Prof. Andrzej Szadejko: organy mają moc przenoszenia słuchacza w czasie

Gościem „Popołudnia WNET” jest prof. Andrzej Szadejko – kompozytor, dyrygent i organista, który mówi o początkach swojej przygody z organami i rekonstrukcji instrumentów w Gdańsku.

Profesor wspomina jak w dzieciństwie duży wpływ na jego zainteresowanie organami wywarła muzyka z jednej z dziecięcych bajek. Drugą inspiracją były parafialne organy.

Drugi impuls to był organista w kościele parafialnym, który był wychowankiem przemyskiej szkoły organistowskiej i grał bardzo dobrze na organach – mówi prof. Andrzej Szadejko.

Organy, znajdujące się w kościele św. Ignacego były w bardzo dobrym stanie i brzmiały wspaniale. To zainspirowało profesora do nauki gry na organach. Wskazuje także, że przyczyną sławy organów oliwskich jest ich historia.

Po II Wojnie Światowej był to pierwszy, jedyny przez długi czas duży instrument w całej Polsce, który był sprawny – informuje kompozytor.

Organy uniknęły zniszczeń wojennych ponieważ znajdowały się na uboczu Gdańska. Były wykorzystywane do koncertów i pierwszych festiwali organowych. Najlepsze instrumenty pod względem brzmienia najbliższego historycznemu, można znaleźć w samym Gdańsku. Gdzie zostało zrekonstruowane dawne organy.

Jedyny manierystyczny prospekt – szafa organowa w Polsce jest właśnie w kościele Świętej Trójcy. To jest taki instrument renesansowo-wczesnobarokowy – opowiada dyrygent.

Organy posiadają zdolność przenoszenia w czasie za pomocą muzyki i akustyki miejsca.[related id=152386 side=right]

J.L.

Magdalena Hajduk: Cyfrowe projekty Muzeum II Wojny Światowej łączą pokolenia

Gość „Poranka WNET” Magdalena Hajduk – kierownik Działu Komunikacji i Promocji Muzeum II Wojny Światowej opowiada o projektach edukacyjnych wykorzystujących najnowsze technologie.

W trakcie pandemii  Muzeum II Wojny Światowej przygotowało wiele projektów skierowanych głównie do ludzi młodych. Wykorzystano najnowsze technologie cyfrowe.

Udało nam się przygotować w trakcie tej pandemii mnóstwo projektów edukacyjnych właśnie w cyfrowej formie, żeby móc przenieść je do tego wirtualnego świata, który jest bliższy młodzieży – mówi Magdalena Hajduk.

Digitalizacji zostały poddane materiały przygotowane przez dział naukowo-edukacyjny oraz część wystaw. Ciekawym projektem jest „Podróż w czasie”, oparta o wystawę dla dzieci w muzeum. Wykorzystano w nim okulary rozszerzonej rzeczywistości (VR).

Dzieci i młodzież mogą odwiedzać muzeum i poznawać historię polskiej rodziny, właśnie w okularach VR za pomocą aplikacji w smartfonach czy platform webowych – opowiada kierownik Działu Komunikacji i Promocji Muzeum II Wojny Światowej.

Projekty uzyskały pozytywny odzew nie tylko w kraju ale też za granicą. Wiele z nich jest udostępnionych na międzynarodowych platformach. Należą do nich quizy edukacyjne i lekcje historii. Innowacyjny projekt „Westerplatte” wykorzystuje trzy różne technologie,które nie były wcześniej łączone. Zainteresowanie pracami muzeum wykazują również seniorzy.

Tak naprawdę, to nie jest tylko młodzież. Te projekty są oglądane również przez seniorów. To jest wyjątkowe, że to łączy różne pokolenia. Okazuje się że nowe technologie nie są wyłącznie dla młodych ludzi i dla dzieci – informuje gość „Poranka WNET”.

Strefa nowych technologi w ramach której realizowane są projekty, cieszy się dużym zainteresowaniem w mediach społecznościowych. W czasie pandemii zainteresowanie historią wzrosło. Według badań przeprowadzonych przez Muzeum II Wojny Światowej, projekty wykorzystujące nowe technologie dotarły do 35 mln ludzi z czego 70% nie wchodziło wcześniej na strony związane z historią.[related id=85107 side=right]

J.L.

Prof. Grzegorz Berendt: Pracujemy nad otwarciem Muzeum Westerplatte, którego inaugurację planujemy na przyszły rok

Gościem „Poranka Wnet” jest dr hab. Grzegorz Berendt – p.o. dyrektora MIIWŚ, który mówi m.in. o planach związanych z Westerplatte, napięciach między Polską a Izraelem oraz o muzeum, które współtworzy.

Dr hab. Grzegorz Berendt pełni obowiązki dyrektora Muzeum II Wojny Światowej od 24 lipca 2021 r.Gość „Poranka Wnet” podkreśla, że przez ten czas placówka bardzo się rozwinęła, osiągając kolejne z wyznaczanych sobie celów.

Staramy się aby nasze muzeum było jak najbardziej otwarte i gościnne dla wszystkich zwiedzających – w końcu zbliżamy się do liczby 2 milionów gości. Organizujemy wiele wystaw czasowych oraz przedsięwzięć kulturalnych i edukacyjnych, które miały miejsce w ciągu ostatnich lat.

Personel MIIWŚ ma już w planach kolejną znaczącą inicjatywę, która ma związek ze zbliżającą się datą, niezwykle istotną z perspektywy muzeum – 1 września. Wkrótce rozpocznie się budowa Muzeum Westerplatte i wojny 1939 roku.

Na polu bitwy upamiętnimy początek największego kataklizmu w dziejach świata, hekatomby, której doświadczyło polskie społeczeństwo w latach 1939-45.  Nie jest jednak łatwo, krok za krokiem pokonujemy pojawiające się trudności.

Na plany otwarcia muzeum nie ma wpływu sytuacja pandemiczna – proces inwestycyjny związany z jego budową odbywał się już wcześniej i nie został przez lockdown w żaden sposób zakłócony. Inauguracja działalności muzeum Westerplatte wstępnie planowana jest na przyszły rok.

Plan jest taki, aby w pierwszym etapie doprowadzić w przyszłym roku do uroczystego pochówku szczątków żołnierzy z Westerplatte na terenie cmentarza wojskowego. Uroczystość tą chcemy połączyć z kolejną rocznicą wybuchu II wojny światowej.

Dyrektor Muzeum II Wojny Światowej komentuje również bieżącą, pełną napięć sytuację na linii Polska – Izrael, którą w dalszym ciągu charakteryzuje impas. Gość „Poranka Wnet” jest jednak dobrej myśli.

Pamiętam jeszcze dobre relacje Polski z państwem Izrael od lat 90-tych. Bieżące nieporozumienia spowodowane nieprzemyślanymi wypowiedziami niektórych polityków odbieram raczej jako wypadek przy pracy.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

PK

Patrycja Śliwińska: Posiadamy około 33 tysiące różnych publikacji z całego świata w ponad 30 językach

Gośćmi „Poranka Wnet” są Patrycja Śliwińska – kierownik biblioteki MIIWŚ oraz Bartłomiej Garba – kierownik Działu Wystaw w tej samej placówce.

Patrycja Śliwińska i Bartłomiej Garba są pracownikami biblioteki w Muzeum II Wojny Światowej – placówka ta zgromadziła pokaźny zbiór publikacji z tego okresu, który liczy sobie około 33 tysiące różnych publikacji. Jak wspomina kierownik biblioteki, nie są to tylko książki.

Posiadamy w swoich zbiorach także różne czasopisma polskie i zagraniczne, dokumenty audiowizualne, zbiory specjalne albo relacje i wspomnienia, które często są spotykane tylko u nas w muzeum – praktycznie w żadnej innej bibliotece nie można ich dostać.

Przykładem takiej unikatowej publikacji dostępnej w prowadzonym przez gości „Poranka Wnet” MIIWŚ jest chociażby publikacja Jana Karskiego z 1944 roku – „Tajne państwo. Raport o polskim podziemiu”. Tekst ten można zobaczyć zarówno w wydaniu oryginalnym, jak i tym, które światło dzienne w Polsce ujrzało dopiero po 50 latach. Patrycja Śliwińska podkreśla również międzynarodowy charakter części zbiorów – biblioteka gromadzi teksty nie tylko w języku polskim.

Gromadzimy publikacje z całego świata – są to teksty w wielu językach pochodzące z różnych państw, które przedstawiają zakres II wojny światowej z perspektywy danego kraju. Posiadamy publikacje w ponad 30 językach, w tym zbiory z języku niemieckim, angielskim, szwedzkim, czy włoskim, a także w tych bardziej nietypowych jak np. kazachski.

Drugi gość „Poranka Wnet”, Bartłomiej Garba, opowiada o procesie powstawania kolejnych wystaw w muzeum. Podkreśla przy tym, że najważniejszą jego częścią było wypracowanie konkretnej koncepcji wystawy, która opowiadać miała historię o czasach wojennych.

Przedstawiamy wojnę z perspektywy zwykłych obywateli – np. jeńców, czy robotników przymusowych. Nie zależało nam na tym, żeby główny nacisk był położony na działania militarne, czy rolę wielkich generałów i dowódców, ale żeby przedstawić grupy, które najbardziej w tej wojnie ucierpiały.

Cechą charakterystyczną wystaw w Muzeum II Wojny Światowej jest złożoność ekspozycji, które angażują w miarę możliwości wszystkie zmysły odbiorcy – naturalnie w celu zwiększenia siły przekazu.

Zarówno na wystawie głównej jak i czasowej staramy się wykorzystywać multimedia, aby móc zaprezentować widzom większą ilość materiałów – jeśli chcą się zagłębić w dane historie, to mają wtedy ku temu okazję.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy!

PK

 

 

Przypomnienie audycji specjalnej Radia Wnet sprzed roku w 101. rocznicę Bitwy Warszawskiej

Krzysztof Skowroński, Paweł Bobołowicz oraz Krzysztof Jabłonka opowiadają o wydarzeniach Bitwy Warszawskiej.

Sztab Piłsudskiego w Puławach, Dęblin, Wieprz, Lwów i Kijów. Goście audycji specjalnej Radia Wnet opowiadają o wydarzeniach sprzed 100 laty i o tym, jak dzisiaj wspominają bohaterów.


Goście audycji specjalnej:

Wojciech Pokora – dziennikarz, szef SDP w Lublinie;

Dr hab. Mirosław Szumiło – UMCS;

Ks. Jacek Jan Pawłowicz – duszpasterz Polaków w Kijowie;

Ks. Sławomir Wartalski – duszpasterz parafii św. Krzyża w Warszawie;

Dmytro Antoniuk – dziennikarz Kuriera Galicyjskiego;

Dr Marcin Paluch – Lotnicza Akademia Wojskowa w Dęblinie;

Maria Czarnecka – współpracowniczka śp. Sławomira Skrzypka;

Jadwiga Chmielowska – redaktor naczelna śląskiego wydania „Kuriera WNET”;

Rafał Dzięciołowski – prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej;

Marcin Zarzecki – prezes Polskiej Fundacji Narodowej;

Prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski – politolog, historyk UŁ;

Konstanty Chołodow – kapelan Prawosławna Cerkiew Ukrainy;

Robert Czyżewski – dyrektor Instytutu Polskiego w Kijowie;

Rafał Kocot – konsul RP we Lwowie;

Prof. Bohdan Hud – historyk;

Wojciech Jankowski – red. naczelny Kuriera Galicyjskiego;

Olena Bodnar – płastunka;

Mateusz Stachowicz – harcerz;

Red Jakub Maciejewski – Tygodnik Sieci.


 

Ks. Sławomir Wartalski, Wojciech Pokora, a także kronika Krzysztofa Jabłonki z 1, 15 i 23 lipca 1920 roku:

 

Ks. Sławomir Wartalski, Marcin Zarzecki, Rafał Dzięciołowski i kronika Krzysztofa Jabłonki:

 

Ks. Sławomir Wartalski, prof. Przemysław Żurawski vel Grajewski, Wojciech Jankowski, a także Krzysztof Jabłonka:

Wojciech Pokora znajduje się przed rezydencją magnacką, która po powstaniu listopadowym należała do hrabiego Paskiewicza.

Piłsudski jeździł do miejscowości Irena, w której mieścił się drugi sztab dowodzenia. Dzisiaj w miejscu, w którym wówczas mieścił się ten sztab, znajdowała się Szkoła Orląt.

Piłsudski przybył do Puław 13 sierpnia, gdzie znajdowała się tymczasowa kwatera główna naczelnego wodza i tego samego dnia przybył do Ireny, gdzie spotkał się z Leonardem Skierskim oraz Edwardem Śmigłym. Omawiano tam plany przeciwko wojskom bolszewickim. W dniu 15 sierpnia rozpoczęła się bitwa odpryskowa Bitwy Warszawskiej, czyli bitwa pod Cycowem. Bitwa rozstrzygnęła się 16 sierpnia o godzinie 7:00, kiedy na wojska bolszewickie natarli polscy ułani.

15 sierpnia o godzinie 18:00 odbył się także chrzest Józefa Minkiewicza, którego do chrztu trzymał marszałek Piłsudski. Historia Minkiewicza zakończyła się w jednym z niemieckich obozów.

Dr hab. Mirosław Szumiło mówi o sojuszu Piłsudski-Petlura z 21 kwietnia 1920 roku.

Jak zaznacza: Sojusz był niezbędny do zwycięstwa. Sam fakt powstania i sformułowania wojsk ukraińskiej republiki ludowej odegrało istotną rolę.

Dr hab. Szumiło przypomina również postać Siemiona Budionnego, który w czasie wojny polsko-bolszewickiej walczył wraz z 1. Konną armią na Froncie Południowo-Zachodnim próbując zdobyć Lwów. Wojska nieprzyjaciela udało się powstrzymać, dzięki Wojsku Polskiemu pod Zamościem i Komarowem.

Dzwony to przede wszystkim głos Boga i naszej dziękczynnej modlitwy. Już dzisiaj modliliśmy się i dziękowaliśmy Bogu za Cud nad Wisłą – mówi Ks. Jacek Jan Pawłowicz.

Jak dodaje: Główne uroczystości w katedrze skupią się jutro, kiedy to odbędzie się msza dziękczynno-błagalna. Zamówiona została przez ambasadę polską. Ze względu na pandemię, w tym roku nie będzie koncertu, będzie natomiast nabożeństwo maryjne do Matki Bożej Częstochowskiej.

Rozmowa z ks. Sławomirem Wartalskim:

Korespondencja Dmytra Antoniuka:

Jak opowiada dr Marcin Paluch: Armia Czerwona była armią uzbrojoną dość jednolicie. Oprócz artylerii rosyjskiej, ma bardzo duże zgrupowanie karabinów maszynowych.

Maria Czarnecka, współpracowniczka śp. Sławomira Skrzypka, opowiada o wczorajszej uroczystości odsłonięcia pomnika śp. Sławomira Skrzypka w Panteonie Bohaterów w Sanktuarium Narodowym w Ossowie i atmosferze, która towarzyszyła zgromadzonym, w związku z symboliczną datą 14 sierpnia i tamtejszymi polami bitewnymi.

Z kolei historyk, Krzysztof Jabłonka nadmienia, że w szkole w Ossowie , znajdują się 4 tablice wdzięczności. Najważniejsza z nich, poświęcona jest Węgrom, którzy przekazali Polakom 30 mln pocisków. Druga poświęcona lotnikom amerykańskim, trzecia Francuzom, którym dowodził Charles de Gaulle i ostatnia ku pamięci Ormian, którzy faktycznie byli Polakami, ale wielu z nich miało pochodzenie ormiańskie.

Redaktor naczelna śląskiego wydania „Kuriera WNET”, Jadwiga Chmielowska opowiada o polskich kryptologach, którzy wykorzystali nasłuch radiowy do wcześniejsze poznania planów wojsk bolszewickich i dzięki czemu, udało się opracować i przeprowadzić manewr kontruderzenia znad Wieprza.

Krzysztof Jabłonka przypomina natomiast, jak Polacy dokonali złamania szyfru za pomocą grzebienia. Przywołuje też słowa marszałka Piłsudskiego, który powiedział: „Po raz pierwszy od czasów Kościuszki, myśmy wiedzieli o wrogu więcej, niż on o nas”.

Czy po 40 latach nie mamy aby wrażenia pyrrusowego zwycięstwa? / Dariusz Brożyniak, „Kurier WNET” nr 86/2021

Mówiło się o polskim podziale społeczeństwa, oby nie „po połowie”. Tę złą stronę mocy powinno się ostatecznie i wyraźnie obnażyć i kartką wyborczą odesłać raz na zawsze w polityczny niebyt.

Dariusz Brożyniak

Stan oblężenia

Mówiło się o polskim podziale społeczeństwa. Już nie o pęknięciu, ale tektonicznym rowie.

To dobrze, to by była optymistyczna diagnoza i oby pozostała do kolejnych wyborów prawdziwa i coraz bardziej uzasadniona.

Powrót Donalda Tuska zapowiada wznowienie wojny polsko-polskiej siłami niemieckich najemników.

Ten podział nie może być zatem „po połowie”. Tę złą stronę mocy powinno się ostatecznie i wyraźnie obnażyć i kartką wyborczą odesłać raz na zawsze w polityczny niebyt. Wątpliwość rodzi jednak makiaweliczny styl drugiej strony z jakże ciągle głęboko zakorzenioną PRL-owską kalką zarządzania państwem.

Żyjemy przecież w coraz bardziej dotkliwym kręgu kultury pogardy dla drugiego, chwilowo słabszego człowieka. Taki obraz i taki styl mają swoich zwolenników. Jest ich dużo, bo łatwy to sposób na życie. Artykułują swe racje pokrętnie, nachalnie, a jak trzeba, to brutalnie i bezwzględnie. Zacierają zatem coraz bardziej granicę między dobrem a złem, prawdą a fałszem. W Polsce to właściwie ciągle ci sami, co od 1945 roku walczą w ten sposób o swój status, pozycję nabytą wraz z Armią Czerwoną, i etos tej walki pielęgnują w kolejnych już pokoleniach. Zdarzają się wśród nich i „dosiębierni” intelektualiści, ale w zdecydowanej większości to wyemancypowani pseudointeligenci po współczesnych, na swoją już miarę skrojonych szkołach. Walczą o równouprawnienie w społeczeństwie poza naturalnymi kryteriami. Nie uznają demokracji jako równości szans dla wszystkich.

Demokracja w ich pojęciu to możliwość własnego dojścia do głosu i przywilejów z ominięciem obiektywnych kryteriów.

Jak w Rosji 1917 roku, gotowi są nawet na „rżnięcie watah”, by zająć upragnione uprzywilejowane pozycje. Nie wahają się sprzedawać Polski na pniu, „przybliżając” niebezpiecznie Niemcy do jej granic, mówiąc o nadzwyczajnej germańskiej odpowiedzialności za Europę czy utracie 20% wschodniego terytorium i tym samym spłaconych z nawiązką reparacjach za II wojnę światową. Głos z krakowskiej Alma Mater Jagellonica o uczeniu nas pisania, łaciny i chrześcijaństwa przez Niemców, czyli podstaw europejskiej kultury w ogóle, musi być szczególnie mile odbierany za Odrą. Niemcy, dbając o odpowiednie zaplecze, utrzymują z premedytacją na najwyższych unijnych stanowiskach rzeczywistych lub duchowych pogrobowców stalinowskiego rozdania z 1945. W sytuacji kryzysu właśnie spośród nich wysyła się do Polski sprawdzonych emisariuszy lub wręcz zagończyków, takich jak Leszek Miller.

Przez wszystkie lata przemiany to właśnie ci „wyzwoliciele” wołają najgłośniej o porozumieniu, chcąc z niego jak najwięcej wyszarpać, jeśli już nie da się inaczej. Jeśli nie da się mieć wszystkiego dla swoich.

Ukraińska lwowianka, obserwując przypadkiem obrady polskiego parlamentu, wykrzyknęła: „Ta oni zara bedo morde bili, całkiem jak u nas!”. Istotą ideologiczną sowietyzmu jest bowiem pochodzenie od tej samej małpy, a jego zasadniczym problemem, od ponad stu lat, próba uzyskania pełnego równouprawnienia tych, co pochodzą od małpy, z tymi, co pochodzą od Stwórcy.

Ten stan ideologicznego i politycznego oblężenia pogłębia się wyraźnie i zaczyna osiągać niebezpieczną dynamikę. W Turów, wzorem Zaolzia z 1919 r., „wkroczyli” już Czesi. Ukraińcy, mówiąc o: „chamstwie na polskiej granicy”, dają wyraźnie odczuć, że chodzi im wyłącznie o granicę z Unią Europejską. Ta narracja traktowania Polski jako zbędnego terytorium do granicy z Zachodem, czyli Niemcami, nie jest bynajmniej nowa. Polska nie uczestniczy w żadnych decydujących rozmowach o tym regionie, jest przedmiotem co najwyżej skarg, głównie ze strony Ukrainy, na międzynarodowych forach, szczególnie w Unii Europejskiej. Już car Aleksander miał podobny problem, mówiąc: „kurica nie ptica, Polsza nie zagranica”, podzielany w pełni przez Stalina. Problem dokuczliwy był także dla Hitlera, żądającego wobec tego korytarza.

17 września 1939 r. znalazło się rozwiązanie, dotąd jedynie i dosłownie połowicznie zrealizowane. Stany Zjednoczone w osobie Baracka Obamy dały jednak dość jasny sygnał, zdejmując z Polski właśnie 17 września tarczę ochronną, a dla niemieckiej propagandy istnieje ciągle obszar pod tymczasową polską administracją.

Na razie Polska stanowi niezbędny przyczółek dla NATO do obrony przesmyku suwalsko-białoruskiego, jednak lewackie oblężenie ideologią gender i LGBT, mające wszelkie cechy rewolucji światowej, może skutecznie przesłonić racje taktyczno-strategiczne.

Inspirowana przez Moskwę litewsko-białoruska narracja o polskim nacjonalizmie może znaleźć nieoczekiwany posłuch i sprytnie połączona z ekonomicznymi konsekwencjami „braku praworządności”, wspartymi przez Berlin wobec „chrześcijańskich fundamentalistów” (bunt przeciw decyzjom Watykanu w kwestii małżeństw homoseksualnych wyraźnie narasta), doprowadzić do izolacji i bankructwa. Latami ukrywane lub ignorowane (co by było jeszcze gorsze) konsekwencje ustawy 447 i nagła ofensywa środowisk żydowskich – choć bezprawna, wsparta amerykańskim autorytetem – mogą stać się przysłowiowym gwoździem do polskiej trumny.

Wysypanie tony gruzu pod ambasadą Izraela w kibolskim stylu, charakterystycznym dla środowisk „narodowców”, jest niewątpliwą zasługą „miękkości kręgosłupa” odpowiedzialnych za jakość polskiej dyplomacji. Ten gruz ma jednak głęboki sens – po II wojnie światowej pozostały bowiem jedynie „wasze ulice”, i to nie Polacy zgotowali wspólnej Ojczyźnie ten los. Będzie to tak wyglądało dopóty, dopóki pozwolimy na pisanie „naszych ustaw” Izraelitom, Ukraińcom, Niemcom czy Amerykanom. Abdykacja polskiego państwa ze sfer wręcz podstawowych to nie jest tylko przyznany przez prezesa i wicepremiera, Jarosława Kaczyńskiego, fakt nepotyzmu w spółkach skarbu państwa i nieprzyznany (bo po co, czy „ciemny lud” o tym wie?), a szeroką falą rozpowszechniony – w dyplomacji.

Fraza o „słusznym gniewie ludu”, żywcem wyjęta z komunistycznej nowomowy, wywołuje jak najgorsze skojarzenia nie tylko swym niesłychanym w cywilizowanej Europie XXI w. anachronizmem.

Trudno więc się dziwić, że zewnętrzne ignorowanie polskiej racji stanu, a zatem przecież jej suwerenności, staje się coraz bardziej wieloaspektowe. Konstrukcja polskiego prawa, ciągle jeszcze w ogromnej mierze wspartego na komunistycznym wzorcu, a także prokuratorsko-sędziowskich nawyków, stwarza taką pokusę, daje pretekst i to wręcz umożliwia. Kształt konstytucji, wyrafinowane dzieło postkomunistów, sprawę jeszcze pogarsza.

W rezultacie zamiast jakiejkolwiek analizy odszkodowań próbuje się tworzyć wrażenie polskiego długu (sic!).

Seria podcastów wytworzona w Austrii, po dokonaniu przez nią zakupu pozostałości poobozowych nie uwzględnia w ogóle polskiego aspektu. Świadkiem historii staje się Austriak uczony zawodu kamieniarza w firmie DEST, przedsięwzięciu założonym przez SS do eksploatacji granitu. Jednocześnie Unijny Trybunał uznał, że były więzień Auschwitz Stanisław Zalewski (jeden z ostatnich żyjących!, prezes Polskiego Związku Byłych Więźniów Politycznych Hitlerowskich Więzień i Obozów Koncentracyjnych), nie może dochodzić sprawiedliwości przed polskim sądem za zwrot „polskie obozy”, użyty przez niemieckie media.

Dwa lata kaźni polskiej inteligencji w obozie Auschwitz stało się jakimś niezwykle dokuczliwym cierniem w oku. Nad wyraz ściśle kontrolowane, i to także przez izraelski Mosad (sic!), rocznicowe obchody pierwszego transportu z 14 czerwca 1939 r. oraz totalna przebudowa polskiej ekspozycji, stworzonej jeszcze rękami ocalałych więźniów, są zabiegami zdumiewającymi. Nie jest wyjaśniony fakt zaginięcia listy 520 nazwisk księży zamordowanych w austriackim zamku śmierci Hartheim. Listę tę przywoływano jeszcze w latach 2005/2006 we włoskich publikacjach. Za to coraz częściej powiewająca tęczowa flaga na specjalnie przygotowanych solidnych masztach przy niemieckich i austriackich kościołach rzymskokatolickich nie współgra już nawet z ratunkiem europejskiego chrześcijaństwa Odsieczą Wiedeńską.

Niezwykle bulwersująca jest historia lazaretu przy kościele parafialnym w Rust (miasteczko słynne nadzwyczajną ilością bocianów!) z czasów Odsieczy Wiedeńskiej po bitwie/pułapce pod Parkanami. Polscy szlachcice, wdzięczni za uratowanie życia w zorganizowanym przez parafię szpitalu polowym, ozdobili wewnętrzne ściany kościoła licznymi herbami. „Zapobiegliwa” austriacka konserwator usunęła w latach 2000–2010 te herby, jak również i ślady polskich pochówków.

Pomnik polskiego króla Jana III Sobieskiego ciągle nie może stanąć na przygotowanym od lat postumencie na wzgórzu Kahlenberg w Wiedniu. Polscy oficjele wstydliwie utrzymują, że składają rocznicowe kwiaty jednak pod pomnikiem króla, gdy tymczasem chodzi jedynie o skromny posążek/rzeźbę we wnętrzu polskiego kościółka na tymże słynnym wzgórzu.

Przyznanie Wilnu statusu miasta dziedzictwa literatury UNESCO jest ze wszech miar uzasadnione, tylko czy dla świata Adamus Mickievicius będzie rzeczywiście polską zasługą w tym dziedzictwie i kto kiedyś opowie o Towarzystwie Filomatów? Losy hotelu Lambert, pozostające w pamięci uczciwszych paryskich przewodników, i to starszego już pokolenia, nie pozostawiają złudzeń.

Wieki historycznej geopolitycznej opresji wykształciły w Rzeczypospolitej dwa filary stanowiące opokę dla przetrwania narodu. To Kościół i Parlamentaryzm z drugą na świecie demokratyczną konstytucją, nawyk i potrzeba umożliwiające budowanie państwa, nawet podziemnego. Stan współczesnego polskiego parlamentaryzmu oddają emocje wspomnianej lwowianki, stan instytucjonalnego Kościoła symbolizuje stanowisko sołtysa, objęte przez jednego z najwyższych polskich hierarchów, z pewnością nie raz rozmawiającego ze Świętym Janem Pawłem II. Tenże Jan Paweł II przestrzegał przecież, jakże mocno i głośno, przed „fikcją wolności”, która „zniewala i znieprawia” i „Z tego trzeba zrobić rachunek sumienia u progu III Rzeczypospolitej!”. Tego rachunku i tego zadania absolutnie nie wykonaliśmy.

Czy zatem jesteśmy w ogóle w stanie sprostać temu współczesnemu niebywałemu oblężeniu? Czy nie jesteśmy przypadkiem w sytuacji Juliusza Słowackiego stojącego przy grobie Agamemnona, powtarzającego „Jak mi smutno!”?

Sądzę, że wielu ideowych ludzi lat 80. będzie miało i dziś tamten dylemat: „Potem spytali wręcz: „Wiele was było?” –/ Zapomnij, że jest długi wieków przedział. –/ Gdyby spytali tak – cóż bym powiedział?”. I czy zatem nie narzuca się samo: „Polsko! Lecz ciebie błyskotkami łudzą;/ Pawiem narodów byłaś i papugą,/ A teraz jesteś służebnicą cudzą”.

Zryw Solidarności z pewnością nie był klęską powstania listopadowego, lecz czy po okrągłych 40 latach nie mamy aby wrażenia pyrrusowego zwycięstwa, czy nie wchodzą nam jakoś natarczywie w ucho frazy z kolei z Wesela Stanisława Wyspiańskiego: „Miałeś, chamie, złoty róg…”?

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Stan oblężenia” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Stan oblężenia” na s. 2 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kazimierz Gajowy: alfabet fenicki jest bazą dla wszystkich alfabetów indoeuropejskich, jakie dzisiaj mamy

Kazimierz Gajowy opowiada o dziejach i znaczeniu cywilizacji fenickiej oraz o tym, dlaczego Byblos jest atrakcyjnym miejscem dla archeologów.

Pierwsze ślady zamieszkania sięgają o zgrozo 60 tysięcy lat.

Historia Fenicji zaczyna się 5000 lat temu, gdy przybyli do niej Kananejczycy. Zbudowali oni pierwsze miasta w regionie. Pod koniec II tysiąclecia do Fenicji przybyli Grecy. Nazwali oni tę część starożytnego Kanaanu Fenicją od czerwonej ziemi.

Najbardziej wartościowym pieniądzem to była sama purpura.

Cedry libańskie posłużyły do zbudowania okrętów. Fenicjanie pływali z wiatrem, gdyż nie umieli inaczej. Udało im się mimo to dotrzeć aż do Gibraltaru i założyć w Afryce Kartaginę.

Alfabet fenicki jest bazą dla wszystkich alfabetów indoeuropejskich, jakich dzisiaj mamy.

Grecy przejęli od Fenicjan alfabet dodając do niego samogłoski.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.P.

Młyny Rothera. Kamila Burchart: mąka była produkowana tutaj na całkiem inną skalę

Przewodnik po bydgoskich Młynach Rothera o dziejach obiektu i organizowanej w nim wystawie.

Kamila Burchart opowiada o historii Młynów Rothera. Zapowiada, że obiekt po odnowieniu ma być centrum edukacyjno-kulturalnym oraz miejscem spotkań i odpoczynku.

Jesteśmy „Młynami w budowie”

Cały czas trwają prace nad wystawami i obiektami, które już wkrótce będą do obejrzenia. Opowiada o wystawie „Węzły”. Nazwa nawiązuje do węzłów komunikacyjnych. Przewodniczka zauważa, że w młynie na przestrzeni 15 tys. m² pracowało tylko 11 osób. Automatyzacja produkcji jest widocznym punktem w dziejach rozwoju bydgoskiego przemysłu.

Kompleks pierwotnie należał do Królestwa Prus.

Nasz gość wskazuje, że mąka była produkowana tutaj na całkiem inną skalę. Młyn działał w czasie wojny.

Został wpisany w Skarb Rzeszy dopiero w „42 lub „43 roku.

Po wojnie znajdowała się tutaj fabryka nasion. W latach 90. prywatny inwestor planował zbudować hotel na miejscu dawnego młyna.

W ramach wystawy opowiedzą dzieje Bydgoszczy z perspektywy rodziny przybywającego do tego miasta.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz!

A.WK./A.P.

6-latki są uczone, że w Gdańsku dawniej mieszkali tylko mądrzy Niemcy / Michał Lipniewicz, „Śląski Kurier WNET” 86/2021

W przedstawieniu nie ma słowa o złożoności etnicznej Gdańska. Pojawiają się wprawdzie Kaszubi, ale tak durni, że nie rozumieją niemieckiego i mądry Niemiec Kurt musi się z nimi porozumiewać na migi.

Michał Lipniewicz

Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów

„Chcecie bajki? Oto bajka. Była raz sobie gdańska brunatna przedszkolanka”.

Dwudziestego czwartego czerwca miałem wątpliwą przyjemność oglądania przedstawienia z okazji zakończenia roku szkolnego w przedszkolu nr 84 w Gdańsku-Morenie.

Mój syn na w roli głównej! Na takie dictum każdy z rodziców dostałby wypieków z dumy. A więc panie przedszkolanki w niego wierzą! Pamięć ma jak po bilobilu! Okazało się jednak, że wolałbym, aby takiej pamięci nie miał.

W sztuce zaprezentowanej przez dzieci, pięknie zresztą odegranej, pt. O mądrym Niemcu Kurcie i jego kotach, będącej według pani przedszkolanki uwieńczeniem kilkuletniego programu o historii miasta Gdańska, już w pierwszych słowach znalazło się miejsce li tylko dla mądrego Niemca Kurta. Tylko tyle i aż tyle.

Sześciolatki uczą się, że w Gdańsku mieszkali przed laty mądrzy Niemcy. Jest to także jedyna nacja nazwana w przedstawieniu. Nie ma słowa o Polakach, nie ma słowa o złożoności etnicznej tego miasta. Pojawiają się w przedstawieniu, co prawda, Kaszubi, ale są na tyle durni, że niemieckiego języka nie rozumieją i mądry Niemiec Kurt musi się z nimi porozumiewać na migi.

Co czułem, oglądając to przedstawienie?

Z jednej strony dumę rozpierającą ojca, bo przecież mój syn w głównej roli! Z drugiej ten mróz, który przeszył mnie w chwili, gdy w pierwszym lub drugim zdaniu sztuki usłyszałem o „mądrym Niemcu Kurcie”. Odżyły ponure rodzinne wspomnienia o Victoriaschule, Piaśnicy, Stutthoffie i tylu innych miejscach naznaczonych tą niemiecką „wyższą inteligencją”. Potem przyszła refleksja, że to nie wyjątek, skoro córka starszego brata w ramach zaliczeń zbierała pamiątki po Danziger Aktien Bierbrauerai. Wydawało mi się to wtedy ponurym żartem, takim w stylu pamięci o mieście Stefana Chwina, rocznik ’49 (rodzina pochodzi z Wilna) i Pawła Huellego, rocznik ’57 (o pochodzeniu swojej rodziny mówi: „Huellowie byli Austriakami”), quasi-Gdańszczan. Okazuje się to jednak świadomą polityką historyczną włodarzy tego miasta, w którym szkoły są przez nich dotowane i utrzymywane.

Wiem, że długa jest droga od „radosnego pochodu” spod Teatru Szekspirowskiego (notabene naprzeciw Victoriaschule) z okazji pierwszego września do przedstawienia z okazji zakończenia roku szkolnego, ale takimi właśnie małymi krokami w małych i młodych umysłach kształtuje się obraz rzeczywistości.

Artykuł Michała Lipniewicza pt. „Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów” znajduje się na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Michała Lipniewicza pt. „Mądry Niemiec i Kaszubi głupsi od kotów” na s. 2 sierpniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Powstanie warszawskie. Co oznaczało w praktyce być towarzyszem tow. Stalina?/ Swietłana Fiłonowa, „Kurier WNET” 86/2021

Przed Powstaniem w Polsce istniały dwa rządy. Każdy miał własne siły zbrojne, własną wizję przyszłości Polski, ale tylko jedna z nich mogła zaistnieć. Która? 77 lat temu nie wydawało się to oczywiste.

Swietłana Fiłonowa

Widmo współpracy sojuszniczej

Życie ludzkie w ZSRR nigdy nie było cenione wysoko. Znaczenie wyczynu wojskowego sowieccy ideolodzy zazwyczaj mierzyli wielkością własnych strat i ofiar – im więcej krwi, tym większa chwała. I tylko w stosunku do powstania warszawskiego od początku stosowano inną, wprost przeciwną zasadę.

„Prędzej czy później prawda o garstce przestępców, którzy podjęli awanturę warszawską w celu zdobycia władzy, stanie się znana wszystkim. Ci ludzie wykorzystywali łatwowierność mieszkańców Warszawy, rzucając wielu prawie nieuzbrojonych ludzi na niemieckie działa, czołgi i samoloty” – napisał Stalin do brytyjskiego premiera Winstona Churchilla i prezydenta USA F. Roosevelta 22 sierpnia 1944 r.

Prawdy o „garstce przestępców” od dawna już nikt nie ukrywa. Jednak zrozumienie tej prawdy, podobnie jak wielu innych prawd, jest nadal utrudnione brakiem jasnego, jednoznacznego stosunku do komunizmu.

W Rosji do dziś dnia nie odczuwać entuzjazmu wobec powojennego systemu politycznego oznacza narażać się na oskarżenie o „upokorzenie nieśmiertelnego wyczynu żołnierzy-wyzwolicieli” i „ukrytą rehabilitację faszyzmu”.

Dekomunizacja nie zmieniła gruntownie stalinowskiej oceny powstania warszawskiego, jedynie dodała do niej lekką irytację: Dlaczego Stalin nie pozwolił Armii Czerwonej pomóc ludności Warszawy? Było to jakoś nie po koleżeńsku, towarzysze tak nie postępują. A może po prostu nie mógł?

To żyje nie tylko w masowej świadomości, stało się również tematem konferencji naukowych, niestety prowadzonych także w języku polskim. Jest to dobry sposób na pozostawienie w cieniu pytania, od którego powinno się zaczynać każde rozważanie tego rodzaju: co oznaczało w praktyce – być towarzyszem towarzysza Stalina?

Pewne problemy z tym mieli już przedstawiciele brytyjskiej misji wojskowej. Proponuję uważnie przeczytać fragmenty ich rozmowy z zastępcą szefa Sztabu Generalnego Armii Czerwonej, generałem dywizji Nikołajem Sławinem, która miała miejsce 21 listopada 1944 r.

„Sławin: Mówiłem już, że broń i amunicja zrzucana przez brytyjskie samoloty w Warszawie i innych miejscach w dużej mierze wpadła w ręce Niemców, uzupełniając ich rezerwy, lub w ręce tzw. partyzantów, którzy otrzymaną broń użyli do stawienia oporu Armii Czerwonej…

Hughes: To bardzo ważne pytanie. Czy na podstawie Pana odpowiedzi powinniśmy sądzić, że grupy partyzanckie, którym chcieliśmy zrzucić broń i amunicję, będą przez Pana postrzegane jako wrogie?

Sławin: Nie sądzimy, że Brytyjskie Siły Powietrzne celowo zrzucają zaopatrzenie grupom, które nam nie pomagają, jednak zrzucona broń spada głównie do tych ugrupowań, które walczą z Armią Czerwoną.

Hughes: Chciałbym wyjaśnić, czy Pana zdaniem są w Polsce ugrupowania, które walczą z Niemcami i potrzebują pomocy z naszej i Waszej strony?

Sławin: Dowództwo Armii Czerwonej pomaga tym grupom, które walczą z Niemcami i pomagają Armii Czerwonej…

Archer: Czy powinniśmy tak interpretować oświadczenie Pana, że Polacy, którym zrzucamy ładunki, są uważani za wrogów waszego kraju i walczą z Armią Czerwoną? (…) Czy uważa Pan, że wszystkie polskie grupy partyzanckie walczące z Niemcami są dobrze zabezpieczone i nie potrzebują pomocy RAF?

Sławin: Powtarzam, że wszystkie grupy partyzantów, które aktywnie walczą i mają kontakt z dowództwem Armii Czerwonej, są przez nas zaopatrywane”.

W 1941 roku, po niemieckim ataku na Związek Radziecki, Polska i ZSRR ponownie stały się sojusznikami. Już 30 lipca w Londynie przedstawiciele rządów obu krajów podpisali porozumienie zobowiązujące do wzajemnej pomocy w wojnie z Niemcami. („Art. 3: Oba rządy zobowiązują się wzajemnie do udzielenia sobie wszelkiego rodzaju pomocy i poparcia w obecnej wojnie przeciwko hitlerowskim Niemcom”).

4 grudnia w Moskwie Sikorski i Stalin podpisali deklarację, w której zobowiązali się do prowadzenia wojny z Niemcami wraz z zachodnimi sojusznikami do zwycięskiego końca. Polska mogła liczyć na wsparcie ZSRR podczas ustalenia po wojnie nowego, sprawiedliwego porządku w Europie. Lecz jak okazało się wkrótce, Sikorski i Stalin mieli różne wizje sprawiedliwej przyszłości.

Zaledwie po kilku dniach do Polski powróciła zakazana tam od 1938 roku partia komunistyczna. 28 grudnia 1941 r. dosłownie spadła ona z nieba jako noworoczny prezent od nowych przyjaciół.

Członkowie grupy inicjatywnej: Paweł Finder, Bolesław Mołojec, Marceli Nowotko nie wyglądali na bożenarodzeniowych aniołów, nie mieli na plecach skrzydeł, tylko spadochrony, przylecieli ze strony bezbożnej Moskwy, a jednak potrafili dokonywać cudów. Już 5 stycznia 1942 r. ogłoszono powstanie Polskiej Partii Robotniczej.

Nieco ponad rok później, w lutym 1943 roku, Komitet Centralny PPR zażądał oficjalnego uznania, a przede wszystkim prawa do wprowadzenia swoich przedstawicieli do kierownictwa AK.

Rząd londyński zgodził się. Lecz pod warunkiem, że PPR ogłosi deklarację niepodległości od ośrodków zagranicznych i gotowości do walki z każdym najeźdźcą. Jasne, że warunek ten był a priori nie do wykonania. Ale PPR nie upadła na duchu i wiosną utworzyła organizację wojskową – Gwardię Ludową, a w noc sylwestrową (31 grudnia 1943 – 1 stycznia 1944) porodziła swoje najważniejsze dziecko – Krajową Radę Narodową.

KRN sama określała się jako „faktyczna reprezentacja polityczna narodu polskiego, upoważniona do występowania w imieniu narodu i kierowania jego losami do czasu wyzwolenia Polski spod okupacji” i nie uznawała prawa rządu londyńskiego do wypowiadania się w imieniu Polaków, deklarując, że jego polityka jest sprzeczna z interesami narodowymi Polski. Planowano, że KRN będzie miała własne siły zbrojne – Armię Ludową pod dowództwem generała Roli-Żymierskiego. I Dywizja Piechoty im. T. Kościuszki pod dowództwem Zygmunta Berlinga, której formowanie rozpoczęło się w maju 1943 roku, miała stać jego częścią. Gdy Armia Czerwona zbliżyła się do zachodnich granic ZSRR, Rada powitała ją z entuzjazmem, jakiego Stalin oczekiwał od swoich prawdziwych towarzyszy. W apelu do Polaków z całych sił piętnowała rząd emigracyjny, wzywała do utworzenia podległych jej władz lokalnych i wstąpienia w szeregi Armii Ludowej.

Stalin docenił zapał Rady. Dwukrotnie przyjmował jej przedstawicieli na Kremlu (w maju i lipcu 1944 r.), uznał prawo KRN do reprezentowania Polaków i wyraził gotowość nawiązania oficjalnych stosunków z jej organem wykonawczym. A jednak…

Krajowa Rada Narodowa miała jedną wrodzoną wadę – względną niezależność urodzenia. Oczywiście tylko względną – wszystko odbywało się po konsultacjach z Kremlem i pod jego troskliwą opieką. Ale rząd tymczasowy przyjaznej Polski powinien był być, jak żona Cezara, poza wszelkimi podejrzeniami. Dlatego 17 lipca z Moskwy do „Wiesława”, tj. Gomułki, został wysłany następujący radiogram:

„Kwestia utworzenia rządu tymczasowego w formie komitetu narodowego jest niezwłocznie aktualna. W związku z tym i w celu utrzymania personelu tutaj, postanowiono natychmiast zorganizować wizytę na terytorium ZSRR, po pierwsze, wszystkich członków plenum KRN, po drugie, wszystkie wybitne postacie nadających się na stanowiska ministrów lub wiceministrów, po trzecie, Pana osobiście i tych pracowników wszystkich partii, których uważa Pan za odpowiednich. Łączna liczba nie powinna być mniejsza niż 60 osób”.

21 lipca 1944 roku powołano Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego. Stalin nadał noworodkowi tak poetyckie imię, zdając sobie sprawę, że reakcja Anglii i Stanów Zjednoczonych na utworzenie tymczasowego rządu polskiego na Kremlu mogła być aż zanadto bolesna.

W liście do Churchilla zapewniał, że nie uważa Komitetu za rząd tymczasowy. Ale to właśnie ten „nie-rząd” został upoważniony do tworzenia organów samorządów lokalnych w Polsce; to z nim podpisano 26 lipca 1944 r. porozumienie, zgodnie z którym kontrolę nad bezpieczeństwem ludności cywilnej na zapleczu Armii Czerwonej sprawowały władze sowieckie. Więc przed wybuchem powstania w Polsce istniały dwa rządy: jeden konstytucyjny, uznany na arenie międzynarodowej, drugi – wspierany przez potęgę militarną ZSRR i osobiście przez towarzysza Stalina. Każdy miał własne siły zbrojne, każdy miał własną wizję przyszłości Polski, ale tylko jedna z nich mogła zaistnieć. Która? 77 lat temu nie wydawało się to oczywiste. Nawet gdy do Londynu zaczęły napływać meldunki podobne do tych, które przesyłał płk AK Janczar:

„Wszystkie okręgi informują o aresztowaniach oficerów, podoficerów i szeregowców A (armii) K (rajowej), którzy pełnili funkcje kierownicze lub brali udział w operacji „Burza”. NKWD domaga się wydania dowódców. Po przesłuchaniu trafiają do obozów”. Nie ulega wątpliwości, że nawet gdyby Armia Czerwona przyszła „z pomocą” powstańcom, pomoc ta skończyłaby się na aresztowaniu towarzyszy broni. Podobnie jak w Wilnie, gdzie po wyzwoleniu miasta aresztowano ponad 6000 żołnierzy AK.

Na co można było liczyć? Na zachodnich sojuszników? Niestety siły anglo-amerykańskie posuwały się wolniej niż oczekiwano, a to zmniejszyło możliwość nacisku na Kreml. I co było już zupełnie fatalne, amerykańskie samoloty zaczęły zrzucać żywność i broń dopiero w połowie września, i to w niewielkich ilościach, ponieważ powinny były mieć na pokładzie zapasy paliwa na drogę powrotną, bo dowództwo sowieckie odmówiło przyjęcia na swoje lotniska amerykańskich samolotów.

5 września rząd brytyjski wysłał następującą wiadomość do Komisarza Ludowego Spraw Zagranicznych Mołotowa:

„Polacy walczący z Niemcami znajdują się w rozpaczliwej, przygnębiającej sytuacji… Niezależnie od przekonania o słuszności wybuchu powstania, ludność Warszawy nie może być pociągnięta do odpowiedzialności za podjęte decyzje. Nasi ludzie nie mogą zrozumieć, dlaczego Polakom w Warszawie nie wysłano żadnej pomocy materialnej z zewnątrz. Powszechnie wiadomo, że taka pomoc nie mogła zostać wysłana z powodu odmowy przez wasz rząd zezwolenia na lądowanie samolotów amerykańskich na rosyjskich lotniskach. Jeśli Polacy w Warszawie zostaną wybici przez Niemców, to zada opinii publicznej taki cios, skutków którego nie da się przewidzieć.

Gabinetowi Wojskowemu trudno też zrozumieć, dlaczego wasz rząd nie bierze pod uwagę zobowiązań rządów brytyjskiego i amerykańskiego do udzielenia pomocy Polakom w Warszawie. Działanie waszego rządu w celu uniemożliwienia wysłania tej pomocy wydaje się nam sprzeczne z duchem współpracy sojuszniczej, do którego Państwo i my przywiązujemy tak wielką wagę teraz i w przyszłości”.

Na odpowiedź rządu sowieckiego nie trzeba było długo czekać:

„Rząd sowiecki poinformował już rząd brytyjski o swojej opinii, według której za awanturę warszawską podjętą bez wiedzy sowieckiego dowództwa wojskowego i z naruszeniem planów operacyjnych tego ostatniego odpowiedzialni są przywódcy polskiego rządu emigracyjnego w Londynie. Nikt nie może zarzucać rządowi sowieckiemu, że rzekomo nie udzielał wystarczającej pomocy narodowi polskiemu, w tym także Warszawie. Najskuteczniejszą formą pomocy są aktywne działania wojsk sowieckich przeciwko niemieckim okupantom w Polsce…

Co do Pańskiej próby uczynienia rządu sowieckiego w pewnym stopniu odpowiedzialnym za awanturę warszawską i za ofiary ludu warszawskiego, rząd sowiecki nie widzi tego inaczej niż jako pragnienie obarczenia nas cudzym grzechem. Tak samo należy traktować sugestię, że stanowisko rządu sowieckiego w sprawie Warszawy jest rzekomo sprzeczne z duchem sojuszniczej współpracy.

Nie ulega wątpliwości, że gdyby rząd brytyjski podjął kroki, aby dowództwo sowieckie zostało na czas ostrzeżone o planowanym powstaniu w Warszawie, to sprawy Warszawy przybrałyby zupełnie inny obrót. Dlaczego rząd brytyjski nie uznał za konieczne ostrzec o tym rządu sowieckiego?

Czy tutaj zdarzyło się to samo, co w kwietniu 1943 r., kiedy polski rząd emigracyjny, przy braku sprzeciwu rządu brytyjskiego, wydał wrogie Związkowi Sowieckiemu oszczercze oświadczenie o Katyniu? Wydaje nam się, że duch sojuszniczej współpracy sugerowałby inny kierunek działania rządu brytyjskiego”.

Przesłanie Mołotowa do brytyjskiego ambasadora w ZSRR było po wojskowemu jednoznaczne: „Skoro mówimy o rejonie Warszawy, to toczą się tu ciągłe walki z Niemcami na ziemi i w powietrzu, a niezamierzone pojawienie się na tym froncie samolotów nienależących do sowieckiego lotnictwa może wywołać przykre nieporozumienie, na co zwracam uwagę”.

Czy Polska, której żołnierze walczyli na wszystkich frontach, nie nabyła swoją krwią prawa do większej aktywności aliantów? Czy właśnie tak miało być? Czy naprawdę nie tylko krew wylana do 1945 roku, ale wszystko, co wydarzyło się później w Europie Wschodniej, całe nasze dziwne, nienaturalne życie i nasza dzisiejsza bezradność, wynikająca z braku przyzwyczajenia do wolności – to wszystko także odroczona zapłata za zwycięstwo w tej wojnie?

2 października 1944 r., po 63 dniach zaciekłych walk, podpisano akt kapitulacji powstańców. Do Londynu dotarł jeden z ostatnich komunikatów radiowych z Warszawy:

„Oto naga prawda. Potraktowano nas gorzej niż satelitów Hitlera, gorzej niż Włochy, Rumunię, Finlandię. Niechaj sprawiedliwy Bóg osądzi straszliwą krzywdę, jaką cierpi naród polski, i niechaj ześle zasłużoną karę na wszystkich, którzy ponoszą winę. Twoi bohaterowie to żołnierze, których jedyną bronią przeciwko czołgom, samolotom i działom są pistolety i butelki z benzyną. Twoi bohaterowie to kobiety, które opatrywały rannych i przenosiły meldunki pod gradem kul, które przygotowywały w zbombardowanych piwnicach zrujnowanych domów jedzenie dla dorosłych i dzieci, i które niosły pociechę umierającym. Twoi bohaterowie to dzieci, które bawiły się spokojnie wśród dymiących ruin. To lud Warszawy.

Naród, który potrafił wykrzesać z siebie tak powszechne bohaterstwo, jest narodem nieśmiertelnym. Bo ci, którzy zginęli, już zwyciężyli, a ci, którzy żyją, będą walczyć i zwyciężać, i znów dawać świadectwo, że Polska żyje, póki żyją Polacy”.

Nieskłonny do sentymentalizmu Churchill powiedział, że tych słów nie da się wymazać z pamięci.

Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Widmo współpracy sojuszniczej” znajduje się na s. 1 i 4 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021.

 


  • Sierpniowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Swietłany Fiłonowej pt. „Widmo współpracy sojuszniczej” na s. 1 sierpniowego „Kuriera WNET” nr 86/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego