Rektorzy we wspólnym oświadczeniu wyraźnie się określili jako zwolennicy systemu totalitarnego, który ponoć się skończył

Kto w czasach PRL występował przeciw zarazie czerwonej – znikał z systemu, a przynajmniej był marginalizowany, a po latach tego, kto jawnie występuje przeciwko zarazie tęczowej, czeka podobny los.

Józef Wieczorek

Na polskich uczelniach cenzura jest nader powszechna od dawna, a nie dopiero od sprawy toruńskiej. Ma postać poprawności akademickiej, braku wolności wypowiedzi, konformizmu w życiu akademickim (i nie tylko). Ten stan rzeczy nader rzadko trafia do świadomości ogółu społeczeństwa, mimo – a może właśnie dlatego – że jest coraz bardziej formalnie wykształcone i udyplomowione.

Okresowe zawieszenie wykładów prof. Nalaskowskiego na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu, ze względu na jego felieton o marszach równości, zbulwersowało opinię publiczną, gdyż zostało odebrane jako przejaw cenzury na uniwersytecie. Co prawda wskutek nacisków społecznych rektor Andrzej Tretyn po tygodniu cofnął swą decyzję, ale poziom wzburzenia jego pierwszym wyrokiem chyba się nie obniżył.

Dobrze, że to, co się dzieje na uniwersytetach, dotarło wreszcie do mediów i szerokiej opinii publicznej, ale szkoda, że tak późno i jedynie w ograniczonym zakresie.

Przecież lewicowa dyktatura na uczelniach trwa od dawna, a zawieszanie wykładów niewygodnych akademików, i to dożywotnio, cenzurowanie (absolutne, tzn. odbieranie możliwości wypowiedzi) czy badań, szczególnie akademickiej historii, w której nieraz brak jest komunizmu, PZPR czy stanu wojennego, miały i mają miejsce niejednokrotnie, i jakoś nie bulwersowało to mediów, a co za tym idzie, opinii publicznej, do której takie ekscesy nie docierały wcale lub nader rzadko.

Patologiczne problemy uniwersytetów, środowiska akademickiego – w końcu stanowiącego i formującego polskie elity – jakoś nie cieszą się zbytnią uwagą mediów i opinii publicznej. Funkcjonuje, co prawda, miesięcznik „Forum Akademickie”, ale jest to periodyk resortowy, zależny od decydentów akademickich, a przy tym niezbyt popularny. Od strony prawnej szczegółowe sprawy akademickie podejmuje regularnie „Dziennik Gazeta Prawna”, ale do przeciętnego obywatela, nawet wykształconego na polskich uczelniach, niewiele z tego dociera. Aby poznać niezależne opinie o tym, co w akademickiej trawie piszczy, trzeba penetrować internet, no i czytać gazetę niecodzienną „Kurier WNET”, który jako periodyk z górnej półki, dociera jedynie do znikomej części polskiego społeczeństwa – tego niezależnie myślącego i krytycznego, żyjącego z podniesioną głową, a nie z „podręczną strusiówką” do chowania głowy w piasek. (…)

Rektor Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, prof. Mirosław Wielgoś, oznajmił, że „przyszła pora, by krytycznie przyjrzeć się części środowiska akademickiego”. I dodał, że „nie możemy żyć od jednego ekscesu do drugiego”. Była to reakcja na krytyczne wypowiedzi niektórych profesorów wobec ideologii LGBT.

Trudno tego nie rozumieć jako zapowiedzi dyscyplinowania, a nawet oczyszczania środowiska akademickiego z osób niewygodnych, które muszą się czuć zagrożone.

Takie groźby i poczynania to nic nowego, a jedynie nawiązanie do reguł panujących w polskim środowisku akademickim od dziesiątków już lat, jeszcze w czasach panowania totalitarnego systemu komunistycznego. Beneficjenci tego systemu, obecne elity akademickie formują/formatują na swoją modłę kolejne pokolenia.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Dlaczego na uniwersytecie cenzura tak późno bulwersuje?” można przeczytać na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Dlaczego na uniwersytecie cenzura tak późno bulwersuje?” na s. 12 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jeszcze o Grzegorzu Braunie, etnicznych Polakach i polskiej doktrynie wojennej / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Nigdy nie poprę polityka ze zwielokrotnionym zezem. Bo pamiętam jeszcze rok 1993 i pociągi wywożące wojska rosyjskie z Polski, którą okupowały od roku 1700. Z małą przerwą na lata 1918–1939/45.

Z takim hejtem na FB pod moim adresem jeszcze się nie spotkałem. Nie będę przytaczał. I za co? Za bezinteresowną obronę Grzegorza Brauna, choć przecież nie jesteśmy z tego samego politycznego obozu. Co za brak zrozumienia i niewdzięczność ze strony jego „ślepych” wyznawców! W niczym to jednak nie zmieni mojego stanowiska. W dalszym ciągu będę bronił jego prawa do istnienia w polskiej przestrzeni politycznej. Teraz i wybiegając 25 lat w przyszłość (przed stryczkiem lub rozstrzelaniem 🙂 ) również.

Tak, nie tylko Grzegorz Braun ale i inni (…), nikogo nie obrażając, mają prawo do bytu i wypowiedzi w naszej wolnej i niepodległej, póki co, ojczyźnie. Nie powinno ich być jednak zbyt wielu. Tak jak margines nie może być zbyt szeroki.

A teraz, żeby uprzedzić jakiekolwiek zarzuty w stosunku do mojej osoby, sam się przyznam: nie jestem etnicznym Polakiem. Ale nie sam nim nie jestem. Nie jest nim/nią moja dobra znajoma i redaktor „Śląskiego Kuriera WNET”, Jadwiga Chmielowska. Nie jest nim nasz najwyższy redaktor, Krzysztof Skowroński. Nie jest nim w końcu sam Grzegorz Braun, a tym bardziej wypowiadający dziwaczne słowa o etnicznych Polakach Robert Winnicki. Bo w Polsce ani nigdzie na świecie nie ma etnicznych Polaków. Jesteśmy produktem, jaki powstał po wrzuceniu do kotła 1000 lat temu wielu plemion zamieszkujących dorzecza Odry, Warty i Wisły. A 500 lat później dorzucono do niego jeszcze Litwinów oraz Białych, Czarnych i Czerwonych Rusinów, i jeszcze garść Żydów. I pod tym kotłem zapalono wielki ogień. Tak powstała wielka I Rzeczpospolita – państwo jednej wielkiej idei.

To wielka idea, czyli chrześcijaństwo i wynikająca wprost z niego wolność obywatelska, stworzyła naród polski. Nic więcej i aż tyle. Dlatego polskiego narodu etnicznego nie było i nie będzie, choćby jak opętani wrzeszczeli najbardziej „prawi” wariaci. Mamy natomiast polski naród kulturalny i historyczny, i ideowy. I to jest o wiele, wiele więcej. Tego się trzymajmy i na tym budujmy.

A mamy obecnie najbardziej fantastyczną geopolityczną okazję, przewyższającą nawet rok 1918. Światowe Imperium Wolności na miarę naszego niedoskonałego świata doczesnego – Stany Zjednoczone Ameryki Północnej – przyjęło nas pod swój parasol obronny. Realizując swój światowy zamysł, a przy okazji nasz państwowy i narodowy. I tę fantastyczną sytuację powinniśmy do końca, we własnym interesie państwowym i narodowym wykorzystać.

To Stany Zjednoczone blokują obecnie wszelkie zakusy w stosunku do Polski ze strony naszych sąsiadów, zakusy, które mogłyby całkowicie uniemożliwić odbudowę polskiej gospodarki, polskiej armii i polskiej obywatelskiej wolności. Ktoś, kto tego nie widzi, bo wielowektorowe spojrzenie, czyli zwielokrotniony zez przekazuje do jego mózgu błędny odczyt rzeczywistości, nie powinien cieszyć się poparciem społecznym wykraczającym poza granicę błędu statystycznego. Niezależnie od tego, czy słowo ‘Bóg’ pada w każdej jego wypowiedzi, czy z zapałem rozsiewa swoje wolnościowe i genialne geny.

Ochrona naszego terytorium i prawa do swobodnego układania naszych spraw wewnętrznych, jaką nam zapewniają USA, jest największą wartością otrzymaną przez Polskę w przeciągu 100, a w zasadzie 300 ostatnich lat.

Co my, Polacy, z tym zrobimy i jak taką szansę zagospodarujemy? Nie wiem. Wiem tylko, że zależy to od nas samych. Od socjalistycznego Prawa i Sprawiedliwości zależy. I powinno zależeć od prawdziwej prawicowej i wolnorynkowej formacji, opozycyjnej w stosunku do PiS, do obecnego rządu.

Od wielu lat wykazuję, co nie podoba mi się w sposobie na państwo, jaki prezentuje PiS i cały obóz Zjednoczonej Prawicy. Od wielu lat piszę też o potrzebie powstania na polskiej scenie politycznej partii wolnorynkowej, prawicowej i patriotycznej. A najlepiej – antysystemowej siły, która zmiotłaby raz na zawsze gnój Magdalenki i praktykę bolszewickiego zniewolenia człowieka. Dlatego kibicowałem od samego początku Ruchowi Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, a potem Kukizowi. Ten ruch chwilowo przegrał, bo miał marnych przywódców i dziwnych sojuszników.

Na pewno jednak nigdy nie poprę polityka ze zwielokrotnionym zezem. Bo pamiętam jeszcze rok 1993 i pociągi wywożące wojska rosyjskie z Polski, którą okupowały od roku 1700. Z małą przerwą na lata 1918–1939/45. A z opowieści rodziców pamiętam także kulturalne niemieckie wojska, traktujące nas jak podludzi i pouczające, że powinniśmy pracować. Bo przecież praca czyni nas wolnymi.

Zatem mój kulturalny apel do wszystkich, którzy mają krótką pamięć bądź nie znają historii: odejdźcie ode mnie bardzo szybko, proszę J Gdyby ktoś był trochę mniej kulturalny, to niech to sobie przetłumaczy na jedno treściwe słówko: W-Y-P-…-D-A-L-A-Ć !

Jan A. Kowalski

Kalejdoskop powyborczy: Co to jest polityka? To, co moje, jest najmojsze! Kto o tym nie pamięta, najczęściej przegrywa

Jaki jest stan Polski po wyborach? Grozi nam „kaszana”. Partie schodzące spotkały się z partiami napierającymi i każda z nich jest albo zdemoralizowana, albo niedoświadczona politycznie.

Ryszard Surmacz

  • Demokracja
    Demokracja w czasie pokoju jest wartością, w czasie przejściowym – obciążeniem, a podczas wojny klęską.
  • Co to jest polityka (bez osłonek)?
    Najkrócej mówiąc: to, co moje, jest najmojsze! Kto o tej regule zapomina, najczęściej przegrywa.
  • Słabe państwo
    Państwo, w którym demokracja przeradza się w anarchię; administracja płaci za złą pracę, społeczeństwo nie rozumie, że bylejakość i miałkość wykluczają je z wszelkiej gry o przyszłość, a wszyscy udają, że o coś im chodzi. Słabe państwo to takie, w którym obywatele rozkradają własne mienie, nie wiedząc, że nie są w stanie obronić tego, co wcześniej nakradli.
  • Silne państwo
    Państwo, którego obywatele rozumują kategoriami dobra wspólnego, w którym demokracja ma jasno określone reguły, a na ich straży stoi organ wykonawczy. To takie państwo, w którym świadomość obywateli cechuje wrażliwość 1000 lat dziejów, a wykonywana przez nich praca buduje nie tylko własną wspólnotę i dobrobyt, ale także majątek trwały, który wszyscy są w stanie obronić własnymi rękami.
  • Polska po wyborach
    Używając języka młodzieżowego – grozi nam „kaszana”. Znaleźliśmy się bowiem w okresie, w którym stan przejściowy związany z losem UE i cywilizacji chrześcijańskiej nałożył się na stan przejściowy na polskiej scenie politycznej. Partie schodzące spotkały się z partiami napierającymi i każda z nich jest albo zdemoralizowana, albo niedoświadczona politycznie. Żal, że 30 lat po 1989 r. wciąż niedojrzała scena polityczna ma szansę się kompletnie rozpaść i pozostawić Polskę w stanie masy upadłościowej. Chyba że skonsoliduje się i poważnie zacznie budować państwo i własną przyszłość.
  • Co powinien zrobić Jarosław Kaczyński?
    Polityka socjalna nie sprawdziła się, dlatego też, nie rezygnując z niej, w najbliższej kadencji powinien bardzo mocno położyć nacisk na zbudowanie polskiego narodu. Tylko taka opcja daje możliwość wygranej w następnych wyborach. Drugim warunkiem jest weryfikacja we własnych szeregach regionalnych – podczas kampanii ci ludzie byli zupełnie niewidoczni. (…)

Cały „Kalejdoskop polityczny” Ryszarda Surmacza znajduje się na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

„Kalejdoskop polityczny” Ryszarda Surmacza na s. 2 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Studio Dublin 29.11.2019 – Korespondencja Bogdana Feręca, rocznica urodzin Johna Mayalla i projekt „Rodzina Polonijna”.

W piątkowym Studiu Dublin wieści ze Szmaragdowej Wyspy. W audycji m.in. korespondencja szefa portalu Polska-IE.com Bogdana Feręca, oraz podsumowanie pierwszej odsłony projektu „Rodzina Polonijna” .


Prowadzący:Tomasz Wybranowski

Wydawca:Tomasz Wybranowski

Realizator: Dariusz Kąkol (Warszawa) i Tomasz Wybranowski (Dublin)


Bogdan Feręc, portal Polska-IE

 

Bogdan Feręc, szef portalu Polska-IE.com mówił o zapowiadanym na przyszły rok spadku dochodów budżetu Republiki Irlandii, m.in. z powodu brexitu. W ostatnim czasie w irlandzkich mediach głośno o sprzeciwie wszystkich partii opozycyjnych wobec wprowadzenia nowego podatku.

Irlandzka Rada Fiskalna wydała ostrzeżenie, że zbliżają się wielkimi krokami czas problemów dla irlandzkiego budżetu. Prognoza Rady Fiskalnej podziałała momentalnie na premiera rządu.

Premier Republiki Leo Varadkar myśli o nałożeniu na sektor budowlany nowej, specjalnej opłaty skarbowej. To działanie ma zrekompensować niższe wpływy z podatku dochodowego w przypadku, gdy takie będą miały miejsce.

Bogdan Feręc obawia się, że rząd nie będzie miał innego wyjścia i uchwalenie nowej  daniny będzie nieuchronne:

 […] premier Leo Varadkar ratując się przed dziurą budżetową może zadecydować, że ten podatek zostanie jednak wprowadzony.

 

Opozycyjny poseł Michael McGrath (Fianna Fáil) krytykuje nowy pomysł gabinetu. Michael McGrath przestrzega Leo Varadkara i jego ministrów, że „boom budowlany nie trwa wiecznie” i przypomina sytuację sprzed dziesięciu lat. Pęknięcie bańki sektora budowlanego późniejszy było jednym z głównych przyczyn zapaści finansowej Republiki Irlandii w latach 2008 – 2012.

W zgodnej opinii gospodarza programu Tomasza Wybranowskiego i jego gościa wprowadzenie nowej opłaty skarbowej po raz kolejny podniesie ceny mieszkań i domów. To z kolei przełoży się na jeszcze wyższe czynsze.

Jak donosi Central Statistic Office, w skali roku w Republice Irlandii stykamy się z siedmioprocentowym wzrostem cen. Obecnie statystyczny mieszkaniec Republiki Irlandii za wynajem domu albo mieszkania płaci średnio prawie 1 400 euro. Władze Republiki Irlandii nie umieją sobie poradzić z tym problemem.

Rozmówca Tomasza Wybranowskiego mówi o zaskakujących pomysłach irlandzkiego rządu. Podczas czwartkowego posiedzeniu Rady Ministerialnej Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) w hiszpańsikiej Sewilli, minister stanu John Halligan zapowiedział, że

„Irlandia przeznaczy na programy kosmiczne 100 mln €.”

Środki na ten cel zostaną wydane do 2024 roku.Minister Halligan cieszy się, że Republika Irlandii dołącza do grona państw zrzeszonych w ESA Initiative Climate Change Initiative. Bogdan Feręc, szef portalu Polska-IE.com dość ironicznie komentuje taką koncepcję:

Ja mam nadzieję,  że te pieniądze faktycznie zostaną zainwestowane, rząd zbuduje sobie statek kosmiczny, i poleci sobie gdzieś…

 

 

 

W ubiegłym tygodniu w Polskiej Szkole im. Wisławy Szymborskiej doszło do niezwykłego spotkania polskich dzieci i młodzieży z Galway z rówieśnikami ze Szkoły Podstawowej im. Noblistów Polskich spod wrocławskiej Brzeziej Łąki. Do tego zdarzenie doszło w ramach projektu Stowarzyszenia Wspólnota Polska „Razem dla Edukacji”.

Projekt współfinansuje polskie Ministerstwo Edukacji Narodowej w ramach konkursu:

„Rodzina polonijna, współpraca szkół funkcjonujących w systemach oświaty innych państw oraz organizacji społecznych za granicą prowadzących nauczanie języka polskiego, historii, geografii, kultury polskiej oraz innych przedmiotów nauczanych w języku polskim ze szkołami w Polsce”.

 

Inicjatywa nie byłaby możliwa, gdyby nie bezpośrednie zaangażowanie wielu osób. Wymienić należy panią Magdalenę Staszek, dyrektor Polskiej Szkoły w Galway, Jolantę Gadowicz, dyrektor Szkoły Podstawowej im. Noblistów Polskich w Brzeziej Łące, Katarzynę Dopart – Górowską, wicedyrektor placówki a także polonistkę panią Małgorzatę Gizeweter i historyk Małgorzatę Bujak.

 

Młodzież i nauczyciele ze Szkoły Podstawowej in. Noblistów Polskich z Brzeziej Łąki podczas spaceru po gościnnym Galway. Fot. arch. Polskiej Szkoły w Galway.

Podczas wymiany doświadczej polskich dzieci z Galway z kolegami z Brzeziej Łąki odbyły się także warsztaty dziennikarskie. Oczywiście pod szyldem Radia WNET i Studia 37 Dublin, oraz irlandzkiej rozgłośni NEAR 90.3 FM. 

W reportażu Tomasza Wybranowskiego wystąpili wyróżniający się słuchacze warsztatów:

Agnieszka Mądry i Eryk Danielczyk (Galway), oraz Oliwier Szargorodzki i Jakub Cyndrowski (Brzezia Łąka).

Ekipę Radia WNET cieszą dojrzałe wypowiedzi i wiedza, być może przyszłych adeptów sztuki dziennikarstwa radiowego. Oto wspomniany reportaż: 

 

 

Na Białoruś bez wizy. Mińsk zapowiada poszerzenie ruchu bezwizowego

Wzrośnie liczba punktów, przez które zagraniczni turyści będą mogli wjechać w trybie bezwizowym – zapowiedział białoruski minister gospodarki.

Niedawno wszedł w życie dekret prezydenta Łukaszenki, który połączył w jedną, dwie strefy bezwizowe funkcjonujące dotąd osobno w obwodzie brzeskim i grodzieńskim. Jak podaje Biełsat, za rządową agencją BiełTA,  objęła ona teraz jeszcze dodatkowo pięć rejonów (powiatów) Grodzieńszczyzny: brzostowicki, wołkowyski, werenowski, lidzki oraz szczuczyński. O kolejnych posunięciach ku większemu otwarciu granic mówił w poniedziałek minister gospodarki Białorusi Dmitry Krutoj:

Planujemy nadal rozszerzać strefy bezwizowe, ułatwienie wjazdu dla obywateli innych państw poprzez lotniska obwodowe i naziemne przejścia graniczne.

Minister, jak informuje „Rzeczpospolita”, wyraził także nadzieję, że już niebawem Białoruś podpisze z Rosją porozumienie dotyczące wzajemnego uznania wiz.

Obecnie obywatele państw Unii Europejskiej i USA mogą bez wizy przekroczyć białoruską granicę poprzez port lotniczy w Mińsku. W takim przypadku pobyt na terenie Białorusi nie może przekroczyć 30 dni, a powrót musi się również odbywać drogą lotniczą z Mińska. Ruch bezwizowy obejmuje również Kanał Augustowski, okolice Grodna oraz strefę turystyczno-rekreacyjną „Brześć”.

A.P.

Przygotowania do II powstania śląskiego. Mobilizacja wszystkich sił patriotycznych na Śląsku i przeciwdziałanie Niemiec

Powiatowe komitety plebiscytowe miały organizować swe placówki w każdej miejscowości. Wszystkie polskie partie polityczne, związki zawodowe i organizacje nie konkurowały, a współpracowały ze sobą.

Jadwiga Chmielowska

Międzysojusznicza Komisja Rządząca i Plebiscytowa na Górnym Śląsku została powołana na mocy 88 artykułu traktatu wersalskiego. Jej zadaniem było umożliwienie przeprowadzenia plebiscytu na Górnym Śląsku. W jej skład mieli wejść przedstawiciele Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch. Funkcję Przewodniczącego zarezerwowano dla przedstawiciela USA, ale po odmowie ratyfikacji traktatu przez Stany Zjednoczone, szefem Komisji został generał francuski Henri Le Rond. (…)

Odpowiedzialny za represjonowanie Ślązaków Otto von Hörsing musiał opuścić Śląsk. W styczniu został ze Śląska wycofany Grenzschutz, a w lutym – rozwiązany. Oficerowie trafili do Reichswehry. Trzeba pamiętać, że Grenzschutzowi, odpowiedzialnemu za bestialstwa wobec Ślązaków, podporządkowane były wszystkie organizacje i oddziały ochotnicze, np. Freikorps.

Komisja Międzysojusznicza zgodziła się jednak na funkcjonowanie niemieckiej policji bezpieczeństwa – Sicherheitspolizei. W jej skład wchodziły najbardziej szowinistyczne niemieckie elementy.

„Każdy członek Sicherheitspolizei był zarazem i stróżem bezpieczeństwa publicznego, i szpiegiem niemieckim, śledzącym bacznie ruch polski. Na dowódców tej policji naznaczano najdzielniejszych oficerów niemieckich. (…) Na Górnym Śląsku działała również tzw. modra policja. Nazwa brała się od koloru mundurów. Zatrudniała ona byłych podoficerów armii niemieckiej. Byli oni bardzo oddani niemieckim interesom, gdyż obawiali się, że gdy Śląsk przypadnie Polsce, najprawdopodobniej stracą stanowiska. Należy zdać sobie sprawę również z tego, że działała również sprawna siatka szpiegów prowadzona przez znakomitych oficerów niemieckiego wywiadu. (…) Niemcy dbali o sprawny aparat nie tylko w celu zwycięstwa w plebiscycie, ale również aby szybko zdławić spodziewane powstanie.

Podkomisarzem Naczelnej Rady Ludowej (NRL) na Górnym Śląsku był mec. Kazimierz Czapla (powołała go na to stanowisko NRL z Poznania, z polecenia Korfantego). Czapla i najbliżej z nim współpracujący adwokat Konstanty Wolny nie tylko mieszkali w tym samym mieście, Bytomiu, ale łączył ich negatywny stosunek do walki zbrojnej. Czapla wielokrotnie próbował dezorganizować prace POW. Nie dopuścił m.in. do spotkania płk. Juliana Langego – komendanta Straży Ludowej w Poznaniu – z kierownictwem tej organizacji, gdy ten specjalnie przyjechał na inspekcję POW G.Śl.

Czapla wysłał Wolnego do Poznania po rozkaz Korfantego odwołujący w ostatniej chwili kwietniowy termin pierwszego powstania. Był to jeszcze czas, kiedy powstańcom mogło się udać bez plebiscytu przyłączyć Śląsk do Polski. Należy pamiętać, że Niemcy odrzuciły przedstawione im 7 V 1919 r. warunki pokoju. Podpisały je dopiero po zmianie zapisów na niekorzyść Polski, 23 VI, a 28 VI 1919 r. podpisano traktat wersalski. W kwietniu Niemcy mieli jeszcze u siebie problem z rewolucją, nawet Grenzschutz był zdemoralizowany.

Korfanty odwołał też drugi termin powstania, 18 czerwca, a więc na kilkanaście dni przed podpisaniem traktatu. Aby zdążyć, przyleciał nawet samolotem. Poznaniacy nie słuchali NRL – walczyli i zwyciężyli! (…)

Do sztabu POW skierowano fachowych oficerów. Rozwinięto wywiad. Zdemobilizowanych z polskiej armii Ślązaków-żołnierzy kierowano do koszar Traugutta w Sosnowcu. Dostawali żołd, wyżywienie i odzież cywilną. Na Śląsk trafiały podręczniki z dziedziny wojskowości, broń i amunicja. (…)

Nieuprawnione są teorie głoszone przez nieprzychylne Polsce środowiska, jakoby Rzeczpospolita nie wspierała walczących Ślązaków i zajęta była wyłącznie ustalaniem granic na wschodzie. Z jednej strony Piłsudski dotrzymywał słowa danego Ślązakom w grudniu 1918 r. i „dawał im to, co miał najlepszego”, czyli swoich towarzyszy z grup bojowych PPS, peowiaków i sprawdzonych w boju legionistów. Z drugiej strony wspierało ich dowództwo Wojska Polskiego.

Żołnierze polscy nie mogli oficjalnie wkroczyć na Śląsk po zawarciu traktatu wersalskiego. Na terytorium Polski tworzono odziały złożone ze Ślązaków. Tych bowiem można było podczas walk przerzucić bez mundurów przez granicę.

Obchody święta Konstytucji 3 maja przeraziły Niemców. Zaczęli masowo sprowadzać z Niemiec bojówki. 27 V 1919 r. zaatakowali Hotel „Lomnitz”, siedzibę Polskiego Komisariatu Plebiscytowego. Mieścił się tam też sztab POW. Alfons Zgrzebniok naprędce zorganizował obronę. Z pomocą Polakom przyszły zaalarmowane wojska francuskie. „Na porządku dziennym były napady na polskie komitety plebiscytowe, rozbijanie polskich wieców wyborczych, skrytobójcze mordy. (…) Dlatego podstawowym zadaniem Referatu do Zadań Specjalnych stała się samoobrona, obrona wieców, zebrań i zgromadzeń polskich, a także własne czynne wystąpienia przeciwko niemieckim bojówkom” – tak opisała w swej pracy sytuację na obszarze plebiscytowym Zyta Zarzycka.

Niepowodzenie w Bytomiu Niemcy powetowali sobie w Opolu. Zniszczyli konsulat Polski, zburzyli też powiatowy komisariat plebiscytowy w Koźlu. Musiał się on przenieść się do Czyszek – wioski zamieszkałej tylko przez Polaków. I tam Niemcy próbowali go zlikwidować. Zaalarmowani mieszkańcy zorganizowali błyskawicznie obronę. Niemcy, którzy przyjechali ciężarówkami w towarzystwie Sicherheitspolizei, musieli uciekać. Niestety Włosi, którzy stacjonowali w powiecie kozielskim stacjonowali, pozostali całkowicie bierni.

Na terror można skutecznie odpowiedzieć tylko terrorem. Referat do Zadań Specjalnych ochraniał wiece i ujawniał prowokatorów. Prowadził też odwet na bojówkach niemieckich. „Do najgłośniejszych akcji w okresie poprzedzającym II powstanie zaliczyć można wykradzenie 10 VI 1920 r. z Katowic szefa niemieckiego wywiadu mjr. Wielgoszewskiego i osadzenie go w częstochowskim więzieniu oraz likwidację renegata Teofila Kupki [a także] akcja odwetowa na zgromadzonych w Rudzie Śląskiej niemieckich bojówkarzy 15 lipca, wypad na posterunek niemieckiej policji w Szopienicach w celu odbicia aresztowanych członków organizacji, wykradzenie szefa niemieckich bojówek na powiat kluczborski i odstawienie go do Polski” – podaje w cytowanej pracy Zyta Zarzycka.

Teofil Kupka należał do najbliższych współpracowników Wojciech Korfantego. Znał najbardziej tajne plany Polskiego Komitetu Plebiscytowego. Skuszony pieniędzmi, ujawnił nie tylko szczegóły przygotowywanej kampanii wyborczej-plebiscytowej; zdradził też informacje o działaniu polskich oddziałów bojowych. Był kilka razy ostrzegany, lecz kontynuował swoją wrogą działalność, stał się bardzo niebezpieczny i został zlikwidowany.

Referat Działań Specjalnych powołał też lotne oddziały, tzw. szóstki, gdyż składały się z 5–6 osób. Przewodzili nimi doświadczeni śląscy bojowcy, jak Stanisław Książek – górnik po kursie destrukcji w Warszawie, Wilhelm Chrobok – górnik ze Świętochłowic, a od 1916 r. w PPS zaboru pruskiego, a także Wilhelm Kłosok – górnik z Szopienic, który w listopadzie tworzył POW G.Śl. w Szopienicach oraz członkowie pogotowia PPS, którzy jako ochotnicy przybyli na Górny Śląsk: Stanisław Dzięgielewski ps. Kuba, Ludwik Romanowski ps. Śmiały i Konstanty Kolczyński. „W referacie surowo przestrzegano wszelkich wymogów konspiracji. Zarówno ppor. Machnicki, jak i jego zastępca, ppor. Krukowski, kontaktowali się jedynie z dowódcami „szóstek”, często zmieniając adresy i pseudonimy. Rozkazy wydawane były jedynie ustnie” – opisuje na podstawie relacji Stanisława Machnickiego i Henryka Krukowskiego Zyta Zarzycka w swej książce. Wszystkie akcje specjalne były uzgadniane z Tadeuszem Puszczyńskim – kierownikiem Wydziału Plebiscytowego B do Zadań Specjalnych.

Cały artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Przed II powstaniem śląskim” można przeczytać na s. 8 i 9 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Jadwigi Chmielowskiej pt. „Przed II powstaniem śląskim” na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ofiary hitlerowców w Poznaniu i Austrii wciąż wołają o pamięć / Dariusz Brożyniak, „Wielkopolski Kurier WNET” 65/2019

Niemcy nie zapomnieli Polakom zwycięskiego powstania wielkopolskiego i już w październiku 1939 roku właśnie w Poznaniu założyli pierwszy na polskiej ziemi niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny.

Ofiar wołanie

Dariusz Brożyniak

Poznań, Fort VII, największy w Polsce, dla obrony Prus przed Rosją. Niemcy, spadkobiercy bismarckowskiego knuta, nie zapomnieli Polakom zwycięskiego powstania wielkopolskiego i już w październiku 1939 roku właśnie tu założyli pierwszy na polskiej ziemi niemiecki nazistowski obóz koncentracyjny KL Posen.

Spektakl „Noc i mgła” z okazji 80. rocznicy utworzenia obozu koncentracyjnego w poznańskim Forcie VII | Fot. MMW Fort VII

To miał być i był wzór postępowania z Polakami, znów przede wszystkim z polską elitą. Powoli bledną rdzawe ślady krwi w fugach klepiska więziennych cel, krążek bloczka pod dzwonowatym sklepieniem, o które roztrzaskiwano głowy rozkołysanych więźniów już spokojny, zastygła w swej grozie gilotyna, nikt z głazem nie wspina się po nienaturalnie wyprofilowanych i stromych schodach śmierci, komora gazowa już na oścież otwarta na promienie słońca. Jednak salwa honorowa podczas państwowych obchodów pod patronatem Prezydenta Rzeczpospolitej tej, nad wyraz złowrogiej, 80 rocznicy wywołuje silny dreszcz, odbijając się głośnym echem w wąskim przesmyku ściany śmierci. Dojmująco głośnym, jak codzienne strzały plutonu egzekucyjnego, odbierające tu życie kolejnym ofiarom. Na ścianie jednak zaledwie drobne ślady, podobnie jak jeszcze zbyt często w ludzkiej pamięci, bo zdegenerowani mordercy zadbali grubym, kolejowym drewnem o „nieskazitelny” wygląd i tego miejsca.

Uważne i wrażliwe oko dostrzeże jednak wyryte na cegłach cel przejmujące ślady cierpienia, których nie wylizano do czysta własnym językiem na rozkaz oprawców.

Fot. D. Brożyniak

Wrażliwa dusza potrafi uruchomić wyobraźnię podpowiadającą, z jaką pokorą cierpieli tu uwięzieni w sporej reprezentacji księża. Miejsce kaźni Ludwika Mzyka – werbisty beatyfikowanego w 1999 roku przez papieża Jana Pawła II, ale także hrabiego Adolfa Bnińskiego – międzywojennego wojewody poznańskiego, głównego Delegata Rządu RP, czy Romana Marciniaka – założyciela i pierwszego naczelnika Szarych Szeregów. Żeby, stojąc przed ścianą o jeszcze widocznych otworach po hakach, symbolicznie tylko wymienić tutejsze ofiary. „Noc i mgła” – multimedialny przejmujący spektakl i oddający najwyższy hołd zmarłym dźwięk skrzypiec w celach Fortu VII dopełnia obrazu tej „nocy” ludzkiej natury.

Nadszedł czas na pragmatyczną i naukową analizę tego zbrodniczego fenomenu, nieznanego dotąd w takiej skali w historii wojen. III Wielkopolskie Forum Pamięci Narodowej, zorganizowane 12 października 2019 r. przez IPN Oddział Poznań, starało się wypełnić ten podstawowy obowiązek wobec ofiar i polskiej racji stanu.

Fot. D. Brożyniak

Na sali, największej z cel kazamat poznańskiego fortu, wśród dwustu obecnych, świadectwo dali krewni i rodziny ofiar, także ze Stowarzyszenia Rodzin Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych. Główny panel musiał jednak uwzględnić, wobec historycznych faktów, także zmianę miejsca wydarzeń i przenieść badaczy i słuchaczy do Austrii. Zaproszeni austriaccy historycy, Martha Gammer i Rudolf Haunschmied, nie tylko przypomnieli znowu schody śmierci, komory gazowe i krematoria – tym razem kompleksu Mauthausen-Gusen, lecz także uzmysłowili zebranym, na jaką niewyobrażalną skalę rozwinięto w Austrii, zapoczątkowaną w KL Posen, ludobójczą maszynerię. Dr Anna Jagodzińska z warszawskiego oddziału IPN przedstawiła poruszającą historię martyrologii polskich księży także w Gusen, a „Różańce z Gusen” z paciorkami wypełnionymi popiołami ofiar stały się wstrząsającym świadectwem.

Wielopoziomowy system sztolni w St. Georgen-Gusen – z ulokowaną tam, najprawdopodobniej największą, fabryką zbrojeniową III Rzeszy i ściśle tajnymi laboratoriami do doświadczeń nad bronią rakietową, a nawet atomową – skutkował bezwzględną likwidacją wszelkich świadków. 18 500 więźniów „zniknęło” z dnia na dzień z obozowej ewidencji. W ostatnich dniach wojny „zlikwidowano” prawdopodobnie cały podziemny obóz koncentracyjny.

Z niemieckich dokumentów wynika, że polscy inżynierowie i technicy, przymusowo pozyskani w ramach niemieckiej „Intelligenzaktion”, stanowili główne fachowe siły dla tego produkcyjnego przedsięwzięcia. Dosłownie po ciałach zmarłych z wycieńczenia więźniów, Polaków i Hiszpanów, budowano przez dwie doby betonowy most przez potok Gusen, niezbędny dla fabrycznej bocznicy.

W innym miejscu Górnej Austrii w podobnych warunkach powstał ogromny bunkier, chroniący przed nalotami specjalny transformator zasilający laboratoria do produkcji paliwa systemu rakiet V, oraz aerodynamiczne tunele, tłumiące słyszalny w promieniu 20 km hałas eksperymentalnych silników rakietowych. W betonowej wieży przeciwlotniczego schronu (Flakturm) na terenie huty Hermann Goering Werke, dziś Voestalpine, w centrum Linzu, odnaleziono archiwum ok. 30 000 teczek personalnych i list wynagrodzeń robotników przymusowych. Pełną parą szła bowiem produkcja czołgów, amunicji i łodzi podwodnych w sąsiadującym z hutą dunajskim porcie. Samo miasto Linz przekształciło się, w wyniku osobistej atencji Hitlera i planów III Rzeszy, z miasta barokowego w miasto „barakowe”.

Fakt istnienia 77 obozów pracy przymusowej, 3 obozów koncentracyjnych, 1 obozu resocjalizacyjnego, 5 więzień i co najmniej trzech szpitali z systemowym programem sterylizacji, aborcji i eutanazji w jednym mieście, jest niewyobrażalnie szokujący. Funkcje strażnicze wypełniały ukraińskie jednostki SS, później także chorwaccy ustasze.

Mimo tego wszystkiego, a może właśnie z powodu skali tej zbrodni, nadal słychać ciągle niezaspokojone wołanie ofiar. Szept złotych, listopadowych liści, opadających na ścieżkę rowerową biegnącą dokładnie po trasie kolejowej bocznicy i dalej przez ponury most na Gusen, to znamienny i jedyny zaduszkowy głos setek pozostałych tam istnień. Uparcie i jakże konsekwentnie oszukiwanych przewrotnym, wyłącznie

Most budowany przez polskich inżynierów i techników, więźniów obozu Mauthausen-Gusen | Fot. D. Brożyniak

dźwiękowym (na słuchawkach) edukacyjnym projektem „Niewidoczny obóz”. Edukacyjnym tylko dla tych, co tego chcą, bo pozostała, ogromna większość ma przed oczami niczym nie zmącony sielski krajobraz austriackiej przedalpejskiej, naddunajskiej prowincji. Imienne listy 150 ofiar (sic!) będące w dyspozycji polskich służb dyplomatycznych nie odnajdują więcej odpowiednich i indywidualnych upamiętnień na żadnym z trzech cmentarzy miasta Linz. Betonowy most stał się na powrót bezimienny, a polskie upamiętnienie sztolni schowane jest pieczołowicie przed codziennym życiem otaczającego miasteczka, tak jak i ołtarzyk z krzyżem upamiętniającym ofiary – w odległym, rzadko udostępnianym korytarzu sztolni. Specjalistyczne austriackie opracowania sugerują jednoznacznie wątłość i nieśmiałość upamiętnień podejmowanych nawet przez tak oficjalne i międzynarodowe instytucje jak Komitet Mauthausen. Zwraca się powszechną uwagę na ogromny obszar niewiedzy i przypadkowość odkrywanych faktów, także tak znamiennych w swej wymowie, jak depozyty urn z prochami czy tajemnicze składowiska popiołów.

Ważne są zatem wszelkie pomocne gesty w odkrywaniu tej strasznej prawdy i wreszcie zapewnienie, po 80 latach, wiecznego spokoju ofiarom. Powstanie na terenie huty Voestalpine placówki muzealnej pod hasłem „Poszukiwanie śladów” i jej gotowość do współpracy z polskimi środowiskami naukowymi jest niezwykle istotną okazją. Podobną jest możliwość udostępnienia archiwów miasta Linz. Po stronie polskiej leży jednak wieloletni grzech zaniechania, zaniedbania, niekompetencji czy niewybaczalnego kunktatorstwa. Tymczasem nasza ofiara, tak wielka, wymaga zadawania pytań i stawiania wymagań wyłącznie z podniesioną głową!

Coś stało się z polską chrześcijańską duszą, której sowiecki totalitaryzm zdołał jakoś amputować tę tak istotną dla empatii, współczucia i pocieszenia część.

Polska krwawa jesień bestialskiego mordu na księdzu Jerzym, krwawe zimy – gdańskiego grudnia i pacyfikacji „Wujka” – jeszcze ciągle wołają, i to we własnej, już wolnej Ojczyźnie, jednym ogromnym wyrzutem sumienia. Brak kary i dziesiątkami lat rozmywanie winy jakże wielu już zdążyło znieczulić.

Poetka i malarka, absolwentka poznańskiej PWSSP – Zenona Cyplik-Olejniczak w swym Wierszu Wielkanocnym widzi jednak nadzieję, nadzieję powstałego z popiołów Feniksa:

„Tyle im wybiliśmy zębów na Zamku w Lublinie, tyle nerek odbiliśmy młotem w Mauthausen, tylu ich spaliliśmy w Warszawie i na Wołyniu, tylu ich zepchnęliśmy w katyńskie groby, a oni wciąż chcą żyć… w strzępie światła ruchomy cień trawy – ci Polacy”.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” wraz z obszerną informacją o Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII można przeczytać na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Dariusza Brożyniaka pt. „Ofiar wołanie” i informacja o Muzeum Martyrologii Wielkopolan – Fort VII na s. 6 listopadowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Komu, komu złoty róg? Reminiscencje powyborcze, czyli o wszystkim po trochu / Piotr Sutowicz, „Kurier WNET” 65/2019

Trudno dziś ocenić skutki wszystkich reform owych czterech lat. Najbardziej zawiedzeni są chyba katolicy, którzy dostali niewiele, a w życiu publicznym postępuje radykalizacja postulatów lewackich.

Klaudia J. a sprawa polska, czyli o wszystkim po trochu

Piotr Sutowicz

Okres kampanii wyborczej na szczęście minął. Jednak zgodnie z pewnymi zasadami demokracji parlamentarnej, walka o głosy wyborców wróci, niestety wraz ze wszystkimi swymi patologiami, wskazującymi na coraz większy kryzys w obranym przez zachodni świat, mającym ambicje uniwersalistyczne sposobie wyłaniania elit politycznych.

Po pierwsze demokracja

Czy wybór, jakiego społeczeństwo w imieniu narodu dokonuje za pomocą kartki wyborczej, jest rzeczywistym wskazaniem większego dobra spośród całego szeregu propozycji złożonych mu w czasie kampanii? Wszak takie pytanie powinno być decydującym w tym okresie i ono winno determinować postępowanie wyborców. Śmiem twierdzić, że taka kwestia interesowała stosunkowo niewielką liczbę głosujących.

Paradygmat „PiS” i „anty-PiS” był wyznacznikiem postępowania w znacznie większym niż cokolwiek innego stopniu.

Żebyśmy jednak nie mieli zbyt dużych kompleksów, trzeba jasno stwierdzić, że podobne cechy mają akty wyborcze w całym świecie Zachodu, tu, gdzie decyduje głosowanie na partie polityczne podzielone według klasycznego schematu prawica – lewica. Można powiedzieć, że Polska dogoniła w tym względzie najwyżej rozwinięte kraje, chociaż akurat lepiej by było, by tego nie robiła.

W moim odczuciu dyskurs polityczny, jaki toczy się w świecie euroatlantyckim, jest jałowy i donikąd nie prowadzi. Paradygmaty, wokół jakich toczy się dyskusja, bywają najczęściej subiektywne i wynikają z umowy mediów lub innych znaczących ośrodków wpływu, które decydują, jakie problemy są ważne, a jakie nie. Stąd grupy polityczne muszą mieć zdanie na temat ochrony klimatu, w tym szczególnie efektu cieplarnianego, przy czym musi ono być w miarę zbliżone do tego prezentowanego przez główne ośrodki kształtowania opinii publicznej. Z drugiej strony – co najmniej niejasno trzeba wypowiadać się w tak ważnych sprawach jak choćby prawo do życia osób, które jeszcze na świat nie przyszły. Niebagatelną rolę odgrywają w tym swoistym zderzeniu cywilizacji tzw. harcownicy – pozornie słabo kontrolowani przez główne ośrodki publicyści-performerzy, niby-politycy z bocznych nurtów i wszyscy ci, którzy się na taką rolę zgodzą, często dla swoich prywatnych celów; najczęściej dlatego, że chcą być popularni za wszelką cenę. Ta ostatnia przypadłość nie jest charakterystyczna tylko dla naszych czasów, ale zawsze, kiedy się pojawia w większej populacji, oznacza kłopoty cywilizacyjne. W ten sposób dochodzimy również do nieoczywistego tytułu niniejszego tekstu.

Pani Klaudia

Osoba, o której piszę (celowo pomijam nazwisko), wypełniła sobą znaczną część kampanii wyborczej, dlatego mogę sobie pozwolić na zapytanie: jaki wpływ jej aktywność wywiera na tzw. sprawę polską, czyli na dyskurs o naszym dobru wspólnym? Biorąc pod uwagę treści jej wystąpień, można by powiedzieć, że żadną, a jednak…

Wystąpienia pani J. nie wnoszą niczego do merytorycznej debaty, ale trzeba uczciwie powiedzieć, że nie ona jedna nie ma nic w tym względzie do powiedzenia, a mówi.

Być może różni ją niespotykany gdzie indziej poziom „obciachu”, czegoś nienazwanego. Rodzaj emocji, którą kieruje (czy też kierowała) w stronę odbiorcy, jest zjawiskiem stosunkowo nowym i ciekawym w życiu publicznym. Nie wiem, czy dzięki temu, czy też z powodu tego przebiła się ze swym przekazem na szerokie wody dyskusji medialnej i stała się przedmiotem narodowej debaty wszystkich mediów, co uczyniło ją popularną i rozpoznawalną. Ponieważ mówił o niej dużo zarówno obóz władzy, jak i opozycji, stała się bardzo popularna. Czy została posłem? Jeszcze nie wiem, tekst bowiem piszę w dzień ciszy wyborczej, który przyjmuję z ulgą i przeznaczam częściowo na niniejszy eseik. Na pewno pani Klaudia odniosła ogromny sukces, i tyle.

Kim rzeczona osoba jest? Z tego, co wyłowiłem, jest aktorką pozostającą na swoim utrzymaniu, chociaż dla mnie nie jest pewne, czy nie zarabia na tej swoistej aktywności społecznej. Nie oglądam telewizji, nie posiadam bowiem stosownego odbiornika, więc nie wiem, gdzie występuje. Jakieś fragmenty jej, że się tak wyrażę, twórczości aktorskiej pojawiają się na różnych forach celem obśmiania, nic mi one jednak nie mówią. Sposób, w jaki prezentuje ona swe przekonania – trudno tu bowiem mówić o poglądach – wskazuje na dwie możliwości.

Albo sama wykreowała swą postawę na czyjeś zlecenie, albo została wykorzystana przez czynniki zewnętrzne i szybko zostanie przez nie porzucona jak zużyta motyka po skończonej robocie.

Jaka jest prawda, nie wiem. Być może mamy do czynienia z hybrydą, czyli kimś mającym jakieś problemy z osobowością, którą bezwzględni gracze wykorzystali – nie ją pierwszą i nie ostatnią. Nasza najnowsza historia polityczna pełna jest takich przypadków. Wszyscy chyba pamiętamy karierę medialną pana z Białegostoku, który w ramach swej kampanii ogłaszał światu, że za jego rządów nie będzie „biurokractwa” ani… „niczego nie będzie”.

Ktoś powie: „sorry, taki mamy klimat”, jest w nim miejsce i na takie exempla, ale to nieprawda. W wypadku Białostockiem ludzie się trochę pośmiali, trochę pokiwali głowami z politowaniem, niektórzy rzeczywiście „dla jaj” oddali głos gdzieś tam w wyborach samorządowych, co na pewno było też aktem rozpaczy i jednym objawów kryzysu demokracji. Tu jednak mamy do czynienia z czymś szerszym – wyznaczaniem nowej linii frontu. W wypowiedziach pani Klaudii brak jest jakichkolwiek prób dyplomacji. Nie próbuje ona dobierać wyszukanych słów ani eleganckich gestów.

Zaprezentowana przez nią chyba gumowa kaczka, którą nakłuwa ona na oczach widzów za kolejne wypowiadane głośno „przewiny”, nie jest śmieszna i nie jestem pewien, czy dla kogokolwiek ma taką być. Ten swoisty rytuał wudu jest naprawdę przerażający, wpisuje się bowiem w narrację, z której ma się wyłonić przemoc realna.

Dla mnie bardzo znamienny był fakt, że osoba ta, której dokonania były wszystkim znane, została wciągnięta na listę wyborczą dużego komitetu. Wskazuje to bowiem na cel polityczny, którym nie ma być realizacja takiego czy innego planu, lecz odczłowieczenie przeciwnika, a co dalej? Możliwości się okażą.

Przechył dyskusji

W ogóle przypadek owej biednej gumowej kaczki wyprodukowanej przez jakąś fabrykę w celu zabawy w wannie, najpewniej z myślą o dzieciach, jest ciekawy z jeszcze jednego powodu. Podobny rytuał, który odbył się kilka lat temu we Wrocławiu, polegający na spaleniu kukły, która czynnikom decyzyjnym kojarzyła się z „Żydem”, skończył się procesem i, zdaje się, skazaniem osób, które za owym aktem stały. W wypadku pani J., która wcale nie kryła się z tym, czego symbolem jest ów kawałek gumy, nic takiego nie nastąpiło. Tu i ówdzie coś tam pogadano po to, by establishment doszedł do wniosku, że to jednak jest niewinna zabawa. Przypadków dużo gorszych mamy więcej.

Ruch LGBT w swych prowokacyjnych występach często obraża mojego Boga i uczucia religijne. Oficjalne reakcje w tej kwestii najczęściej kończą się na miałkim gadaniu.

Sprawa udawanego „zabijania” arcybiskupa Jędraszewskiego w mediach nie istnieje. Nie wiem, czy toczy się w sądzie, ale warto przypomnieć tę odbywającą się w Poznaniu kilka miesięcy temu „zabawę” środowisk LGBT, z którego to wypadku wprost wynika wniosek, iż jednym wolno, a innym nie.

Kwestie polityczne i światopoglądowe często się przeplatają i obydwie nie są na swoich miejscach. Przed wyborami ksiądz arcybiskup Stanisław Gądecki wydał list, w którym wzywał katolików i wszystkich, którzy chcieliby jego głosu wysłuchać, do aktywnego wzięcia udziału w wyborach. Pomijając fakt, czy katolik miał tam po co pójść. Na kartach dokumentu hierarcha nakreślił pewne ramy światopoglądowe, którymi katolicy powinni się kierować przy urnach. Oczywiście jak zwykle taki głos znalazł się z jednej strony pod ostrzałem tych, którzy uważali, że Kościół do polityki mieszać się nie powinien, z drugiej zaś tych, którzy chcieliby wykorzystać go do swoich celów dowodząc, że to oni spełniają owe wyznaczone kryteria. Ja należałem do tych specyficznych odbiorców, którzy ze smutkiem skonstatowali, nie tylko zresztą na podstawie listu, że nie ma idealnej listy katolickiej i jedyne, co może zrobić katolik, to iść na jakieś kompromisy, a czy tego zechce, musi to być jego osobistym wyborem.

Warto wszakże zająć się tymi, którzy mówią o owym nieuprawnieniu Kościoła do zajmowania się polityką.

Z tego, co widać gołym okiem – w końcu wszyscy tego konia widzimy i wiemy, jak wygląda – płynie jasny wniosek, że w owej gmatwaninie osądów i opinii, które roszczą sobie prawo do prawdziwości bądź choćby chcą mieć prawo bycia wysłuchanymi, od jakiegoś czasu zabrania się Kościołowi mówić własnym głosem i stawiać własne postulaty społeczne.

Zdaje się, że rzeczywiście dążeniem współczesnej zachodniej cywilizacji jest zepchnięcie Kościoła jedynie do sfery domowej. Katolik w społeczeństwie winien się zachowywać, jakby katolikiem nie był. Taki jest, zdaje się, ostateczny cel tych zamierzeń i temu ma służyć owa walka światopoglądowa, do której używa się wszystkich dostępnych środków możliwych w życiu publicznym: od zarzutów pedofilii po twierdzenia, że nauka Kościoła ogranicza prawa ludzkie, w tym to do aborcji, co staje się kluczowym kryterium prawa do udziału w życiu publicznym. Stąd owa ostrożność części polityków, którzy nie chcieliby swym mimo wszystko katolickim przekonaniom uchybić. Jest na taką postawę stare przysłowie: „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.

Odpowiedź

Czy ci, którym lewicowa czy raczej lewacka narracja jest obca, dają jej jakiś odpór? Otóż najgorsze jest to, że słaby. Kiedyś katolicka nauka społeczna próbowała być na czasie i Kościół zajmował stanowisko w konkretnych sprawach i dawał konkretne odpowiedzi. Warto w tym względzie przytaczać wciąż na nowo encykliki społeczne i listy papieskie w poszczególnych ważnych kwestiach, które bywały źródłem inspiracji i aktualizacji tego, co trzeba w przestrzeni społecznej czynić. Były katolickie postulaty ustrojowe, które stawały w kontrze do tego, co się działo w dwudziestowiecznym świecie. Wreszcie – potępiano to czy owo, czasem w sposób nieco zakamuflowany ze względów politycznych, ale ci, którzy chcieli, wiedzieli, o co chodzi. Dziś, zdaje się, głos ten stopniowo zamiera. Owszem, katoliccy publicyści głos zabierają – jednak nie aby kłócić się na temat istoty odczytywania Ewangelii we współczesnych realiach, ale często, kogo poprzeć politycznie, jak być bardziej na czasie i nie wzbudzać kontrowersji w głównym nurcie. Zwykłym wiernym często nie pozostaje nic innego jak modlitwa za ojczyznę, co też niektórzy godnie uskuteczniają i dobrze, że aż tyle.

Społeczny aktywizm katolików jest jednak trudny, szczególnie w sytuacji aż tak wyraźnego starcia. Ze strony hierarchów często słyszą o szacunku do człowieka, ale co zrobić z nawałem obcej ideologii – już niekoniecznie.

Jako mały przykład przytoczę, iż w kwestii rzeczonej kukły rzekomego „Żyda” i jej spalenia słyszałem ze strony duchownych sformułowania, iż rzecz jest niedopuszczalna, natomiast w kwestii zachowania pani J. – jakoś nie. Chciałbym wierzyć, iż odbyło się to w imię nierobienia jej reklamy, a nie z tchórzostwa.

Poza oficjalnym głosem Kościoła trwa oczywiście debata publicystów i polityków. Nie wiadomo, na ile szczera, ale postulaty katolickie były obecne w hasłach różnych list wyborczych, najbardziej chyba w wypowiedziach kandydatów Konfederacji, która wszakże nie zdobyła sobie masowego uznania ani elektoratu, ani hierarchów, a i w publicystyce katolickiej podchodzono do niej z dystansem. Być może dlatego, że w jej wnętrzu obecne były różne głosy, uważane niekiedy za co najmniej dziwne; a może dlatego, że Kościół boi się populizmu – zjawiska, co do istoty którego nie wiadomo, czym jest, ale ważne, by go nie popierać. Wydaje się, że odpychanie go od siebie i udowadnianie, że nie ma się z nim nic wspólnego nie jest dobre i to z kilku powodów.

Populiści

Tak naprawdę nie tworzą oni żadnej myśli politycznej. Właściwie nie wiadomo, czym bądź kim są, trudno ich zdefiniować w jednolity sposób. Łączy ich to, że protestują. Czasami przeciwko lewicy, a czasami prawicy. Ogólnie przeciw zabetonowanej scenie politycznej. W świecie zachodnim sytuacja partii politycznych była jasna: władza zmieniała się w określonych cyklach, ludzie mieli dość złudną świadomość, że dokonują wyboru, a partie miały, co chciały, czyli poczucie władzy. Żadna sytuacja nie trwa jednak do końca świata. W pewnym momencie państwa socjalne, oparte na coraz bardziej zgniłych kompromisach ekonomiczno-światopoglądowych, zaczęły gonić w przysłowiową piętkę. Demografia i kryzys mentalny, idące niestety w parze, doprowadziły do zakrętu, który z jednej strony zaowocował lewackim radykalizmem, z drugiej czymś, co określono populizmem, czyli ruchem niezgody na to, co jest.

Cztery lata temu Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory, bo kojarzono je ze zmianami. Katolicy chcieli realizacji ich postulatów światopoglądowych, młodzież pracy, ludzie dojrzali – emerytur, państwo potrzebowało dzieci, by starzejące się społeczeństwo nie musiało sięgać po rzesze uchodźców, którzy zmienią oblicze kulturowe miast, a z czasem kraju.

Trudno dziś ocenić skutki wszystkich reform owych czterech lat. Najbardziej zawiedzeni są chyba katolicy, którzy dostali niewiele, a w życiu publicznym postępuje radykalizacja postulatów lewackich, których, zdaje się, nic nie jest w stanie zatrzymać. Partia rządząca coś deklaruje, ale niewiele robi i w nowej kadencji realizować chyba nie zamierza. Wchodzi w spory z dotychczasowym establishmentem, ale tu, gdzie ten ewidentnie wchodzi jej w drogę. Wiem, że wszelkie analogie są dość ryzykowne, ale w wielu miejscach rzeczywistość polityczna przypomina czasy przedwojennej sanacji, co do której mam duży dystans. Podobnie jest na całym świecie. Populiści bywają różni: w Niemczech są ksenofobiczni, we Francji – na przemian narodowi i lewaccy, a we Włoszech bywają separatystami bądź sympatyzują z dziedzictwem faszyzmu. Wszystko to pokazuje jednak jasno, że obecny system wyłaniania władzy jest do wymiany nie w sensie tych, którzy rządzą, lecz w zakresie mechanizmów, które się proponuje.

Populizm opozycyjny

Kto jest populistą, decydują tzw. swoi, czyli elity, które same się za elity uznały.

Jest to swoiste masło maślane, ale inaczej rzeczy się nazwać chyba nie da. To dlatego pani J. i inni mają prawo do swoistej ekspresji i tylko od czasu do czasu słyszy się coś, co ma nieco dyscyplinować ją i jej podobnych. Być może takie niezdecydowane enuncjacje wynikają m.in. stąd, że część działaczy politycznych, szczególnie tych, którzy dojrzewali jeszcze w minionym systemie, nie chce mieć nic wspólnego z takimi obskuranckimi ekscesami. Na pewno w tym duchu należy patrzeć na skandaliczną wypowiedź Lecha Wałęsy odnoszącą się do działalności śp. Kornela Morawieckiego. W Polsce powszechnie uznaje się zasadę, że w niedługim czasie po czyjejś śmierci nie szarga się pamięci tej osoby. Ocenę, może głębszą, historyczną pozostawia się „na potem”. Niemniej z komentarzy pod oficjalnymi tekstami na stronach internetowych, zamieszczonych przez osoby – nieważne, czy przez kogoś opłacane, czy nie – jasno wynika, iż w młodszym pokoleniu, tudzież być może wśród osób starszych pozbawionych zasad przyzwoitości, na takie ograniczenie miejsca nie ma.

Jest to przykład na to, że jeśli nasz świat stworzył jakieś zasady i świętości, choćby świeckie, to na naszych oczach są one burzone. Oprócz naszego noblisty udział w tym biorą inni, w tym także pani Klaudia, która pozwala sobie, przy zachwycie swoich miłośników, na daleko idące „brunatne” analogie w stosunku do swoich przeciwników politycznych. Nic też nie przeszkadza jej w jakichś dziwnych prezentacjach „bobu, hummusu i czegoś tam”, co ma obśmiewać wartości narodowe i religijne oraz dorobek cywilizacyjny tych, którzy tworzyli naród na długo przed nami.

Ten nowy, dziwaczny populizm, odwołujący się wprost do populacji, która odrzuca przeszłość i wartości, które w historii wypracowano, zdaje się być jednym z największych zagrożeń współczesności.

Kampania wyborcza uwypukla rzeczywiste cele i postulaty nawet nie ludzi, a całych zrzeszeń i nad tym warto się zastanowić w kontekście tego, co przyniesie przyszłość. Pewnie nie wolno nam w tym procesie pozostać jedynie obserwatorami. Chyba, że nie da się już nic zrobić, w co wszakże mimo wszystko wątpię.

Postscriptum

Dziś już wiemy, że pani Klaudia zasiądzie w sejmie i będzie w nim reprezentować naród, tak jak pozostałych 459 posłów. Do tego, co napisałem, niczego nie dodaję ani nie ujmuję; resztę zobaczymy w swoim czasie.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Klaudia J. a sprawa polska” można przeczytać na s. 13 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Artykuł Piotra Sutowicza pt. „Klaudia J. a sprawa polska” na s. 13 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wspomnienie o śp. Profesorze Janie Szyszce: zaszczytem było z Nim pracować, ogromnym bólem jest Go żegnać

Szczęść Boże, Darz bór – tak się witał. Powiedzieć o Profesorze: naukowiec, polityk, patriota, społecznik, wykładowca, wychowawca, pasjonat, leśnik, etyczny myśliwy, ekolog – to wszystko mało.

Paweł Sałek

Jan Szyszko był w wielu wymiarach człowiekiem wielkim i wybitnym. Należał do grona światowej sławy uczonych, ale nie miał zwyczaju się chwalić, dlatego nie każdy wie, że jako jeden z dwóch Polaków – obok Ojca Świętego Jana Pawła II – otrzymał prestiżową nagrodę Ettorego Majorany – Erice – „Nauka dla Pokoju”, przyznawaną przez Światową Federację Naukowców. Nagrodę tę otrzymały tylko 62 osoby na świecie, w większości laureaci nagrody Nobla.

Był wizjonerem i wybitnym naukowcem. Chyba jako pierwszy i jedyny polski uczony założył i prowadził prywatną stację badawczą. Cenił sobie bowiem niezależność i rzetelność w pracy naukowej. Po latach funkcjonowania i – należy to podkreślić – ogromnego wysiłku swojego i swojej rodziny, Terenowa Stacja Badawcza w Tucznie posiada profesjonalne sale wykładowe, laboratorium, muzeum historii naturalnej Tuczna, pokoje gościnne, a ponadto dużą kolekcję owadów i roślin naczyniowych. Na obserwacje jest przeznaczone ponad 1200 ha powierzchni doświadczalnej. Od 1988 roku prowadzone są tam badania nad pochłanianiem dwutlenku węgla przez żywe zasoby przyrodnicze. Ponadto cele badawcze to regeneracja gleb i zwiększenie ich produkcyjności, kształtowanie bioróżnorodności, sterowanie dynamiką liczebności populacji; chodziło także o tworzenie miejsc pracy w terenach wiejskich.

Trzeba podkreślić, że w badaniach tych uczestniczyli najwyższej klasy naukowcy z całego świata. Na ten cel Profesor przeznaczał w dużej mierze prywatne środki i osobiste zbiory, i nie pobierał żadnych dopłat, wbrew temu, co insynuowały niektóre media.

Hektary Profesora weszły do historii literatury naukowej jako miejsce zwane Krzywdą. Dlaczego Krzywda?? Otóż miejscowy rolnik, gdy dowiedział się, że Profesor kupił te grunty – bagna i nieużytki – powiedział wówczas: „Panie, toż to krzywda to kupić”.

Stacja badawcza w Tucznie była miejscem setek spotkań, konferencji, seminariów, wykładów naukowych. Wiele z nich miało charakter międzynarodowy czy nawet światowy. Powstał zwyczaj, że każdy gość Profesora sadził drzewo, którego stawał się patronem. Obecnie na sławetnej Krzywdzie rośnie piękna aleja dębowo-lipowa.

Niech miarą tego wyjątkowego miejsca będzie anegdotka, jak to jeden z dziennikarzy pewnego tygodnika, chcąc dokuczyć Profesorowi, zasugerował, że dorobił się on na tej ziemi… a Pan Profesor dowcipnie, ale zgodnie z prawdą odpowiedział: „ten dorobek to 3 habilitacje, kilka doktoratów i setki prac magisterskich”.

Wielu z nas doświadczyło jego niebywałej gościnności. Zawsze z otwartymi ramionami przyjmował wszystkich. Nigdy nie pobierał żadnych opłat za użytkowanie stacji i laboratorium. Sam jako student byłem wiele razy jego gościem, zresztą jak setki innych studentów, którzy przez te 30 lat przewinęli się przez stację. Pozwalał nam korzystać z unikatowych zbiorów i infrastruktury stacji, a nierzadko udostępniał dach nad głową i strawę. (…)

Chyba jako pierwszy w Polsce promował zdrową, ekologiczną żywność. Zawsze powtarzał, że polskie rolnictwo to nasz największy skarb: tradycyjne, ekstensywne, oparte na naturalnych procesach, bez sztucznych wspomagaczy i nadmiernej chemizacji, a przede wszystkim bez GMO. Był z polskiego modelu rolnictwa bardzo dumny, powtarzał, że kraje rozwinięte, do których wówczas aspirowaliśmy, mogą tylko pomarzyć o takich zasobach i takiej bioróżnorodności, o znakomitych i niezdegradowanych glebach. Potrafił prowadzić wielogodzinne dysputy o znaczeniu polskich krajobrazów, „polskiej miedzy” czy mozaiki pól, o procesach glebotwórczych, bioróżnorodności gatunkowej roślin i zwierząt. (…)

Ale największą troską otaczał Lasy Państwowe. Był wielkim orędownikiem ich struktury, organizacji i tradycji. Uważał je za wzór zrównoważonego rozwoju.

Powszechnie z nich korzystamy, pozyskujemy drewno, a jednocześnie zachowujemy wysoką bioróżnorodność i wysokie standardy środowiskowe. Zasoby leśne są dobrem narodowym i muszą służyć każdemu Polakowi. To nasze bezpieczeństwo ekologiczne, to czyste powietrze, czysta woda oraz siedlisko bytowania gatunków dziko żyjących. Estymą otaczał każdego leśnika, od dyrektora generalnego do zwykłego gajowego, niezwykle cenił sobie ich służbę i praktyczną wiedzę. Zawsze powtarzał, że Lasy Państwowe to podstawa bytu i niepodległości Polski i Narodu, a zarządzanie nimi zgodnie z koncepcją zrównoważonego rozwoju stymuluje rozwój terenów wiejskich i kreuje tam nowe miejsca pracy. Wiele razy płacił za te poglądy utratą stanowisk i nieustaną kampanią oszczerstw i pomówień, bo w historii 30 lat III RP następowały próby rozbicia, demontażu, a nawet prywatyzacji Lasów Państwowych. Był tego zdecydowanym przeciwnikiem, uważał że Lasy Państwowe to najlepiej zorganizowana gałąź gospodarki. (…)

Niezwykle ważnym rozdziałem w działalności Pana Profesora była sprawa Konwencji Klimatycznej Organizacji Narodów Zjednoczonych. On pierwszy zrozumiał jej treść i pojął, jak ważny to instrument; że możemy go wykorzystać dla rozwoju kraju. (…)

Był przekonany, że pakiet klimatyczno-energetyczny niszczy polskie bezpieczeństwo energetyczne, uzależnia nasz kraj od obcych źródeł energii, zmniejsza konkurencyjność polskiego przemysłu i stymuluje bezrobocie. Żartował, że największym problemem polskiego węgla jest to, że właśnie my go mamy.

(…) Pamiętajmy, że jako twardy, ale rozsądny negocjator doprowadził do wpisania do Porozumienia Paryskiego neutralności klimatycznej czyli bilansowania CO2 przez lasy i gleby, a z zapisów porozumienia usunięto dekarbonizację.

Całe wspomnienie Pawła Sałka o śp. prof. Janie Szyszce, pt. „Zaszczytem było z Nim pracować, ogromnym bólem jest Go żegnać”, można przeczytać na s. 8 listopadowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 65/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 19 grudnia.

Wspomnienie Pawła Sałka o śp. prof. Janie Szyszce, pt. „Zaszczytem było z Nim pracować, ogromnym bólem jest Go żegnać” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET”, nr 65/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Własną piersią jestem gotowy bronić posła Konfederacji Grzegorza Brauna / Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Nie tylko ględzącego publicznie farmazony i dyrdymały, a gdy przyjdzie jego chwila – tchórzącego. O nie! Potrzebny jest nam Grzegorz Braun walczący i układający z okupantem polski protektorat.

Dlaczego? Bo bardzo potrzebujemy takiego polityka na ewentualnie niespokojne czasy. Ale po kolei.

Oczywiście jestem zwolennikiem zwiększenia liczebności wojsk amerykańskich w Polsce. I w odróżnieniu od posła Brauna nie uważam, że to zdrada narodowa, jak się ostatnio był łaskaw wypowiedzieć. Co więcej, jestem zdania, że stałe bazy amerykańskie powinny stać się filarem polskiego bezpieczeństwa 1. kategorii. 1. kategorii, czyli skutecznego odstraszenia przed pomysłem ograniczonej regionalnej wojenki przeciwko Polsce ze strony jakiegokolwiek sąsiada: Rosji, Ukrainy, Białorusi, Słowacji, Czech, Niemiec, Szwecji – skreślcie, kogo chcecie.

Dzięki obecności wojsk amerykańskich żaden z naszych sąsiadów nawet nie pomyśli o regionalnej zaczepce. Bo zaatakowanie światowego mocarstwa to nie w kij dmuchał.

Bez tej 1. kategorii moglibyśmy co najwyżej zbudować bezpieczeństwo 2. kategorii. Stworzyć takie warunki wewnętrzne obrony, które odstraszałyby jakiegokolwiek sąsiada wysokimi kosztami wkroczenia w nasze granice. (O ile oczywiście nasi sąsiedzi wyraziliby wcześniej zgodę). Piszę celowo o obronie wewnętrznej, bo jest oczywiste, że przy aktualnym stanie polskiej armii obrona granic byłaby rzeczą niemożliwą. Ale zdobyć terytorium (Polski) to jedno, a utrzymać je administracyjnie i wojskowo bez dużych strat własnych – to drugie. Każdy z potencjalnych agresorów musi mieć świadomość ogromnych strat własnych, bez gwarantowanej premii dla zwycięzcy.

Świadoma polska polityka obronna powinna zatem – opierając się na 1. kategorii – przystąpić do natychmiastowego budowania kategorii 2. Bo nie możemy przecież w perspektywie 20 lat nie zakładać kolejnej wojny światowej, dotyczącej również naszego regionu i naszego państwa. Wychowanie 2,5 milionowej armii ochotniczej zdecydowanie ograniczy wstępne koszty wojny. Zanim nasz główny sojusznik nie ściągnie wystarczającego wojska. Potrzebne jest zatem obligatoryjne wojskowe wychowanie młodzieży już na poziomie szkoły średniej. Fizyczne, poprzez zaznajomienie ze sprzętem (łącznie z uzbrojeniem przeszkolonych), i mentalne – poprzez uświadomienie konieczności obrony własnej wsi, miasta, doliny i rodziny.

Bo może się jednak zdarzyć za lat dwadzieścia, że wojna wybuchnie. A nasz największy sojusznik, osłabiony problemami wewnętrznymi lub innymi, nie będzie w stanie zagwarantować nam bezpieczeństwa. A nawet – że odwrócą się sojusze. Dlatego powinniśmy od dziś budować polski system bezpieczeństwa 2. kategorii. Może się przecież okazać, że połączenie obu systemów wystarczy, żeby przy minimalnych stratach własnych zapewnić Polsce bezpieczeństwo.

Ale należy brać pod uwagę i taki scenariusz, że Polsce nic nie pomoże. Władze partyjno-państwowe uciekną na Węgry, ustanawiając Warszawę w Budapeszcie. Polskie wojsko zostanie rozbite w ciągu 14 dni. A Amerykanie ogłoszą się sojusznikiem naszego najeźdźcy. I co wtedy?…

Właśnie na taką okoliczność potrzebny jest nam Grzegorz Braun! Ale Grzegorz Braun do końca. Zatem nie tylko ględzący publicznie farmazony i dyrdymały, a gdy przyjdzie jego chwila – tchórzący. O nie! Potrzebny jest nam Grzegorz Braun walczący i układający z okupantem polski protektorat. Jak kiedyś marszałek Petain we Francji, ksiądz Tiso na Słowacji, Emil Hácha w Czechosłowacji, Ferenc Szálasi na Węgrzech czy Vidkun Quisling w Norwegii. Dzięki ich współpracy z okupantem straty ludności cywilnej i materialne były dużo mniejsze niż w Polsce, w której takiej persony nie doświadczyliśmy.

Oczywiście zaraz po tym, jak uda nam się wyzwolić spod wrogiej okupacji, kolaboranta Grzegorza czeka los jego poprzedników. Powiesimy go albo rozstrzelamy. Ale dla obrony własnych przekonań i dla Polski, Panie Grzegorzu, chyba warto będzie?

Dlatego, jak w tytule, własną piersią będę bronił Grzegorza Brauna. Szkód wielkich nie robi, a jaki może być z niego pożytek!

Jan A. Kowalski