Rosyjska propaganda oczernia emigrantów ukraińskich , a im wmawia, że Europa ich nie chce i będą w niej poniżani

Ukraińskie dzieci z darami | Fot. Wojciech Sobolewski

Ponoć Ukrainki żyjące w Polsce szydzą z „zaniedbanych Polek”, wyśmiewają dary i pomoc. Podobna narracja forsuje tezę, że Ukrainki polują na polskich mężczyzn, czego powinny się obawiać ich kobiety.

Andrzej Szabaciuk

Ci straszni sąsiedzi

Obraz ukraińskiej migracji przymusowej w Polsce w rosyjskiej propagandzie wojennej po 24 lutego 2022 r.

Bezprecedensowy atak Rosji na Ukrainę i barbarzyństwo, jakiego dopuszcza się rosyjska armia wobec ludności cywilnej od 24 lutego bieżącego roku, zmuszają miliony mieszkańców Ukrainy do wyjazdów i poszukiwania bezpiecznego schronienia w innych regionach swojego państwa lub za granicą. Masowy napływ uchodźców wojennych wymaga pomocy humanitarnej, materialnej, ale także często psychologicznej. Według badań Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji przeprowadzonych między majem a wrześniem tego roku, wśród osób wewnętrznie przesiedlonych, których liczba na terytorium Ukrainy szacowana jest na ok. 7 mln, aż 75% utrzymuje się z oszczędności, 68% oszczędza na jedzeniu, 67% ogranicza inne wydatki poza jedzeniem, a 54% oszczędza na wydatkach zdrowotnych. Sytuacja uchodźców wojennych z Ukrainy w poszczególnych państwach Unii Europejskiej jest zróżnicowana, ale z czasem problemem może być zmęczenie wojną społeczeństwa przyjmującego oraz malejąca liczba osób gotowych nieść pomoc potrzebującym.

Tragedia, jaką zgotował milionom niewinnych cywilów reżim Putina, pogłębiana jest przez działania dezinformacyjne, które oczerniają osoby uciekające przed wojną. Ten stan utrzymuje się od początku agresji.

Rosyjska propaganda i dezinformacja ma charakter wielopłaszczyznowy i skierowana jest do różnych odbiorców. Jej zadaniem jest przede wszystkim negatywne nastawienie do osób wewnętrznie przesiedlonych, do uchodźców wojennych oraz do tych, którzy udzielają im pomocy. Dotyczy to działań indywidualnych, działań prowadzonych przez różnego rodzaju organizacje, a nawet przez poszczególne państwa.

Wojna oraz będąca jej konsekwencją masowa migracja przymusowa mieszkańców Ukrainy prezentowane są jako efekt imperialnej polityki państw Zachodu, które dążą do podporządkowania sobie Europy Wschodniej, de facto rządząc „z tylnego siedzenia” Mołdawią i Ukrainą. Prezydent Mołdawii Maia Sandu i Wołodymyr Zełenski w tej narracji są marionetkami Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników oraz popychają swoje państwa do konfrontacji z Rosją, a władze na Kremlu rzekomo bronią się tylko przed agresją „kolektywnego Zachodu”.

Należy podkreślić, że działania propagandowe i dezinformacyjne prowadzone przez Rosjan stanowią kontynuację działań wymierzonych w ukraińskich migrantów ekonomicznych w Polsce i innych państwach Unii Europejskiej. Od 2014 r. starano się oskarżać władze Ukrainy o wywołanie masowej migracji zarobkowej. Miała być ona konsekwencją jakoby antyrosyjskiej postawy Kijowa, której rezultatem był wzrost nastrojów separatystycznych wśród ludności rosyjskojęzycznej i destabilizacja polityczna i gospodarcza państwa. Masowa migracja zarobkowa w tej narracji ma być konsekwencją nieudolności nowych władz pomajdanowych. Z drugiej strony kierowano do Ukraińców przekaz, że nikt ich w Europie nie potrzebuje, że będą tam osobami drugiej kategorii, wykonującymi najgorsze, najbardziej poniżające prace.

Jednocześnie odpowiednio dopasowany przekaz kierowano do społeczeństw z liczną migracją zarobkową z Ukrainy, szczególnie do mieszkańców Polski.

Sugerowano, że ukraińscy migranci odbierają miejscowym pracę, przyczyniają się do wzrostu przestępczości w Polsce, rozprzestrzeniają koronawirusa, wykorzystują system socjalny i masowo pobierają 500+, uczą się za darmo i otrzymują wysokie stypendia na uniwersytetach. Inna narracja utrwalała przeświadczenie, że pracujący w Polsce Ukraińcy prezentują skrajnie nacjonalistyczne poglądy oraz są zwolennikami Stepana Bandery. Często przewijały się również sugestie, że Ukraińcy wykupują w Polsce mieszkania, co przekłada się na rosnące ceny nieruchomości oraz ich wynajmu.

Liczne z tych narracji powielano także po 24 lutego bieżącego roku, forsując przekaz zniechęcający do wsparcia uchodźców wojennych. Jednym z najczęściej przewijających się wątków od początku agresji były oskarżenia osób przyjeżdżających do Polski o to, że tak naprawdę nie potrzebują pomocy, gdyż dysponują znacznym majątkiem, posiadają drogie samochody, a na dodatek przyjmują postawę roszczeniową. Nie są w stanie docenić pomocy, jaką im się oferuje. Oczekują więcej, domagają się lepszych warunków lokalowych, a w otrzymanych mieszkaniach często piją alkohol, palą papierosy, zachowują się wulgarnie.

Kolejnym przykładem dezinformacji były próby przestrzegania przed przyjmowaniem pod swój dach osób z Ukrainy oraz sugestie o rzekomych trudnościach związanych z zakończeniem udostępniania lub wynajmu mieszkania uchodźcom wojennym.

Dodatkowo sugeruje się, podobnie jak to miało miejsce wcześniej, że przez napływ uchodźców z Ukrainy wzrosła cena wynajmu mieszkań i gwałtownie spada ich dostępność.

Internet zalewają informacje na temat rzekomego nadużywania przez przebywających w Polsce Ukraińców ulg oferowanych im przez państwo i samorządy. Dotyczy to m.in. darmowych biletów na przejazdy komunikacją miejską i koleją. Pojawiają się sugestie, że wszyscy Ukraińcy przebywający w Polsce nie płacą za przejazd komunikacją publiczną, że dzieci ukraińskie w pierwszej kolejności przyjmowane są do żłobków i przedszkoli, przez co brakuje miejsc dla polskich dzieci. Podobne oskarżenia kieruje się pod adresem ukraińskich studentów, którzy mają rzekomo zajmować miejsca na prestiżowych kierunkach znanych polskich uczelni.

Ukraińcy oskarżani są o korzystanie z 500+ nawet po powrocie na Ukrainę i o nadużywanie systemu pomocy społecznej. W przestrzeni publicznej pojawiają się sugestie, że obciążenie polskiego systemu opieki społecznej jest tak duże, że zabraknie środków na 500+ i inne świadczenia dla Polaków. Upowszechniany jest również przekaz o uprzywilejowanym traktowaniu uchodźców przez system opieki zdrowotnej. W przychodniach i szpitalach Ukraińcy są rzekomo przyjmowani poza kolejnością i całkowicie bezpłatnie.

Ze wspomnianym przekazem łączą się doniesienia rozprzestrzeniane na rosyjskojęzycznych profilach mediów społecznościowych o wstrzymaniu wsparcia ukraińskich uchodźców przez władze Polski. Jako przykład podano decyzję władz Uniwersytetu Jagiellońskiego o wysiedleniu Ukraińców z budynków tej uczelni. W rzeczywistości budynki uczelniane zostały sprzedane jeszcze przed wojną i władze uniwersytetu były zobligowane do przekazania ich nowym właścicielom. Przy czym uniwersytet deklaruje pomoc w znalezieniu uchodźcom nowego lokum.

Rozpowszechniane są także filmy, na których Polacy wrogo odnoszą się do Ukraińców i wzywają ich do powrotu do domów, co ma sugerować, że są zmęczeni obecnością ukraińskich uchodźców i nie chcą ich dłużej tolerować. Popularyzowane są także informacje o antyukraińskich plakatach w polskich miastach, co miało przyczynić się do upowszechniania narracji, że Polska jest państwem niebezpiecznym dla uchodźców wojennych ze Wschodu. W rosyjskich mediach pojawiły się także informacje, że z Polski na Ukrainę będą mobilizowani mężczyźni w wieku poborowym, przy czym przywoływany jest sfałszowany dokument, wydany jakoby przez władze Ukrainy. Warto też podkreślić, że wśród Ukraińców krążą informacje, że osoby, które otrzymały w Polsce PESEL, będą miały problem z powrotem na Ukrainę.

Odrębnym elementem jest szerzenie informacji o masowym przekraczaniu granicy Polski przez osoby nie będące Ukraińcami, a wykorzystujące uproszczone procedury odprawy na granicy polsko-ukraińskiej. Rzekomo wśród tych osób mieli być także migranci przebywający na Białorusi, którym nie udało się sforsować wcześniej granicy.

Z drugiej strony popularność na całym praktycznie świecie zdobyła forsowana przez kremlowską propagandę narracja, że Polacy na granicy z Ukrainą nie przepuszczają osób ciemnoskórych, gdyż są rasistami. Podobnie utrwalano przekaz, że otwartość na Ukraińców i niechęć do migrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki na granicy polsko-białoruskiej mają podłoże rasistowskie.

Kolejnym przykładem propagowanej przez Kreml narracji są informacje na temat rzekomo negatywnych skutków migracji przymusowej z punktu widzenia polskiego rynku pracy, nie poparte żadnymi danymi statystycznymi, badaniami ekonometrycznymi czy socjologicznymi. Sugeruje się wzrost bezrobocia, wyhamowanie wzrostu wynagrodzeń oraz obniżenie jakości wykonywanych usług (m.in. elektryków, hydraulików, kierowców itp.).

Pojawiają się także informacje o rzekomym wzroście przestępczości związanym z napływem uchodźców wojennych z Ukrainy. Kremlowska propaganda straszy niekontrolowanym napływem narkotyków i broni do Unii Europejskiej, w tym także broni dostarczanej przez Zachód. Ma być ona rzekomo wykorzystywana przez organizacje przestępcze oraz terrorystów. Napływ uchodźców ma ponoć zwiększyć liczbę przestępstw pospolitych. Według tych przekazów jest to po części konsekwencja jakoby negatywnego stosunku społeczeństwa ukraińskiego nie tylko do Rosji, ale i do Polski.

Ukraińcy mają być też odpowiedzialni za pojawiającą się w polskich miastach symbolikę neonazistowską. Dodatkowo w rezultacie ich napływu na naszych ulicach ma wzrosnąć liczba pijanych kierowców oraz prostytutek.

Powiązane ze wspomnianą narracją są także posty, rzekomo Ukrainek żyjących w Polsce, które szydzą z „zaniedbanego” wyglądu Polek, wyśmiewają także dary i pomoc, jakie otrzymały. Podobna narracja forsuje tezę, że Ukrainki polują na polskich mężczyzn, czego powinny się obawiać ich kobiety. W Ukrainie z kolei rozpowszechnia się informacje, że kobiety, które znalazły schronienie w Polsce, nie są wierne swoim mężom, prowadzą beztroski tryb życia i nie mają zamiaru wracać do domu.

Rosyjska propaganda krytykuje także zasadność wspierania Ukrainy, gdyż w jej opinii przedłuży to tylko wojnę, której Ukraina nie ma możliwości wygrać. Według tej narracji dłuższa wojna z jednej strony zwiększy skalę zniszczeń oraz liczbę ofiar cywilnych w Ukrainie, z drugiej może skutkować napływem do Unii Europejskiej dodatkowych migrantów przymusowych oraz znacznym zmniejszeniem poziomu bezpieczeństwa m.in. Polski, przy czym główną odpowiedzialność za to ponoszą władze Rzeczypospolitej.

Przekazywana pomoc, w szczególności pomoc militarna, ma zwiększyć prawdopodobieństwo wybuchu wojny o zasięgu globalnym, a Polska będzie jednym z najbardziej poszkodowanych państw w takiej wojnie. Jak by tego było mało, pomoc Ukrainie przyczynia się również do wzrostu inflacji, zmniejszenia dostępności lekarstw oraz niektórych produktów spożywczych.

Zaangażowanie Polski oraz Zachodu we wsparcie Ukrainy, podobnie jak jednoznaczna krytyka Rosji i forsowanie wprowadzenia kolejnych sankcji przeciwko Rosji i Białorusi może mieć, w opinii rosyjskich propagandzistów, katastrofalne skutki. Nie tylko doprowadzi do zerwania budowanych przez lata więzi gospodarczych Rosji i Unii Europejskiej, które przynoszą obopólne korzyści, ale także będzie skutkowało niespotykanym kryzysem energetycznym, który pogłębia przekazywanie Ukrainie nieodpłatnie paliw i innych surowców węglowodorowych.

W tej narracji, w wyniku „rusofobicznej” i agresywnej retoryki, „Europa zamarznie”, nie będzie w stanie przetrwać zimy bez rosyjskich surowców, a nawet jeżeli uda jej się przetrwać kryzys energetyczny, to sankcje i rezygnacja z rosyjskiej ropy naftowej, gazu ziemnego i węgla gwałtownie podniosą koszty produkcji szeregu przedsiębiorstw unijnych, które przestaną być konkurencyjne na rynkach światowych, co jest przede wszystkim na rękę Stanom Zjednoczonym.

Federacja Rosyjska szybko będzie rzekomo w stanie pozyskać nowych odbiorców ropy naftowej i gazu ziemnego w miejsce europejskich, znajdując klientów przede wszystkim w Azji. Jednak praktyka ostatnich miesięcy dowodzi, że Rosja nie jest w stanie szybko sprzedać ogromnych ilości wydobywanego gazu ziemnego, którego nadwyżki są obecnie spalane z powodu przepełnienia magazynów. Ropę naftową Rosja eksportuje przede wszystkim do Chin, jednak po cenach znacznie niższych niż rynkowe.

Celem rosyjskiej propagandy i dezinformacji jest zniechęcenie społeczności międzynarodowej do wspierania Ukrainy, a w przypadku Polski także do podsycania niechęci, czy wręcz nienawiści do Ukraińców i Ukrainy. Rosjanie wykorzystują do tego jawne kłamstwa, półprawdy czy manipulują prawdziwymi danymi, ukazując marginalne zjawiska jako typowe czy przedstawiając fakty w fałszywym kontekście lub bez kontekstu. Szczególnie duża aktywność propagandy rosyjskiej obserwowana jest na portalach społecznościowych, gdzie powielają ją niejednokrotnie środowiska skrajnie nacjonalistyczne

Osoby rozprzestrzeniające propagandę i dezinformację to często „zaniepokojeni” mieszkańcy Polski, krytykujący zachowanie ukraińskich uchodźców wojennych, ewentualnie politykę państwa. Czasami są nimi osoby podające się za ukraińskich migrantów zarobkowych, krytykujące swoich rodaków.

Innym razem są to filmiki niewiadomego pochodzenia, prezentujące niegodne zachowanie lub wypowiedzi przymusowych migrantów. Opisane zjawiska wraz z przeciągającą się wojną i kryzysem przez nią wywołanym będą się nasilać, jeżeli tego typu przekaz będzie padał na podatny grunt.

Dr Andrzej Szabaciuk jest starszym analitykiem Zespołu Wschodniego Instytutu Europy Środkowej w Lublinie. Artykuł powstał w ramach projektu Stop Fake PL.

Artykuł Andrzeja Szabaciuka pt. „Ci straszni sąsiedzi. Obraz ukraińskiej migracji przymusowej w Polsce w rosyjskiej propagandzie wojennej po 24 lutego 2022 r.” znajduje się na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Szabaciuka pt. „Ci straszni sąsiedzi. Obraz ukraińskiej migracji przymusowej w Polsce w rosyjskiej propagandzie wojennej po 24 lutego 2022 r.” na s. 15 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Życie kulturalne w Polsce jest w stanie zapaści od stanu wojennego, kiedy to wartościowych twórców zastąpiły miernoty

Stanisław Załuski i Krzysztof M. Załuski | Fot. archiwum prywatne autora

Po roku 1989 w Polsce nie ukazała się w zasadzie ani jedna książka klasy Trylogii, Lalki czy Ziemi obiecanej … Być może to zjawisko światowe. Wystarczy przyjrzeć się laureatom literackiego Nobla.

Stanisław Załuski
Krzysztof M. Załuski

W lipcu tego roku ukazała się druga część Twojej trylogii, Miłość w czasach tyranii. Kiedy wpadłeś na pomysł napisania „trylogii ziemiańskiej” i co Cię do tego skłoniło?

O takiej książce marzyłem, odkąd rozstałem się z niezbyt fortunnie wybranym zawodem inżyniera budownictwa wodnego… Dwór ziemiański, który towarzyszył mi przez pierwsze piętnaście lat życia – aż do zagłady mojego świata, jaką była tzw. reforma rolna – mimo upływu dekad pozostał w mojej świadomości cudowną Arkadią, wspomnieniem, którego nie traci się nigdy. Owa Arkadia została unicestwiona na rozkaz Stalina. Zagłady dokonali bandyci zwani komunistami. Po ich „reformie rolnej” zostały ruiny dworów, pałaców i resztki parków. Zniszczyli meble, obrazy, książki, a właścicieli wymordowali lub przynajmniej wygnali z domów…

W jednym z moich pierwszych opowiadań, napisanym w końcu lat 50. ubiegłego wieku, a noszącym tytuł Kotesan, opisałem chłopca i jego ukochanego psa, zastrzelonego przez niemieckiego żandarma. Tym chłopcem byłem ja. Zdarzenie też było prawdziwe, tylko bohater był anonimowy – przybył nie wiadomo skąd i nie wiadomo czyim był synem. Takie słowa jak „ziemianin”, „właściciel majątku ziemskiego” były wówczas zakazane. Cenzura dopuszczała jedynie słowa „obszarnik”, „krwiopijca” czy wróg ludu”.

A jednak postanowiłeś podjąć próbę oszukania cenzury…

Decyzję o napisaniu powieści na temat zagłady ziemiaństwa podjąłem po śmierci moich Rodziców. Mama zmarła w roku 1963, Ojciec sześć lat później. Postanowiłem wznieść im pomnik. Nie z marmuru albo z granitu. To miała być powieść o tych, którzy za sprawą sowieckich i rodzimych bandytów zostali skazani na całkowite zapomnienie. (…)

A co pozytywnego przyniosły, Twoim zdaniem, nowe czasy?

I tu jest problem… Bo przykładów pozytywnych w zasadzie nie dostrzegam… Życie kulturalne się załamało. Kulturę zdominowała rozrywka, i to w większości dość prymitywna. Oczywiście to nie jest wina III RP. Do zapaści doszło już w latach stanu wojennego. To wtedy wartościowych twórców zastąpiły miernoty. Pretensje mogę mieć jedynie o to, że takiego stanu dotąd nie dało się naprawić. Po roku 1989 w Polsce nie ukazała się w zasadzie ani jedna książka klasy Trylogii Sienkiewicza, Lalki Prusa czy Ziemi obiecanej Reymonta… Być może to zjawisko światowe. Wystarczy przyjrzeć się laureatom literackiego Nobla.

Od wielu lat w Sztokholmie nie nagrodzono ani jednego wybitnego pisarza. Ostatnim był chyba Mario Vargas Llosa. Może to skutek opanowania jury, nie tylko zresztą tej nagrody, przez lewicę, promującą swoich żenujących „wieszczy” i „wieszczynie”.

Nie inaczej jest w filmie. Mieliśmy kiedyś wybitne dzieła, a do kin waliły tłumy. Ale problem szmiry w filmie nie dotyczy wyłącznie nas. Gdzie dziś tacy twórcy jak Saura, Bergman, Visconti, Fellini, Buñuel i wielu, wielu innych? W teatrze również wypociny grane przez półnagich aktorów. Przybywa muzeów, co cieszy, ale chyba niewiele z nich dotyczy sztuki sensu stricto. Bo chyba trudno genitalia rozpięte na krzyżu nazwać sztuką. Załamała się także krytyka literacka i artystyczna. Zamiast następców Sandauera, Kijowskiego i Berezy mamy pseudokrytyków piszących recenzje opłacane przez wydawców. (…)

Wydawnictwa, księgarstwo, czytelnictwo… Jak oceniasz te aspekty działań okołoliterackich?

Czytelnictwo faktycznie kuleje, chociaż księgarnie zawalone są książkami. Trudno więc mówić o regresie. Przynajmniej jeżeli przyjmiemy kryteria ilościowe. Gorzej jest jednak z jakością. Wystarczy przejrzeć księgarskie półki.

Królują pamiętniki, poradniki, przewodniki i książki kucharskie. Z dokonań „literackich” najwięcej wypocin celebrytek, polskich i zagranicznych kryminałów, horrorów, thrillerów, poradników quasi-psychologicznych i wspomnień quasi-polityków.

Powieść psychologiczna, drążąca istotę bytu współczesnego człowieka, zeszła do podziemia. Taką literaturę wydają tylko niszowe wydawnictwa, pozbawione środków na reklamę i miejsca na tzw. półeczce. Dobrą książkę można dziś zamówić tylko przez internet… Największe wydawnictwa propagują wysokonakładową chałę – np. wspomnienia byłej więźniarki-prostytutki. Albo opis przygód seryjnego mordercy-gwałciciela… Tacy „twórcy” zarabiają krocie. Pisarze, którzy chcą i którzy mają coś do powiedzenia, muszą wydawać książki własnym sumptem. A nawet jeśli jedno z tych małych, ambitnych wydawnictw zaryzykuje wydanie tomu prawdziwej prozy, to i tak nie zdobędzie pieniędzy, aby zapłacić autorowi honorarium. Jakież zresztą są to pieniądze!

Przy sprzedaży tysiąca egzemplarzy autor, otrzymując wynagrodzenia w wysokości 10–12 procent od sprzedanego egzemplarza, zarobić może tysiąc, może dwa tysiące złotych. Dwa tysiące za rok albo kilka lat pracy! Za taką kwotę nawet żebrak nie chciałby siedzieć pod kościołem.

I obawiam się, że jeżeli MKiDN nie znajdzie rozwiązania tego problemu, to wkrótce zabraknie w Polsce ludzi, którzy będą chcieli dzielić się z nami swoją wiedzą i talentem.

Cały wywiad Krzysztofa M. Załuskiego z jego ojcem, pisarzem Stanisławem Załuskim, pt. „Pisarz – gatunek ginący?”, znajduje się na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Wywiad Krzysztofa M. Załuskiego z pisarzem Stanisławem Załuskim, pt. „Pisarz – gatunek ginący?”, na s. 7 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Polska znalazła się w sytuacji Pana Twardowskiego, gdy usłyszał: „Ta karczma Rzym się nazywa, kładę areszt na Waszeci!”

ME Andriolli, Twardowski, z diabłem (fragm.), domena publiczna, Wikipedia

Czy mogliśmy przypuszczać, że Unia Europejska, nie przejmując się traktatami, będzie używać potęgi swych instytucji (i pieniędzy, którymi dysponuje) do bezczelnych prób zmiany władzy w naszym kraju?

Jan Martini

W długich dziejach Polski trudne czasy były właściwie zawsze, dlatego straszny rok 2022 (podobnie jak lata 2020 i 2021) nie stanowi wyraźnego odstępstwa od normy. Dla nas to wątpliwa pociecha, gdyż musimy żyć w sytuacji bardzo dalekiej od spokoju, ale nasi przodkowie w trudnych czasach jakoś sobie radzili, więc i my musimy poradzić sobie z przeciwnościami.

Klucz do zrozumienia naszej dzisiejszej sytuacji politycznej leży w wielkich przemianach przełomu lat 80. i 90. ubiegłego wieku. „Koniec komunizmu” to nie tylko rozpad ZSRR, zjednoczenie Niemiec, demokratyzacja „krajów demokracji ludowej”, powstanie nowych państw czy wyjście („exodus”) Żydów z rosyjskiego „domu niewoli”, lecz także masywne transfery kapitałów i zmiany własnościowe w skali globalnej. Na terenach byłych krajów demokracji ludowej pojawiła się nowa, nieznana do tej pory warstwa społeczna – właścicieli kapitału, a najwięksi z nich – ponieważ „większy może więcej” – stali się oligarchami, nie zawsze jednak w pełni dysponującymi kapitałem formalnie swoim.

Bez pewnego rozeznania mechanizmów naszej transformacji ustrojowej trudno jest dokonać właściwych wyborów politycznych. Tak więc wydarzenia sprzed 30 lat wciąż wpływają na nasze życie i dlatego trzeba starać się zrozumieć istotę procesów wówczas zachodzących. (…)

Czy równie ochoczo wstępowalibyśmy do UE (bez Wielkiej Brytanii!), wiedząc, że staniemy się jednym z krajów zarządzanych przez Niemcy i musimy zrezygnować z niepodległości?

Czy mogliśmy przypuszczać, że Unia Europejska, nie przejmując się traktatami, będzie używać potęgi swych instytucji (i pieniędzy, którymi dysponuje) do bezczelnych prób zmiany władzy w naszym kraju?

Wstępując do UE, uzyskaliśmy bardzo wiele – choćby poczucie „bycia Europejczykami” i kilkanaście przyjemnych lat, przy czym ostatnie kilka lat przyniosło znaczący przyrost zamożności. Jednak obecnie znaleźliśmy się w sytuacji Pana Twardowskiego, gdy usłyszał: „Ta karczma Rzym się nazywa, kładę areszt na Waszeci!”.

Wielka Brytania jest na tyle potężnym krajem, że była w stanie podjąć decyzję o brexicie. My jednak jesteśmy tak ściśle powiązani gospodarczo z Niemcami, że takiej możliwości nie mamy. Zwłaszcza że nasi entuzjastycznie nastawieni do Unii obywatele nie zgodzą się na „polexit” połączony ze spadkiem poziomu życia.

Z pewnością większość elektoratu w Polsce woli spokojną pracę w montowniach i „ciepłą wodę w kranie” niż niepewne jutro „na swoim”.

Do unijnych dziwactw ideologicznych można się w końcu przyzwyczaić (choć twórcy obowiązujących unijnych ideologii z pewnością nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa!), a wszyscy mamy głębokie poczucie łączności kulturowej z innymi Europejczykami i po prostu chcemy być w Unii.

Na obecną ekipę rządzącą niczym na Hioba spadła seria bezprecedensowych nieszczęść, które rządzący pokonują w skrajnie trudnych warunkach politycznych z różnym skutkiem. Tylko na szantaż unijny nie ma żadnego antidotum, bo administracja unijna wyposażyła się w „narzędzia”, czyli kary orzekane jednoosobowo, „po uważaniu” (!), bez górnej granicy (!) i bez możliwości odwołania się (!).

Specyficzna brukselska troska o praworządność najpełniej objawiła się w ukaraniu austriackiego konserwatywnego rządu w roku 2000 z powodu nieodpowiedniego koalicjanta Joerga Haidera, który nie spełniał brukselskich standardów. Pojawił się wówczas pewien problem, bo w Unii nie było podstawy prawnej do wymierzania takich kar. Nadrobiono to ex post – w traktacie z Nicei i dzięki temu sankcje nakładane na Polskę już mają podstawę prawną, a ich zdumiewająca wysokość (dziesięciokrotnie wyższa niż zwyczajowe) widocznie wynika z przekonania unijnych urzędników o ogromie „łamania praworządności” w naszym kraju.

Jest tylko mała nadzieja, że następny skład europarlamentu nie będzie aż tak wrogi rządom konserwatywnym, bo ostatni trend (wyniki wyborów w Szwecji i Włoszech) wskazuje na pewien odwrót od marksistowskiej „postępowości”.

Ten trend jako zagrożenie odczytują unijni urzędnicy pochodzący z rządzących Unią od kilkudziesięciu lat środowisk lewicowo-liberalnych.

Z perspektywy unijnego establishmentu wygrana środowisk prawicowych w kraju europejskim to niedopuszczalne „zawracanie koła historii”. Stąd motywacja unijnych komisarzy w „walce o praworządność” w Polsce – tym najbardziej przywiązanym do tradycji chrześcijańskiej kraju Europy. Unijni funkcjonariusze już nie ukrywają wspierania lewicowej opozycji ani starań, by należne Polsce pieniądze z Unii nie stały się „funduszem wyborczym PiS”.

Tak więc polskie wybory 2023 roku będą grą o wysoką stawkę – to nie tylko sprawa naszej niepodległości, ale też perspektywa jakiegoś, choć niewielkiego, wpływu na Unię. Może uda się spowolnić szaleństwo lewicowości? A może z czasem nastąpi ewolucja unijnej wspólnoty w kierunku zdrowego rozsądku, poszanowania traktatów i powrotu do ideałów ojców założycieli UE?

Pozytywnym sygnałem jest wzrastająca świadomość, że „nasz wspólny europejski dom” jest meblowany przez rosyjskich lobbystów i agentów. Dlatego jest szansa, ze „przyjaciele Rosji” w Unii już nie będą mogli wykonywać swych „statutowych czynności” aż tak bezczelnie.

Nie mniej groźne od niebezpiecznych sąsiadów są zagrożenia wewnętrzne. Istnieje duża grupa sfrustrowanych obywateli czujących się niekomfortowo w „państwie PiS”, mimo że nikt ich nie prześladuje, nie odbiera – często nielegalnie zdobytych – majątków (co zdarzało się w państwach bałtyckich) i nie utrudnia uczestnictwa w życiu publicznym czy gospodarczym. Nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia, by ci ludzie przejawiali wobec rządzącej opcji politycznej aż taką wrogość. Ich niechęć nie powstała sama z siebie – jest ona organizowana przez „grupę trzymającą media” i wpływowe środowiska opiniotwórcze. Te działania są niewątpliwie wspomagane z zewnątrz przez nieprzyjaciół Polski, którzy oczekują wymarzonej destabilizacji, czy nawet wojny domowej w naszym kraju. (…)

O ile do prawicowo-konserwatywnej części naszego społeczeństwa dociera w pewnym stopniu przekaz „lewicowo-liberalny”, to ludzie o poglądach „progresywnych” są faktycznie pozbawieni pluralizmu informacyjnego. Ci ludzie nie oglądają TVP, bo to „propaganda”, i wiedzą, że niektórych tytułów prasowych, a nawet książek „się nie czyta”.

Wydaje się, że pewnym remedium na zaistniałą sytuację mogłyby być zmiany w prawie prasowym – np. wymóg, by w głównych tytułach opiniotwórczych zamieszczane były krótkie, wyraźnie oznaczone (w czerwonych ramkach?) felietony czy informacje autorów strony „przeciwnej”.

Szczegóły powinny być opracowane przez prawników i specjalistów od marketingu politycznego. Musieliby oni ustalić formę, objętość, kryterium ilości nakładu i inne szczegóły techniczne. Podobne zasady można by wprowadzić dla głównych telewizji informacyjnych o zasięgu ogólnopolskim – obowiązek emisji krótkiego materiału „konkurencyjnej” stacji w formie np. ogłoszenia społecznego.

Ceną za takie zmiany byłby oczywiście lament nad „zamachem na wolność prasy”, ale jakieś działania wydają się konieczne, bo postępująca polaryzacja społeczeństwa osiągnęła wymiary dramatyczne.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Refleksje na koniec roku” znajduje się na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Refleksje na koniec roku” na s. 6 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Raport z Kijowa 09.12.22: Redakcja Wschodnia Radia Wnet – najświeższe relacje wprost zza wschodniej granicy RP

Redakcja Wschodnia Radia Wnet, fot. Paweł Bobołowicz

Paweł Bobołowicz, prowadząc audycję z Warszawy, rozmawiał z redaktorami Redakcji Wschodniej Radia Wnet:

Dmytrem Antoniukiem, który jest w Kijowie, Arturem Żakiem, przebywającym obecnie w Drohobyczu i Wojciechem Jankowskim przemierzającym setki kilometrów, aby z południa Polski dojechać na ogarnięte wojenna pożogą południe Ukrainy.

Dmytro Antoniuk opowiada sytuacji w Kijowie i swoim niedawnym wyjeździe humanitarnym do poszkodowanych miejscowości obwodu sumskiego, charkowskiego i dnieporopietrowskiego.

Wojciech Jankowski relacjonuje swoje wczorajsze spotkanie ukraińskimi kobietami, które po rosyjskiej niewoli, miały możliwość pobytu w ośrodku na południu Polski. W miejscu bezpiecznym, ale także oferującym rehabilitację zarówno psychiczną jak i fizyczną. Projekt został zorganizowany dzięki staraniom Fundacji Solidarności Międzynarodowej.

Jednocześnie Wojciech Jankowski uchylił równie rąbka tajemnicy swojej kolejnej wyprawy, tym razem z południa Polski wyjeżdża na południe Ukrainy, aby towarzyszyć konwojowi humanitarnemu PolandHelps.


Paweł Bobołowicz w 288 dniu pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę, przedstawił skrót najnowszych wiadomości, które przygotowała, Daria Gordijko:

  • Liczba zabitych po wczorajszym rosyjskim ostrzale Kurachowa w obwodzie donieckim wzrosła do 10 osób. Dzień wcześniej pod rosyjskim ostrzałem znalazł się bazar, dworzec autobusowy, stacje benzynowe i budynki mieszkalne.
  • ONZ opublikowała raport dokumentujący 441 przypadków zabójstw cywilów, w tym 28 dzieci, na północy Ukrainy – w obwodach kijowskim, czernihowskim i sumskim. Zbrodnie wojenne popełnione w pierwszych tygodniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę. Zaznacza się, że liczba zabitych na tym terenie jest „prawdopodobnie znacznie wyższa”.
  • Rosyjskie wojsko przygotowuje się do kontrofensywy na kierunku ługańskim – powiedział Serhij Czerewaty, rzecznik Wschodniej Grupy Sił Zbrojnych Ukrainy. Według niego ukraińskie dowództwo uważa, że ​​ta próba nie zakończy się sukcesem.
  • Instytut Studiów nad Wojną podaje, że ​​Rosja mogła zmodyfikować irańskie drony, aby użyć ich przeciwko Ukrainie zimą. Analitycy zakładają, że rosyjskie wojsko rozszerzy ich wykorzystanie w nadchodzących tygodniach.
  • Komisja Europejska przygotowała dziewiąty pakiet sankcji wobec Rosji. Proponuje się dodać prawie 200 osób i firm. Jeśli zostanie uchwalony, zakaz dotknie również 4 rosyjskie kanały telewizyjne — zostaną one usunięte ze wszystkich platform dystrybucyjnych.
  • Magazyn TIME uznał prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełeńskiego i „ukraiński duch” Człowiekiem Roku. Ponadto Politico uznało Zełeńskiego za najbardziej wpływową osobę w Europie. W sumie Politico umieściło w zestawieniu 28 polityków. Wśród nich jest Władimir Putin, którego publikacja ogłosiła „przegranym roku”.

Krzysztof Skowroński i Paweł Bobołowicz zachęcają do wsparcia Radia Wnet, jedynego radia, które posiada swoje studia w Bejrucie, Tajpej, Astanie i Medellin. Radia, którego wyróżnikiem jest Redakcja Wschodnia – studia w Wilnie, Lwowie i Kijowie do lat przybliżają słuchaczom wydarzenia z tych ziem, a od 24 lutego, codziennie, sytuację na Ukrainie relacjonują korespondenci i przyjaciele Radia Wnet z całej Ukrainy. Radio, które każdy dzień zaczyna i kończy również programem Radia Unet – w języku białoruskim.

To tylko krótki opis tego co w eterze Radia Wnet można usłyszeć.

Nasze treści są dostępne dla Słuchaczy za darmo. Nie chcemy tego zmieniać. Ale w tworzeniu i rozwoju radia potrzebujemy wsparcia. Dlatego apelujemy do każdego, komu bliskie są wartości i idea Radia Wnet – jeśli nasz słuchasz i oglądasz – wspieraj!

https://zrzutka.pl/wnet


Artur Żak zaprasza na organizowany przez inicjatywę StopFake.org, webinar poświęcony dezinformacji wobec ukraińskich uchodźców wojennych, który odbędzie dziś, 9 grudnia, o godzinie 18:00 czasu polskiego, na platformie Zoom.

Wszystkich zainteresowanych zapraszamy pod poniższy link:

https://skrivanek.zoom.us/j/82670771616


Paweł Bobołowicz zaanonsował wywiad Darii Gordijko z Marianą Mamonową, medykiem batalionu Piechoty Morskiej Sił Zbrojnych Ukrainy, która została wzięta do niewoli w Mariupolu. Mariana, już będą w bunkrze otoczonego miasta dowiedziała się, że jest w ciąży. Będąc w stanie błogosławionym przez ponad pół roku przebywała w rosyjskich łagrach, żeby tuż przed porodem zostać wymieniona na ukraińskiego oligarchę/kolaboranta, Wiktora Medweczuka i urodzić już na terenie wolnej Ukrainy.

Wywiad zostanie wyemitowany 10 grudnia br., w Programie Wschodnim, 10:00-11:00 czasu polskiego


Cała audycja pod poniższym linkiem:

Serdecznie zachęcamy do słuchania „Raportu z Kijowa” na falach Radia Wnet, o 9:30 w każdy poniedziałek, wtorek, czwartek i piątek.

 

Studio Lwów 07.12.2022: Założyciel Kuriera Galicyjskiego odznaczony pośmiertnie Nagrodą „Semper Fidelis”

Studio Lwów - 07.12.2022

Mirosław Rowicki, Gala Nagrody Semper Fidelis, fot. Wojciech Jankowski

Mirosław Rowicki był Założycielem i redaktorem naczelnym „Kuriera Galicyjskiego”, członkiem SDP, odznaczonym zasługi Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Orderem „Za Rozbudowę Ukrainy”

5 grudnia w Warszawie odbyła się uroczysta gala wręczenia nagród Instytutu Pamięci Narodowej „Semper Fidelis”. Podczas uroczystości zostały ogłoszone nazwiska laureatów IV edycji Nagrody „Semper Fidelis”, przyznawanej za prowadzenie działalności na rzecz upamiętniania dziedzictwa Kresów Wschodnich.

Oprócz Mirosława Rowickiego Nagrodę otrzymali:

  • Alwida Bajor, polska dziennikarka, publicystka, tłumaczka i reżyserka radiowa działająca na Litwie.
  • Jarosław Góreckiz Hufca ZHP Zgierz im. Wojska Polskiego, wieloletni komendant letnich obozów harcerskich na Wołyniu.
  • Wiesław Kapel, wójt gminy Lubaczów.
  • Stowarzyszenie Rodzina Ponarska, którego celem jest upamiętnianie polskich obywateli zamordowanych przez niemieckich okupantów i ich litewskich kolaborantów w latach 1941-1944 w Ponarach pod Wilnem.
Mirosław Rowicki, Gala Nagrody Semper Fidelis, fot. Wojciech Jankowski
Mirosław Rowicki, Gala Nagrody Semper Fidelis, fot. Wojciech Jankowski

Wojciech Janowski rozmawia o wyjątkowości postaci Mirosława Rowickiego z Gościem audycji, Rafałem Dzięciołowskim, prezesem Fundacji Solidarności Międzynarodowej.

Rafał Dzięciołowski:

Mirek był tym człowiekiem, który potrafił zawsze walczyć o to, aby wychodzić z konsekwentnymi propozycjami, aby nie zaprzestać dialogu. Prowadzić działalność Gazety w taki sposób, który będzie gwarantował realizację interesu obu środowisk – polskiego, głównie nastawionego na historię i ukraińskiego2, które w Polsce upatruje w okna na świat Zachodu, dostępu do Unii Europejskiej, a w perspektywie wspólnoty transatlantyckiej. Jak bardzo była to słuszna i konsekwentna wizja? Pokazuje to na jakim etapie relacji polsko ukraińskich jesteśmy dzisiaj. Wszystko to o co zabiegał Mirek, w tych trudnych czasach dzisiaj stało się faktem.

 

Wojciech Jankowski jako wieloletni współpracownik, a prywatnie przyjaciel Mirosława Rowickiego nie mógł nie być na Gali, na której nagrał kilka wypowiedzi.

Marcin Rowicki, syn Mirosława Rowickiego:

Oczywiście jestem bardzo wdzięczny w imieniu swoim i ojca. Na pewno na to zasłużył. Ta nagroda należy się całej redakcji Kuriera Galicyjskiego, bo oczywiście ojciec był liderem, ale sam bez zespołu nie miałby takich dokonań. Ta statuetka należy się wszystkim osobom, które były zaangażowane w Kurier Galicyjski… Tata był mistrzem skromności. Nawet ja szczerze mówiąc, wiedziałem może 10% z jego działalności. Mimo że rozmawiałem z nim raz w tygodniu, nic o tym nie mówił. Na przykład, kiedyś dzwonię do niego, pogadaliśmy za godzinę, później ktoś mi wysyła zdjęcie, że flagę dostał od Prezydenta.

Mirosław Rowicki, Gala Nagrody Semper Fidelis, fot. Wojciech Jankowski
Mirosław Rowicki, Gala Nagrody Semper Fidelis, fot. Wojciech Jankowski

 

Więcej wypowiedzi o Mirosławie Rowickim, osobie, które zrewolucjonizowała przestrzeń polskojęzycznych mediów Ukrainy, w odsłuchu audycji.


Artur Żak 287 dniu pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę, zaprezentował najnowsze informacje, które przygotowała Daria Gordijko:

  • Rosja zaatakowała nocą dronami kamikaze obwody: dniepropietrowski, zaporoski i żytomierski. Wcześniej eksperci uważali, że przerwa w ich stosowaniu była spowodowana zimną pogodą i wyczerpaniem się ich rezerw. W sumie Siły Zbrojne Ukrainy zestrzeliły w 14 dronów Shahed-136, a także trzy drony innego typu. W wyniku ostrzału w obwodzie zaporoskim trzy osoby zostały ranne, w tym 15-letnia dziewczynka – poinformował Przewodniczący obwodowej administracji wojennej  Ołeksandr Staruch.
  • Niemcy nie przekażą Ukrainie systemów obrony przeciwlotniczej Patriot. Trwają przygotowania do umieszczenia tych systemów na terenie Polski. Minister obrony narodowej Mariusz Błaszczak powiedział, że jest rozczarowany tą decyzją:

„Po rozmowie z niemieckim MON, z rozczarowaniem przyjąłem decyzję o odrzuceniu wsparcia Ukrainy. Rozmieszczenie Patriotów na zachodniej Ukrainie zwiększyłoby bezpieczeństwo Polaków i Ukraińców. Przystępujemy więc do roboczych ustaleń ws. umieszczenia wyrzutni w Polsce i wpięcia ich w nasz system dowodzenia.”.

  • Ukraina i Rosja przeprowadziły kolejną wymianę jeńców wojennych w formacie 60 na 60. Wśród uwolnionych ukraińskich żołnierzy są obrońcy Mariupola, między innymi Ci co bronili „Azowstalu”. Są też tacy, których przetrzymywano w kolonii karnej w Ołeniwce.
  • Moskwa przygotowuje grunt pod dalszą mobilizację, sugeruje Instytut Studiów nad Wojną. Analitycy Instytutu zauważają, że w obwodach biełgorodzkim i kurskim, ogłoszono utworzenie jednostek obrony terytorialnej.
  • „New York Times” i „Washington Post”, powołując się na swoje źródła, poinformowały, że drony, które dzień wcześniej zaatakowały rosyjskie lotniska, zostały wystrzelone z terytorium Ukrainy.
  • Stany Zjednoczone nie dostarczyły Ukrainie broni do uderzenia poza jej suwerennym terytorium ani nie skłoniły Kijowa do ataku na cele na terytorium Rosji.

„Nie dostarczyliśmy Ukraińcom broni do użytku na terytorium Rosji. Stwierdzamy to bardzo wyraźnie, że nasz dostawy, są dostawami obronnymi” – takie oświadczenie złożył we wtorek podczas briefingu w Waszyngtonie rzecznik Departamentu Stanu USA Ned Price.


Wysłuchaj całej audycji już teraz!


W Polsce pornografia jest dostępna dla każdego, także dla małoletnich / Jolanta Hajdasz, „Kurier WNET” nr 102/2022

W Polsce co czwarty 16-latek przyznaje się do codziennego oglądania filmów pornograficznych. W przypadku młodszych, 12 i 14-latków, mówi o tym już co piąty badany. Są to dane z raportu NASK za 2021 r.

Jolanta Hajdasz

Przewrotna obrona pornografii

Trwają aktualnie konsultacje nad ogromnie ważnym w mojej ocenie projektem ustawy o ochronie małoletnich przed dostępem do treści nieodpowiednich w internecie. Chodzi przede wszystkim o podjęcie działań przeciwstawiających się niezwykle niebezpiecznemu zjawisku, jakim jest powszechny dostęp do pornografii dla dzieci i młodzieży. Jak pokazują badania, w Polsce pornografia jest dostępna dla każdego. Aż 80 procent dzieci i młodzieży ma przecież smartfony, a z internetu regularnie korzysta już niemal każde dziecko. Każde z nich ma potencjalnie dostęp do treści pornograficznych. Musimy przy tym wiedzieć, że oglądanie pornografii uzależnia w sposób porównywalny do narkotyków czy alkoholu. W 2019 roku do czynników uzależniających zaliczyła pornografię nawet Światowa Organizacja Zdrowia (WHO).

W przypadku najmłodszych to uzależnienie jest szczególnie niebezpieczne, albowiem stymulacja rozwijającego się mózgu młodego człowieka obrazami pornograficznymi zaburza prawidłowy rozwój tego organu.

Zdiagnozowano już także, jak w innych uzależnieniach, zjawisko potrzeby coraz silniejszych bodźców. Dlatego wiele osób uzależnionych od pornografii szybko potrzebuje jej coraz bardziej wyrafinowanych form i bardzo szybko akceptuje coś, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej uważało za obsceniczne i obrzydliwe.

Najnowsze badania w tej dziedzinie są przerażające dla każdego, kto choć trochę ma pojęcie o wychowywaniu dzieci i kształtowaniu ich psychiki i systemu wartości. Obecnie uzależnienie od pornografii dotyka coraz większej liczby osób małoletnich. W Polsce co czwarty 16-latek przyznaje się do codziennego oglądania filmów pornograficznych. W przypadku młodszych, 12 i 14-latków, mówi o tym już co piąty badany. Dane te pochodzą z raportu Państwowego Instytutu Badawczego NASK, opublikowanego za dwa tysiące dwudziesty pierwszy rok.

Jak udowadniają naukowcy, powszechność pornografii w popkulturze cyfrowej i praktycznie niczym nie limitowany do nich dostęp niszczy osobowość i uzależnia od filmów i obrazów rujnujących życie osobiste i intymne tego, kto się z nimi styka.

Powtarzam, na dzieci i na młodzież ma to wpływ wręcz druzgocący. Jest naprawdę bardzo ważne, by udało się przyjąć przepisy ograniczające dostęp do pornografii i przeprowadzić je przez cały proces legislacyjny, i by wreszcie zaczęły one obowiązywać. Zapowiadał to premier Mateusz Morawiecki już trzy lata temu, w 2019 roku. Na początku października Ministerstwo Cyfryzacji przedstawiło konkretny projekt ustawy, który jest działaniem w dobrym kierunku i powinien być przyjęty jak najszybciej.

Tymczasem coraz częściej pojawiają się treści ośmieszające i krytykujące ten projekt. Tzw. strona liberalna przekonuje bałamutnie opinię publiczną, iż dzieciom brakuje przede wszystkim dyskusji i swobody w rozmowach o kontaktach intymnych, a nie zakazów. To bardzo przewrotne tezy z gatunku tych, o których mówimy „odwracanie kota ogonem”. Jednym z argumentów przeciwko temu projektowi jest to, iż podobno mam on naruszać wolność i tzw. prawa człowieka, ponieważ według zamysłu autorów projektu korzystanie z pornografii przestanie być anonimowe. Za blokadę treści pornograficznych w sieci mają być odpowiedzialni dostawcy usługi internetowej. Jeśli przepisy wejdą w życie, to blokada treści pornograficznych będzie ich obowiązkiem, a trzeba będzie się starać, by je odblokować. Ktoś, kto z takiej blokady nie będzie chciał skorzystać, będzie musiał imiennie zgłosić to swojemu dostawcy usług internetowych.

Raz w roku operatorzy będą zobowiązani do dostarczenia odpowiedniemu ministerstwu rejestru osób, które nie wyraziły zgody na blokadę treści pornograficznych. To właśnie ten rejestr jest największym problemem przeciwników nowych przepisów i nazywany jest próbą wprowadzenia cenzury.

Przeciwnicy rejestru podkreślają, iż w Polsce korzystanie w Polsce z pornografii jest legalne i nie ma żadnego dobrego powodu, aby rejestrować jej odbiorców.

Nie dajmy się nabrać na tego rodzaju przewrotne argumenty, bo bardzo łatwo rozmyć istotę nowych przepisów i spowodować, że staną się one martwe, zanim zostaną uchwalone. Przypomnę tylko, że prace nad tym projektem trwają już 3 lata. Za rok ich efekty zostaną wyrzucone do kosza, jeśli obecny sejm nie uchwali tych przepisów, bo wraz z końcem kadencji Sejmu wszystkie nieuchwalone projekty podlegają tzw. dyskontynuacji – to zasada, zgodnie z którą parlament, który kończy swoją kadencję, zamyka wszystkie sprawy, nad jakimi pracował, i nie przekazuje ich nowemu parlamentowi. Wszystko więc będzie trzeba zacząć od nowa.

W przeszłości wielokrotnie byliśmy świadkami swoistych eksperymentów społecznych, gdy wmawiano nam, iż w imię różnego rodzaju wolności, np. wolności słowa czy wolności gospodarczej, konieczna jest akceptacja i tolerowanie patologii, bo przecież każdy ma swój rozum i potrafi sam wybrać i zdecydować, co jest dla niego dobre, a co złe, i z czego chce skorzystać, a z czego nie. Pod tak błędnie rozumianą wolnością kryły się manipulacje i oszukiwanie tych mniej świadomych czy naiwnych.

W latach dziewięćdziesiątych np. trzeba było toczyć wielkie boje i prowadzić długie dyskusje o tym, czy w Polsce można foliować sprzedawane w kioskach gazety erotyczne i pornograficzne, a na Zachodzie było to już obowiązującym przepisem.

Wprowadzenie czegoś tak oczywistego, jak zasłonięcie okładek obscenicznych wydawnictw i zamknięcie ich w opakowaniu uniemożliwiającym przeglądanie, trwało wiele miesięcy. W tym czasie każde dziecko i każdy, nawet przypadkowy klient zwyczajnego sklepu z gazetami, był narażony na mimowolny kontakt z nierzadko wręcz pornograficznymi treściami. Były one tak powszechne, że wielu uznało je za konieczny w przestrzeni publicznej przejaw swobód i wolności obywatelskich. Dziś nikt o nich nawet nie dyskutuje. Podobnie będzie z treściami pornograficznymi. To ostatni dzwonek, by zatrzymać jej dystrybucję wśród coraz liczniejszych i młodszych odbiorców.

Dlatego warto przyłączyć się do apelu do Ministra Cyfryzacji, by potraktował priorytetowo prace nad tym ważnym dla zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży aktem prawnym.

Petycję w tej sprawie można podpisać w internecie, np. na stronie znanej z ważnych i wartościowych akcji społecznych organizacji Citizengo.

Można więc choćby w ten sposób wyrazić swoje poparcie dla czegoś bardzo ważnego i bardzo potrzebnego, jakim jest ograniczenie dostępu do pornografii dla dzieci i młodzieży.

Felieton Jolanty Hajdasz pt. „Przewrotna obrona pornografii” znajduje się na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022.

 


  • Grudniowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Felieton Jolanty Hajdasz pt. „Przewrotna obrona pornografii” na s. 2 grudniowego „Kuriera WNET” nr 102/2022

Historia alternatywna: Jak przebiegałaby wojna, gdyby Rosjanie zdecydowali się zaatakować Polskę jako pierwszą?

Fot. CC0, Pxhere.com

Rosjanie nie wzięli pod uwagę determinacji Ukraińców. Pewnie teraz żałują, że najpierw nie rozwiązali „problemu polskiego”, w którym cele „operacji specjalnej” były znacznie łatwiejsze do osiągnięcia.

Jan Martini

Próba szybkiego podporządkowania Ukrainy się nie udała, a pod wpływem drastycznych relacji z wojny opinia publiczna wymusiła na politykach potępienie agresji i pomoc napadniętej Ukrainie. Nawet politycy ewidentnie uwikłani we współpracę z Rosją nie mogą otwarcie opowiedzieć się po stronie rosyjskiej. Rosjanie mieli złe rozeznanie nastrojów społecznych na wschodzie Ukrainy i nie wzięli pod uwagę determinacji Ukraińców w obronie własnego państwa. Prawdopodobnie rosyjscy stratedzy teraz żałują, że najpierw nie rozwiązali „problemu polskiego”, w którym cele „operacji specjalnej” były znacznie łatwiejsze do osiągnięcia.

Gdyby Polska została zaatakowana pierwsza – przed Ukrainą, to mógł się zrealizować następujący scenariusz:

Rosjanie organizują „katastrofę humanitarną” z udziałem uchodźców i incydent graniczny z ofiarami śmiertelnymi na granicy polsko-białoruskiej. Władze Federacji Rosyjskiej oświadczają, że już „dłużej nie mogą tolerować polskiej agresji” i są zmuszone „na siłę odpowiedzieć siłą”.

Polska dopiero zamówiła nowoczesne uzbrojenie, ale jeszcze go nie posiada. W przeciwieństwie do Ukrainy, w Polsce praktycznie nie ma przeszkolonych rezerwistów. Symboliczna obecność amerykańskich żołnierzy nie stanowi problemu.

Oddziały rosyjskie i białoruskie szybkim marszem z Białorusi i z Kaliningradu posuwają się w głąb kraju. NATO natychmiast zwołuje pilną naradę i wzywa intruzów do wycofania się, ale nie ma zgody, czy jest to już agresja. Na drugi dzień już nie ma wątpliwości, ale zastosowanie pkt. 5 wymaga zgody wszystkich państw. Wiadomo o obiekcjach niektórych członków sojuszu, dlatego postanowiono „dać szansę dyplomacji” i pilnie rozpoczęto przygotowania do rozmów. Przywódcy świata „stanowczo domagają się zaprzestania agresji i wycofania wojsk”.

W Polsce pechowo operatorzy sieci komórkowych właśnie przystąpili do rutynowej konserwacji urządzeń, a nadawanie TVP uległo zakłóceniu z powodu awarii przekaźnika (nadają tylko stacje prywatne).

Na trzeci dzień wojska agresora są już na przedpolach Warszawy, a na plebanii w Wyszkowie oczekuje „Rząd Ocalenia Narodowego” (ukonstytuowany dzień wcześniej) pod przewodnictwem „naszego człowieka w Warszawie”. W skład rządu „bezpartyjnych fachowców” wchodzą także politycy o znanych nazwiskach. Razem z pierwszą linią wojsk, do stolicy wkracza OSNAZ i wraz z dywersantami zaczyna wyłapywać osoby już wcześniej wytypowane do „neutralizacji”. Jeszcze podczas walk ulicznych nowy przywódca wygłasza w telewizji TVN orędzie do narodu (retransmitowane przez Polsat i TV w Realu) i informuje, że „państwo PiS przestało istnieć”. Wzywa także do zachowania spokoju i wspólnej z nowym rządem pracy na rzecz ratowania umiłowanej Ojczyzny.

Nowy premier zapowiada natychmiastowe przywrócenie praworządności i obiecuje polskim kobietom szybkie wprowadzenie praw reprodukcyjnych w pełnej postaci (projekt ustawy „o zdrowiu reprodukcyjnym” już został opracowany przez organizację pożytku społecznego „Dziewuchy komuchom” i czeka na procedowanie).

W siłach szybkiego reagowania NATO ogłoszono stan podwyższonej gotowości bojowej, ale w międzyczasie prezydent Putin deklaruje, że cele operacji specjalnej zostały wykonane i wojsko (choć nie całe) wraca na wschód. Następnego dnia, w zgodzie z wcześniejszymi zapowiedziami, grupa silnych ludzi pod kierunkiem posła Siemoniaka wyprowadza z banku prezesa Glapińskiego, by następnie udać się do Trybunału Konstytucyjnego ze spawaczem wyposażonym w palnik acetylenowy, w celu odspawania mgr Przyłębskiej. Równocześnie poseł Nitras organizuje sotnie pilnikowników do piłowania katolików, przywrócony zostaje do orzekania sędzia wolności – Juszczyszyn, sędziowie dublerzy zostają zwolnieni, a neo-KRS ulega rozwiązaniu.

W tym samym czasie na terenie całego kraju Lotne Brygady Opozycji, wraz z Obywatelami RP, Antifą i Ruchami Miejskimi wyłapują działaczy PiS. Dochodzi do samosądów. Ci, którzy uniknęli linczu, udają się na południe, by po przekroczeniu granic województwa podkarpackiego ukryć się tchórzliwie w krzakach. Aktywiści Ruchu Autonomii Śląska opanowują radiostację w Gliwicach i ogłaszają secesję Śląska spod jurysdykcji Warszawy.

Zagranica z zadowoleniem przyjmuje powrót demokracji w Polsce. Belgijski „Le Soir” pisze: „Świat odetchnął z ulgą. Skrajnie nacjonalistyczny rząd polski nie zagraża już pokojowi w Europie”.

Rzecznik sekretarza generalnego RE Thorbjoerna Jaglanda z uznaniem wita przemiany w Polsce: „Rada Europy wyraża zadowolenie z przywrócenia standardów demokratycznych w Polsce”. Komisja Europejska deklaruje zniesienie sankcji i wypłatę środków z KPO.

Rzecznik Kremla Pieskow ogłasza: „porządek panuje w Warszawie”.

To był całkiem realny scenariusz. Po opanowaniu Polski Ukraina nie miałaby żadnych szans się obronić. Tak więc decyzja o rozpoczęciu podboju Europy od agresji na Ukrainę była wielkim błędem Putina, który może go kosztować życie.

Cały artykuł Jana Martiniego pt. „Niezrealizowany scenariusz” znajduje się na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Niezrealizowany scenariusz” na s. 9 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022

Hel to letnia erupcja, a potem marazm. Może i coś drgnęło, może drgnie… / Stefan Truszczyński, „Kurier WNET” nr 101/2022

Plaża na Helu | Fot. B. Bulicz, CC A-S 3.0, Wikimedia.com

Polska jest odwrócona czterema literami do morza. Zmarnowano dorobek. Dźwiga się to wszystko mozolnie. Ale szczury lądowe nie czują wiatru od morza ani nawet interesu, jaki można na nim zrobić.

Stefan Truszczyński

Hel jest hen

– Panie, ten Wądołowski truje Dudę!

– Jak to?

– Widzi pan to żelastwo sterczące z wody? O tu, na prawo, kilkadziesiąt metrów od brzegu. Po dnie idą tam rury z wodą ściekową z ulic Helu. Wszystko do Zatoki, a tam dalej to już rezydencja prezydencka. Kąpią się i szleją skuterami ich goście.

W ratuszu zarzekają się, że wszystko jest OK, że rynsztokowa woda jest odcedzona. Wiadomo jednak – przykład to zatruwana przez lata Odra, co doprowadziło do zarazy – że kontrola ścieków w naszym kraju to fikcja. Inspektorzy ochrony środowiska nie mogą samodzielnie badać zanieczyszczeń odprowadzanych z oczyszczalni do wód lub ziemi. Panta rhei.

Hel – cudo natury

To natura jak najbardziej chciała i helską kosę usypała. Ponad czterdziestokilometrowa peninsula (tak po angielsku nazywany jest półwysep) cienką i grubiejącą nitką zdobi nasz kraj, osłania od północy Polskę.

Zarząd Portu Hel | Fot. S. Truszczyński

Zachwyty nad tą kaszubską ziemią zacząć trzeba wcześniej. Już od Pucka, leżącego po przeciwnej stronie Zatoki. To piękne, reklamowe miasteczko, dopieszczone, z wielkim rynkiem otoczonym kolorowymi kamieniczkami, ze wspaniałą, wiekową farą, jest co roku w czerwcu miejscem rybackich pielgrzymek. Płyną wówczas kutry i łodzie udekorowane bogato, a przy sterach i rumplach mają tabliczki „Bóg z nami”. Radośnie i smacznie jest tu w lipcu, gdy zjeżdżają się w porcie Kaszubi w swoich barwnych ludowych strojach, grają kapele, a stoły zastawione są przysmakami tej ziemi i morza.

Niedaleko Swarzewo. Z zabytkowym kościołem, strzelistą wieżą z dala prowadzącą rybaków i żeglarzy do portu. Tam też nad ołtarzem jest mała figurka Matki Bożej, traktowana od wieków jak relikwia, do której wędrują pielgrzymki.

Dalej Władysławowo. Nazwane na pamiątkę imienia króla, który wiązał nas z morzem. Tutaj przed ponad pół wiekiem, w szczerym polu na wyżynie ówczesny minister żeglugi o nazwisku Popiel wybudował wielki Dom Rybaka, z wieżą. Ze szczytu można oglądać półwysep i nasze bałtyckie morze – hen, hen. To już dziś zabytek. Wspaniały. Mógłby być super hotelem, ale jest urzędniczym biurem.

W lecie plaża „Władka” zapełnia się okrutnie. Przybysze z całej Polski leżą jak śledzie. Szkoda, że władza nie pomyślała o ciuchci, która za darmo rozwoziłaby wczasowiczów na prawo i lewo wzdłuż brzegu.

Dalej są słynne, również dzięki Wodeckiemu – Chałupy. To dziś mekka windsurfingowców i kajciaży. Rośnie tu wielkie drzewo na wydmie. Może i stuletnie, dzielnie opiera się wiatrom sztormowym. Ale niestety nie widać, by o nie dbano. Wbito tu w dno przy brzegu w ostatnich latach tysiące łamaczy fal, które nie dają morzu zbyt łatwo zabierać piach.

Wkrótce dalej, przed Kuźnicą, z rybacką zabudową po części, powstanie wał ochronny od strony morza. Już głazy i kamienie zwieziono, piramida ciągnie się na plaży na kilkaset metrów. Te wszystkie niezbędne dla ochrony półwyspu prace wykonuje renomowana – stuletnia – austriacka firma Poor, budująca na całym świecie. Tyle, że polskimi rękami pracowników świetnych i ważnych naszych Hydrobudów. Bo je sprzedano jak naszą flotę, stocznie. Polacy budują, polską ziemię chronią zwiezione z kraju polskie głazy, a pieniądze kosi Austriak.

Jeszcze pięć kilometrów złocistym brzegiem i jesteśmy w Jastarni. Mijamy po drodze niedokończoną bunkrową linię obronną zbudowaną w ʹ39. Na plaży bałtyckiej podmywany drapieżny „Sęp”, w lesie „Saratoga” i „Sabała”, nad zatoką „Sokół”. Tylko jeden z nich wykorzystywany jest turystycznie. I tylko dlatego, że zajął się nim hobbysta, który w lecie przyjeżdża tu z południa Polski i zrobił małe muzeum.

Od strony zatoki miasteczko ma popularny wśród żeglarzy port. Ale woda się podnosi z roku na rok i chroniące go falochrony mogą okazać się dla przystani i miasta zbyt niskie. I oto – nie wiem jak to zrobili jastarniacy na czele z burmistrzem, rodowitym tu od pokoleń, Tyberiuszem Narkowiczem – bo pozyskali miliony złotych na wielką przebudowę nabrzeża, falochronu, wałów ochronnych.

Fot. S. Truszczyński

Wędruję po budowie. Imponujący rozmach. Pierwszy etap ma być ukończony już na najbliższy sezon. Następny rok później. To będzie nowa od strony zatoki Jastarnia z wielką plażą, bezpiecznym brzegiem.

W drodze na Hel kolej na Juratę, ze słynną „Bryzą” Niemczyckiego. Rozrosła się, ale i obok zbudowano za morskimi wydmami dziesiątki nowych pensjonatów. Między nimi wciśnięte stare domki modnego w okresie 20-lecia kurortu. Było skromnie, choć gustownie. Teraz jest bogato. Bo i milionerów mamy więcej.

Tyle wędrówki brzegiem puckiej zatoki, którą od gdańskiej oddziela długa łacha piaskowa. To teraz wyspa kormoranów. Ciągnie się na wysokości Rewy do Kuźnicy niemal. Wymyślono doroczny Marsz Śledzia przez wodę zatoki. Trzeba kawał drogi przeczłapać i trochę przepłynąć przez dwie głębie. Chętnych jest więcej niż miejsc. Świetna zabawa. Przed tą kilkumetrową, wąską wyspą jest złomowisko starych kutrów, łodzi rybackich, a nawet sterczy rozbity pociskami kiosk okrętu podwodnego. Bo jeszcze pół wieku temu ćwiczono tu strzelanie z samolotów. Teraz panuje cisza i można tu przypłynąć. W ciągu ostatnich lat byłem tam wielokrotnie w towarzystwie tysięcy kormoranów.

Pora na Hel, czyli koniec albo początek Polski. Mijamy osadę Bór, garaże i obiekty po wojsku, prezydenckie tereny w lesie, od których opowieść zacząłem.

Jedziemy wąską, krętą drogą, upstrzoną ograniczeniami nawet do 30 kilometrów na godzinę, choć to ruchliwa trasa i nakazu utrzymywania takich prędkości się nie przestrzega. W lecie droga ta jest permanentnie zakorkowana. Obok jezdni, nawet w odległości kilkudziesięciu centymetrów, rosną drzewa. Wiele z nich ma korę obdartą przez samochody. Na poboczach często kapliczki po ofiarach wypadków, krzyże i znicze. Tu stale giną ludzie! Wszyscy o tym wiedzą, od lat nic się nie zmienia. Władze lokalne, leśne, drogowe oglądają się jedne na drugich. Pasa bezpieczeństwa o szerokości 1–2 metry nikt nie wycina. Głucho też o przesunięciu trasy, którą rocznie przejeżdżają setki tysięcy pojazdów za wydmy. A do tego wszystkiego biegnący wzdłuż drogi, kilkucentymetrowy rowek w asfalcie jest nieczyszczony, woda deszczowa wylewa się i w zimie zamarza. Ilu ludzi ma tu jeszcze zginąć?

Helskie porządki

Fot. S. Truszczyński

Z dogadywaniem się władzy na Helu też jest źle. Kaszubska wymowa mieszkańców jest zróżnicowana, ale oni porozumiewają się bez problemu. Natomiast funkcyjni – to już gorzej. Napisałem niedawno do marszałka województwa pomorskiego, Mieczysława Struka, w sprawie rury gazowej na półwyspie. W końcu on rodem stąd i mógłby pomóc. Brak około 14 km rury gazowej między Władysławowem a Kuźnicą. Walczą o to od lat mieszkańcy Chałup. Nadaremno. Słyszą tylko obiecanki cacanki. Poznańska firma, z którą władza negocjowała, teraz, po wielu latach mówi, że nieuporządkowane są nadal sprawy prawne gruntów, przez które ta rurka (zaledwie kilkunastocentymetrowej średnicy) miałaby przebiegać. Poznaniacy mieli zainwestować i eksploatować z zyskiem. Może teraz perypetie gazowe w skali makro ich odstraszają. Czekają. A gaz wożony jest przez cały półwysep z Władysławowa w butlach. Kosztuje to tysiące. Marszałek Struk zapomniał w Gdańsku o rodakach.

Jest jeszcze podobny skandal na Helu – benzynowy. Otóż to prawie nie do wiary, ale miasteczko Hel nie ma stacji benzynowej ani bazy paliwowej dla morskich jednostek. Po benzynę trzeba się najeździć. Jest dostępna dopiero w Jastarni.

 

Orlen chce zbudować stację benzynową i bazę paliwa dla statków, ale trzeba poprowadzić około 200 metrów rury boczną uliczką. Blokuje to restaurator, wietrząc zysk za odszkodowanie. Nieporadne władze Helu nie potrafią sprawy rozwiązać. Tak jak i kwestii parkowania śmieciarek. Ich zagroda zajmuje teren wyjątkowy – styk miasta i lasu. Tędy wędrują ludzie na helski cypel i plażę. Tu zaczyna się historyczna ulica Wiejska. To zabytkowe, stu i więcej letnie domki rybackie. Niestety te śliczne i odnowione chałupki przysłonięte są doczepionymi od frontu budami i namiotami restauracyjnymi. Powinno to poszerzenie lokali mieć miejsce za domkami rybaków, a jeśli już to stać tu tylko w sezonie. Letnie atrapy powinny być rozbierane jesienią. A tak się nie dzieje. Miasto nie egzekwuje konieczności likwidowania zasłaniających domy namiotów. Jak na ironię nawet zarząd miasta pod własnymi oknami pozwala na ustawianie wyjątkowo paskudnych bud. Urzędnicy na to patrzą z okien.

Nie pomoże cacuszko w postaci wystawionej przez burmistrza Mirosława Wądołowskiego dwumetrowej bursztynowej latarni między budynkiem helskiej władzy a posągiem Neptuna. Siedzę z burmistrzem pod przyrodzeniem króla mórz. Dowiaduję się, że przyrodzenie trzeba było przykleić, bo pijani wandale je ułamali. Dużo zresztą o planach miasta nie wiadomo. Hel to letnia erupcja, a potem marazm. Nie ma wojska, nie ma przetwórstwa, wieje wiatr.

W czasie ostatnich wyborów było rozgoryczenie. Tak jak i teraz, chodziłem i słuchałem ludzi. Nie chcieli nowego wielkiego hotelu w lesie, w strefie chronionej. Poprzednik Wądołowskiego zgodził się, by przyjeżdżały tu i parkowały tabuny aut. Wądołowski był ośmieszony aferą z Sawicką. Ale sąd go uniewinnił. I nowy-stary (był burmistrzem przez 4 kadencje) wygrał wybory. Kipiał energią. Ludzie mu jeszcze raz zawierzyli. Niestety zrobił niewiele. Być może nie odzyskał również zaufania u władz i inwestorów.

Fot. Stefan Truszczyński

Nie wiadomo, co dalej będzie z portem rybackim. Rybaków oszukano. Przetwónia ryb – wielka fabryka niszczeje, podobnie jak wytwórnia lodu. Ktoś prywatnie to kupił, ale gruntu nie dostał. Pat trwa. Od trzydziestu lat tam, gdzie kończy się port, stoją nad zatoką ogromne hale warsztatowe i budynki po zakładach rybnych „Koga”. Był to wielki, wspaniały zakład przetwórczy. Dziś jest jak po wybuchu bomby. „Koga” zatrudniała i żywiła Hel. Zniszczona bandyckimi decyzjami złodziejskiej władzy, stanowi dowód, jak zamieniono „władzę” na „własność”. Uwłaszczyli się ci, którzy po ʹ89 mieli dojścia. Ale nie do końca, bo ziemia po niszczejących przetwórniach, wytwórniach lodu, warsztatach naprawczych jest nadal własnością miasta.

Przy nabrzeżu portu cumują duże i małe jednostki połowowe. Jest ich kilkadziesiąt, łowią kilkakrotnie więcej niż kiedyś, ale cały ten urobek nie jest przerabiany na Helu. Rano zabierają go potężne chłodnie samochodowe, zdolne przewieźć do 20 ton ryb. To wszystko jedzie do nowych przetwórni, nowych właścicieli i jest przerabiane na mączkę. Trudno uwierzyć, że trasy tych wędrówek ryb to nawet do 100 km. Trudno uwierzyć, że w miasteczku rybackim nie ma nawet sklepu rybnego, nie mówiąc o hali rybnej: owszem, jest piękny, stylowy budynek opisany na ścianie jako „Suszarnia”, ale stoi pusty, albo też jest kolejnym magazynem, od kilkunastu lat nie wiadomo po co stojącym na terenie ważnej portowej strefy.

Hel jest czysty. To trzeba przyznać. Mówią mi, że facet od utrzymywania czystości to były wojskowy, pedant i czyścioszek. Wszystko sprawdza. Widzi papierek, to go podnosi.

Ale jest problem. Na cmentarzu vis-à-vis przebudowanego pięknie w starym stylu dworca kolejowego postanowiono zlikwidować kilkadziesiąt nieopłaconych grobów. Wśród nich 20 mogił małych dzieci, które pochowano tu już bardzo, bardzo dawno i władzy komunalnej nie udało się odnaleźć rodzin. Powieszono – zgodnie z przepisami – czerwone świstki papieru i nagrobki będą pozostawione tylko do końca roku. Ludzie samorzutnie je odnowili i pielęgnują. To już zabytki. Może władza wysupła kilka złotych i zachowa pamiątki po swoich malutkich obywatelach sprzed lat.

Podobno to Rosjanie wymusili na nas likwidację wojsk na Helu. Natowskie ustalenie. Rakietowe ruskie siły i nasze jednostki były – ponoć – zbyt blisko Kaliningradu. Jak to dziś ocenić – to oddzielna sprawa. Tak czy owak podejście od strony zatoki do pozostających tu jeszcze nabrzeży portu wojennego jest wystarczająco głębokie i to w przyszłości może okazać się bardzo ważne. Co z naszym wojskiem, marynarką na półwyspie – myślę, że do końca nie wiadomo. Niestety, póki co wojska na Helu już od dawna nie ma, a w ciągu ostatnich lat wyburzanie na tym całym 80-hektarowym obszarze postępuje coraz szybciej.

Warto wiedzieć, że półwysep w tym rejonie liczy aż 3,5 km szerokości. Pokrywa go las i obronne niegdyś wydmy.

Rozszarpywanie

Jeżdżę leśnymi drogami. Trafiam na ośrodek wypoczynkowy „Kormoran”. Ośrodek to tu był. Teraz jest to zbiorowisko przyczep kempingowych i przeróżnej zabudowy. Tak po prostu – w lesie. Słyszę, że instaluje się tu głównie wpływowa warszawka. Ziemię sprzedaje Agencja Mienia Wojskowego. Jeszcze przez kilka lat olbrzymie tablice w rejonie ul. Przybyszewskiego informowały, co i gdzie jest do sprzedania. Teraz widać intensywność wyburzania całkiem jeszcze zdrowych budynków po wojsku – dużych i małych.

Fot. S. Truszczyński

Czepiam się? Może. Ale jest sprawa kompromitująca już nie tylko malutki w końcu, uzależniony od kaprysów władzy Hel. To nadal wspaniały i niezniszczony jak gospodarka rybna port wojenny na Helu. Jest większy niż akweny portu rybacko-żeglarskiego. Był zbudowany przed wojną. Świetnie zlokalizowany od strony zatoki, chroniony więc w znaczącym zakresie przez półwysep. To powinna być najważniejsza Polska wypadowa na Bałtyk baza marynarki wojennej. Od dziesiątek lat falochrony tej wojennej przystani są rozkradane. Dopiero rok temu ogrodzono i podzielono port.

Różne głupoty władza wciska ludziom: że nie dość przed falą chronione jest wejście, że nabrzeże główne nie jest prostopadłe, ale wypukłe i trudne do cumowania, że teraz ma poradzić sobie z obiektem… Uniwersytet Gdański (!), któremu ponoć połowę akwenu sprzedano. (A tak na marginesie: rybacy, z którymi rozmawiałem, mówili mi, że opieka Morskiego Instytutu Rybackiego była przydatna w przeciwieństwie do tego, co robi teraz „nowy” opiekun, czyli UG).

Rok temu wokół portu wojennego były jeszcze obiekty budowlane w zupełnie dobrym stanie. M.in. pralnia koszarowa, sprzed której to właśnie zabrać miała Lecha Wałęsę do Stoczni Gdańskiej motorówka admirała Janczyszyna w sierpniu 1980. Bo to był skok przez zatokę, a nie przez płot. Ta pralnia – słyszę od przedstawicieli władz miasta – podobno stanowiła niebezpieczeństwo, bo kręcili się tam… menele i mogliby się uszkodzić. Choć pamiętam, że jeszcze rok temu trwały tam jakieś prace budowlane. A nawet teren ten stanowił bazę dla historycznych pojazdów wojskowych, bowiem od kilku lat na Helu organizowany jest przez urząd miasta D-Day, taka wojenna zabawa ku uciesze wczasowiczów. Ponoć nawet niewiele kosztuje, bo tylko 80 tysięcy złotych. Zjeżdżają się na nią miłośnicy militariów. Również z Niemiec.

A jeśli już o militariach, to znowu bomba. Polska – bo to nie jest sprawa na miarę miasteczka – ma swojego rodzaju skarb podwodny. On nie nam służył. Ale znajduje się od 20 września 1943 roku wbity na głębokości 60 metrów w polskie żywe ciało, właśnie w nasz Półwysep Helski, zaledwie pół mili od wybrzeża na wysokości historycznego morskiego punktu świetlnego Góry Szwedów. To ostatni już na świecie – w całości, nieuszkodzony U-boot typu VII C. Jest wart dziś co najmniej 5–10 milionów dolarów, właśnie jako zabytek, relikt strasznej wojny. Jest w doskonałym stanie, bo zatonął w wyniku wypadku w czasie ćwiczeń. To był rejon treningowy niemieckich okrętów podwodnych.

Telewizja Polska w latach 70. przy pomocy Marynarki Wojennej podejmowała akcję wydobycia. Byliśmy nawet blisko celu, zyskując materialne zainteresowanie Niemców. Niestety, gdy dochodziło do finalizowania akcji historia – sierpień ʹ81, stan wojenny – zniweczyła plany. U-boot ciągle czeka. Oczywiście nie na niedołęgów niepotrafiących zarobić stosunkowo łatwych pieniędzy. Na ludzi z wyobraźnią.

Dupą do morza

Często rozmawiam z tzw. ludźmi morza. Ze starymi wilkami morskimi, którzy przepływali – przeżyli życie na morzu i z młodymi marynarzami, oficerami marynarki cywilnej i wojskowej, z rybakami, stoczniowcami. Polska – mówią – jest odwrócona czterema literami do morza. Zmarnowano dorobek. Dźwiga się to wszystko mozolnie. Może i coś drgnęło, drgnie. Ale szczury lądowe nie czują wiatru od morza ani nawet interesu, jaki można na nim zrobić.

Monety znalezione w żołądku foki Krysi z fokarium na Helu Fot. MOs810, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Defekują larwami nicienia helskie foki z fokarium. Osobiście nie cierpię zniewolenia zwierząt. Tu miała być tylko ich lecznica. Dziś u wylotu Wisły żerują ich tysiące. Niech płyną sobie do bogatej Szwecji. Morskie zoo przyciąga, ale przykład niewolnictwa to nic wychowawczego. Obok jest malutka plaża, zatoka i stłoczeni, kąpiący się tam ludzie. Miasto ją sprzedało… gdańskiemu uniwersytetowi (!). Szkoda, że nie Sanepidowi.

Jest 4 rano, rybacy wypływają na połów. Duże i małe jednostki. Widzę za sterem niewielkiej łodzi połowowej kobietę. Rybaczka wypływa na połów. Portem teraz kieruje również kobieta. Urzęduje w budynku – kilkunastometrowym jaju – na falochronie. Piękny to urząd ze wspaniałym widokiem. Kilkanaście lat stał bezczynnie. Właśnie go zagospodarowują. Na dole sanitariaty. Szkoda tylko, że miasto za skorzystanie z prysznica nawet od harcerzy i studentów bierze aż 10 zł. Bez ulgi. To nie jest popieranie żeglarstwa.

Wprawdzie pchają się do miasteczka różni notable. Ale ich obietnice kończą się po zakupie penthousu. Kupują i spędzają tu miesiąc – dwa. Nie wiedzą, że 7 km za cyplem na 70 metrach leży bomba z opóźnionym zapłonem. To „Frankel”, tankowiec niemiecki zatopiony przez rosyjskie samoloty w ostatnich dniach wojny. Miał ponad 200 metrów długości, jest rozwalony na trzy części i rozwleczony po dnie. W ładowniach ma nadal tysiące ton skawalonego mazutu. Wszyscy tu o tym wiedzą. Władze miasta z tym niebezpieczeństwem same sobie nie poradzą, Marynarka Wojenna – olewa, władze centralne mają inne problemy i tak już jest od 1945 roku. Następnym pokoleniom zostawia się problem. Tak samo przecież bałtyckie kraje odnoszą się np. do iperytu w głębinach, m.in. koło Bornholmu, gdzie teraz przebiegają rury Nord Stream i nasza Pipe.

W lesie na cyplu istnieje polana planowana pod lądowisko dla helikopterów ratowniczych. Potem chciano tu wcisnąć hotel. Teraz jest składowisko materiałów budowlanych. Wszystko w pobliżu najpiękniejszej polskiej, strzelistej, ceglanej latarni morskiej, wybudowanej w dwudziestoleciu międzywojennym. Obok stylowy dom latarnika. Ale wszystko przebiła sławna „działka Sawickiej”, którą turystom pokazują, choć nie wiadomo, co z nią będzie.

Niedaleko potencjalnego lądowiska znajduje się ukryty wśród drzew wielki militarny zabytek. To ogromny bunkier, zbudowany pod koniec lat 40. już dla ludowego wojska. I może dlatego pogardzony. W schronie był punkt koordynujący ogień artylerii helskiej. Jeśli uda się tam wcisnąć przez zaporowe wrota, jest co zwiedzać – labirynt korytarzy i pomieszczeń nie do końca jeszcze rozkradzionych przez złomiarzy. Kilkudziesięciocentymetrowe ściany. Kilkudziesięciometrowej szerokości i długości obiekt.

Na jednym ze wzgórz przed plażą, zachowany nieźle punkt artyleryjski. Kilkudziesięciometrowej wysokości. Z góry byłaby fantastyczna panorama na cały umocniony rejon obronny, długie linie okopów i schrony – gdyby nie wyłamane schody.

Latarnia morska na Górze Szwedów | Fot. T. Lerczak, CC A-S 4.0, Wikimedia.com

Brzegiem na północ dochodzimy do historycznej wieży. To punkt świetlny dla żeglarzy, sprzed wieków – Góra Szwedów. Zakneblowany i porzucony. Mógłby być atrakcją turystyczną, jest ruiną. Nazwa pochodzi od bitwy morskiej. Najpierw daliśmy Szwedom łupnia, ale nie do końca. Zlekceważono odwet. Tymczasem Szwedzi wrócili i spalili nasze okręty. Bolesna nauczka. Ten dawny punkt świetlny przez kilkaset lat był ważny dla marynarzy i rybaków. Dziś jest zapomniany.

Gdy pytałem o te sprawy miejscową władzę, patrzyła na mnie zdumiona. Niestety sami sobie nie poradzicie. Następuje wyludnienie. Potrzebny jest plan strategiczny. Potrzebny jest ktoś na miarę Eugeniusza Kwiatkowskiego. Na te grunty dybią liczni, by podzielić i zawłaszczyć. Ale szczury lądowe nawet z wielką kasą to zła opcja. Władza samorządowa musi mieć zaufanie i autorytet.

Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Hel jest hen” znajduje się na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stefana Truszczyńskiego pt. „Hel jest hen” na s. 16 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022

Rafał Ziemkiewicz o „Wielkiej Polsce” | Wojna w Ukrainie – wielka szansa czy zagrożenie?

Featured Video Play Icon

Publicysta mówi o swojej najnowszej książce „Wielka Polska”. Odpowiada na pytanie, czy Polska może wykorzystać obecną sytuację geopolityczną, żeby wyrwać się z tak zwanej pułapki średniego rozwoju.

Zachęcamy do wysłuchania całej audycji!

Jakkolwiek to może źle brzmieć, to ta tragedia otwiera taki nowy rozdział dziejów (…). Na pewno tworzy nowy układ geostrategiczny na świecie. I w tym nowym układzie stajemy przed ogromną szansą.

Czytaj także:

I Festiwal Książki Geopolitycznej | W Festiwalu wezmą udział czołowi eksperci z Polski i zagranicy

Uniewinnienie oskarżonych w dwóch procesach ws. zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary z 1992 roku

Tablica pamiątkowa pod domem Jarosława Ziętary | Fot. A. Tabaczyńska

– Wyroków się nie komentuje. Podobno. Nie dano mi przygotować się do mowy końcowej, sąd uniemożliwił też przesłuchanie dodatkowych świadków. To, co się dzisiaj wydarzyło w sądzie, to skandal.

Aleksandra Tabaczyńska

Nie chodzi o sam wyrok, ale o przebieg rozprawy. Czuję bezsilność, jest mi po prostu przykro – po długim milczeniu powiedział dziennikarzom Jacek Ziętara, brat Jarosława, pytany o komentarz do wyroku uniewinniającego byłego senatora Aleksandra Gawronika od zarzutu podżegania do zabójstwa dziennikarza. Zresztą w roku 2022 zakończyły się oba procesy toczące się przed poznańskim Sądem Okręgowym, dotyczące zamordowanego w 1992 roku red. Jarosława Ziętary.

24 lutego, dzień wybuchu wojny na Ukrainie

To miał być kolejny dzień procesu, w którym oskarżono Aleksandra Gawronika o podżeganie i pomocnictwo w zabójstwie 24-letniego dziennikarza „Gazety Poznańskiej”, Jarosława Ziętary. Tego dnia stawił się tylko jeden świadek, Janina S. Umieszczona przed salą wokanda nie zawierała żadnej treści poza sygnaturą sprawy, składem sędziowskim, godziną rozpoczęcia i numerem sali.

Janina S. to blisko 90-letnia wdowa po dziennikarzu „Ekspresu Poznańskiego” i „Gazety Poznańskiej”, używającego pseudonimu Zbigniew Żuk. Janina S. znała oskarżonego „z telewizji”, ale nie wiedziała, o co jest oskarżony w tej sprawie. Zeznała, że nieżyjący mąż znał zamordowanego dziennikarza osobiście i miał go ostrzegać przed niebezpieczeństwem. Niebezpieczeństwo groziło ze strony, jak to nazwała, „białych rękawiczek”.

Janina S. zeznawała blisko godzinę. Obserwujący rozprawę dziennikarze nie mieli jednak wątpliwości, że nie posiadała ona żadnej wiedzy dotyczącej śmierci Jarosława Ziętary. Warto uzupełnić, że jej przesłuchanie było inicjatywą samego sądu, a nie stron, i poświęcono tej czynności i czas, i uwagę.

Następnie prokurator Piotr Kosmaty podtrzymał wniesiony wcześniej wniosek o konfrontację red. Marka Króla z byłym szefem Elektromisu, Mariuszem Ś. Król w swoich wcześniejszych zeznaniach obalał wiarygodność Ś. i samego oskarżonego w kontekście ich znajomości, która według prokuratury trwała co najmniej od 1990 roku, czyli jeszcze przed uprowadzeniem Ziętary, a nie, jak deklarują Ś. i Gawronik, dopiero od 1997 roku. Prokurator złożył również wniosek o powołanie nowego świadka. Miał to być Henryk J., który pracował dla szefa Elektromisu i miał potwierdzić znajomość obu mężczyzn w 1990 roku. Udowodnienie tej znajomości byłoby bardzo ważne dla motywów zbrodni. Po tych wnioskach sędzia Joanna Rucińska zarządziła godzinną przerwę.

„Zamykam proces”

Po przerwie sąd odrzucił wszystkie złożone w sprawie wnioski. Zarówno te, które wpłynęły 24 lutego br., czyli w dniu rozprawy, jak i wcześniejsze, złożone przez obie strony. Uznał, że zmierzają one do przeciągania procesu.

Gawronik między innymi domagał się udostępnienia akt więziennych dotyczących głównego świadka oskarżenia, Macieja B., oraz listy odwiedzających go osób. Sędzia odczytała również pismo z jednego z więzień, w którym osadzony przyznaje się do znajomości z Jarosławem Ziętarą i chciałby zeznawać.

Ku zaskoczeniu prokuratora, oskarżyciela posiłkowego oraz śledzących trwające od 2016 roku postępowanie dziennikarzy, wybrzmiały słowa: zamykam proces. Następnie przewodnicząca składu sędziowskiego zwróciła się do prokuratora Piotra Kosmatego, aby ten wygłosił mowę końcową.

Prokurator poprosił o odroczenie procesu w celu przygotowania się do tej bardzo ważnej czynności. Wcześniej zapowiadał, że będzie potrzebował na jej wygłoszenie kilku godzin. Wniosek poparł i zwrócił się o to samo Jacek Ziętara, oskarżyciel posiłkowy, brat Jarosława. Sędzia zarządziła kolejną 5-minutową przerwę, po której ogłosiła, że wnioski zostały oddalone.

Mowy końcowe

Sześć lat procesu zostało podsumowane czterema kilkuminutowymi i komponowanymi na gorąco mowami końcowymi.

Prokurator Piotr Kosmaty wniósł o uznanie Aleksandra Gawronika winnym i zażądał 25 lat pozbawienia wolności, twierdząc, że dowody zebrane w sprawie są spójne i wskazują, że oskarżony dopuścił się zarzucanego mu czynu.

– W tej sprawie wielokrotnie spotkałem się z zarzutem, że świadkowie są niewiarygodni, że byli karani za różne przestępstwa. Ale to nie było seminarium duchowne, świadkowie pochodzili z takiego właśnie środowiska. Są mocne dowody na to, że Aleksander Gawronik podżegał do zabójstwa dziennikarza. Pamiętam, że na początku sprawy pan oskarżony mówił, że przyprowadzi Ziętarę żywego, że go znajdzie, ale jakoś do tego nie doszło — dowodził prokurator Piotr Kosmaty.

Jako drugi głos zabrał Jacek Ziętara, który ubolewał, że sąd nie dał mu szansy na przygotowanie się do mowy końcowej.

– Przed laty moi rodzice przeżyli tragedię. Został zabity ich syn, a mój brat. Ponieśliśmy klęskę, bo państwo polskie nie pomagało nam w wyjaśnieniu sprawy. Mój ojciec walczył, ale panowała dziwna zmowa milczenia, zwłaszcza w Poznaniu. To wszystko, co potem udało się ustalić prokuraturze krakowskiej, uważam za wystarczające. Jarka nie ma, jego ciała również. To „zasługa” tych zbrodniarzy, którzy postarali się, aby nie było najważniejszego dowodu, czyli zwłok. Proszę sąd o sprawiedliwy wyrok — mówił Jacek Ziętara.

Mecenas Paweł Szwarc wniósł o uniewinnienie Aleksandra Gawronika, twierdząc, że nie ma stuprocentowych dowodów, że Ziętara nie żyje. Ponadto jego klient nie miał motywu do podżegania do zamordowania Jarosława oraz żadnych związków z holdingiem Elektromis. O zamordowanym dziennikarzu obrońca wypowiadał się lekceważąco, deprecjonując jego osobę i działalność.

— Nie ulega wątpliwości, że organy ścigania cierpią na swego rodzaju traumę. Dotyczy to trzech spraw: Ziętary, zabójstwa generała Papały oraz małżeństwa Jaroszewiczów. Ta trauma powoduje chęć odniesienia sukcesu za wszelką cenę.

Co roku ginie w Polsce kilka tysięcy osób, niektóre się potem odnajdują i nie chcą mieć kontaktów z rodziną. Co prawda wiele wskazuje, że Jarosław Ziętara mógł paść ofiarą przestępstwa, ale nie ma dowodów wykluczających, że na przykład popełnił samobójstwo. Z akt wiemy, że miał różne zachowania. Poza tym nie był wybitnym dziennikarzem. Gdyby przyjąć założenie, że Aleksander Gawronik oraz szef Elektromisu, którego duch unosi się nad tym procesem, mieliby obawiać się Ziętary, to tu pojawia się pierwsza rafa dla aktu oskarżenia. Motyw.

Gdzie jest motyw? Co takiego miałby wykryć Ziętara? Na czym polegały rzekome wspólne interesy pana Gawronika i Mariusza Ś.? Przecież oni handlowali różnymi artykułami. Cały akt oskarżenia wisi w próżni, to beletrystyka. […] Twierdzenia głównego świadka „Baryły” to kłamstwa. Zmieniał swoje zeznania jak rękawiczki. Poza tym on był wtedy 18-letnim gówniarzem, „Baryła” był nikim. Gawronik miałby przy nim mówić o zabiciu Ziętary [podczas narady w Elektromisie]? Przecież to skrajnie niewiarygodne — przekonywał obrońca Paweł Szwarc.

Oskarżony Aleksander Gawronik również domagał się dla siebie uniewinnienia. Podobnie jak obrońca, dyskredytował nieżyjącego Jarosława Ziętarę, a nawet przekonywał, że on żyje. Aby to udowodnić – twierdzi – wystarczy na przykład ustalić jego numer telefonu, nagrać jego głos i porównać z głosem z audycji sprzed lat. (…)

19 października, rocznica uprowadzenia ks. Jerzego Popiełuszki

Osiem miesięcy później, 19 października br. Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał drugi wyrok uniewinniający, tym razem dwóch byłych ochroniarzy nieistniejącego już holdingu Elektromis. Mirosława R. ps. Ryba i Dariusza L., ps. Lala oskarżono o porwanie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza Jarosława Ziętary. (…)

Zapadł nieprawomocny wyrok uniewinniający obu mężczyzn od stawianych im zarzutów. Kosztami postępowania sąd obciążył Skarb Państwa, jednocześnie zasądzając po 9720 zł tytułem kosztów adwokackich na rzecz obu oskarżonych. Postanowienie sądu uzasadnił sędzia Sławomir Szymański.

Na wstępie sąd wyraził swoje uznanie dla pracy, którą wykonała prokuratura. Same akta liczą 87 tomów. Obejmują one nie tylko informacje zawarte w zeznaniach świadków o ostatnich dniach życia Jarosława Ziętary, o organizacji jego pracy dziennikarskiej, sprawach prywatnych, ale też wiele wątków pobocznych. Są tam również anonimy, napływające najczęściej od osób pozbawionych wolności, informacje, kto kiedy i gdzie miał dokonać zabójstwa czy porwania. Każda z tych wersji była weryfikowana, co powodowało ogromne koszty, a nigdzie nie znaleziono ciała czy choćby jego fragmentów.

Na wyrok uniewinniający wpłynęła ocena jedynych trzech dowodów, które w ocenie prokuratury stanowiły podstawę do przyjęcia, że oskarżeni dokonali zarzucanych im czynów. Chodzi o zeznania Jerzego U., Macieja B. i Marka Z. Sędzia wskazał, że wymienieni mężczyźni mieli problemy prawne.

Na B. ciąży wyrok dożywotniego więzienia, U. był karany i ubiegał się w tym sądzie o ułaskawienie, a Z., gdy zaczynał zeznawać, również odbywał karę pozbawienia wolności. Wreszcie wszyscy oni otrzymali od prokuratury propozycję, na różnym etapie zeznań, wsparcia w polepszeniu ich sytuacji prawnej. B. i U. liczyli na akt łaski, a Z., że szybciej opuści zakład karny. (…)

Sąd uznał także za niewiarygodne: przeszukanie biurka dziennikarza przez przestępców, wejście Macieja B. do mieszkania Ziętary jeszcze przed porwaniem, znalezienie mikrofilmów, pobicie Ziętary, utratę przez niego aparatu fotograficznego.

– Pamiętajmy o tym, że Jarosław Ziętara był osobą wcale niemajętną, nie był żadnym funkcjonariuszem tajnych służb; wtedy, kiedy miało dojść do tego najścia, jeszcze studiował, jeszcze nie obronił pracy magisterskiej […] posiadanie przez taką osobę aparatu na mikrofilmy […] jest po prostu niedorzeczne.

W dalszej części sędzia Szymański odniósł się do pracy dziennikarskiej Ziętary dotyczącej Elektromisu: – Ja nie kwestionuję, że był dobrze zapowiadającym się dziennikarzem i to było jego powołanie. […] Natomiast jego dorobek dziennikarski… no, siłą rzeczy, z uwagi na wiek był wręcz ubogi. (…)

Po zakończeniu procesu i ogłoszeniu wyroku czekający na komentarz Jacka Ziętary dziennikarze usłyszeli następujące słowa: – Winnych zabójstwa spotka w końcu sprawiedliwość. Pytanie, czy szybsza będzie ta ziemska, czy ta boska.

Jest jeszcze jedna konsekwencja zakończenia obu procesów dotyczących śmierci red. Jarosława Ziętary. Na sali sądowej wydano nie tylko wyroki uniewinniające oskarżonych, ale dokonano także oceny pracy zawodowej nieżyjącego dziennikarza. Niepochlebne słowa, które padały z ust obrońców oskarżonych, były w jakimś sensie spodziewane, ale te, które wybrzmiały w uzasadnieniu wyroku, zraniły boleśnie środowisko dziennikarskie. Zginął młody człowiek, dziennikarz, któremu gwałtowna śmierć przerwała obiecującą drogę zawodową. Sąd nie musiał wypowiadać się na temat dorobku Ziętary, bo nie twórczość dziennikarska była przedmiotem procesu. Nie musiał, ale sobie tego nie odmówił.

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Uniewinnienie…” znajduje się na s. 1 i 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022.

 


  • Listopadowy numer „Kuriera WNET” można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Uniewinnienie…” na s. 7 listopadowego „Kuriera WNET” nr 101/2022