Jedna z wielu polskich historii. Tragiczne dzieje trzech braci – „wyklętych” na sposób niemiecki, sowiecki i peerelowski

W dziejach narodów duże znaczenie mają postawy poszczególnych ludzi, zwłaszcza jeśli można było ich poznać osobiście lub byli krewnymi, o których się słyszało chwalebne, choć tragiczne opowieści.

Paweł Milla

W artykule tym nie koncentruję się tylko na Żołnierzach Wyklętych w PRL, którzy odzyskali przez ostatnich kilka lat pamięć narodową. Podczas II wojny światowej i po niej było u nas więcej różnych WYKLĘTYCH i więcej Katyniów, o których należy wiedzieć i pamiętać. (…) Wybrałem kilka znanych mi historii, by z perspektywy mojej rodziny spojrzeć na Rozstrzelaną i Wyklętą Polskę przez jej zewnętrznych i wewnętrznych wrogów.

WŁADYSŁAW MILA VEL MILLA – Polski Katyń. Żołnierz WYKLĘTY, po polsku

Władysław Mila vel Milla | Fot. archiwum rodzinne autoa

Pisma wysyłane przez rodzinę ze Sławska Wielkiego na Kujawach w latach 1945–46 do lubelskich władz lokalnych, sądów i UB pozostawały najczęściej bez odpowiedzi. Nie było też informacji od przyjaciół i znajomych Władysława, którzy podobnie jak on poznikali w różnych aresztach i więzieniach Polski lubelskiej. Chcąc coś więcej ustalić, należało jeździć na drugi koniec Polski, lecz było to często niemożliwe ze względu na powojenną biedę i zniszczoną infrastrukturę. Ktoś poinformował tylko, że pozostały na Lubelszczyźnie Władysław został aresztowany pod koniec 1944 r. Po dwóch latach braku informacji o nim, ostatnią nadzieją na pomoc w poszukiwaniu wydawała się instancja najwyższych władz. 28 II 1947 r. 84-letni Wawrzyniec Mila ze Sławska Wielkiego napisał list do ówczesnego prezydenta Bieruta z prośbą, by pomógł ustalić, co się dzieje z jego synem Władysławem. Z zachowanego pisma cytuję fragmenty, zachowując oryginalną pisownię: „o synu mam słabą wiadomość o którą staram się przeszło rok. Zwracam się z gorącą prośbą do Pana Prezydenta Bieruta o wpłynięcie na Sąd Wojskowy w Lublinie, gdzie po długich staraniach dowiedziałem się, że akta oskarżenia jego znajdują się tamże. (…) Nie otrzymałem odpowiedzi, za co ukarano go i gdzie się znajduje. (…) Jestem ojcem tego syna i nie chce mi się wierzyć, aby przekroczył on jakiekolwiek prawo przeciw Polsce.(…) Przeto jeszcze raz bardzo proszę pana Prezydenta Biruta o wpłynięcie na powyższy Sąd Wojskowy w Lublinie aby ujawnił mnie stroskanemu, gdzie się znajduje syn mój i czy jeszcze zobaczyć się mógłbym o co bardzo bardzo proszę”.

Tym razem odpowiedź na list nie tylko nadeszła, ale wprost nadjechała. Do Sławska Wielkiego przyjechali jacyś funkcjonariusze UB i oznajmili rodzinie treść jakiegoś pisma, które informowało, że „Wasz syn był bandytą działającym przeciw Polsce Ludowej, został pozbawiony wszelkich praw i został rozstrzelany na początku 1945 r.”.

Dodali od siebie, że nie wolno o nim z nikim rozmawiać, bo konsekwencje będą surowe. Wawrzyniec stracił definitywnie nadzieję, że może chociaż trzeci syn przeżył wojnę. Wszyscy zginęli za Polskę. (…)

Ironią polskiej historii jest fakt, iż 23-letni por. Władysław Milla był przesłuchiwany przez takich oficerów śledczych na najważniejszych stanowiskach w Wojsku Polskim w IV oddziale Zarządu Informacji, jak kpt. Komissarow, kpt. Czerniawski, ppłk Łobanow, a prośbę o ułaskawienie negatywnie opiniował bolszewik polskiego pochodzenia, naczelny szef Sądownictwa Wojennego, gen. brygady Aleksander Tarnowski. Uwzględniając tę opinię, decyzję o odrzuceniu możliwości ułaskawienia i zatwierdzeniu wyroku śmierci podjął Naczelny Dowódca Wojska Polskiego gen. broni Michał Łyżwiński, zwany Rola-Żymierski, od wielu lat przed wojną tajny agent sowiecki, zdrajca i degenerat polskiego pochodzenia. Po kilku latach ciężkiej pracy i wyszkoleniu fachowców z polskich kadr czekistów, wielu z tych utrwalaczy PRL-u wyjechało z powrotem do ZSRR oraz do powstałego kilka lat później pewnego państwa w Palestynie. Nikt z tych antypolskich zbrodniarzy w Lubelskiem nie tylko nie został skazany, ale nawet pociągnięty do odpowiedzialności za te haniebne śledztwa.

Po wyrokach z 13 lutego Władysław Milla i koledzy z procesu zostali przewiezieni do więzienia na Zamku w Lublinie. Jeden z nich, Tadeusz Jost, w sierpniu 1945 r. zbiegł z więzienia razem ze strażnikiem i szczęśliwie ukrywał się do odwilży w 1956 r. Historyk i znawca spraw antykomunistycznego podziemia na Lubelszczyźnie L. Pietrzak napisał, iż „więzienie na Zamku, które w czasach hitlerowskiej okupacji było miejscem martyrologii Polaków walczących z okupantem, po wojnie stało się miejscem jeszcze bardziej przejmującej martyrologii walczących z komunistyczną władzą żołnierzy wyklętych. Choć Zamek miał opinię więzienia, z którego nie można uciec, w nocy z 18 na 19 lutego 1945 r. doszło do słynnej ucieczki 11 więźniów, z którymi zbiegło 12 wartowników. Inicjatorem ucieczki był Leon Majchrzak, ps. Dzięcioł. Udało mu się potem wrócić do działalności podziemnej, ale w grudniu 1953 r., okrążony przez UB, popełnił samobójstwo”. Władysława przewieziono do więzienia 13 lutego, a tydzień później miała miejsce największa ucieczka 11 AK-owców. Por. Władysław Milla był wówczas zamknięty w celi śmierci. Co musiało czuć w swoich sercach, jeśli w ogóle dowiedziało się lub coś usłyszało, ponad tysiąc uwięzionych polskich patriotów pozostałych na Zamku?

Z dokumentów w IPN wynika, że Władysław miał jednak w tym całym nieszczęściu proces sądowy, choć tajny i skandaliczny, oraz przyjął sakrament Ostatniego Namaszczenia (przy rozstrzelaniu zezwolono na obecność księdza).

Wielu Żołnierzy Wyklętych takiego przywileju nie miało – zostali zabici przez komunistów w różny sposób i bez żadnych śladów, również potajemnie zakopani. Porucznik Władysław Milla został rozstrzelany 4 marca i pochowany w tajemnicy w do dziś nieodnalezionej bezimiennej mogile na cmentarzu przy ul. Unickiej w Lublinie. (…)

Stanisław Milla | Fot. rodzinne autora

Stanisław Mila, brat Władysława – niemiecki Katyń, WYKLĘTY po niemiecku

Najstarszy syn Wawrzyńca, brat Władysława Stanisław, gospodarzył na roli w Sławsku, był zastępcą sołtysa, miał żonę i czwórkę dzieci. Tuż przed I wojną światową służył w wojsku pruskim. W dwudziestoleciu międzywojennym aktywnie działał w polskich organizacjach społeczno-narodowych i katolickich. W Sławsku Wielkim nie było Żydów, za to była mniejszość niemiecka. Gdy we wrześniu 1939 r. po napaści Niemców i Rosjo-sowietów ustawał polski opór wojskowy w całym podbitym kraju, obaj okupanci mogli robić, co chcieli. Przystąpili nie tylko do tradycyjnej dla nich denacjonalizacji naszego podbitego państwa i narodu, ale po raz pierwszy – do zaplanowanej eksterminacji ludności polskiej. Znaczącą rolę odegrali tu nasi dotychczasowi sąsiedzi, żyjący obok nas i stanowiący mniejszość niemiecką, żydowską i ukraińską. Pierwsze w tej wojnie utajnione ludobójstwo, połączone z wyklęciem zamordowanych Polaków, zostało dokonane przez Niemców.

Na naszych ziemiach Pomorza i Wielkopolski powstały we wrześniu 1939 r. paramilitarne formacje złożone z przedstawicieli niemieckiej mniejszości narodowej, tzw. Volksdeutscher Selbstschutz. To oni głównie przygotowali listy proskrypcyjne mieszkających na tych terenach Polaków, przeznaczonych w pierwszej kolejności do zabicia. Wicesołtys ze Sławska Wielkiego Stanisław Mila bez podania powodu został aresztowany i po kilku dniach, 4 X 1939 r., rozstrzelany bez sądu w masowej egzekucji. Wina zamordowanych polegała na tym, iż byli elitą polskiego narodu.

Na Pomorzu i Kujawach, włączonych natychmiast do III Rzeszy, to ludobójstwo nazwano Intelligenzaktion, a na pozostałych terenach utworzonego Generalnego Gubernatorstwa – Akcją AB. Zamordowano w kilka miesięcy bez sądów ponad 50 tys. osób – wyselekcjonowaną elitę polskiego narodu, a drugie tyle wysłano do obozów zagłady, gdzie prawie wszyscy zginęli.

Ciało Stanisława wydobyto z masowego grobu kaźni w Rożniatach i pochowano na cmentarzu w Sławsku Wielkim dopiero w 1945 r. W ten sposób tylko jeden z trzech braci Milów ma grób w Sławsku Wielkim. Drugi brat Władysława, Kazimierz, był wojskowym i najprawdopodobniej zginął w bitwie nad Bzurą, ale do dziś nie wiadomo, kiedy i gdzie.

List Antoniego Milli z Kazachstanu

Antoni Milla z Dobrego – Katyń Bis, WYKLĘTY po rosyjsku

(…) Brat mojego dziadka Władysława, Antoni Milla, który przed I wojną światową służył w carskim wojsku, napisał list do rodziny w Dobrem pod koniec 1956 r., że przebywa z rodziną w Kazachstanie i prosi o przesłanie jego polskiej metryki. To był pierwszy i ostatni ich list. Jeden z wujków należał do partii i napisał do nich, że będzie na jakimś kongresie naukowym w Moskwie, postara się do nich wybrać i przywiezie metrykę Antoniego. Nie miał pojęcia, że po Rosjo-sowietach nie można było podróżować bez specjalnych zezwoleń, a tym bardziej do obozów pracy, tzw. gułagów. Otrzymał zwrot listu z adnotacją, że taki adres nie istnieje! Uznał, że to pomyłka. Rodzina pisała do ich „Czerwonego Krzyża”, ale odpowiedź zawsze brzmiała, że tacy nie istnieją i takiego adresu nie ma. Po upadku komuny napisaliśmy do kazachskiego „Półksiężyca” i przyszło potwierdzenie, że te 4 osoby przebywały w obozie do 1956 r. Do dziś nie wiadomo jednak, jakie były ich dalsze losy.

Cały artykuł Pawła Milli pt. „Wyklęci w czasie wojny i po wojnie” znajduje się na s. 4 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Pawła Milli pt. „Wyklęci w czasie wojny i po wojnie” na s. 4 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Pamięci Żołnierza Wyklętego Zdzisława Badochy „Żelaznego”. Ważne, by takim jak on bohaterom przywracać należną cześć

IPN poświęcił „Żelaznemu” zeszyt V komiksowego cyklu Wilcze tropy – „Żelazny” – Zdzisław Badocha i książkę Łukasza Borkowskiego „Żelazny” od „Łupaszki”. Ppor. Zdzisław Badocha (1925–1946).

Arkadiusz Siński

Fot. IPN Katowice

Z okazji obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych 1 marca 2020 roku w Dąbrowie Górniczej odsłonięto w Bazylice pw. Najświętszej Marii Panny Anielskiej tablicę upamiętniającą ppor. Zdzisława Badochę „Żelaznego” (1925–1946), urodzonego w Dąbrowie Górniczej żołnierza Okręgu Wileńskiego Armii Krajowej, oficera 5. Wileńskiej Brygady AK mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”. (…)

Pochodził z rodziny patriotycznej o wojskowych tradycjach. Jego ojciec był żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza i w związku z jego służbą w 1937 roku cała rodzina zamieszkała na Wileńszczyźnie. Lata sowieckiej okupacji rozpoczęły się dla „Żelaznego” dwukrotnym aresztowaniem. Po zwolnieniu z obozu pracy w 1942 roku wstąpił do Armii Krajowej i przyjął pseudonim „Żelazny”, rozpoczynając tym samym działalność w konspiracji. Na początku 1943 roku jako pracownik stacji kolejowej Nowe Święciany otrzymał przydział do 23. Ośrodka Dywersyjnego Ignalino-Nowe Święciany, gdzie pełnił funkcję zastępcy dowódcy 9. patrolu, a zajmował się dywersją i sabotażem na szlakach kolejowych.

Okładka książki Łukasza Borkowskiego o „Żelaznym | Fot. IPN Katowice

W marcu 1944 roku w związku z dekonspiracją został przeniesiony do V Wileńskiej Brygady AK, dowodzonej przez mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszkę”. Po wyzwoleniu Wilna razem ze swoim oddziałem przedostał się w okolice Białegostoku. Tam został wcielony do LWP, z którego zdezerterował. Kiedy Brygada Wileńska wznowiła walkę z sowieckim okupantem, jako dowódca patrolu bojowego był postrachem komunistycznej bezpieki na obszarach Borów Tucholskich, Pomorza i Powiśla, bo niezwykle skutecznie paraliżował tam działalność administracji, służb bezpieczeństwa oraz wojska. Największym sukcesem oddziału „Żelaznego” była akcja z 19 maja 1946 roku, kiedy w ówczesnych powiatach starogardzkim i kościerzyńskim rozbrojono siedem posterunków milicji, zlikwidowano dwie placówki UB i zdobyto ponad dwadzieścia sztuk broni oraz kilka tysięcy sztuk amunicji.

W Dąbrowie Górniczej w dniach 24 X – 1 XI 1945 roku spotkał się po raz ostatni z rodziną. 28 czerwca 1946 roku grupa operacyjna złożona z MO i KBW otoczyła Żelaznego. Próbował wyrwać się z okrążenia, ale zginął, trafiony odłamkiem granatu. Miał 21 lat. Mimo poszukiwań prowadzonych przez gdański oddział Instytutu Pamięci Narodowej, do dziś nie wiadomo, gdzie został pochowany. Rodzina dopiero w latach sześćdziesiątych poznała okoliczności jego śmierci.

Cały artykuł Arkadiusza Sińskiego pt. „Pamięci Żołnierza Wyklętego Zdzisława Badochy »Żelaznego«” znajduje się na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Arkadiusza Sińskiego pt. „Pamięci Żołnierza Wyklętego Zdzisława Badochy »Żelaznego«” na s. 2 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„Tutaj morduje się Polaków!” Tajemniczy obóz zagłady w Błudku-Nowinach/ Wojciech Pokora, „Kurier WNET” nr 69/2020

Miejscowi musieli usłyszeć jego krzyk w kancelarii, gdy wykrzyczał w twarz Konowałowowi: „Tutaj morduje się Polaków!”. Późniejsze rozbicie obozu przez partyzantów było związane właśnie z ich relacją.

Wojciech Pokora

Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. „Tutaj morduje się Polaków!”

Dzisiaj niepodległa Ojczyzna żegna go z honorami, jako swojego bohatera. Oddajemy cześć męstwu wspaniałego polskiego patrioty i dzielności żołnierskiej dowódcy. Składamy hołd człowiekowi odważnemu i wytrwałemu, szlachetnemu i prawemu. Człowiekowi, który kilka razy aresztowany i zbiegły z transportów niemieckich i sowieckich, po osobistych ciężkich doświadczeniach wojny i okupacji pragnął wrócić do zwykłego życia, ale nie za cenę uległości i służby obcemu reżimowi. Wybrał wierność Rzeczypospolitej i straceńczą walkę do końca, przedkładając patriotyzm, honor i dumę nad zniewolenie i życie z pochyloną głową.

Odmowa wstąpienia do partii komunistycznej i służby w Urzędzie Bezpieczeństwa uczyniła Leona Taraszkiewicza śmiertelnym wrogiem w oczach nowej władzy. Przez blisko dwa lata jego partyzanckiej epopei pseudonim „Jastrząb” napełniał strachem funkcjonariuszy reżimu i aparatu bezpieczeństwa od Parczewa, Gródka i Łęcznej po Włodawę i Stulno – napisał Prezydent RP Andrzej Duda w liście skierowanym do uczestników uroczystości pogrzebowych Leona Taraszkiewicza „Jastrzębia”, które miały miejsce we Włodawie w lipcu 2017 roku.

Leon Taraszkiewicz „Jastrząb” był oficerem Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość, którego powojenna partyzancka epopeja jest ściśle związana z obozem w Błudku-Nowinach. Gdy wybuchła wojna, miał 14 lat. Był za młody, by walczyć, ale na tyle świadomy, by zaangażować się w pomoc Ojczyźnie. Zaczął od ukrywania broni po żołnierzach Wojska Polskiego, za co już jesienią 1939 r. trafił do aresztu niemieckiej żandarmerii polowej.

Zanim osiągnął pełnoletność, zdążył wpaść w ręce Gestapo jeszcze dwa razy. Przetrzymywano go m.in. w siedzibie radomskiego i lubelskiego Gestapo, a także w więzieniu na Zamku w Lublinie. Zawsze udawało mu się zbiec, przy czym dwukrotnie został postrzelony przez konwojentów.

Na początku 1944 r., po przypadkowym zatrzymaniu przez sowiecki patrol partyzantów, wcielono go do oddziału im. Klimenta Woroszyłowa, dowodzonego przez kpt. Anatolija Krotowa „Anatola”. Po wkroczeniu na Lubelszczyznę oddziałów Armii Czerwonej, Taraszkiewicz dostał propozycję pracy w Resorcie Bezpieczeństwa Publicznego. Odmówił. Ta decyzja kosztowała go wolność i zaważyła na całym dalszym życiu. 18 grudnia 1944 r. został aresztowany wraz z rodzicami i siostrą przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego we Włodawie. Pretekstem była jego rzekoma współpraca z Niemcami, na którą, jak widać po jego wojennej biografii, faktycznie nie miał szans. Przetrzymywano go w siedzibie Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Lublinie przy ul. Krótkiej 4. Szefem urzędu był wówczas Stanisław Szot, przedwojenny działacz komunistyczny, żołnierz Gwardii Ludowej i AL, późniejszy poseł na Sejm PRL i attaché wojskowy w Pekinie, zmarły stosunkowo niedawno, bo w 2008 roku. Nie znalazłem informacji, by kiedykolwiek był sądzony.

Taraszkiewicza osadzono następnie w więzieniu na Zamku w Lublinie (po raz drugi; wcześniej trzymali go tam Niemcy, więc dużą ironią losu było, że tym razem siedzi tam za rzekomą z nimi kolaborację). 13 lutego 1945 r. z Lublina do obozu UB-NKWD w Błudku-Nowinach wyruszył transport 42 więźniów. Na listach przewozowych większość więźniów w pozycji 4 – oskarżony – wpisane ma jedno słowo – Volksdeutsch. Taraszkiewicz, umieszczony pod numerem 28, także.

Według informacji zamieszczonej w notce biograficznej „Jastrzębia” w Wikipedii, dotarł on do obozu i zbiegł kilka tygodni później z transportu na Wschód. Prawda jest jednak inna. Leon Taraszkiewicz nigdy nie dotarł do obozu w Błudku-Nowinach. Udało mu się zbiec z transportu na Roztocze już 13 lutego.

W kwietniu 1945 r. został żołnierzem Rejonu II Obwodu Delegatury Sił Zbrojnych Włodawa, a od końca maja 1945 r. był członkiem bojówki rejonowej ppor. Tadeusza Bychawskiego „Sępa”. Po śmierci dowódcy (12 czerwca 1945 r.) „Jastrząb” przejął dowództwo nad grupą, która jesienią 1945 r. została przekształcona w oddział dyspozycyjny komendanta Obwodu WiN Włodawa. Pod jego dowództwem oddział stał się jedną z najaktywniejszych grup partyzanckich w skali całej Lubelszczyzny. Do najbardziej spektakularnych jej akcji należały m.in.: opanowanie Parczewa w lutym 1946 r., zatrzymanie i internowanie rodziny Bolesława Bieruta w lipcu 1946, rozbicie PUBP we Włodawie i uwolnienie 70 więźniów w październiku tego roku. Leon Taraszkiewicz zginął 3 stycznia 1947 r, podczas szturmu na budynek zajmowany przez grupę ochronno-propagandową Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Wówczas pochowano go potajemnie na cmentarzu w Siemieniu. W 2016 r. jego szczątki ekshumowano, by uroczyście pochować je we Włodawie w 2017 roku.

Morderca Konowałow

O tym, że w obozie w Błudku-Nowinach mordowano Polaków, wiedziała miejscowa ludność. Jednak informacja na ten temat, podobnie zresztą jak o istnieniu obozu, nie przedarła się do szerokiej wiadomości. W związku z tym można było jeszcze kilkadziesiąt lat po wojnie utrzymywać mit przyjaźni polsko-sowieckiej i wmawiać społeczeństwu narrację o wojnie domowej pod koniec lat 40. i na początku lat 50. w Polsce. Przeciwko nowemu ustrojowi buntowały się, zdaniem tych nowych narratorów, jedynie leśne bandy kryminalistów, napadających funkcjonariuszy i grabiących niewinnych mieszkańców okolicznych wsi. Jeśli ktoś ginął, to jedynie bandyci, poza tym wszystko odbywało się w sposób cywilizowany. Polska miała nową władzę, prezydenta, rząd, wojsko. Odbudowywała się z wojennych zniszczeń. W więzieniach trzymano jedynie bandytów i kryminalistów, a w obozach, takich jak nieistniejący oficjalnie opisywany tu obóz w Błudku-Nowinach, siedzieli niemieccy kolaboranci, odpracowując w kamieniołomach swoje niedawne winy. Sielanka. I w tę sielankę wkrada się prawda.

W transporcie, którym 13 lutego 1945 r. na Roztocze z lubelskiego Zamku wywieziony został Leon Taraszkiewicz, znalazł się jeszcze jeden „Volksdeutsch”. Na liście przewozowym figuruje on pod numerem pierwszym. Był nim Stanisław Schmidt, niespełna czterdziestoletni kupiec z Jarosławia.

Nie miał on tyle szczęścia i sprytu co „Jastrząb”, więc niestety z transportu nie udało mu się uciec, ale miał rodzinę, która postanowiła go ocalić. Dzięki relacji jego brata poznajemy kolejne szczegóły funkcjonowania obozu pod komendą Konowałowa.

11 lipca 1990 r. Prokuratura Rejonowa w Jarosławiu przesłuchała na potrzeby opisywanego przeze mnie śledztwa Edwarda Schmidta, brata Stanisława. Jak zeznaje Edward Schmidt, w 1944 r. został on pracownikiem Prokuratury Wojskowej w Rzeszowie, a jego brat Stanisław pełnił służbę w stopniu sierżanta w żandarmerii wojskowej w Jarosławiu. Jesienią 1944 r., będąc na służbie, Stanisław był świadkiem bójki między żołnierzami sowieckimi a grupą cywilnych mieszkańców miasta. Zainterweniował w obronie cywilów i został aresztowany. Sowieci przeszukali jego mieszkanie. Nie znaleźli żadnych kompromitujących materiałów, ale przy okazji rewizji mieszkanie splądrowali i okradli. Stanisław zaginął. Jego żona zwróciła się o pomoc do Edwarda. Ten, wykorzystując fakt pracy w prokuraturze, po kilku tygodniach ustalił, że jego brat został osadzony na Zamku w Lublinie. Szef Prokuratury Wojskowej w Rzeszowie wystarał się dla niego o nakaz zwolnienia, wystawiony przez Prokuratora Generalnego. Edward ruszył do Lublina. Na Zamku przyjął go naczelnik więzienia, który oświadczył, że jego brat był na Zamku, jednak wraz z grupą więźniów został wywieziony do obozu w Nowinach. Co istotne, Stanisław nie miał żadnej sprawy sądowej, nie był o nic oskarżony i nigdy nie otrzymał żadnego wyroku. Jego jedyną winą było wejście w drogę „wyzwalającym” Polskę czerwonoarmistom.

Edward Schmidt wraz z drugim bratem Władysławem ruszyli na Roztocze. Rozpytując okoliczną ludność, odnaleźli ukryty w lesie obóz. W rozmowie ze strażnikiem na obozowej bramie przekazał informację, że ma nakaz uwolnienia brata. W odpowiedzi usłyszał, że brat już nie żyje.

Według relacji strażnika, Stanisław Schmidt został poproszony do kancelarii naczelnika obozu, a gdy stamtąd wychodził, ten wyszedł za nim i już na zewnątrz budynku strzelił do niego z pistoletu w tył głowy.

Strażnik wskazał także miejsce pochowania Schmidta. Edward zeznał, że będąc w szoku po informacji o śmierci brata, udał się wprost do kancelarii, gdzie przebywało kilku oficerów. Na palcu i ręce jednego z nich, w stopniu pułkownika, zauważył złoty sygnet i złoty zegarek, będące własnością jego brata. Edward ubrany był w mundur wojskowy, obaj bracia byli uzbrojeni. Natychmiast wyjęli broń i celując do zebranych w kancelarii żołnierzy, nakazali położenie zrabowanych przedmiotów na stole. Oficer pospiesznie oddał zegarek i sygnet i nie odpowiadając na żadne pytania, opuścił pomieszczenie. Jak zeznał Schmidt, był to Konowałow – „naczelnik tego obozu, w polskim mundurze, ale narodowości rosyjskiej, który zastrzelił mojego brata”. Pozostali na miejscu polscy oficerowie nie chcieli odpowiedzieć na pytanie, co zaszło między Stanisławem a naczelnikiem i dlaczego ten pierwszy musiał zginąć. Jedynie po okazaniu im nakazu zwolnienia zgodzili się na zabranie zwłok przez braci, wskazując mogiłę, w której się znajdowały.

Mały Katyń

Obaj bracia Schmidtowie na kolanach, gołymi rękami zaczęli odgarniać piach z mogiły brata. Na ich prośbę, by ktoś z obsługi obozu podał im rydel, nikt nie reagował. Na głębokości 20 cm, w piachu, pojawiło się ciało. Bracia odkopali je, sądząc, że to zamordowany Stanisław. Ciało znajdowało się w papierowym worku. Jednak nie był to ich brat. Chwilę później natrafili na kolejne zwłoki. I kolejne. W sumie było ich ok. 10. Wszystkie w papierowych, częściowo pognitych przez rozkładające się ciała workach. Oglądali je dokładnie, przyglądając się głowom wygrzebanych zwłok, próbując zidentyfikować brata. Wszystkie miały rany postrzałowe, co świadczyło, że wszyscy ci ludzie zginęli od strzału w tył głowy. Trudno było rozpoznać rysy. Stanisława poznali po znamieniu na czole. Wyciągnęli go z mogiły i położyli obok, zasypując resztę zwłok piachem. Ich pracy przyglądali się miejscowi. Zdaniem Edwarda Schmidta, musieli oni usłyszeć jego głośny krzyk w kancelarii, gdy wykrzyczał w twarz Konowałowowi, że „tutaj morduje się Polaków!”. Późniejsze rozbicie obozu przez partyzantów było związane właśnie z relacją tych ludzi. Po latach Edward nie potrafił określić, ile faktycznie ciał mogło znajdować się w mogile i czy była tylko jedna, czy było ich tam więcej. Pamiętał, że znajdowała się na terenie obozu, koło szopy, i że w jednym rzędzie, wzdłuż, wrzuconych do niej było wiele ciał. Był to po prostu rząd świeżej ziemi, nieuformowany w grób.

Co istotne, według zeznań, tego dnia obaj bracia widzieli w obozie więźniów. Ubrani byli w papierowe worki zamiast ubrań i wszyscy pracowali w pobliskim kamieniołomie. Bracia zostawili ciało Stanisława na noc na terenie obozu i wyruszyli do Jarosławia po ubranie i trumnę. W Błudku pojawili się następnego dnia w okolicach południa. Obóz był już jednak otwarty, nie było wartowników. Na jego terenie zastali partyzantów i miejscowych, którzy dzień wcześniej przyglądali się ekshumacji.

Na drzewach wisiały zwłoki trzech żołnierzy z dowództwa ochrony. Od ludzi dowiedzieli się, że Konowałow został schwytany na podwórku u żony – pięknej miejscowej dziewczyny, która szantażem została zmuszona do małżeństwa z nim.

Zwłoki brata ubrali i zabrali do Jarosławia. Pochowali go na starym cmentarzu. Na końcu protokołu z przesłuchania znajduje się dopisek – Edward Schmidt powiadomił telefonicznie przesłuchującego, że z napisu na grobowcu w Jarosławiu wynika, iż śmierć Stanisława Schmidta miała miejsce 25 lutego 1945 roku.

Brak cech ludobójstwa

31 grudnia 1990 r. Ryszard Bartosik, prokurator Prokuratury Wojewódzkiej w Zamościu, postanowił umorzyć śledztwo w sprawie zbrodni zabójstwa dokonanych w okresie od 14 lutego do 25 marca 1945 r. na więźniach osadzonych w Obozie Karnym w Nowinach. W uzasadnieniu prokurator stwierdza, że faktycznie w okresie od jesieni 1944 r. do marca 1945 r. na terenie wsi Nowiny zlokalizowany był obóz, w którym osadzono więźniów lubelskiego Zamku i obozu w Jarosławiu, w sumie ok. 80 osób. Więźniowie traktowani byli w nieludzki sposób. Pomimo zimy, spali na gołej ziemi, w późniejszym okresie na przyniesionych z lasu żerdziach. Zmuszani byli do niewolniczej pracy przy wyrębie lasu i w pobliskim kamieniołomie. Byli źle odżywiani (rano kromka chleba i kubek kawy, wieczorem talerz zupy). Zdaniem prokuratora, głównym motywem zbrodni dokonywanych w obozie były jednak względy rabunkowe. W ten sposób tłumaczy mord dokonany m.in. na Schmidcie.

Prokurator Bartosik stwierdza, że w świetle zebranych materiałów brak jest podstaw do zakwalifikowania zabójstw dokonanych w obozie jako zbrodni przeciwko ludzkości lub jako zbrodni wojennych.

Z dokonanych przez niego ustaleń wynika ponadto, że faktycznie część więźniów osadzonych w Nowinach w czasie okupacji niemieckiej współpracowała z Niemcami bądź odstąpiła od narodowości polskiej. Jednak nie wszyscy, bowiem wśród osadzonych znajdowali się AK-owcy lub osoby nie związane z żadnymi organizacjami. Prokurator nie podaje jednak proporcji tych grup.

Postanowienie o umorzeniu śledztwa w sprawie zabójstw więźniów obozu w Błudku-Nowinach | Fot. W. Pokora, źródło: archiwa IPN

Prokurator podaje jednak ważny fakt: z zeznań świadków wynika, że najbrutalniej z więźniami postępowali oficerowie z kierownictwa obozu, tj. komendant Władysław (Wołodia) Konowałow oraz oficer zwany przez więźniów „Muzykantem”. Prawdopodobnie chodzi tu o chorążego Stanisława Muzykę, który wraz z chorążym Hipolitem Zielińskim był świadkiem na ślubie Konowałowa z Marianną Wrębiak.

Stanisław Muzyka zmarł 2 sierpnia 1984 r., więc nie udało się go przesłuchać. Żył jednak w okresie prowadzenia śledztwa Hipolit Zieliński. Prokuratura próbowała go przesłuchać w 1990 roku.

Wydarzyła się jednak typowa w podobnych okolicznościach rzecz – świadek się rozchorował i stracił pamięć.

Nie stawił się osobiście na wezwanie, a jedynie przesłał odręcznie napisane wyjaśnienie, w którym stwierdza: „Uprzejmie zawiadamiam, że nieznana jest mi osobistość Błudka, jak również nie znam miejscowości Zamość. Komunikuję, że od dłuższego czasu jestem obłożnie chory”. Jednak Zielińskiego udało się przesłuchać w 1989 r. wiceprokuratorowi Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Warszawie, kpt. Wiesławowi Szafarynowi. Zieliński przekonywał, że w sierpniu 1944 r. wstąpił do służby MO w Siedlcach, a następnie w sierpniu 1944 r. trafił do Lublina, gdzie wstąpił do Szkoły Podchorążych Piechoty mieszczącej się w majątku Jastków koło Lublina. Uczył się tam do kwietnia 1945 r., po czym w stopniu chorążego został przydzielony do 3. Samodzielnego Batalionu Ochrony w Warszawie, który ochraniał obóz dla volksdeutschów na tzw. Gęsiówce w Warszawie. W związku z powyższym nie jest mu znane nazwisko Konowałow, nigdy nie przebywał w województwie zamojskim i nie wie nic o istnieniu obozu w Błudku. Nie jest mu także znana osoba o nazwisku Stanisław Muzyka i nie przypomina sobie, by był świadkiem ceremonii ślubnej oficera o nazwisku Konowałow. Nie znał też Marianny Wrębiak.

Podobnie zapewne zeznałby Stanisław Muzyka, gdyby żył. Jest jednak jeden punkt zaczepienia. Po wojnie Marianna Wrębiak wyemigrowała z rodzinnej miejscowości na zachód. Zamieszkała w Głuchołazach, gdzie podczas śledztwa prowadzonego na przełomie lat 1989–90 przesłuchiwał ją prokurator. Wydawała się wówczas zastraszona i opowiedziała historię wielkiej miłości do enkawudzisty. Wiemy już, że fakty były inne. Wyszła za mąż zmuszona do tego. Wbrew własnej woli. Dlaczego po latach tak bała się prawdy? Może odpowiedź znajduje się w aktach Stanisława Muzyki? Może fakt, że służył w Głuchołazach w 1945 r., w czasie, gdy Marianna uciekła przed przeszłością na Zachód, nie jest przypadkowy

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. »Tutaj morduje się Polaków!«” znajduje się na s. 1 i 5 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Wojciecha Pokory pt. „Tajemnica obozu w Błudku-Nowinach. »Tutaj morduje się Polaków!«” na s. 5 marcowego „Kuriera WNET”, nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wiceminister Zdrowia po wystąpieniu Premiera: Mamy szansę ograniczyć epidemię koronawirusa w Polsce

To są bardzo restrykcyjne i bardzo odważne decyzje, ale dzięki temu jesteśmy na zawsze krok lub dwa przed wirusem – powiedział dla Radia WNET Waldemar Kraska, wiceminister zdrowia.

Na piątkowej konferencji rząd podejmują decyzje o tymczasowym przywróceniu granic na 10 dni z możliwością przedłużenia. Granice pozostają otwarte dla przepływu towarów. Na antenie Radia WNET o decyzji premiera mówił wiceminister zdrowia Waldemar Kraska:

Zamkniecie granic, które jest wielkim wyzwaniem i bardzo odważna decyzją, zapobieganie rozprzestrzenianiu się zarazy. Bo wszystkie przypadki, które mamy w Polsce to są przypadki zawleczone z zagranicy. Dlatego chcemy żeby ten ruch na granicy został powstrzymany.

 

Zdaniem wiceministra radykalne działania rządu to wyciągnięcie wniosku z doświadczeń państw Europy zachodniej, gdzie nie udało się powstrzymać rozprzestrzeniania się koronawirusa:

Wyciągamy wnioski z modelu włoskiego, który potwierdził, że wirus rozprzestrzenia się poprzez duże zgromadzenia, przez to, że młodzież mając wolne od szkoły, do zajęć na uczelniach, spędzała ten czas w pubach, na dyskotekach czy na zabawie. Również duże centra handlowe to duże skupiska ludzkie, które powodują, że wirus szybko się rozprzestrzenia z człowieka na człowieka.

Przedstawiciel ministrowa zdrowie podkreślił, również że nieprawdą są pogłoski, jakoby młodzi ludzie nie chorowali na koronawirusa. Jak zaznaczył w rozmowie z Radiem WNET wiceminister Kraska przed Polakami jest trudny czas i wszyscy musimy być solidarni i zwarci.

 

ŁAJ

 

W obliczu zarazy pytanie do każdego chrześcijanina: czy wierzysz w życie wieczne?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Rząd ma za zadanie dbać o nasze życie doczesne. Na razie aktualny rząd polski wzorowo wywiązuje się ze swojego zadania. I mam nadzieję, że nie przekroczy swoich kompetencji, wkraczając w sferę sacrum.

Wpadłem parę dni temu na pomysł, żeby spotkać się ze znajomymi mieszkającymi w Warszawie. Uściskać ich – zamiast trącania łokciem – zanim wojsko otoczy stolicę kordonem sanitarnym. Żeby nie zarażała reszty kraju, a najbardziej Beskidu Niskiego. Zobaczyć, może ostatni raz. Niestety, spotkanie nasze nie doszło do skutku. Bo jeden z kolegów mieszka z rodzicami. Staruszkowie liczą sobie już po 90 lat z plusem i należą do grupy ryzyka w kategorii Covid-19. A on, dobry syn, postanowił ich nie narażać. Własnym uszom nie wierzyłem, bo ta wiadomość wyszła od osoby demonstracyjnie wierzącej w naszego chrześcijańskiego Boga.

A potem taka naszła mnie refleksja: no dobrze, ale czy z wiary w Pana Boga wynika również wiara w życie wieczne?

We wspaniałości, jakich nawet nie potrafimy sobie wyobrazić, jak nas zapewnia Syn Boży, Jezus Chrystus? Przecież wierząc i mając lat 90, powinniśmy chcieć jak najszybciej umrzeć, żeby zaznać tych wspaniałości. A syn 90- latków powinien modlić się o dobrą i świadomą śmierć dla rodziców, i o życie wieczne dla nich. I o to, żeby nie zgłupieli na starość, bo szatan walczy o duszę człowieka do samego końca jego życia doczesnego.

Odgradzać się od świata w wieku lat 90, żeby przeżyć jeszcze rok, dwa lata lub trzy – to jest dopiero szalone! I świadczy jedynie o braku prawdziwej wiary. Ale świadczy też, niestety, o gremialnym upadku wiary w naszych czasach. O prywatnym i społecznym upadku wiary w słowa naszego Zbawiciela. O prywatnym i społecznym upadku wiary osób świeckich i tych w sutannach, którzy udają naszych pasterzy, a zamykają przed nami kościoły – zagrody dla swoich owieczek. Prawdziwy pasterz nie porzuca swojego stada. A jeśli je porzuca, to nie jest prawdziwym pasterzem. Nawet choćby po przejściu zagrożenia uczonymi słowy wzywał rozproszone owce. Módlmy się, żeby nie zabrakło nam pasterzy prawdziwych, oprócz tych na pasterskich etatach.

Może jest to dla mnie śmieszne dlatego, że mając lat 40 przeżyłem nawrócenie. I od tego czasu nie mam już lęku przed śmiercią jako taką. Boję się czasem, że umrę nie w pełni pogodzony z Bogiem, a On nie obdarzy mnie swoją łaską. Modlę się, żeby tak się nie stało. Nie zazdrośćcie mi jednak i nie myślcie, że nawrócenie wszystko załatwia. Łaska, która mnie spotkała, i ogromna pomoc boża, o którą się modliłem i której bardzo potrzebowałem, uzmysłowiła mi tylko to, jak słabym, głupim i grzesznym jestem człowiekiem. Otwarła mi oczy na to, czego wcześniej udawało mi się nie zauważać.

Rząd nie jest od tego, żeby dbać o nasze życie wieczne. Ma za zadanie dbać jedynie o nasze życie doczesne. Dlatego proponuje nam doczesne wskazówki odnośnie do higieny życia. Na razie aktualny rząd polski wzorowo wywiązuje się ze swojego zadania. I mam nadzieję, że nie przekroczy swoich kompetencji wkraczając w sferę sacrum.

Polscy księża, poza paroma wyjątkami na etacie, również zachowują się stosownie do naszej Wiary. Nie zamykają kościołów i modlą się do Pana Boga o jak najszybsze wygaśnięcie epidemii. A od zawsze przecież modlą się o nawrócenie grzeszników przed ich śmiercią. Zatem nie mamy się czym przejmować.

Poza własnym życiem duchowym, rzecz jasna. Bo tu nigdy nie jest różowo, a już najmniej, gdy tak myślimy.

Na koniec pochwalę się Wam docześnie. Zgromadziłem 20 kilogramów ziemniaków (chłop mi przywiózł dwa m-ce temu), 2 kg cebuli, po 2 kg ryżu, kaszy gryczanej i jaglanej, 2 laski salami i kilogram kiełbasy podsuszanej. Ze starych zapasów mam jeszcze trochę suszonych prawdziwków, kilka słoików miodu, 1 kg soli i mnóstwo przypraw. Dlatego nie martwcie się o mnie, przeżyję.

O ile nie zginę wcześniej tragicznie w wypadku samochodowym (3 500 osób ginie co roku na polskich drogach), jadąc na narty w poniedziałek rano. Zatem… do następnego felietonu 😊

Jan A. Kowalski

Wszyscy przeciw! Protest organizacji pozarządowych i poznaniaków przeciw Europejskiej Karcie Równości Kobiet i Mężczyzn

Bezprecedensowa jedność: 62 organizacje pozarządowe i tysiące poznaniaków błyskawicznie oprotestowały skandaliczną tzw. Europejską Kartę Równości Kobiet i Mężczyzn. Rada Miasta przyjęła ją 11 lutego.

Jolanta Hajdasz

Ta karta to wręcz instytucjonalne wprowadzanie ideologii gender, ideologii LGBT i seksualizacji dzieci do sytemu edukacyjnego i organizacyjnego metropolii, jaką jest miasto Poznań.

Jedyną nadzieją na zablokowanie skandalicznej uchwały jest uchylenie jej przez Wojewodę. Trwa zbiórka podpisów pod petycją do niego w tej sprawie. (…)

Zagraża małżeństwu i rodzinie

Karta zagraża przede wszystkim konstytucyjnej pozycji małżeństwa i rodziny. Nawiązuje ona wprost do ideologii gender, której założeniem jest pogląd, że przyczyną przemocy w życiu społecznym jest istnienie płci męskiej i płci żeńskiej (art. 22, ust. 2), narzuca wizję ludzkiej płciowości nacechowaną postulatami skrajnych, lewicowych ideologii (część I, pkt 4), postuluje zwalczanie tzw. stereotypowych ról płciowych, a prowadzi do promocji tzw. niestereotypowych ról płciowych, a co za tym idzie, jest ogromnym wsparciem dla idei ruchu LGBT.

Zagraża szkole

Europejska Karta Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym to także złamanie obowiązującego Prawa oświatowego. Karta bezprawnie przyznaje samorządom możliwość wprowadzania poważnych zmian w treściach materiałów edukacyjnych dla szkół (Art. 13 ust. 3) i w konsekwencji wprowadza możliwość narzucenia dzieciom obowiązku uczestnictwa w zajęciach z edukacji seksualnej wg standardów WHO. Karta stwarza zagrożenie zakwestionowania prawa rodziców do wychowania dzieci w zgodzie z własnym sumieniem i przekonaniami.

Zagraża równości gospodarczej

Przedsiębiorcy protestują przeciwko „Europejskiej Karcie”, gdy orientują się, iż jest to ideologiczna ingerencja w zakres wydatków i kontraktów publicznych. Karta tworzy zobowiązanie przeznaczania środków publicznych na szkolenia, programy i kampanie promujące założenia kontrowersyjnych ideologii (Część I, pkt 6) i zobowiązuje przedsiębiorców do preferencyjnego zatrudniania niektórych osób, bez względu na kwalifikacje zawodowe (Art. 11 ust. 4). Karta nie wprowadza żadnych dodatkowych przepisów prawnych, które faktycznie chroniłyby równość obywateli. Natomiast w dłuższej perspektywie będą one prowadziły do osłabienia rodziny i zburzenia porządku społecznego. (…)

OŚWIADCZENIE

FORUM WSPÓŁPRACY WIELKOPOLSKICH ORGANIZACJI POZARZĄDOWYCH z wielkim niepokojem przyjęło informację o uchwaleniu przez Radę Miasta Poznania „Europejskiej Karty Równości Kobiet i Mężczyzn w Życiu Lokalnym”. Zdumienie budzi fakt, że Karta, mimo że regulować ma wszystkie obszary aktywności Miasta, została przyjęta bez szerokiej debaty i konsultacji społecznych. Takie zachowanie Radnych Koalicji Obywatelskiej budzi nasz stanowczy sprzeciw.

Co najbardziej niepokoi, to totalny charakter Karty. Miasto uznaje sprawę równości płci jako sprawę dla samorządu najważniejszą, pierwszoplanową i fundamentalną, której podporządkowane mają być wszystkie działania w każdym obszarze aktywności. Sprawa równości płci ma mieć pierwszeństwo i być przedkładana ponad inne chronione wartości, w tym dobro rodziny.

Co więcej, szereg zapisów Karty jest sprzecznych z obowiązującym prawem. Niepokoją nas szczególnie zapisy, które jawnie naruszają polskie prawo. Np. Art. 13 ust. 3 Karty zobowiązuje Sygnatariusza (w tym przypadku Miasto Poznań) do „sprawdzania materiałów edukacyjnych szkół i innych programów edukacyjnych oraz metod nauczania, w celu zapewnienia, że zwalczają one stereotypowe postawy i praktyki”. Tego rodzaju forsowanie zmian w programach nauczania stanowi istotną ingerencję w prawa rodziców do wpływu na wychowanie i edukację swych dzieci, chronionych przez art 48 ust. 1 Konstytucji. Co więcej, oznacza także złamanie Prawa oświatowego, które nie przewiduje kompetencji do kształtowania przez prezydenta miasta treści nauczania dzieci w szkole.

Innym przykładem jest stawiany przez Kartę, niezgodny z obowiązującym prawem wymóg prowadzenia polityki równości przez podmioty współpracujące z Miastem i realizujące zadania przez nie zlecone.

Przyjęcie Karty i aplikacja podjętych w niej zobowiązań będą miały długofalowo katastrofalne skutki dla całego Miasta. Realizacja utopii zawsze prowadzi do dramatów jednostek, które takim eksperymentom są poddawane, a w tym wypadku chodzi o wszystkich mieszkańców naszego Miasta. Dlatego będziemy apelować do Wojewody Wielkopolskiego, aby korzystając ze swoich prerogatyw, uchylił uchwałę Rady Miasta Poznań przyjmującą Europejską Kartę Równości.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wszyscy przeciw!” oraz listę 62 organizacji pozarządowych, które podpisały Oświadczenie, znajduje się na s. 1 marcowego „Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wszyscy przeciw!” na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wolność słowa Anno Domini 2020. Wybrane interwencje Centrum Monitoringu Wolności Prasy SDP w lutym 2020 roku

Kolejny miesiąc i kolejne sygnały o naruszaniu zasady wolności słowa, niestety znowu z sądami w tle. Charakter wyroków wskazuje na częste zajmowanie przez sądy stanowiska w walce politycznej.

Jolanta Hajdasz

Absolutnie bulwersujący wyrok dla dziennikarza, który był jedną z osób uniemożliwiających wydanie funkcjonariuszom ABW słynnego laptopa Sylwestra Latkowskiego, gdy po ujawnieniu nagrań z nielegalnych podsłuchów polityków z rządzącej PO wkroczyli oni do redakcji tygodnika „Wprost” i zażądali wydania nośników nagrań, co wywołało tzw. aferę taśmową. Protestujemy przeciwko temu wyrokowi. Naprawdę trudno zrozumieć, za co skazany ma zapłacić 18 tysięcy złotych. Co szczególnie bulwersujące – sąd nie bierze pod uwagę tego, iż sprawa dotyczy dziennikarzy, których praca polega także na odwadze poruszania i publikowania nawet bardzo kontrowersyjnych materiałów, bo wymaga tego interes społeczny. By to robić, dziennikarze muszą chronić źródła swoich informacji.

Dziś z pewnością wiemy, iż redakcja „Wprost” działała wówczas w interesie społecznym i miała prawo chronić laptop jako źródło wiedzy o swoich informatorach z tej i innych spraw. Skąd w takim razie wyrok skazujący, co sąd chciał przekazać tym wyrokiem naszemu środowisku ? Czy ktoś wie?

I jeszcze jedna trudna sprawa z lutego – skandaliczna publikacja „Gazety Wyborczej” o żonie ministra sprawiedliwości. Artykuł, w którym opierając się na zeznaniach byłego członka gangów Piotra K. ps. Broda z 2009 r., skierowano pod adresem Patrycji Koteckiej zarzuty bliskich kontaktów ze środowiskiem przestępczym Warszawy, to kolejna historia pokazująca, jak kontrowersyjnie może zachowywać się jakaś redakcja i jak niewiele ma to wspólnego z prawdziwym dziennikarstwem. Informacje, na których oparto tę publikację, autor znał od kilku lat, w międzyczasie zdążyła je negatywnie zweryfikować prokuratura, a główne ich źródło, czyli ex-świadek koronny, już dawno utracił jakąkolwiek wiarygodność, skoro ma tak duże kłopoty z prawem, iż trzeba go ścigać listem gończym. Dlatego w ocenie CMWP SDP zarówno termin, jak i treść opublikowanego artykułu wskazują na to, iż jest on elementem nieuczciwej walki politycznej, której celem jest dyskredytowanie ministra sprawiedliwości i związanego z nim obozu politycznego w toczącej się obecnie w naszym kraju kampanii prezydenckiej.

Ciekawe, jakim „interesem społecznym” będzie redakcja uzasadniać tę publikację w sytuacji, gdy swój artykuł oparła na konfabulacji i insynuacjach? Niestety mam przekonanie graniczące z pewnością, iż w tym wypadku sąd stanie murem po stronie redaktora z „Gazety Wyborczej” serwującego kłamliwe sensacje i na pewno go nie ukarze. Mamy przecież wolność słowa.

Cały artykuł Jolanty Hajdasz, dyrektor CMWP SDP, pt. „Wolność słowa A.D. 2020. Luty” znajduje się na s. 3 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł Jolanty Hajdasz pt. „Wolność słowa A.D. 2020. Luty” na s. 8 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwycięski projekt Pomnika Bitwy Warszawskiej to pomyłka i porażka / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 69/2020

Jestem prawie pewna, że to poznańskie porozumienie ponad podziałami oznacza, iż odbudowanie Pomnika Wdzięczności odpływa w daleką, daleką przyszłość. Ale o Pomnik Bitwy Warszawskiej powalczmy.

Jolanta Hajdasz

Ten pomnik, a raczej karykatura pomnika, to cena, jaką przyjdzie nam zapłacić za „współpracę nad podziałami”. W stolicy PO i PiS wspólnie sfinansują budowę pomnika z okazji 100 rocznicy Bitwy Warszawskiej. Udało się niemożliwe – porozumienie samorządu z rządem. W sumie tanio wyszło. Warszawa, której budżet wynosi ponad 21 mld złotych, wyściboliła na pomnik aż… 3 miliony. Co się czepiać, pomnik duży, bo 23 metry, a architekt-zwycięzca doświadczony; co prawda, w projektowaniu muzeów, budynków, a nie pomników, ale nie bądźmy drobiazgowi.

W efekcie bryła o kształcie świdra czy wiertarki ma upamiętnić jedno z największych zwycięstw polskich żołnierzy, jedną z najważniejszych bitew w Europie. – Nikt nie dojdzie do tego, co ta forma wyraża… z kim była ta wojna, czy zakończona, czy niezakończona… (…) Jest w tym chaos, nie ma prawdy – powiedział o projekcie Pomnika Bitwy Warszawskiej słynny rzeźbiarz Jerzy Kalina i wyraził to, co wielu myśli, ale czego nie ma odwagi powiedzieć głośno. – Poczekamy do końca kampanii prezydenckiej i wtedy nagłośnimy ten temat – powiedział mi jeden z działaczy związanych z PiS, który zresztą nie ma wątpliwości, że Pomnik Bitwy Warszawskiej w kształcie zaproponowanym przez zwycięzców konkursu jest pomyłką, porażką i wstydem dla nas wszystkich i że koniecznie konkurs powinien być powtórzony.

Gołym okiem widać, że projekt jest nie tyle kontrowersyjny, ile po prostu beznadziejny.

Czekamy tyle lat na upamiętnienie Cudu nad Wisłą, że cudem jest to, iż pamięć o zwycięstwie polskiego wojska nad bolszewikami w ogóle przetrwała, ale dlaczego władze Warszawy i minister kultury chcą nas tak bardzo z tego powodu upokorzyć, naprawdę trudno zrozumieć.

Obserwuję to, co dzieje się wokół Pomnika Bitwy Warszawskiej, z perspektywy Poznania i naszego Pomnika Wdzięczności, nieodbudowanego na 100 rocznicę odzyskania niepodległości. W Poznaniu władze miasta nie pozwoliły na restytucję pomnika, choć po drodze była też 100 rocznica wybuchu powstania wielkopolskiego i 100 rocznica jego zakończenia, a w tym roku mija 100 lat od podjęcia na I Ogólnopolskim Zjeździe Katolików w Poznaniu oficjalnej decyzji o budowie „wotum wdzięczności narodu polskiego za odzyskaną niepodległość”. I nie chodzi o miejsce, gdzie miałby stanąć odbudowany Pomnik, bo to tylko pretekst.

Przyglądałam się zapowiedziom zgodnej współpracy rządu i samorządu w Warszawie z zazdrością. Byłam prawie pewna, że w sprawie Bitwy Warszawskiej chcą się naprawdę porozumieć, bo rocznica, bo mieszkańcy, bo promocja i duma z własnej historii

Głupio wyjdzie, myślałam, bo warszawiacy się dogadają, a poznaniacy niestety nie… Ale się przeliczyłam. Miało być tak pięknie, a wyszło tak jak zwykle.

Komu i dlaczego zależy na tym, byśmy jako naród nie mieli pomników, które ucieleśniają chwałę i zwycięstwo, wielkie momenty naszych dziejów? Jeden taki nieodbudowany czy niepostawiony pomnik można uznać za przypadek, ale dwa na pewno nie.

Tymczasem Poznań śmiało podąża za wytyczonym przez Warszawę „porozumieniem ponad podziałami”, bo liderka listy PiS w Poznaniu z ostatnich wyborów, minister Jadwiga Emilewicz, tworząca u nas energicznie struktury partii Porozumienie Jarosława Gowina, podpisuje z prezydentem Jaśkowiakiem wielomilionowe kontrakty, np. na przebudowę starego dworca PKP czy modernizację szpitala. Nie ma przy tym nikogo ze znaczących polityków PiS, ale to pewnie przypadek.

I znów jestem prawie pewna, że to poznańskie porozumienie ponad podziałami oznacza, iż odbudowanie Pomnika Wdzięczności odpływa w daleką, daleką przyszłość. Ale o Pomnik Bitwy Warszawskiej powalczmy, w końcu od marca do sierpnia jest jeszcze trochę czasu.

Za kilka lat nikt nie będzie pamiętał, czego symbolem jest zakręcony świder, co wydarzyło się 15 sierpnia 1920 r. i dlaczego nazywamy tę bitwę cudem.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Unią Europejską targają różne kryzysy, w tym kryzys poczytalności/ Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” nr 69/2020

Świat jest przerażony epidemią koronawirusa z Chin. Ekonomiści przewidują kryzys. Najpierw z niepoczytalnej chęci zysku wyprowadzono masowo produkcję do Chin, a teraz będziemy zbierać tego żniwo.

Jadwiga Chmielowska

Marzec rozpoczyna święto Żołnierzy Niezłomnych – wyklętych przez komunistów. Walczący do końca o niepodległość, uratowali nasz polski honor.

Nie poddaliśmy się jako naród i nie bierzemy odpowiedzialności za komunistyczne zbrodnie Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.

Jest to niezmiernie ważne zwłaszcza na Śląsku, gdzie byłe niemieckie obozy koncentracyjne zamieniono na nowe, komunistyczne łagry. Sowieccy kolaboranci jako namiestnicy Kremla sprawowali władzę w PRL-u – strefie okupacyjnej Moskwy. Niegodziwością jest to, że nie odbyła się „Norymberga 2” – osądzenie zbrodni komunistów.

Sowieccy mordercy w polskich mundurach brali przykład z carskiej ochrany. Zabitych partyzantów spotykał los podobny jak uczestników powstania styczniowego: bezczeszczenie zwłok i zbiorowe mogiły. Do dziś nie można odnaleźć miejsc pochówku największych polskich bohaterów.

Skandalem jest, że w III RP nadal są tacy, którzy nadal kwestionują bohaterstwo żołnierzy AK, NSZ, WiN i innych formacji niepodległościowego antykomunistycznego podziemia zbrojnego. To albo wprost antypolska działalność agenturalna, albo ignorancja – brak podstawowej wiedzy w wyniku zaniedbań edukacyjnych.

Zgadzam się z prof. Andrzejem Nowakiem, że zaniedbania w polityce historycznej Polski sięgają początków XVIII wieku (utrata suwerenności) i będziemy te zaległości odrabiać jeszcze przez dziesięciolecia. Tłumaczę już od dawna Ukraińcom, że powinni robić rzetelne badania i opisać swoją historię od XVII w. kiedy zadnieprzańskie ziemie wpadły w rosyjskie łapy.

Narody nieświadome swojej historii ulegają wrogim manipulacjom. Fałsz historyczny wpływa nie tylko na teraźniejszość ale warunkuje przyszłość całych narodów.

Niszczenie od 30 lat systemu edukacji, czyli ograniczanie nauki historii, literatury, a także matematyki i przedmiotów przyrodniczych, premiowanie „punktozy”, a nie ocena realnej wiedzy i samodzielnego myślenia, przynosi efekty. Np. w wymiarze sprawiedliwości sędziowie są niezawiśli od logiki i zdrowego rozsądku. Bylejakość, odrzucenie norm moralnych sprawia, że mamy zanik elit. Politycy zapominają, że ich naczelnym zadaniem jest dbanie o dobro państwa, a nie chęć przypodobania się obcym.

Szkoda, że przez tyle lat nie udało się wprowadzić ustaw umożliwiających skuteczne finansowanie telewizji publicznej. Od połowy lat 90. trwają próby jej zniszczenia i prywatyzacji. Wielokrotnie występowałam w jej obronie. Zadaniem mediów, zwłaszcza publicznych, jest nie tylko przekazywanie informacji, ale też funkcja edukacyjna i kulturotwórcza.

Unię Europejską targają różne kryzysy, w tym poczytalności.vŚwiat jest przerażony epidemią koronawirusa z Chin. Ekonomiści przewidują kryzys, bo zagrożony jest łańcuch dostaw do produkcji prawie wszystkich gałęzi przemysłu. Najpierw z niepoczytalnej chęci zysku wyprowadzono masowo produkcję do Chin, a teraz wszyscy będziemy zbierać tego żniwo. Kiedy nie tak dawno zabrakło chińskiego komponentu do produkcji farmaceutycznej, leków brakowało w całej Europie. Było to poważne ostrzeżenie, ale nie spowodowało uruchamiania lokalnej produkcji substancji czynnych.

Ostatnio zamilkli wielowektorowi geopolitycy. Jedwabny szlak też, mam nadzieję, odejdzie w niepamięć.

Zaczynają się manewry NATO. Amerykanie ćwiczą przerzucanie dużej ilości wojsk w nasz region. Ich stała obecność jest gwarancją naszego bezpieczeństwa.

Nieliczni już Żołnierze Niezłomni cieszą się, że Bóg dał im długie życie i ich marzenia się spełniły, doczekali wojsk amerykańskich w Polsce, których wyglądali od 1944 r.

Wielki Post to czas zadumy i rozważań. Nikomu nie życzę kwarantanny, ale może dla wielu, zwłaszcza polityków, byłby to czas na swoiste rekolekcje. Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Cena „Kuriera WNET” w wersji elektronicznej i w prenumeracie pozostaje na razie niezmieniona.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 9 kwietnia 2020 roku!

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 marcowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 69/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kpt. Kalemba – oficer WP, powstaniec śląski, ofiara zbrodni katyńskiej – jeden z tych, którym zawdzięczamy niepodległość

Prof. Henryk Kocój: Książka Zdzisława Janeczka przywraca godność wszystkim bohaterom walk o niepodległość, zapomnianym lub celowo pomijanym w oficjalnych publikacjach historiografii PRL.

Henryk Kocój

W ubiegłym roku obchodziliśmy 100 rocznicę I Powstania Śląskiego. Z tej okazji Zdzisław Janeczek postanowił przybliżyć sylwetki bohaterów tamtych wydarzeń, często zapomnianych lub celowo pomijanych przez wiele lat w oficjalnych publikacjach historiografii PRL-u, m.in. w Encyklopedii powstań śląskich.

W grupie dotkniętej zapisem cenzorskim znalazł się m.in. kapitan Wojsk Polskich Henryk Kalemba, ofiara zbrodni katyńskiej, dla którego zapewne z tego powodu zabrakło miejsca na tablicy epitafijnej pomnika ustawionego na skwerze im. jego towarzysza broni i krajana Walentego Fojkisa, dowódcy katowickiego 1. Pułku Powstańczego im. Józefa Piłsudskiego.

Obaj urodzeni w Józefowcu, należącym wówczas do gminy Dąb, i związani z pobliskimi Siemianowicami Śląskimi, przeszli ten sam szlak bojowy.

Okładka książki Z. Janeczka pt. „Kpt. Henryk Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater”

Jak dotąd czyny H.A. Kalemby i pamięć o nim zostały uwiecznione w kościele garnizonowym Wojska Polskiego pw. Św. Kazimierza Królewicza w Katowicach i przez córkę Józefę Bogdanowiczową, która zamieściła inskrypcję na grobie jego żony Bronisławy Kalembowej, na cmentarzu parafialnym w Dębie. To jeden z wzruszających dowodów, iż zachowała ona przez całe życie głęboki szacunek wobec pamięci ojca. Autor rozprawy ma nadzieję, iż pisząc szkic biograficzny bohatera, przyczyni się do naprawienia popełnionego błędu niedopatrzenia, za jaki należy uznać niewątpliwie pominięcie jego nazwiska na obelisku. Jak na ironię był on inicjatorem i budowniczym jego pierwowzoru z 1938 r.

W książce zostały zawarte informacje dotyczące nie tylko życia żołnierskiego, zainteresowań kapitana Henryka Aleksandra Kalemby, ale także wydarzeń politycznych, w które angażował się on i jego najbliżsi. Historia rodziny Kalembów jest bowiem odbiciem losów narodu skupionym jak w soczewce na trzech pokoleniach: Józefa seniora, hutnika cynkowni „Hohenlohe”, zmagającego się z wyzwaniami, jakie niosła rewolucja przemysłowa i bismarckowski Kulturkampf, Henryka juniora – uczestniczącego w odbudowie państwa polskiego – i jego córki, ofiary terroru niemieckiego i świadka narodzin PRL-u, a z nim „katyńskiego kłamstwa”. Józefa wraz z matką Bronisławą, wyczekującą powrotu męża z wojny, przez długie lata musiały okazywać duży hart ducha, być mocne i „twarde jak kamień”, by przetrzymać doznane krzywdy, cierpienia i upokorzenia.

Kapitan Henryk Aleksander Kalemba był człowiekiem swojej epoki, a jego życie odzwierciedlało cechy charakterystyczne czasów, w których przyszło mu żyć. Niech esej poświęcony bohaterowi nie tylko śląskich powstań, przywróci godność wszystkim ofiarom bezprawia. Jego historia pokazuje, iż Niepodległość Rzeczypospolitej miała nie tylko wielkich ojców, miała także cichych bohaterów „tworzących podglebie, na którym wyrosła wolność”.

Nadszedł czas, by przypomnieć młodemu pokoleniu, iż niepodległość zawdzięczamy powstańcom, tj. takim ludziom jak kpt. Henryk A. Kalemba, którego nazwisko usunięto z publicznej przestrzeni na ponad pół wieku. Anatema dotknęła w szczególności tych, którzy poszli za Józefem Piłsudskim, człowiekiem, który chciał być kontynuatorem idei I Rzeczypospolitej, szanującej narodowe, religijne i etniczne odmienności. Najpierw czekała ich Golgota Auschwitz i Katynia, a w pojałtańskiej Polsce dopadli ich inni degeneraci, którzy z sowietami dręczyli w kazamatach i mordowali swych rodaków-niepodległościowców. „Propagandyści wynajmowani przez zaborców, okupantów i agentury wpływu, za PRL-u i III RP odgrywający rolę rzekomych elit, budowali narracje, mające przekonać Polaków, że z natury rzeczy skazani są na podrzędność, a swą przyszłość mogą budować wyłącznie podporządkowując się ościennym potęgom lub strukturom ponadnarodowym”.

Kpt. Kalemba – mural | Fot. archiwum Z. Janeczka

Biografia kpt. Henryka Aleksandra Kalemby została w dużym stopniu oparta na dokumentach dotąd nie publikowanych. Cennym źródłem były ustne wspomnienia i zbiory prywatnych osób. W publikacji wykorzystano pamiętniki i wspomnienia oraz korespondencję, archiwa rodzinne (m.in. Józefy Bogdanowiczowej, Karola Gwoździewicza, Ewy ze Stęślickich Piaskowskiej, Gustawa Gajdzika i Fojkisów) i parafialne, zasoby CAW oraz zbiory Biblioteki Śląskiej, gdzie znajdują się mikrofilmy dokumentów Instytutu im. Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku, dotyczące powstań śląskich. W źródłach pochodzących z rodzinnych archiwów, a w szczególności w spuściźnie Józefy Bogdanowiczowej, dużo miejsca zajmują opisy spotykanych osób i odwiedzanych miejsc, wypisy z literatury i codziennej prasy, a przede wszystkim relacje z wydarzeń społecznych i politycznych, opatrzone z każdym rokiem coraz dojrzalszym i wnikliwszym komentarzem.

Notatki i listy odzwierciedlają w sposób niezwykle sugestywny myślenie autorki o świecie, a także kontekst jej życia, osadzonego w rzeczywistości II Rzeczypospolitej, niemieckiej okupacji i PRL-u. Niestety nie zachowały się, jak wynika z jej korespondencji, najcenniejsze pamiątki po ojcu: odznaczenia, legitymacje, dyplomy i zapiski, które w 1939 r. przepadły, jak można domyślać się, wraz z siemianowickim mieszkaniem przy ulicy Damrota 7. W pracy zamieszczono wiele dotąd nie publikowanych fotografii, z których najcenniejsze są te, które ilustrują życie kpt. Henryka Kalemby.

Należy także podkreślić, iż pełne przywrócenie pamięci o tym oficerze stało się możliwe dopiero po transformacji ustrojowej w Polsce, chociaż przez dziesiątki lat ubiegały się o to jego żona i córka.

Najnowsza praca Zdzisława Janeczka jest interesującym studium bohatera i jego czasów oraz wnosi wiele nowych ustaleń faktograficznych dotąd zupełnie nieznanych. Dzięki tej książce Czytelnik pogłębi swą wiedzę na temat powstań śląskich.

Od Redakcji

4 września 2019 r., podczas uroczystej sesji Rady Miasta (zwołanej z okazji 80 rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej i 100 rocznicy I powstania śląskiego) kpt. Henryk Aleksander Kalemba został uhonorowany dyplomem „Zasłużony dla Siemianowic Śląskich”, na podstawie uchwały Rady Miasta, przyjętej jednogłośnie 29 sierpnia 2019 r. (…) Kilka dni później, 7 września 2019 r., w Muzeum Miejskim w Siemianowicach Śląskich w ramach Europejskich Dni Dziedzictwa odbyła się promocja książki Zdzisława Janeczka pt. Kpt. Henryk Aleksander Kalemba. Ofiara bezprawia i niechciany bohater.

Cały artykuł prof. zw. dr. hab. Henryka Kocója „Niechciany bohater. Recenzja książki Zdzisława Janeczka” znajduje się na s. 8 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Następny numer naszej Gazety Niecodziennej znajdzie się w sprzedaży 12 marca 2020 roku!

Artykuł prof. zw. dr. hab. Henryka Kocója „Niechciany bohater. Recenzja książki Zdzisława Janeczka” na s. 8 „Śląskiego Kuriera WNET” nr 68/2020, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego