Szkolnictwo wyższe i nauka winny być siłą napędową pomyślnego rozwoju cywilizacyjnego Polski i filarem jej modernizacji

Celem sektora nauki i szkolnictwa wyższego nie powinno być jedynie maksymalne zwiększenie nakładów budżetowych na naukę, lecz podniesienie rezultatów działalności tego sektora do poziomu światowego.

Józef Wieczorek

Realizacja Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju nie powiedzie się bez zdecydowanego zmniejszenia marnotrawstwa finansów księgowanych po stronie wydatków na szkolnictwo wyższe i naukę. Konieczne jest zintensyfikowanie i zwiększenie roli wytwarzanej w kraju rzetelnej wiedzy i technologii oraz zdecydowanie lepsze niż dotychczas wykorzystanie osiągnięć i dokonań naszych naukowców. (…)

Niestety ustawa 2.0 nie ustaliła takich reguł, aby sektor nauki i szkolnictwa wyższego był finansowany przede wszystkim za wyniki pracy, a szkodnicy akademiccy – przenoszeni w stan nieszkodliwości tak dla nauki, jak i gospodarki.

Celem sektora nauki i szkolnictwa wyższego nie powinno być jedynie maksymalne zwiększenie nakładów budżetowych na naukę, lecz podniesienie rezultatów działalności tego sektora do poziomu światowego.

Po 30 latach funkcjonowania sektora nauki i szkolnictwa wyższego w tzw. wolnej Polsce, mimo wielokrotnego zwiększenia finansów na ten sektor, nie doszło nawet do utrzymania poziomu nauki i szkolnictwa wyższego na poziomie z czasów PRL, a zatem brak jest pozytywnej korelacji między nakładami i rezultatami w tym sektorze. Do tej pory nie opracowano nawet Planu na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju Sektora Nauki i Szkolnictwa Wyższego, koncentrując się jedynie na niezbyt odpowiedzialnym planie zwiększania nakładów na ten marnotrawny sektor. (…)

Nie bez przyczyny, mimo ogromnej ilości profesorów (belwederskich) i doktorów (habilitowanych), w porównaniu z liczącą się resztą świata jesteśmy mizerią naukową, a poziom innowacyjności naszej gospodarki jest na europejskim dnie. Trudno, żeby było inaczej, skoro w wyniku polityki kadrowej, w tym czystek pozamerytorycznych/politycznych, usuwano ze stanowisk, i to jeszcze tuż przed transformacją, osoby uznane za zagrożenie dla „przewodniej siły narodu”. Kadry mamy więc takie, jakie mamy, a przez minione 30 lat robiono wiele, a nawet więcej, żeby wypędzeni z sektora akademickiego nigdy do niego nie wrócili, żeby najlepsi opuszczali ten system bezpowrotnie i aby wysokie standardy tak edukacji, jak i nauki, a w szczególności standardy etyczne, nie zakłócały błogostanu akademickiego. Stąd w ciągu 30 lat obserwuje się wzrost poziomu patologii akademickich, a te nawet nie były przedmiotem debat przed wprowadzeniem ustawy 2.0. (…)

Przed laty starano tłumaczyć słabość nauki i edukacji wyższej kiepską bazą lokalową i infrastrukturą nauki. Po latach, po znacznych wydatkach, poziom nieruchomości akademickich osiągnął poziom europejski, a nawet światowy, a poziom nauki i edukacji wyższej się nie podniósł, a nawet spadł.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Zmniejszyć marnotrawstwo finansowania nauki!” znajduje się na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Zmniejszyć marnotrawstwo finansowania nauki!” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Gaz ziemny w sytuacji ocieplenia klimatu – w odróżnieniu od węgla – nie może być przechowywany, bo się ulatnia

Ryba na dawnym targu rybnym była sprzedawana coraz szybciej, za coraz niższą cenę, jako „gorący” towar. Taki wyścig, w związku z globalnym ociepleniem, obserwujemy współcześnie na rynku gazu ziemnego.

Jacek Musiał, Michał Musiał

Wiele wskazuje na to, ze przełom XX i XXI wieku to czas wieloczynnikowego wzrostu temperatury powierzchni naszej planety z towarzyszącym mu spektakularnym wzrostem uwalniania i dwutlenku węgla z oceanów, i potężnych zasobów gazu ziemnego uwięzionego przez setki i tysiące lat w zbiornikach pod chłodną pokrywą na średnich i wysokich szerokościach geograficznych oraz z klatratów. Wymienione zasoby są wyjątkowo wrażliwe na zmianę średniej temperatury nawet o ułamek stopnia Kelvina. Widocznym tego dowodem jest powstawanie na Syberii setek potężnych dziur w ziemi i zjawisko falującego wskutek podchodzenia metanu gruntu.

Jeśli obserwowana tendencja wzrostowa utrzyma się jeszcze przez 20–30 lat, to istotna część płytszych zasobów naturalnych gazu ziemnego/metanu po prostu się ulotni, czyli bogactwa naturalne kilku krajów znikną bezpowrotnie. Dla świata biznesu to niepowetowana strata wielu miliardów metrów sześciennych gazu, który mógłby zostać sprzedany. Strata nieporównanie większa od tej, jaką gospodarka światowa poniosła w ubiegłym wieku, gdy budowała potężne kopalnie odkrywkowe węgla bez wcześniejszego pozyskania gazu ziemnego. Gaz jest tym zasobem, który – w sytuacji naturalnego bądź antropogennego ocieplenia klimatu – w odróżnieniu od węgla nie może zostać przechowany na później, bo się ulatnia. Podobnie jak ryba na dawnym targu rybnym, gdy słońce wychodziło wyżej i robiło się ciepło, sprzedawana była coraz szybciej, za coraz niższą cenę, jako „gorący” towar. Taki wyścig, w związku z globalnym ociepleniem, obserwujemy współcześnie na rynku gazu ziemnego.

Przy nadpodaży gazu ziemnego, utrzymanie nieadekwatnie wysokiej ceny wobec kosztów pozyskania i transportu prawdopodobnie stało się jedną z przyczyn rozpowszechnienia kłamstwa ekologicznego, jakoby to dwutlenek węgla (skutek, a nie przyczyna) stał za globalnym ociepleniem.

Nawet Stany Zjednoczone, gdzie przez 40 lat obowiązywał zakaz eksportu własnego gazu ziemnego, od roku 2015 otwarły się na eksport, gdyż dziś jeszcze swój gaz mogą dobrze sprzedać… A za kilka lat zasoby płytkie mogą wyparować samoistnie.

Tylko od roku 1980 sprzedaż gazu ziemnego na świecie wzrosła o ponad 100%!, osiągając w 2017 roku poziom 3680 mld m³ (za PB Statistical Review of World Energy, 2018). To najlepiej obrazuje pośpiech jego producentów i eksporterów. Świat stanął w obliczu nadpodaży gazu ziemnego na rynku energii.

Nadprodukcja wiąże się z tworzeniem podziemnych magazynów gazu ziemnego. Ocenia się, iż od odwiertu do spalania straty metanu są rzędu 20%! Jeśli dodamy do tego naturalne uwalnianie metanu związane z globalnym ociepleniem, nie powinien nikogo dziwić fakt, że krzywa względnego wzrostu stężenia metanu w atmosferze w okresie minionych 200 lat znacznie przewyższa podobną krzywą dla dwutlenku węgla.

Abstrahujemy w tej chwili od prawdziwości efektu cieplarnianego powodowanego przez dwutlenek węgla, wobec którego metan ma mieć działanie dwadzieścia do ponad stu razy silniejsze. Jeśli faktycznie tendencja wzrostu temperatury (obojętnie z jakiej przyczyny) została zidentyfikowana pod koniec lat 70. XX wieku i producenci gazu ziemnego już wtedy zdali sobie sprawę z możliwych z tego tytułu naturalnych strat gazu (gorącości towaru) lub zysków – to na przeszkodzie wzrostowi popytu w Europie stały wtedy silna niemiecka energetyka jądrowa i węglowa. Sprzymierzeńcami mogli za to stać się Zieloni, prezydent Schröder i być może STASI. Przeprowadzona indoktrynacja społeczeństw, i to od najmniejszych dzieci, kłamstwem ekologicznym o globalnym ociepleniu pochodzącym od węgla, mało gdzie natrafiła na tak łatwowierny grunt jak w Europie.

Cały artykuł Jacka Musiała i Michała Musiała pt. „Gaz ziemny – gorący towar” znajduje się na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jacka Musiała i Michała Musiała pt. „Gaz ziemny – gorący towar” na s. 4 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rządy PiS-u to epoka wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce/ Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” nr 61/2019

Rządy PO zaś było to pilnowanie obcych interesów, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego, bogacenie się nielicznych kosztem większości, a po utracie władzy – antypolskie smrodzenie za granicą.

Andrzej Jarczewski

To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności

Polityczna krytyka działań rządu jest zjawiskiem naturalnym i pozytywnym, nawet jeżeli odbywa się na poziomie… obecnym. Jeżeli jednak dokonujących się przemian nie rozumie środowisko akademickie, znaczy to, że coś szwankuje w komunikacji społecznej. Albo po stronie odbiorcy, albo – nadawcy. Rozpatrzmy najpierw przykład zapomnianej już ustawy z roku 2007, zwanej „ustawą uwłaszczeniową”. Członkowie spółdzielni mieszkaniowych mogli wtedy nabyć na własność swoje mieszkanie po uiszczeniu symbolicznej kwoty. Ustawa dotyczyła również mieszkań zakładowych, lokali użytkowych i garaży (inne szczegóły są dziś nieistotne).

Przywołałem tę ustawę z czasów „pierwszego PiS-u”, by podkreślić pewien charakterystyczny dla tej partii wektor polityczny: przywracanie realnej własności. Trzeba tu dopowiedzieć, że nie chodziło wówczas o oddawanie konkretnej własności konkretnym osobom, bo wcześniej prezydent Kwaśniewski „w trosce o dobro narodu” zawetował regulującą te sprawy ustawę o reprywatyzacji (2001), a później nie było wystarczającej większości w sejmie, by na nowo podjąć tę kwestię.

W ustawie uwłaszczeniowej z roku 2007 chodziło o to, żeby Polacy w ogóle dysponowali jakąś własnością, a drogi dochodzenia do tej własności mogą być różne, nie zawsze proste, i obejmujące różne grupy w porządku dość przypadkowym, bo zależnym od możliwości.

Wszak nadanie własności „wszystkim po równo” jest niemożliwe. Jak pamiętamy – w ramach czyszczenia śladów po PiS-ie – Trybunał Konstytucyjny pod wodzą Bohdana Zdziennickiego już w roku 2008 uznał główny przepis tamtej ustawy za… niekonstytucyjny, bo „prowadził do nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem spółdzielni”. Wcześniejsze uprzywilejowanie spółdzielni i różnych instytucji względem osoby nie miało dla TK znaczenia, choć – w kwestii mieszkalnictwa – doprowadziło do stanu głęboko patologicznego, z którego do dziś się w wielu miejscach wygrzebujemy.

Własność wg komunistów

Starsi pamiętają to z PRL-u, a młodszym trzeba stale o tym mówić: krótko po wojnie odebrano Polakom własność środków produkcji, następnie wszelką inną większą własność. Uchowały się tylko drobne gospodarstwa rolne i trochę rzemiosła. Ale i ta marginalna własność była na wszelkie sposoby ograniczana, potępiana i tępiona.

Po latach można już pomijać drugorzędne szczegóły i opisywać przemiany istotnymi dla danej epoki wektorami politycznymi. Oto przychodzi rok 1988: zmienia się główny wektor. Własność już komunistom nie wadzi pod oczywistym warunkiem, że jest to własność komunistów, uwłaszczonych na PRL-owskiej gospodarce. Zmiany zachodzą szybko, a w roku 1991 prezydent Wałęsa powierza rządy liberałom, którzy szermują hasłem „prywatyzacji” i rozpoczynają wyprzedaż majątku narodowego na wielką skalę.

Własność wg aferałów

Teraz zaczynają się rządy doktryny liberalnej, ogólnie jak najbardziej poprawnej, ale błędnej w jednym szczególe: otóż teoretyczna wersja tej doktryny opisywała gospodarkę Zachodu i w żaden sposób nie odpowiadała interesom Polski, znajdującej się w zupełnie innej przestrzeni własnościowej, nie mówiąc o technologicznej.

Głoszono ogólnie słuszną tezę, że gospodarka prywatna jest bardziej efektywna od państwowej. Prywatyzacja stała się fetyszem. Należało „jak najszybciej” znaleźć prywatnego właściciela dla państwowych fabryk. I znaleziono. Ponieważ w Polsce nie było nikogo, kto uczciwą drogą mógłby zgromadzić sumy pozwalające kupić bank czy fabrykę, szukano nabywców za granicą, a ci już od dawna czyhali na łatwy kąsek.

Zastosowano przy tym drugi dogmat liberalnych neofitów: „towar jest tyle wart, ile za niego gotów jest zapłacić nabywca”. Rzucono na rynek od razu wielką ilość owego „towaru”, co spowodowało obiektywny spadek cen na banki (jakkolwiek dziwacznie to brzmi). Sprzedawano ogromne nieruchomości fabryczne za drobny ułamek ich wartości rzeczywistej, której w takich warunkach w ogóle nie można było rzetelnie wycenić. W ten sposób PRL-owska własność „ogólnonarodowa” (tak do roku 1997 nazywano własność państwową w obowiązującej wówczas konstytucji) przechodziła we władanie kapitału obcego. Kolejne rządy łatały sobie w ten sposób budżety, a „ogólnonaród” nic z tego nie miał, jeśli nie liczyć oszukańczej operacji Narodowych Funduszy Inwestycyjnych Janusza Lewandowskiego i spółki. Wyglądało to tak, jakby w każdym ministerstwie siedział jakiś „doradca”, pilnujący, by kolejne ustawy, rozporządzenia i zaniechania faworyzowały kapitał międzynarodowy kosztem interesu Polski.

Na razie ujawniono tylko jednego takiego doradcę, gdy ministrem finansów był najgłupszy profesor w historii polskich finansów – Jan Vincent z Bydgoszczu – którego wykręty w sprawie afery VAT można streścić następująco: „niczego nie wiedziałem, nic nie rozumiałem; co mi doradzali, to podpisywałem”.

Kategoria własności

Pod względem PKB na mieszkańca (Produkt Krajowy Brutto) w roku 2018 osiągnęliśmy już 71% średniej unijnej, a mimo to – na porównywalnych stanowiskach – zarabiamy w Polsce trzy razy mniej niż w Niemczech. Nieprędko to się wyrówna, bo polska gospodarka straciłaby na konkurencyjności i nikt by od nas nie kupował. Musimy jakoś lawirować między kosztami pracy za wschodnią i za zachodnią granicą. Przykre to, ale nie do przezwyciężenia za życia jednego pokolenia. Również pensje sfery budżetowej muszą pozostawać w rozsądnej relacji do zarobków w gospodarce, bo przecież to nie urzędnicy tworzą dochód narodowy, ale robotnicy, inżynierowie i – nawet jeśli ich nie lubimy – prezesi spółek. Nauczyciele krzyczą: chcemy zarabiać jak na Zachodzie! Mogę im odpowiedzieć tylko, że to będzie możliwe wtedy, kiedy będą oni uczyć dzieci robotników i menedżerów, zarabiających jak na Zachodzie.

Jakoś tam gonimy wynagrodzenia europejskie i – przy dobrej polityce – za kilkanaście, kilkadziesiąt lat dogonimy. Ale jest jeszcze inna kategoria, decydująca o bogactwie narodów: wartość majątków indywidualnych. Tu statystyki są naprawdę dramatyczne. Przeciętny Polak posiada siedem razy mniej skumulowanego majątku niż przeciętny Niemiec. Samoistne wyrównanie w ciągu nawet stu lat wydaje się nieosiągalne. Trzeba ten proces wspomagać, bo my sami – okradani i niszczeni przez dwa wieki – nie mamy wiele, a jak już trochę zaoszczędzimy, chętniej nadrabiamy zaległości w wojażach zagranicznych niż w gromadzeniu rodowego kapitału, który dopiero naszym wnukom mógłby przynieść dobrobyt materialny. Łatwo wyjechać do Grecji, trudniej coś sensownego zrobić z kilkoma luźnymi tysiącami. Za mało na kupno własnego banku, za dużo na bezproduktywną lokatę w banku cudzym.

Pod względem przywracania własności pozytywnie oceniam np. obniżkę CIT z 19% do 9% dla małych podatników, osiągających przychód do 1,2 mln euro, a źle obniżkę VAT o 1%, cokolwiek by to obejmowało. Obniżka CIT jest ogromna (ponad 50-procentowa), a skorzystają na niej drobni przedsiębiorcy, którzy – jak można przewidywać – zainwestują niezapłacony podatek w swoje firmy i będą mieli mniej powodów, by na tym obniżonym podatku oszukiwać. Jest to więc sposób na wspieranie zdrowego powiększania polskiej własności. Natomiast drobnych zmian w podatku VAT nikt nie zauważy w portfelu. To tylko obniży zasobność budżetu i jest bezcelowe, chyba że wynika z jakichś innych ważnych, a nie doktrynalnych czy wyborczych przyczyn. Chętnie bym je poznał.

Kategorie socjalistyczne

Ci niezbyt liczni, którzy już się dorobili lub urządzili, z pogardą patrzą na biedotę, a Program „500+” nazywają rozdawnictwem. Przykro się czyta wypowiedzi celebrytów, wiszących u portfela różnych zagranicznych mocodawców. W ich prostackim pojęciu „500+” to socjalizm. Nauczyli się frazeologii dawnych doktryn i jeszcze nie potrafią myśleć kategoriami polskiego interesu.

Trzeba więc im cierpliwie przypominać, że socjalizm nie polegał na powiększaniu własności obywateli, ale na jej pomniejszaniu. Realny socjalizm zabierał własność i wszelkimi sposobami pilnował, by ludzie nie mogli swojej własności pomnożyć. Dodatkowo – socjalizm miał też utrwalać podległość podbitych narodów względem obcego mocarstwa. To były główne, długo i skutecznie realizowane wektory socjalizmu w PRL. Ci, którzy między socjalizmem a liberalizmem nie widzą innych idei, np. interesu narodowego Polaków, powinni trochę nad swoją optyką popracować. A tych, którzy dzięki PRL-owi porobili kariery artystyczne czy pseudonaukowe, nie warto już pouczać, bo to daremny futer. Wystarczy… przeczekać.

Dodatki mieszkaniowe

Tu trzeba przypomnieć ważne osiągnięcie rządu AWS: ustawę z roku 2001 o dodatkach mieszkaniowych. Wtedy też padały oskarżenia o „rozdawnictwo” i „czysty socjalizm”. Dziś nikt już nie krytykuje tego rozwiązania. Było ono faktycznie skierowane do najbiedniejszych, ale miało charakter systemowy i jednocześnie – jak „500+” – rozwiązywało kilka ważnych problemów społecznych.

Ot, drobna wzmianka, że dodatki przelewa się na konto administracji domu pod warunkiem niezalegania z opłatami. Przecież to spowodowało radykalną poprawę ściągalności czynszów. Korzyści okazały się wielokrotnie większe niż koszty, bo koncepcja dodatków miała też pozytywny aspekt wychowawczy. Dziś już mało kto z tych dodatków korzysta, a dobre efekty pozostały.

O zabieraniu

Warto też przypomnieć rozwiązania przeciwne. Była już mowa o zastopowaniu „nieuzasadnionego uprzywilejowania osoby względem instytucji” w pierwszej kadencji rządów PO. Przypomnijmy inny przejaw tej samej tendencji z tej samej kadencji. Kto dziś pamięta, że do roku 2010 ZUS wypłacał zasiłek pogrzebowy w wysokości dwóch średnich pensji? Wynosiło to ok. 6400 zł. Premier Tusk stwierdził, że to jest nieuzasadnione rozdawnictwo i przeprowadził ustawę okołobudżetową, obniżającą ten zasiłek do 4000 zł. Nie wykluczam, że 6400 zł to była kwota za wysoka w roku 2010, ale 4000 w roku 2019 – to stanowczo za mało. Ważne jest w tym wypadku to, że ów zasiłek ustalono kwotowo i nie przewidziano mechanizmu waloryzacji. Był to więc przejaw zabierania „na zawsze”. Najwyższa pora to odkręcić.

Odnotujmy, że zasiłek pogrzebowy nie jest żadnym rozdawnictwem. To jest rozwiązanie ważnego problemu społecznego, wynikającego z odwiecznego ludzkiego obowiązku: „zmarłych pochować!”.

Tymczasem zdarzały się (obecnie znów się o tym słyszy) przypadki zatajania śmierci rencisty czy emeryta. Bo renta sama wpływa na dostępne konto, a na pogrzeb „nas” nie stać. To przytrafia się również w Niemczech, Szwecji i nawet w Ameryce! Każdy kraj wypracował inne w tej sprawie rozwiązania, ubezpieczenia i zabezpieczenia. U nas jest to akurat zasiłek ZUS. To działa dobrze zarówno pod względem indywidualnym, jak i systemowym. Ale wszystko, co stoi w miejscu wobec pędzącego świata, traci na znaczeniu, a często rodzi konflikt.

Praca emeryta

Najsłynniejsze przykłady Tuskowego zabierania to niezapowiedziana, nagła półlikwidacja Otwartych Funduszy Emerytalnych (za aprobatą ówczesnego TK; Rzepliński, wiadomo) i – dokonane wbrew przedwyborczym deklaracjom – podniesienie wieku emerytalnego. Nie należę do żadnej partii, więc nie mam obowiązku uważać wszystkich reform PiS za słuszne i systemotwórcze. Niektóre wynikają z aktualnej walki politycznej i wcale nie są dobre. Dotyczy to np. obniżenia wieku emerytalnego mężczyzn. Akurat należę do rocznika 1950, któremu szczęśliwie trafiło się Tuskowe przedłużenie okresu zatrudnienia. Dzięki temu wypracowałem wyższą emeryturę i nie bardzo na to narzekam. Pracuję nadal tak samo jak przez poprzednie pół wieku. Tyle samo godzin, taka sama ilość pracy i – mam nadzieję – taka sama jakość.

Obserwuję natomiast moich rówieśników, którzy popadają w bezsens istnienia poza pracą zawodową. Przeszli na emeryturę, zaczęli chorować (najchętniej na alkoholizm) i podupadają ogólnie. Praca trzymała ich w pionie. Emerytura zgina i poziomuje przed telewizorem. Bezczynność nie jest dobra dla w miarę silnego i sprawnego mężczyzny, a przecież tacy nadal jesteśmy i – daj Boże – przez kilka lat po siedemdziesiątce jeszcze będziemy.

Z kolei dla kobiet emerytura po sześćdziesiątce jest zbawienna. Babcie nareszcie mają czas dla wnuków, pomagają rodzinie i potrafią się skrzyknąć do różnych działań społecznych. Nie próżnują. Są wciąż potrzebne. To je podnosi i uskrzydla. A chłopy, cóż… marnieją na wycugu. To jest problem, który wymaga nowego rozwiązania. Żyjemy coraz dłużej i ustawodawca powinien to uwzględnić. Nie wystarczy podarować starszemu panu dwóch lat beztroski. Trzeba jeszcze pomóc mu te i następne lata godnie przeżyć. Sam (statystycznie) nie da sobie rady z nadmiarem wolności.

Kataster

Teoria podatku katastralnego jest ogólnie wspaniała: ci, którzy mają duże nieruchomości, powinni płacić podatek, bo państwo – z podatków biedniejszych obywateli – zapewnia bogatym opiekę prawną i bezpieczeństwo ich majątku, dostarcza dóbr infrastrukturalnych itd. W teorii w pełni zgadzam się z tą argumentacją. Ale przejdźmy do praktyki. W czerwcu 2019 Jarosław Kaczyński na specjalnej konferencji prasowej wypowiedział się o podatku katastralnym następująco:

– To jest instytucja – co prawda znana w różnych krajach i mająca swoją historię – ale instytucja, która w polskich warunkach (…) doprowadziłaby po prostu do wywłaszczenia z wszelkiego rodzaju (…) nieruchomości ogromnej części Polaków.

Zwróciłem uwagę na rzadko podnoszoną okoliczność. Otóż dane rozwiązanie (tu: podatek katastralny) jest dobre w niektórych krajach, a w Polsce przyniosłoby szkody, zwłaszcza na wsi.

Myślenie całkowicie przeciwne aferalnemu doktrynerstwu, które nie tak dawno pozbawiło nas polskich mediów, banków i wielkiego przemysłu, a obecnie próbuje obciążyć Polskę nadmiernymi kosztami ekologicznymi i energetycznymi.

Podobne, chroniące polski interes podstawy ma procedowana właśnie w sejmie ustawa antylichwiarska. Chodzi znów o drobny w skali społecznej, ale dotkliwy problem pozbawiania obywateli własności pod pretekstem niespłacenia długu. Oszuści nachalnie oferowali drobne pożyczki, zabezpieczone np. mieszkaniem czy inną nieruchomością, a następnie czekali, aż niespłacony procent narośnie tak, że można będzie ową nieruchomość przejąć, a raczej ukraść w świetle prawa. Aż dziw, że ten proceder tak długo był tolerowany!

Szrot na drogach

Dobra polityka nie polega na rewolucyjnych zmianach, ale na drobnych krokach i niezauważalnych zaniechaniach, których sumaryczny efekt jest dobry dla kraju, choć często niezgodny z ortodoksją czy to liberalną, czy socjaldemokratyczną.

Tu wzorcowych przykładów dostarczają Niemcy. W czerwcu 2019 Trybunał Sprawiedliwości UE w Luksemburgu orzekł, że winieta za użytkowanie dróg w Niemczech przez samochody osobowe jest sprzeczna z prawem Unii. Niemiecki spryt polegał na tym, że faktycznie płaciliby tylko kierowcy z innych krajów. Rzecz trudna do zauważenia, ale teraz już czyta się dokładnie każdy przepis, bo wszędzie można schować coś korzystnego dla siebie lub szkodliwego dla innych. Austriacy przeczytali, znaleźli słaby punkt, zaskarżyli i wygrali, a największe korzyści prawdopodobnie odniosą Polacy.

Z kolei przykładem sprytnego zaniechania Niemców jest uznawanie numeru identyfikacyjnego samochodu (VIN) za daną osobową, podlegającą tajemnicy. Daleki, ale oczywiście zamierzony skutek jest taki, że np. Polacy, którzy sprowadzają z Niemiec setki tysięcy używanych samochodów rocznie, nie mogą sprawdzić historii wypadkowej danego egzemplarza. U nas można to sprawdzić, w Holandii i w wielu innych państwach można, a w Niemczech nie można. Cel jest oczywisty – cichy eksport, a raczej pozbycie się z niemieckich dróg samochodów powypadkowych. Ale – jak to zwykle bywa – i w tej sprawie są plusy dodatnie i plusy ujemne.

Nowobogaccy, którzy jeżdżą salonowymi limuzynami, pogardliwie wyrażają się o „niemieckim szrocie na polskich drogach”. Okazuje się jednak, że te powypadkowe, ale solidnie naprawione auta w ogóle nie są problemem. Zły stan techniczny takich wozów jest przyczyną statystycznie niezauważalnej liczby wypadków. Strach jest przesadzony i wyraża wyłącznie fobie (lub interes) krytyków. Drobny polski przedsiębiorca, który uzbierał 10 000 złotych na niezbędny w jego firmie samochód, może za tę kwotę kupić całkiem niezły pojazd o nieustalonej historii i zarabiać pieniądze. Gdyby słuchał pięknoduchów i rozważał tylko zakup nowego samochodu na kredyt, mógłby szybko zbankrutować. To kolejny przykład szkodliwości doktrynerstwa.

Coś, co jest teoretycznie niesympatyczne (używane auto), może być praktycznie podstawą prowadzenia biznesu i warunkiem dalszego rozwoju, który pozwoli wszystkim Polakom kupować nowe auta w salonach. Ale dopiero w przyszłości.

Paranaukowe doktrynerstwo

Uczeni komentatorzy oceniają decyzje polityczne z punktu widzenia znanych sobie teorii i doktryn. Są to oczywiście doktryny ogólnie słuszne, ale tylko zachodnie, bo jakoś nasi mędrcy nie pracują nad teorią interesu polskiego tu i teraz. Tymczasem każdy poseł, zanim użyje broni masowego rażenia – przycisku w głosowaniu – powinien odpowiedzieć sobie najpierw na jedno pytanie: czy ta ustawa jest dobra dla Polski! Pytanie jest ważne, bo w każdym sejmie (w przeszłości, w przyszłości i obecnie) zasiadają również posłowie, których jedynym zadaniem jest pilnowanie interesów państw ościennych i międzynarodowych mafii. Widzimy to codziennie aż nazbyt wyraźnie! Całokadencyjne badanie głosowań posła daje ciekawe wyniki.

A projektodawcy nowych rozwiązań prawnych powinni jeden aspekt wydobyć wyraźnie w uzasadnieniu każdej ustawy i rozporządzenia: „to jest dobre dla Polski, bo…”. To samo dotyczy zaniechań, jak w omówionym wyżej przykładzie teoretycznie słusznego podatku katastralnego, do którego zapewne wrócimy, gdy się wzbogacimy. Nie teraz!

PiS „pierwszy” i „drugi”

Z czasów „pierwszego PiS-u” przypomnę jeszcze drobną modyfikację prawa spadkowego. Chodzi do dodanie niepozornego artykułu 4a w ustawie o podatku od spadków i darowizn. W rezultacie – od 1 stycznia 2007 można legalnie dziedziczyć cały majątek zgromadzony w rodzinie. Likwidacja podatku od spadków i darowizn pozwoliła zgodnie z prawem budować rodową własność przez pokolenia. Doktrynerzy znów się oburzali. Mieliby rację w innym kraju lub w innym czasie. Wszyscy jednak szybko zaczęli korzystać z tego dobrodziejstwa i teraz nie słychać krytyki nawet wtedy, gdy umiera miliarder, a jego progenitura otrzymuje niczym niezasłużone bogactwo. W przyszłości na pewno pojawi się rząd, który takie spadki opodatkuje. Na razie – więcej korzyści w skali kraju mamy z pomnażania własności niż z jej podszczypywania na każdym kroku. Bo ta własność wciąż jeszcze – z paroma wyjątkami – jest za mała.

Tak więc zarówno „pierwsze rządy PiS-u”, jak i „drugie” przechodzą do historii jako epoka wieloaspektowego i wiarygodnego przywracania polskiej własności w Polsce. To jest wektor prymarny. Wszystkie inne osiągnięcia i błędy zostaną zapomniane. Z kolei rządy PO będą pamiętane jako pilnowanie interesów niepolskich, budowanie systemu oligarchiczno-celebryckiego i bogacenie się nielicznych kosztem większości (a po utracie władzy – antypolskie smrodzenie za granicą). To trzeba przypominać przed każdymi następnymi wyborami. Bo pamięć ludzka jest krótka, a wdzięczność – falą na wodzie.

W poprzednim numerze „Kuriera WNET” (60/2019) przez niedopatrzenie przy artykule Pana Andrzeja Jaczewskiego pojawił się niewłaściwy podtytuł, pochodzący z innego tekstu, a w nim nieużywane w odniesieniu do Polski ani przez Autora, ani w naszej gazecie  sformułowanie „ten kraj”. Najmocniej przepraszamy Autora za tę pomyłkę.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności” znajduje się na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „To nie rozdawnictwo. To przywracanie własności” na s. 7 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Przedsiębiorcy nie oczekują od jakiegokolwiek rządu, żeby im cokolwiek dał. Chcą jedynie, żeby im jak najmniej zabrał

Bez głosów przedsiębiorców obóz Dobrej Zmiany wygra za mało, żeby uzyskać większość konstytucyjną i wreszcie zmienić państwo-wydmuszkę, tzw. III RP, w państwo prawdziwe, w Rzeczpospolitą IV.

Jan A. Kowalski

Hallo! Obozie Zjednoczonej Prawicy, czy ktoś mnie słyszy?!

Refleksje przed jesiennymi wyborami

Strasznie mnie wkurzył minister Sasin swoją frywolną wypowiedzią o podwyżce składki ZUS dla przedsiębiorców do 1500 zł co miesiąc od stycznia 2020 roku. Są wskaźniki, procedury i wytyczne, i on, bidny minister, nic na to poradzić nie może. Może i bidulek nie może, ale może znajdzie się jednak w sztabie PiS ktoś mądrzejszy, kto zrozumie, że te głupie wskaźniki, procedury i wytyczne niszczą polską przedsiębiorczość. I na pewno nie przydadzą głosów Obozowi Dobrej Zmiany w czasie nieodległych wyborów parlamentarnych ze środowiska drobnych przedsiębiorców. Trzech milionów głosów wraz z żonami (lub mężami).

O medialnym szoł sprzed roku pn. Konstytucja dla Biznesu nikt już chyba nie pamięta. A najmniej zdaje się o tym pamiętać środowisko (socjalistycznej) Zjednoczonej Prawicy.

Ale bez głosów przedsiębiorców, bez ich co najmniej 50-procentowego poparcia, obóz Dobrej Zmiany wygra za mało. Za mało, żeby uzyskać większość konstytucyjną i wreszcie zmienić państwo-wydmuszkę, tzw. III RP, w państwo prawdziwe, w Rzeczpospolitą IV.

Głos ministra Sasina nie jest jedyny na przestrzeni ostatnich lat. Kilka lat temu na zjeździe Klubów Gazety Polskiej sam Jarosław Kaczyński wyznał z porażającą szczerością, że „tak to już jest, proszę Państwa, że przedsiębiorcy na nas nie głosują”. Dlatego dochodzę do wniosku, że w Prawie i Sprawiedliwości nikt nie rozumie podstawowego problemu przedsiębiorców. Tego, dlaczego popierają taką, a nie inną partię. Jest to na tyle smutne dla mnie, przedsiębiorcy i wyborcy PiS-u w ostatnich wyborach, że spróbuję ten problem poniżej rozwikłać. Dla dobra Polski, Prawa i Sprawiedliwości i przedsiębiorców, rzecz jasna.

Po pierwsze, przedsiębiorcy nie oczekują od jakiegokolwiek rządu, żeby im cokolwiek dał. Chcą jedynie, żeby im jak najmniej zabrał, nie marnował ich czasu na bzdury i maksymalnie upraszczał możliwość prowadzenia biznesu.

Zarabiać pieniądze chcą sami i nie potrzebują do tego pomocy rządu. Przedsiębiorcy są inaczej ułożeni mentalnie niż grupy społeczne oczekujące rządowej pomocy lub bezpośrednio czy pośrednio przez rząd zatrudniane.

Po drugie, przedsiębiorcy cenią konkret, czyli takie rozwiązania rządowe, które przyczyniają się do ułatwienia w zarabianiu przez nich pieniędzy = w rozwoju ich przedsięwzięć. Dlatego z przymrużeniem oka patrzą na polityczne bicie piany i unikają doktrynalnych i ideologicznych sporów. A cenią tych polityków, którzy dokonali rzeczywistej zmiany. To dlatego Leszek Miller, premier SLD-owskiego rządu, na zawsze pozostanie w ich i mojej pamięci. Jako ten, który umożliwił im zbudowanie jakiegokolwiek kapitału poprzez wprowadzenie podatku liniowego w wysokości 19%. Przed tą decyzją, żeby uratować wypracowany dochód swoich firm przed podatkiem 40%, przedsiębiorcy dokonywali kreatywnych cudów organizacyjnych – tak to eufemicznie nazwijmy. Kto nie jest przedsiębiorcą, nie zrozumie, ale przedsiębiorcy tamtych czasów ze zrozumieniem nie będą mieli większych problemów. Dlatego, za tę decyzję, cześć i chwała Leszkowi Millerowi!

Pisałem już wielokrotnie o tym, co rząd może i powinien (od)dać przedsiębiorcom, żeby zyskać ich poparcie. Dwie rzeczy.

Pierwsza to obniżenie kosztów pracy do poziomu obowiązującego w Wielkiej Brytanii – 13, a nie 50% od pensji pracowniczej. Wraz z obniżką o połowę za zatrudnienie wdów i rozwódek. Tak drastyczna różnica uniemożliwia polskim przedsiębiorcom uczciwe i skuteczne konkurowanie na globalnym rynku. Druga to odejście od obowiązku płacenia ZUS od pierwszego dnia działalności bez pytania o zysk. Obecne biurewskie rozwiązania połowiczne dla rozpoczynających działalność są korzystne chyba tylko dla biurw. Bo zwiększają na nie popyt w państwowych urzędach.

Tu proponuję, również na wzór Anglii, zaczekać, aż przedsiębiorca osiągnie dochód w wysokości 40/50 tysięcy złotych i dopiero wtedy obciążyć go kosztami ubezpieczenia społecznego.

I na rozwiązanie tych dwóch kwestii przez Obóz Dobrej Zmiany jeszcze przed wyborami czekam, najpóźniej do połowy września. Czekam na prawdziwą propozycję dla przedsiębiorców, a nie na jakiś kolejny medialny szoł wizerunkowy. Po którym wszyscy nie-przedsiębiorcy będą opowiadać, jak dużo rząd Prawa i Sprawiedliwości robi dla przedsiębiorców. A przedsiębiorców będzie kolejny raz szlag trafiał z powodu idiotycznych utrudnień i kłód rzucanych pod nogi przez „nasz” prawicowy i patriotyczny rząd.

A głos każdy z nas, przedsiębiorców, ma przecież tylko jeden. Ale po zsumowaniu tych głosów może być jakieś 3 miliony.

Hallo! Obozie Zjednoczonej Prawicy, czy ktoś mnie słyszy?!

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Hallo! Obozie Zjednoczonej Prawicy! Czy ktoś mnie słyszy?” znajduje się na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Hallo! Obozie Zjednoczonej Prawicy! Czy ktoś mnie słyszy?” na s. 2 lipcowego „Kuriera WNET”, nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy istnieje prawda obiektywna w historii, w życiu moralnym, w nauce i nauczaniu? Czy w ogóle warto dociekać prawdy?

Zdezorientowani, rozbici brakiem adekwatnych reakcji i zróżnicowanymi opiniami, wygłaszanymi także w mediach katolickich, rozstrzygamy, że roztropniej jest milczeć, aby „nie nagłaśniać sprawy”.

Katarzyna Purska USJK

„Stoimy dziś w obliczu największej konfrontacji, jaką kiedykolwiek przeżyła ludzkość. Nie przypuszczam, aby szerokie kręgi społeczeństwa amerykańskiego ani najszersze kręgi wspólnot chrześcijańskich zdawały sobie z tego w pełni sprawę. Stoimy w obliczu ostatecznej konfrontacji między Kościołem a antykościołem, Ewangelią i jej zaprzeczeniem. Ta konfrontacja została wpisana w plany Boskiej Opatrzności; jest to czas próby, w który musi wejść Kościół, a polski w szczególności. Jest to próba nie tylko naszego narodu i Kościoła. Jest to w pewnym sensie test na dwutysiącletnią kulturę i cywilizację chrześcijańską ze wszystkimi jej konsekwencjami: ludzką godnością, prawami osoby, prawami społeczeństw i narodów”.

Słowa te wypowiedział w 1976 w Stanach Zjednoczonych Karol Wojtyła – wówczas jeszcze kardynał. Przypomniałam je sobie podczas oglądania relacji filmowej z tegorocznego Marszu Równości, który odbył się w u stóp Jasnej Góry 16.06. Ujrzałam prześmiewczą procesję aktywistów spod znaku LGBT, idących naprzeciw stojących jak mur z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej parafian wraz ze swoim księdzem. Stały tak naprzeciw siebie dwie: „Tęczowa Matka Boska” i ta z Jasnogórskiej Ikony Bogurodzicy. Konfrontacja. Słowo to pochodzi od łac. ‘confrontare’ – to znaczy ‘być naprzeciw czegoś, graniczyć z czymś’. „Non possumus” napisał w 1953 roku ks. Prymas Stefan Wyszyński w memoriale do Bolesława Bieruta, wystosowanym w odpowiedzi na ataki wymierzone w Kościół. Po latach „non possumus” powtórzyli po nim polscy katolicy. (…)

Zjawiska, które opisuję, są obecne od 1968 r. w całej Europie, a jednak na gruncie polskim wciąż słychać pobłażliwe komentarze o wojence pomiędzy PiS-em a PO, w której politycy walczą ze sobą na podobieństwo chłopców w piaskownicy.

Niejednokrotnie wypowiada się też opinie o „brudnej polityce”, w której chodzi tylko o „kasę” i władzę. Ja jednak, kiedy słyszę o „polonezie równości” warszawskich maturzystów podczas balu studniówkowego, o karcie LGBT podpisanej przez Rafała Trzaskowskiego, która powołując się na standardy WHO, chce wprowadzać do szkół wczesną seksualizację dzieci, o oficjalnym podziękowaniu dla uczniów warszawskiej szkoły za ich za udział w paradzie LGBT, czy wreszcie o przyjętym z aplauzem wystąpieniu Leszka Jażdżewskiego na Uniwersytecie Warszawskim – w żaden sposób nie mogę się zgodzić z tymi, którzy sprowadzają konflikty publiczne do waśni międzypartyjnych. Przychylam się raczej do tych, którzy piszą o wojnie cywilizacyjnej. Wojnie, którą przed laty trafnie przewidział i opisywał polski historyk i twórca oryginalnej koncepcji cywilizacji – prof. Feliks Koneczny (1862–1949), a po nim rozwinął wybitny amerykański politolog – prof. Samuel Huntington w swojej słynnej publikacji z roku 1993. pt. Zderzenie cywilizacji.

Tęczowy marsz na Jasną Górę odbywał się w czasie, gdy trwała XX Pielgrzymka Podwórkowych Kół Różańcowych. Trasa ich marszu miała przebiegać tuż obok miejsca spotkania dzieci. Jeden z organizatorów tego marszu – Dominik Puchała – powiedział w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”: „Początek przy Jasnej Górze jest symbolicznym powiedzeniem »nie« paulinom, którzy uważają, że to miejsce jest godne nacjonalistów, ale nas tam widzieć nie chcą. – A termin też jest nieprzypadkowy? – W zeszłym roku marsz odbywał się, gdy na Jasnej Górze trwała pielgrzymka dorosłych słuchaczy Radia Maryja. W tym roku na Jasnej Górze będą się wtedy modlić dzieci ze związanych z Radiem Maryja podwórkowych kółek różańcowych… Przyznam, że rozbawiło mnie, gdy się dowiedziałem, że na Jasnej Górze podczas naszego marszu znowu będzie o. Tadeusz Rydzyk”. (…)

Właśnie na taką rzeczywistość – jak sądzę – chciał przygotować Polaków papież Jan Paweł II podczas swojej I pielgrzymki do ojczyzny w roku 1979. Słuchaliśmy go, biliśmy brawa, cytowaliśmy wielokrotnie wypowiedziane wówczas słowa, a potem tak jakbyśmy o nich zapomnieli. Odniosłam takie wrażenie i dlatego wróciłam do tekstów wystąpień i homilii sprzed 40 lat. Czytałam je, analizowałam treści i ze zdumieniem odkrywałam, że słyszę w nich coś innego, a raczej coś więcej niż przed laty.

Z całą pewnością wtedy uważnie śledziliśmy słowa papieża i zachwyceni biliśmy brawo zawsze, ilekroć odkrywaliśmy w nich aluzję do sytuacji Polski zduszonej przez reżim komunistyczny. Łaknęliśmy wolności jak świeżego powietrza i dlatego byliśmy zachwyceni, że nasz Papież jest naszym głosem. Sądzę, że on wtedy widział dużo dalej i głębiej.

Teraz wreszcie może nadszedł czas, aby dojrzeć, że słowa ojca świętego były głosem prorockim kierowanym do rodaków w nadziei, że uchroni ich przed niebezpieczeństwami, które niesie współczesna cywilizacja.

Cały artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Jan Paweł II do współczesnych usłyszany po 40 latach” znajduje się na s. 6 i 7 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Katarzyny Purskiej USJK pt. „Jan Paweł II do współczesnych usłyszany po 40 latach” na s. 6 lipcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Augustyn Pytloch – powstaniec śląski, żołnierz-ochotnik 1. Pułku Strzelców Bytomskich i wieloletni kustosz jego pamięci

Historia tej formacji wojskowej to piękny i nieco zapomniany przykład udziału Ślązaków w tworzeniu niepodległego państwa polskiego. Przez Pułk Bytomski przewinęło się ponad dwa tysiące Górnoślązaków.

Renata Skoczek

Augustyn Pytloch jako żołnierz 1. Pułku Strzelców Bytomskich, 1919. Fot. ze zbiorów Muzeum w Chorzowie

W lutym 1919 roku rozpoczęło się formowanie 1. Pułku Strzelców Bytomskich – pierwszej górnośląskiej jednostki Wojska Polskiego, o której milczano przez ponad pół wieku w czasach PRL, bo wsławiła się w bojach w wojnie polsko-bolszewickiej. Historia tej formacji wojskowej to piękny i nieco zapomniany przykład udziału Ślązaków w tworzeniu niepodległego państwa polskiego. Przez Pułk Bytomski przewinęło się ponad dwa tysiące Górnoślązaków, z czego najwięcej, bo ponad jedną czwartą, stanowili żołnierze pochodzący z Bytomia. (…)

Augustyn Pytloch miał zaledwie 23 lata, kiedy wybuchło I powstanie śląskie. Wychowany w polskiej i patriotycznej rodzinie górnika z Miejskiej Dąbrowy (obecnie dzielnica Bytomia), jak na owe czasy i robotnicze pochodzenie był wykształcony, bo nie poprzestał na edukacji podstawowej, ale ukończył 3-letnią szkołę kupiecką. Ponadto posiadał umiejętność maszynopisania i stenografii. Od 1912 roku pracował w redakcji bytomskiej gazety „Katolik”, gdzie opanował biegle język polski w mowie i piśmie. Na wieść o wybuchu powstania w sierpniu 1919 roku bez wahania zaciągnął się do wojska, podobnie jak jego starszy brat Paweł, a po zakończeniu walk, jak większość powstańców, musiał uchodzić ze Śląska i znalazł się w obozie powstańczym w Grodźcu koło Będzina. Stamtąd we wrześniu 1919 roku ochotniczo trafił do 1 Pułku Strzelców Bytomskich, który stacjonował w Olkuszu. (…)

Po zakończeniu II wojny światowej, którą przeżył na robotach przymusowych w Rzeszy, powrócił do Chorzowa, gdzie znalazł zatrudnienie w Chorzowskim Zjednoczeniu Przemysłu Węglowego z siedzibą w tym samym budynku co przedwojenny „Skarboferm”. W księdze pamiątkowej 1. Pułku Strzelców Bytomskich pisał: „75 Pułk Strzelców Bytomskich przeciwstawiał się w ramach Armii Polskiej dzielnie najazdowi olbrzymiej przewadze hitlerowskiej, okupując swój opór krwią »Bytomiaków«. Obozy jeńców – oflagi i stalagi – obozy koncentracyjne, obozy robocze, więzienia zapełniły się naszymi druhami. Trudno ustalić nazwiska wszystkich ofiar. Nadeszła jednak ostateczna chwila zwycięstwa. Staropolskie miasto Bytom, o które walczyli Bytomiacy, wróciło do Polski, a nadto cały Śląsk do Odry i Nysy. Sprawiedliwości dziejowej stało się zadość. Ofiara 75. Pułku Strzelców Bytomskich nie poszła na marne. Ci zaś, którzy przeżyli te straszne czasy, ślubują, że kontynuować będą szlachetne tradycje Bytomiaków”.

Dla Pytlocha oznaczało to gromadzenie informacji o wojennych losach Bytomiaków, zbieranie różnego rodzaju pamiątek związanych z pułkiem oraz organizowanie spotkań byłych żołnierzy, którzy przeżyli wojnę. Prowadził regularną korespondencję z Bytomiakami zamieszkałymi w różnych częściach świata i zbierał ich adresy, dzięki czemu udało mu się sporządzić wykaz poległych żołnierzy. Spisał dzieje archiwum chorzowskiego Koła byłych żołnierzy 1. Pułku Strzelców Bytomskich, które znajdowało się w siedzibie sekretariatu przy ul. Konopnickiej 22a, bo dotarł do żyjących świadków tragicznych wojennych wydarzeń i zebrał pisemne relacje od tych osób. (…)

Spotykał się z żyjącymi Bytomiakami i nakłaniał ich do przekazywania fotografii i dokumentów osobistych, spisywał ich wspomnienia. Efektem tej pracy i wielu kwerend było przygotowanie w 1958 roku opracowania pt. 1. Pułk Strzelców Bytomskich. Jako autor widnieje ostatni prezes Koła byłych żołnierzy 1 Pułku Strzelców Bytomskich, dr Edwarda Hanke, lekarz III Batalionu w stopniu podporucznika, ale bez żmudnej, mrówczej pracy sekretarza Pytlocha to dzieło nie mogłoby powstać. Rękopis nie został wówczas opublikowany i dopiero po śmierci Pytlocha w 1968 roku ukazał się drukiem w wersji ocenzurowanej.

Cały artykuł Renaty Skoczek pt. „Augustyn Pytloch – kustosz pamięci 1. Pułku Strzelców Bytomskich” znajduje się na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Renaty Skoczek pt. „Augustyn Pytloch – kustosz pamięci 1. Pułku Strzelców Bytomskich” na s. 10 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Czy „Konstytucja dla nauki” jest konstytucyjna? Potwierdza bowiem ustawowo istnienie nadzwyczajnej kasty sędziowskiej

Nawet jak sędzia popadnie w demencję starczą, nie będzie można z nim rozwiązać umowy o pracę ani zmienić warunków pracy. Rygory obowiązujące innych uczonych mają się nie stosować do tych sędziów!

Józef Wieczorek

Od prawie roku środowisko akademickie wprowadza w życie ustawę z dnia 20 lipca 2018 r. Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, określaną zwodniczo mianem „Konstytucja dla nauki”. Niektórzy wieszczyli, że ta ustawa oznacza kryzys, a nawet śmierć nauki w Polsce, ale póki co, dało się rok przeżyć, choć nie bez wstrząsów. (…)

Ale środowisko często nie zgadza się z postanowieniami ustawy.

Co jakiś czas słyszymy o protestach, szczególnie humanistów, którzy obawiają się, że humanistyka reformy nie przetrwa, bo wyznacznikiem wartości nauki w ustawie jest głównie zainteresowanie rynku wynikami badań, na czym zyskują dyscypliny techniczne, przyrodnicze.

Protesty – zapewne jako swoiste uzupełnienie konsultacji środowiskowych – miały zresztą miejsce jeszcze przed wprowadzeniem ustawy. (…)

Art. 32 Konstytucji RP mówi, że wszyscy są równi wobec prawa, ale art. 121 tzw. Konstytucji dla nauki mówi, że sędziowie wysokich organów sądownictwa mają być jednak równiejsi, bo w tym artykule mamy, co następuje:
„Art. 121a.
1.     Nie można rozwiązać umowy o pracę ani zmienić warunków pracy nauczyciela akademickiego będącego sędzią Trybunału Konstytucyjnego, Sądu Najwyższego lub Naczelnego Sądu Administracyjnego.
2.     Umowa o pracę nauczyciela akademickiego, o którym mowa w ust. 1, zawarta na czas określony, staje się z dniem objęcia stanowiska sędziego umową o pracę na czas nieokreślony.
3.      W przypadku nauczyciela akademickiego, o którym mowa w ust. 1, który utracił urząd sędziego albo utracił uprawnienie do stanu spoczynku, nie stosuje się ograniczenia, o którym mowa w ust. 1.
4.      Umowa o pracę nauczyciela akademickiego, o którym mowa w ust. 1, który utracił urząd sędziego albo utracił uprawnienie do stanu spoczynku, wygasa, z wyłączeniem sytuacji zrzeczenia się urzędu sędziego albo uprawnienia do stanu spoczynku”.

A zatem taki zapis nie dość, że niejako wzmacnia patologiczną wieloetatowość (dwa etaty to też ‘wiele’), to uczelnie mają zatrudniać takich sędziów dożywotnio, bez względu na to, jaki potencjał intelektualny sobą reprezentują. Nawet jak sędzia popadnie w demencję starczą, nie będzie można z nim rozwiązać umowy o pracę ani zmienić warunków pracy. Rygory obowiązujące innych uczonych mają się nie stosować do tych sędziów! Czyli wśród równych mają być równiejsi. A zatem w „Konstytucji dla nauki” znalazło się ustawowe potwierdzenie istnienia nadzwyczajnej kasty sędziowskiej, co przecież nie jest zgodne z Konstytucją RP.

Słusznie Rzecznik Praw Obywatelskich zauważył, że „rozwiązanie takie narusza trzy konstytucyjne zasady: zasadę autonomii szkół wyższych, zasadę równości oraz zasadę ochrony pracy”, a przy tym nie było objęte konsultacjami ze środowiskiem akademickim.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy Konstytucja dla nauki jest konstytucyjna?” znajduje się na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Czy Konstytucja dla nauki jest konstytucyjna?” na s. 9 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Domagamy się niezwłocznego usunięcia tablicy, zanim stanie się ona obiektem drwin, szyderstwa i społecznych protestów

List otwarty przedstawicieli środowisk kombatanckich i niepodległościowych przeciw umieszczeniu u stóp pomnika „Bojownikom o Polskość Śląska Opolskiego” tablicy upamiętniającej wybory z 1989 r.

Opole, 19.06.2019

Rada Miasta Opola, Opole, Rynek – Ratusz

My, niżej podpisani przedstawiciele środowisk kombatanckich i działacze niepodległościowi, wyrażamy zdecydowany protest przeciwko umieszczeniu w dniu 2 czerwca br. u stóp pomnika „Bojownikom o Polskość Śląska Opolskiego” tablicy upamiętniającej 30 rocznicę przeprowadzonych w 1989 roku kontraktowych wyborów, będących rezultatem zmowy okrągłego stołu. (…)

Trzeba jasno powiedzieć, że jest to kłamliwa, świadomie narzucona narracja. Ma ona utrwalić w pamięci społecznej zmowę okrągłego stołu i wybory czerwcowe jako mit założycielski III RP i wmówić społeczeństwu kłamstwo o rzekomo pozytywnym ich rezultacie.

Powtarzany jest przy tej okazji inny nieprawdziwy mit o bezkrwawej, ewolucyjnej drodze do wolności, która zapewniła Polsce powrót do rodziny wolnych i demokratycznych narodów Europy. To cyniczna i arogancka teza, która kłóci się z rzeczywistością i prawdą historyczną tamtych lat. Były wszak skrytobójcze mordy dokonywane na niezłomnych przeciwnikach politycznych i patriotach. Mordowani byli księża, działacze Solidarności i patriotyczna młodzież. (…)

4 czerwca nie może być świętem ani wolności, ani demokracji. To symbol zmarnowanej wówczas szansy na wolność, symbol złodziejskiego uwłaszczenia się komunistycznej nomenklatury, symbol ludzi wyrzucanych na bruk ze swoich zakładów pracy celowo doprowadzanych do upadłości. To symbol grubej kreski, która zapewniła bezkarność zbrodniarzom. To w końcu symbol zdrady fałszywych elit, które dogadały się ponad głowami społeczeństwa z komunistami, którzy powinni znaleźć się w 1989 roku na śmietniku historii.

4 czerwca nie może być świętem Polaków i polskich sukcesów gospodarczych w obliczu grabieży majątku narodowego i krzywd oraz nierówności społecznych, jakie ta operacja po sobie pozostawiła . Może być jedynie świętem wyobcowanych ze społeczeństwa fałszywych, egoistycznych elit. W rzeczywistości jest to data symbolizująca zdradę ideałów wolności i bezpowrotnego zaprzepaszczenia ogromnej szansy na jej odzyskanie w 1989 roku.

Umieszczenie tablicy zawierającej kłamliwą propagandę o wyborach kontraktowych z 4 czerwca 1989 roku obok tablic Powstańców Śląskich, Kadetów Lwowskich oraz tablicy z Pięcioma Prawdami Polaka jest nieuprawnioną próbą podniesienia tych wyborów do rangi czynu zbrojnego. Jest także profanacją miejsca patriotycznych manifestacji Opolan.

Domagamy się zatem niezwłocznego usunięcia tablicy, zanim stanie się ona obiektem drwin, szyderstwa i społecznych protestów o prawdę historyczną.

Sygnatariusze:
Wojewódzka Rada Konsultacyjna ds. Działaczy Opozycji Antykomunistycznej oraz Osób Represjonowanych z powodów Politycznych w Opolu – Przewodniczący Rady Bogusław Bardon
Opolskie Stowarzyszenie Pamięci Narodowej – Prezes Jerzy Łysiak
Towarzystwo Kulturalno-Oświatowe „Polski Śląsk” – Prezes Bogusława Nabzdyk-Kaczmarek
Klub Gazety Polskiej w Opolu – Z-ca Przewodniczącego Wiesław Ukleja

Cały list otwarty środowisk kombatantów i działaczy niepodległościowych do Rady Miasta Opola znajduje się na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

List otwarty środowisk kombatantów i działaczy niepodległościowych do Rady Miasta Opola na s. 5 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jeszcze w latach 30. XIX w. szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków…

Tymczasem pod wpływem oddziaływań austriackich i rosyjskich część kleru Ukrainy oraz zdominowana przez niego raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęła się określać jako odrębna narodowość.

Stanisław Orzeł

Narodziny narodów w XIX w., czyli łączenie całych społeczeństw – oprócz kręgów panujących politycznie (szlachty, magnaterii, dynastii książęcych, królewskich i cesarskich), również mieszczaństwa i chłopstwa, określonych w czasach rewolucji francuskiej jako stan trzeci, który jest wszystkim – przebiegały różnie w zależności od tego, czy naród wcześniej miał państwo, czy nie. W tym drugim przypadku małe lub młode narody uruchamiały procesy destrukcji istniejących wówczas państw. Taki był „wkład” kozaczyzny ukraińskiej w upadek Rzeczypospolitej szlacheckiej.

W XIX wieku Polacy i Ukraińcy – jedni i drudzy pod rozbiorami – musieli w różny sposób walczyć o swobodny rozwój narodowo-kulturalny: Polacy o odrodzenie państwowości, a lud Ukrainy o uznanie, że jest narodem odrębnym zarówno od Rosjan jak i Polaków, a następnie – o prawo do utworzenia własnego państwa w warunkach kolonialnej polityki imperialistycznych mocarstw – Rosji i Austrii.

Na zagrabionych przez nie Kresach Wschodnich upadłej Rzeczypospolitej rodzący się narodowy ruch ludów zamieszkujących ziemie Ukrainy nie miał wówczas wystarczającej mocy państwotwórczej. Miał jednak dość siły demograficznej, by – dążąc do kulturowego odróżnienia się od Rosjan, a zwłaszcza Polaków – stać się atrakcyjnym narzędziem obu zaborców do osłabiania pozycji ekonomicznej i politycznej trwających tam od czasów Rzeczypospolitej polskich środowisk panujących: magnackich i szlacheckich.[related id=79248]

Ten potencjał najpierw uruchomiły władze austriackie w Galicji. Trop w trop za polityką Habsburgów wobec mieszkańców ziem ukraińskich podążyła polityka drugiego zaborcy, pozostającego pod panowaniem niemieckich dynastii: Rosji. Tzw. dynastia Romanowych od czasów Piotra III i jego żony, Katarzyny II zwanej „Wielką”, nie była bowiem dynastią rosyjską. Piotr III urodził się jako Karl Peter Ulrich von Holstein-Gottorp i nawet jako imperator Rosji nigdy nie nauczył się poprawnie mówić po rosyjsku, a czuł się (i był) dziedzicem niemieckiego księstwa Holstein (Holsztyn). Jego sławetna małżonka urodziła się jako Sophie Friederike Auguste von Anhalt-Zerbst i była ostatnią z rodu anhalcką księżniczką z dynastii askańskiej. Tej samej, którą założył Albrecht Niedźwiedź, margrabia Marchii Północnej, założyciel Marchii Brandenburskiej na terenach podbitych i wymordowanych plemion Słowian połabskich Brzeżan i Wkrzan. (…)

Problem w tym, że jeszcze w latach 30. XIX stulecia szlacheccy patrioci polscy uważali rusińską ludność Ukrainy za regionalną odmianę Polaków. Tymczasem pod wpływem oddziaływań austriackich i rosyjskich część kleru prawosławnego i greckokatolickiego Ukrainy oraz zdominowana przez niego raczkująca inteligencja rusińskiej Ukrainy zaczęła się określać jako odrębna narodowość, dążąca do samodzielności od polskich panów.

W efekcie tak pod zaborem rosyjskim jak i austriackim tzw. przebudzenie narodowe ukraińskich Rusinów, które było jednym ze źródeł procesu tworzenia się nowoczesnego narodu ukraińskiego, dokonało się w pierwszej połowie XIX w. w konfrontacji z niepodległościowym ruchem Polaków. Konfrontację tą od początku wykorzystywały niemieckojęzyczne władze zaborcze Rosji i Austrii.

Wbrew apologetom cesarsko-królewskiej belle époque w Galicji, warto pamiętać – jak przypomina I. Rajkiwski (Stosunki ukraińsko-polskie w XIX w.), że imperialna polityka „dziel i rządź” była stosowana nie tylko przez władze Rosji, ale i przez władze austriackie, które połączywszy polskie i rusińskie ziemie etniczne w jednej prowincji z centrum we Lwowie, przeciwdziałały zbliżeniu ukraińsko-polskiemu, które było stymulowane zagrożeniem ze strony Imperium Rosyjskiego. Pierwszym przejawem tych manipulacji habsburskich było w 1817 r. urzędowe narzucenie Rusinom w Galicji obowiązku nauki w tzw. łacince, czyli zapisywanej w alfabecie łacińskim mowie Rusinów – wbrew starocerkiewnym tradycjom ludów Ukrainy. Na efekty tej decyzji nie trzeba było długo czekać. W 1827 r. w Moskwie Michaiło Maksymowicz opublikował Małorossijskije piesni, czyli Pieśni Małoruskie, bo tak władze imperium carów nazywały tereny Ukrainy.

(…) rusińscy chłopi z Kijowszczyzny i innych terenów Ukrainy odegrali decydującą rolę w klęsce powstania listopadowego: w większości nie poparli zrywu „polskich panów”, co nie pozwoliło powstaniu na Kresach nabrać rozmachu i wesprzeć rajd Dwernickiego, a w niektórych sytuacjach swoją postawą wręcz zablokowali i stłumili polskie zarzewia powstańcze. Dlatego nie jest przesadą twierdzenie, że taka polityczna postawa ludu ukraińskiego w roku 1831 jest cezurą narodzin szerokiego ukraińskiego ruchu „przebudzenia narodowego”.

Klęska powstania listopadowego, a szczególnie szlachty polskiej na Wołyniu, Podolu i Kijowszczyźnie również w tym sensie stanowiła przełom i przyczyniła się do umasowienia ukraińskiego ruchu narodowego, że uświadomiła wielu chłopom ukraińskim słabość polskiego panowania na tych ziemiach. U wielu z nich musiało nastąpić rozróżnienie własnych zbiorowych interesów politycznych od interesów Polaków. Co więcej – niejeden Ukrainiec zaczął sobie uświadamiać, że to nie on, jako chłop, jest faktycznie zależny od polskiego pana, ale odwrotnie: to polscy właściciele majątków są zależni od rusińskich chłopów. I choć na co dzień, gospodarczo i w sensie prawnym, „polscy panowie” mogli wymuszać swoją wolę na ukraińskich poddanych, ale w razie konfrontacji – musieli się liczyć z ich zbiorowymi reakcjami…

Ten konflikt interesów ludów zamieszkujących ziemie Ukrainy w bezwzględny sposób wykorzystywały władze rosyjskie i austriackie, posługując się m.in. coraz bardziej rozbudowanymi agenturami tajnych służb i coraz liczniejszymi renegatami lub zdrajcami w obu środowiskach.

W Galicji również klęska powstania, widok pobitych oddziałów Dwernickiego i rozproszonych oddziałów partyzanckich internowanych po austriackiej stronie czy zbiegów z rosyjskiej części Ukrainy zmienił sposób reagowania środowisk rusińskich na polską dominację w życiu kulturalnym i publicznym.

Cały artykuł Stanisława Orła pt. „Manipulacje Rosji i Austrii a przebudzenie narodowe na Ukrainie” znajduje się na s. 6-7 lipcowego „Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Stanisława Orła pt. „Manipulacje Rosji i Austrii a przebudzenie narodowe na Ukrainie” na s. 6-7 lipcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 61/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jerzy Mikocki (opozycjonista): Gdybym nie wyjechał z Polski, mojej żonie i dziecku mogłaby stać się krzywda

Fan Radia Wolna Europa, Jerzy Mikocki stworzył w Żywcu własną tajną grupę opozycyjną. Był tak niewygodny dla komunistycznych władz, że kazali mu opuścić Polskę.

Jerzy Mikocki, mieszkaniec Żywca, działacz opozycyjny, społecznik, wspomina czasy dzieciństwa, w których z przejęciem słuchał Radia Europa:

Radio to podstawa bytu człowieka.

Słuchanie wolnych audycji, podczas stanu wojennego, zainspirowało go do stworzenia własnej tajnej grupy opozycyjnej, która zajmowała się tworzeniem i drukowaniem ulotek, a także pisaniem wolnościowych haseł na murach. Po jakimś czasie doszły do niego sygnały o tym, że interesuje się nim policja:

Docierały do mnie sygnały, że jestem poszukiwany.

Pewnego dnia dostał wezwanie na komendę, a  jeden z milicjantów, zakomunikował mu, że powinien wyjechać z Polski. Milicjant dał mu jasno do zrozumienia, że jego żonie i dziecku coś się może stać. Ten stwierdził, że z komuną nie wygra i opuścił Polskę. Już na drugi dzień od tego zdarzenia, paszport z jego imieniem i nazwiskiem czekał na odbiór.  Mikocki, tułał się po Stanach Zjednoczonych, był w Afryce, czy Hiszpanii.

Zawsze marzyłem o Ameryce.

Następnie w wolnej Polsce, Jerzy Mikocki wrócił do kraju. W 2000 r. otworzył dom Maria — Stowarzyszenie Pomocy Bezdomnej Matce, a także bez powodzenia startował w wyborach.

Gość „Poranka WNET” wspomina, dawne czasy w Żywcu, kiedy bardzo dobrze w  tych rejonach rozwijał się przemysł. Mikocki szczególną uwagę zwraca na starą  papiernię, w której, w latach 60 grupa pracowników wyprodukowała, na maszynach przedwojennych, papier, którego jakość była tak dobra, że udało im się wydrukować całą serię dolarów amerykańskich.

Nie dało się ich odróżnić od orginału.

Posłuchaj całej rozmowy już teraz !

A.M.K./M.K.