kościoła powszechnego, których zadaniem jest czynić dobrze braciom, służyć im z miłością i poświęceniem, dźwigać z niedoli, a własnym przykładem ukazywać piękno nauki Chrystusowej.

Polesie jako teren misyjny

Kiedy urszulanki objęły placówkę w Mołodowie na Polesiu, w całej okolicy katolicy stanowili zaledwie 5%, reszta zaś ludności była prawosławna. Wspominał ks. Jan Zieja: Matka Ledóchowska w rozmowie z miejscowym księdzem, kapelanem i katechetą, wyraziła swą wolę, by siostry nie uprawiały jakiegoś nawracania poszczególnych prawosławnych na religię katolicką. Zalecała siostrom pełnienie dzieł miłosierdzia (opieka nad chorymi, ubogimi, dziećmi) prowadzenie rzetelnej, bezinteresownej, nie tendencyjnej pracy oświatowej i wychowawczej wśród młodzieży bez względu na wyznanie, czy poczucie narodowe. Siostry miały dawać przykład życia w miłości do wszystkich ludzi. Matka była przekonana, że tylko ta droga prowadzi do zjednoczenia prawosławnych i katolików w jednej owczarni Chrystusowej (Autograf, AGUsjk).

Jak wynika ze wspomnień sióstr i samej Matki Urszuli, pod względem religijnym Poleszucy – tak katolicy jak i prawosławni – byli bardzo mało uświadomieni. Wiara mieszała się u nich z gusłami i czarami, a kościół w niedzielę i święta świecił pustkami. Przyczyną był m.in. utrudniony dostęp do praktyk religijnych i zaniedbanie katechizacji. „Dziecko z dalszych wniosek, przystępujące do sakramentów świętych, nigdy jeszcze nie było w kościele, nie ma najmniejszego pojęcia, po co teraz przyjechało, dobrze, jeśli umie się przeżegnać” – można przeczytać w sprawozdaniu z domu w Janowie Poleskim za rok 1938/39.

Na tle katolików nie lepiej prezentowali się prawosławni. Uderzała ich obojętność religijna i lekceważenie obowiązków wiary. Co prawda gremialnie przybywali do cerkwi na większe uroczystości, ale zjeżdżali się po to, by skorzystać z targu odbywającego się przy tej okazji na rynku miasteczka. W przemówieniu radiowym wygłoszonym w marcu 1938 r. św. Urszula tak opisywała życie mieszkańców Polesia: Lud poleski potrzebuje opieki, bo jak dotąd, jest jeszcze mocno zaniedbany. Nie mówię tu o miastach i miasteczkach, ale o wsiach oddalonych od kościoła parafialnego, od stacji kolejowej, do których jedzie się poleskimi drogami 10–20 km. Do doktora daleko, do kościoła daleko, do stacji daleko!…

Rząd II RP próbował zmienić ten obraz, ale stopień zaniedbania, zacofania i ciemnoty był zbyt głęboki. Był to efekt długiej, celowo prowadzonej polityki carskiej. Dodatkowym problemem był narastająca wrogość podsycana przez licznie pojawiających się na tych terenach emisariuszy komunistycznych, którzy głosili hasła wyzwolenia spod władzy panów. W tej sytuacji biskup Łoziński, ordynariusz diecezji pińskiej, stworzył projekt rocznych kursów dla katechetek misjonarek. Tak zaczęła się praca sióstr urszulanek na Polesiu.

Niepokoje na Polesiu w XVII wieku

Cofnijmy się teraz w czasie o 300 lat, do XVII w., w którym prowadził swoją działalność misjonarską św. Andrzej Bobola. Jaki był kontekst historyczno-społeczny jego pracy duszpasterskiej? Warunki, sposób życia i religijność ówczesnych mieszkańców Polesia niewiele różniły się od tego, co opisywała Matka Urszula i pracujące tam urszulanki. Sytuacja polityczna była natomiast zdecydowanie bardziej złożona i napięta. Wiele wydarzeń, które się wówczas rozegrały, przypomina te z czasów tzw. rzezi wołyńskiej. Tak jak wówczas, Rzeczpospolita w XVII w. była terenem zaciętych walk. Od północy toczyła się wojna o panowanie w basenie Morza Bałtyckiego, a na wschodzie w latach 1648–1654 trwało powstanie kozackie pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. Powstanie wybuchło pod hasłem ograniczenia samowoli „królewiąt” – magnatów kresowych. Co prawda hetman Chmielnicki deklarował wierność królowi polskiemu, ale miał ambicje polityczne. Planował utworzenie własnego państwa. Naturalnie w tę rewoltę kozacką włączyła się Rosja i car Aleksy Michajłowicz, którego zabiegi dyplomatyczne skłoniły hetmana do poddania się jego władzy i zawarcia z Rosją ugody w Perejesławiu.

Był to dla Ukrainy czas straszliwego zamętu. Agresja pułków Chmielnickiego kierowała się głównie przeciw „panom” (szlachcie polskiej, a czasem ruskiej, lecz spolonizowanej) i Żydom. Daleko bardziej posunięta, bo nieokiełznana, była agresja tzw. czerni kozackiej, która okrutnie mordowała i rabowała nie tylko „Lachów”, ale także swoich. W roku 1654 wybuchła wojna rosyjsko-polska. Car Aleksy, powołując się na ugodę perejasławską, zaapelował do prawosławnych i unitów, aby „garnęli się pod jego opiekę”, i ruszył na Rzeczpospolitą.

Gdy w 1652 r. ojciec Andrzej Bobola rozpoczynał w okolicach Pińska swoją posługę kapłańską, dni hetmana Chmielnickiego były już policzone. Mimo to morze okrucieństwa wciąż rozlewało się z Ukrainy na położone na północ ziemie Polesia.

Wojna ta początkowo nie miała charakteru religijnego, aż do momentu apelu patriarchy jerozolimskiego. Zaczęło się „riezanie” katolickich księży i unitów, którzy od czasów unii brzeskiej w 1596 r. byli szczególnie znienawidzeni przez prawosławnych.

Życie i męczeństwo św. Andrzeja Boboli

Ojciec Andrzej Bobola podjął działalność misyjną na Polesiu jako dojrzały wiekiem mężczyzna. Urodził się – jak sam podawał – w 1591 r. w Małopolsce. Rodzina Bobolów należała do średniozamożnej szlachty. Wywodziła się ze Śląska, ale za karę zmuszona była opuścić tę ziemię i sprzedać swoje rodowe Bobolice. Stare dokumenty mówią, że członkowie rodziny Bobolów zostali ukarani za „łotrostwo”, czyli za napadanie na podróżnych na drogach publicznych. Osiadła na Wołyniu rodzina Bobolów nie cieszyła się w następnych wiekach dobrą sławą, mimo że niektórzy z jej członków zasłużyli się dla dobra Rzeczpospolitej, a wszyscy byli zawsze wierni Kościołowi katolickiemu. Dziadek św. Andrzeja osiedlił się na ziemi sandomierskiej i wybudował dwór w Strachocinie, niedaleko Sanoka. Przyszły Męczennik urodził się tam i został ochrzczony w miejscowej parafii. Przypomniał o tym on sam długo po swojej śmierci, ukazując się kolejnym proboszczom parafii aż do 1987 r., kiedy to zwrócił się do ówczesnego proboszcza, ks. Józefa Niżnika, w słowach: „Jestem Andrzej Bobola, zacznijcie mnie czcić w Strachocinie”. Posłuszny poleceniu św. Andrzeja, ks. Niżnik zorganizował w Strachocinie miejsce kultu.

Jak wynika z zachowanych dokumentów, Andrzej Bobola odziedziczył po swoich przodkach popędliwość i porywczy charakter. Kształcił się w Kolegium Jezuickim w Braniewie. Pięcioletni pobyt w Braniewie w latach 1606–1611 niewiele przyczynił się do utemperowania nieokiełznanego temperamentu ucznia. Mimo to, w roku 1611 rozpoczął nowicjat w zakonie jezuitów. Studia filozoficzne, a potem teologiczne odbywał na uniwersytecie w Wilnie. Pomimo dużych zdolności, nie zdał decydującego egzaminu i nie mógł uzyskać tytułu magistra. Wiemy z dokumentów, że przełożeni wahali się przed dopuszczeniem go do złożenia uroczystej profesji czterech ślubów zakonnych: czystości, ubóstwa, posłuszeństwa oraz posłuszeństwa papieżowi co do misji. Ostatecznie stało się to dopiero w 1630 r. W 1622 r., zgonie z Konstytucjami Zakonu, otrzymał święcenia kapłańskie. Odtąd o. Andrzej Bobola – bardzo gorliwy, choć „trudny współbrat”, był wielokrotnie przenoszony na kolejne placówki.

W latach 1624–1626, kiedy przebywał w Wilnie, wybuchła epidemia dżumy, podczas której niósł heroiczną pomoc chorym i umierającym. Był to dla niego czas decydującej przemiany. Stał się wówczas człowiekiem pokornym i wyciszonym wewnętrznie. Do końca życia pozostał wierny ludziom biednym, cierpiącym i opuszczonym.

Podobno jako nauczyciel i katecheta nie bardzo się sprawdzał, ale w nadzwyczajny sposób docierał do serc i umysłów prostych i ubogich mieszkańców Polesia. Odwiedzał ich wsie i miasteczka, zachodził do wiejskich chałup. Nauczał katechizmu i zasad moralnych, udzielał sakramentów, prowadził do Kościoła katolickiego. Wkrótce zasłynął jako „Apostoł Pińszczyzny”, a prawosławni pogardliwie nazywali go „duszochwatem”, czyli „łowcą dusz”. Owocność jego posługi misyjnej wywoływała coraz większą nienawiść wśród prawosławnych duchownych i Kozaków. Kozacy zaczęli wręcz polować na niego.

Gdy dotarła do uszu św. Andrzeja wieść, że wrogowie znają miejsce jego pobytu, zadecydował, że z majątku Peredyle, położonego niedaleko Janowa, przeniesie się gdzie indziej. W tym celu ruszył na wozie w kierunku Janowa. W drodze dopadła go wataha Kozaków. Woźnica zbiegł, a on spokojnie stanął i czekał na swoich oprawców, którzy najpierw zaczęli go nakłaniać, aby porzucił wiarę katolicką, a kiedy im odmówił, skrępowanego powrozami powlekli za koniem aż do Janowa. Tam na rynku przywiązali do słupa i bili po twarzy, potem nahajami po całym ciele. Gdy nie tylko nie wyparł się wiary, ale wzywał ich do nawrócenia na prawdziwą wiarę katolicką, rozwścieczeni zawlekli go do miejscowej rzeźni, rozciągnęli na stole rzeźniczym, dopuszczając się coraz większego okrucieństwa.

Na głowie wycięli mu tonsurę, na plecach – ornat, odcięli palce u rąk, wyłupili oko, odcięli nos i język, naśmiewając się przy tym z niego. W końcu cięciem szabli zakończono jego życie. Było to 16.05.1657 roku.

Trumna z jego umęczonym, lecz zachowanym od rozkładu ciałem została odnaleziona po 45 latach od śmierci dzięki nadzwyczajnej interwencji samego św. Andrzeja. W 1702 r. ukazał się on rektorowi kolegium pińskiego – o. Marcinowi Godebskiemu. Zażądał od niego odnalezienia jego zwłok, wskazał miejsce, gdzie należy ich szukać i złożył obietnicę, że otoczy swoją opieką Kolegium wraz z całą ziemią pińską. Stało się tak, jak obiecał.

Patronat i kanonizacja św. Andrzeja Boboli

W roku 1819 ukazał się znanemu ze sceptycyzmu dominikaninowi, o. Alojzemu Korzeniewskiemu, któremu zapowiedział, że po wielkiej wojnie, która nadejdzie, Polska odzyska niepodległość, on sam zaś, Andrzej Bobola, zostanie jej głównym patronem i obrońcą. W roku 1920, kiedy na Polskę ruszyła nawała sowiecka, w katedrze warszawskiej rozpoczęła się nowenna o wstawiennictwo błogosławionego już wówczas Andrzeja (od 1853 r.). W ostatnim dniu nowenny rozegrała się zwycięska Bitwa Warszawska.

Po kasacie zakonu jezuitów ciało Andrzeja Boboli zostało złożone w podziemiach klasztoru podominikańskiego w Połocku.

Po rewolucji październikowej dotarli tam bolszewicy, którzy zabrali ciało Męczennika i umieścili je jako rekwizyt w muzeum ateizmu w Moskwie. Miało ośmieszać katolicki zabobon, ale nieoczekiwanie dla komunistów, stało się celem pielgrzymek i przyczyną nawróceń, także prawosławnych.

Wobec tego bolszewicy przenieśli je do magazynów. Zostało stamtąd wydobyte dzięki zabiegom dyplomacji watykańskiej. Okolicznością, która sprzyjała pozytywnemu załatwieniu tej sprawy, był głód, który zapanował na Ukrainie w latach 1922–1924. W zamian za pomoc żywnościową z Watykanu, sam Lenin wyraził zgodę na wydanie Rzymowi ciała o. Andrzeja. Był rok 1923. Relikwie odbyły długą wędrówkę z Moskwy przez Odessę i Konstantynopol do Rzymu. Trasa pośmiertnej pielgrzymki relikwii Świętego miała wymiar zaiste symboliczny. Moskwa – „Trzeci Rzym” – zbezcześciła ciało Świętego, potem obojętnie przyjął je Konstantynopol („Drugi Rzym”) i wreszcie Rzym – „siedziba Piotra” – wyniósł o. Andrzeja do chwały ołtarzy jako świętego Kościoła katolickiego. Jak gdyby odwrócony kierunek historycznego podziału Kościoła…

Uroczystej kanonizacji Andrzeja Boboli dokonał w Rzymie papież Pius XI, 17.04.1938 roku. W czerwcu 1938 r. obyła się translacja relikwii Męczennika przez Kraków do Warszawy. Podobno była to najpotężniejsza manifestacja wiary w dwudziestoleciu międzywojennym. Święta Urszula uczestniczyła w uroczystościach zarówno w Rzymie, jak i w Krakowie. Z pewnością był tam również obecny kardynał August Hlond. Czy już wówczas narodził się w sercu św. Urszuli pomysł stworzenia w Janowie – miejscu śmierci o. Andrzeja Boboli – ośrodka Jego kultu? W odezwie, którą zredagowała 1.03.1939 r., możemy odczytać, że „zwrócono się do niej z prośbą”. Ciekawe, od kogo pochodziła ta prośba, skoro Święta natychmiast i z zapałem przystąpiła do dzieła. W ostatnim roku życia wielokrotnie z przejęciem opowiadała siostrom o projektowanym domu pielgrzyma i pięknym kościele. Pragnęła, by cała Polska przybywała do tego miejsca modlić się o zjednoczenie chrześcijan (por. s. Józefa Ledóchowska, „Życie i działalność”). Projekt budowy wykonany w pniewskim Biurze Architektów był gotowy w maju 1939 r. Niestety 29.05.1939 Matka Urszula zmarła. Pozostał Jej niezrealizowany testament.

Przesłanie dla Polski

W napisanym przez siebie artykule określiła rolę, jaką powinien odgrywać w naszej ojczyźnie św. Andrzej Bobola: Ukazuje się on swojemu narodowi – pisała – jako prorok, zwiastun wielkości tego kraju, który był, jest i będzie przedmurzem chrześcijaństwa, filarem Kościoła świętego. Nie pogrążajmy się w materializmie, który jest bożyszczem naszego wieku. Nie wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa męczeństwa, ale wszyscy powołani jesteśmy do bohaterstwa świętości (MUL, Jesteś nieśmiertelna Ojczyzno ukochana, Polsko moja, Warszawa-Pniewy 1989, s. 77–78). Spróbujmy teraz porównać jej wypowiedź z tym, co napisał ks. Prymas August Hlond: Wielkim wskazaniem świętego Andrzeja jest nasze posłannictwo religijne i kulturalne na Kresach Wschodnich. (…) To powołanie nasze, nasz polski obowiązek.

Jakie przesłanie płynie stąd dla Polaków w 100-lecie odzyskania niepodległości? Aby je właściwie odczytać, trzeba wsłuchać się w Magisterium Kościoła.

Papież Pius XII w 1957 r., z okazji 300-lecia męczeńskiej śmierci św. Andrzeja, opublikował encyklikę jemu poświęconą, pt. „Invicti athlete Christi”, w której wskazywał na szczególną rolę, jaką Bóg przeznaczył Polsce, i określał ją mianem „przedmurza chrześcijaństwa”. Zwrócił się też specjalnie do Polaków z przesłaniem, aby jak św. Andrzej byli ludźmi niezwyciężonej wiary. „Zachowajmy ją i brońmy z całą mocą” – napisał Pius XII.

Natomiast Św. Jan Paweł II 29.05.1988 r. zwrócił się w przemówieniu do wiernych: Bóg pozwolił w. Andrzejowi stać się znakiem, znakiem nie tylko spraw przeszłych, ale także spraw, na które czekamy, do których się przygotowujemy, znakiem nie tylko tego, co dzieliło i dzieli, a dzieliło aż do śmierci męczeńskiej, ale także tego, co ma połączyć. Kościół w uroczystość św. Andrzeja Boboli modli się właśnie o to zjednoczenie chrześcijan, ażeby „byli jedno jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie”.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Niebo chodzi po ziemi” znajduje się na s. 7 i 8 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Niebo chodzi po ziemi” na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Marek Sawicki, ks. prof. Tadeusz Guz, kpt.ż.w. Wiesław Piotrzkowski. Popołudnie WNET – 8 maja 2019 r.

Popołudnia WNET można słuchać od poniedziałku do piątku w godzinach od 16:00 do 18:00 na www.wnet.fm oraz na 87.8 FM w Warszawie, a także 95.2 FM w Krakowie. Więcej audycji: https://wnet.fm/ramowka/

Goście Popołudnia WNET:

Marek Sawicki, były minister rolnictwa, poseł PSL;

Ks. prof. Tadeusz Guz – teolog, wykładowca akademicki;

Kpt.ż.w. Wiesław Piotrzkowski – dyrektor Urzędu Morskiego w Gdyni;

Vladimir Palko – minister spraw wewnętrznych Słowacji (2002-2006), od 2008 do 2014 przewodniczący Konserwatywnych Demokratów Słowacji;

Wojciech Jeśman- działacz Polonii amerykańskiej;

Dr Urszula Łupiska-pediatra, zajmująca się od 1996 roku biorezonansem.


Prowadzący: Magdalena Uchaniuk-Gadowska

Wydawca: Jaśmina Nowak

Realizator: Dariusz Kąkol


Część pierwsza:

Marek Sawicki / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Marek Sawicki komentuje zatrzymanie przez policję autorki wizerunku Matki Boskiej Częstochowskiej z aureolą w kolorach tęczy.  Zdaniem gościa Poranka Wnet, mamy dziś do czynienia z totalną wojną pomiędzy PiS a PO i „każda głupota urasta do rangi wielkiego wydarzenia politycznego i do rangi narodowej(…) Gdyby to zdarzenie zostawiono samo sobie, to byłoby lepiej (…) Czy z każdym idiotą należy podejmować polemikę?” Zastanawia się były minister rolnictwa w Popołudniu Wnet. Polityk komentuje również polską scenę polityczną i możliwe kolacje swojej partii.

Ks. prof. Tadeusz Guz / Fot. Konrad Tomaszewski, Radio WNET

Ks. prof. Tadeusz Guz o sytuacji kościoła katolickiego na świecie. Zdaniem duchownego, nauka chrześcijańska w sensie katolickim już od V wieków jest przedmiotem pierwszorzędnych ataków ze strony różnych środowisk. Ksiądz prof. Guz podkreśla, że nie dziwią go krzywdzące ataki na kościół, które możemy dziś obserwować. Zdaniem duchownego, lekarstwem na tę sytuację jest włączenie się wszystkich chrześcijan do walki z krzywdzącą ideologią. Gość Poranka Wnet zauważa, że aby zrozumieć, co dziś dzieje się w polskim kościele, niezbędne jest zrozumienie ostatnich V wieków ataków na kościół i chrześcijaństwo.

 

Przekop Mierzei Wiślanej / Fot. Krzysztof Maria Różański, Wikimedia Commons (Public Domain)

Kpt.ż.w. Wiesław Piotrzkowski o planowanym terminie rozstrzygnięcia przetargu na budowę kanału żeglugowego przez Mierzeję Wiślaną, który wyznaczono na 22 maja. Gość Poranka Wnet mówi również o kosztorysie przekopu Mierzei Wiślanej i komentuje zarzuty dotyczące tego, że projekt może nie uzyskać wystarczającego finansowania.

 

 

Część druga:

Vladimir Palko o swojej książce „Lwy Nadchodzą”. Jak możemy przeczytać na stronie http://solidarni2010.pl.  Publikacja dotyczy wojny kulturowej, która toczy się obecnie w Europie, terroru środowisk LGBT, marksistowskich korzeni elit UE oraz tego, jak obronić chrześcijańską tożsamość Europy. Prof. Palko jest słowackim naukowcem i publicystą, byłym politykiem.  Książka jest mocnym głosem w najważniejszej obecnie debacie publicznej – o przyszłość Europy. Gość popołudnia Radia Wnet komentuje również sytuację polityczną oraz społeczną na Słowacji oraz szerzej- w Unii Europejskiej.

 

Wojciech Jeśman o tzw. ustawy 447 [Justice for Uncompensated Survivors Today].  Już 11 maja w Polsce oraz USA ma odbyć się protest przeciwko tej ustawie. Jak mówi gość Poranka Wnet, przygotowania do idą pełną para, akcji dołączają się poszczególne miasta w zachodniej europie. W USA chęć strajku zadeklarowało około 8 miast. Główny protest odbędzie się w Waszyngtonie przed Białym Domem. Wojciech Jeśman podkreśla, że Polonia cały czas stara się wywołać w USA debatę nad ustawą 447, jednak świadomość problemu jest zdawkowa.

 

dr Urszula Łupińska tłumaczy czym jest biorezonans- alternatywna metoda diagnostyczna i lecznicza.

 

 

 

 

 

Co się dzieje z tysiącletnim dziedzictwem Chrztu Polski i nawoływaniem św. Jana Pawła II do wierności chrześcijaństwu?

Czy już naprawdę nic się nie liczy, tylko własny interes? Żadne zasady: ani wiara w Boga przekazywana przez wieki kolejnym pokoleniom, Dekalog, ani nawet poczucie piękna, honoru czy zwykłego wstydu?

Alina Czerniakowska

Gdy patrzę na publiczne zachowania coraz większej grupy ludzi w XXI wieku, nasuwa się podstawowe pytanie – jak im nie wstyd, czy zupełnie zatracili poczucie i świadomość, że robią źle, że to jest często odrażające, niegodne człowieka, który przecież jest stworzony na podobieństwo Boga? Z niesmakiem i zażenowaniem patrzy się na twarze starszych kobiet i mężczyzn trzymających nad głowami kolorowe tabliczki z napisem LGBT (lesbian, gay, bisexual, transgender) na ulicach Warszawy czy ostatnio na posiedzeniu Rady Miasta, jakby nie rozumieli, co mają tam wypisane, że jest to – krótko mówiąc – deprawacja dzieci i młodzieży. Wystawiają swoje twarze na widok publiczny, opowiadając się po stronie, która budzi sprzeciw i odrazę u ludzi wychowujących swoje dzieci w normalnych rodzinach, opartych na miłości do Boga i Ojczyzny. A przecież taka była Polska od wieków. „Światłości młodych polskich sumień, przyjdź! Przyjdź i umocnij w nich tę miłość, z której się kiedyś poczęła pierwsza polska pieśń Bogurodzica; orędzie wiary i godności człowieka na naszej ziemi! Polskiej, słowiańskiej ziemi!

Pozostańcie wierni temu dziedzictwu! Uczyńcie je podstawą swojego wychowania! Uczyńcie je przedmiotem szlachetnej dumy! Przechowajcie to dziedzictwo! Pomnóżcie to dziedzictwo! Przekażcie je następnym pokoleniom!” (Jan Paweł II, Gniezno 1979). (…)

Gdy dzisiaj oglądamy w mediach wystąpienia przewodniczącego ZNP Sławomira Broniarza, agitującego nauczycieli do strajku, manipulującego uczniami, grożącego zerwaniem wszelkich egzaminów, nawet maturalnych, widać wyraźnie, że wypełnia zlecone zadanie, wrogie Polsce, przeciw obecnemu prawicowemu rządowi. Tego nie potrafi ukryć jego twarz przed kamerami telewizyjnymi. Czego uczą nauczyciele dzieci i młodzież w ten sposób? Pokazują jedno: że liczy się tylko pieniądz, własny interes, a wszystkie ideały, powołanie, służba, wielka, prawdziwa wiedza, patriotyzm (bo takie cechy od stuleci wiążą się z zawodem nauczyciela) nie mają żadnego znaczenia.

Cały artykuł Aliny Czerniakowskiej pt. „Pozostańcie wierni temu dziedzictwu!” znajduje się na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET” nr 58/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aliny Czerniakowskiej pt. „Pozostańcie wierni temu dziedzictwu!” na s. 17 kwietniowego „Kuriera WNET”, nr 58/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Smutek i radość, post i biesiadowanie. Vademecum polskiej Wielkanocy

W okresie Wielkiego Postu chrześcijanie przygotowują się, jak co roku zresztą, na gorycz śmierci i cud Zmartwychwstania Syna Bożego. Dzięki temu faktowi sprzed prawie dwóch tysięcy lat, Wielkanoc uważana jest za najważniejsze święto religii wywodzącej się z dziedzictwa Nowego Przymierza. Mariusz Kargul [*] Tomasz Wybranowski Współczesność przytłacza i mami niewyobrażalną ilością informacji i pokus. Trudno w tym wszystkim o wyciszenie i chwilę nabożnej kontemplacji, ale na pewno warto. […]

W okresie Wielkiego Postu chrześcijanie przygotowują się, jak co roku zresztą, na gorycz śmierci i cud Zmartwychwstania Syna Bożego. Dzięki temu faktowi sprzed prawie dwóch tysięcy lat, Wielkanoc uważana jest za najważniejsze święto religii wywodzącej się z dziedzictwa Nowego Przymierza.

Mariusz Kargul [*]

Tomasz Wybranowski


Współczesność przytłacza i mami niewyobrażalną ilością informacji i pokus. Trudno w tym wszystkim o wyciszenie i chwilę nabożnej kontemplacji, ale na pewno warto. Nasi przodkowie pościli i umartwiali się o wiele dotkliwiej niż my. Wystarczy wspomnieć, że w średniowieczu w ciągu roku było blisko 190 dni, w których obowiązywał post. Nie mamy więc jakichkolwiek podstaw a tym bardziej powodów, aby narzekać.

 

Posty zbawienne dla Polaków doby Renesansu i Baroku

Wspomniane staropolskie posty były jednak bardzo ważne. Gdyby nie ich dobroczynny wpływ, ówcześni Polacy zniszczyliby sobie doszczętnie zdrowie ciężką, korzenną i tłustą kuchnią – z przewagą mięsa – ignorującą prawie zupełnie jarzyny i surówki. Dzisiaj trudno nam sobie nawet wyobrazić człowieka, który, niczym sławny obżartuch Bohdan (dworzanin księcia Ostrogskiego) zjadał na śniadanie, a właściwie pochłaniał:

„Ćwiartkę skopowiny, gęś, parę kapłonów, pieczeń wołową, ser, 3 bochenki chleba, 2 garnce miodu; na obiad 12 sztuk mięsa – cielęciny, baraniny, wieprzowiny nie mało, kapłona, gęś, 3 pieczenie – wołową, baranią, cielęcą, wina i miodu 4 garnce, prócz gorzałki. Wieczerzy nie odpuszczał”.

 

Mieszczanie i chłopi, czyli tzw. pospólstwo, żywili się rzecz jasna o wiele skromniej, zarówno w sensie jakościowym, jak i ilościowym. Wiek XVIII, z jego niesławnym „saskim rozpasaniem” przyniósł na dworach magnatów prawdziwą celebrę łakomstwa i wystawności.

Niezrównany gawędziarz Henryk Rzewuski tak opisuje stół legendarnego już dziś księcia wojewody Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”:

„Nic się nie pokazało na tym obiedzie, czego by każdy zamożny szlachcic (podkr. moje – MK) nie znalazł w potrzebie i u siebie. Ad libitum barszcz i rosół dymek wonny puszczały z mis farfurowych, a na ogromnych półmiskach i jeszcze ogromniejszych blatach (…), pajuki roznosili wołowinę z chrzanem, flaki z imbirem, kaczki z kaparami, indyki z podlewką migdałową, kapłony z serdelami, cietrzewie z buraczkami i różne dziczyzny pieczone.  A to wszystko przeplatane ze szczupakami złoconymi szafranem, karpiami miodem zarumienionymi, jazgarzami i sielawą zaprawionymi goździkami i kwiatem muszkatołowym. Były też rozmaite przysmaczki w Litwie tylko widziane, jako łapy niedźwiedzie z wiśniowym sokiem, ogony bobrowe z kawiorem, chrapy łosie z figatelami, jeże pieczone, garnirujące naroki sarnie (podroby) przysmażone z pistacjami, głowy odyńca w korzennym sosie duszone. To wszystko zakrapiało się w żołądku winem z Królewca sprowadzanym.” […]

 

Wielki Czwartek

Liturgia Wielkiego Czwartku (zwanego też Cierniowym) jest niezwykła, bo też i na pamiątkę doniosłych wydarzeń ustanowił ją Kościół. W katedrach biskupi święcą w tym dniu oleje, nieodzowne przy udzielaniu sakramentu chrztu, bierzmowania i sakramentu chorych.

Oliwa służyła dawniej jako środek wzmacniający i leczniczy, a gałązki drzewa oliwkowego – symbolem pokoju. Głucho kołaczą kołatki. Po wieczornej mszy ksiądz obnaża ołtarz. To na pamiątkę obnażenia Jezusa z szat i obmycia jego ciała. Ten piękny polski zwyczaj, kiedy z ołtarza zdejmuje się nawet krzyże i lichtarze, przywodzi na myśl chwile, kiedy Jezus

 

„(…) wstał od stołu, złożył swe szaty, wziął prześcieradło i przepasał się nim. Potem napełnił naczynie wodą, zaczął umywać uczniom nogi i ocierać je prześcieradłem, którym był przepasany” (J 13, 4-5).

 

Wielki Piątek

Mówiąc najprościej to najsmutniejszy dzień z możliwych, kiedy „Chrystus skonał po długich mękach i śmierć zatriumfowała. Śmierć, czyli zło. Dzwony milczą. Nawet i one nie płoszą demonów. Znikąd ratunku. Nie ma gdzie się schronić. Człowiek zdany jest na pastwę szatana. Tak przeżywano ten dzień jeszcze niedawno, stąd czarny kolor szat. Dziś akcentuje się przede wszystkim męczeńską śmierć Zbawiciela, stąd obecnie czerwony kolor szat liturgicznych” (E. Ferenc).

 

Jest to dzień powagi, skupienia i postu, w którym szczególnie czci się drzewo krzyża. Ołtarz jest tego dnia obnażony: bez krzyża, kwiatów, świeczników i obrusów. Od godzin porannych w kościołach trwa adoracja Najświętszego Sakramentu w kaplicach adoracji.

 

Odprawiana jest uroczyście droga krzyżowa (w Dublinie w Phoenix Parku, blisko Krzyża Jana Pawła II). Centrum tego dnia jest liturgia Męki Pańskiej. W tym roku słuchaliśmy słów Ewangelii według św. Jana, którego symbolizuje orzeł.

Św. Jan Apostoł w przeciwieństwie do synoptykó, wyjątkowo dużo miejsca poświęcił wyjaśnieniu znaczenia śmierci Jezusa, między innymi poprzez zastosowanie ubogiego, celowo dobranego słownictwa bogatego w wieloznaczności. Ewangelia św. Jana szybko zyskała uznanie i popularność, była najczęściej kopiowaną Ewangelią w pierwszym tysiącleciu po Chrystusie. 

 

Wielkopiątkowe tradycje i zwyczaje „miłe Panu”

Wielki Piątek to również pamięć o Grobach (tak! pisanych wielką literą). Zwyczaj strojenia grobów chrystusowych przywędrował do Polski najprawdopodobniej z Czech lub Niemiec (w takiej formie nieznano go w innych krajach Europy) i rozpowszechnił się bardzo dzięki naszej polskiej, aż nazbyt „pojemnej” naturze.

Zewnętrzna okazałość, ambicje poszczególnych zgromadzeń zakonnych (w czym celowali zwłaszcza jezuici i misjonarze) w urządzaniu Grobów sprawiła, że bogactwem wystawy i pomysłów, olśniewały one cudzoziemców. Przy grobach tych straż sprawowały (i sprawują nadal) specjalne warty.

 

Droga krzyżowa. Fot. Tomasz Szustek

Pracowano w tym dniu od wczesnego świtu i to pracowano bardzo pilnie, bo pracować można było tylko do południa. Po południu gospodarze przebrani w wojskowe mundury szli do kościoła strzec Chrystusowego Grobu.

Ale w dniu tym było też mnóstwo zakazów pracy, głównie przędzenia, tkania, kręcenia powrozów, aby Panu Jezusowi „nie narzucać paździerzy do ran”. I jeszcze jedna prastara tradycja związana z Wielkim Piątkiem – gotowanie i malowanie jajek, uważanych za symbol życia i odrodzenia (popularnych pisanek, kraszanek, hałunek).

 

Wielka Sobota

 

Wielka Sobota to dzień „święconego”. „W Wielką Sobotę ognia i wody naświęcić, bydło tym pokropić i wszystkie kąty w domu to też rzecz pilna”  – pisał Mikołaj Rej w swojej „Postylli”.

 

W drodze do kościoła ze święconką. Fot. T. Wybranowski.

 

Rano w tym dniu odbywa się na placu przed kościołem święcenia ognia i pokarmów. Chrystus złożony do grobu, trwa nabożny okres skupienia i wyczekiwania. Samo święcone stanowi kulminację wielkich świątecznych przygotowań. Ten dzień to także wigilia Zmartwychwstania Pańskiego i Kościół z ludem Bożym trwa przy grobie Pańskim, rozważając wciąż mękę.

Ołtarz pozostaje obnażony, zaś formalnie Wielka Sobota posiada tylko teksty liturgii godzin, nie ma natomiast formularza Mszy św., bowiem liturgia wigilii paschalnej należy już do Niedzieli Zmartwychwstania. To pozostałość z żydowskiego systemu dat, według którego po zachodzie słońca w sobotę rozpoczyna się już niedziela.

Podczas wigilii paschalnej święcone są woda i ogień oraz ponownie rozbrzmiewają dzwony i organy. W świątyniach jesteśmy świadkami narodzin. 

Zdaniem etnografów jest to pozostałość z czasów pogańskich, kiedy każdej uroczystości towarzyszyły uczty, gry, wesołe i nazwijmy to eufemistycznie, dość śmiałe zabawy i tańce.

Według starosłowiańskich wierzeń w nocy z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę o północy na rozstajach dróg zbierały się czarownice, warząc w kotłach macierzankę uzbieraną z siedmiu miedz, nasięźrzał z siedmiu lasów, miętę z siedmiu ogrodów, przy czym proszą diabła, aby ofiarował im moc czynienia magii.

W związku z tym w Wielką Sobotę gospodynie doiły krowy o brzasku, by uprzedzić wiedźmy pragnące zabrać im mleko. Właściwie tego dnia nie wolno było robić praktycznie wszystkiego.

 

Mariusz Kargul

Tomasz Wybranowski

Abp Hoser: Deklaracja LGBT prowadzi do degradacji człowieka. Chrześcijanie powinni wrócić do nauki Jana Pawła II

Abp Henryk Hoser, biskup senior diecezji warszawsko-praskiej wspomina papieża Jana Pawła II i w kontekście jego nauczania komentuje rozpad wartości chrześcijańskich w wielu krajach z całego świata.

Abp Henryk Hoser wspomina 2 kwietnia 2005 r. Wieczorem duchowny stał na placu przed bazyliką św. Piotra na Watykanie i modlił się za Jana Pawła II tak samo, jak tysiące innych wiernych. Po godzinie 21:37, kiedy Ojciec Święty odszedł do Boga, poczuł się osamotniony, jakby stracił ojca:

„Tego wieczoru widziałem grupy ludzi, którzy cały czas się modlili, pamiętam, że panowała atmosfera ogromnego skupienia i oczekiwania. Kiedy dowiedziałem się, że Ojciec Święty odszedł, przeżywałem ze wszystkimi innymi uczucie ogromnego osierocenia (…) Dominujące poczucie, że straciliśmy Ojca. Jak dodaje duchowny, fenomen Jana Pawła II był ogromny, zyskał on bowiem popularność i miłość ludzi ze wszystkich zakątków świata.

Abp Hoser mówi, że większość chrześcijan jeszcze nie zrozumiała i nie wypełniła nauczania Jana Pawła II: „Wszystko jeszcze jest do zrobienia, ale czas działa na naszą niekorzyść” – mówi, podkreślając przy tym, iż część mediów przyczynia się do nauki postaw, które są odmienne od tych propagowanych przez papieża-Polaka. W kontekście przedstawionych w Poranku WNET podstaw antropologii Jana Pawła II odnosi się następnie do Deklaracji LGBT+, która została przyjęta przez warszawską Radę Miasta. Biskup senior stwierdza, że ideologia, którą kierują się włodarze miasta stołecznego, degraduje ciało i psychikę człowieka:

„To ruchy niszczycielskie, ideologiczne i bardzo groźne w szczególności dla młodzieży, która nie ma jeszcze określonych poglądów dotyczących sensu życia małżeńskiego oraz rodzinnego. Kościół rzeczywiście stracił lata pontyfikatu Jana Pawła II i we wszystkich krajach świata duszpasterstwo nie zrealizowało jego nauczania”.

Ponadto duchowny podkreśla, że karta LGBT to promocja homoseksualizmu jako normy, a należy wprost powiedzieć, że nie jest to droga zgodna z naturą.

„Jest to postawa, która w końcu prowadzi do degradacji człowieka. Nawet zdrowy rozsądek podpowiada, że ideologia homoseksualna nie jest dobrą drogą.”

Ponadto gość Poranka Wnet ustosunkowuje się do palenia książek i różnych figurek przez gdańskich duchownych. Przypominamy, że księża z fundacji SMS do Nieba
poprzez ten czyn chcieli pokazać swój stosunek do dzieł niezgodnych z nauką Kościoła katolickiego. Abp Hoser mówi wprost, że było to z ich strony nieroztropne:

” W wymiarze społecznym takie działania są źle odbierane, ponieważ przypomina czasy reżimów, które paliły księgi niezgodne z ich ideologią, bywało, że niszczone były bardzo wartościowe księgi. Dziś to również jest tak odbierane. W tym pomyśle pojawił się brak roztropności”.

Zapraszam do wysłuchania całej rozmowy.

JN/KT

Aborcja – znamię Kainowe. Jak doznać uleczenia, nie uciekając od prawdy i odpowiedzialności za własne złe czyny?

Aborcja to działanie, którego destrukcyjną siłę w matkach, ojcach, lekarzach i w każdym, kto współuczestniczył w procesie decyzji o aborcji, przysłaniają liczne mechanizmy zakłamywania rzeczywistości.

Agata Rusak

Nie sposób zaprzeczyć, że ten, kto zabił, ukradł, cudzołożył czy skłamał, zrobił to sam. Ponosi lub powinien ponieść karę, jest bowiem obarczony winą. Idziemy do spowiedzi, nie tłumacząc się z tysiąca towarzyszących okoliczności, które sprawiły, że oto „musiałem” zgrzeszyć i nie dało się inaczej. Przyznajemy się do własnego działania niezależnie od tego, co się wydarzyło wcześniej i kto nam „pomagał”. Taka postawa nas uwalnia, ale też pomaga dojrzale dźwigać odpowiedzialność. (…)

Każdy człowiek wychodzi z domu rodzinnego z kilkoma walizkami wyposażenia na życie. Są to z jednej strony wskazówki rodziców lub wyuczone umiejętności radzenia sobie czy szkolone talenty, z drugiej zaś jest to ogromny zestaw postaw albo poglądów wchłoniętych mimowolnie przez lata dzieciństwa i dorastania. W tym niematerialnym posagu mieszczą się również wzorce postaw dotyczących budowania miłości odpowiedzialnej, przyjmowania dzieci, a także przechodzenia przez kryzysy lub umiejętności szukania pomocy u mądrych osób.

Jeśli w rodzinie z pokolenia na pokolenie powtarzają się rozwody czy odejścia mężczyzn, to dziewczyna dorasta z przekonaniem, że nie można się oprzeć na mężczyźnie, że z problemami zostaje się samej, że ludziom nie należy ufać. Tam, gdzie wchodząca w dorosłe życie kobieta otrzymała dobry model małżeństwa, rodziny, rodzicielstwa, nie będzie zasadniczo narażona, że w obliczu zaskoczenia ciążą straci grunt pod nogami, da się pokonać lękowi i będzie przeżywała i działała w samotności.

Ogromna większość kobiet po aborcji, które poznałam, nie miała zaplecza rodzinnego, które by ją nauczyło wartości przychodzącego życia oraz oparcia się wówczas na pomocnych osobach.

Przeciwnie, wiele z nich, dowiadując się o poczętym dziecku, bało się ujawnić swoją tajemnicę i pogrążało się w lęku przed tak dużą zmianą życiową, opinią innych, problemami finansowymi, przed utratą szkoły czy pracy itp. Tak dzieje się często w bardzo „porządnych” domach, w których niewyobrażalnie piętnowane jest wykraczanie poza przyjęte normy. (…)

Żeby zdecydować się na aborcję, trzeba najpierw zamiast pojęć: „dziecko” czy „życie poczęte” używać choćby terminów medycznych, biologicznych typu: „zarodek”, „embrion” czy „płód”. Takie odczłowieczenie dziecka ułatwia wejście na drogę aborcji, ale również powoduje, że potem, często przez wiele lat, można utrzymywać swój stan psychiczny bez konfrontacji, że oto „przyczyniłam się do śmierci mojego dziecka”. Cała maszyneria aborcyjna oparta jest na kłamstwie pojęciowym wspieranym przez szereg znieczulających mechanizmów obronnych. Wiele osób wypiera z pamięci lub bagatelizuje ten fakt swojego życia, ale potrafi on wracać niespodzianie pod wpływem nagłych skojarzeń, obrazów, dźwięków, patrzenia na niemowlaki czy przypomnienia sobie rocznicowej daty. Czasem bywa to impuls do otworzenia się na prawdę, częściej jednak po chwili człowiek znów wraca do ratującej komfortowe status quo niepamięci. Bywa jednak i tak, że niektóre kobiety całymi latami nie mogą pozbyć się kainowego znaku na duszy. (…)

Kobiety po aborcji zmagają się statystycznie częściej z dolegliwościami psychosomatycznymi różnych organów; głównie dotyczy to narządów rodnych i piersi, częstsza jest tu zapadalność na nowotwory. W dalszej kolejności są zaburzenia lękowe przejawiające się często w postaci zaburzeń snu, koszmarach nocnych, stałym napięciu, a potem często ratowaniu się lekami nasennymi lub uspokajającymi i uzależnianiu się od nich. Wiele osób przeżywa przygniatające poczucie winy, wstydu i niegodności związane z niemocą wyjścia ku nadziei. Księża znają to choćby z powtarzających się spowiedzi mimo uzyskanego rozgrzeszenia. To tak, jakby kobieta nie mogła zmyć plamy krwi z siebie i ciągle szorowała ręce. Jest w tym rodzaj skupienia się na sobie, swojej winie, niemoc wyjścia poza ten egocentryczny sposób katowania się. Psychologowie kliniczni czy psychiatrzy wielokrotnie widzą powiązania aborcji z obniżeniem poczucia własnej wartości, ze stanami depresyjnymi, myśleniem samobójczym, znieczulaniem się poprzez używki, hazard, nieopanowany seks czy permanentne poirytowanie. (…)

Żaden grzech i żadna trauma nie są w stanie zmienić tożsamości człowieka w jego pełnym godności dziecięctwie Bożym, choć oszpecają go w widzeniu siebie.

Te wydarzenia oblepiają człowieka brudem jakby z zewnątrz tak, że widząc siebie, można się sobą brzydzić czy gorszyć, poniżać siebie i nienawidzić, nie dawać więc sobie żadnych szans na dobre życie, żadnych nadziei na miłość. Jest to swego rodzaju przekonanie, że po aborcji staje się człowiekiem drugiej kategorii, niegodnym niczego dobrego. Tymczasem droga uzdrowienia jest dobrze pokazana w spotkaniu Jezusa z Samarytanką, tą, która chodziła po wodę o porze, w której nikogo przy studni nie było. Jezus stopniowo prowadzi tę kobietę ku uznaniu przez nią prawdy o jej życiu. Finałem jest odwaga kobiety, pójście do innych ludzi i głoszenie uzdrawiającego spotkania z Bogiem.

Każdy człowiek, który przeszedł prawdziwą drogę uwolnienia, jest zaproszony do tego, żeby być świadkiem dla innych. Przy rozeznawaniu tej perspektywy szczególnie pomocny może być spowiednik czy kierownik duchowy, który pomoże ocenić odpowiedni moment i rodzaj posługi innym. Należy być bowiem uważnym, by świadectwo czy zaangażowanie choćby na rzecz ruchu pro-life nie wyprzedzało własnej drogi zdrowienia. Byłoby to wówczas jedynie próbą niedobrej ekspiacji, parawanu aktywności, czy nawet nadaktywności. Spotykałam kobiety, które nawet przyjeżdżając na rekolekcje, zamiast wejść w głębię swojego przeżywania, zajmowały się bardzo intensywnie, choć płytko, agitowaniem na rzecz dzieła duchowej adopcji dziecka poczętego. Po rozmowie można się było zorientować, że akcja ta służyła oddaleniu emocjonalnego bólu związanego z niezałatwionym poczuciem winy. (…)

Droga proponowana osobom cierpiącym z powodu aborcji i jej konsekwencji jest, z pewną korektą, drogą każdego z nas, kto błądząc na różnych ścieżkach i ślepnąc przy tym duchowo oraz psychicznie, zmierza ku wyzwoleniu i coraz większej życiowej mądrości.

Cały artykuł Agaty Rusak pt. „Znamię Kainowe?” znajduje się na s. 18 lutowego „Kuriera WNET” nr 56/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Agaty Rusak pt. „Znamię Kainowe?” na s. 18 lutowego „Kuriera WNET”, nr 56/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czym podyktowane jest kunktatorstwo w sprawie ochrony życia poczętego uprawiane przez ludzi wierzących?

Poczęcie jest tylko niepożądanym następstwem chwilowej przyjemności. Matką jest się do końca życia, chyba że się to przerwie odpowiednio wcześnie. Dlaczego w ogóle ponosić konsekwencje swoich decyzji?

Magdalena Słoniowska

Prawo i Sprawiedliwość miało odwagę obchodzić miesięcznice smoleńskie aż do skutku, wbrew wszelkim przeciwnikom, których jest przecież niemało. W sprawie ochrony życia od poczęcia uprawia jednak kunktatorstwo. Czy jest ono podyktowane rachubami wyborczymi? Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi, powiedział św. Piotr. (…)

Jeśli ktoś się przeje, cierpi na niestrawność, ale są na to leki. Jeśli ktoś się upije, można wypłukać alkohol z krwi. Jeśli ktoś ma wady fizyczne – jest chirurgia plastyczna. Jeszcze tylko nie wymyślono sposobu na raka i niedostatki intelektualne. Ale jeśli ktoś cierpi z powodu ciąży jako konsekwencji przyjemności seksualnej – jest aborcja. (…)

W czasach, kiedy nikomu się nie śniło, żeby sankcjonować aborcję, też rodzili się ludzie chorzy. Niektórzy umierali od razu, inni żyli, potrzebując opieki, a krewni zapewniali ją w miarę swoich możliwości. Tak się toczy życie. Oczywiście były dzieci porzucone, zabijane noworodki, zaniedbani chorzy, opuszczeni starcy. Czy dziś ich nie ma?

Czy prawo do aborcji albo eutanazja rozwiąże problem chorób, przemocy, biedy i wszelkiego cierpienia?

Nie ma potrzeby, moim zdaniem, zastanawiać się nad warunkami dopuszczalności aborcji. Prawo powinno jednoznacznie jej zakazywać. Ci, co rozróżniają dobro od zła, oczywiście i tak zabijać nie będą. Ci, którzy wybierają zło – pewnie znajdą sposób, żeby je popełnić. Ale dlaczego martwić się tym, czy ktoś będzie musiał zadać sobie więcej trudu, jadąc na Ukrainę, żeby jego dziecko się nie urodziło?

Potrzebne jest prawo jednoznaczne, które pomoże dokonać wyboru niezdecydowanym, nieświadomym, zdezorientowanym: tak, tak – nie, nie. Wielu ludzi, w tym wierzących, żywi przekonanie, że to, co dopuszcza prawo ludzkie, jest zawsze zgodne z prawem Bożym. Wiem to od osób, które „skorzystały” z zalegalizowania aborcji w PRL-u i po czasie zrozumiały, że pomyliły porządki prawne.

Cały artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Problem odpowiedzialności” znajduje się na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Magdaleny Słoniowskiej pt. „Problem odpowiedzialności” na s. 8 styczniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 55/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jezusa można w Mozambiku spotkaĉ wszędzie. Również na wysypisku ŝmieci, między dzieĉmi i bezdomnymi

Minionego lata większość ludzi odpoczywała. Nie odpoczywały Asia i Ola ze wspólnoty Przymierze Miłosierdzia, które pojechały na misję do Mozambiku. Co robiły?

Ola i Asia spotkały Jezusa w ubogich. Kiedy pojechały do Mozambiku zajęły się tym, od czego zwykle uciekają przyjzdni w tym afrykańskim kraju. Bawiły się z dziećmi, rozmawiały z ubogimi.  Rozmawiały z nimi również na wielkim wysypisku śmieci w stolicy kraju.

– Pamiętam moment, kiedy poszłyśmy na to wysypisko ŝmieci i bawiłyśmy się z dziećmi – wspominają. – To była właśnie ta okrutna, wymykająca się opisowi bieda. Ci ludzie naprawdę nie mieli nic. Oni tak żyli na co dzień, a mimo wszystko mieli w sobie tyle wolności i tyle w sobie takiej niesamowitej prawdy. Zobaczyłyŝmy, że można nie posiadać nic, a być naprawdę szczęśliwym. Szczęŝliwym na ile tylko może byĉ człowiek. Ci ludzie są bardzo relacyjni, są otwarci na drugą osobę. I to nas też tego nauczyło, że to nie jest tak, że musimy zrobić dużo rzeczy, bo ważniejsi są ludzie. Ci, których masz przed sobą tu i teraz.

Po powrocie ich patrzenie na życie się przewartościowało, patrzą na nie z innej perspektywy. Mówią, że lepiej jest dawać niż brać.

Ocalony przez Boga… Panie Jezu, jeżeli naprawdę istniejesz i jesteś Bogiem, to oddam Ci swoje życie

Piotr próbując się dowartościować chodził na bójki, brał amfetaminę, handlował sterydami, upijał się, palił marihuanę. Zadawał się ze skinami, znęcał się nad ludźmi w szkole, interesował się rapem.

 

Chodziły za nim słowa, że jego życie nie ma sensu. Coraz bardziej się uzależniał. Pewnej nocy spojrzał w lustro i zobaczył siebie. ,,Spuściłem wzrok, bo nie mogłem na siebie patrzeć. Przypomniałem sobie rzeczy, które zrobiłem w swoim życiu. Położyłem się na łóżku, myślałem o tym, żeby zabić się. I wtedy jeszcze jedna myśl mi przyszła, że może Bóg mi pomoże. Powiedziałem Panie Jezu, jeżeli naprawdę istniejesz i jesteś Bogiem, to oddam Ci swoje życie. Wszystko, co jest we mnie oddaję Tobie, bo nie wiem, co mam zrobić. I tej nocy poczułem, jak ciepło wpłynęło przez moje nogi. Byłem wypełniony tym ciepłem. W moim sercu pojawiła się nadzieja. Wewnętrznie usłyszałem, że wszystko będzie dobrze.”

Prowadzi w szkołach projekt profilaktyki uzależnień i przeciwdziałania agresji ,,Jedno życie”.

Rozbudzona żądza nowości. Encyklika „Rerum novarum” z perspektywy XXI wieku/ Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” nr 53/2018

Żądza nowości i zazdrość przetrwały totalitaryzmy, z nich kolejne systemy zaczerpnęły pożywienie, ubrały się w jeszcze bardziej postępowe stroje i zebrały się do ataku na społeczeństwa z innej strony.

Piotr Sutowicz

Rozbudzona żądza nowości

Encyklika Rerum novarum z perspektywy czytelnika XXI wieku

Generalnie człowiek jest istotą „nieusiedzianą”. Cokolwiek uzyska, chce więcej, a jak zepsuje, to zabiera się do naprawiania, często z różnym skutkiem. Materia społeczna jest tym obszarem przebywania ludzi, gdzie, po pierwsze, mamy do czynienia z różnorodnością możliwości zarówno rozwoju, jak i regresu, jak też różnych rozwiązań służących do złego, jak i dobrego. Od dawna przedmiotem wielkich debat było to, jak dostosować kwestie dobra jednostki do życia społecznego i co właściwie owym najwyższym dobrem być powinno. W tym względzie żadne czasy nie są jakoś szczególnie wyjątkowe, choć ludziom w nich żyjącym często tak właśnie się wydaje.

„Rerum novarum”

Encyklika Leona XIII, opublikowana w roku 1891, jest doskonałym przykładem tego, jak Kościół katolicki w osobie papieża widział problemy społeczne tamtego czasu, ale wbrew pozorom ten dokument, który był przełomem w myśleniu dla ludzi Kościoła i inspiracją dla wielu pokoleń katolickich działaczy społecznych oraz polityków, może być ciekawy w niektórych obszarach dla analizy dzisiejszej rzeczywistości.

Dokument dotyczył przede wszystkim kwestii robotniczej, niemniej jego rozmach i spostrzeżenia zawarte na kolejnych kartach każą widzieć tu diagnozę znacznie przekraczającą pierwotne zamierzenia papieża. Z drugiej strony, rozwiązanie nabrzmiewającego problemu świata pracy w tamtych czasach zdawało się być początkiem ułożenia kwestii społecznej jako takiej w uprzemysławiającym się i globalizującym świecie końca wieku XIX, w którym narastały wszystkie problemy o fundamentalnym znaczeniu dla funkcjonowania cywilizacji człowieka Zachodu.

Po pierwsze, postępowała konsolidacja kapitału połączona z powstawaniem globalnych imperiów bądź też państw, które takowymi chciałyby być, a nie mogły. Po drugie, społeczeństwa zderzyły się z tworzeniem się ideologii państwowych, w których ramach mieli być umieszczeni obywatele. Na własnej skórze doświadczyli tego np. Polacy i inne narody, które, by zachować własną tożsamość, musiały stanąć do walki z państwami próbującymi stworzyć z nich kogoś innego niż w rzeczywistości byli.

Masowe doktryny tworzyły masowego człowieka. Skończyło się to wszystko różnie. W ramach tego procesu należy wymienić wytworzenie się wielkich totalitaryzmów wieku XX. Warto więc wiedzieć, że Stolica Apostolska miała w tej kwestii swój pogląd oraz swoiste koncepcje przeciwdziałania. Tu lokujemy nasz tytułowy dokument.

Nieunikniony postęp czy jeszcze coś?

Owa wymieniona w tytule „żądza nowości”, to wstępna konstatacja encykliki, niejako wprowadzająca czytelnika do diagnozy wskazującej na przyczyny kryzysu kwestii robotniczej. Trzeba powiedzieć, że papież widzi złożoność problemu, którym jest przede wszystkim rozdźwięk między kapitałem a pracą, z czego wyłania się wizja buntu wytwórców przeciwko dysponentom środków produkcji. Oczywiście, niesprawiedliwość w podziale dóbr jest jedną z kluczowych przyczyn konkretnych nastrojów mas, z drugiej jednak strony pojawia się owa kwestia „nowości”, czyli pomysłów mających stanowić remedium na zwarcie symbolicznych nożyc pomiędzy kluczowymi konfliktogennymi czynnikami rzeczywistości, które polegać by miały na likwidacji własności prywatnej. Ta miałaby nastąpić w wyniku rozbudzenia „zazdrości” między klasami. Leon XIII nie pisze, bo też pewnie trudno mu to sobie było wyobrazić, jakimi sposobami nastąpiłoby owo wyrównanie światów. Czytelnik XXI-wieczny zna te sposoby z historii, i tu już można odnotować pierwszą jego wyższość nad piszącym diagnozę autorem z końca wieku XIX.

Papież zdawał sobie doskonale sprawę ze skutków, jakie to, a nie inne podejście do kwestii stosunków własnościowych wywrze na życie społeczne. Odnotowuje on kryzys życia rodzinnego tudzież swoisty pesymizm społeczny, który powstanie w wyniku niemożności budowania własnego, choćby skromnego bogactwa przez ludzi, którzy w wyniku własnej pracy doszliby do jakichś nadwyżek finansowych. Skoro bowiem własność indywidualna zniknie i to zjawisko dotknie wszystkich w sposób nieodwracalny, to cały szereg dążeń ludzkich straci sens. Pewnie dla czytelnika współczesnego papieżowi diagnoza taka wydawała się absurdalna, czasy późniejsze pokazały jednak, że w wielu wypadkach znajdowali się chętni do realizacji tych koncepcji, za każdym razem prowadząc społeczność, którą rządzili, ku katastrofie.

Dziedzictwo pewnego myślenia

Czy tego rodzaju groźby ewidentnie stały się jedynie retrospektywą historyczną, a koncepcje polityczne wynikające z owej „żądzy nowości” są tylko smutnym wspomnieniem? Oczywiście niekoniecznie.

Leon XIII pisał o zazdrości między grupami społecznymi. Wiemy, że teoretycy marksizmu-leninizmu i tym podobnych doktryn na owym uczuciu, czasami wyrastającym ze słusznego poczucia krzywdy, budowali swą rozbudowaną teorię walki klas, która leżała u źródła wielkich ludobójstw.

W niektórych swych odłamach doktryny te przybierały cechy walki ras czy też narodów sprowadzonych do gatunków zwierząt. Człowiek zawsze był częścią przyrody i jakoś tam nie powinien o tym zapominać, niemniej przeniesienie relacji społecznych do tego typu przejawów zezwierzęcenia cofało człowieka w rozwoju o kilka tysięcy lat. System okazał się całkowicie niewydolny, a jego antyludzkie oblicze stopniowo odstraszało od niego coraz większe rzesze. Kościół, który już w XIX wieku stanął przeciwko niemu w imię obrony godności człowieka, okazał się być bardziej postępowy od tych, którzy chcieli zakończyć historię człowieka.

Jak pokazało pokręcone stulecie XX, dwie matki owych niepokojów Leona XIII – „żądza nowości” i „zazdrość” – przetrwały totalitaryzmy, z nich kolejne systemy zaczerpnęły pożywienie, ubrały się w nowe, jeszcze bardziej postępowe stroje i zebrały się do ataku na społeczeństwa z innej strony, czego być może autor „Rerum novarum” nie spodziewał się. Czas pokazał, że kwestia robotnicza jest tylko wytrychem służącym do zniszczenia naturalnych zasad rządzących cywilizacją. Robotnicy mieli system rozwalić, ale nie dla siebie, a dla bardziej wysublimowanych celów.

Trochę skomplikowana wydaje się tu dogłębna myśl mająca przywieść nas do jasnej odpowiedzi na pytanie, dlaczego twórcy owych koncepcji wprowadzenia „zazdrości” i „żądzy” do panteonu pierwotnych pojęć społecznych nienawidzili gatunku ludzkiego, bo o to tu chodzi. To nie troska o człowieka stała u korzeni owego lekarstwa na choroby kapitalizmu. O ile ten ostatni w swym wydaniu XIX-wiecznym również nie był zbyt humanitarny, to leczenie go socjalizmem stało się zwyczajnym wprowadzaniem ludzi w błąd. Toteż bardzo szybko okazało się, że to nie „szatan powstał przeciw sobie i wewnętrznie jest skłócony”, lecz mamy do czynienia z dwiema twarzami tego samego zła, działającego na różne sposoby. Z czasem oba zrosły się w jedno i zrezygnowały nawet z zewnętrznego pozoru walki.

Zazdrość społeczna rozbudzona raz i wprowadzona do obiegu skutecznie niszczyła społeczeństwo. Może mieć ona różne formy: starzy przeciw młodym, kobiety przeciwko mężczyznom, LGBT jako forpoczta klasy robotniczej, fundamentalizmy obrócone przeciwko sobie – ważne jest, by walka trwała aż do zamierzonego końca.

Zapotrzebowanie na nowości tym bardziej nie spadło. Intelektualiści, kształceni na nowoczesnych uniwersytetach, poświęcają życie, generując nowe ideologie, które za pomocą nowych, a jakże, środków przekazywania przedstawia się masom. To nie człowiek ma sobie wybierać, co jest mu potrzebne – on ma konsumować doktryny i poglądy wraz z wyrobami elektronicznymi i spożywczymi. Cała sfera społeczna ma być w nieustannym ruchu, a poszczególne składowe mają się ze sobą bez przerwy zderzać, generując konflikty. Oprócz rozpadu dawnych struktur, tego typu nadzorowany „bez-wład” służy ewidentnie za narzędzie kontroli społeczeństw, udaremniając rzeczywistą pracę nad rozwiązaniem kwestii społecznej, która w sposób oczywisty narasta.

Czasy jeszcze nowsze

Kwestia pracy oraz kapitału w dzisiejszych czasach uległa dalszemu skomplikowaniu. Można oczywiście szukać winy u ludzi, ale bardziej chodzi o to, by oni sami znaleźli jakieś rozwiązania, które odpowiadałyby nowej rzeczywistości. W czasach Leona XIII największym problemem było przemęczanie pracowników, zatrudnianie nieletnich, odbieranie godności człowiekowi pracy. Dziś patrzymy na problemy pracownicze inaczej, chociaż w wielu wypadkach zmieniło się tylko opakowanie – oczywiście na takie, które zdaje się ładniejsze. Zamarkowane w encyklice migracje społeczne pozostały, inaczej tylko wyglądają na mapie. Coraz bardziej palący staje się współcześnie problem prekariatu, który z jednej strony wydaje się bardzo nowym wyzwaniem. Z drugiej jednak strony wiek XIX również nie był od niego wolny, chociaż na pewno inaczej tę kwestię opisywano. Patrząc na to wszystko, można po prostu dojść do wniosku, że czas na nowy dokument w tej kwestii.

Papież, pisząc swą encyklikę, nie wszystko przewidział. Natomiast – co ciekawe – jeśli chodzi o rozwiązanie kryzysu, jego postulaty wydają się być w swej najszerszej warstwie nad wyraz aktualne.

Można je ująć w zasadniczy korpus działań społecznych, których celem ma być, po pierwsze, zmniejszenie dystansu pomiędzy klasami społecznymi, po drugie – stworzenie prospołecznego państwa wspartego całym szeregiem instytucji powoływanych oddolnie, które by wznoszenie społeczeństwa w ramach organizmu państwowego mocno wspomagały.

Oczywiście nad całością góruje wizja zasadnicza: wszystkie one muszą mieć za cel ostateczny – zbawienie, chociaż można sobie wyobrazić sytuacje, w których także niewierzący włączają się w budowanie dobra wspólnego na tych właśnie zasadach. Tego na pewno papież nie chciałby zabronić.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Rozbudzona żądza nowości. Encyklika Rerum novarum z perspektywy czytelnika XXI wieku” znajduje się na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 53/2018.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Dzięki prenumeracie na www.kurierwnet.pl otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu w cenie 4,5 zł.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Rozbudzona żądza nowości. Encyklika Rerum novarum z perspektywy czytelnika XXI wieku” na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 53/2018

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego