Koniec złudzeń i koniec spokoju społecznego na Śląsku? Maska opartej na węglu suwerenności energetycznej Polski opadła

Według planu ministra Sasina „ostatnia kopalnia węgla energetycznego miałaby działać do 2036 roku”, a PiS jeszcze niedawno obiecywał, że węgiel będzie głównym źródłem energii dla Polski do 2060 roku…

Stanisław Florian

Podczas rundy rozmów związkowo-rządowego zespołu ds. transformacji, 28 sierpnia w Katowicach, związkowcy kolejny raz od wielu miesięcy wskazali, że koncerny energetyczne nie wypełniają kontraktów zawartych ze spółkami górniczymi, sprowadzając jednocześnie cały czas węgiel z zagranicy.

Wiceminister Soboń zobowiązał się, że 10 września przedstawi stronie społecznej umowy techniczne dotyczące współpracy kontraktowej między energetyką i górnictwem.

Czara goryczy przelała się, gdy 10 września strona rządowa nie przedstawiła wspomnianych umów, wyjaśniając tylko, że spółki energetyczne nie porozumiały się w kwestii wolumenu produkcyjnego i sprzedażowego ze spółkami węglowymi. W zamian za to zaprezentowała stronie społecznej „Plan na rzecz energii i klimatu na lata 2021–2030” oraz „projekt Polityki Energetycznej Polski do 2040 r.”, który zakłada, że odchodzenie od węgla będzie uzależnione od dynamiki wzrostu cen uprawnień emisji CO2. Przy umiarkowanym tempie wzrostu udział węgla w polskim miksie energetycznym ma spaść w 2030 r. z obecnych ok. 77% do ok. 56%. W 2040 r. ma to być już tylko 28%. Chyba, że w europejskim systemie handlu emisjami wzrost cen będzie gwałtowniejszy. Wtedy udział węgla ma spaść do 37% już za 10 lat, a w 2040 r. – do 11%! (…)

Można powiedzieć, że 10 września maska opartej na węglu suwerenności energetycznej Polski opadła. Zwłaszcza, że tego samego dnia Komisja Środowiska Parlamentu Europejskiego opowiedziała się za zaostrzeniem celu redukcji emisji CO2 do 2040 r. z 40 do 60%, a 11 września przyjęła postulat wprowadzenia neutralności klimatycznej w poszczególnych państwach członkowskich UE do 2050 r.

Na te decyzje unijnej komisji w żaden sposób nie zareagował rząd RP, mimo że zgodnie z ustaleniami szczytu Rady Europejskiej w 2019 r. – osiągnięcie neutralności klimatycznej nie miało dotyczyć Polski, a nasz kraj miał mieć możliwość przeprowadzenia bezemisyjnej transformacji gospodarczej we własnym tempie i z zastosowaniem środków dostosowanych do polskiego profilu gospodarczego. (…)

W rozmowie z piszącym te słowa przewodniczący Zarządu Regionu Śląskiego NSZZ Solidarność 80 zwrócił uwagę, że suwerenność energetyczna Polski jest równie ważna jak inwestowanie w obronność. – A jaka jest różnica w skali inwestycji tam i u nas? – pytał. Wyraził też zaniepokojenie tym, że wycofywanie kapitałów ze Śląska zapowiadają kolejne firmy z krajów „starej Unii”: kontrolowany przez kapitał francuski (Peugeot Société Anonyme) Opel, zapowiada likwidację fabryki w Gliwicach, a współkontrolowany przez PSA Fiat Chrysler Automobiles zapowiada w ciągu dwóch lat przeniesienie fabryki do Argentyny…

Jeśli powiązać to z informacjami, że holendersko-hinduski ArcelorMittal wygasił już wielki piec w Nowej Hucie, oddał do remontu takiż piec w Dąbrowie Górniczej i planuje to zrobić z ostatnim działającym jeszcze piecem w Dąbrowie, a równocześnie poprzeszkalał w polskich hutach pracowników z Indii, gdzie kończy budować wielki kombinat metalurgiczny – można odnieść dziwne wrażenie, że mające narodowość kapitały z Francji, Niemiec, Włoch czy Holandii dołączyły do antypolskiej krucjaty swoich mediów, europarlamentarzystów, rządów i wprowadzają w czyn niewypowiedziane sankcje gospodarcze w stosunku do społeczeństwa polskiego. (…)

Niemcy – wbrew pakietom klimatycznym Unii – otwierają kolejną, nową kopalnię odkrywkową, elektrownie węglowe w Republice Federalnej Niemiec nadal dostarczają około 50% produkcji energii elektrycznej, a niemiecka elektroenergetyka zużywa rocznie ponad 30 mln ton węgla kamiennego i ponad 160 mln ton węgla brunatnego, których spalanie – zgodnie z różą wiatrów – przenosi na teren Polski masy dwutlenku węgla i smogu, za który polskie firmy mają płacić podwyższone stawki emisji CO2.

Cały artykuł Stanisława Floriana pt. „Koniec złudzeń i koniec spokoju społecznego na Śląsku?” znajduje się na s. 1 i 2 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Stanisława Floriana pt. „Koniec złudzeń i koniec spokoju społecznego na Śląsku?” na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Skrzecząca rzeczywistość kieruje umysły młodzieży ku absurdom / Jolanta Hajdasz, „Wielkopolski Kurier WNET” 76/202

Wydumane problemy i opis świata, jaki proponuje kino LGBT, nie oddają rzeczywistych dylematów zdecydowanej większości ludzi. Tymczasem to, co najważniejsze, szybko znika z naszego życia.

Jolanta Hajdasz

Trzeba znać przeszłość, by zrozumieć teraźniejszość i lepiej przygotować się na przyszłość. Dlatego z takim upodobaniem, pasją i najwyższym zaangażowaniem piszemy w „Kurierze WNET” o przeszłości, która ciągle wraca i nadal nie jest dobrze zbadana i opracowana. Jak „mały Oświęcim”, obóz koncentracyjny dla polskich dzieci w Łodzi.

Właśnie ukazała się długo oczekiwana książka o tym obozie, o którym chyba nikt nie może czytać bez poruszenia i bezsilnych łez.

Wystarczy sobie tylko zestawić te wyrazy: dziecko i obóz koncentracyjny. Dzieci z obozu na Przemysłowej w Łodzi marzyły o tym, by wrócić do Auschwitz, bo „tam była mama”. Perfidia organizacji tego miejsca poraża, obóz był zlokalizowany na terenie łódzkiego getta i mało kto wiedział, że w ogóle istnieje. Bezbronność uwięzionych dzieci, bestialstwo i sadyzm opiekunów plus obozowy niemiecki standard – głód, bicie, nieleczone choroby i kary za najdrobniejsze przewinienie, np. zmoczenie łóżka, upuszczenie czegoś, problem z wykonywaniem pracy, bo przecież te dzieci musiały pracować…

Wywożono tam setki dzieci z Wielkopolski i ze Śląska, np. te, których rodzice byli aresztowani za działalność w podziemiu.

Dziś na terenie byłego obozu jest zwyczajne osiedle mieszkaniowe, a o tragedii niewinnych przypomina Pomnik Pękniętego Serca. I organizowany co roku przez kurię arcybiskupią w Łodzi Marsz Dzieci. Oby tradycja tego marszu przetrwała.

Tymczasem skrzecząca za oknami rzeczywistość kształtuje umysły młodzieży w coraz bardziej absurdalnych kierunkach. Spokojnie rozmawiamy o zagrożeniach płynących z ekspansji ideologii LGBT, a ona bez specjalnego rozgłosu rozgościła się obok na dobre i mebluje umysły otwartych na świat i przecież ze względu na wiek prawie zupełnie bezbronnych nastolatków. Ilustracją do tej tezy niech będzie treść filmów prezentowanych w ramach tegorocznego festiwalu kina LGBT (lesbian, gay, bisexual, transgender) w naszym kraju. Odbywa się on już od 11 lat co roku w największych miastach w Polsce. W naszym Poznaniu na przełomie września i października.

Jakiś przykład fabuły? Bardzo proszę. Pedro opiekuje się Danielą, cierpiącą na śmiertelną chorobę, transseksualną przyjaciółką. Aby zapewnić jej pobyt w szpitalu, decyduje się pomóc pewnemu przestępcy w ucieczce z więzienia. Ukrywając Jeana przed policją, nawiązuje z nim nietypową relację, która z czasem przeradza się w namiętność. Film odmalowuje rzadko oglądany w kinie portret dojrzałego geja, który doświadcza w jesieni życia zarówno smutku i bólu przemijania, jak i gwałtownej siły pożądania. Inny przykład? Marcin jako zawodowy żołnierz dostaje propozycję wzięcia udziału w misji w Kosowie. Wyjazdowi sprzeciwia się jego życiowy partner Kamil, zmuszając go do wyboru między związkiem a pracą. W podjęciu decyzji nie pomaga apodyktyczna matka Marcina. Kolejny film? Kinga zakochuje się w kobiecie, angażuje w pomoc protestującym i pobitym w trakcie Marszu Niepodległości. To daje jej siłę, aby odrzucić wartości, z którymi się nie zgadza i na nowo odkryć samą siebie. Film nosi wymowny tytuł „Nad Wisłą”. Jesteśmy kimś więcej niż tylko płcią, jaką nam przypisano.

To, co mamy między nogami, nie definiuje nas jako ludzi – czytam w materiałach prasowych festiwalu. Na to są pieniądze publiczne, miejsce i czas w publicznych instytucjach (w Poznaniu oczywiście niezawodny CK Zamek).

Jak przekonać młodych, że te wydumane problemy nie dotyczą każdego przeciętnego chłopca i dziewczyny, że taki opis świata, jaki proponuje kino LGBT, nie oddaje rzeczywistych dylematów zdecydowanej większości ludzi, a miłość między kobietą a mężczyzną jest najpiękniejszym, co może nam się przytrafić w życiu? Obyśmy nie przeoczyli, że dziś to, co najważniejsze, znika z naszego życia tak szybko, jak prawda o niemieckim bestialstwie w czasie II wojny światowej.

Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Jolanty Hajdasz, Redaktor Naczelnej „Wielkopolskiego Kuriera WNET”, na s. 1 październikowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ostatnio na całym świecie obserwujemy straszną zapaść intelektualną / Jadwiga Chmielowska, „Śląski Kurier WNET” 76/202

Niektórzy europosłowie z Polski dla pieniędzy zgodzą się popełnić dowolną niegodziwość wobec własnego narodu. Rozgłaszając kłamstwa o Polsce, stracili jakąkolwiek wiarygodność u ludzi rozumnych.

Jadwiga Chmielowska

Październik to miesiąc młócki zboża. Z lnu i konopi powstają paździerze. Studenci rozpoczynają naukę.

Czy zawsze uczelnia jest miejscem zdobywania wiedzy, wielkich dysput i dążenia do prawdy? Niestety od lat w całym świecie obserwujemy straszną zapaść intelektualną. Głupota i nieuctwo stały się „trendy”. Większość ludzi niczego nie sprawdza. Rozum zastąpiły emocje, a informacje – fake newsy. Ulegają temu nawet przywódcy polityczni.

Ostatnio skompromitowała się nie tylko Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen, ale i kandydat Demokratów na Prezydenta USA Joe Biden. Uwierzyli chyba w kłamstwa niektórych europosłów z Polski, którzy dla pieniędzy zgodzą się popełnić dowolną niegodziwość wobec własnego narodu. Mam nadzieję, że polskie służby dyplomatyczne zmuszą ich do przeprosin. Do tego czasu stracili jakąkolwiek wiarygodność u ludzi rozumnych. Nikt w Polsce przy wjeździe do miejscowości czy wejściu do restauracji, hotelu czy do jakiejkolwiek instytucji nie pyta o orientację seksualną.

Kiedyś plotki rozpowszechniały się w maglach. Teraz na politycznych salonach. Niestety decyzje podejmowane przez polityków na fałszywych przesłankach mają wpływ na całe narody.

Kandydaci na stanowiska retuszują swoje wizerunki i życiorysy. Najtragiczniejsze jest to, że wybieramy najczęściej produkt marketingowy, a nie realnego człowieka, którego byśmy chcieli, aby w naszym imieniu podejmował decyzje. Tak ładnie wyglądał na zdjęciu, a jego działalność to pasmo katastrof.

Nagminne są próby pisania historii na nowo. Marsz ideologii kłamstwa ruszył w świat. W USA zindoktrynowany, rozhisteryzowany motłoch demoluje kolejne miasta. Dostało się nawet pomnikowi Kościuszki, który w spadku zapisał cały swój majątek na wykup niewolników.

„Stworzony przez Nikole Hannah-Jones Projekt 1619 jest bacznie obserwowany przez historyków i politologów. Autorka próbuje narzucić pogląd, że handel niewolnikami był dominującym czynnikiem w tworzeniu Ameryki. Pomija ideały takie jak wolność jednostki i prawa naturalne. Niektórzy krytycy stwierdzili, że jest to próba przepisania historii Stanów Zjednoczonych przez lewicową narrację. Niektórzy historycy krytykowali ten projekt z powodu nieścisłości. Przedstawiano w nim rewolucję amerykańską jako bunt w celu zachowania instytucji niewolnictwa, a nie jako dążenie do niezależności od Wielkiej Brytanii” – czytamy na portalu The Epoch Times.

Departament Edukacji Kalifornii przedstawił w zeszłym miesiącu propozycje włączenia niektórych projektów do zajęć z historii. Na informację, że w Kalifornii wdrożono w szkołach publicznych Projekt 1619, szybko zareagował Prezydent USA. „Zajmuje się tym Departament Edukacji. Jeśli tak, nie otrzymają dofinansowania!”– napisał Trump na Twitterze.

W tym kontekście powinniśmy patrzeć na próby zakłamywania historii Polski i uprawianie przez lewicowe środowiska propagandy wstydu!

Niepokojący jest kryzys w obozie rządowym. Niestety emocje sprawiły, że w trybie pilnym uchwalono ustawę uderzającą w produkcję zwierzęcą.

Do ustawy wpisano wiele zapisów niszczących dla rolnictwa, a także kwestionujących zdrowy rozsądek posiadaczy zwierząt domowych. Żaden normalny hodowca nie może pozwolić sobie na to, by zwierzęta futerkowe gryzły się nawzajem. A żeby miały lśniące, wysokiej jakości futra, muszą być dobrze odżywione i mieć opiekę weterynaryjną.

W wielu europejskich krajach, które chcą zrezygnować z hodowli zwierząt futerkowych, zapowiedziano te regulacje za 10 lat. PiS, który zwyciężył głównie głosami wsi, nie może popełniać tego typu błędów. Zdjęcia cierpiących zwierząt miały wywołać emocje. Ustawę należy przeredagować po rzetelnych konsultacjach ze specjalistami.

Tarcia wewnątrz koalicji nie prowadzą do niczego dobrego. Jest nadzieja, że Prezydent zażegna kryzys.

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.

 

Artykuł wstępny Jadwigi Chmielowskiej, Redaktor Naczelnej „Śląskiego Kuriera WNET”, na s. 1 październikowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ks. Kard. Jaworski – otwarty na innych aż do końca swej ziemskiej drogi/ Krzysztof Skowroński, „Kurier WNET” 76/2020

Był skromny, dyskretny i serdeczny. Okrzyk „Santo subito!”, który uniósł się nad placem św. Piotra w 2005 r. po śmierci Jana Pawła II, jest w sercach wszystkich, którzy znali ks. Kardynała.

Krzysztof Skowroński

Ksiądz Kardynał Marian Jaworski często zapraszał mnie na rozmowy do swojego mieszkania przy ulicy Kanoniczej w Krakowie. Przywoziłem „Kurier WNET”, który zawsze czytał i komentował. Rozmawialiśmy o różnych sprawach: o rodzinie, Polsce, świecie, Kościele czy wierze, ale nigdy o filozofii. Uświadomiłem to sobie 5 września tuż po godzinie 22.02, kiedy otrzymaliśmy z Krakowa wiadomość o śmierci ks. Kardynała. Do smutku, jaki towarzyszy odejściu z tego świata kogoś bliskiego, doszło głęboka zaduma i pytanie: „Dlaczego przez dwadzieścia sześć lat znajomości nie rozmawialiśmy o filozofii, która w życiu ks. Profesora była tak istotnym elementem?

To przecież profesor Marian Jaworski twórczo rozwijał myśl niemieckiego filozofa włoskiego pochodzenia, Sługi Bożego Romana Guardiniego.

To był ten klucz do rozmowy z ks. Kardynałem, z którego nie skorzystałem, a mogłem. Wtedy nasza rozmowa prowadziłaby pewnie do innych mistrzów jego duchowości: św. Jana od Krzyża, św. Ludwika Marii Gringon de Montfort czy Tomasza a Kempis, a w końcu do filozoficznych rozmów, jakie przez lata toczyli ks. Kardynał ze swoim przyjacielem Karolem Wojtyłą. Nie zapytałem ks. Kardynała podczas naszych spotkań na ulicy Kanoniczej, ale mogę zapytać teraz, tylko teraz nie usłyszę prostych odpowiedzi.

Tydzień po uroczystościach pogrzebowych byłem z żoną w Kalwarii Zebrzydowskiej. Tam, zgodnie ze swoją ostatnią wolą, w kaplicy cudownego obrazu Matki Bożej Kalwaryjskiej pochowany został ks. Kardynał. Tam też jest obraz, z którego on sam spogląda z uśmiechem na wszystkich pielgrzymów. Tam, w kaplicy kościoła bernardynów, można dostać odpowiedź na wszystkie pytania, tylko trzeba mieć odwagę je zadać i cierpliwość, aby usłyszeć odpowiedź.

Tej cierpliwości na pewno nie zabrakło w życiu ks. Kardynała. Udowadniał to na wiele sposobów, czy podczas dyskusji z władzami komunistycznymi, na temat stopni naukowych na wydziałach teologicznych, a szczególnie wtedy, gdy św. Jan Paweł II powierzył mu misję odbudowy Kościoła na Ukrainie.

Jeśli ktoś pragnie uzmysłowić sobie ogrom dzieła odbudowy, powinien sięgnąć po czterotomowe dzieło jej świadka, prof. Zenona Błądka.

Wielkość dokonań ks. Kardynała została doceniona nie tylko przez Prezydenta Rzeczypospolitej Andrzeja Dudę, który osobiście w mieszkaniu ks. Kardynała przy ulicy Kanoniczej wręczył mu najwyższe polskie odznaczenie – Order Orła Białego, ale również przez władze Ukrainy, w imieniu których prezydent Wiktor Juszczenko wręczył Metropolicie Lwowskiemu Order Księcia Jarosława Mądrego.

Ks. Kardynał Marian Jaworski był skromny, dyskretny i serdeczny. Otwarty na problemy innych aż do końca swojej ziemskiej drogi. W szpitalu na kilkanaście dni przed śmiercią dostrzegł, że pielęgniarka, która mu pomaga, ma jakiś bardzo poważny problem. Świadkowie mówią, że ks. Kardynał rozmawiał z nią w ostatnich dniach swojego życia przez wiele godzin.

W czwartek 3 września, na dwa dni przed śmiercią, gdy przyszedł do ks. Kardynała zaprzyjaźniony franciszkanin, Kardynał powiedział: idziemy, idziemy! Na pytanie: dokąd? z uśmiechem odpowiedział: do domu Pana!

Kiedy zmarł Jan Paweł II, natychmiast uniósł się nad placem św. Piotra okrzyk „Santo Subito!”. Ten sam okrzyk jest w sercach wszystkich, którzy znają ks. kardynała Mariana Jaworskiego.

Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, znajduje się na s. 1 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł wstępny Krzysztofa Skowrońskiego, Redaktora Naczelnego „Kuriera WNET”, na s. 1 październikowego „Kuriera WNET” nr 76/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Miejmy na uwadze doświadczenia historyczne, kiedy współcześnie podejmujemy decyzje dotyczące spraw państwowych

Główny dramat straconych szans rozgrywał się w czasie, gdy na tronie rosyjskim zasiadała Katarzyna II, a w Polsce panował król Stanisław August Poniatowski, uległy wobec zaborcy przed i po abdykacji.

Waldemar Pernach

Do zmarnowania szans niepodległościowych walnie przyczynił się zachowawczy Naczelnik Tadeusz Kościuszko, a ostatecznie w hańbiący sposób pogrzebał je polski król. Odzyskanie niepodległości w walce było wtedy niemożliwe, ale ponawianie prób, utrzymanie etosu walki było obowiązkiem. Zwycięstwo Naczelnika w trakcie Insurekcji pod Racławicami, choć nad nieznacznymi siłami rosyjskimi, podtrzymywało wtedy etos walki. Porażka pod Maciejowicami obrazuje jednak chwiejność i kunktatorstwo Tadeusza Kościuszki. Bał się on konfrontacji siłowej z armią rosyjską. Nie chciał rozdrażniać zaborcy, jak i nie chciał dopuścić do przeniesienia do Polski praktyk rewolucji francuskiej z gilotynowaniem przeciwników.

Polska scena polityczna podzielona była wówczas na dwa obozy. Jeden ugodowy, szukający porozumienia z Rosją. Drugi radykalny, dążący do ścigania i karania kolaborantów, w tym targowiczan. W 1794 roku w kwietniu w Wilnie wybuchł zaciekły bój o wolność. Po zwycięstwie powołane władze wydały wyrok śmierci na twórcę targowicy – Szymona Kossakowskiego, którego publicznie stracono na szubienicy, a zauszników Moskwy spontanicznie tropiono i karano.

Za przykładem Wilna poszła Warszawa. Pod naciskiem demonstracji ulicznych wydano wyroki na zdrajców sprawy polskiej. Zawiśli na szubienicach: hetman Piotr Ożarowski, Józef Zabiełło, Józef Ankiewicz i biskup Józef Kossakowski. Lud Warszawy wywlókł z więzień i powiesił na ulicznych szubienicach siedmiu kolaborantów, w tym biskupa Ignacego Massalskiego.

(…) Haniebną rolę odegrał król Polski Stanisław August Poniatowski. Prowadził uległą, a nawet hołdowniczą politykę względem zaborcy i tak samo zachował się po abdykacji. Obowiązkiem króla wobec ujarzmionego państwa było zachowanie godności nawet w więzieniu, nawet wobec represji. Takie postępowanie dałoby siłę i podstawy do tworzenia rządu na emigracji. Miałby kto reprezentować interesy narodu i podtrzymać prawną ciągłość państwa.

Aby zaświadczyć przed światem o gwałcie zadanym Polsce, król mógł odmówić oddania korony. Jednak tego nie uczynił, co przypieczętowało formalnie rozbiory Polski. A ostatnim swym aktem zlikwidował ambasady i nakazał ambasadorom opuszczenie Polski. Udaremnił tą decyzją jakiekolwiek prezentowanie sprawy polskiej za granicą. Poniatowski czynił to wszystko z gorliwością, aby Rzeczpospolitą prawnie usunąć spośród państw europejskich. (…)

Miejmy te historyczne doświadczenia na uwadze.

Cały artykuł Waldemara Pernacha pt. „Stracone szanse walki o niepodległość” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Waldemara Pernacha pt. „Stracone szanse walki o niepodległość” na s. 3 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Uwagi do programu „Adaptacja do zmian klimatu i ograniczanie skutków zagrożeń środowiska – finansowanie retencji na wsi”

W skali międzynarodowej – powiększanie areału sztucznych akwenów to przykładanie ręki do dalszego ocieplenia klimatu. Z punktu widzenia epidemiologicznego to wylęgarnia komarów i innych muchówek.

Jacek Musiał

Ilość sztucznych zbiorników wodnych w Polsce, łącznie z tymi o powierzchni kilkaset m2, szacowana jest na ponad 10 tys., z tego o pojemności powyżej 0,001 km3 zaledwie 140. Całkowita pojemność sztucznych zbiorników wody w Polsce nie jest wielka – jest rzędu 3 km3.

Objętość wody zgromadzona w polskich sztucznych zbiornikach na jednego mieszkańca wynosi ok. 60 m3, co plasuje Polskę na jednym z ostatnich miejsc w Europie. Czy to dobrze, czy źle?

Może się wydawać, że jesteśmy pod tym względem zacofani. Faktycznie, państwa europejskie o dużej ilości wody w antropogenicznych zbiornikach na głowę mieszkańca, a są to przede wszystkim państwa skandynawskie i Hiszpania, odniosły z tego tytułu ekonomiczną korzyść (intensyfikacja rolnictwa, rozwój przemysłu ciężkiego). Czy jednak straty ekologiczne i klimatyczne nie są większe? Państwa te dopiero teraz uświadamiają sobie, do czego doprowadziły, choć – jak się wydaje – starannie to ukrywają, co więcej, próbują szukać innych winowajców zmian ekologicznych i klimatycznych, aby odwrócić od siebie uwagę. Czy Polska, przy obecnym stanie wiedzy ekologicznej, powinna bezrefleksyjnie naśladować te kraje, a przynajmniej na ich skalę?

Obecnie w Polsce realizowanych jest kilka programów dotacji do tzw. małej retencji: prowadzony przez ARiMR (Agencję Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa) i Ministerstwo Klimatu program budowy zbiorników wodnych w obszarach rolniczych; następny – „Zielono-Niebieska Infrastruktura” – realizowany przez NFOŚiGW (Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej) i kolejny, będący w gestii Wód Polskich, wprowadzany w życie przez jednostki samorządu terytorialnego przy współudziale Ministerstwa Gospodarki Wodnej i Żeglugi Śródlądowej oraz Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Środki zaplanowane na powyższe zadania obejmują łącznie kilkaset milionów złotych. Czy wszystkie te cele są słuszne? (…)

Dla dobra kraju o wiele ważniejszy w tej chwili jest program tworzenia lub utrzymania naturalnych, suchych zbiorników przeciwpowodziowych, w tym rejestrowanych łąk zalewowych (z ulgą podatkową dla właścicieli lub najemców i oczywistym obowiązkiem wykazywania tego faktu w razie ubezpieczeń).

Dziwne wydaje się hasło, pod jakim realizowana jest część programów retencji wody: „przeciwdziałania zmianom klimatu”. Dla Polski może to i minimalnie zrównoważy negatywne skutki klimatyczne spowodowane przez niezbyt odległe kraje, które zbudowały u siebie sztuczne zbiorniki o znacznej powierzchni. Z pewnością jednak nie przeciwdziała globalnemu ociepleniu, wręcz przeciwnie. W skali globalnej – międzynarodowej – powiększanie areału sztucznych akwenów to przykładanie ręki do dalszego ocieplenia klimatu. Z punktu widzenia epidemiologicznego to wylęgarnia komarów i innych muchówek.

Nieprawdopodobne? Dramatycznemu wpływowi antropogenicznych zbiorników wodnych na klimat i środowisko będą poświęcone kolejne, obszerne artykuły Zapory wodne i hydroelektrownie – prawdziwa przyczyna globalnego ocieplenia?, które ukażą się w październikowym i listopadowym „Kurierze WNET”.

Artykuł Jacka Musiała pt. „Program »Retencja wody na wsi«” znajduje się na s. 9 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jacka Musiała pt. „Program »Retencja wody na wsi«” na s. 9 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Łatwo oceniać przeszłość, mając o niej dzisiejszą wiedzę. Powstanie warszawskie / Mariusz Patey, „Kurier WNET” 75/2020

Stalin zajmował Polskę, instalując swój kolaboracyjny rząd nie dlatego, iż AK nie dość mężnie się biła, ale dlatego, że miał siły i środki, by przesunąć granice wpływów Kremla aż do Łaby.

Mariusz Patey

Moje refleksje dotyczące powstania warszawskiego

Dziś łatwo oceniać decyzje dowódców AK, mając współczesną wiedzę o procesach, jakie zachodziły w Europie w 1944 r.

Jak z punktu widzenia mieszkańców wyglądała sytuacja Warszawy 1944 r.?

Cały czas sowieckie rozgłośnie radiowe (np. radio Kościuszko) nadawały wezwania do powstania w Warszawie. Działała propaganda komunistyczna i agentury w różnych podziemnych grupach i grupkach o nieustalonej proweniencji. Podważano przy tym legitymację Polskiego Państwa Podziemnego jako reprezentanta „klasy obszarniczo- burżuazyjnej”. AK oskarżano jeśli nie o kolaborację z Niemcami, to o unikanie walki i stanie z bronią u nogi. Czy to miało wpływ na społeczeństwo? Niestety tak. Informacje o zbrodniach sowieckich były przez wiele osób, nie mających doświadczenia z NKWD, przyjmowane jako, jeśli nie nieuprawnione, to przesadzone.

Ludność Warszawy miała dość Niemców, dość poniżeń i zniewag, dość działań zbrodniczego aparatu przemocy. Chęć odpłacenia Niemcom za lata okupacji była powszechna. I nie u wszystkich rozsądek przeważał. Widziano cofających się Niemców i to skłaniało do działania. Zapewnienia Sowietów o pomocy, nadawane w audycjach radia Kościuszko, przez część młodzieży były brane, niestety, poważnie. Niosło to oczywiście ryzyko spontanicznych wystąpień, które mogłyby być inspirowane, a następnie przejęte przez komunistyczne struktury konspiracyjne w Warszawie.

Podobny scenariusz komuniści próbowali zrealizować 5–8 maja 1945 roku podczas powstania w Pradze. Tam właśnie doszło do spontanicznych wystąpień i w praktyce przejęcia przez komunistów ośrodka władz powstańczych.

Walki dobrze uzbrojonych wyszkolonych jednostek SS ze źle uzbrojonymi, nieprzygotowanymi pod względem wojskowym powstańcami doprowadziłyby niechybnie do masakry patriotycznej młodzieży czeskiej, gdyby nie pomoc stacjonujących opodal oddziałów ROA.

Jak kształtowała się sytuacja w KG AK?

Zdawano sobie sprawę z nastrojów społecznych. Nie mając dobrego rozeznania co do możliwości komunistów, obawiano się poważnie wystąpień i przejęcia władzy przez agenturalne grupy powiązane z Sowietami. W kierownictwie AK były osoby podatne na wpływ sowieckiej manipulacji. Popularna była teza o tzw. ekonomii krwi, wychodząca naprzeciw sowieckim oczekiwaniom.

Część oficerów podejmowała działania, które w efekcie okazały się wręcz samobójcze, że wspomnę choćby operację „Wachlarz” czy potem akcję „Burza”. Poświęcenie i wysiłek żołnierzy AK nie miały wpływu na zmianę propagandy sowieckiej, bo nie kierowała się ona prawdą, a interesem politycznym ZSRR.

Część oficerów AK, zwłaszcza związanych z komórką BIP-u ANTYK, skłaniała się ku poglądowi, iż należy rozpocząć przygotowania do kolejnej okupacji, tym razem sowieckiej.

Bór-Komorowski otrzymywał sprzeczne i często nieprawdziwe informacje – na przykład dotyczące sytuacji na froncie, a docierające od komórek wywiadu AK. Tu niepoślednią rolę odegrał Antoni Chruściel „Monter”, przynosząc wątpliwej wartości raporty o porażkach Niemców i stwarzając złudzenie bliskiej ewakuacji wojsk niemieckich z Warszawy. Po latach pisał on: „Gdybym był wiedział, że w Londynie nic nie przygotowano zawczasu, moja postawa wobec perspektywy walki w stolicy byłaby na pewno negatywna”.

Chciano powtórzyć scenariusz z 1918 r., rozbroić zdemoralizowanych Niemców i zmienić ustalenia „wielkiej trójki” z Teheranu, ustanawiając w Warszawie silną administrację Polskiego Państwa Podziemnego i struktury wojskowe przed Sowietami. Panowało przekonanie, iż to, co wydarzyło się zdarzyć we Lwowie, w Wilnie czy Lublinie (rozbrajanie, aresztowanie ujawniających się oddziałów AK) nie będzie możliwe w stolicy, bo alianci w końcu przejrzą na oczy i powstrzymają Stalina przed wyniszczaniem swojej wiernej sojuszniczki – Polski. Z dzisiejszej perspektywy można uznać i te rachuby za mało realistyczne.

Podsumowując, oficerowie KG AK, w tym gen. Leopold Okulicki „Niedźwiadek”, dość naiwnie myśleli, iż demonstracją zbrojną przeciw Niemcom można przekonać Stalina do odbudowy Polski wolnej i niezawisłej. Stalin zajmował Polskę, instalując swój kolaboracyjny rząd nie dlatego, iż AK nie dość mężnie się biła, ale dlatego, że miał siły i środki, by przesunąć granice wpływów Kremla daleko na zachód, aż do Łaby.

Byli jednak tacy polscy politycy i dyplomaci, którzy – przeczuwając hekatombę – próbowali jej zapobiec. Do przeciwników powstania warszawskiego należy zaliczyć Naczelnego Wodza WP gen. Kazimierza Sosnkowskiego, a także tajemniczego polskiego dyplomatę, hr. Adama Ronikiera. Prowadził on rozmowy z Niemcami, by namówić ich do opuszczenia Warszawy bez walki w przypadku przełamania frontu wschodniego przez Armię Czerwoną. Równolegle próbował on odwieść oficerów KG AK od pomysłu wzniecenia powstania. Jak wiemy, to się nie udało. Ronikier zresztą, chory w wyniku prawdopodobnego otrucia, został na dwa tygodnie przed wybuchem powstania wyłączony z bieżącej polityki.

Kanały komunikacji między Naczelnym Wodzem, rządem emigracyjnym a KG AK kontrolowali oficerowie tacy, jak gen. Stanisław Tatar – zwolennicy współpracy ze Stalinem (czyli de facto podporządkowania się władzom sowieckim w nadziei na ich wielkoduszność).Tak więc KG AK była poddana wielopoziomowym naciskom – z zewnątrz i od wewnątrz popychającym do powstania.

Drugą po AK pod względem liczebności organizacją były Narodowe Siły Zbrojne, w 1944 roku podzielone na zwolenników scalenia z AK i przeciwników łączenia tych struktur. Przywódcy tej organizacji byli zdecydowanie przeciwni wybuchowi powstania w Warszawie i uważali, że wobec nieuchronnej porażki Niemców trzeba, nie oglądając się na relacje aliantów ze Stalinem, przygotowywać się na drugą okupację, osłabiając przy tym organizacje komunistyczne i agenturę sowiecką na ziemiach polskich. Uważano, iż przyjdzie czas, kiedy Stalin uderzy na Zachód, a wtedy polskie podziemie będzie znów potrzebne aliantom. Musi zatem przetrwać okupację niemiecką możliwie silne. NSZ już po wybuchu powstania wzięły udział w walkach w zgrupowaniach Warszawianka i Chrobry II.

AL i PPR realizowały agendę polityczną Kremla, omówię zatem stosunek ZSRR do Polski, Rządu Londyńskiego, Państwa Podziemnego i AK.

Interes polityczny Kremla był jasny: przejąć kontrolę nad ziemiami polskimi. Przypomnijmy, że w Teheranie alianci zachodni milcząco oddali Europę Środkowo-Wschodnią Stalinowi w zamian za „wkład w zwycięstwo nad Hitlerem”. Zaangażowanie Sowietów pozwoliło na oszczędzenie wielu żołnierzy alianckich. Nie wiadomo, czy Franklin Delano Roosevelt i premier Wielkiej Brytanii Winston Churchill zdawali sobie sprawę z ludobójczego charakteru reżimu stalinowskiego, czy rzeczywiście wierzyli w zapewnienia Stalina o jego woli przeprowadzenia wolnych wyborów w „wyzwolonych krajach”, czy też ich zgoda na przejęcie przez Sowiety odpowiedzialności za kraje takie jak Polska była efektem kalkulacji i niechęci do kolejnej wojny o Polskę.

Kreml zamierzał obszar Europy Środkowo-Wschodniej w sposób możliwie bezproblemowy i niskim kosztem zintegrować w ramach „bloku państw socjalistycznych”, czyli zarządzać tymi terenami, które zajął z pomocą lokalnych kolaborantów.

Powstanie w Warszawie było mu na rękę. Wywołanie chaosu na tyłach armii niemieckiej ułatwiało przygotowanie ofensywy przełamującej obronę Niemców na Wiśle. Kreml osiągał także korzyści polityczne: rękami Niemców pozbywał się gigantycznego problemu, a mianowicie rozbudowanych struktur Polskiego Państwa Podziemnego, które na pewno po wojnie stanęłoby do walki o Polskę wolną i niezawisłą. A stosunki z aliantami były niepewne. Stalin nie dowierzał nikomu.

Stalin lubił też stwarzać pozory „postępowca”, któremu zależy tylko i wyłącznie na dobru ludu pracującego, dlatego chętnie wykorzystywał Niemców do realizacji swoich koncepcji i eliminacji potencjalnych wrogów, ale kiedy trzeba było, znajdował preteksty, by samodzielnie dokonywać rozprawy z rzeczywistymi i domniemanymi wrogami. Tak było z Mińskiem. To miasto, zarządzane przez antykomunistycznych aktywistów zorganizowanych wokół Białoruskiej Centralnej Rady, Stalin postanowił srogo ukarać za kolaborację. Otoczono Mińsk, zamykając w kotle jednostki niemieckie, po czym przez dwa tygodnie ostrzeliwano miasto, niszcząc 80% tkanki miejskiej i dokonując masakry ludności cywilnej. Przeżyło około 20% dawnych mieszkańców miasta. Alianci podeszli do tego ze zrozumieniem, bo przecież walka z Niemcami wymagała ofiar. Stalin podobno nie zgodził się na proponowany przez Niemców korytarz humanitarny dla ewakuacji cywilów. Nowy Mińsk zasiedlony nowymi mieszkańcami miał być sercem sowieckiego narodu Białorusi. Czy to był możliwy scenariusz i dla Warszawy w przypadku pasywnej postawy AK? Być może.

Jak wiemy, Stalin przyjął wybuch powstania jako szansę wzmocnienia swojej pozycji w Polsce. Markując pomoc, zlikwidował „niepewnych” żołnierzy tzw. armii Berlinga, pozwalając ochotnikom iść z pomocą Warszawie. Większość zginęła, walcząc bez odpowiedniego wsparcia artylerii

Długo nie zgadzał się na międzylądowania samolotów alianckich, dokonujących zrzutów ze wsparciem dla walczącej Warszawy. Kiedy jednak powstanie weszło w fazę krytyczną, cynicznie przedłużał nadzieje powstańców na pomoc, chcąc prawdopodobnie, by Niemcy wymordowali jak najwięcej żołnierzy Polski Podziemnej.

Co jednak z Niemcami?

Niemcom w 1944 roku paliła się ziemia pod nogami i starali się utrzymać front wschodni choćby na linii Wisły. Ścierały się w tej sprawie dwie grupy nazistów: fundamentaliści (z Adolfem Hitlerem na czele, którzy mimo ewidentnych symptomów klęski, dalej roili o niemieckiej rasie panów) prowadzili zimną wojnę z „liberałami” (skupionymi wokół szefa Abwehry Wilhelma Canarisa). W 1944 roku starcie to przeszło w fazę otwartego konfliktu.

Fundamentaliści z satysfakcją czytali raporty o możliwości wybuchu powstania, odbierając to jako pretekst do ostatecznego zniszczenia stolicy znienawidzonego narodu. Polaków uważali oni za jedną z przeszkód do realizacji nazistowskiej wizji poszerzenia niemieckiej przestrzeni na wschodzie.

Druga grupa, bardziej pragmatyczna, szukała możliwości zatrzymania pochodu Armii Czerwonej. Jej przedstawiciele podjęli nawet rozmowy z hr. Adamem Ronikierem o warunkach wycofania się Niemców bez walki z Warszawy w przypadku załamania się frontu wschodniego. Propozycja ta była jednak z niemieckiego punktu widzenia ryzykowna, Warszawa stanowiła bowiem ważny węzeł komunikacyjny i przejęcie jej przez Sowietów przyspieszyłoby przerwanie linii obrony Niemców.

Ewentualne korzyści dla Niemiec wynikające ze spodziewanego konfliktu między Polskim Państwem Podziemnym a Sowietami w Warszawie były problematyczne także wobec stanowiska aliantów, bezwarunkowo wspierających Stalina. Poza tym wiemy, że Hitler zlikwidował większość tzw. liberałów do końca lipca 1944 r. Canaris, najpierw zdymisjonowany, został ostatecznie aresztowany 23 lipca 1944 r. Frakcja mniej zideologizowanych nazistów straciła wpływ na bieg wydarzeń.

Hitler na wieść o wybuchu powstania wydał rozkaz wymordowania mieszkańców i zniszczenia miasta tak, by nikt w okupowanej jeszcze Europie nie miał wątpliwości, co może czekać niepokornych. W pierwszych dniach powstania doszło do straszliwych mordów na cywilnych mieszkańcach Woli. Potem Niemcy, bojąc się reakcji aliantów, zmniejszyli ilość mordów, a powstańcom przyznano prawa jeńców wojennych.

Bilans powstania był potworny: śmierć poniosło 150 do 200 tysięcy Polaków, w tym 16 tysięcy żołnierzy; cała struktura Polskiego Państwa Podziemnego została zniszczona, członkowie podziemia rozproszeni, miasto w 90% obrócono w perzynę. Komuniści zasiedlali stolicę mieszkańcami wsi, z powodu wykorzenienia łatwiejszymi do wciągnięcia w orbitę ideologii komunistycznej. Do dziś się z tym borykamy przy kolejnych wyborach.

Jednocześnie pamięć powstania jest silnym spoiwem dla polskiej tożsamości narodowej, łączącym dzisiejszych Polaków. Ta pamięć wpływa także na nowych mieszkańców Warszawy. Komunistom nie udał się plan przeprogramowania świadomości Polaków – właśnie dzięki poświęceniu Powstańców.

Artykuł Mariusza Pateya pt. „Moje refleksje dotyczące powstania warszawskiego” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Mariusza Pateya pt. „Moje refleksje dotyczące powstania warszawskiego” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
;

Zakończył się niezwykły projekt. Polskie dzieci z Kresów zostały autorami książek notowanych w Bibliotece Narodowej

Książek nie będzie można kupić. Każda z nich, wydrukowana w 1000 egzemplarzy, trafi z powrotem na Kresy, gdzie autorzy będą mieli zaszczyt rozdawać je rówieśnikom, rodzinom i instytucjom polskim.

Ten spektakularny efekt to jednak tylko część projektu „Z kuferka prababci”, stanowiącego etap wielkiej akcji pod nazwą Akademia Tożsamości. Zarówno entuzjastyczne przyjęcie, jak i spektakularna aktywizacja środowisk są dowodem na wielką wartość nowatorskich działań edukacyjnych. Podejmowane są one przez Fundację Genealogia Polaków, która od 20 lat stawia na takie działania, które przez olbrzymią część społeczeństwa są lekceważone. (…)

– Od 20 lat działamy najczęściej na tych polach, na których nie ma korzyści wizerunkowych – mówi Marcin Niewalda, prezes Fundacji.

– Któż bowiem, mając do wyboru utytułowanego autora naukowego elaboratu i dziecko, które spisało opowiadanie dziadka, przyzna nagrodę temu drugiemu? Raczej uznanie będzie trzeba, z tych czy innych powodów, wyrazić profesorowi, który przez 2 lata wydawał pół miliona euro z grantu ministerialnego i którego dzieło Archetypy romantyczne w działaniach 2 Korpusu, postawione na sztorc, nie przewraca się.

Książki wydane w ramach projektu | Fot. kuferek.okiem.pl

Zastanówmy się jednak, którą pracę wybierze inne dziecko mieszkające na Kresach, gdy będzie chciało dowiedzieć się czegoś ciekawego o życiu ludzi ze swojego miasta? Jak zareaguje matka dziecka na wzruszający, autentyczny, namalowany prostymi słowami obraz historii, która przez lata była zakazana? Która praca przyczyni się bezpośrednio do uruchomienia wyobraźni – czy ta analizującą naukowe aspekty, czy ta, w której dym z ogniska wyciska łzy, gdzie skrzypi śnieg pod stopami żołnierzy wyklętych? Dzięki której książce nastąpi faktyczny przełom zaangażowania, czy dzięki tej, której czytelnikiem jest pasjonat danego tematu, czy tej, która zaciekawiła kogoś wcześniej obojętnego?

Zakończony właśnie projekt „Z kuferka prababci” łączy wszystkie możliwe zalety stworzenia materiału inspirującego, motywującego i zmieniającego wyobraźnię. Realizowany był w tym roku już w 5 ośrodkach kresowych jednocześnie. Pierwszy etap stanowiła praca dzieci z nauczycielami języka polskiego nad przygotowaniem wywiadów z dziadkami, starszymi osobami z lokalnej społeczności lub po prostu spisanie lokalnych legend i tradycji.

Fot. kuferek.okiem.pl

Spisane opowieści nie posłużyły jedynie do konkursu. Zostały opracowane przez wybitną polonistkę – Natalię Barcz, która dodała także stworzone na tej bazie ćwiczenia i scenariusze lekcji, pod patronatem historycznym posła Zbigniewa Girzyńskiego. Następnie materiał zyskał wspaniałe opracowanie graficzne dzięki pracy autorskiej Anny Słoty, a także honorowy patronat poseł Elżbiety Dudy, która stwierdziła, że „ten projekt udowadnia, jak wielka jest tęsknota młodzieży polskiej mieszkającej na Kresach za świadomością własnych korzeni”.

Opracowane książki zawierają niezwykłe historie, nieraz pozornie zupełnie przeciętne, a jednak często wzruszające do łez, radosne, romantyczne, budzące zadumę.

Poznajemy ludzi, którzy uciekli z Syberii; poznajemy tradycje świąteczne, a nawet przepisy kulinarne, historie z czasów powstań, z czasów wojny i komunizmu; widzimy codzienność w chłopskiej chacie i wielkie bale w pałacu.

Młodzi autorzy opisują wydarzenia tak, jak słyszeli je z ust dorosłych, jak na nich zrobiły wrażenie – niekiedy skupiając się na sprawach, które pominąłby naukowiec.

Materiał, w pięknej oprawie, inspiruje. Dzięki wsparciu Fundacji ORLEN, która doceniła wyjątkowość misji – książki cieszą wzrok barwami i dobrym drukiem. Nie będzie ich jednak można kupić. Każda z książek, wydrukowana w 1000 egzemplarzy, trafi bowiem z powrotem na Kresy, gdzie autorzy będą mieli zaszczyt rozdawać je rówieśnikom, rodzinom i instytucjom polskim. Możemy tylko domyślać się, jak wielka duma będzie ich rozpierać, tym bardziej, że wiele środowisk kresowych ma przekonanie o byciu zapomnianym przez rodaków „z Korony”.

Fot. kuferek.okiem.pl

Opowiadania, uznane i docenione przez redakcję i całą społeczność, trafią więc do tych, których rodziny żyły obok. Czytelnicy znajdą w nich dzieje swoich sąsiadów, tradycje swojej własnej okolicy, wzmocnione jeszcze odpowiednimi adekwatnymi ćwiczeniami językowymi.

Wydanie – jako pozycja z numerem ISBN – spowoduje ponadto, że młodzi autorzy, polskie dzieci z Kresów, po wsze czasy będą umieszczone wśród autorów na listach Biblioteki Narodowej. Wiadomo już, że będą w znacznej mierze brały udział w kolejnych pracach fundacji – jakim jest np. wyjazd edukacyjno-turystyczny do stolicy Małopolski wraz z udziałem w „Akademii Młodego Dziennikarza” prowadzonej przez Uniwersytet Pedagogiczny.

Młodzi – przyszli liderzy lokalnych społeczności, będą mieli szansę kształcić się dalej, poszerzać poczucie swojej tożsamości narodowej. Stanie się to jednak tylko wtedy, gdy dalsze programy zostaną wsparte przez odpowiednie programy grantowe. Niestety jest to olbrzymi problem. Przez ostatnie 4 lata fundacja złożyła 21 wniosków o dofinansowanie podobnych projektów ze źródeł państwowych. Ani jeden nie został doceniony.

Więcej o projekcie: kuferek.okiem.pl.

Artykuł pt. „Elaborat versus Czytanka kresowa” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł pt. „Elaborat versus Czytanka kresowa” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Określenie ‘Matka Polka’, dziś mylnie kojarzone z zahukaną kurą domową, wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza

Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

s. Katarzyna Purska USJK

Matka Polka wobec przemocy

Określenie ‘Matka Polka’ wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych w wierszu przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

„Day ut ia pobrusa, a ti poziwai”. Tak brzmi pierwsze zdanie polskie, zamieszczone około 1270 roku w tzw. Księdze Henrykowskiej. Cały tekst został zapisany po łacinie przez o. Piotra – niemieckiego opata i kronikarza klasztoru cystersów w Henrykowie niedaleko Wrocławia. W pewnym miejscu swej kroniki o. Piotr przytacza polskie słowa, które wypowiedział niejaki Boguchwał – osadnik rodem z Czech do swojej żony – polskiej Ślązaczki, widząc, jak jest umęczona mieleniem zboża na żarnach. Dzisiaj jego słowa brzmiałyby tak: „Daj, niech ja poobracam kamieniem, a ty odpoczywaj”. Dlaczego je cytuję? Być może dlatego, że w dawnych wiekach mielenie na żarnach było zajęciem typowo kobiecym, a Boguchwał – jak się okazuje − bardzo dbał o żonę i nieraz ją w pracy wyręczał.

Pierwsze polskie zdanie mówi zatem o więzi łączącej męża z żoną. Dla Boguchwała jego żona to nie towar ani mężowski dobytek, lecz towarzyszka jego życia i codziennego trudu.

Prof. Andrzej Nowak w IV tomie Dziejów Polski wspomina Konrada Celtisa (1459–1508) – niemieckiego humanistę, nauczyciela uniwersyteckiego i poetę, który studiował przez krótki czas w Krakowie na Uniwersytecie Jagiellońskim matematykę i astronomię, a jednocześnie prowadził pozauniwersyteckie wykłady z retoryki i poetyki. Otóż ów humanista niemiecki, dumny ze swej niemieckości, sławił w swoich dziełach Germanię i przedstawiał wyższość jej kultury nad innymi cywilizacjami, w tym naturalnie też – polską. W jednym ze swych epigramatów – jak pisze prof. Nowak – „oburzał się na skandaliczne obyczaje sarmackie: „Do amazońskiej krainy Sarmata jest przywiązany, / Bowiem w obydwu z tych stron rządzi kobieta, nie mąż. / Trzykroć, czterykroć balwierza w więzieniu już zamykano / Za to, że żonie swej chłostę należną kazał jej dać”. „Taka to dzikość u krakowskich Sarmatów, że tu kobiet bić nie wolno! Zupełny brak wyższej cywilizacji…” – komentuje słowa Celtisa prof. Nowak (A. Nowak, Dzieje Polski, Biały Kruk, 2019, t. 4, s. 126).

Marcin Bielski (1495–1575) pochodził z Ziemi Sieradzkiej. Po latach żołnierskiej tułaczki osiadł w rodzinnej wsi i zajął się pisarstwem. Jednym z owoców jego pracy był utwór zamieszczony w zbiorze satyr, który zatytułował Sjem (sejm) niewieści. Utwór ten jest niezmiernie ciekawą lekturą dla współczesnych emancypantek, które zajadle walczą o równouprawnienie kobiet. Siedem bohaterek satyry Bielskiego narzeka na upadek obyczajów w polityce i w życiu publicznym. Zarzucają mężczyznom, że dbają jedynie o urzędy, o swoją pozycję, a lekceważą króla i nie dbają o dobro „pospolitej rzeczy”. Z tego powodu panie postanawiają stworzyć własny parlament, w którym chcą zaprezentować swój program naprawy Rzeczypospolitej. Wśród postulatów w nim zawartych odnajdziemy oddanie majątków pod zarząd kobiet oraz zreorganizowanie służby wojskowej tak, aby Polska była w każdej chwili gotowa do obrony swych granic. Trzecim z dziesięciu postulatów jest przyuczenie szlachty do gospodarności na wzór miejski i troski o rodzimą wytwórczość. W kobiecym programie naprawy Rzeczypospolitej znalazł się też punkt nakazujący mężom prohibicję („bo wnet chłopy szaleją, jak sobie podpiją”), jak również naprawa sądów „by nie wygrywał w nich mocniejszy pieniędzmi”.

Ciekawe, że ten – wbrew pozorom poważny – program polityczny Marcin Bielski przypisuje wyemancypowanym kobietom, które w jego satyrze przejmują władzę w państwie. Brzmi to dość zaskakująco w dobie, w której kobiety były ponoć poddane opresji mężczyzn.

Czyżby więc pozycja kobiet w dawnej Polsce była zgoła inna? (jw., s. 343–345).

Określenie ‘Matka Polka’ ma dzisiaj wydźwięk pejoratywny i oznacza tyle, co ‘kura domowa’, czyli kobieta, która zamiast realizować się w pracy zawodowej, całe życie poświęciła rodzinie i gromadce dzieci. Matka Polka to w powszechnym dziś rozumieniu nadopiekuńcza matka, zwłaszcza w stosunku do swego syna, z którego robi kalekę życiową niezdolną do samodzielnego życia. „Zmęczona Matka Polka, która albo ma rodzinę, albo oczekuje potomka” – jak o niej wyraża się w „Gazecie Wyborczej” Anna Bikont (A. Bikont, „Gazeta Wyborcza”, 1995/04/08-1995/04/09). Tymczasem w przeszłości określenie to było tytułem do chluby, głębokiej czci i szacunku, a wywodzi się z wiersza Adama Mickiewicza pt. Do matki Polki, który został zamieszczony w „Gońcu Krakowskim” w 1831 roku. Sens postawionych przed Matką Polką zadań jest jasny: ma wychować swego syna patriotycznie i przygotować go do walki o niepodległość Ojczyzny, nawet bez nadziei na zwycięstwo.

W moim domu rodzinnym znajdował się album malarstwa Artura Grottgera, do którego często zaglądałam. Wizerunki kobiet z obrazów Grottgera robiły na mnie ogromne i niezatarte wrażenie. Zapamiętałam też z muzeum przy opactwie cystersów w Wąchocku ekspozycję kobiecej biżuterii żałobnej z okresu zaborów. Czarne broszki w kształcie orła i bransoletki przypominające kajdany. To była wówczas kobieca forma demonstracji, ale i lekcja patriotyzmu dla żyjącej pod zaborami młodzieży.

Wiele z tych dzielnych kobiet nie tylko zastępowało swych mężów w gospodarstwie, gdy przyszedł czas walki, a potem zsyłki lub więzienia, ale decydowały się na dzielenie losów zesłanych na katorgę mężów. Z chwilą znalezienia się za Uralem podlegały takim samym rygorom, jak skazani.

Mogły powrócić do kraju jedynie po odbyciu przez małżonka kary zesłania lub kiedy on zmarł. Niektóre kobiety same stawały się więźniami lub trafiały na zesłanie za działalność patriotyczną. Trudno przecenić ich rolę. Niewątpliwie były dla swoich mężów i synów ogromnym wsparciem w trudnych czasach walki, zaborów i okupacji.

Znane są też przypadki ochotniczego zaciągania się kobiet polskich do oddziałów wojskowych i powstańczych. Najczęściej towarzyszyły żołnierzom jako markietanki (to akurat mało chlubne, bo przyjęło się uważać, że markietanki świadczyły też usługi z zakresu najstarszego zawodu świata), czasem współdziałały z nimi jako emisariuszki, przewoziły broń i organizowały ucieczki z niewoli. Podczas zaborów wiele kobiet było znanych z pracy charytatywnej: wspierania rodzin walczących, zbierania funduszów na rzecz powstań, pomocy rannym i chorym. Udział kobiet w XIX-wiecznych działaniach powstańczych kojarzony jest przede wszystkim z litewską bohaterką Emilią Plater, walczącą w powstaniu listopadowym na Żmudzi, ale też być może z postacią Joanny Żubrowej, pierwszej kobiety odznaczonej orderem Virtuti Militari.

Do najbardziej zasłużonych w okresie międzypowstaniowym polskich kobiet należała matka abp. Szczęsnego – Ewa Felińska (urodziła 11 dzieci), która po śmierci męża zaangażowała się w działalność spiskową jako organizatorka jednej z pierwszych komórek kobiecych Stowarzyszenia Ludu Polskiego w Krzemieńcu. W 1838 roku została aresztowana i skazana na karę utraty majątku oraz zesłanie do Berezowa i Saratowa.

W okresie zrywu styczniowego wzorem kobiety-patriotki stała się Apolonia z Dalewskich Sierakowska, kurierka powstańcza i wdowa po przywódcy powstania na Litwie, straconym w Wilnie w czerwcu 1863 roku, która po śmierci męża i trzymiesięcznym areszcie, mimo zaawansowanej ciąży, została zesłana do guberni nowogrodzkiej, znanej ze szczególnie uciążliwych warunków klimatycznych.

Wanda Krahelska (1886–1968) została na własną prośbę główną wykonawczynią zamachu na warszawskiego generała-gubernatora Gieorgija Skałona w 1906 roku; Aleksandra Szczerbińska zaś, później Piłsudska (1882–1963), zarządzała warszawską siecią składów broni i brała udział w przygotowaniu napadu na pociąg – akcji pod Bezdanami, którą kierował Józef Piłsudski.

Być może właśnie poprzez odwagę, poświęcenie oraz troskę o dobro wspólne te i wiele innych kobiet w Polsce dowiodło, że sprawiedliwość wobec nich domaga się przyznania im pełni praw obywatelskich. Tak też się stało w wolnej Polsce.

Dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego z 28 listopada 1918 r. zostało ogłoszone, że „wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci” (art. 1), który ukończył 21 lat, artykuł 7 zaś zapewniał bierne prawo wyborcze wszystkim obywatelom i obywatelkom. Polki nabyły je jako jedne z pierwszych w Europie.

Co więcej, dekret Piłsudskiego zasadniczo nie był kontestowany przez mężczyzn. Miała na to niewątpliwie wpływ rosnąca, zwłaszcza w drugiej połowie XIX w., rola kobiet, które – jak twierdzi historyk z KUL, dr Robert Derewenda – w sytuacji, gdy wielu mężczyzn zginęło w czasie działań wojennych w powstaniach lub zostało zesłanych na Sybir – musiały samodzielnie sprostać różnym obowiązkom, związanym w utrzymaniem rodziny i wychowaniem dzieci, dowodząc w ten sposób nie tylko odwagi, ale i samodzielności w działaniu.

Mężne, a nawet bohaterskie postawy kobiet w naszej historii leżą u podstaw szczególnego stosunku Polaków do nich. Polacy zasłynęli wśród cudzoziemek jako szarmanccy. Jeszcze nie tak dawno, bo w latach 70. i 80., do zasad dobrego wychowania należało przepuszczanie pań w drzwiach czy też całowanie ich w rękę. Skutecznym owocem walki kobiet o równouprawnienie stało się szybkie wyeliminowanie z życia towarzyskiego i rodzinnego tych form obyczajowych. Czy słusznie? No cóż, w końcu to tylko detal, ale moim zdaniem, wiele mówiący o zmianach zachodzących we wzajemnych relacjach.

Kobieta, która według Księgi Rodzaju została stworzona jako „odpowiednia pomoc” dla Adama, stała się jego konkurentką i przeciwnikiem w walce. Naczelnym hasłem podnoszonym przez współczesne feministki jest walka z „supremacją męską”.

W deklaracji ideowej amerykańskiej National Organization of Women, którą przytacza prof. Wojciech Roszkowski, napisano: „Nadszedł czas odzyskać kontrolę nad naszym życiem. Nadszedł czas wprowadzenia wolności reprodukcyjnej dla kobiet”. Znana feministka Martha Nussbaum twierdzi: „Najbardziej okrutna dyskryminacja dotyka kobiety w rodzinie (…) gdzie kobieta musi podjąć bezpłatną pracę o niskim prestiżu społecznym (…) Szczególnie kobiety cierpią z powodu altruizmu rodziny (…) podejmując zadań gospodarstwa domowego i wspomagania pracy męża”. Profesor Roszkowski przytacza obie te wypowiedzi w kontekście opisywanego zjawiska zerwania przez jednostkę więzów rodzinnych i tradycji. W konkluzji pisze: „Tak rodzi się człowiek wolny, ale pozbawiony tożsamości” i przypomina, że równość w godności kobiety i mężczyzny nie oznacza ich jednakowości, która jest jedną z tez pochodnej marksizmu – ideologii gender (W. Roszkowski, Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej, Biały Kruk, 2019, s. 488–492).

„Strony podejmą działania niezbędne do promowania zmian wzorców społecznych i kulturowych dotyczących zachowania kobiet i mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów, tradycji oraz innych praktyk opartych na idei niższości kobiet lub na stereotypowym modelu roli kobiet i mężczyzn” – brzmi artykuł 12 p. 1 zobowiązań ogólnych konwencji stambulskiej, na której m.in. w ostatnim czasie ogniskuje się debata publiczna. Konwencja stambulska – jak twierdzi Karolina Pawłowska, Dyrektor Centrum Prawa Międzynarodowego Instytutu Ordo Iuris – oparta jest na założeniach ideologii gender. Uznaje ona bowiem, że źródłem opresji względem kobiet i przyczyną historycznie ukształtowanych, nierównych relacji władzy między kobietami i mężczyznami jest zakorzeniony w tradycji ład społeczny. Przeczy temu jednak nasza polska tradycja historyczna i prawna.

I znowu pozwolę sobie przytoczyć fragment tej konwencji. Tym razem p. 5 art. 12: „Strony gwarantują, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. »honor« nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem niniejszej Konwencji”. Brzmienie tego artykułu sugeruje zatem, że przemoc w rodzinie wynika z takiego jej modelu, który został ukształtowany w oparciu o religię.

„Zapamiętam sobie: Ilekroć wchodzi do twego pokoju kobieta, zawsze wstań, chociaż byłbyś najbardziej zajęty. (…). Pamiętaj, że przypomina ci ona Służebnicę Pańską, na imię której Kościół wstaje.

Pamiętaj, że w ten sposób płacisz dług czci twojej Niepokalanej Matce, która ściślej jest związana z tą niewiastą niż ty. W ten sposób płacisz dług wobec twej rodzonej Matki, która ci usłużyła własną krwią i ciałem… Wstań i nie ociągaj się, pokonaj twą męską wyniosłość i władztwo… Wstań, nawet gdyby weszła najbiedniejsza z Magdalen” – zapisał ks. kard. Stefan Wyszyński w swoich Zapiskach więziennych pod znamienną datą 9.12.1955 r. Jak wynika z zanotowanych słów, nasz Pasterz odznaczał się głębokim szacunkiem wobec kobiet i była to motywacja religijna! (…)

Polskie prawo spełnia wszystkie standardy tzw. konwencji stambulskiej w zakresie ochrony kobiet przed przemocą i ochrony ofiar przemocy domowej, a w poszczególnych regulacjach wychodzi ponad te wymagania – twierdzi szef resortu sprawiedliwości Zbigniew Ziobro. Prof. Aleksander Stępowski – prawnik z Ordo Iuris – podkreśla, że preambuła konwencji stambulskiej posługuje się „koncepcjami o wyraźnie marksistowskich inspiracjach”, jak odwieczna walka płci czy strukturalna przemoc jako narzędzie dominacji mężczyzn.

Średni europejski wskaźnik dla przemocy wobec kobiet wynosił w 2015 roku 27,5 punktów na 100 (im wyższy wynik, tym gorsza sytuacja). Polska ze wskaźnikiem 22,1 plasowała się na pierwszym miejscu, a więc jest państwem, w którym dochodzi do najmniejszej liczby aktów przemocy wobec kobiet. I nie twierdził tego PiS, ale lewicowy francuski dziennik „Libération”, powołując się na oficjalne dane.

Czy zapobiegniemy złu, uderzając w tradycyjny model rodziny? Czy lekarstwem na przemoc jest unifikacja płci, przeczenie różnicom płciowym w imię idei absolutnej równości albo też poprzez przeciwstawianie sobie mężczyzn i kobiet w imię tejże równości i marksistowsko rozumianej sprawiedliwości? Moim zdaniem czas najwyższy powrócić do tradycyjnych wartości, czas na wsparcie trwałej i wielodzietnej rodziny, i czas na troskę o dobre wychowanie kobiet. „Na kolanach świętych matek wychowują się wielcy święci” – mówiła św. Urszula Ledóchowska, podkreślając doniosłość troski o rodzinę i należne w niej miejsce kobiety-matki.

Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” znajduje się na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020.

 


  • Od lipca 2020 r. cena wydania papierowego „Kuriera WNET” wynosi 9 zł.
  • Ten numer „Kuriera WNET” można nabyć również w wersji elektronicznej (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) w cenie 7,9 zł pod adresem: e-kiosk.pl, egazety.pl lub nexto.pl.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł s. Katarzyny Purskiej USJK pt. „Matka Polka wobec przemocy” na s. 6 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 75/2020

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wszystkie zwierzęta są równe, ale okazuje się, że niektóre są równiejsze/ Felieton sobotni Jana Azji Kowalskiego

Mam nadzieję, że po zawetowaniu ustawy przez prezydenta, wszyscy posłowie PiS odzyskają zdolność posługiwania się rozumem. I oby nie było tak, że gdy Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera.

Pismo Święte Starego Testamentu stanowi dowód na to, że człowiek od kilku tysięcy lat hoduje zwierzęta. Wykorzystuje ich pracę, zjada je, ubiera się w wełnę, która odrasta i skórę, która już nie odrasta. Wypija ich mleko, zjada ich miód i ich jajka. Udomowienie zwierząt było krokiem milowym w rozwoju ludzkości. W czynieniu sobie ziemi poddaną. Zainwestowaliśmy mnóstwo czasu i pieniędzy w jak najlepszą ich hodowlę. Po to, żeby służyły nam, ludziom, do życia. Dlatego obecnie to jest już nasze mleko, nasz miód i nasze jajka.

Wyobrażacie sobie, co by było, gdybyśmy nie zaczęli hodować zwierząt? Nie byłoby już dzikich kur, dzikich świń i dzikich pszczół. Do naszych czasów nie przeżyłby ani jeden dziki lis i ani jedna dzika norka. Jakby powiedział klasyk, niczego by nie było. A my, ludzie, dziesiątkowani przez głód i choroby, zabijalibyśmy się wzajemnie w pogoni za ostatnią dziką kaczką.

Tyle tytułem wstępu dla wegetarian, wegan i członków Prawa i Sprawiedliwości (z wyłączeniem 15 zawieszonych).

Urodziłem się i wychowałem na wsi, w tradycyjnym gospodarstwie. Z koniem, krowami, świniami i kurami. Przez chwilę nawet pojawiły się nutrie, takie norki dla ubogich. Ktoś z Was jeszcze pamięta futra z nutrii? Nie pamiętacie? Ale podhalański kożuszek z obdartego ze skóry chwilę po zabiciu baranka, pewnie tak. Może przejrzymy stare zdjęcia, drodzy członkowie Prawa i Sprawiedliwości (z wyłączeniem 15)?

Po moim gospodarskim doświadczeniu z dzieciństwa wiem jedno – o zwierzęta trzeba dbać. Dzięki temu mamy lepsze mięso, lepsze mleko, lepszą skórę i futro, lepsze i smaczniejsze jajka. Dlatego każdy mądry hodowca dba o swoje zwierzęta, o paszę dla nich i warunki, w jakich żyją.

I dlatego za jedno jajko wiejskie płacę 80 groszy (po znajomości). Jest dużo smaczniejsze i zdrowsze od tego za złotówkę z tak zwanego wolnego wybiegu. Bo nazywanie jajkiem produktu z chowu klatkowego, za 30 groszy, jest obrazą dla jajka. Proszę, dla własnego zdrowia nie jedzcie tego, ale odwiedźcie raczej znajomego rolnika lub Jarmark Wnet J

To naszymi ludzkimi pieniędzmi, a nie ustawą, powinniśmy decydować o sposobie hodowli zwierząt.

Natomiast nie przyjaźniłem się nigdy z żadnym zwierzęciem. Nie tylko ze świnią, która za chwilę miała skończyć na naszym stole w postaci kiełbasy i salcesonu. Również z krową dającą świeże mleko. Ani z kurą znoszącą smaczne jajka. Nie przyjaźniłem się też z żadnym psem i kotem, chociaż zdarzało mi się je pogłaskać.

I tu dochodzimy do sedna problemu, również tego ustawowego (piątka dla zwierząt). Dekalog, wiara, przyjaźń i miłość zostały dane człowiekowi przez Boga dla kontaktowania się z innymi ludźmi – dziećmi bożymi. Żadne z przykazań nie dotyczy zwierząt. Nie można kochać swojego kota ani psa, nie tylko bardziej niż drugiego człowieka – w ogóle nie można ich kochać! I to ludzi, a nie zwierząt tyczy się V Przykazanie. I to człowiek ma prawo dane od Boga-Stwórcy na zabijanie zwierząt w celu ich zjedzenia; w sposób, jaki uznaje za właściwy dla swojej religii lub kultury.

Wiem, kiedy to odejście od wiary (i ludzkiego panowania nad światem zwierząt) się zaczęło.

Po pierwsze, od kiedy zaczęliśmy nadawać zwierzętom ludzkie imiona. Od tego czasu możemy kochać Mańka, naszego jamnika, a nie uciążliwego sąsiada Karola. Pamiętacie jeszcze, że pies nie miał imienia – bo w naszym kodzie kulturowym nie mógł mieć ludzkiego – tylko się wabił, na przykład Burek albo Szarik? Nawet pająka trudno nam będzie zabić, jeżeli nazwiemy go Franek.

Po drugie, od kiedy pomieszaliśmy słowa ludzkie ze zwierzęcymi. Gdy byłem dzieckiem, świnia się prosiła, krowa cieliła, klacz źrebiła, suka szczeniła, a kocica kociła. I pamiętam, jak surowo byłem uczony przez rodziców niemieszania języków.

Teraz wszystkie nasze „kochane zwierzaczki” są w ciąży. A psy i koty rodzą maleństwa, ich i nasze dzieciaczki. Jak moglibyśmy takie niewinne istoty zabić? Do więzienia! Co innego przerwać ciążę ludzką – już nie zabić, prawda? Do tego każda kobieta ma prawo.

Pan Bóg wyposażył człowieka poza emocjami również w rozum. Posłowie Prawa i Sprawiedliwości (z wyłączeniem 15) również takowy organ muszą posiadać. Wpisywanie się w hucpę nowej bolszewii, która do reszty chce zniszczyć naszą łacińską cywilizację poprzez zrównanie człowieka ze zwierzęciem, jest z całą pewnością rozumu tego zaćmieniem.

Mam nadzieję, że po zawetowaniu ustawy przez prezydenta Dudę, wszyscy posłowie Prawa i Sprawiedliwości zdolność posługiwania się tym organem odzyskają. I oby nie było tak, że gdy Pan Bóg chce kogoś pokarać, to mu rozum odbiera.

Jan A. Kowalski

PS. Uporządkujmy wreszcie pojęcia: ten, u kogo koty skaczą po meblach i po gościach jest lewakiem, choćby określał się zgoła odmiennie J