Najwyższy czas na wypracowanie polskiej strategii narodowej, gwarantującej uniezależnienie się od zagranicy

Potrzebujemy samodzielnego polskiego myślenia i polskiego rozwiązania problemów – w opozycji do niemieckiego rozwiązania dla podbijanych terytoriów, przyjętego entuzjastycznie przez rząd PO-PSL.

Jan A. Kowalski

Na czym polega elita państwowa i jaka jest jej rola w funkcjonowaniu narodu i państwa przedstawię na przykładzie Niemiec, naszego sąsiada i partnera handlowego. W napisanej w roku 2010 (drukowanej w odcinkach w „Kurierze WNET, numery 27/2016–37/2017) Wojnie, którą właśnie przegraliśmy wykazałem, w jaki sposób Niemcy wygrały światowe zawody pn. globalizacja. Dokonały tego jako jedyne państwo europejskie, przy okazji podporządkowując gospodarczo i polityczne pozostałe państwa Unii Europejskiej, stare i nowe. Dokonała tego w sposób przemyślany i zaplanowany (Agenda 2000) niemiecka elita państwowa: polityczna, społeczna i gospodarcza, przy wykorzystaniu potencjału niemieckiego państwa i narodu.

Gdy reszta Europy ocknęła się w roku 2009, przerażona wizją upadku gospodarczego i finansowego własnych państw, Niemcy jako jedyne państwo europejskie odnotowały 110-miliardową nadwyżkę finansową. (Od tego czasu Niemcy powiększają swoją przewagę aż do kwoty 250 miliardów euro za ostatnie dwa lata).

W Wojnie… wspomniałem koncepcyjną pracę Ottona Baringa, udekorowanego później najwyższymi odznaczeniami państwowymi. Nie wspomniałem o jednym: o tym, że zwykły niemiecki Schmidt dopiero w roku 2010 zorientował się, że uczestniczył w kolejnym niemieckim planie podboju Europy. I ucieszył się tak bardzo, że w roku tym po raz pierwszy liczba zwolenników euro osiągnęła przewagę nad zwolennikami starej dobrej marki, i to w stosunku 75 do 25%.

Jednak projekt pn. euro, który pozwolił Niemcom na tak ogromne zwycięstwo, właśnie wyczerpuje swoje rezerwy. Wygrać dzięki euro – czemu nie? Ale teraz, w sytuacji stagnacji gospodarczej w Europie i trudności z finansami państwowymi Francji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch i Grecji, odpowiedzialność za każde nieniemieckie euro w żadnej mierze nie leży w interesie Niemiec. Zatem w ciągu najbliższych paru lat powinniśmy się spodziewać zmiany w narracji niemieckiej elity państwowej. Zwykłemu Niemcowi i Europejczykowi zmiana ta zostanie przedstawiona przez całkowicie zależną od tejże elity niezależną niemiecką prasę jako niemiecka narodowa konieczność i powinność. I okaże się z niej, że Niemcy naprawdę już dłużej nie są w stanie finansować projektu pn. euro. I dla dobra wszystkich Europejczyków wracają do marki. Honorując, rzecz jasna, każde wyprodukowane wcześniej euro, niemieckie euro.

Niemiecka operacja podboju Europy trwała 20 lat. Już zatem rozumiecie, drodzy Czytelnicy, skąd to moje wołanie. Nasz najlepszy premier, Mateusz Morawiecki, ogłosił właśnie przyszły rok jako pierwszy rok bez deficytu budżetowego. Co oznacza, że prawdopodobnie pierwszy raz po roku 1991 nie będziemy musieli pożyczać pieniędzy, żeby wystarczyło nam na przeżycie. Jest to ogłoszone w „naszej” prasie jako fantastyczna wiadomość. W sytuacji 300-miliardowego zagranicznego długu dolarowego, który w każdej chwili może zostać odpalony do wywołania kryzysu finansowego w naszym państwie. Mieliśmy przykład Rosji po agresji na Ukrainę, jak taka operacja może wyglądać. Jednak, w odróżnieniu od Rosji, nie mamy nafty i gazu, żeby ją przetrwać.

Nie zamierzam zbytnio czepiać się premiera Morawieckiego. Nie kradnie i próbuje dobrze zarządzać państwem; na miarę systemu, w którym funkcjonuje. W porównaniu do czasów 8-letniej smuty, gdy Platforma Obywatelska udawała, że rządzi, a kradli wszyscy krewni i znajomi królika – rzecz nie do przecenienia.

Jednak nie jesteśmy wyspą. I samo dobre rządzenie w ramach złego systemu niczego nie załatwi. Bo nasz najlepszy rząd nie steruje światowymi rynkami, giełdą w Nowym Jorku i funduszami spekulacyjnymi. Dlatego najwyższy już czas na wypracowanie polskiej strategii narodowej, gwarantującej uniezależnienie się od zagranicy, zwłaszcza od Niemiec. I na budowę polskiego bogactwa narodowego w oparciu o potencjał wewnętrzny.

W sytuacji globalnej presji i braku polskich korporacji globalnych, jako przeciwwaga i mocny gracz na rynku musi być wykorzystany polski kapitał państwowy. Kapitał spółek skarbu państwa mogący zainwestować środki potrzebne do rozwoju polskiej infrastruktury gospodarczej. Pisałem przed miesiącem o naszych emeryturach – wyzwaniu, przed jakim stoimy i jakiego nie da się obejść ani przeskoczyć. To jeden z obszarów, które jak najszybciej muszą zostać dobrze zdiagnozowane i uleczone. Kolejne dwa to zdrowie nas wszystkich i budownictwo. To trzy obszary, które dla większości z nas, nie tylko dla rządzących, wydają się być największą zmorą. Tymczasem przy umiejętnym podejściu mogą okazać się trzema filarami pod przyszłą zamożność naszego państwa.

Ulokowanie naszych oszczędności na starość w realnej gospodarce narodowej, obsługującej nasze podstawowe potrzeby życiowe, nie tylko rozwinie polską gospodarkę, ale też zapewni nam spokojną starość. Spokojną starość dzięki pomnożonym bezpiecznie oszczędnościom. A nie dzięki napłodzeniu kilku milionów Polaków, o czym wszyscy gadają, a nikt nie chce robić.

I bez szalonego planu gry na giełdzie naszą przyszłością, co proponuje się obecnie.

Jest nas prawie 40 milionów. To, że żyjemy – jemy, pijemy, jeździmy, mieszkamy, chorujemy, a nawet przechodzimy na emeryturę – może być mądrze wykorzystane do budowy naszej zamożności osobistej i państwowej. Ale musimy to zrobić sami, angażując nasze polskie mózgi i ręce, i kapitał. I tym właśnie powinna się zająć polska elita polityczna. A swoje myślenie powinna zacząć od zbadania i przygotowania odpowiedniego gruntu, w którym te filary mają zostać osadzone. Naszego polskiego gruntu. Potrzebujemy samodzielnego polskiego myślenia i polskiego rozwiązania problemów – w opozycji do niemieckiego rozwiązania dla podbijanych terytoriów, przyjętego entuzjastycznie przez poprzedni rząd (PO-PSL) jako najbardziej korzystne dla Polski, aż do wiernopoddańczego hołdu złożonego w Berlinie przez ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.

I o taką samodzielną polską elitę narodową wołam. I na taką przed kolejnymi wyborami czekam. A że wybory tuż tuż, to zagłosuję znowu na Prawo i Sprawiedliwość; przynajmniej nie kradną.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „O polską elitę państwową wołanie przed kolejnymi wyborami” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „O polską elitę państwową wołanie przed kolejnymi wyborami” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Czyste powietrze”, ale tylko na papierze. Rozczarowujące efekty rządowego programu

Nadmiar formalności, trudności w składaniu wniosków i niski poziom dopłat- rządowy program walki ze smogiem jest zdaniem krytyków źle pomyślany i nie realizuje zakładanych celów.

Trzeba pamiętać, że to rząd Zjednoczonej Prawicy, po raz pierwszy postawił walkę o czyste powietrze na tak wysokim stopniu politycznym.

Tak w Radiu WNET mówił w lutym 2018 r. wiceminister przedsiębiorczości Piotr Woźny (obecnie prezes Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej). Program „Czyste powietrze” już wówczas krytykował Wojciech Cejrowski, nazywając działania rządu „absurdami władzy, które pięknie wyglądają na papierku”.

Obecnie okazuje się, że rację mieli raczej krytycy niż obrońcy programu. Po roku prowadzenia naboru wniosków rezultaty są skromne – po dofinansowanie zgłasza się, uśredniając, zaledwie niecałe 7 tysięcy osób miesięcznie, a wsparcie otrzymuje znacznie mniej.

Aleksander Brzózka, rzecznik Ministerstwa Środowiska  przyznaje w rozmowie z „Rzecząpospolitą”, że do tej pory złożono 82 tys. wniosków na dofinansowanie o łącznej wartości 2 mld zł. Zapadło 48 tys. pozytywnych decyzji, dotyczących wniosków o kwoty łącznej wartości ponad 915 mln zł. Program przewiduje dofinansowanie wymiany pieca i docieplenia domu, a także takich rzeczy jak: wymiana stolarki okiennej i drzwiowej, instalacja OZE czy montaż rekuperacji, czyli wentylacji mechanicznej z odzyskiem ciepła.

Samorządowcy krytykują rządowy program za biurokracje, utrudniony dostęp do urzędników przyjmujących wnioski i względnie niski poziom dofinansowania. Burmistrz Lidzbarka Warmińskiego Jacek Wiśniowski  stwierdza w rozmowie z „Rz”, że:

Ten program powinien być znacznie prostszy: zgłoszenie elektroniczne, wysłanie faktur pocztą, ewentualna wyrywkowa kontrola realizacji. To by usprawniło działania.

Krytyki nie szczędzą również aktywiści Polskiego Alarmu Smogowego:

W pierwszym roku działania zrealizowano mniej niż 1 proc. założonego celu wymiany 3 mln kopcących kotłów.

Niezadowolonych uspokaja dr Krzysztof Księżopolski z warszawskiej SGH:

Pierwszy krok został zrobiony, program jest poprawiany. Bezsilność lat minionych została przełamana — teraz już żaden rząd nie będzie mógł zamknąć tego programu ot tak sobie, z dnia na dzień.

Budżet programu to 103 mld zł na 10 lat, co średnio dawałoby 10,3 mld na rok. W praktyce jednak na ten rok w budżecie NFOŚiGW zarezerwowano jedynie 1,4 mld zł.
A.P.

Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców. Doktorat wdrożeniowy na temat odpiaszczania stóp!

Środowisko akademickie odważnie chowa głowy w piasek i nie zanosi się na to, aby naukowcy dokonali innowacyjnego wynalazku urządzenia do wyciągania głów akademickich z piasku i wdrożyli go w życie.

Józef Wieczorek

Przed ubiegłorocznymi wakacjami portal Nauka w Polsce informował, że „Naukowcy ułatwią nawet wyjście z plaży”, co winno skutkować wzrostem podupadającego niestety prestiżu polskich naukowców. Po wdrożeniu programu 500+ polskie plaże zapełniają się rodzinami i wynalazek, który ułatwi im wychodzenie z plaży, winien być powitany z entuzjazmem, a reforma Gowina – nieraz krytykowana – zyskać jednak zwolenników. Przecież ma ona stymulować innowacje, pod względem których wciąż pozostajemy w ogonie Europy.

Kiedy Gowin w swej reformie przeforsował doktoraty wdrożeniowe, zespół absolwentów Uniwersytetu Śląskiego, Politechniki Śląskiej oraz Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie podjął się innowacyjnego wyzwania na rzecz efektywnego rozwoju, projektując urządzenie do czyszczenia stóp dla osób opuszczających plaże. Rozwiązanie już opatentowano. Czyli sukces.

Jak wiadomo, nasze plaże są piaszczyste, mimo długotrwałego panowania komunizmu, który jest takim systemem, że i pustynie (a także plaże) może ogołocić z piasku, jak nas uczył nieoceniony Jan Pietrzak (mimo, że nie profesor, a nawet nie doktor). Nam się udało, na naszych plażach piasek jeszcze jest (choć nie zawsze czysty) i może dlatego wielu (także profesorów) uważa, że czego jak czego, ale komunizmu to u nas nie było. Jasne, jakby był, to piasku na plażach byśmy przecież nie mieli. Ale skoro piasek jest, a my na plaże wchodzimy, to nasze stopy mogą się nim oblepić, co, rzecz jasna, w życiu pozaplażowym bywa niewygodne.

W PRL-u wielu plażowiczów oczyszczało stopy z piasku ręcznie, szczególnie ci, którym sylwetka umożliwiała schylanie się. Ale wzrost dobrobytu w III RP spowodował, że wielu plażowiczów nosi brzuchy opadające aż do stóp i schylić się tak nisko nie mają szans, a sam brzuch ich nie wyczyści. Gdzieniegdzie stosowano zatem urządzenia wykorzystujące strumień wody pod ciśnieniem, którym nawet największe grubasy są w stanie obmyć swoje stopy po opuszczeniu plaży.

„Rozwiązanie to jest jednak nieekologiczne i kosztochłonne, wiąże się bowiem ze znacznym zużyciem czystej wody, wymaga też zastosowania odpowiedniej infrastruktury doprowadzającej ją do urządzenia” – tak krytycznie oceniają istniejący przez lata stan rzeczy naukowcy, którzy zaprojektowali innowacyjny wynalazek – urządzenie, w którym „niskociśnieniowy strumień powietrza dokładnie oczyści stopy plażowiczów z piasku oraz innych zanieczyszczeń”.

I dalej:

„Urządzenie składa się z podestu z wbudowaną komorą czyszczenia oraz siedziskiem ułatwiającym wykonanie czynności przez osobę korzystającą z tego rozwiązania. Komora czyszczenia wyposażona jest w zestaw co najmniej sześciu dysz zasilanych niskociśnieniowym strumieniem powietrza i zakończonych silikonowymi fibrylami ułatwiającymi oczyszczanie stóp”.

Jak widać, technologicznie urządzenie jest bez zarzutu, a siedzisko niezbędne dla czyszczącego stopy umożliwia ich oczyszczenie nawet przez grubasów mających problemy z pochylaniem się nad swoim poplażowym losem. Zalety opatentowanego urządzenia podnosiła także „Gazeta Lekarska”, jako że „umożliwi także dezynfekcję stóp osób przebywających np. na basenie”. Urządzenie jest jednak spore, więc niezbędna jest przyczepa do samochodu, ale tych przynajmniej już nie trzeba innowacyjnie wynajdywać.

Korzyści z wynalazku poplażowego urządzenia winny być wszechstronne. Bo i plażowicze będą mogli wrócić z plaż bez piasku na stopach, więc nic nie będzie ich uwierało w życiu miejskim, a i wynalazcy po odniesionym sukcesie mogą liczyć po wakacjach na wręczenie im wdrożeniowych doktoratów, które ministerstwo niewątpliwie im przygotuje, jak tylko sobie stopy oczyści z piasku.

Korzyść dla uczelni będzie też znaczna, bo krzywa doktorska im wzrośnie i utrzymają, a nawet podniosą swoje kategorie mierzone ilością stopni i tytułów naukowych, wdrożeniowych w szczególności.

Niestety podczas krótkiej wizyty na plaży w roku ubiegłym i w tym nie zauważyłem ani jednego takiego urządzenia na polskich plażach. Sądziłem, że ze względu na doniosłość wynalazku może takie urządzenia zostaną zastosowane na innych plażach – niekiedy także piaszczystych – bardziej postępowych krajów Wspólnoty Europejskiej. W końcu kooperacja wspólnotowa jest coraz lepsza.

Kilka godzin w tym roku przebywałem na jednej z plaż włoskich, także piaszczystej, bo mimo okresowego zauroczenia postępową ideologią niemałej części Włochów, komunizmu w tym kraju nie zainstalowano i piasku na przedpolu Apeninów, na brzegach adriatyckich nie brakuje. Piasek ten, podobnie jak piasek plaż bałtyckich, przyczepia się do nóg, ale stosowania polskiego wynalazku do ich odpiaszczenia nie zauważyłem. Ludziska po prostu obmywają nogi wodą z zainstalowanych kranów plażowych i udają się na ulubioną pizzę czy kawę.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Odprawy celne na brytyjskich granicach. Co zmieni się dla firm, jeśli 31 października dojdzie do twardego brexitu?

W przypadku wyjścia UK z Unii Europejskiej bez umowy przywrócone zostaną kontrole celne. Przewidziane są jednak uproszczone procedury dla firm, które się wcześniej zarejestrują.

Brytyjski rząd deklaruje, że próbuje zawrzeć umowę z UE, zakładającą przewidującą stopniowe „wychodzenie”. Należy  się jednak liczyć z możliwością tzw. twardego brexitu. Oznacza on, że od 1 listopada od godziny 0.00 (w Wielkiej Brytanii będzie to 23.00 poprzedniego dnia) towary transportowane przez brytyjską granicę zaczną podlegać odprawom celnym.

Wciąż chcemy mieć na stołach polskie kurczaki i hiszpańskie pomarańcze, więc testujemy system przyspieszonych kontroli granicznych.

Tak mówił „Rzeczypospolitej” brytyjski ambasador w Polsce Jonathan Knott. Dyplomata dodał, że nawet gdy zostaną wprowadzone odprawy celne, ciężarówki jadące do Wielkiej Brytanii z Polski i innych krajów UE nie będą musiały spędzać w punktach granicznych więcej czasu niż dziś.

Przyśpieszona procedura będzie jednak możliwa tylko wtedy, gdy brytyjski odbiorca towarów zarejestruje się dla celów „przejściowych uproszczonych procedur celnych”, które ustanowiono w Wielkiej Brytanii na wypadek twardego brexitu. Umożliwi mu to zgłoszenia na granicy z minimalną ilością informacji i odroczeniem płatności cła. Rejestracji, którą zrobić mogą także polskie firmy z zarejestrowanym w Wielkiej Brytanii biurem, można dokonać na stronie www.tax.service.gov.uk.

Uproszczone procedury mają być dostępne przez kilkanaście miesięcy po twardym brexicie. Nie dotyczyć będą one jednak towarów akcyzowych (tj., alkoholi, wyrobów tytoniowych czy paliw) ani długiej listy artykułów wrażliwych. Należą do nich niektóre leki, chemikalia, broń, ale też żywność jak ryby i przetwory rybne. Takie towary będą podlegały standardowym procedurom celnym.

A.P.

 

Wrzesień 1939: między niemieckim i sowieckim piekłem. Kpt. Henryk Kalemba – jeden z tysięcy poległych w Katyniu

„Wam, waszym żonom, dzieciam, braciam i siostram ugraża głodna śmierć i zniszczenie. W te ciężkie dni dla Was potężny Związek Radziecki wyciąga Wam ręce braterskiej pomocy. Nie przeciwcie się”.

Zdzisław Janeczek

Henrykowi Kalembie dane było doświadczyć dramatu kresu II Rzeczypospolitej. Po zmobilizowaniu w czerwcu 1939 r. został mianowany porucznikiem w 73 Pułku Piechoty (w latach 1918–1920 dowodzonym przez ppłk. Kazimierza Zentkellera, późniejszego dowódcę III powstania śląskiego), podległym 23 Dywizji Piechoty w Okręgu Korpusu nr V. Jako dowódca kompanii uczestniczył w kampanii wrześniowej. Udział w niej Kalemby możemy prześledzić, zapoznając się ze szlakiem bojowym katowickiego 73 Pułku Piechoty, który zgodnie z wyhaftowaną na rewersie sztandaru sentencją „Honor i Ojczyzna”, stanął do boju z niemieckim najeźdźcą jako jedna z jednostek Armii „Kraków”.

W dniach 1–3 IX 1939 r. brał udział w bitwie granicznej. 2 IX chlubnie zapisał się w boju pod Wyrami z formacjami 8. i 28. Dywizji Piechoty Wehrmachtu, 9 IX walczył pod Pacanowem, 11 IX pod Osiekiem, następnie 16 IX pod Biłgorajem, Solą i w dniach 19–20 IX stoczył ostatni, 22-godzinny bój pod Tomaszowem Lubelskim. Ślązacy do końca zachowali żelazną dyscyplinę i wojskowy szyk. Jedna z ich formacji, przemaszerowując przez Lublin, wzbudziła zachwyt i podziw mieszkańców: szli jak na defiladzie, równym, sprężystym krokiem, zachowując przepisowe odstępy, błyskając stalą bagnetów, wybijając rytm uderzeniami podkutych obcasów o bruk. Zwracali uwagę czystością mundurów i butów. (…)

H. Kalemba, wydostawszy się z niemieckiego kotła na Lubelszczyźnie, w jakim znalazł się 73 PP, za Bugiem zetknął się z rzeczywistością, która przypominała mu rok 1920.

Narracja na ten temat pozbawiona jest niestety szczegółów, ale w pewnym sensie ich brak rekompensuje przywołanie atmosfery tamtych czasów, przedstawionych jako okres schyłku i rozpadu. Od 12 IX bronił się Lwów m.in. z udziałem RKU Pszczyna, szwadronu zapasowego 3 Pułku Ułanów Śląskich i śląskiego Batalionu Obrony Narodowej mjr. Franciszka Głowy. Najpierw miasto nad Pełtwią szturmowały tylko jednostki Wehrmachtu, po 17 IX pojawiły się formacje Armii Czerwonej.

Porucznik H. Kalemba zobaczył znajomy mu sprzed lat widok: brudnych, spoconych żołnierzy roztaczających wokół siebie nieprzyjemną woń dziegciu. Kawalerzyści zamiast strzemion mieli powrozy, karabiny na sznurkach, twarze złowrogie i zacięte, czasami skośnookie, policzki niegolone, a na czapach czerwone gwiazdy. Traktami ciągnęły oddziały konnicy, posuwające się w szyku, truchtem, za nimi jechały wozy taborowe. Zdumienie budził autobus zaprzężony w czwórkę koni w poręcz, tj. obok siebie. Na jednym z nich jechał wierzchem krasnoarmiejec, jak w zaprzęgu działowym. W środku pojazdu siedzieli oficerowie. Sowieci konie mieli po części jeszcze swoje, małe, kudłate, przeważnie karej lub szarogniadej maści, ale już trafiały się także rosłe i ładne, uprowadzone z dworskich stadnin. (…)

Do rąk H. Kalemby trafiła ulotka propagandowa, której treść i polszczyzna wprawiły go w zdumienie:

„Rzołnierze Armii Polskiej! Pańsko-Burżuazyjny Rząd Polski, wciągnąwszy was w awanturniczą wojnę, pozornie przewaliło się. Ono okazało się bezsilnym rządzić krajem i zorganizować obronu. Ministrzy i generałowie, schwycili nagrabione imi złoto. Tchórzliwie uciekli, pozostawiając armię i cały lud Polski na wolę losu. Armia Polska pocierpiała surową porażkę, od którego ona nie oprawić w stanie się. Wam, waszym żonom, dzieciam, braciam i siostram ugraża głodna śmierć i zniszczenie. W te ciężkie dni dla Was potężny Związek Radziecki wyciąga Wam ręce braterskiej pomocy. Nie przeciwcie się Robotniczo-Chłopskiej Armii Czerwonej. Wasze przeciwienie bez korzyści i przerzeczone na całą zgubę. My idziemy do Was nie jako zdobywcy, a jako wasi braci po klasu, jako wasi wyzwoleńcy od ucisku obszarników i kapitalistów. Wielka i niezwolczona Armia Czerwona niesie na swoich sztandarach procującym, braterstwo i szczęśliwe życie. Rzołnierze Armii Polskiej! Nie proliwacie daremnie krwi za cudze Wam interesy obszarników i kapitalistów. Was przymuszają uciskać białorusinów, ukraińców. Rządzące kołe Polskie sieją narodową różność między polakami, białorusinami i ukraińcami. Pamiętajcie! Nie może być swobodny naród, uciskające drugie narody. Pracujące białorusini i ukraińcy – Wasi pracujące, a nie wrogi. Razem z nami budujcie szczęśliwe dorobkowe życie!”

(…) Według relacji naocznego świadka, por. H. Kalemba, uniknąwszy niewoli niemieckiej, dostał się jeszcze we wrześniu 1939 r. do sowieckiej, w założonym w 1540 r. przez hetmana Jana Tarnowskiego Tarnopolu. (…) Rozpoczął się w życiu H. Kalemby ponad półroczny okres koszmarnych nocy więziennych. W Tarnopolu przesłuchania aresztowanych, inwigilacje, prowokacje, wszystko to było na porządku dziennym. Instrumentem śledczym NKWD stosowanym wobec miejscowych był, obok szerokiego asortymentu tortur (konwejer, stójki, siedzenie nago na nodze odwróconego taboretu, bicie po żebrach, łamanie grzbietu, ujeżdżanie wierzchem), głód i szantaż losami bliskich. Dlatego wielu z nich decydowało się na zmianę nazwisk, imion i dat urodzenia dzieci. Śledztwa były nadzwyczaj brutalne, dokładne i drobiazgowe. Celem ostatecznym oprawców było: zmiażdżyć moralnie i pozbawić godności przesłuchiwanego. H. Kalemba mógł być szczęśliwy, że jego rodzina mieszkała w Siemianowicach Śl. na dalekim Górnym Śląsku, a nie w Tarnopolu, Brodach, Stanisławowie czy we Lwowie.

Po pewnym czasie ze stolicy Podola jeniec został przeniesiony do nadgranicznych Podwołoczysk nad Zbruczem, gdzie mieściła się strażnica Korpusu Ochrony Pogranicza, a następnie do Kozielszczyzny, wsi w dwudziestoleciu międzywojennym leżącej przy granicy polsko-radzieckiej po stronie sowieckiej w obwodzie mińskim; wreszcie trafił do Kozielska nad Żyzdrą nieopodal Kaługi, skąd napisał krótki list (notkę) z 29 XI 1939 r. i kartkę pocztową z 19 II 1940 r. Został tam osadzony w tzw. Pustelni Optyńskiej – w XVIII-wiecznym monastyrze, na którego terenie w latach 1939–1940 funkcjonował sowiecki obóz jeniecki dla Polaków. W zachowanej korespondencji starał się uspokoić rodzinę. W notce listopadowej pisał: „Moi Najmilsi! Znajduję się na terenie SSSR–ZSRR. Jestem cały i zdrowy, czego się i od Was spodziewam. Bóg niech Was ma w opiece i pozdrawiam Was wszystkich. Henryk”. Żona i córka ucieszyły się, że trafił do sowieckiej, a nie niemieckiej niewoli. Nie wiedziały, bo nie mógł im napisać, że był to obóz śledczy, w którym na potrzeby NKWD pod kierownictwem kombryga (generał-majora), prawdopodobnie Wasilija Michajłowicza Zarubina, rozpracowywano każdego internowanego.

W ostatnim liście z Kozielska, datowanym 19 II 1940 r., można między wierszami wyczytać oznaki niepokoju i ślady cierpienia. Od prawie pół roku żył w świecie nękanym przemocą i niedoborami spowodowanymi wojną. (…) Krew i łzy lały się strumieniami. Równocześnie wyczuwał niebezpieczeństwo grożące jego rodzinie, która była zdana na łaskę okupanta niemieckiego. Radził przeprowadzkę do Generalnej Guberni. Gdzieś w głębi duszy rodził się także niepokój o własną przyszłość. W trwodze i on nie mógł być pewien jutra.

Jak trafnie to ujął Florian Czarnyszewicz, autor Nadberezyńców, „chwile wyczekiwania śmierci straszniejsze bywają niż sama śmierć”.

Na co dzień myślał o swojej rodzinie. Toteż pisał: „Najdroższa Broniu, Dzidziuniu i Wszyscy w domu! Otrzymałem 12 II br. Wasz miły list, za który serdecznie dziękuję i który mnie bardzo rozweselił. Moi Najmilsi! Jak z mieszkaniem? Czy wszyscy żyją? Rodzice obojga stron, bracia, siostry? Czy wszyscy pracują? Pozdrówcie Wszystkich i uściśnijcie Ich ode mnie. Gdzie ty moje Złotko (Józefo – Z.J.) pracujesz? A ty Ukochana Broniu czy pobierasz zasiłek po mnie? Bo jak wynika z listów kolegów, to żony niektórych otrzymują około 47 zł. Czy złote kursują? Moi Najdrożsi! Zlikwidujcie mieszkanie i bądźcie do mego powrotu u Babci (Wiktorii Jędruskowej – Z.J.) na Saturnie. Resztę ja załatwię. Dbajcie tylko o Wasze cenne zdrowie. Ja już zupełnie zdrowy i mam drugą gwiazdkę. Bardzo tęsknię za Wami i niepokoję się o Was ale poruczam wszystko Bogu. Kiedy się zobaczymy, nie wiadomo. Jest tu kilku Panów z Siemianowic, a nawet w Kozielszczyźnie był Koczy i Kocek z Dębu oraz Buk z Wełnowca. Bardzo dużo przeżyłem i nie wiem co nas jeszcze czeka. Zatem bądźcie ostrożne, nie wychodźcie, piszcie mi częściej gdyż ja mogę raz na miesiąc. Całuję Was Najdroższa Żonusiu i Córuniu mocno i ściskam. Wasz Ojciec. Serdeczne pozdrowienia dla wszystkich obojga stron. Przyślij mi notes i papier”.

Otrzymawszy prawo do korespondencji, musiał podawać swój adres pocztowy jako „Dom wypoczynkowy im. Gorkiego” w Kozielsku. Dla bezpieczeństwa swojej rodziny (był poszukiwany przez gestapo) pisał do Wiktorii Jędruskowej, przebywającej w tym czasie u pana Trojaka, zamieszkującego posesję przy ulicy Katowickiej w Czeladzi. Informował, iż przyznano mu drugą gwiazdkę, co znaczyło, iż otrzymał awans na porucznika. Starał się w ten sposób odwrócić uwagę najbliższych od grożących mu niebezpieczeństw. Był to ostatni pozostawiony przez niego ślad życia. Pozostała mu już tylko wiara. Bo jak napisał F. Schiller: „Kto się Boga boi, ten się nikogo bać nie potrzebuje”. (…)

W dziele zagłady Sowieci mieli doskonałych wspólników. Komunistycznych filii Katynia można doszukiwać się także w niemieckich obozach, m.in. w Auschwitz i Buchenwaldzie, gdzie sympatycy J. Stalina, nawet jako więźniowie, likwidowali polskich faszystów, tj. sanacyjnych oficerów.

(…) „Wszyscy polscy oficerowie są wrogami proletariatu! Wszyscy byli indoktrynowani do walki z komunizmem i socjalizmem. Żaden z nich nie może być reedukowany do pracy dla dobra ojczyzny! Są zdecydowanie kontrrewolucyjnym elementem antysocjalistycznym, który musi być zniszczony […] Zadaniem Sowietów jest uwolnienie [Polski – Z.J.] od faszystów i zbudowanie prawdziwego społeczeństwa socjalistycznego”.

Cały artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba (cz. VI) Między niemieckim i sowieckim piekłem” znajduje się na s. 6, 7 i 11 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Zdzisława Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba (cz. VI) Między niemieckim i sowieckim piekłem” na s. 6–7 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej, ale to kompetencje i osiągnięcia powinny decydować, a nie antyszambrowanie

Należę do najaktywniejszych legislacyjnie posłów obecnej kadencji. Moje miejsce na liście to sygnał dla innych, że nie warto zajmować się poprawą jakości naszego prawa, bo nie będzie to docenione.

Jolanta Hajdasz, Bartłomiej Wróblewski

Z jakimi uczuciami startuje się do Sejmu z szóstego miejsca na liście?

Szóste miejsce na liście ma swoje dobre i złe strony, ale przyzwyczaiłem się do ciężkiej pracy. Już w 2015 r. nauczyłem się, że to nie numer na liście liczy się najbardziej, tylko kandydat, jego program i jego osobiste zaangażowanie.

Wtedy miał Pan 11 miejsce na liście i mimo to zdobył Pan dla Prawa i Sprawiedliwości jeden z trzech mandatów w Poznaniu.

Cztery lata temu miałem drugi wynik na liście. Zaufało mi ponad 14 tysięcy osób. Liczę na nich także w tym roku. Mam nadzieję, że praca organiczna, którą prowadzę w Wielkopolsce, przyniesie dodatkowe owoce. Przyznam także, że zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej. Ale trzeba jednak dodać, że taka sytuacja ma także istotne negatywne konsekwencje. Należę do najbardziej aktywnych legislacyjnie posłów tej kończącej się kadencji, więc to moje miejsce na liście to sygnał dla innych, że nie warto zajmować się poprawą jakości naszego prawa, bo później wcale nie będzie to jakoś specjalnie docenione. Równie niepokojący jest aspekt polityczny. W Poznaniu i aglomeracji poznańskiej PiS jest w trudnej sytuacji, bo dominuje u nas żywioł lewicowo-liberalny. I sytuacja się w ostatnich latach pogarsza.

Jeśli najbardziej aktywny poseł w Wielkopolsce, jak dość powszechnie jestem określany, parlamentarzysta, który rzuca wyzwanie Platformie Obywatelskiej, dostaje szóste miejsce na liście, jest to sygnał dla naszych radnych wszystkich szczebli, że to nie praca, a inne czynniki decydują o awansach.

Tak nie powinno być. To praca, kompetencje i osiągnięcia powinny być decydujące, antyszambrowanie mniej. (…)

Którymi sprawami spośród tych, jakimi się Pan zajmował, jest Pan najbardziej usatysfakcjonowany? Co jest taką dobrze wykonaną pracą, która przyniosła efekty?

Są cztery obszary, w których byłem mocno zaangażowany. To sprawy ideowe, które są fundamentem naszej państwowości i naszej cywilizacji. Najważniejszą dla mnie sprawą było przygotowanie i złożenie wraz z 107 koleżankami i kolegami posłami wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zbadania konstytucyjności aborcji eugenicznej. Ten wniosek jest w Trybunale od października 2017 r. i nadal czekamy na wyrok. Drugi to praca legislacyjna w Sejmie. Mam satysfakcję, że należałem do najbardziej aktywnych posłów.

To prawda; aż 39 razy był Pan posłem sprawozdawcą, co sytuuje Pana na szóstym miejscu spośród 460 posłów… To bardzo dobry wynik.

Było wiele ważnych ustaw, w uchwalenie których bezpośrednio się zaangażowałem, w tym m.in. o rejestrze pedofilów, o osobach represjonowanych w czasach PRL, o darmowej pomocy prawnej. Włączyłem się w prace nad nowelizacją kodeksu postępowania administracyjnego, postępowania karnego czy ustawy o ustroju sądów powszechnych. Przypomnę tylko, iż była to jedyna ustawa z pakietu ustaw sądowych, której 2 lata temu nie zawetował prezydent Andrzej Duda.

Trzeci obszar to sprawy związane z pracą w zakresie dyplomacji parlamentarnej. Byłem m.in. przewodniczącym polsko-niemieckiej grupy parlamentarnej i wiceprzewodniczącym polsko-brytyjskiej grupy parlamentarnej. Staraliśmy się wzmocnić naszą pozycję, utrzymując dobre relacje z parlamentami z tych państw. Czwarty obszar to praca na terenie mojego okręgu wyborczego, gdzie po wyborach 2015 r. poważnie potraktowałem hasło rzucone przez prezydenta Dudę o pomocy prawnej dla obywateli. (…) Łącznie przez te nasze biura przewinęło się około 7 tysięcy osób. Ta część pracy przyniosła mi bardzo dużo satysfakcji.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z posłem Bartłomiejem Wróblewskim pt. „Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Jolanty Hajdasz z posłem Bartłomiejem Wróblewskim pt. „Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej” na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nawet w złych czasach w ludziach rodzą się dobre uczucia. To nie narodowość czyniła w czasie wojny z człowieka zwierzę

Wujek przeżył dzięki fachowej opiece Rusa – wspominała często starka. Nikt z rodziny nie wie, czy ten oficer, który wkrótce udał się w dalszą drogę, by bić giermańca, przeżył i czy wrócił do swoich.

Tadeusz Puchałka

Zanim zdecyduję się na przelanie wspomnień na papier, bo pamięć jest zawodna i wiek robi swoje, zacytuję słowa mojej starki, które nieco później często powtarzała moja mama podczas wielu wspomnieniowych spotkań rodzinnych: „Hitler wygnał naszych mężów, ojców, braci i synów z domów i pognał ich w daleki świat, każąc im walczyć o wartości, które w większości przypadków każdemu z nich były obce, a wrócili do domów często dzięki wrogom, do których na początku kazano im strzelać”… (…)

Młody Alojzy Klose był lokalną gierałtowicką złotą rączką – potrafił nie tylko naprawić, ale i wyprodukować wiele potrzebnych w gospodarstwie urządzeń. Motocykle nie stanowiły dla niego tajemnicy i nie tylko je naprawiał, ale z nimi rozmawiał po swojemu (często trochę z przekąsem mawiał, że z maszyną można szybciej znaleźć wspólny język aniżeli z człowiekiem, bo ona nie politykuje). (…)

Alojzy został ciężko ranny. Część oddziału zginęła, kilku dostało się do niewoli, ale on wrócił do żywych na pryczy polowego radzieckiego szpitala. Odzyskiwał przytomność, by po chwili ją tracić. Po czasie nabrał sił. Rosjanie traktowali go dobrze.

Alojzy zaczął chodzić i dostrzegł wiele niesprawnych samochodów, w których usuwał drobne usterki. Pomagał także lekarzom (jak wynika z opowiadań, własnoręcznie wykonywał igły chirurgiczne), za co radzieccy lekarze dziękowali mu najserdeczniej.

Pewnego dnia wezwała go do siebie radziecka lekarka w stopniu oficera. – Obiecuję wam, Alojzy – powiedziała – że jeszcze nie rozpoczną się transporty waszych ludzi do kraju, a wy już tam będziecie.

Nie wiadomo, jak długo wujek przebywał w niewoli. Faktem jest, że rodzina uważała go za zaginionego i łatwo sobie wyobrazić, co odczuwała moja ciocia, skoro np. chłopak mojej mamy nie wrócił z frontu, a walczył na zachodzie Europy. Wszystko więc wskazywało, że potworne fatum w rodzinie Gaborów osiadło na stałe. Warto w tym miejscu raz jeszcze przypomnieć słowa radzieckiej lekarki, bo chociaż miała do czynienia z wrogiem, to jednak obudziły się w niej ludzkie uczucia. Wujek wspominał, że lekarka, mimo trudnej sytuacji, przynosiła z domu jedzenie, dokarmiała Alojzego, czym narażała się na wielkie ryzyko. Widać zatem, że zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie byli ludzie z sercem i duszą, a także nie brakowało pospolitych bandziorów i chacharów. (…)

Któregoś dnia, kiedy w Gierałtowicach stacjonowali jeszcze Rosjanie, ktoś powiadomił moją starkę, że oto Alojzy widziany był w Ornontowicach. Starka nie brała tych słów poważnie, bo przecież nikt nie słyszał, by ktoś wrócił stamtąd. – Plotka, zwyczajne wiejskie klachy – pomyślała i po pacierzu, jak zwykle, uroniła kilka łez i zasnęła. W pokoju obok spał ruski oficer. Postawne ponoć to było chłopisko o dobrotliwym spojrzeniu, nie pasującym do żołnierza. Z relacji starki wynikało, że podwładni bardzo go szanowali, a niektórzy bali się okrutnie. Dla rodziny Gaborów, w której w tym czasie przecież były same tylko kobiety, był bardzo dobry. Stara Gaborka zasnęła twardym snem, ale obudziło ją pukanie w szybę okna. Był to to Alojzy, ziyńć. Cichaczem, aby nie budzić ruskiego oficera, teściowa i żona przetransportowały bezpiecznie Alojzego do piwnicznej komórki. (…)

Kobiety rozpaczały i opatrywały umierającego człowieka. Czynności te przerwało pukanie do drzwi. Na progu stał ruski żołnierz, najpewniej z meldunkiem, ale kiedy popatrzył na chorego, wybiegł. Po chwili wrócił z dużym workiem żołnierskim, z którego wyciągnął opatrunki i jakieś środki dezynfekcyjne i sam niezwykle fachowo zajął się wujkiem. W tym czasie na podwórko wtoczył się motocykl naszego oficera. Żołnierz natychmiast wstał, wyprężył się w postawie zasadniczej i czekał na wejście przełożonego. Do motocykla przytroczone było kilka bażantów i jakiś zając.

Oficer poprosił, by oprawić zająca, oskubać ptaki i dopiero potem wysłuchał żołnierza i nakazał mu, by natychmiast udał się do polowego punktu opatrunkowego po kolejne opatrunki, środki dezynfekcyjne i jakieś leki. Nauczył potem kobiety, jak należy karmić naszego wujka, jak gotować potrawy, jak z nim postępować w najgorszym dla niego czasie.

– Wujek przeżył dzięki fachowej opiece Rusa – wspominała często starka. Nikt z rodziny nie wie, czy ten oficer, który wkrótce udał się w dalszą drogę, by bić giermańca, przeżył i czy wrócił do swoich (kiedy się żegnał, obiecał, że kiedy będzie wracał do swoich, wstąpi, by zgodnie ze zwyczajem usiąść przed podróżą). Ciągle jednak mamy nadzieję, że Bóg pozwolił mu przeżyć, bo bardzo sobie na to zasłużył.

Cały artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Wydarte z pamięci” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Puchałki pt. „Wydarte z pamięci” na s. 2 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kto spoczywa na cmentarzu w Jeżowie? Ryszard Kapuściński niezgodnie z prawdą dopisał swemu ojcu martyrologiczny rys

Nie istniał ppor. Józef Stanisław Kapuściński! Ppor. Józef Kapuściński po „zgubieniu się” ok. 6 września, przeżył wojnę, natomiast Stanisław zginął 9 września i spoczywa na jeżowskim cmentarzu.

Tadeusz Loster

Por. Tadeusz Marcin Loster, stryj Autora, który w wieku 29 lat zginął 9.09.1939 r. w bitwie pod Przyłękiem i pośmiertnie został odznaczony orderem Virtuti Militari. Jest pochowany na cmentarzu wojskowym w Jeżowie | Fot. T. Loster

Publikacja ta przedstawia niewygodną prawdę o Józefie Kapuścińskim, ojcu znanego reportażysty i publicysty Ryszarda Kapuścińskiego. Bohaterska historia ojca została „stworzona” przez „cesarza reportażu”, syna Józefa, i jest do chwili obecnej łączona z życiorysem Ryszarda K. Sprawa ppor. rez. Józefa Kapuścińskiego łączy się również z losami mojego stryja, dowódcy 9. kompanii 84 psp, u którego do około 6 września 1939 roku Kapuściński był dowódcą 1. plutonu. (…)

Zgodnie z obsadą personalną na dzień 1 września 1939 roku (Wwp, s. 180–184), ppor. rez. Józef Kapuściński był d-cą 1. plutonu 9. kompanii w 84. pułku strzelców poleskich. Według wielu publikacji miał zginąć dnia 9.9.1939 r. w bitwie pod Przyłękiem i został pochowany na cmentarzu wojskowym w Jeżowie. Jest sprawą dziwną, że w tak wielu pracach pisanych przez zawodowych historyków nikt nie zwrócił uwagi, że na wymienionym cmentarzu pochowany został Stanisław Kapuściński, a nie Józef. Józef Kapuściński nie brał udziału w bitwie pod Przyłękiem. Podobno wcześniej odłączył się od kompanii (zaginął). Był ojcem znanego pisarza Ryszarda Kapuścińskiego.

Pisarz ten, wspominając w książkach swoje dzieciństwo, a w tym rodziców, stwarza podstawy, aby odtworzyć wojenne i powojenne losy Józefa Kapuścińskiego. Materiałem do odtworzenia życiorysu „zaginionego oficera” są również biografie pisarza, w których nie brakuje osoby ojca. (…)

Dzień 23 marca 1939 roku był pierwszym dniem mobilizacji. Termin gotowości bojowej wynosił 36 godzin. Trzeci batalion, w skład którego wchodziła 9. kompania pod dow. por. Tadeusza Lostera mobilizowała się w Łunińcu i tam dnia 23 marca musiał przyjechać ppor. rez. Józef Kapuściński, który objął dow. 1. plutonu 9. komp. Oddziały 84. psp zostały w dniach 25–27.03 przewiezione koleją w okolicę Szczercowa. Trzeci bat. w okresie marzec–sierpień 1939 r. rozmieszczony był w okolicy Broszęcin, Kodran (przyp. T.L.).

Mogiła ppor. Stanisława Kapuścińskiego z dopisanym imieniem Józef | Fot. T. Loster

Ta poniewierka zaczęła się wraz z wybuchem wojny, która zastała siedmioletniego Ryszarda z matką i młodszą o rok siostrą w Pawłowie, około trzysta kilometrów od Pińska, licząc najprostszymi drogami. Udali się tam razem ze sparaliżowanym ojcem matki (wiezionym furmanką), wpadając od razu w tłum uchodźców (Beata Nowacka, Zygmunt Ziątek, Ryszard Kapuściński – biografia pisarza, Kraków 2008, s. 16; dalej: RK Bp).

W odróżnieniu od większości wędrówek wrześniowych tułaczy, martyrologia Kapuścińskich nie zakończyła się szczęśliwym powrotem do domu, lecz wkroczeniem w nowy, złowrogi świat. Bo kiedy zmęczeni wielodniową tułaczką dostrzegają wreszcie znajome wieże kościołów, domy i ulice, wtedy właśnie – na moście „łączącym miasteczko Pińsk z Południem świata – wyrastają przed nimi marynarze z czerwonymi gwiazdami na okrągłych czapkach. „Kilka dni temu przybyli tu aż z Morza Czarnego”… (RK Bp, s. 17).

„Ojciec, oficer rezerwy, uciekł z transportu do Katynia” (rozmowa J. Kapuścińskiego z W. Skulską, Raport, 1988).

Widzę, jak ojciec wchodzi do pokoju, ale poznaję go z trudem. Pożegnaliśmy się latem. Był w mundurze oficera, miał wysokie buty, nowy żółty pas i skórzane rękawiczki. Szedłem z nim ulicą i słuchałem z dumą, jak wszystko na nim chrzęści. Teraz stoi przed nami w ubraniu poleskiego chłopa, chudy, zarośnięty. Ma na sobie lnianą koszulę do kolan, przewiązaną parcianym paskiem, a na nogach łykowe kapcie. Z tego co mówi mamie rozumiem, że dostał się do niewoli sowieckiej i że pędzili ich na wschód. Mówi, że uciekł, kiedy szli kolumną przez las, i w jakieś wiosce zamienił z chłopem mundur na koszulę i łapcie (Opis powrotu Józefa Kapuścińskiego z wojny w 1939 r., zamieszczony w Imperium, Warszawa 1993; fragment ten za życia Ryszarda Kapuścińskiego umieszczony był na jego stronie internetowej – przyp. T.L.).

Następnego ranka ojca już nie było, podążył dalej do centralnej Polski, a do skromnego mieszkanka przy ul Wesołej dokładnie w noc po niespodziewanej wizycie wtargnęło kilku czerwonoarmistów i cywilów, zadając młodej kobiecie tylko jedno pytanie „muż kuda?” (RK Bp, s. 18).

Wątpliwościami co do ucieczki ojca z radzieckiej niewoli (nie mówiąc o ucieczce „z transportu do Katynia”) dzieli się ze mną szkolny przyjaciel Kapuścińskiego, Andrzej Czcibor-Piotrowski, pisarz i tłumacz. – Wielu pisarzy ma ciągoty do autokreacji, dopisywania do swojej biografii zmyślonych lub częściowo zmyślonych, ubarwionych wydarzeń – mówi. – Nie ma w tym nic sensacyjnego. Rysiek, jakiego pamiętam, lubił konfabulować.

Kapuściński opowiada o „ucieczce ojca z transportu do Katynia” w jednym z wywiadów, niespełna cztery lata przed śmiercią (wcześniej wspomina o tym w rozmowie z Wilhelminą Skulską w jej tekście Raport z 1988 r.)…

Pytam siostrę Kapuścińskiego, Barbarę, czy zna szczegóły ucieczki ojca z niewoli radzieckiej. Jest zaskoczona pytaniem. Mówi stanowczo, że ojciec nigdy nie był w radzieckiej niewoli, że Opatrzność Boża nad nim czuwała.

Nie uciekł więc – dopytuję – z transportu do Katynia? „Nie uciekł ani z transportu do Katynia, ani z żadnego z obozów dla polskich oficerów i żołnierzy. Ojciec nigdy nie był w niewoli, a gdyby był, na pewno wiedziałabym o tym. Wrócił, kiedy ustały walki, przebrany w cywilne ciuchy, i krótko potem przeprawił się z kolegą, Olkiem Onichimowskim, też nauczycielem, do Generalnego Gubernatorstwa. Musiał uciekać, bo pod okupacją radziecką, jako nauczycielowi, groziła mu wywózka na Wschód.

List stryja Kapuścińskiego, Mariana, który znajduję w pracowni mistrza na poddaszu, potwierdza wersję siostry. Na miesiąc przed wybuchem wojny Marian Kapuściński dostał posadę w nadleśnictwie w Sobiborze. We wrześniu 1939 roku, zanim Niemcy doszli do Sobiboru, zjawił się u niego Józef Kapuściński w mundurze wojskowym. Nadleśniczy, przełożony stryja, dał mu cywilne ubranie, żeby go nie złapano jako oficera i nie wywieziono do oflagu. Józef Kapuściński udał się w dalszą podróż do Pińska po cywilnemu”.

Cały artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sprawa poruczników Kapuścińskich” znajduje się na s. 1 i 3 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Tadeusza Lostera pt. „Sprawa poruczników Kapuścińskich” na s. 1 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pensję minimalną podnieść, koszt działalności obniżyć, biurokrację zlikwidować!/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Musimy podnieść pensję netto, czyli to, co pracownik dostaje na rękę lub na konto. A nie to, co odbiera jemu i pracodawcy państwo. Kiedyś bolszewickie, a teraz jedynie opresyjne i biurokratyczne.

Wszyscy chcą gadać, niektórzy nawet pisać (najchętniej wulgaryzmy), a nikt nie chce liczyć. Bo to zajęcie niegodne ich wielkich umysłów, a w sam raz dla przyziemnych liczykrup. Ponieważ Pan Bóg nie obdarzył mnie umysłem wielkim, za to prawdziwą zawziętością w sprawdzaniu danych, policzę Wam to wszystko, co w tytule.

  1. Pensję minimalną należy podnieść. Oczywiście, że tak. Ale nie pensję minimalną brutto, co obiecuje nasz umiłowany przywódca, a za nim cała opozycja – totalna, lewicowa i obyczajowa. Musimy podnieść pensję netto, czyli to, co pracownik dostaje na rękę, do kieszeni lub na konto. A nie to, co odbiera jemu i pracodawcy państwo. Kiedyś bolszewickie, a teraz jedynie opresyjne i biurokratyczne.
  2. Och, ucieszyliby się prywatni przedsiębiorcy, gdyby ich pracownik mógł więcej zarabiać i nie marudzić, a oni sami mniej wydawać na zarobienie każdej złotówki. Netto, brutto, tara. Już w podstawówce się tego nauczyłem. Bo odnośnie do pracy gadamy ciągle o brutto, rzadziej o netto, a o tarze w ogóle. A to właśnie tara – opakowanie naszego biznesu – decyduje o naszej konkurencyjności w globalnym świecie. A zatem o wszystkim; o naszym miejscu na światowym rynku i o pomyślności finansowej nas wszystkich i państwa polskiego również.
  3. Okłamują nas nasi światli przywódcy od co najmniej 1972 roku w sprawie tary. Dopiero w 1972 roku, prawie 30 lat po zdobyciu władzy przez bolszewików, wzrosła z 15% (jak było za II RP) do 20% stawka ubezpieczenia społecznego pracownika. Narodziło się bolszewikom dzieci i trzeba było im jakieś godne ich pochodzeniu stanowiska pracy stworzyć. Bo praca fizyczna byłaby przecież ujmą dla ich rodziców i ich samych. W roku 1972, drugim roku Gierka, narodziła się w Polsce biurokracja. (Jeżeli ktoś uzna, że odrodziła się na wzór II RP, dla uniknięcia niepotrzebnych sporów jestem gotowy to uznać).

A teraz? Tara, czyli koszt naszej pracy, płacony łącznie przez pracownika i pracodawcę, wynosi prawie 60%. Na co składa się ZUS i podatek dochodowy. Bo chociaż za Gierka, a potem Jaruzelskiego, namnożyło się bolszewików, to władzę w państwie sprawowała jedna Partia. I gąb do wyżywienia z pracy nas wszystkich było mniej.

Po roku 1989, po włączeniu w struktury władzy dotychczasowej opozycji, partii jest cztery – Kazik Staszewski o tym śpiewał – musiała wzrosnąć i tara. Tara, koszt życia nas wszystkich. To, co eufemistycznie nazywamy państwem. I jeszcze każą nam być z niego dumnymi. Oni – biurokraci.

Przecież ktoś: ja, Ty, on (ci państwo – jak powtarzają za starą reklamą mniej lotne umysły) musimy na nich płacić. W roku 1980 było ich 140 000, w roku 1991 – 110 000. Obecnie jest ich 1 200 000 (słownie: jeden milion dwieście tysięcy). Dlatego chyba nikogo nie powinien dziwić wzrost tary z 15% do 60%. Przecież z czegoś ci ludzie muszą żyć. A ta ich potrzeba życia na nasz koszt przymusza nas wszystkich do ponoszenia dodatkowych kosztów biurokratycznych. Zagwarantowania im alibi ich istnienia i sensowności pracy. Spełniania wymogów urzędniczych w normalnym kraju (w Anglii na przykład) niespotykanych.

I moglibyśmy się tak bawić do końca świata, nawet do 70% i 2 milionów biurokratów, gdyby nie globalizacja. To globalizacja, fejsbukowy durniu! – że sparafrazuję klasyka – powoduje to, że taka zabawa jest niebezpieczna dla naszego narodu i dla naszej ojczyzny. Obniża drastycznie naszą konkurencyjność na światowym rynku pracy i w światowej gospodarce.

To dlatego moje pracownice wcale nie ucieszyły się z ostatnich zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego odnośnie do skokowego wzrostu płac. Bo przeżyły już okres braku zleceń produkcyjnych dla naszej firmy, bezpłatnych urlopów, przymusowych wyjazdów za chlebem. Było to w czasie skokowego wzrostu wartości złotówki do 1 USD = 2 zł. A wzrost ten nastąpił z wartości 1 dolar = 4,80 złotego. I prawie cała produkcja odpłynęła do Chin, a zwłaszcza zamówienia polskich firm. Bo bez najmniejszej naszej winy nasza produkcja na światowym rynku dwukrotnie zdrożała. Dlatego moje pracownice rozumieją, czym może zakończyć się podrożenie kosztów produkcji.

Przetrwaliśmy, ja i one, tylko kosztem ogromnych wyrzeczeń. Od tego czasu wiemy, że można zadekretować i wzrost płacy minimalnej netto, i nawet ogromny wzrost obciążenia tej płacy, czyli tary. Co w sumie daje płacę minimalną brutto. Jednego jednak nie da się zadekretować – przymusu dokonywania zakupów w polskich firmach produkcyjnych przez inne firmy polskie i światowe.

To dlatego – dawno już tego nie powtarzałem – musimy zlikwidować biurokrację! To ona, wzrastająca wraz z umacnianiem się patologicznego systemu władzy , skutecznie podnosi koszt naszego (prze)życia w każdym jego wymiarze, nie tylko gospodarczym. Bo nie jesteśmy żadną wyspą. Bo w globalnym świecie nie ma już wysp.

Jesteśmy tylko punktem w plątaninie globalnej sieci. I albo będziemy punktem atrakcyjnym do produkowania, inwestowania i życia, albo będziemy punktem martwym. Dla świata i dla nas samych.

Jan A. Kowalski

PS Jakiś czas temu zdiagnozowałem trafnie (proszę się nie sprzeczać 😊), że sercem polskiej biurokracji jest Sejm, w obecnym kształcie. Od tego czasu zrozumiałem, że jej wątrobą (?) jest ordynacja wyborcza i to nią zajmę się następnym razem.

I powstanie śląskie: Biją się za sprawę, która nam wszystkim jest droga. I nie na próżno, bo Niemcy stawiają słaby opór

Powołana pod naciskiem międzynarodowej opinii komisja niemiecka ustaliła łączną liczbę 2500 poległych, rozstrzelanych i powieszonych Polaków. Cztery razy więcej Niemcy zamordowali w wyniku represji.

Jadwiga Chmielowska

W raporcie z 18 VIII 1919 r. płk Kazimierz Łukoski „Orlicz”, dowódca 6 Pułku Strzelców Polskich, tak meldował: „O godz. 3:30 rano Niemcy zostali zaatakowani przez Polaków-Górnoślązaków, którzy byli uzbrojeni w granaty ręczne, rewolwery i własnoręcznie robione bomby. (…) Grupa Polaków-Górnoślązaków w liczbie ok. 300 przekroczyła granicę celem ściągnięcia pomocy. Nie można ich powstrzymać, mimo starań z naszej strony. Tak wielką jest u nich chęć walki. (…) Biją się w tej chwili za sprawę, która nam wszystkim z różnych względów jest tak droga. Dotychczas wszystko wskazuje na to, że na próżno się nie biją, bo jednostki niemieckie stawiają słaby opór powstańcom. (Powstańcy donoszą mi, że niektóre jednostki niemieckie, obwarowane w koszarach czy domach, nie chcą poddać się powstańcom tylko z tego powodu, ponieważ boją się zasłużonej zemsty Polaków; natomiast jednostki te gotowe poddać się, gdyby przed nimi stanęły jednostki armii regularnej). Oprócz tego powstańcy donoszą, że urzędnicy niemieckiej kolei żelaznej, mimo iż są to w przeważnej części Niemcy, sympatyzują z powstańcami i przez bierne wykonywanie rozkazów niemieckich opóźniają przesyłki transportów wojska niemieckiego zdążającego na teren walki”.

Premier Ignacy Paderewski (18.11.19 – 27.11.19), związany z NRL, w odezwie rządu polskiego przypisał wybuch powstania komunistom.

Tak też pisała w tym czasie niemiecka prasa burżuazyjna, która nie chciała międzynarodowej opinii publicznej podawać informacji o istnieniu wielkich problemów narodowościowych na Śląsku. Dopiero w drugiej fazie powstania przyznano w Warszawie, że powstaniem kieruje POW G.Śl., nie tylko znana, ale i całkowicie podporządkowana przecież obozowi narodowemu w Poznaniu (NRL). „Ludność górnośląska, prowokowana przez wystąpienia spartakowców oraz prześladowana ze strony władz i wojsk niemieckich, straciła cierpliwość” – tak po przeredagowaniu zapisano w komunikacie rządu polskiego. Nie można się temu dziwić, wszak endecja była przeciwna nie tylko strajkom, ale nawet także powstaniu wielkopolskiemu. Politycy ci chcieli czekać na decyzję mocarstw. Dziwne wydaje się takie postępowanie, bo przecież zarówno Paderewski, jak i głównie Korfanty dobrze zdawali sobie sprawę z tego, że to lud śląski, a nie komuniści wywołają powstanie.

Przede wszystkim rozpoczęcie powstania w kwietniu, tak jak chciało POW, dawało największe szanse na sukces. „Wybuch powstania przed 7 maja 1919 r. – terminem przedstawienia pierwszej wersji traktatu pokojowego Niemcom, przewidującego wcielenie Górnego Śląska do Polski – rokował jeszcze szanse na sukces, ponieważ byłby stworzeniem faktu dokonanego, zgodnego jednak w zasadzie z intencjami Ententy. Tak się jednak nie stało.

Całkowitą pod tym względem odpowiedzialność ponoszą tu Komisariat NRL – przypomnijmy, że organ ten był również przeciwny wybuchowi powstania wielkopolskiego – oraz rząd polski.

Wspólnym motywem niechęci obu organów do idei ruchu zbrojnego na zachodzie była źle pojęta lojalność w stosunku do przyszłych decyzji konferencji pokojowej oraz obawa przed zradykalizowania się ruchu zbrojnego” – ocenia Franciszek Hawranek w komentarzu do książki Jana Ludygi-Laskowskiego Zarys historii trzech powstań śląskich 1919,1920,1921.

Niestety powiązanie śląskiej POW z Naczelną Radą Ludową w Poznaniu zamiast stworzenia własnego centrum politycznego i ściślejszych kontaktów, zwłaszcza politycznych, z dowództwem POW w innych regionach Polski – zemściło się. Ślepe posłuszeństwo Naczelnej Radzie Ludowej, a szczególnie Korfantemu, którego traktowano jak „niepodważalny autorytet i decydującą instancję”, nie sprzyjało podejmowaniu samodzielnych i słusznych decyzji. Zaprzepaszczono szanse na zwycięstwo.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wokół I powstania śląskiego” znajduje się na s. 8 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Wokół I powstania śląskiego” na s. 8 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego