Republika czeczeńska została utworzona dla jednego klanu, który wszystkiego pilnuje wyłącznie dzięki wsparciu Rosji

Fot. CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Ale jeśli Rosja zacznie upadać, a biurokracja, która od wieków rządzi nią w różnych formach, stwierdzi, że Putin już jej przeszkadza, wówczas Kadyrow będzie pierwszym, który ruszy na Rosję.

Jaśmina Nowak, Marek Reszuta

Dr Marek Reszuta, ekspert Fundacji Instytut Prawa Wschodniego im. Gabriela Szerszeniewicza, były dyplomata na Kaukazie, w rozmowie z Jaśminą Nowak komentuje relacje czeczeńsko-rosyjskie.

Jak Czeczeni, którzy pozostają pod władzą Ramzana Kadyrowa, postrzegają dzisiaj swoją sytuację?

Zacznę od tego, że Czeczeni sami siebie nazywają Wajnachami i zachowały się ślady Wajnachów i języka wajnachskiego pochodzące ze starożytnego państwa Urartu sprzed kilku tysięcy lat. Obecnie jest pierwszy raz w historii, kiedy duża część Czeczenów jawnie współpracuje z okupantem, z Rosją.

Bo jeśli przyjrzeć się tylko ostatnim 200–300 latom, to mamy stały ciąg walki Czeczenów o niezależność swojego narodu, swojej kultury, o suwerenność.

Takie słynne nazwiska jak Mansur czy chociażby Szamil to są nazwiska głośne w całej Czeczenii i są symbolami walki o niezależność od XVII–XVIII wieku Czeczenii; właśnie walki z Rosją.

Czeczenia jest jednym z narodów, które bardzo mocno doświadczyły buta rosyjskiego czy jego bolszewickiej odmiany, kiedy to po 44–45 roku wszyscy Czeczeni zostali wysiedleni do Kazachstanu, na Syberię i do lat 50.–60. nie mieli prawa wstępu na swoje terytoria, a ich sławetne wieże, mosty, twierdze zostały totalnie zrównane z ziemią. To było pustkowie i dopiero kiedy za czasów Chruszczowa pozwolono im wracać na te terytoria, oni zaczęli to odbudowywać, cały czas mając w pamięci – a jest to bardzo pamiętliwy naród – wszystkie krzywdy ze strony Rosji.

Kiedy zaczął rozpadać się Związek Radziecki, w 1991 roku powstała Czeczeńska Republika Iczkerii pod wodzą legendarnego już prezydenta Dudajewa.

W ciągu kilku miesięcy najpierw ogłoszono niezależność w ramach Związku Radzieckiego, później były wybory prezydenta, a później ogłoszenie, że Czeczenia będzie niezależnym, suwerennym państwem.

Na to oczywiście władze moskiewskie nie mogły się zgodzić. Jelcyn wprowadził stan wojenny. Później mieliśmy pierwszą wojnę czeczeńsko-rosyjską, lata 94–96, chwilę przerwy i kolejną wojnę w latach 1999–2009. Przy czym w tej drugiej wojnie o wojnie sensu stricto możemy mówić do roku 2000, bo później mieliśmy wojnę już typowo partyzancką. Oczywiście Rosjanie nazywali to operacją wojskową.

W ciągu tych kilkunastu lat Rosjanie bestialsko wymordowali około jedną trzecią narodu czeczeńskiego. Mówi się, że drugie tyle emigrowało na cały świat.

Obecny prezydent tej emigracyjnej, nazwijmy to, republiki Iczkerii, Ahmed Zakajew, twierdzi, że tylko w Europie Zachodniej żyje 300 tysięcy Czeczenów. A więc jest to masa ludzi.

A pod butem Rosji, dzięki układowi Putin-Kadyrow, została utworzona republika. Tak naprawdę – dla jednego człowieka, dla jednego klanu, który wszystkiego pilnuje dzięki ogromnemu wsparciu Rosji. Tam jest niespotykany terror, a sytuacja będzie prawdopodobnie trwała, aż Rosja, miejmy nadzieję, się rozpadnie. (…)

Dzisiaj czele Czeczeńskiej Republiki stoi Ahmed Zakajew, który zresztą uczestniczył w Parlamencie Europejskim w konferencji poświęconej dekolonizacji i deimperializacji Rosji. Stąd moje kolejne pytanie: czy od Czeczenii może zacząć się rozpad Imperium Rosyjskiego?

Cały Kaukaz doznał bardzo wielu krzywd ze strony rosyjskiej, a Czeczeni bez wątpienia wyczekują okazji do odwetu. W jednej z rozmów z przedstawicielami mediów pozwoliłem sobie na stwierdzenie, że pierwszą osobą, która zaatakuje Rosję, jeśli tylko zacznie ona się rozpadać, będzie Ramzan Kadyrow. On tworzy ogromną siatkę powiązań osobisto-rodzinno-tejpowych. Tejp to jest coś w rodzaju rodu. W ogóle struktura narodu czeczeńskiego jest bardzo skomplikowana i to nie miejsce, by to wyjaśniać, ale tejp Kadyrowa teraz rządzi w Czeczenii. Przejmuje wszelkie możliwe stanowiska.

Na przykład 47 krewnych, kuzynów i braci Kadyrowa jest w rządzie. Około 30% wyższych urzędników w Czeczenii to są kuzyni Kadyrowa. 23% tych urzędników pochodzi z miejscowości, w której się urodził Ramzan Kadyrow. 12% wszystkich urzędników to są przyjaciele i koledzy Kadyrowa ze szkoły.

(…) Czy Rosja upadnie, nie wiadomo. Natomiast Czeczeni, gdziekolwiek i kiedykolwiek mogą, walczą przeciwko Rosji, starając się wydrzeć chociaż trochę niezależności i suwerenności dla siebie. Teraz mamy tam trochę bratobójczej wojny. Po stronie rosyjskiej mówi się o 21 000 Czeczenów w różnych oddziałach. Przeciwko Rosji w chwili obecnej powstało chyba 7–8 różnych oddziałów w sile około 2–3 tysięcy Czeczenów. Podobno z Syrii zaczynają przyjeżdżać Czeczeni o nastawieniu dżihadystycznym, ale ciężko nie mieć nastawienia dżihadystycznego, jeśli chce się wspomóc walkę z Rosjanami.

Ale czy Czeczenia jako taka będzie punktem zapalnym na mapie Rosji? Przy tym terrorze, jaki wprowadził Ramzan – nie wydaje mi się. On tak jak Putin będzie mocno pilnował Czeczenii i całego regionu. Brak stabilizacji w tym regionie może się odbić na całej Rosji, a Kadyrow nie będzie chciał doprowadzić do pomniejszenia swojej roli.

Putin z Ramzanem są ściśle powiązani. Oni walczą i wiedzą, że w chwili obecnej jeden zależy od drugiego.

Ale jeśli Rosja zacznie upadać, a biurokracja, która od wieków rządzi nią w różnych formach, stwierdzi, że Putin już jej przeszkadza, wówczas Kadyrow, jeśli poczuje swoją szansę, będzie pierwszym, który ruszy na Rosję.

Cały wywiad Jaśminy Nowak z dr. Markiem Reszutą, pt. „Apetyty Kadyrowa”, znajduje się na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Jaśminy Nowak z dr. Markiem Reszutą, pt. „Apetyty Kadyrowa”, na s. 8 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023

Rosja powinna zostać podzielona, nawet jeśli wiele obszarów jest zamieszkanych w większości lub tylko przez Rosjan

Tylko w filmach są możliwe błyskawiczne zmiany. Ale wyłącznie nowe pokolenie może coś zmienić. Wszystko już zostało opisane w Biblii; nie na darmo Mojżesz przez 40 lat prowadził Żydów przez pustynię.

Piotr Mateusz Bobołowicz, Maksim Kuzachmietow

Który naród Federacji Rosyjskiej Pan reprezentuje?

Jestem Rosjaninem. Urodziłem się i mieszkałem całe życie w Petersburgu. Z pewnością imperium rosyjskie, ostatnie imperium na ziemi, rozpadnie się. Chciałbym, żeby wówczas mój region rodzinny stał się małym państwem nad brzegiem Bałtyku, ze stolicą w Petersburgu, i żeby nazywał się Ingria, a nie „obwód leningradzki”. Chcę, aby był prawdziwą europejską demokracją, z pełnią praw w rodzinie narodów europejskich.

Z Moskwą czy bez?

Bez Moskwy. Idealną opcją byłby rozpad Rosji po prostu wzdłuż granic istniejących podmiotów Federacji na prawie 80 nowych, niepodległych państw.

Tę kwestię można poddać międzynarodowemu arbitrażowi. Mimo że wiele obszarów jest zamieszkanych w większości przez Rosjan albo tylko przez nich, i tak Rosja powinna zostać podzielona. Chodzi tu przede wszystkim o bezpieczeństwo Europy, żeby imperium nie odrodziło się nawet w okrojonej formie i żeby ponownie nie dokonywało agresji.

Na świecie istnieje wiele precedensów, gdy ludzie tej samej narodowości mieszkają w różnych krajach. Austriacy pewnie polemizowaliby ze mną, że nie są Niemcami, ale jest to jeden język, jedna kultura i dwa różne państwa. Być może bardziej jaskrawym przykładem jest Ameryka Łacińska, gdzie po upadku imperiów wszyscy, poza Brazylią, mówią tym samym językiem i nie różnią się religijnie. Dominuje jedna kultura, oglądają te same programy telewizyjne, ale nie nazywają siebie Hiszpanami, tylko Chilijczykami, Argentyńczykami, Kostarykańczykami… To jest droga, którą Rosja musi przejść. (…)

Mamy dostęp do internetu i możemy czerpać wiedzę z całego świata. Dlaczego obywatele Federacji Rosyjskiej wciąż wierzą propagandzie Kremla?

Ten proces trwa od setek lat. Żyli w niewoli. Za cara to niewolnictwo nazywano pańszczyzną. Ponad 90% ludności żyło w ten sposób. Potem żyli pod stalinowskim reżimem. Chłopi nigdy nie zaznali wolności i nie mogli decydować o własnym losie. Taka psychologia utrwaliła się w rosyjskim narodzie.

Jednocześnie przez wieki wmawiano Rosjanom, że są narodem wybranym i mają misję „starszego brata”. Tłumaczono, że jesteśmy lepsi i mądrzejsi. Dodatkowo poczynania władców oceniano tylko według jednego kryterium – czy państwo się powiększyło? Wszyscy władcy tylko do tego dążyli. Putin jest jednym z nich.

Ludzie mogą żyć w nędzy, umierać z głodu, byle ojczyzna nasza rosła. Ta psychologia nie zniknęła, jest w sercach i duszach ludzi. Trzeba od 20 do 40 lat, aby dorosło nowe pokolenie, wolne od tego imperialnego szaleństwa.

Owszem, Rosjanie mają dostęp do dowolnych mediów. To nie są czasy stalinowskie ani carskie, kiedy chłopi nie umieli czytać. Jednak Rosjanie nadal masowo wybierają imperialistyczne zasoby propagandowe. Na przykład Telegram, gdzie nie ma cenzury, jest dostępny dla wszystkich w Rosji, ale większość użytkowników wybiera imperialistyczne, propagandowe kanały. Rosjanie mają wybór, a jednak szukają poparcia dla tego, w co wierzą: że jesteśmy dobrzy, ale osaczeni przez wrogów i dlatego musimy wojować. (…)

Najważniejsze to wyzwolić mentalność.

Zgadzam się z Panem. W tej kwestii nie mam złudzeń. Ponownie odniosę się do Niemiec po 1945 roku. W latach 50. miliony Niemców powtarzały: po prostu dobrze wykonywałem swoją pracę, ja tylko wykonywałem rozkazy. Dlaczego miałbym mieć poczucie winy i ponosić odpowiedzialność? Dopiero pokolenie lat 60. przeklinało swoich rodziców, przeklinało Hitlera. Czuło się winne za wszystko, co Niemcy zrobiły m.in. Polsce, co uczyniły podczas Holokaustu.

Bardzo ciężko jest zmienić mentalność. Tylko w filmach są możliwe błyskawiczne zmiany. Ale wyłącznie nowe pokolenie może coś zmienić. Wszystko to już zostało opisane w Biblii, nie na darmo Mojżesz przez 40 lat prowadził Żydów przez pustynię, aby pozbyć się psychologii niewolników po niewoli egipskiej. Rosja musi przejść tę samą drogę.

40 lat to jest minimum, aby coś zmienić. Trzeba będzie znosić upokorzenia i przeżywać dramaty, martwić się o naszą kulturę, ale bez tego nie będzie wyzwolenia.

Cały wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Maksimem Kuzachmietowem, pt. „Rosja potrzebuje zmiany pokoleń, znajduje się na s. 10 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Piotra Mateusza Bobołowicza z Maksimem Kuzachmietowem, pt. „Rosja potrzebuje zmiany pokoleń”, na s. 10 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023

Gospodarka III Rzeszy polegała na grabieży. To była nie tylko produkcja, ale grabież wszystkiego, co dało się ukraść

Fot. Muzeum Techniki w Wilnie, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

90% niemieckich firm skorzystało na współpracy z reżimem rządzącym Niemcami w latach 1933–1945. 95% tzw. zwykłych Niemców było beneficjentami grabieży Europy i beneficjentami wojny.

Dr. Oetker w mundurze SS

Gościem Konrada Mędrzeckiego jest dr Tomasz Panfil, autor wystawy „Gospodarka Trzeciej Rzeszy”, którą można będzie obejrzeć w wielu miejscach Polski.

Jest Pan autorem scenariusza wystawy, dobierał Pan do niej ilustracje. Proszę przedstawić jej myśl przewodnią.

Myśl jest dosyć prosta; każdy historyk ma jedną najważniejszą myśl przewodnią: ukazać prawdę. Czasami wyciągamy wnioski, czasami podpowiadamy, ale w tym wypadku starałem się tego nie robić. Pokazywałem fakty, oczywiście wybrane. Wystawa nie opowiada o całości gospodarki. To nie jest możliwe. O tym napisano wiele książek.

Wystawa pokazuje niektóre reprezentatywne przykłady tego, jak niemieckie firmy, jak państwo niemieckie korzystało na II wojnie światowej, którą samo wywołało.

W tej chwili nie ma już wątpliwości, historycy gospodarczy i specjaliści od historii politycznej również przyjęli ten punkt widzenia. Mianowicie do niedawna jeszcze pokutowało, nawet w polskim Sejmie takie głosy padały, przekonanie o hitlerowskim cudzie gospodarczym – jak to było świetnie w Niemczech przed wojną. Tyle tylko, że był to cud na kredyt. Państwo niemieckie było tak zadłużone wskutek dotacji z budżetu, rozmaitych programów socjalnych, że wojna była nie tylko potrzebą wynikającą z planów politycznych Hitlera, ale stała się koniecznością ekonomiczną. Hitler sam o tym mówił. Kilkakrotnie potwierdził to również Göring.

Dlaczego powołuję się na Göringa – czy pilot zna się gospodarce? Otóż Göring, druga osoba w państwie niemieckim, był, można powiedzieć, głównym rozgrywającym niemieckiej gospodarki. Odpowiadał za realizację planu czteroletniego, który rozpoczął się w roku 1936 i miał trwać do roku 1940.

Hermann Göring Werke to był gigantyczny koncern, największa wówczas niemiecka firma. Mało kto o tym wie. Raczej pamiętamy trochę śmiesznego grubasa w jasnym mundurze, zajmującego się Luftwaffe. Tymczasem gospodarka wojenna oparta na wyzysku i grabieży to też jest dzieło Göringa i bardzo wiele działo się pod jego bezpośrednim kierownictwem. Oczywiście nie wyłącznym.

To nie jest tak, że byli tylko Hitler i Göring. Właśnie to się starałem pokazać, przytaczając również opinie historyków, które w skrócie są takie: 90% niemieckich firm skorzystało na współpracy z reżimem rządzącym Niemcami w latach 1933–1945. 95% społeczeństwa, czyli tak zwanych zwykłych Niemców, było beneficjentami grabieży Europy i beneficjentami wojny. Czyli prawie wszyscy. To starałem się pokazać poprzez reprezentatywne przykłady. Jako ciekawostkę powiem, że na przykład nie umieściłem na wystawie przedsiębiorstwa, które się nazywało Topf & Söhne, czyli Topf i Synowie, ponieważ to przedsiębiorstwo nie robiło kokosów na współpracy z SS. Wynagrodzenia wypłacane przez SS nigdy nie przekroczyły 3% budżetu tej firmy.

W przeciwieństwie do innych, rozumiem.

Tak, ale ważne jest to, czym się ta firma zajmowała. Robiła krematoria. Robiła krematoria na potrzeby cywilne, ale również zaopatrywała w piece do spalania – i to bardzo przemyślne, bardzo nowatorskie – obozy koncentracyjne. Tyle tylko, że to nie była lwia część ich dochodów.

Ich produkty były tak doskonałe, że się nie psuły. Jak już raz wyprodukowali i dostarczyli piece na przykład do Buchewnwaldu czy do Auschwitz, to one tam działały. No i tej firmy na wystawie nie ma. Natomiast trzeba o niej pamiętać, bo nawet te firmy, które nie powiększały w olbrzymi sposób swoich dochodów wskutek współpracy z reżimem, i tak były beneficjentami wojny i ludobójstwa.

Są jakby dwa bieguny. Hugo Boss, szyjący mundury dla SA, SS, Hitlerjugend i Wermachtu, powiększył swoje dochody w ciągu ośmiu lat stukrotnie, a firma produkująca krematoria dochodów nie powiększyła. Ale to nie znaczy, że ona była niewinna, bezstronna, że zajmowała się zwykłym biznesem. Jak się czyta historię tej firmy, to wychodzą rzeczy niesamowite, np. jak dwóch inżynierów rywalizowało o to, który z nich opracuje na potrzeby SS bardziej efektywne palenisko? Jeden nawet chwalił się, że opracował taki system, że ciała wrzucone na początku stają się paliwem dla następnych ciał. Takie ludobójcze perpetuum mobile wymyśliła niemiecka firma Topf & Sohnen i o nich też trzeba mówić. Dzisiaj firma nie istnieje, więc może sprawa jest mniej medialna. Natomiast to, że ktoś nie odnosił gigantycznych korzyści finansowych, to nie znaczy, że nie był współwinny ludobójstwa i tych strasznych rzeczy, które Niemcy sprowadzili na Europę i świat.

O wielu rzeczach wiedziałem. O Volkswagenie na przykład. Ale dla mnie największym zaskoczeniem był budyń, dr Oetker…

Wchodzimy do Kauflandu, Lidla po budyń i nie tylko; po proszek do pieczenia, cukier waniliowy i widzimy charakterystyczny czerwono-niebiesko-biały znaczek Doktora Oetkera. Bierzemy i może jeszcze myślimy sobie: niemiecka jakość. Rzeczywiście, proszek do pieczenia wymyślił August Oetker, aptekarz niemiecki, jeszcze w XIX wieku. Potem firmę przejął jego pasierb, Richard Kaselowsky, do spółki z wnukiem założyciela firmy, czyli Rudolfem Augustem Oetkerem. Prowadzili ją bardzo sprytnie. Jak była okazja kupić za bezcen browar, który Żydom nakazano sprzedać za ułamek wartości, to oni wykorzystali okazję i kupili. Co ciekawe, mają ten browar do dzisiaj.

Kaselowsky, który zarządzał firmą do roku 1944, zanim zginął od alianckiej bomby, był wielkim wielbicielem Hitlera. Swoich zasłużonych klientów obdarowywał książką Mein Kampf Führera. Pamiętajmy o tym, jak będziemy kupować towary tej firmy.

A młody, że tak powiem, Oetker był w SS, odbywał staże w Dachau. Nie był nieświadomym niczego młodzieńcem. Są jego zdjęcia w mundurze SS, chociaż on później bardzo swoją przeszłość ukrywał.

Jego dzieci dowiedziały się o tym, co tatuś robił w czasie wojny, dopiero pod koniec jego życia czy wręcz po jego śmierci. Pulver pudding für Wehrmaht, produkowany w 10-kilogramowch opakowaniach, trafiał na front po to, żeby żołnierze Wehrmachtu mogli na przykład efektywniej zabijać Żydów, Rosjan czy Polaków. Dobrze odżywieni żołnierze niemieccy lepiej wypełniają swoje obowiązki.

Ale żebyśmy nie kojarzyli Oetkera tylko z budyniem: oni mieli również fabrykę amunicji, a tutaj zysk ze współpracy z przemysłem zbrojeniowym Trzeciej Rzeszy był niekwestionowany i bezpośredni.

Wiem też, że Pan nie kupuje aspiryny bayerowskiej…

Nie kupuję aspiryny bayerowskiej od bardzo, bardzo wielu lat. Wtedy, kiedy przeczytałem o sprawie, która, kiedy ją sprawdzałem, przygotowując tę wystawę, okazała się być nieprawdziwa. Mianowicie do tej pory można znaleźć informację, jak to firma Bayer, wchodząca wówczas w skład syndykatu IG Farben, kupowała polskie kobiety z obozu koncentracyjnego do doświadczeń. Tę historię opowiedział świadek w procesach norymberskich i później trybunał norymberski bardzo starannie ją sprawdzał. Nie udało się tego potwierdzić. Werdykt jednej z komisji norymberskich był taki, że świadek jest wiarygodny, co sprawdzono w wielu innych sprawach, o których opowiadał, natomiast akurat ta jego historia nie znajduje potwierdzenia dowodowego.

Nie ma twardych dowodów

Ale są inne.

Pracownik firmy Bayer, który został lekarzem obozowym w Dachau, napisał do swoich kolegów: „Czuję się jak w raju. Wreszcie mogę wypróbowywać nasze pomysły, nasze lekarstwa”. Ten sam lekarz, który w Dachau czuł się jak w raju, był również w Auschwitz, gdzie celowo zarażał więźniów różnymi chorobami, żeby wypróbowywać na nich swoje nowatorskie mieszanki leków.

Cały wywiad Konrada Mędrzeckiego z dr. Tomaszem Panfilem, pt. „Dr. Oetker w mundurze SS”, znajduje się na s. 34–35 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Konrada Mędrzeckiego z dr. Tomaszem Panfilem, pt. „Dr. Oetker w mundurze SS”, na s. 34–35 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023

Za pięć (?!) lat z dzisiejszych decyzji wyłoni się nowy porządek świata / Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 105/2023

Kilka lat zajęło administracji amerykańskiej zrozumienie, że nie robi się interesów z wychowankiem KGB. Amerykanie zrozumieli, ale wiedza ta nie docierała do ich sojuszników na Zachodzie Europy.

Krzysztof Skowroński

Kiedy uświadomimy sobie, że za tronem Putina stoją Chiny? – zapytał na Twitterze emerytowany (urodzony w 1966 roku) generał brygady sił powietrznych Stanów Zjednoczonych, Robert Spalding. Obecnie, jak podaje Wikipedia, generał pracuje w Hudson Institute i zajmuje się m.in. stosunkami chińsko-amerykańskimi, a bardziej – próbuje uświadomić elitom amerykańskim i opinii publicznej wolnego (jeszcze potrafiącego czytać) świata, jaką politykę prowadzą spadkobiercy Mao Zedonga.

Ta polityka to Wojna bez zasad. Taki jest też tytuł wydanej w 2022 roku książki, w której generał pokazuje, jak w bezwzględny sposób, wszelkimi możliwymi środkami chińscy komuniści niszczą Stany Zjednoczone i cały demokratyczny świat, który nie jest wstanie przeciwstawić się tej agresji, bo nawet nie potrafi zdać sobie sprawy z tego, że jest w stanie wojny.

Jeśli Państwo są ciekawi, dlaczego tak się dzieje, odsyłam do książki gen. Spaldinga, a teraz proponuję, żebyśmy nabrali trochę oddechu i na chwilę zanurzyli się w nieodległą przeszłość. W marcu 2009 roku, podczas spotkania nad Jeziorem Genewskim, ówczesna sekretarz stanu USA Hillary Clinton i minister spraw zagranicznych Rosji Sergiej Ławrow nacisnęli symboliczny przycisk z napisem „reset”. Cztery miesiące później do Moskwy przyjechał Barack Obama, a już 17 września Warszawa została poinformowana, że system obrony Patriot nie zostanie zainstalowany nad Wisłą. Wszystko to w nadziei, że w geopolitycznej rozgrywce z Chinami Putin stanie po stronie Waszyngtonu.

Kilka lat zajęło administracji amerykańskiej zrozumienie, że nie robi się interesów z wychowankiem KGB. Amerykanie zrozumieli, ale wiedza ta nie docierała do ich sojuszników w Berlinie, Paryżu, Madrycie czy Rzymie. Z trudem zaczęli ją przyswajać po 24 lutego 2022 roku.

Ciężko było zmienić Berlinowi politykę przymierza z Moskwą (co przypomina okładka tego wydania „Kuriera WNET”, na której Wojtek Sobolewski umieścił niemieckie hełmy – 5 tysięcy hełmów wysłali Niemcy na Ukrainę na początku wojny), tym bardziej, że Putin miał odnieść zwycięstwo w ciągu kilku dni, po których popłynąłby gaz przez Nord Steam 2.

Tak się nie stało i prezydent Biden 21 lutego 2023 roku w Warszawie mógł powiedzieć o solidarności i jedności krajów zachodnich i o tym, że wolny świat zatrzyma Putina i nie pozwoli mu wygrać wojny nad Dnieprem. Co więcej, prezydent Joe Biden powiedział: „Nie ma lepszego celu, większej aspiracji niż wolność (…), wróg tyrana, nadzieja odważnych, prawda wieków. To Wolność. Stańcie z nami, my staniemy z wami. I ruszymy naprzód – z wiarą, przekonaniem, trwałym zaangażowaniem, aby być sojusznikami nie ciemności, ale światła, nie ucisku, ale wyzwolenia, nie niewoli, ale wolności”.

I dodał słowa, które brzmią jak proroctwo, że za pięć lat z dzisiejszych decyzji wyłoni się nowy porządek świata. A przecież nie mógł myśleć, że przez te lata będzie trwała taka faza wojny na Ukrainie, z jaką teraz mamy do czynienia, bo nie jest możliwe, żeby ją Ukraińcy wytrzymali.

Co w takim razie prezydent Biden miał na myśli, mówiąc o pięciu latach? Odpowiedź na to pytania może zna generał Spalding, który wie, kto stoi za tronem Putina.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 2 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023.

 


  • Marcowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 2 marcowego „Kuriera WNET” nr 105/2023

Prof. Legucka: Putin swoim przemówieniem nie postawił Bidenowi wysoko poprzeczki

Featured Video Play Icon

Rosjanie zostali przygotowani na długi konflikt – relacjonuje ekspertka Polskiego Instytutu Spraw Międzynardowych.

Wysłuchaj całej rozmowy już teraz!

Fotyga: wystąpienie Putina było pełne sprzeczności. Przedstawił on wizję Rosji jako oblężonej twierdzy

Opowiadanie. Miłość Tristana i Izoldy w nowym wspaniałym świecie / Celina Martini, „Kurier WNET” nr 104/2023

Rozmnażanie gatunku prowadzono metodą in vitro, tylko elity miały dostęp do bonów na seks hetero. Miały wtedy miejsce rzadkie przypadki narodzin bio, a para otrzymywała tytuły Rodzica A i Rodzica B.

Celina Martini

Tristan i Izolda

Tristan nie spał przez całą noc. Czekający go zabieg przerażał go, mimo że był uważany za bezpieczny i przechodziło go tysiące ludzi przed nim. Wiedział jednak, że nie ma wyboru. Niezależny Sąd na posiedzeniu niejawnym (jawne rozprawy z udziałem obrońców przysługiwały tylko członkom Międzynarodówki Gejowskiej) skazał go warunkowo na reset ID. Warunkiem było poddanie się tranzycji oraz zdobycie pięćdziesięciu plusów ujemnych, które potem decyzją Niezależnego Sądu mogły być przetransferowane na kilka plusów dodatnich.

Pamięć podsuwała mu przeżycia ostatnich miesięcy, które zaprowadziły go aż do karnej tranzycji.

Obudził się tamtego dnia wcześnie – to był wtorek, dzień, w którym obowiązywały promocje w sklepach spożywczych. Obowiązkowe promocje wprowadził Komitet Centralny Tolerancji w celu zwiększenia udziału ludności w konsumpcji. Tristan spojrzał na śpiącego obok Azora.

Rozpięta piżama partnera ukazywała owłosioną męską pierś z ledwie widocznymi bliznami po mastektomii. Proteza przyrodzenia rysowała się pod spodenkami. Azor nazywał się kiedyś Adrian, a przed tranzycją Aniela, jednak ponieważ lubił chodzić na czworakach w obroży, przemianował się na Azora.

Tristan, mimo swoich dwudziestu lat, nie przechodził jeszcze tranzycji płciowej. Kolejki do państwowego szpitala były bardzo długie, a kiedy wreszcie nadszedł jego termin, okazało się, że zabieg nie jest możliwy, gdyż gnębią go liczne zapalenia, mimo przyjęcia trzydziestu sześciu obowiązkowych szczepień. Jego ciało wciąż było takie jak wtedy, gdy wyszło z macicy surogatki. Z tego powodu był trochę obywatelem drugiej kategorii, jednak nie martwił się tym zbytnio, gdyż jego ciało podobało mu się i nie bardzo chciał je zmieniać.

Teraz przypominał sobie, jak nalewał miseczkę mleka sojowego, a gdy stwierdził, że w kredensie są jedynie czipsy Azora z karaluchów i morskich alg, postanowił skoczyć do sklepu, korzystając z dnia promocji. Wychodząc z domu podstawił swoje ID pod czytnik, który zamrugał ostrzegawczo. Automat wprawdzie otworzył jeszcze bramę, ale Tristan wiedział, że na karcie zostało mu już niewiele plusów dodatnich. Wprawdzie ostatnio zdobył ich kilka, smarując sprayem ścianę jednego z niewielu pozostałych kościołów i przyklejając się do asfaltu w proteście przeciw pladze powodzi, ale było to stanowczo za mało.

Plusy dodatnie umożliwiały dostawę energii, wyjście na zewnątrz po zakupy artykułów spożywczych i wypożyczenie wielu potrzebnych w życiu przedmiotów, takich jak pralka, lodówka, telefon, a nawet skarpetki. Większa ilość plusów wystarczała nawet na parę godzin jazdy na rowerze. Jazda samochodem zarezerwowana była tylko dla najbardziej zasłużonych członków Międzynarodówki.

Tristan od jakiegoś czasu borykał się więc z brakiem wygód zapewnianych przez plusy dodatnie. Oświetlenie miał tylko przez trzy godziny dziennie, a w kranie woda pojawiała się jedynie wczesnym rankiem i późnym wieczorem. W dodatku była to woda III klasy, niezdatna do picia. Tristan filtrował ją przez stare egzemplarze „Geja Wyborczego” i przegotowywał, nie niwelowało to jednak przykrego zapachu.

Jego partner, Azor vel Adrian, uzyskał tytuł Zasłużonego Sponsora Klinik Aborcyjnych i w związku z tym posiadał spore ilości plusów dodatnich. Zdobyte za ich pomocą dobra przekazywał dyskretnie młodszemu partnerowi. Żeby uniknąć wysokiego podatku, nie działał oficjalnie przez Fundusz Charytatywny, lecz robił to nielegalnie, na tzw. domowym rynku.

Tristan wrócił do wspomnień. Była szczupła, złotowłosa, o jasnych oczach. Razem z nim weszła do marketu, ale przechodząc obok niego, zamiast zwyczajowo kopnąć go w krocze lub uderzyć w twarz – uśmiechnęła się. Zaszokowało go to zupełnie. Wiedział, że jako męski szowinista zasługuje na najgorsze traktowanie, dlatego zachowanie dziewczyny było tak nieoczekiwane. „Faszystka?” – zastanawiał się, sięgając na półkę po swoje ulubione czipsy ze świerszczy i lebiody. Dziewczyna uczyniła to samo. „Lubisz je? Ja uwielbiam” – powiedziała do Tristana.

Wyszli razem ze sklepu. Tristan niepokoił się, że Kamery Śledzące umocowane co pięć metrów zarówno w pomieszczeniach zamkniętych, jak i otwartych, zobaczą ich razem. Przebywanie razem osób odmiennej płci było niemile widziane, jakiekolwiek zaś bliższe stosunki traktowano jak przestępstwo.

Rozmnażanie gatunku przeprowadzano metodą in vitro, jedynie elity miały dostęp do bonów na seks hetero. Miały wtedy miejsce rzadkie przypadki narodzin bio, a para otrzymywała tytuły Rodzica A i Rodzica B.

Dziecko urodzone w ten sposób miało gorsze szanse na zdrowe i niewspierane farmakologicznie życie, odnotowywano także wtedy ponadprzeciętne rodzinne więzi psychiczne, co groziło pojawieniem się faszyzmu. Dlatego seks hetero był rzadko rozdawanym przywilejem, zabronionym zwykłym obywatelom.

Kiedy tak więc szli obok siebie, ona rozluźniona i wesoła, a Tristan cały spięty, wiedział już, że niczym dobrym to się nie skończy, a jednak nie mógł oprzeć się dziwnemu uczuciu, które go opanowało. „Jak masz na imię?” – spytał, przywołując całą odwagę. „Izolda. To z takiej zakazanej książki” – roześmiała się. Dowiedział się jeszcze, że miała siedemnaście lat i od pięciu lat żyła z partnerką po tranzycji. „Zobaczymy się jeszcze?” – spytała beztrosko. Umawiali się w miejscach, w których, jego zdaniem, drzewa przesłaniały widok Śledzącym Kamerom. Obejmowali się czule i ze zdziwieniem stwierdzali, że mają zupełnie odmienne wrażenia niż w dotychczasowych związkach z partnerami.

To nie mogło trwać za długo! Wkrótce jego ID wyświetliło napis „Anulowano”. I małymi literami: „Przestępstwo z par. 3243 pkt G. Kodeksu Karnego. Zgłosić się po wykonanie wyroku – data i miejsce”. Paragraf 3243 dotyczył promowania faszyzmu.

W poczekalni Karnej Kliniki odebrano mu ID. Następne otrzyma po tranzycji, z kilkoma plusami dodatnimi na koncie na początek nowego życia. Zrozumie i potępi swój błąd, aby odtąd żyć wolny od faszyzmu i nietolerancji, pełen szacunku dla prawa oraz wytycznych Centralnego Komitetu Tolerancji.

Opowiadanie Celiny Martini pt. „Tristan i Izolda znajduje się na s. 39 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Opowiadanie Celiny Martini pt. „Tristan i Izolda” na s. 39 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

Nie współczuję Rosji, bo to państwo, które nadal żyje w pogardzie dla ludzkiego życia i rujnuje tyle istnień ludzkich

Fragment ściany pamięci w Kijowie | Fot. Paweł Bobołowicz

Trzeba zrobić wszystko, żeby Ukraina wygrała, nie tylko dlatego, że chyba nikt z nas nie chce graniczyć z Rosją ani żeby świat wyglądał w ten sposób, tylko po prostu z ludzkiej przyzwoitości.

Paweł Bobołowicz

Nie współczuję Rosji

Wywiad z polskim wolontariuszem na Ukrainie, medykiem pola walki, którego nazwisko musi zostać utajnione ze względów bezpieczeństwa

Nie musiałeś jechać na Ukrainę. Dlaczego to zrobiłeś?

Za blisko jest ta wojna, żebyśmy mogli powiedzieć, że ona nas nie dotyczy. Wybór był dla mnie odpowiedzią na pytanie, czy wolno uciec od tej wojny, czy nie? A jeżeli nie, to co mogę zrobić, żeby tę wojnę odsunąć od nas, zaradzić temu, co się dzieje? Ja mam konkretne umiejętności. W Polsce są one, powiedzmy, mało przydatne, a tam faktycznie są. (…)

Jak wygląda Twój dzień? Czy to są dyżury, czy praca non stop?

To zależy, na jakim odcinku pracuję. Jeśli mówimy o ewakuacji taktycznej, można to nazwać pewną formą dyżuru. Zachowuje się gotowość do wyjazdu; trzeba jechać, bo jest poszkodowany, umawiamy się z żołnierzami na odebranie go. Zabieramy go i transportujemy na tzw. punkt stabilizacyjny. Praca na punkcie stabilizacyjnym i w ewakuacji medycznej wygląda inaczej i jest cięższa. Punkt stabilizacyjny, najprościej rzecz ujmując, to taki polowy oddział ratunkowy i warunki są polowe. Takich punktów jest sporo porozrzucanych na długości frontu w danym rejonie. Zadaniem tego punktu jest przejęcie pacjenta od załogi ewakuacji taktycznej i ustabilizowanie jego podstawowych parametrów życiowych tak, żeby przeżył transport do szpitala.

Ta praca jest bardzo obciążająca fizycznie, ponieważ poszkodowani są przywożeni praktycznie na okrągło.

Na okrągło przygotowuje się ich i dowozi do szpitala polowego 40 minut od punktu stabilizacyjnego, a pacjent musi transport przeżyć. Praca zaczyna się bladym świtem, kończy się nad ranem. Jest kilka godzin przerwy, kiedy nie ma działań wojennych, patroli, więc nie ma ofiar, wybuchów min itd. Wtedy można wytchnąć, złapać trochę snu. A rano zaczyna się znowu młyn i poszkodowani napływają strumieniem.

Jaki dzień swojej pracy szczególnie pamiętasz?

Ciężko mi oddzielić poszczególne dni. Było wiele procedur, które wykonywałem po raz pierwszy, np. amputację wyrwanej kończyny czy jakieś zaawansowane zabiegi, których się w medycynie cywilnej nie wykonuje w takich warunkach. Ale trudno zapamiętać, co się działo którego dnia, ponieważ ma się parę godzin snu, wstaje się i pracuje się dalej. Kilku pacjentów pamiętam, ale większość bez więzi emocjonalnych.

Starasz się nie mieć więzi emocjonalnych czy nauczyłeś się tak zachowywać?

To jest dobra praktyka.

Tłumaczę sobie, że nie ja jestem odpowiedzialny za obrażenia, których doznali. Moim zadaniem jest zrobienie wszystkiego, żeby przeżyli. Staram się robić wszystko tak, jak potrafię najlepiej. Zdaję sobie sprawę z cierpienia tych ludzi, ale tłumaczę sobie, że nie ja je spowodowałem.

Jacy to są ludzie? Młodzi, starsi, mężczyźni, kobiety?

Często to są ludzie bardzo młodzi, mający po 18–20 lat, których życie jest kompletnie zrujnowane przez obrażenia, jakich doznali – oberwane kończyny, rany. Są też często ludzie, którzy mają po pięćdziesiąt kilka lat. Miałem pacjenta, który pokazywał mi swoje wnuki. Był zmobilizowany z poboru. Kobiet na froncie jest stosunkowo mało i do nas nie trafiły. Ludności cywilnej u nas nie ma, bo nasze punkty są daleko wysunięte, przyfrontowe.

A zdarza się, że trafiają żołnierze wroga?

Nie.

Czy im tak samo udzielałbyś pomocy?

Na to pytanie łatwiej byłoby mi odpowiedzieć przed wyjazdem. Jechałem z nastawieniem, że nie wezmę broni do ręki, że człowiek jest wartością nadrzędną. Nie ma znaczenia jego narodowość. Na miejscu wiele zasad się łamie. Wiele z tych reguł złamałem i nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie.

Czy wziąłeś broń do ręki?

Niestety tak. To jest wojna, a na wojnie nawet dla bezpieczeństwa warto tę broń mieć. Nie musiałem walczyć, ale gdybym musiał, to bólu psychicznego bym nie miał.

Co się wydarzyło, że się teraz identyfikujesz z jedną stroną tej wojny?

Zawsze miałem taki pogląd na tę sytuację, ale jak zobaczyłem skalę krzywd i niesprawiedliwości, nie mogę myśleć inaczej. To jedyna wina tych wszystkich ludzi, którzy tam codziennie giną – że nie chcą żyć we wschodnim obozie, tylko w zachodnim, chcą mieć demokrację, normalne państwo. A płacą za to cenę najwyższą, jaką się tylko da zapłacić w XXI wieku, w czasach, w których, wydawałoby się, taka wojna nie ma prawa się pojawić. Przywołuje najgorsze czasy ludzkości. Okazuje się, że nadal jest państwo, które żyje w rzeczywistości pogardy dla ludzkiego życia i zdrowia i rujnuje tyle istnień w imię własnych interesów i jakiejś chorej ideologii. Więc im nie współczuję. (…)

Co przede wszystkim przychodzi Ci do głowy jako obraz tych miejsc?

Błoto. Jedno wielkie błoto – wszędzie. Nieraz czytałem wspomnienia Niemców walczących na wschodzie, że tamtejsze błoto ich przeraziło. Nie dziwię się. Błoto jest po kolana, błoto jest w ubraniach, w kieszeniach, błoto na punktach stabilizacyjnych na podłogach, w karetkach… Jak się rozbiera żołnierzy, błoto jest na nich wszędzie. Mają je pod pachami, w błocie mają genitalia… Po prostu siedzą w błocie.

I wszyscy czekali, żeby to błoto zamarzło, żeby front mógł ruszyć. Jedna i druga strona. To jest walka w błocie i naprawdę wygląda jak I wojna światowa. Ci ranni żołnierze tak wyglądają: krew pomieszana z błotem. (…)

Jak Ukraińcy reagują na to, że Polak jest wśród nich medykiem?

Ukraińcy są za to wdzięczni i wdzięczni szczerze. Kiedy zaraz po przekroczeniu granicy odpowiedziałem na pytanie celnika, gdzie się wybieram i w jakim charakterze, od razu miałem pomoc, herbatę, zaniesione torby, darmowy transport; ta pomoc była na każdym kroku. W noclegu, w kawie, w herbacie. Nie chcą brać pieniędzy w sklepie, kiedy zorientują się, że jestem Polakiem. Nie zależało mi na tym docenieniu, ale jednak to miłe.

Masz czas rozmawiać o sprawach, które nas dzielą? Czy takie tematy pojawiają się w twoich rozmowach z Ukraińcami?

Nikt o tym nie myśli. Przed wojną jeździłem na Ukrainę. To, co mnie teraz uderzyło, to chętne przyznawanie się do polskich korzeni, kiedy tak wielką pomoc okazaliśmy Ukrainie. I to na pewno jest widoczna zmiana. Tym bardziej, że większość ludzi, z którymi miałem styczność – żołnierze, wolontariusze, personel – była z zachodniej Ukrainy, czyli tej, którą przez długi czas byliśmy straszeni jako niechętną wobec Polaków. Nie ma po tym śladu. Jest jedna wielka wdzięczność za to, że tu jesteśmy, za tę pomoc, którą oferujemy i za to, że narażamy się dla nich.

Powiedziałeś, że wierzysz w ukraińskie zwycięstwo, ale że nie będzie ono proste. Czy jest ono możliwe bez wsparcia Zachodu?

Nie jest możliwe bez wsparcia Zachodu. Ukraina mierzy się z nieporównywalnie silniejszym przeciwnikiem i musimy o tym pamiętać. Myślę, że wielu ludzi o tym zapomniało na skutek początkowych sukcesów armii ukraińskiej. Ale to jest Rosja, która nadal posiada potężne możliwości, nadal posiada rezerwy i zdolność bojową. To, że Ukraińcy przeszli do kontrofensywy, jest wymuszone przeciwnikiem, z którym się mierzą. Ukrainy nie stać na wojnę na wyniszczenie, bo tę wojnę przegra. To jest jasne.

Sprzęt z Zachodu musi płynąć, nowoczesny sprzęt, który da faktyczną przewagę jakościową, nie ilościową, bo na ilość Ukraina ani Zachód nie wygrają.

Ukraina jest zdeterminowana do tej walki i nie podda się. Zresztą Ukraina albo wygra tę wojnę, albo jej nie będzie. Bo jeżeli okroić Ukrainę z jej wschodnich terenów, z Donbasu, po prostu jej nie będzie. Nie będzie znaczyła nic w polityce międzynarodowej. Ukraińcy o tym wiedzą.

Trzeba zrobić wszystko, żeby Ukraina wygrała, nie tylko dlatego, że chyba nikt z nas nie chce graniczyć z Rosją tam, gdzie teraz graniczymy z Ukrainą, i nie chce, żeby świat wyglądał w ten sposób, tylko z ludzkiej przyzwoitości wynikającej z tego, w jakiej cywilizacji żyjemy. Pamiętajmy, że jest to państwo, którego jedyną winą było to, że tam ludzie chcieli żyć normalnie, tak jak żyjemy my.

Cały wywiad Pawła Bobołowicza z polskim wolontariuszem, medykiem pola walki, pt. „Nie współczuję Rosji”, znajduje się na s. 8 i 9 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Pawła Bobołowicza z polskim wolontariuszem, medykiem pola walki, pt. „Nie współczuję Rosji”, na s. 8–9 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

Jeśli ktokolwiek jeszcze wątpił, czy Niemcy i Rosja pedałują w tandemie, ten teraz nie może nie przejrzeć na oczy

Fot. CC0, Pixinio.com

Niemcy z właściwą sobie gracją słonia w składzie porcelany próbują zachować przyjaźń z Władimirem, którą dopieszczali przez całe dekady, i nie poróżnić się zbyt mocno ze światem cywilizowanym.

Adam Gniewecki

Cofnijmy się do początków nierównych zmagań Ukrainy z Rosją 9 marca ukraiński prezydent Wołodymyr Zełenski rozmawiał telefonicznie z kanclerzem Niemiec, o czym poinformował ambasador Ukrainy w Berlinie, który dodał, że „było to jak rozmowa ze ścianą”, a niemiecki kanclerz wykluczył wprowadzenie embarga na rosyjską ropę i gaz, co ambasador określił jako „nóż wbity w plecy Ukrainy”. 29 marca ukraiński portal Europejska Prawda podał, że po ataku Rosji na Ukrainę niemiecki minister finansów powiedział ambasadorowi Ukrainy w Berlinie, że „Ukraina ma tylko kilka godzin”, więc sprzeciwił się dostawom broni do tego kraju i odłączeniu Rosji od SWIFT.

Według ambasadora, który określił tę rozmowę jako „najgorszą w swoim życiu”, niemiecki minister nie chciał z nim rozmawiać, ale pertraktować już z marionetkowym rządem posłusznym Rosji.

Ten ambasador to Andrij Melnyk, obecny wiceminister spraw zagranicznych w Kijowie, który na krótko przed odwołaniem z Berlina, w wywiadzie dla kanału You Tube gloryfikował Stepana Banderę oraz oznajmił, iż właśnie „pierwszy raz usłyszał” o masakrach Polaków i Żydów oraz 100 tysiącach polskich cywilów zamordowanych na Wołyniu. Ale to inna sprawa… Mądrzy mówią, że nic nie jest zupełnie białe ani doskonale czarne. Ale tych słów panu Melnikowi nie zapominajmy.

W związku z groźbą rosyjskiej inwazji na Ukrainie Kijów prosił Berlin o dostawy broni i sprzętu. „Deutsche Welle” poinformowało, powołując się na informacje z niemieckiego resortu obrony, iż 19 stycznia Ukraina wystosowała oficjalne pismo z prośbą o pomoc w tym zakresie i w odpowiedzi otrzymała od Berlina obietnicę dostarczenia 5 tys. hełmów, które zostały wysłane 25 lutego. Powodem opóźnienia miał być fakt, że niemieckie ministerstwo obrony nie posiadało adresu na Ukrainie, pod który mogło przesłać sprzęt. Jeżeli miał to być żart, to gruby i niesmaczny. W niemieckim stylu. I tak to wygląda od początku rosyjskiego najazdu na Ukrainę do dzisiaj.

Konsekwentny opór Berlina nie ustaje. Zmieniają się tylko preteksty odmów czy opóźnień i metody.

Najwyraźniej Niemcy chcą być spektakularnie zmuszani przez NATO, USA i Wielką Brytanię do udzielania pomocy ofierze swojego odwiecznego sojusznika-partnera w lukratywnych interesach i dalekosiężnych planach wspólnego panowania nad podzieloną między siebie Europą. Wliczając „przywłaszczenie” przez Rosję Ukrainy i IV rozbiór Polski. (…)

Niemcy konsekwentnie i nienawracalnie głupio brną w bagno współpracy i związku z Rosją. Wierzyli Putinowi, że „to” potrwa najwyżej 3 tygodnie. Mimo ostrzeżeń z lewa i z prawa oraz ze wszystkich stron świata, wierzyli Rosjaninowi – pułkownikowi KGB. Ufali w jego siłę i spryt. A tu bęc! Niespodzianka. Ukraina broni się już prawie rok i wbrew wcześniejszej pewności, nic nie zapowiada zwycięstwa Rosji. (…)

My ponad siły i możliwości pomagamy Ukrainie, a w nagrodę jesteśmy prześladowani. Kto nam pomaga i kto nam pomoże? Może los, bo, paradoksalnie, wojna na Ukrainie pod tym względem działa na naszą korzyść. Osłabia i kompromituje Niemcy, które pieniędzmi za surowce energetyczne umożliwiły Rosji zbudowanie tej pożal się Boże, ale jednak armii, uzależniły siebie i kawał Europy od rosyjskiego gazu i ropy, a teraz starają się nie przeszkadzać wspólnikom od „mokrej roboty”. (…)

19 stycznia dowiedzieliśmy się z sondażu przeprowadzonego na zlecenie agencji dpa przez instytut badania opinii publicznej YouGov, że ewentualna dostawa na Ukrainę czołgów Leopard wciąż jest sceptycznie postrzegana przez większość niemieckiego społeczeństwa. 43% ankietowanych było przeciw, a 39% za dostawą.

Niemcy z właściwą sobie gracją i delikatnością słonia w składzie porcelany próbują zachować przyjaźń z Władimirem, którą dopieszczali przez całe dekady, i nie poróżnić się zbyt mocno ze światem cywilizowanym, choć w sprawie dostawy czołgów Leopard na Ukrainę Amerykanom już puszczają nerwy. Szef Pentagonu starł się w Ramstein, już mało dyplomatycznie, ale jeszcze tylko słownie, z doradcą niemieckiego kanclerza. W dalszych spotkaniach stawiam na Amerykanina. I mu kibicuję. Odpowiednia waga, postura, zaplecze i długi wojskowy trening. Panie Olafie! Nie da się. Tę hipokryzję, naiwne kunktatorstwo i prymitywną grę świat zbyt wyraźnie widzi i czuje. A nie wygląda i nie pachnie to ładnie.

Jeśli ktokolwiek miał dotychczas wątpliwości, czy rzeczywiście Niemcy i Rosja pedałują w tandemie, ten teraz nie może nie przejrzeć na oczy.

Cały artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Żeby było tak, jak było”, znajduje się na s. 13 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023.

 


  • Lutowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „Żeby było tak, jak było” na s. 13 lutowego „Kuriera WNET” nr 104/2023

 

Gdyby uwierzyć opiniom ludzi pijących alkohol oraz argumentom reklam, można by myśleć o alkoholu w samych superlatywach

Ottmar Zieher, Monachium1899 |Fot. domena publiczna

Czy alkohol jest elementem współczesnej wojny hybrydowej? To tania, świetna inwestycja w powolne zniszczenie nieprzyjaciela. Importerowi alkoholu w kraju docelowym można sfinansować kampanię wyborczą.

Jacek, Karol i Michał Musiałowie

Alkoholizm europejski

Według raportu WHO Global status report on alcohol and health 2018, nadmierne spożycie alkoholu na świecie przyczynia się do 3 mln zgonów, czyli do 1 zgonu co 10 s i jest przyczyną co 20 zgonu. W grupie wiekowej 20–39 lat to już co 8 zgon. W aspekcie długoterminowym to bez porównania większe szkody zdrowotne i społeczne, choć nadużywający alkoholu lub uwikłani w biznes alkoholowy politycy potrafią twierdzić, że to nie alkohol, lecz np. instytucja rodziny jest przyczyną zła na świecie.

Do spożywania alkoholu przyznaje się 2,3 mld ludzi, a ich średnia dzienna porcja wynosi 33 g czystego alkoholu. Prym wiedzie Europa. Wspomniany raport przeszedł praktycznie bez echa

Czy powinno dziwić, że rozpite społeczeństwo europejskie tak łatwo udało się zindoktrynować kłamstwem, które o przyczynę globalnego ocieplenia oskarżyło dwutlenek węgla? Czy, gdyby Polacy byli trzeźwym narodem, daliby sobie tak łatwo wmówić, że to spalanie polskiego węgla miałoby być przyczyną globalnego ocieplenia?

W codziennym rozsiewaniu pseudonaukowych, katastroficznych wizji przodują, jak się wydaje, media najbardziej przychylne Rosji i Chinom (choć zarejestrowane na Zachodzie). Straszą odbiorców, dziś głównie internautów, dwutlenkiem węgla, do rzadkości zaś należą artykuły o alkoholu, a jeśli, to sprawiają wrażenie kryptoreklam. W całej mistyfikacji CO2-centrycznej teorii globalnego ocieplenia pomijany jest np. wpływ produkcji i metabolizmu alkoholu. Wyliczany jest hipotetyczny wpływ hodowli zwierząt na ilość gazów cieplarnianych, a nikt nie rusza lobby alkoholowego. W 2017 roku Michał i Karol Musiał w konkursie „Fizyka da się lubić” oszacowali, że tylko w samej reakcji wytwarzania alkoholu z glukozy powstaje na świecie rocznie 20 mln ton CO2.

Gdyby wziąć pod uwagę wszystkie etapy produkcji i dystrybucji alkoholu (nie licząc skutków społecznych), to okazuje się, że alkohol odpowiada za ponad 100 mln t CO2 rocznie. Aż się prosi o trzeźwe spojrzenie osób odpowiedzialnych za energię oraz tzw. Zielony Ład w organach Unii Europejskiej.

Alkohol – remedium na wszystkie problemy?

Alkohol jako substancja psychoaktywna wywiera wielokierunkowy wpływ na organizm. Zaliczany jest do środków działających depresyjnie na układ nerwowy. W małych dawkach przytłumia najpierw drogi hamujące, działając pobudzająco: przeciwlękowo i psychostymulująco, już 15 minut po spożyciu doustnym. W większych doustnych dawkach działa znieczulająco i nasennie. Wykazuje cechy środka przeciwdepresyjnego w kilkumiesięcznym, początkowym okresie używania. W dalszej perspektywie pogłębia depresję. W niewielkich dawkach euforyzuje. Pobudza seksualnie. Spożywający alkohol w małych dawkach opisują jego działanie jako poprawienie nastroju, odprężenie, rozluźnienie, poczucie lekkości, większej szczęśliwości, uśmierzenie cierpień, lęku, zapomnienie o problemach. Ułatwia nawiązywanie kontaktów.

Po spożyciu alkoholu spada krytycyzm, pojawia się wylewność, pijący ujawnia tajemnice… Dzięki alkoholowi nawet miernota uważa się za kogoś lepszego. Regularnie racząc się alkoholem, można wegetować do końca życia w kłamstwie przed sobą samym, zapomnieć o złu, jakie wyrządziło się innym. A także zapomnieć… że jest się alkoholikiem. (…)

Podobieństwa kłamstw

Współczesne podatki od alkoholu i podatki od CO2 opierają się na kłamstwach. To podstępna manipulacja, gra na sumieniu. Alkohol jest zły – więc usprawiedliwieniem jest podatek. CO2 jest (rzekomo) zły – więc społeczeństwom narzucono podatki. Podatki z alkoholu mają (oficjalnie) być przeznaczane na cele zdrowotne (de facto straty zdrowotne społeczeństw są wielokrotnie większe niż przychody z podatku), podatek od CO2 zaś – na cele rzekomo ekologiczne (de facto np. fotowoltaika znacznie bardziej ogrzewa klimat niż energetyka oparta na węglu).

Podatki są łakomym kąskiem dla rządzących. Spekulacyjny podatek od emisji CO2 ETS, oparty na kłamstwie ekologicznym CO2-centrycznej teorii globalnego ocieplenia, stanowi lep dla polityków i rządów chciwych podatków i niemyślących perspektywicznie. Można nawet podejrzewać, że ten podatek w Europie to skutek dywersji, a nie słabości polityków: zyski rządów z podatku od alkoholu po czasie prowadzą do nieporównywalnych strat. Czy wśród urzędników, którzy decydowali o wprowadzeniu w Europie handlu świadectwami emisyjnymi CO2, są ludzie sterowani przez lobby biznesu alkoholowego?

Czy jeden z prominentnych polskich polityków, działający w instytucjach UE, a powołujący się na chrześcijański (sic!) etos pracy, nie zaprzepaścił wielkiej szansy na dealkoholizację Europy zamiast na jej dekarbonizację? (…)

Statystyki konsumpcji alkoholu

Istnieją różne statystyki konsumpcji alkoholu na świecie. Jedne obejmują średnie spożycie alkoholu w przeliczeniu na każdego obywatela, czyli także np. noworodka, inne ujmują tylko grupy wiekowe np. od 15 roku życia. Niektóre dodają spożycie alkoholu tzw. nierejestrowane. Wśród kontynentów prym wiedzie Europa! Według statystyki WHO, The Global Status Report on Alcohol, 2016, w pierwszej dwudziestce państw pod względem spożycia alkoholu są tylko trzy państwa pozaeuropejskie: Seszele, Nigeria i Gabon. Mimo że Polska zajmuje w tej statystyce około 20 miejsca ze spożyciem 11,4 l alkoholu rejestrowanego, nie jest to wielką pociechą, gdyż konsumpcja w przodujących krajach nie różni się zbyt wiele. Stany Zjednoczone, podobne kulturowo do Europy, gdzie z pewnością ludzi stać na większe spożycie alkoholu, są dopiero poza 40 lokatą w tym rankingu, a spożycie na jednego mieszkańca powyżej 15 r.ż. jest w Polsce o prawie 20% wyższe niż w USA.

W porównaniu zaś z Chińczykiem, Polak w tej grupie wiekowej spożywa 80% więcej alkoholu (można postawić tezę, że sukcesy gospodarcze Chin można powiązać z ich niższym alkoholizmem).

Występuje zależność między spożyciem alkoholu a wiekiem dopuszczalności spożywania alkoholu w różnych krajach. Rejestrowane spożycie alkoholu w Polsce jest wyższe niż w Rosji, choć wolumeny zbliżają się do siebie po dodaniu szacowanego spożycia nierejestrowanego (produkcja domowa), prawdopodobnie wyższego w Rosji.

Bezwzględni marketingowcy w niższym spożyciu alkoholu postrzegają „wielki potencjał” jakiegoś rynku dla wzrostu sprzedaży. Czyż nie kojarzy się to z tzw. wojnami opiumowymi, tyle że współcześnie prowadzonymi w białych rękawiczkach?

Polska w minionym ćwierćwieczu stała się importerem netto alkoholu. Od dawna wiadomo, że alkohol prowadzi do destrukcji, i to bezwarunkowo każdy jego rodzaj (piwo, wino, wódka). Czy alkohol jest elementem współczesnej wojny hybrydowej? To tania, świetna inwestycja w powolne zniszczenie nieprzyjaciela. Eksport alkoholu do państwa planowanego do zniszczenia, zniewolenia, pchnięcia do krwawej wojny, a chociażby osłabienia, może być dotowany, a alkohol – dostarczany za darmo, a nawet za cenę ujemną. Importerowi alkoholu w kraju docelowym można sfinansować kampanię wyborczą, aby taki następnie lobbował za alkoholem w parlamencie.

Alkoholizm a przyrost naturalny

W świadomości Polaków (i pewnie nie tylko) funkcjonuje mit, jakoby najwięcej dzieci przychodziło na świat w rodzinach alkoholików. Ta opinia sięga korzeniami do sytuacji, jaka zdarzała się w Europie, w tym w Polsce, jeszcze 80 lat temu. Współcześnie wygląda to inaczej. Po pierwsze: tam, gdzie alkoholizm jest obecny, kobiety szybko sięgają po deskę ratunku, jaką są środki antykoncepcyjne. Po drugie: w Polsce jest dużo rodzin wielodzietnych właśnie w rodzinach stroniących od alkoholu. Jednak ośrodki pomocy społecznej i przekaz społeczny zauważają głównie te rodziny, gdzie problem alkoholizmu faktycznie występuje.

Dane statystyczne dotyczące dzietności oraz wielkości spożycia alkoholu na głowę mieszkańca dowodzą zależności odwrotnie proporcjonalnej: im większe spożycie, tym mniejszy przyrost naturalny. Wspomniane statystyki odnoszą się nie do pojedynczych przypadków, lecz do społeczeństw jako całości.

Kolejną powiązaną daną są statystyki rozwodów na świecie. Od ostatnich dekad ub. wieku nastąpił gwałtowny wzrost liczby rozwodów, niemal przypominający krzywą kija hokejowego. Jednak te statystyki nie odzwierciedlają całości problemu, gdyż od 20 lat w wielu krajach nastąpił gwałtowny wzrost związków tzw. nieformalnych. Nie podlegają jednak dyskusji trzy istotne fakty:

  • Wzrost spożycia alkoholu koreluje z ilością rozwodów.
  • Najwyższe statystyki rozwodów występują w krajach o największym spożyciu alkoholu. Poza nielicznymi wyjątkami – prym wiodą kraje europejskie.
  • Przyrost naturalny jest tym niższy, im większy w państwie alkoholizm i współczynnik rozwodów.

Przyczyny są nader oczywiste. Małżeństwo czy partnerstwo z alkoholizmem w tle nie rokuje stabilności. Nie daje potencjalnej matce nadziei na wartość posiadania z mężczyzną używającym alkoholu większej liczby dzieci niż jedno lub posiadania potomstwa w ogóle. Kobieta, która doświadcza alkoholizmu mężczyzny, unika dalszej prokreacji w sposób fizyczny lub stosując antykoncepcję. Obecne pokolenie w znacznym stopniu doświadczyło alkoholizmu w swoim środowisku – nie można się więc dziwić, że tak bardzo stroni od małżeństwa (zamiast stronić od alkoholu!).

Alkohol, który początkowo, w niewielkich dawkach, motywuje do seksu, po kilku latach spożywania zastępuje mężczyźnie potrzebę prokreacji. Jak mówią: alkohol lepiej smakuje aniżeli kobieta. Młody alkoholik nie założy już trwałej rodziny – pozostanie tylko alkoholikiem.

Cały artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „Alkoholizm europejski”, znajduje się na s. 16 i 17 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 

  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jacka, Karola i Michała Musiałów pt. „Alkoholizm europejski” na s. 16 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023

Powstanie styczniowe było mitem założycielskim, w jego kulcie wzrastały pokolenia polskich działaczy niepodległościowych

Żeby nie być ofiarami cudzych dążeń i planów, trzeba mieć przede wszystkim własną wolę polityczną, wykształcone elity i zdyscyplinowany naród. Inaczej jest się skazanym na działanie sił zewnętrznych.

Piotr Sutowicz

Mija 160 lat od wybuchu powstania styczniowego – zrywu narodowego, który był i jest oceniany z wielu perspektyw. Z jednej strony uważane jest ono za ostatni akord narodu szlacheckiego, po którym rzeczywistość znacznie przyśpieszyła. Z drugiej strony dla wielu środowisk aktywnych nawet kilkadziesiąt lat później było ono mitem założycielskim, w jego kulcie wzrastały całe pokolenia polskich działaczy niepodległościowych i nawet świadome odrzucenie jego sensowności przez polityków w rodzaju Romana Dmowskiego i obozu politycznego, który wychował, nie było zaprzeczeniem dziedzictwa tego fragmentu dziejów. Dla pana Romana powstanie było swoistym katalizatorem zmian kluczowych dla modernizacji narodu, o którym myślał.

Powstanie, które wybuchło w nocy z 22 na 23 stycznia 1863 roku, było wynikiem wielu splotów okoliczności oraz niewątpliwych prowokacji. Inna sprawa, czy prowokatorzy spodziewali się tego, co wówczas nastąpiło. Margrabia Wielopolski, który chciał wyeliminować swoimi, a więc mimo wszystko polskimi rękami patriotyczną młodzież i wcielić ją siłą do zaborczego wojska, nie może się rysować jako postać pozytywna. Branka, która zarządził, w znacznym stopniu przekreśliła jego działalność w Królestwie, także, a właściwie przede wszystkim tę, która doprowadziła do pewnego ożywienia gospodarczego oraz niewątpliwej, choć niewielkiej autonomii dla kultury polskiej, na jaką car wyraził zgodę. Było to jednak możliwe w dużym stopniu nie dzięki życzliwości systemu i osoby sprawującej władzę, a znacznemu osłabieniu Rosji na skutek wojny krymskiej, która dekadę wcześniej odegrała kolosalną rolę w osłabieniu systemu samodzierżawia i właściwie na chwilę zakołysała państwem.

Można postawić pytanie, dlaczego powstanie na ziemiach polskich, niekoniecznie styczniowe, nie wybuchło w trakcie albo tuż po wojnie Rosji z państwami zachodnimi, kiedy miałoby jakieś szanse powodzenia.

Pewne próby w tym kierunku były podejmowane, polscy emisariusze tudzież ich mocodawcy bywali aktywni na wielu polach, szczególnie w Turcji, a Adam Mickiewicz w związku z działaniami, jakie prowadził, oddał życie. Poszukiwacze tajemnic wszelkiej maści do dziś zadają sobie pytanie, czy zmarł na skutek takiej czy innej, ale mającej naturalne źródło choroby, czy też został otruty przez kogoś, kto jego działań się obawiał. Rzecz ta prawdopodobnie pozostanie w sferze spekulacji. (…)

Kto odniósł korzyści z wybuchu powstania? Oczywiście tradycyjnie należy wskazać Turcję jako najżyczliwszy względem powstania podmiot międzynarodowy, który otwarcie zgodził się na tworzenie formacji powstańczych na swoim terytorium. Turcy mieli ku temu niezależne od wszystkich powody, aczkolwiek, jak zaznaczyłem powyżej, nie byli czynnikiem liczącym się w grze mocarstw.

Warto jako ciekawostkę nadmienić, że stworzony przez Zygmunta Miłkowskiego oddział zasłynął zwycięską, romantyczną epopeją na terenie Rumunii, skąd próbował przedrzeć się na tereny polskie, a sam Miłkowski za pomocą swoistej dezinformacji doprowadził Rosjan do przekonania, że polski korpus ekspedycyjny zamierza dokonać desantu na… Krym, gdzie przygotowali się oni ponoć do odparcia ataku.

Wybuch powstania życzliwie przyjął również dwór austriacki, który widział w nim możliwości dalszego komplikowania sytuacji rosyjskiej i jej polityki względem Turcji. Oczywiście owa życzliwość pewnie skończyłaby się w wypadku zwycięskiego zakończenia powstania, ale politycy i wojskowi co do tego złudzeń raczej nie mieli i szans na zwycięstwo Polakom nie dawali, dlatego też Austria mogła spokojnie dość życzliwym okiem patrzeć na powstańcze działania i momentami udawać, że nie widzi wsparcia płynącego z jej terytorium, tudzież dawała powstańcom ograniczoną i cichą, ale jednak możliwość funkcjonowania na swoim obszarze. Założenie tu było proste: im dłużej Rosja będzie zajęta kwestią polską, tym lepiej.

Zupełnie inaczej wyglądała ta sama kwestia z pozycji dworu w Berlinie. Prusy, dążące do roli jednoczyciela, a właściwie dominatora całych Niemiec, miały w tym dążeniu wielu wrogów: Austrię – Franciszek Józef był cesarzem niemieckim, a nie austriackim, jak utarło się w naszych czasach uważać; Francję – której władca, Napoleon III, po pierwsze miał swoje aspiracje odnośnie do różnych części Europy, po drugie nie chciał, by na kontynencie narodziła się nowa potęga; jego punkt widzenia, wydaje się, był podzielany przez imperium brytyjskie oraz Rosję, która mimo wojny z lat pięćdziesiątych utrzymywała przyjazne relacje z Francją właśnie.

Elementami ówczesnej europejskiej układanki geopolitycznej były też jednoczące się Włochy, popierane przez Napoleona i wrogie Austrii, która z kolei stanowiła dla Rosji przeszkodę w ekspansji na Bałkany, tudzież panowała nad ludami słowiańskimi i wyznawcami prawosławia, a ideologia rosyjska przywłaszczała sobie prawo bycia protektorem prawosławia itd. Układanka ta zresztą jakoś powtórzyła się kilkadziesiąt lat później, w czasie poprzedzającym I wojnę światową, którą Polacy wykorzystali skutecznie dla odzyskania niepodległości.

Otto von Bismarck na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XIX stulecia był pruskim ambasadorem najpierw w Petersburgu, gdzie nawiązał sporo relacji z elitami rosyjskiej polityki, potem zaś w Paryżu, gdzie przestudiował politykę Napoleona III i wiedział, gdzie leżą jej słabe punkty, natomiast tuż przed wybuchem powstania powołany został na premiera Prus, gdzie mógł w pełni wykazać się swoimi umiejętnościami oraz sprawdzić się jako moderator nowego dla Niemiec układu sił.

Wybuch powstania był dla tej tego nowego układu zbawienny na tyle, że każe to stawiać tezę o możliwości prusko-niemieckiej inspiracji tego wydarzenia, która mogła być przez Bismarcka sterowana zarówno z Petersburga, jak i Paryża.

Poza tym rzecz rozgrywała się na wielu polach, w każdym razie od pierwszych dni po wybuchu powstania Niemcy dawali sygnały pełnego poparcia dla działań rosyjskich, łącznie z koncentracją wojsk nad wschodnią granicą Prus i wyrażeniem gotowości udzielenia Rosji militarnej pomocy, gdyby taka była potrzebna. Deklaracje pruskie poza tym wpływały na umiędzynarodowienie kwestii polskiej i zmuszały rządy do opowiedzenie się po którejś ze stron. Polityka francuska, która nie znalazła sposobu na bycie propolską i prorosyjską jednocześnie, znalazła się w matni, z której nie wyszła przez dłuższy czas, co pozwoliło Bismarckowi na dekadę swobodnych działań i generalne zmiany polityczne w środkowej Europie.

Symbolem tej polityki stał się zupełnie niepozorny dokument, podpisany 8 lutego 1863 roku w Petersburgu przez generała i adiutanta Króla Prus, Gustava von Anvenslebena, od którego nazwiska wziął on swoją używaną w historiografii nazwę. „Konwencja Alvenslebena”, bo o niej mowa, precyzowała formy współpracy obu stron przy tłumieniu powstania oraz pozwalała wojskom rosyjskim na przekraczanie granicy z Prusami dla celów operacyjnych.

Znaczenie dokumentu było znacznie większe niż wynikało z samych zapisów. Mocarstwa europejskie szybko zdały sobie z tego sprawę, domagając się pokojowej regulacji sprawy polskiej. Ich propozycje, w sytuacji pruskiego poparcia dla opcji brutalnej, zostały przez Rosję odrzucone.

Stłumienie powstania, oprócz tragicznych dla samych Polaków faktów, zmieniło układ sił w Europie. Na wschodzie zniknął czynnik, który mógł zablokować pruską drogę do dominacji w Niemczech, Prusy natomiast mogły rozpocząć swój marsz do tego celu, a trzeba przyznać, że dokonały tego wyjątkowo szybko.

Od konwencji do proklamacji 18 stycznia 1871 roku przez Bismarcka w zdobytym przez Prusaków Wersalu Cesarstwa Niemieckiego upłynęło równo 8 lat – tylko tyle. Ofiarami tej polityki padli przede wszystkim Polacy, ale w szerszej perspektywie cała Europa, bowiem owe Niemco-Prusy szybko przerodziły się w mocarstwo o aspiracjach globalnych, których nie dało się pogrzebać w I wojnie światowej. Świat czekała jeszcze druga a potem to co przyniosła.

***

Odchodząc od samego powstania styczniowego, tego, co w nim było wielkie, ale i rzeczy małych: jest ono kolejnym przykładem na to, że to, co widzimy, może być tylko widocznym narzędziem czyjegoś działania politycznego. Tak jest z wojnami, układami międzynarodowymi, traktatami i wszelkimi formami gry politycznej, w tym międzynarodowej, a także globalnej. Żeby nie być ofiarami cudzych dążeń i planów, trzeba mieć przede wszystkim własną wolę polityczną, wykształcone elity i zdyscyplinowany naród. Inaczej jest się skazanym na działanie sił zewnętrznych realizujących swój interes.

Po powstaniu styczniowym, być może jako jeden z jego skutków, narodziła się w Polsce refleksja, że kwestia polska nie może być sprowadzona do przedmiotu rozgrywki polityki niemieckiej, że to tu jest główny wróg niepodległości i jego trzeba od Polski odsunąć. Być może tę zasadniczą tezę Dmowskiego i dziś trzeba by poważnie brać pod uwagę, w realiach całkowicie nowych, z których różne rzeczy mogą się wyłonić.

Cały artykuł Piotra Sutowicza pt. „Powstanie styczniowe. Notatki na marginesie historii”, znajduje się na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023.

 


  • Styczniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Powstanie styczniowe. Notatki na marginesie historii” na s. 13 styczniowego „Kuriera WNET” nr 103/2023