I co my na Podkarpaciu mamy po wyborach parlamentarnych zrobić z gejami?/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Każdy ma prawo do błędu. Ale żeby w powyborczej traumie popaść w aż taki błąd konstytucyjny? W błąd potencjalnie degradujący jednostkę ludzką na obszarze prawie połowy naszego pięknego kraju?

Aż wcisnęło mnie w mój bukowy zydel na myśl, że trzeba będzie głosować nad ich marnym na naszym terenie losem. To znaczy nie dziś czy jutro, ale po wygraniu przez opozycję totalną nadchodzących wyborów i przeforsowaniu jej kluczowej propozycji – o zróżnicowaniu prawa w Polsce. Co oznacza, że każdy wygrany przez nich samorząd będzie musiał dobrowolnie oddawać się sodomie i gomorze, zgodnie z ustanowionym w tym samorządzie autonomicznym od państwowego prawem.

Ludzie, totalna opozycjo, opamiętajcie się! Przecież my na naszym Podkarpaciu też dostaniemy takie samo prawo. Zatem czeka was zalew „naszych” ukrytych (przed podkarpackimi bojówkami) gejów i nie tylko. Musicie im, co chyba oczywiste, stworzyć miejsca pracy i przynajmniej komunalne mieszkanka. Jasne, to wasz problem.

No dobrze, a jak któryś z was będzie chciał przyjechać tu do nas, w Beskid Niski lub w Bieszczady? Napalić się zioła albo pohasać po łące za grzybkami, już wy wiecie, za jakimi grzybkami, to co wtedy? Przecież na setkę wyląduje w naszym podkarpackim więźniu i trzeba go będzie resocjalizować. Bo na deportację do waszego gejowskiego raju nasze podkarpackie prawo nie pozwoli. I będzie musiał o-d-s-i-e-d-z-i-e-ć swoje wraz z naszą lokalną społecznością.

Uff, ledwo się wycisnąłem z mojego bukowego zydla. I zrobiło mi się ich, totalnej opozycji, zwyczajnie, po ludzku, żal. Bo każdy człowiek jest omylny i każdy ma prawo do błędu. Ale żeby w powyborczej traumie popaść w aż taki błąd konstytucyjny? W błąd potencjalnie degradujący jednostkę ludzką na obszarze prawie połowy naszego pięknego kraju? Na to ja, Jan Kowalski, w końcu też człowiek (chociaż z Podkarpacia), nie mogę się zgodzić. I dla waszego dobra, totalni, protestuję i napominam, jak kiedyś Aleksander Kwaśniewski napominał polityka Prawa i Sprawiedliwości Ludwika Dorna i jego psa Sabę: nie idźcie tą drogą! Czy nie rozumiecie, że programu politycznego nie pisze się na kolanie albo innej nie mniej atrakcyjnej części ludzkiego ciała? Czyżby mój apel sprzed tygodnia, żeby to jednak Klaudia Jachira poprowadziła antypisowski lud, to wcale nie był żart, jak się okazuje tydzień później? Dobrze, zrobicie jak chcecie, ale nie miejcie potem pretensji do mnie, że nie ostrzegałem.

No to na koniec zaapeluję też do grupy najbardziej zainteresowanej.

Drodzy geje, lesbijki, biseksualiści, transseksualiści, interseksualiści i ku… (cokolwiek miałoby to znaczyć, z wyłączeniem prawdziwych ku…), zagłosujcie w przyszłych wyborach na Prawo i Sprawiedliwość albo na kogokolwiek, ale nie na Koalicję Obywatelską, jakkolwiek się będzie nazywać. Ci ludzie, ci aktorzy udający polityków, podstępnie szykują Wam dyskryminację i restrykcje prawie w połowie naszego pięknego kraju; z tendencją wzrostową.

A dziś, jeszcze przed wyborami, przyjeżdżajcie na nasze piękne Podkarpacie. Zachwycajcie się pięknem przyrody i życzliwością mieszkańców. Nacieszcie zmysły rozlicznymi ziołami i nawet grzybami ubogacającymi nasze łąki i lasy. I doceńcie wreszcie Podkarpacie, najpierw geograficzne, a potem może i mentalne. I w żadnym razie nie dajcie sobie takiej możliwości wyjazdu odebrać tym, którzy szykują Wam i nam wszystkim Polskę totalną, Polskę wydzielonych gett obyczajowych. Tylko proszę – nie pytajcie miejscowych o stosunki tu panujące.

Jan A. Kowalski

PS. Trochę mi głupio, ale się przyznam. 4 kilometry dzieli mnie geograficznie i administracyjnie od Podkarpacia. Ale mentalnie jestem w nim od lat J

Grzegorz Schetyna z sukcesem (wyborczym) dokonał rekonstrukcji Parku Jurajskiego, reanimując komunistyczne dinozaury

PiS, wygrywając zdecydowanie ze Zjednoczonymi Siłami Natury, zakwestionował prawdziwość starożytnego przysłowia „Nec Hercules contra plures”, co samo w sobie jest niekwestionowanym osiągnięciem.

Zawrót głowy od wyborczych sukcesów

W zasadzie wszystkie startujące komitety mogą ogłosić taki czy inny sukces. Może poza marginalnymi: Lewicą Razem, Polską Fair-Play, Polexitem i Jednością Narodu, nie wyrastającymi ponad poziom politycznego planktonu, i pomimo – w przypadku Lewicy Razem – pompowania ich popularności przez media.

Sukces ogłosić może Konfederacja, bo zaistniała, zbliżyła się do progu wyborczego i postraszyła Prawo i Sprawiedliwość. To ostatnie, wygrywając zdecydowanie ze Zjednoczonymi Siłami Natury, zakwestionowało prawdziwość starożytnego przysłowia „Nec Hercules contra plures”, co samo w sobie jest niekwestionowanym osiągnięciem.

Osiągnięcie to bardzo ułatwiła egzotyczna koalicja, zwana europejską, swą agresywną i bezprogramową kampanią.

We wschodnich województwach wygrał PiS, a w zachodnich KE, ogólnie rzecz biorąc. Dało to asumpt do twierdzeń o dramatycznym podziale Polski na ciemnogrodzki wschód i europejski zachód. Jeśli jednak zejdziemy na niższe szczeble i przeanalizujemy wyniki wyborów na poziomie powiatów i gmin, widać wyraźnie, że PiS wygrał wszędzie z wyjątkiem kilku wysp. Zwyciężył w 82% gmin i to pokazuje skalę zwycięstwa rządzących i klęski totalnej opozycji.

Sztabowcy zwycięzców spodziewają się jeszcze lepszego wyniku jesienią. Być może przy okazji analizy tych wyborów dojdą do wniosku, że przy takim wyniku głosowania, jeśliby w wyborach parlamentarnych obowiązywała ordynacja jednomandatowa, Prawo i Sprawiedliwość uzyskałoby większość konstytucyjną, i to ze sporym zapasem. Pojawienie się takiej refleksji, a jeszcze lepiej próba jej zdyskontowania, byłoby wielkim sukcesem Pawła Kukiza, większym niż zdobycie kilku mandatów. Zyskałby wtedy potężnego sojusznika do realizacji swojego głównego celu.

Trudno dziwić się autentycznej radości Roberta Biedronia, mimo zdobycia przez Wiosnę wyraźnie mniejszej ilości mandatów niż przewidywały wcześniejsze sondaże.

Cóż, Robert Biedroń zbyt długo jest w polityce, by nie wiedzieć, że wiosna zwykle kończy się latem i jesienią może nie zostać po niej śladu. A mandat europosła zabezpiecza byt na długie lata.

Kolej na największego przegranego tych wyborów, czyli egzotyczną koalicję od prawa do lewa pod przywództwem Platformy Obywatelskiej i osobiście Grzegorza Schetyny. By pokonać PiS, Grzegorz Schetyna oddał wiele miejsc biorących koalicjantom i celebrytom. Jeśli dodamy mandaty koalicjantów (SLD – 6, PSL – 3) oraz celebrytów (Magdalena Adamowicz, Tomasz Frankowski, Janina Ochojska), otrzymamy cenę, jaką przewodniczący Platformy zapłacił za ułudę wygranej z PiS-em. Platforma otrzymała jedynie 13 ze zdobytych przez Koalicję 22 mandatów.

Prawdopodobnie Platforma, startując samodzielnie, uzyskałaby lepszy wynik. Potencjalni wyborcy jej koalicjantów woleliby głosować na PO zamiast na swoich ulubieńców, widząc w tym większą szansę na powstrzymanie PiS-u. Platforma wessałaby wtedy ich głosy, tak jak PiS wessał głosy Konfederacji i Kukiza, a KE – Wiosny.

Ale oprócz porażek Grzegorz Schetyna dokonał dzieła, które zapisze się w historii europejskiej polityki. Zrobił coś, co dotychczas mogliśmy oglądać jedynie w filmach science-fiction: zrekonstruował Park Jurajski, reanimując komunistyczne dinozaury. Dzięki niemu nieboszczka – wydawałoby się – PZPR ma w Parlamencie Europejskim całkiem spory klub. Taki wynik osiągnęła, startując z zupełnej nicości. Tak więc Polska Zjednoczona Partia Robotnicza jest największym zwycięzcą majowych wyborów. A to dzięki Grzegorzowi Schetynie – dawnemu działaczowi Niezależnego Zrzeszenia Studentów, podobno radykalnie wtedy antykomunistycznemu.

Czymże zasłużyli ci wybitni politycy na uznanie przewodniczącego Platformy? Ich osiągnięcia są tak ogromne, jak ogrom sukcesu KE, a konkretnie:

Towarzyszowi Liberadzkiemu zawdzięczamy rekordową cenę za przejechany kilometr Autostrady Małopolskiej. A to dzięki podpisanej przez niego jako ministra transportu umowie koncesyjnej ze Stalexportem, przez długie jeszcze lata nie do ruszenia i odtajnienia.

Towarzyszce Hübner zawdzięczamy podział mandatów do PE po Zjednoczonym Królestwie i przyznanie Polsce jednego mandatu, tak jak Estonii, i pięć razy mniej niż Hiszpanii. Przyjęcie, że Hiszpania ma pięć razy więcej ludności niż Polska, to ani matematyka, ani logika, lecz wyuczona w młodości dialektyka.

Towarzysz Cimoszewicz jako premier III RP zasłynął, ograniczając pomoc powodzianom do pouczeń, że „trzeba się było ubezpieczyć”. Teraz jest jednym z najbardziej potrzebujących immunitetu. W opresyjnym państwie PiS tylko represjami politycznymi można wytłumaczyć usiłowanie wyegzekwowania od niego odpowiedzialności za potrącenie pieszego na pasach i ucieczkę z miejsca wypadku.

Immunitet i kasa z Brukseli potrzebne są jak powietrze również pewnej wdowie z Gdańska, choć nie należy ona do czerwonych dinozaurów. Utrzymanie tylu mieszkań kosztuje, a i skarbówka i CBA przestaną dociekać ich pochodzenia.

I na koniec towarzysz Miller – niekwestionowany lider tej grupy. Jego kariera uległa przyspieszeniu po masowych zamieszkach w całej Polsce w 1982 roku. Wtedy Komitet Centralny obecnie zmartwychwstałej partii doszedł do wniosku, że winna jest temu młodzież i powołał Zespół ds. Młodzieży, na którego czele stanął młody aparatczyk – 36 lat to w Kompartii wręcz smarkacz – towarzysz Miller. Pierwszym i szybkim efektem działania tegoż zespołu była fala zatrzymań i internowań młodych ludzi. Młodych, czyli młodszych od tow. Millera o dekadę lub dwie.

Później, premierując rządowi III RP, odwdzięczył się za udzieloną moskiewską pożyczkę, zrywając wynegocjowaną przez rząd Jerzego Buzka umowę na gazociąg z Norwegii, czym umożliwił swym wierzycielom bezproblemowe wybudowanie gazociągu Nord-Stream. Teraz, w Brukseli, będzie mógł dla nich lobbować bez przeszkód, by mogli dokończyć Nord-Stream 2, sprzedawać do Unii, co się da i aby mieli za co prowadzić swoje wojenki.

Wybory europejskie już za nami, a za pasem parlamentarne. Cóż może zrobić Grzegorz Schetyna, by powtórzyć historyczny sukces? Kogo można mu polecić na listy?

Niestety, towarzysze Jaruzelski i Kiszczak już nie pomogą. A szkoda, bo to ludzie honoru i byliby świetnymi kandydatami na jedynki, powiedzmy w Warszawie i Gdańsku. Może nie w Katowicach, bo tu jeszcze pamiętają strzały na Wujku. Pamiętających masakrę na Wybrzeżu jest już coraz mniej.

Ze starej gwardii polecić można towarzysza Piotrowskiego, tak, tego od Popiełuszki. Jeszcze żyje, jest w pełni sił, choć funkcjonuje pod innym nazwiskiem. On pierwszy zrozumiał, czym jest kler i wiedział, jak z nim postępować.

Jego doświadczenie w neutralizacji mafii w sutannach jest bezcenne, a uzbrojony w immunitet z rewolucyjnym zapałem kontynuowałby swoje słuszne i postępowe dzieło.

Co by nie było, jesienne wybory zapowiadają się naprawdę pasjonująco. Czekam na nie z niecierpliwością.

Zbigniew Kopczyński

Czy Stalin dla Polaków jest bardziej do przyjęcia niż Bandera, a 9 maja jest dla Polski dniem zwycięstwa?

Polityków poznaje się po owocach ich pracy. Bywa, że ci, co odwołują się do haseł patriotycznych, faktycznie szkodzą swojemu krajowi, a odwołujący się do haseł narodowych – szkodzą swojemu narodowi.

Wlad Kowalczuk

Wyobraźmy sobie, że służby specjalne państw NATO zaczynają dzielić terrorystów na „prawdziwych”, którzy mają zakaz wjazdu do strefy Schengen, i tych, którzy są tylko ich „sympatykami”, po prostu spędzającymi z nimi wolny czas. I ci sympatycy dostają wszystkie niezbędne do wjazdu dokumenty i bez przeszkód podróżują po państwach strefy, obnosząc się z symboliką np. państwa islamskiego. Okazuje się, że ta political fiction jest dzisiaj realizowana. Chodzi o tak zwany rajd motocyklowy klubu Nocne Wilki, odbywający się pod nazwą „Drogi Zwycięstwa”. Członkowie tej kontrowersyjnej grupy motocyklowej już kolejny raz wjechali na terytorium Polski.

Dla nikogo, a tym bardziej dla Polaków nie jest tajemnicą że członkowie tego klubu, a zwłaszcza jego lider Aleksander Załdostanow, brali aktywny udział w aneksji Krymu i mają swoje przedstawicielstwa na okupowanym Krymie, w Doniecku i Ługańsku.

Załdostanow jest osobiście zaprzyjaźniony z Putinem. Sam przywódca Nocnych Wilków jest na liście osób niepożądanych USA i Kanady. Te fakty w żaden sposób nie przeszkadzają władzom Polski w wydaniu pozwoleń na wjazd członków nielegalnych zbrojnych ugrupowań działających na terenie sąsiedniej Ukrainy.

Jeszcze ciekawszy jest fakt, że podczas swojego rajdu przez Polskę Nocne Wilki używają zakazanej sowieckiej symboliki, żeby uczcić tych, którzy razem z nazistami dopuścili się okupacji Polski. Polska Straż Graniczna swoją decyzję motywuje tym, iż uczestnicy rajdu „Drogi Zwycięstwa” posiadają wszystkie niezbędne dokumenty do przekroczenia granicy Schengen. (…)

Niestety, pomimo ostrzeżeń i próśb ze strony polskich aktywistów i działaczy społecznych, w 2019 roku Polska ponownie bez żadnych problemów wpuszcza członków nielegalnych zbrojnych ugrupowań, wśród których są osoby, które brały udział w wojnie na Donbasie po stronie terrorystów, wspierają okupację sąsiednich państw i mają swoje przedstawicielstwa na kontrolowanych przez rosyjskich terrorystów terytoriach, motywując to tym, że ich dokumenty są w porządku.

Polski rząd stosuje podwójne standardy, zakazując wjazdu tym, którzy co prawda upamiętniają UPA we Lwowie czy w Kijowie w kontekście jej walki narodowo-wyzwoleńczej z sowieckim imperium, nie zaprzeczając przy tym jej krwawej karty w polsko-ukraińskiej historii, ale zamyka oczy na tych, którzy otwarcie upowszechniają symbolikę sowieckich okupantów i czczą kata narodów – Stalina – na polskiej ziemi. Czy Stalin dla Polaków jest bardziej do przyjęcia niż Bandera, a 9 maja jest dla Polski dniem zwycięstwa? Widocznie dużo łatwiej opowiadać o niebezpieczeństwie ze strony ukraińskiego nacjonalizmu i szukać zagrożenia w ludziach, którzy krzyczą politycznie niepoprawne hasła na marszach, niż zauważyć, że realne zagrożenie jest po stronie tych, którzy biorą udział w zbrojnej agresji, okupacji i morderstwach na obywatelach sąsiednich państw.

Cały artykuł Wlada Kowalczuka pt. „Separatyści i putinowskie Nocne Wilki” znajduje się na s. 7 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wlada Kowalczuka pt. „Separatyści i putinowskie Nocne Wilki” na s. 7 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

„To nie jest święto Okrągłego Stołu. To jest propaganda!” – mówi Krzysztof Wyszkowski w Popołudnie Wnet 03.06.2019r.

Krzysztof Wyszkowski – polski polityk, publicysta, działacz opozycji w PRL, od 2016 członek Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej komentuje gdańskie obchody 4 czerwca 89′.

„To nie jest święto Okrągłego Stołu. To jest propaganda!” – mów Krzysztof Wyszkowski w rozmowie z Krzysztofem Skowrońskim.

„To są ludzie, którzy dzięki Okrągłemu Stołowi, dzięki sojuszowi z komunistami zajęli poważne pozycje polityczne”

„Po moim „koledze” z Solidarności, Lechu Wałęsie, spodziewam się wiele- może kosmos poruszy! Nada temu wydarzeniu wymiar epokowy – kulturowy. Wałęsa kosmiczny, nadkosmiczy – zielone ludziki mu po głowie chodzą! ”

Natomiast na pytanie czego spodziewać się po wystąpieniu Donalda Tuska, Wyszkowski kwituje krótko:

„Tusk powie co mu zadano, wygłosi lekcję, którą ktoś mu napisał i tyle.”

„To byłoby rewelacyjne gdyby jutro ujawniono skład Komisji Porozumiewawczej! Wiemy tylko tyle, że szefem ze strony Solidarności był Jacek Kuroń. Człowiek, który we Wrześniu 80 roku próbował zablokować powstanie Solidarności.” – dodaje Wyszkowski.


„Zakłamanie tego co tu się dzieje jest niesamowite!”


Czy nowy ambasador Polski na Ukrainie zyska zaufanie? Czy uwrażliwi Ukraińców na polską narrację historyczną?

Podstawowym zadaniem nowego ambasadora będzie odbudowa zaufania między Kijowem a Warszawą. Kijów nigdy nie był łatwym miejscem pracy. Przyjeżdżając tu, trzeba być bardzo zmotywowanym.

Eugeniusz Bilonożko

W grudniu 2018 r. prezydent Duda ogłosił odwołanie ambasadora Jana Piekły z dniem 31 stycznia 2019 r. (…) Kadencja ambasadora Piekły przypadła na lata 2016–2018, kiedy Polska i Ukraina zderzyły się z najostrzejszą fazą rosyjskiego natarcia w tak zwanej „wojnie pomników”. (…) Wydarzeniem, rzucającym cień na relacje ukraińsko-polskie, stało się przywrócenie dwóch posągów kamiennych lwów, stanowiących niegdyś integralną część kolumnady Pomnika Chwały na Cmentarzu Orląt Lwowskich. Montażu dokonano w grudniu 2015 r. W styczniu 2016 r. lwowska rada obwodowa zwróciła się do służb z wnioskiem o zbadanie, czy lwy „nie mają charakteru antyukraińskiego”. Warto pamiętać, że o powrót rzeźb zabiegała polska Fundacja Dziedzictwa Kulturowego oraz Towarzystwo Opieki nad Grobami Wojskowymi we Lwowie. Zezwolenie na transport i montaż posągów zostały wydane przez konserwatora miasta Lwów, panią Lilię Onyszczenko, przewodniczącą Wydziału Ochrony Środowiska historycznego miasta Lwowa, która pracuje tam od 2007 roku.

Nie wiadomo, czy pani Onyszczenko wiedziała o umowie między rządem Ukrainy i Polski z 2005 roku, w której lwy nie były wymienione jako element odbudowanego Cmentarza Orląt Lwowskich. Tak czy inaczej, od dwóch lat lwy pozostają zakryte dyktą, a sprawa jest otwarta i nadal niezałatwiona.

W październiku 2018 r. kwestia lwów wróciła. Lwowska rada obwodowa wydała oświadczenie w sprawie posągów, które nazwała „symbolem polskiej okupacji”. „Dążenie do ustawienia potajemnie pomników polskiej okupacji Lwowa trwa w momencie niszczenia ukraińskich pomników na terytorium Polski, co odbywa się za milczącą zgodą polskich władz lokalnych” – głosi oświadczenie władz Lwowa.

Na komunikat radnych odpowiedziało polskie ministerstwo spraw zagranicznych. Wiceszef MSZ Bartosz Cichocki poinformował, że polska strona zdecydowanie sprzeciwia się możliwości nielegalnego usunięcia lwów, a strona ukraińska została uprzedzona o negatywnych konsekwencjach, jakie tego typu ruch miałby dla stosunków dwustronnych. Najważniejszym skutkiem tego wydarzenia jest, że we wrześniu 2018 r. po Lwowie zaczęła krążyć plotka, że Polacy planują przyjazd w rocznicę walk o miasto i „odsłonięcie” lwów. W patriotycznym zapale radni z partii „Blok” Petra Poroszenki i „Samopomoc” Sadowego przegłosowali odezwę, gdzie padły słowa o „symbolach polskiej okupacji” na Cmentarzu Orląt Lwowskich.

Wszystko wskazuje na to, że na Ukrainie nikt nie wierzy słowom polskich dyplomatów, którzy na pewno nie mogli ukrywać albo „potajemnie” przygotowywać prowokacyjnej wizyty, mającej na celu „odsłonięcie lwów”.

Sytuacja z lwami przypomina sprawę Szczerbca na mogile Pięciu z Persenkówki, gdzie spoczęły zwłoki nieznanych żołnierzy, którzy zginęli w walkach o Lwów w 1918 roku. Ta mogiła, zajmująca czołowe miejsce na osi Pomnika Chwały, stanowi ważną część Cmentarza Orląt. Otwarcie cmentarza odbyło się w 2005 r. w obecności prezydentów Aleksandra Kwaśniewskiego i Wiktora Juszczenki. Przywrócenie temu miejscu historycznego kształtu gwarantowało porozumienie polsko-ukraińskie z 2001 r., ale protestowały przeciwko temu lokalne władze. W końcu rada miasta wyraziła zgodę, ale postawiła kilka warunków otwarcia cmentarza: że nie będzie tam historycznych figur lwów oraz napisu, w którym pojawiałoby się stwierdzenie „obrońcy Lwowa” w odniesieniu do polskich uczestników walk z Ukraińcami. W latach 2007 i 2013 lokalne władze na poziomie obwodu i rady miasta stwierdziły, że w miejscu Szczerbca na mogile Pięciu z Persenkówki miał się znaleźć krzyż (…) a napis będzie miał następującą treść: „Tu leży żołnierz polski poległy za Ojczyznę”. Ostatecznie miecz został umieszczony, ale Polacy nazwali go krzyżem.

W opinii ukraińskich ekspertów Polska realizuje strategię małych kroków i wymusza na ukraińskiej stronie ustępstwa, grając na wewnętrznych podziałach. Trudno się nie zgodzić – montaż i transport na cmentarz lwów nie mógł odbyć się bez oficjalnego i nieoficjalnego przyzwolenia prezydenta miasta Andrija Sadowego, który pewnie liczył na zdobycie politycznego kapitału.

Cały artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Wrażliwość i zaufanie” znajduje się na s. 3 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Eugeniusza Bilonożki pt. „Wrażliwość i zaufanie” na s. 3 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Poznaliśmy możliwy scenariusz Platformy na wybory. Opozycja zamierza doprowadzić do zamiany ustroju państwa

Redakcja Radia WNET dotarła do programu politycznego przygotowanego przez ekspertów dla liderów opozycji, który w myśl autorów ma zostać ogłoszony 4 czerwca na uroczystościach w Gdańsku.

 

Zdaniem większości polityków jesienne wybory do parlamentu będą jednymi z najważniejszych od początku III RP, ukierunkowując rozwoju Rzeczpospolitej na następne kilkanaście lat. Od kilku miesięcy w przestrzeni publicznej pojawiają się informacje, przekazywane przez polityków Platformy Obywatelskiej mówiące, że na zapleczu partii trwa ożywiona praca ekspercka nad programem, który przyniesie zjednoczonej opozycji zwycięstwo oraz wskaże działania rządu w pierwszych miesiącach po ewentualnym odsunięciu Prawa i Sprawiedliwości od władzy. Redakcja Radia WNET dotarła do dokumentu, który najprawdopodobniej będzie stanowił podstawę dla wystąpień programowych liderów opozycji, przygotowywanych na uroczystości 4 czerwca w Gdańsku. Autorami poniższego zarysu programowego o nazwie „Wielka Polska Obywatelska” są prof. Maciej Kisilowski prawnik, wykładowca m.in. Central European University w Budapeszcie oraz Paweł Lisiewicz były szef Gabinetu Prezydenta RP za czasów urzędowania Bronisława Komorowskiego.

 

Konkretne propozycje

Propozycje zapisane w dokumencie silnie współgrają z wcześniejszymi medialnymi wystąpieniami autorów, szczególnie prof. Kisilowskiego, oraz z propozycjami programowymi zgłaszanymi przez Platformę Obywatelską m.in. w kampanii samorządowej. Zaznaczyć jednak należy, że cały plan zapisany na łamach poniższego szkicu jest zdecydowanie dalej idący w kierunku zmiany podstawowych zasad ustroju naszego państwa, niż wszelkie wcześniejsze propozycje wysuwane przez polityków obozu zjednoczonej opozycji.

Program „Wielka Polska Obywatelska” zakłada przeprowadzenie, w ramach zbliżającej się kampanii wyborczej, zdecydowanej ofensywy programowej, która pozwoli przejąć opozycji inicjatywę i otworzyć się na nowe grupy wyborców, poprzez zaprezentowanie głębokiej zmiany ustroju państwa. Jak proponują autorzy deklaracji, opozycja powinna 4 czerwca ogłosić zapowiedź programu gruntownych zmian w Konstytucji RP, które w ogólnym zarysie mają polegać na osłabieniu centralnych instytucji państwa na rzecz tzw. „niezależnych instytucji kontroli władzy”, w szczególności sądów oraz organów samorządowych, głównie szczebla wojewódzkiego. Program ma być adresowany do wszystkich polityków i samorządowców, którzy „bezpośrednio nie brali udziału w naruszaniu porządku demokratycznego”.

Autorzy propozycji zaznaczają, że podstawowym wyzwaniem dla Platformy jest zmiana wizerunku partii „ciepłej wody w kranie”, czyli formacji niechętnej wielkim projektom modernizacyjnym. PO musi jednak przejąć inicjatywę i zaproponować własny mądry i odważny pomysł na Polskę – możemy przeczytać w dokumencie.

 

Nowa twarz Platformy

Prezentowany poniżej zapis programu zakłada, że przejęcie inicjatywy ma dokonać się dzięki ukazaniu świeżego oblicza Platformy Obywatelskiej, za sprawą przekazu dla opinii publicznej nowego programu partii. Jego fundamentem ma być propozycja głębokiej zmiany ustroju państwa, a następnie skierowanie tego pomysłu do szerokiego grona wyborców, zarówno do tych o lewicowych poglądach, jak i tych będących na politycznej szali bardziej na prawo od żelaznego elektoratu PO.

Sporo miejsca autorzy programu poświęcają kwestii bezwzględnego poszerzenia dotychczasowego elektoratu popierającego partię. W szkicu podkreślono, że nowe propozycje muszą być skierowane przede wszystkim do wahającego się i niezdecydowanego elektoratu, a nie do oczekiwań twardych zwolenników opozycji, którzy i tak nie znajdą alternatywy. Aby tak się stało, opozycja musi zerwać z narracją o przywróceniu stanu sprzed roku 2015 i zdecydowanie przejść do „nowego otwarcia”. Ma nim być właśnie reforma instytucjonalna w myśl programu „Wielskiej Polski Obywatelskiej”.

Prof. Maciej Kisilowski i Paweł Lisiewicz za podstawę swojego programu przyjmują ograniczenie władzy centralnej i przekazanie kompetencji samorządom. W myśl ich propozycji „Podkarpacie może stać się polską Bawarią, a Pomorze Polską Kalifornią” i żaden z regionów nie będzie wpływał na decyzję podejmowane w pozostałych województwach.

Zdaniem autorów deklaracji, w nurcie propozycji „Wielkiej Polski Obywatelskiej” mogliby odnaleźć się wyborcy o bardzo różnych poglądach politycznych, od lewicowców po konserwatystów, a nawet ci, któzy poglądowo wychodzą daleko poza obecne spory i pola polityczne.

Daleko idąca decentralizacja ma również obejmować kwestie światopoglądowe, takie jak związki partnerskie czy małżeństwa homoseksualne oraz adopcje dzieci przez takie pary. Symbolem głębokiej decentralizacji państwa ma być nowa forma Senatu RP, w skład którego będą wchodzić przedstawiciele marszałków województw.

Radykalne rozmontowanie instytucji centralnych i wprowadzenie swoistego „współczesnego rozbicia dzielnicowego”, zdaniem twórców niniejszej propozycji programowej, ma być złotym środkiem na „usprawnienie procesu wdrażanie reform w politykach sektorowych”. Rywalizacja między regionami w zakresie jakości służby zdrowia czy edukacji, ma być najlepszym czynnikiem usprawniającym proces podnoszenia usługi publiczne na wyższy poziom.

 

Likwidacja ministerstw

Obok zdecydowanej zmiany roli Senatu, program „Wielkiej Polski Obywatelskiej„, zakłada likwidację co najmniej dziewięciu ministerstw, których kompetencje zostaną przekazane do samorządów wojewódzkich. Eksperci Platformy Obywatelskiej zamierzają zlikwidować  następujące ministerstwa: edukacji, nauki, gospodarki, rodziny, rolnictwa czy sportu.

W dokumencie zawarta jest również mapa drogowa wprowadzania kolejnych elementów i etapó zmiany ustroju. Pierwszym krokiem, po wygranych przez PO wyborach, ma być ogłoszenie przez nowego premiera w exposé „Białej Księgi Reformy Państwa”. W dokumencie zawarta będzie lista ministerstw do decentralizacji oraz założenia nowych ustaw, które mają dalece wzmacnić samorządy. Program zakłada także zdecydowanie umocnienie sądów na szczeblu wojewódzkim To właśnie sądy mają stanowić rdzeń „Pakietu Niezależny Instytucja”, który – wedle założeń ekspektów Platformy Obywatelskiej – ma ograniczyć działania władz centralnych i regionalnych.

 

Zmiana Konstytucji

W myśl programu „Wielka Polska Obywatelska” władza centralna ma również przekazywać wszystkie podatki dochodowe dla samorządów. Zwieńczeniem programu ma być zmiana brzmienia Konstytucji RP, która ma zakładać „demontaż państwa unitarnego na rzecz wpisania istotnej roli ustrojowej województw”.

Twórcy programu zakładają także umocnienie pozycji pojedynczego obywatela w relacji z instytucjami państwa. Ma to się odbyć między innymi poprzez wprowadzenie swoistej demokracji bezpośredniej, głównie za sprawą referendów i wzmocnienia ich roli. Jednym z pomysłów ekspertów PO – prof. Macieja Kisilowskiego i Pawła Lisiewicza jest wizja przeprowadzania referendów poprzez głosowanie internetowe. Tą samą drogą obywatele mogliby zgłaszać włąsne projekt uchwał, którymi „samorząd będzie musiał się zająć„.

Poniżej prezentujemy cały zapis dokumentu, który mimo swojej dość ogólnikowej formy, a często czysto hasłowego stylu, znakomicie harmonizuje z wypowiedziami i pomysłami na przyszłość Polski prezentowanymi przez polityków opozycji.

Jak podkreślają autorzy programu,  powinien on być bazą do wystąpień najważniejszych polityków Platformy Obywatelskiej i innych formacji politycznych oraz samorządowców zaplanowanych na dzień 4 czerwca w Gdańsku.

Nawet jeżeli jest to tylko jedna z wielu propozycji programowych opracowywana dla polityków Platformy Obywatelskiej, to wskazuje drogowskaz w jakim kierunku będzie podążała wewnętrzna debata nad przyszłością Rzeczypospolitej Polskiej, po ewentualnym jesiennym zwycięstwie obozu zjednoczonej opozycji.

ŁAJ

 

„Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm” / Jan Martini, „Kurier WNET” nr 59/2019

Pod względem środowiskowo-kadrowym (a kadry, wg klasyka, są najważniejsze) istnieje pełna kontynuacja. Beneficjenci transformacji ustrojowej 1945 r. są beneficjentami transformacji ustrojowej 1989 r.

Jan Martini

Upadek czy „upadek” komunizmu?

Zbliża się 30 rocznica dnia, który pewna aktorka – blondynka – ogłosiła zakończeniem komunizmu w Polsce.

Ponieważ dzień ten został uznany przez licznych myślicieli za najbardziej znaczące wydarzenie w tysiącletniej historii Polski, z pewnością w dziesiątkach artykułów poddane zostaną szczegółowej analizie przemiany społeczne, polityczne i gospodarcze ostatnich 30 lat. Ja zaś tym razem chciałem się skupić na moim indywidualnym „trzydziestoleciu”, ze szczególnym uwzględnieniem procesu wychodzenia z „matriksu”, w którym się znalazłem – zresztą w towarzystwie milionów rodaków. Wielu z nich, „nabitych w bańkę” informacyjną, prawdopodobnie nigdy się nie wyzwoli.

Pochodząc ze środowiska niedomordowanej inteligencji lwowskiej sądziłem, że jestem odporny na miazmaty komunizmu (lwowiacy poznali komunizm w najczystszej formie 5 lat przed resztą Polski), a moja matka – historyczka – na bieżąco korygowała mi „wiedzę” zawartą w podręcznikach do historii autorstwa Heleny Michnik (z „tych” Michników). Uczyli mnie w większości przedwojenni nauczyciele, którzy oprócz przekazywania wiedzy potrafili nauczyć logicznego myślenia i rozumienia związków przyczynowo-skutkowych.

Jak dałem się uwieść red. Michnikowi i jego drużynie?

Aby odpowiedzieć na to pytanie, warto nakreślić rys historyczny. Komuniści zawsze wiedzieli, że „na początku było słowo” i doceniali wagę informacji. Jednak pod koniec lat pięćdziesiątych toporna propaganda autorstwa Żdanowa zaczęła tracić skuteczność. Dlatego polecono szefowi KGB Szelepinowi opracowanie nowej strategii informacyjnej. Nowe założenia „prop-agit” zostały zatwierdzone na jednodniowym 28 Kongresie KPZR w dniu 6 I 1961 roku jako element III Programu Partii.

Był to najważniejszy program sowieckiej partii komunistycznej, bo jego skutki wciąż trwają (jest realizowany do dziś, choć nie ma już ZSRR ani partii komunistycznej).

Zrezygnowano w nim z brutalnych represji jako nieefektywnych środków kontroli populacji, na rzecz „zarządzania postrzeganiem” i rozwoju agentury. Niepomiernie miała wzrosnąć rola funkcjonariuszy medialnych – dziennikarzy zatrudnionych przy przetwarzaniu informacji (dezinformacji) służących do manipulacji medialnych.

W Polsce w ramach nowej strategii w 1969 roku oddano do użytku Centrum Radiowo-Telewizyjne w Warszawie przy ul. Woronicza. Zgodnie z uchwałą Komitetu Centralnego PZPR, telewizja miała stać się głównym medium „umacniającym zaufanie społeczeństwa do partii i władzy ludowej”. Jednak u nas komuniści nie mieli monopolu na informację, gdyż Polacy powszechnie słuchali Radia Wolna Europa. Dzięki temu w latach osiemdziesiątych oficjalne media utraciły resztki możliwości oddziaływania na społeczeństwo i stały się kompletnie bezużyteczne jako kanał komunikacji między rządzącymi a rządzonymi. Wyrazem tego były tłumy demonstracyjnie spacerujących na ulicach o godzinie 19.30, w czasie emisji Dziennika Telewizyjnego. Aż nadszedł rok 1989, a wraz z nim zniesienie cenzury, powstanie „pierwszej niekomunistycznej gazety między Łabą a Pacyfikiem” i rozpasany pluralizm medialny.

Pluralizm dość szybko się skończył – pisma opozycyjne, nawet dobrze sprzedające się, nie były w stanie przetrwać bez reklam, których dystrybucja odbywała się przez tzw. domy mediowe, kierujące strumień pieniędzy do właściwych tytułów. Funkcjonariusze przygotowujący pierestrojkę skutecznie zabezpieczyli swój monopol informacyjny, ponieważ wiedzieli, że panowanie nad przestrzenią medialną jest niezbędne do osiągnięcia celów politycznych. Dlatego gen. Kiszczak w 1990 roku mógł mówić: „naszych przeciwników politycznych medialnie wdepczemy w ziemię”. Ale tego wówczas nie wiedzieliśmy. Ponadto błędnie sądziliśmy, że najbardziej zwalczani przez komunistów jako „ekstrema” Kuroń i Michnik są antykomunistami. Nie zorientowaliśmy się, że zwalczanie może służyć uwiarygodnieniu i to było wielkim osiągnięciem organizatorów pierestrojki.

Jako człowiek światły, w świecie bywały, nisko ceniący zaściankowość, zacofanie, parafiańszczyznę i ciasnotę horyzontów, a w dodatku będący długoletnim czytelnikiem „Tygodnika Powszechnego” (który pełnił rolę pisma koncesjonowanej opozycji), stanowiłem idealny target dla Michnika i jego kompanów.

Nic dziwnego, że wpadłem w łapy redaktora – destruktora polskiej wspólnotowości, piewcy indywidualizmu i otwartości (a pochodzącego z bardzo hermetycznego środowiska), który zajął miejsce Jerzego Urbana w roli wychowawcy Polaków. Nastąpił ciemny okres mojego życiorysu – zostałem czytelnikiem „Gazety Wyborczej” (kto nie był, niech pierwszy rzuci kamieniem). Muszę jednak stwierdzić, że antypolskie i antykatolickie trendy tego pisma były wprowadzane metodą salami, tak że czytelnicy dopiero po jakimś czasie orientowali się, dokąd prowadzi ich Redaktor. Mnie zaprowadził w szeregi Unii Wolności, partii będącej ugrupowaniem postsolidarnościowym (…) UW, zaliczana do ugrupowań centroprawicowych i określana często jako partia inteligencka, a jej członkowie opowiadali się za ideami konserwatywnymi, chrześcijańskimi, liberalnego centrum (Wikipedia o Unii Wolności).

Jako jedyny członek Zarządu Regionu Solidarności – więzień polityczny, w regionalnym oddziale Unii Wolności „robiłem” za „człowieka-legendę” i listek figowy, bo choć sporo było w UW solidarnościowców, to z czasem pojawiało się coraz więcej świeżo nawróconych komunistów (a każdy z „Gazetą Wyborczą” pod pachą). My, ludzie Solidarności, patrzyliśmy z sympatią na „synów marnotrawnych”, którzy zrozumieli swój błąd – w końcu nasz przewodniczący Balcerowicz też kiedyś był sekretarzem PZPR. Nie przeszkadzało nam, że człowiek kierujący sekretariatem regionalnym UW do niedawna zajmował analogiczne stanowisko w Komitecie Wojewódzkim PZPR. Czyż nie pogodziliśmy się „jak Polak z Polakiem” przy okrągłym, suto zastawionym stole? Kiedyś po powrocie z półrocznego kontraktu za granicą dowiedziałem się, że ów sekretarz skreślił mnie z listy członków, ponieważ zalegałem ze składkami. I tak skończyła się moja przygoda z Unią Wolności.

„Wywrotowe” książki

Likwidacja cenzury niewiele zmieniła w funkcjonowaniu mediów, w których zasadnicza cenzura odbywała się zawsze na poziomie redakcji i dlatego długo mieliśmy dalekie od pluralizmu, jednolite, przemawiające sforą Michników media. Wyjątek stanowiła skromna „Gazeta Polska” i ubożuchne „imperium medialne” ojca Rydzyka. Jednak „zarządzanie postrzeganiem” i filtrowanie informacji jest niemożliwe w dobie internetu i wolnego rynku wydawniczego. Dlatego każdy mający ciekawość świata ma szansę na wydobycie się z medialnej bańki informacyjnej, gdyż wiedza, znajomość faktów jest najlepszą szczepionką na manipulacje medialne. W miarę poznawania nowych faktów zaczynają się one układać niczym mozaika w większą całość i w końcu możemy doznać iluminacji (być może niezbędne jest także działanie Ducha Św.).

Jednak większość notorycznych czytelników „Wyborczej” nie szuka wiedzy poza gazetą, która serwuje całościowy ogląd rzeczywistości, oferując także (dla aspirujących do bycia inteligentem) rozmaite „niezbędniki inteligenta”.

Mnie wychodzenie z matriksu zajęło kilka lat, a pomogła mi w tym przypadkowo napotkana książka Stanisława Remuszki Gazeta Wyborcza – początki i okolice, totalnie zamilczana przez media – wręcz ukryta przed opinią publiczną. Remuszko był pierwszym dziennikarzem, który opisał fenomen GW i na hucznie obchodzone 10-lecie gazety zadał niewygodne pytania. Nigdzie nie mógł znaleźć wiadomości, w których zakładach karnych i w jakich okresach przebywał Adam Michnik – czołowa postać ówczesnej opozycji politycznej? Uważał, że opublikowanie źródłowej, wiarygodnej informacji o dokładnych okresach i miejscach uwięzienia Adama Michnika przez wymiar sprawiedliwości PRL definitywnie rozwiałoby pojawiające tu i ówdzie rozmaite wątpliwości i spekulacje na ten temat.

Remuszko pracował w GW od samego początku. Kiedy chciał przypomnieć listę organizacji popierających wprowadzenie stanu wojennego – sygnatariuszy PRON, takich jak ZNP, Naczelna Rada Adwokacka, Zrzeszenie Prawników Polskich, kynolodzy, filateliści i wiele innych, materiał „nie poszedł”. Widoczna była niechęć redakcji do poruszania pewnych tematów (np. „nieprawidłowości” stanu wojennego). Dziennikarz zorientował się, że gazeta nie jest ani solidarnościowa, ani opozycyjna, a jej celem jest ocieplanie wizerunku komunistów. Parasol ochronny Adama Michnika nad „ludźmi honoru” umożliwił komunistom spokojne konsumowanie owoców transformacji, a z kolei koledzy gen. Kiszczaka i „rozgrzani sędziowie” zapewniali „kryszę” nad gazetą. Przekonali się o tym ci, którzy mieli pecha znaleźć się w sporze prawnym z red. Michnikiem. Negatywne treści na temat Adama Michnika, redaktora naczelnego „Gazety Wyborczej” oraz wydawcy tej gazety Agory SA są sprzeczne z zasadami współżycia społecznego – tak orzekł 26 IX 2005 r. w pisemnym wyroku Wysoki Sąd w imieniu Rzeczpospolitej Polskiej (sygn. III C 1225, sędzia Agnieszka Matlak).

Redaktor wytoczył kilkadziesiąt procesów ludziom, którzy go krytykowali (za mowę nienawiści?), a pierwszym był… Roman Giertych. Dopiero niedawno Michnik przegrał pierwszy proces. Kończy się pewna epoka?

W roku 1989 „Gazeta” – mając monopol – weszła na rynek. Było to możliwe dzięki kontraktowi Okrągłego Stołu. Dekadę potem wpływowi ludzie „Gazety” pobrali na własność akcje Agory (w przypadku niektórych osób o wartości kilkunastu i więcej mln dolarów). (R. Bugaj) Tak się złożyło, że wśród najbardziej wpływowych ludzi GW i największych akcjonariuszy zdecydowanie nadreprezentowana jest progenitura stalinowskich funkcjonariuszy pochodzenia żydowskiego. Dlatego Stanisław Michalkiewicz nazywa „Gazetę Wyborczą” „żydowską gazetą dla Polaków”.

W czasach ponurej nocy stanu wojennego z szumów i trzasków Wolnej Europy dowiadywaliśmy się, że Michnik walczy, Michnik głoduje i nie daje się skusić wygodnym życiem na emigracji. Dlatego nie uwierzyliśmy wieściom, że redaktor pławi się w jacuzzi z Urbanem i pije z Kwaśniewskim, a na wieść, że zrezygnował z należnych mu akcji Agory, motywując to troską o swoją niezależność dziennikarską – zawyliśmy z zachwytu nad szlachetnością redaktora. Któż z nas, małych ludzi, byłby w stanie zrezygnować z 34 milionów dolarów? (Ponoć pieniądze te zagospodarowała koleżanka redaktora, p. Łuczywo, żeby się nie zmarnowały).

W dziesiątą rocznicę transformacji ustrojowej z apelem o abolicję dla autorów stanu wojennego wystąpili równocześnie Adam Michnik i Lesław Maleszka w „Gazecie Krakowskiej”. Ten konfident już po zdemaskowaniu znalazł ciepłe przytulisko w „Gazecie Wyborczej”, w której zatrudniono go „z pobudek humanitarnych”… Redaktora darzyliśmy bezgranicznym zaufaniem, toteż nie przeszkadzało nam, gdy w towarzystwie swoich kolegów o nazwiskach Kroll, Ajnenkiel, Holzer jako pierwszy człowiek zstąpił do archiwów SB, by po dwóch miesiącach wyjść i opublikować dwustronicowe sprawozdanie z badań, jakie tam prowadził. Może szukał zaginionych 3 szyfrogramów na temat swojej moskiewskiej wizyty przed rokowaniami okrągłego stołu? Był jednym z trzech ludzi (obok Urbana i Wajdy) odwiedzających Moskwę w tym czasie. Stefan Kisielewski pierwszy postawił szokującą tezę, że nie tylko Wałęsa, ale i Michnik pracuje dla Kiszczaka. Widocznie wcześniej niż inni znalazł tekst, w którym Michnik pisze o „fundamentalnej zbieżności interesów kierownictwa politycznego ZSRR, kierownictwa politycznego w Polsce i polskiej demokratycznej opozycji”.

Gazeta oprócz lokalu, telefonów, przydziału papieru otrzymała coś najcenniejszego – życzliwość ludzi, którzy właśnie „oddali władzę”. W zamian otrzymali ochronę medialną przed lustracją, dekomunizacją czy próbami karania zbrodniarzy komunistycznych.

3 lipca ʼ89 w GW ukazał się artykuł redaktora naczelnego Wasz prezydent, nasz premier, postulujący „sojusz demokratycznej opozycji z reformatorskim skrzydłem obozu władzy”, aby się wypełniło to, co było napisane w Księdze. Konkretnie w kompletnie przemilczanej książce uciekiniera z KGB, płk. Anatolija Golicyna, pt. New lies for Old, w której m. in. przewidział (w 1984 roku!) pojawienie się młodego sekretarza-reformatora (Gorbaczow), liberalizację, pojednanie z Zachodem, zjednoczenie Niemiec, zmianę nazwy ZSRR i KGB. Współczynnik trafności prognoz Golicyna wynosi 94 procent!

Odnośnie do Polski – Golicyn przewidywał przywrócenie Solidarności i powstanie „rządu koalicyjnego”, w którym znaleźliby się „konstruktywni” opozycjoniści, „reformatorzy partyjni”, katolicy oraz kilku „liberałów”. Książkę przełożono na polski w wydawnictwie Kontrwywiadu Wojskowego, ale cały nakład poszedł na przemiał, gdy stara, sprawdzona ekipa wróciła do władzy w 2007 roku. Płk Golicyn ujawnił zalecenia dla tajnych służb, by wylansowały artystów, pisarzy, hierarchów Kościoła i „autorytety moralne”. Według niego KGB od wielu lat przygotowywało wielką operację (dziś znamy ją jako „pierestrojkę”), której celem była zmiana niewydolnego systemu gospodarczego przez przyjęcie mechanizmów rynkowych.

W swojej późniejszej książce Perestroika deception (Oszustwo pierestrojki) Golicyn pisze, że jednym z najważniejszych celów było wprowadzenie w błąd ludzi Zachodu, aby nabrali przekonania, że komunizmu już nie ma i Rosja nie jest zagrożeniem. (Br. Geremek: Komunizm? Partia komunistyczna? Te rzeczy już nie istnieją). Wycofanie się Rosjan z Europy Wschodniej nie oznacza, zdaniem autora, utraty kontroli nad tym obszarem, bo pozostały tam wielkie zasoby kadrowe (np. tajni współpracownicy służb na ważnych stanowiskach).

Warto przypomnieć, że w „pierwszym niekomunistycznym” rządzie T. Mazowieckiego tylko nieliczni (np. gen. Kiszczak i gen. Siwicki) NIE byli tajnymi współpracownikami…

Zdaniem Golicyna do kontroli kraju wielkości Finlandii wystarczy 800 dobrze „rozstawionych” osób.

Inną książką, która zmieniła mój ogląd rzeczywistości, była praca Adama Frydrysiaka Solidarność w województwie koszalińskim, a w niej opis obozu internowania w Jaworzu, w wojskowym ośrodku wypoczynkowym na terenie poligonu drawskiego nad jeziorem Trzebuń. W chwili przyjazdu do Jaworza nie było wytycznych dotyczących postępowania z internowanymi, zastosowano zatem regulamin ośrodka obowiązujący wczasowiczów podczas turnusu wypoczynkowego. Niedzielną mszę odprawiał przyjeżdżający z Koszalina biskup, a Bronisław Geremek otrzymywał swój ulubiony holenderski tytoń do fajki. Przywieziono również owoce południowe: pomarańcze, banany, cytryny, ananasy. Dary przywoził również sekretarz episkopatu ks. biskup B. Dąbrowski, z którym znani opozycjoniści byli na ty. W Jaworzu zdobywali status pokrzywdzonego m. in.: Wł. Bartoszewski, A. Małachowski, T. Mazowiecki, Br. Geremek, St. Niesiołowski, B. Komorowski, A. Celiński, A. Czuma, W. Kuczyński, J. Jedlicki, A. Drawicz (TW „Kowalski”), A. Szczypiorski (TW „Mirek”), L. Maleszka (TW „Ketman”), H. Karkosza (TW „Monika”), J. Holzer (TW „Jam”). Dlaczego najgroźniejszych wrogów reżimu represjonowano (?) w lepszych warunkach?

W oddalonym o 5 km hotelu dla kadry wojskowej w Głębokiem był jeszcze jeden ośrodek internowania. Przetrzymywano tam inną elitę – najwyższych aparatczyków partyjno-rządowych PRL z E. Gierkiem i P. Jaroszewiczem na czele.

Ciekawostką może być informacja, że pani Gierkowa, przylatując z Warszawy helikopterem w odwiedziny, „podwoziła” przy okazji panią Szczypiorską – żonę „opozycjonisty”.

Tak więc decyzją jakiegoś centrum po sąsiedzku spotkały się dwie elity: odchodząca i ta, która miała być zainstalowana za 8 lat. Widać, że ekipy kierownicze III RP były dobierane z dużym wyprzedzeniem, a więc wypełniło się to, co było napisane w Księdze. Tym razem w książce Against all enemies Richarda Clarke’a – doradcy ds. bezpieczeństwa prezydentów USA – że uwiarygodnianie „dysydentów” wymaga lat. Z kolei Golicyn pisał, że dysydent mający dostęp do zachodnich środków przekazu jest „trefny”. I tu warto wspomnieć o magicznym telefonie Jacka Kuronia, przekazującym wszelkie wiadomości z kraju do szefa sekcji polskiej BBC – E. Smolara (KO „Korzec”). Waldemar Łysiak zastanawiał się, dlaczego władze po prostu nie wyłączyły Kuroniowi telefonu.

Z książki Clarke’a dowiedziałem się też, że to z inicjatywy KGB w 1975 roku zorganizowano Europejską Konferencję Bezpieczeństwa i Współpracy w Helsinkach (KBWE). Jej deklarowanym celem było rozbrojenie i „budowa wzajemnego zaufania”, ale dla sowieckich organizatorów najważniejszy był tzw. „trzeci koszyk”, dotyczący praw człowieka, gdyż umożliwił powstanie legalnej opozycji niezbędnej do „przekazania władzy” po „upadku komunizmu”. Clarke pisał, że Rosjanie równocześnie przystąpili do organizacji różnych „ruchów pokojowych”, „obrony praw człowieka” czy ekologicznych.

Internet „pełen nienawiści”

Kopalnią wiedzy na temat naszych szemranych autorytetów jest internet (jaki będzie po ACTA II – nie wiadomo). Kto zna takie ciekawostki?

  • Najważniejszy postulat strajku sierpniowego – utworzenie niezależnych związków zawodowych – został osiągnięty WBREW staraniom doradców. Przeciwstawiali się oni również tworzeniu ogólnopolskiej struktury związkowej i usiłowali dopisać w statucie związku paragraf o „kierowniczej roli PZPR”. Eksperci działali konsekwentnie na rzecz osłabienia związku.
  • Ci sami doradcy (z których żaden nie był członkiem Solidarności) odgrywali wiodącą rolę przy rokowaniach okrągłego stołu. Pięciu zaproszonych przez Kiszczaka związkowców (łącznie z Wałęsą) stanowiło tylko „decorum”.
  • Wiadomość wyszperana w archiwum KC PZPR: Rakowski zaleca sekretarzom wojewódzkim stonowanie ataków na Wałęsę „bo to nasz człowiek, podstawiony”.
  • Gdy wprowadzono stan wojenny, obradowała Komisja Krajowa Solidarności. Internowano wszystkich, ale czwórka najważniejszych potem polityków (Bujak, Frasyniuk, Borusewicz, Hall) zdołała cudownie ujść siepaczom, by „kontynuować walkę w podziemiu”. Rakowski w swoich pamiętnikach napisał, że władze wiedziały, „gdzie się ukrywa Bujak”.
  • Gen. Kiszczak do przestraszonych towarzyszy: Spokojnie, towarzysze, scenariusz okrągłego stołu napisała partia, a jego realizacja przebiega niezmiennie na warunkach przez nas dyktowanych.
  • Jacek Kuroń w wywiadzie dla rosyjskiej TV: My obradujemy w pałacu Rady Ministrów. Opozycjoniści wchodzą do pałaców władzy albo na czele zbrojnego ludu i wtedy przychodzą zabrać władzę. albo na zaproszenie władzy i tylko dlatego, że władza widocznie uważa, że sojusz z opozycją ją wzmocni.
  • Na liście Macierewicza znalazło się 66 polityków (posłów, senatorów, ministrów) uwikłanych we współpracę z komunistycznymi służbami ze wszystkich ugrupowań oprócz Porozumienia Centrum Kaczyńskiego.
  • Na naradzie ministrów spraw wewnętrznych Układu Warszawskiego w Pradze gen. Kiszczak powiedział, że JEDYNYM celem stanu wojennego była zmiana kierownictwa Solidarności – pozbycie się niewygodnych ludzi. To dlatego w 1989 roku orzeczono wygaśnięcie mandatów członkom kierownictwa Solidarności (oprócz Wałęsy!) i odtworzono związek, mianując „od góry” przywódców (w przeciwieństwie do demokratycznych wyborów „pierwszej” Solidarności). Cieszący się wciąż wielkim zaufaniem, związek był potrzebny, by żyrować reformy Balcerowicza powodujące gwałtowny spadek poziomu życia ludności.

Te więc książki i internet były podstawowymi narzędziami umożliwiającymi wyzwolenie się z wirtualnej rzeczywistości demiurga Michnika. Wiele z powyższych wiadomości już znałem i moje zaufanie do mediów „głównego nurtu” zaczynało erodować, gdy zobaczyłem wielkie, czarne ogłoszenie: „Rządzi PiS, a Polakom wstyd”. I wtedy doznałem iluminacji. Ten wściekły wykwit pedagogiki wstydu ostatecznie uwolnił mnie z niewoli medialnej.

Wówczas, w 2007 roku, nie mówiło się o „łamaniu konstytucji”, tylko o „psuciu państwa”, wspominając też, że „z nas się śmieją” (w Europie i na świecie).

Kiedyś po powrocie zza oceanu natrafiłem u znajomych na numer „Gazety Polskiej” z bardzo kompetentnym artykułem na tematy amerykańskie i od tej pory ukradkiem podczytywałem wstydliwe gazetki. Wreszcie zrobiłem to. Z pewną taką nieśmiałością i zażenowaniem kupiłem „Gazetę Polską”.

Gdzie ci komuniści?

Są w europarlamencie i wielu krajach Europy (np. w Czechach), tylko nie w Polsce, która jawi się niczym dwór Sikorskiego w Chobielinie – „strefą zdekomunizowaną” (A. Kwaśniewski: nigdy nie spotkałem żadnego komunisty). U nas nie było partii komunistycznej (jak w innych „demoludach”), tylko „robotnicza”, wskutek decyzji Stalina, ponieważ komuniści – przeciwnicy istnienia państwa polskiego – kojarzeni byli jednoznacznie z agenturą. W 1989 roku Szimon Peres podczas swojej warszawskiej wizyty zalecił, by PZPR zmieniła nazwę i wstąpiła do Międzynarodówki Socjaldemokratycznej, której był wiceprzewodniczącym. I rzeczywiście – 2 dni po sławetnym „wyprowadzeniu sztandaru” powstała Socjaldemokracja Rzeczpospolitej Polskiej z przewodniczącym A. Kwaśniewskim na czele, a na jej „rozruch” Komunistyczna Partia Związku Radzieckiego udzieliła tzw. „pożyczki moskiewskiej”. Walizkę pieniędzy Leszkowi Millerowi (na liście KE do Europarlamentu) wręczył rezydent KGB Ałganow w mieszkaniu kontaktowym SB.

Dziś towarzysze socjaldemokraci wydają się najbliżsi rasowo czystym komunistom, ale istnieje też wyraźne powinowactwo duchowe między SLD a „chrześcijańskimi demokratami” w rodzaju UW czy Platformy Obywatelskiej. Może wspólne pisanie konstytucji 1997 roku scementowało ich miłosny związek? Towarzysze z bratnich partii często głosowali identycznie w Sejmie, a na zarzuty, że partia o rodowodzie solidarnościowym głosuje jak SLD, Geremek opowiedział: nieprawdą jest, jakoby Unia Demokratyczna głosowała tak jak komuniści. Natomiast problemem Unii jest fakt, iż komuniści głosują tak jak Unia. Nie podobał im się bardzo także pomysł dekomunizacji. Postanowili więc wspólnie strzec zasad „państwa prawnego” i zaskarżyli ustawę dekomunizacyjną do Trybunału Konstytucyjnego (który ją „odrzucił w całości”). Wielokrotnie byli towarzysze Kwaśniewski i Geremek wykazali „całkowitą zgodność poglądów we wszystkich kwestiach”.

Dziś wszyscy „wrócili do korzeni” i spotkali się na listach KE do europarlamentu – chrześcijańscy demokraci, socjaliści, liberałowie, ludowcy, a także TW „Carex”, TW „Buer”, TW „Znak”, TW „Karol”, TW „Belch”. Ich jedność ideowa nie jest bynajmniej zdobyczą ostatnich czasów, bo już kilkanaście lat temu niezależnie od siebie antykomunista R. Sikorski i komunista Wł. Cimoszewicz postulowali „usunięcie z polityki raz na zawsze Kaczyńskich”. I po dziś dzień jest to najważniejszy punkt programu wszystkich odmian „komunistów reformowanych dnia czwartego” (czerwca ʼ89).

Czy komunizm upadł, czy tylko się przeobraził?

Pod względem środowiskowo-kadrowym (a kadry, wg klasyka, są najważniejsze) istnieje pełna kontynuacja i tak się złożyło, że środowisko beneficjentów transformacji ustrojowej 1945 roku jest również beneficjentem transformacji ustrojowej 1989 roku.

W historii zazwyczaj los przegranej ekipy jest ciężki – w najlepszym razie usuwają się w cień. Nasi „przegrani” z 1989 roku nie musieli się usuwać – są „jedynkami” na listach wyborczych.

Pod względem ideowym zaś sowiecki marksizm-leninizm aplikowany Zachodowi od lat pięćdziesiątych za pomocą tysięcy agentów i pożytecznych idiotów, przekształcony tam w marksizm kulturowy, niszczy społeczeństwa Europy i z flanki zachodzi Polskę. Starzy komuniści z powodzeniem implementują nowe komunistyczne trendy pod hasłami demokracji i praworządności.

Jurij Bezmienow w swoim wykładzie Jak zniszczyć państwo opisuje wojnę psychologiczną, jaką Rosja toczy przeciw zachodnim społeczeństwom. Wojna ta rozłożona jest na etapy:

  1. demoralizacja (niszczenie systemu wartości – trwający ok. 25 lat okres już się zakończył nadspodziewanym sukcesem),
  2. destabilizacja (obecnie w toku),
  3. kryzys,
  4. normalizacja, czyli przejęcie władzy przez komunistów.

Służby przeznaczają ogromną większość środków nie na szpiegostwo, lecz na dywersję ideologiczną realizowaną przy pomocy rozmaitych fundacji i „organizacji pożytku społecznego”. Zachodnie demokracje nie posiadają narzędzi prawnych pozwalających przeciwstawić się tej agresji. Dlatego Bezmienow radzi: „Trzymaj się swojej religii”, bo to najskuteczniejsza broń w wojnie psychologicznej.

Od wielu lat następuje proces przesuwania się WSZYSTKICH partii centrowych w Europie na lewo (PO już nie organizuje rekolekcji w Łagiewnikach). Czy to chęć nadążania za „duchem czasu”? A może jakaś międzynarodówka za pomocą armii Michników popycha tego ducha w pożądanym kierunku?

Chociaż do komunizmu w Polsce nikt się nie przyznaje, jednocześnie wspominany jest z nostalgią, a nawet – co stwierdziła posłanka hrabina – może imponować. Przepoczwarzony w nową formę marksizmu kulturowego, kontynuuje swoją misję destrukcji cywilizacji europejskiej. Brytyjski sowietolog Christopher Story był zdania, że rozszerzenie Unii Europejskiej umożliwiło rosyjskim służbom penetrację Zachodu choćby przez obecność wschodnioeuropejskich „zasobów kadrowych” w ciałach unijnych (np. Wł. Cimoszewicz kandydował na Sekretarza Generalnego NATO!).

Zadaniem Gorbaczowa jest wywieranie wpływu na zachodnie elity. Zajmuje się on tym od chwili przybycia do Ameryki na czele licznej delegacji w 1987 r. Gorbaczow jest prezesem tzw. Gorbachev Foundation, mającej siedzibę w San Francisco, gdzie pracują różni eksperci pod kierunkiem Hansa Grafa Hune – znanego w świecie niemieckiego eksperta. Zaangażowali się oni w projekt wyraźnie nawiązujący do pomysłu Lenina powołania superpaństwa – Forum Światowego, promując ideę rządu światowego, kontroli nad światem w imieniu ekologów. (…) Najważniejszą kwestią jest, czy w miarę szybko znajdą się ludzie zdający sobie sprawę z destrukcji systemu władzy na Zachodzie i zorientują się w mistyfikacji, której celem jest przekonanie ludzi Zachodu, że w Rosji nie ma politycznej kontynuacji ZSRR (Ch. Story dla McIlhany Report 2003).

Ciągle nie wiemy, czy komuniści są nieszkodliwym folklorem, czy groźną mafią. Obyśmy się kiedyś nie obudzili w świecie, „gdy związek nasz bratni ogarnie ludzki ród”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Upadek czy »upadek« komunizmu?” znajduje się na s. 1 i 5 majowego „Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Upadek czy »upadek« komunizmu?” na s. 1 majowego „Kuriera WNET”, nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Klaudia Jachira nowym przywódcą opozycji zamiast żałosnej figury – Schetyny/ Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

Establishment III RP, który trochę przypadkiem został oderwany od koryta, od czterech już lat nie może pojąć dlaczego. Nie umie walczyć politycznie, bo ustanowiono go w wyniku układu Okrągłego Stołu.

Na początek, zgodnie z niepisanym prawem felietonisty, pochwalę się: wygrałem te wybory! To nie było łatwe, bo musiałem zejść z góry, pokonać w czterdzieści pięć minut drogę do najbliższego lokalu wyborczego, a zanosiło się na deszcz, i wreszcie postawić krzyżyk przy nazwisku profesora Legutki z Prawa i Sprawiedliwości. Ale opłacało się, wygrałem w pięknym stylu 🙂

45:38 to wynik dużo lepszy od oczekiwanego przeze mnie i cały obóz Dobrej Zmiany. I zarazem klęska Koalicji Egzotycznej. Klęska koncepcyjna, bo udało się koalicji kilku partii przegrać bardziej niż wcześniej przegrywała sama Platforma Obywatelska. I klęska programowa, bo okazało się, że bluźnierstwa, tęczowa flaga i wyzwolona wagina jako symbol nowego bożka to za mało na program, a za dużo dla większości Polaków. Te ostatnie wybory uzmysłowiły jedną oczywistą oczywistość, nieprzyjmowaną dotychczas jedynie przez umysły zaślepionych lemingów. To, że KE nie ma żadnego programu politycznego, nie ma jakiejkolwiek oferty dla potencjalnego wyborcy. Bo prosty anty-pisizm, bez jakiejkolwiek próby racjonalizacji, był skuteczny w roku 2015 i 2016. Ale teraz mamy rok 2019, a Opozycja Totalna dalej oczekuje od swoich zwolenników ślinienia się i warczenia na samo hasło „PiS”.

I w powyższym kontekście wystąpienie młodej aktorki Klaudii Jachiry, które obejrzałem na portalu wpolityce.pl, tchnęło w moje serce nową nadzieję. Oto na naszych oczach rodzi się nowy przywódca opozycji, który nie ma jeszcze struktur i pieniędzy, ale ma program (wysłuchałem, całkiem sensowny, chociaż się z nim nie zgadzam) i zwolenników (prawie 700 000 wyświetleń w ciągu 1 dnia). Chociaż komentarze na tym portalu nie były zbyt przychylne, to chyba tylko z racji politycznego zaślepienia, jakie w ostatnich latach dominuje w Polsce niezależnie od deklarowanej opcji.

Brawo Pani Klaudio! Nie znam Pani, bo mieszkam w górach i nie mam telewizora, ale po tym jednym nagraniu stałem się Pani wielkim fanem. Przede wszystkim gratuluję odwagi. Trzeba w końcu mieć to coś, żeby jak dziecko powiedzieć: król jest nagi! Król Schetyna nie ma żadnych szat, jest nagi! Opozycja, która przegrała 4 lata temu, nie ma żadnego programu! Brawo, Pani Klaudio!

A dlaczego nie ma, to teraz spróbuję wyjaśnić. Otóż, Pani Klaudio, ona wcale nie jest opozycją. To utuczony przez lata III RP establishment, który trochę przypadkiem został oderwany od koryta. I od czterech już lat nie może pojąć dlaczego. Dlaczego pozbawiono go żerowiska pn. Polska. A nie umie walczyć politycznie, bo ustanowiono go w wyniku układu Okrągłego Stołu. To dlatego zwykli obywatele, Pani i ja, nie jesteśmy dla niego odniesieniem. To nie my decydowaliśmy o jego powołaniu do żłobu, ale tajne komunistyczne służby – sprawcza siła zewnętrzna. To dlatego jedyna oferta tego przegranego od 2015 roku obozu nie jest skierowana ani do Pani, Klaudii Jachiry, ani do mnie, Jana Kowalskiego. Jest skierowana do jedynej zewnętrznej siły sprawczej, która zdaniem opozycji, może jej zwrócić dawne żerowisko, do Komisji Europejskiej. To dlatego taka nazwa (KE) dla upadłego establishmentu III RP.

Reasumując, Pani Klaudio, proszę absolutnie nigdzie nie wyjeżdżać z naszego pięknego kraju. Rozumiem, że miała Pani złudzenia, które właśnie się rozwiały. Ale prawda, chociaż bolesna, to jednak nas wyzwala i wzmacnia. Jest Pani na tyle młoda, żeby gorycz prawdy przeżyć. A umocniona, walczyć o serca i głosy Polaków, o swoją wizję państwa.

Od kilku lat czekam na oczyszczenie polskiej sceny politycznej z oszustów udających polityków, których jedynym życiowym przesłaniem jest okradać nas wszystkich. Panią i mnie również. Od kilku lat czekam na pojawienie się prawdziwej opozycji. A żeby taka powstała, najpierw potrzebny jest charyzmatyczny przywódca, ktoś taki, jak Jarosław Kaczyński w Prawie i Sprawiedliwości. Na co słusznie zwróciła Pani uwag. A nie jakaś żałosna figura pod nazwą Schetyna, który nawet kłamać nie umie. I gołym okiem widać, że sam nie wierzy w to, co mówi.

Pani to co innego. Prosto w oczy i na temat. Pani Klaudio, tak trzymać. Jest Pani idealnym kandydatem na wodza prawdziwej opozycji. Opozycji, która sformułuje jasny program i z nim będzie walczyć o głosy Polaków. I chociaż nie mogę obiecać, że oddam na Panią głos w przyszłych wyborach, to jedno mogę przyrzec: każdego, kto nie zgadza się z programem Dobrej Zmiany, będę namawiał do głosowania na Panią i na wreszcie prawdziwą opozycję.

Pani oddany (nie)zwolennik

Jan A. Kowalski

PS. Obejrzyjcie filmik Klaudii Jachiry, zwłaszcza Wy, zwolennicy i przeciwnicy PiS, bo warto.

Mówi się, że małe dzieci nic nie pamiętają, ale to nieprawda. Pamiętam moment aresztowania mojego Ojca bardzo wyraźnie

Ojciec stracił zdrowie, majątek, ale wytrwał. Do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało.

Wanda Nadobnik

Kiedy ojca aresztowali, ja miałam cztery lata, a moja siostra trzy. Byliśmy wtedy nad morzem, na wczasach. (…) Zapamiętałam, że to było w czasie obiadu. Byliśmy w stołówce i nagle jakiś mężczyzna podszedł do niego. Ojciec powiedział nam tylko : Muszę jechać do Warszawy, bo ktoś chce się ze mną spotkać.

Pojechał z nimi i w czasie tej drogi zepsuł się samochód. Musieli go na tej drodze naprawiać i pomagał przy tym jakiś miejscowy rolnik, a że mój ojciec był namiętnym palaczem, to miał przy sobie zapałki i na pudełku napisał wiadomość: Tolu, wiozą mnie do Warszawy, chyba będę aresztowany. Napisał też adres. I faktycznie ten kawałek pudełka od zapałek trafił do Poznania, i stąd mama wiedziała, co się dzieje.

Jeszcze pamiętam, że zaraz wróciłyśmy z tych wakacji z mamą i z Zosią, moją siostrą. (…) Gdy wróciłyśmy, zobaczyłyśmy, że wszystkie pokoje w naszym mieszkaniu były już zamknięte i opieczętowane. (…) A dziadek, który pracował na uniwersytecie, natychmiast został z niego zwolniony, tzn. od razu przestał być profesorem, tylko jeszcze przez jakiś krótki czas miał wykłady z języka niemieckiego. A potem dziadka po prostu zwolniono z tej pracy, mimo że był jednym z pierwszych profesorów na Uniwersytecie w Poznaniu. (…)

Ojciec siedział w więzieniu 6 lat. Torturowany na Koszykowej, na Rakowieckiej, miał potępić Stanisława Mikołajczyka za wyjazd z kraju, „ucieczkę”, jak mówili komuniści. Mój tato nigdy tego nie zrobił. Stracił zdrowie, rodzinny majątek, ale wytrwał. Boli mnie to, że do dziś nie został w honorowy sposób zrehabilitowany, niczego nam nie oddano i nikt nigdy nie poniósł żadnej odpowiedzialności za to, co się z nim stało.

Jest to fragment wspomnień Wandy Nadobnik, córki Kazimierza Nadobnika, dziennikarki i publicystki, członka Zarządu Głównego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich; całość opublikujemy w następnym numerze „Wielkopolskiego Kuriera WNET”.

Cały artykuł Wandy Nadobnik pt. „Aresztowanie ojca” znajduje się na s. 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Wandy Nadobnik pt. „Aresztowanie ojca” na s. 5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Kazimierz Nadobnik (1913–1981) swoją bezkompromisową postawę przypłacił aresztowaniem, brutalnym śledztwem i więzieniem

Świadomie pozostał przedstawicielem tego pokolenia, wychowanego i wykształconego w odrodzonej II Rzeczypospolitej, dla którego wolność, osobista uczciwość i odwaga nie były jedynie pustymi pojęciami.

W poprzednim numerze „Wielkopolskiego Kuriera WNET” opublikowaliśmy pierwszą część szkicu biografii Kazimierza Nadobnika, jednego z przywódców powojennego Polskiego Stronnictwa Ludowego, zasłużonego szczególnie dla Wielkopolski, po 1945 roku bliskiego współpracownika Stanisława Mikołajczyka.

Jerzy Bednarek

W lutym 1956 r. w więzieniu we Wronkach z Nadobnikiem rozmawiał funkcjonariusz Wydziału III WUdsBP w Poznaniu. Celem jego wizyty była próba przekonania więźnia do tajnej współpracy z aparatem bezpieczeństwa. Nadobnik w sposób stanowczy od razu odmówił jakichkolwiek kontaktów z komunistyczną policją polityczną, twierdząc wprost, że nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Funkcjonariuszowi oświadczył, że w ramach PSL działał całkowicie legalnie, mówił też o represjach urzędów bezpieczeństwa i członków PPR wobec ludowców oraz o uzależnieniu prokuratury od służb bezpieczeństwa. Podkreślił, że aresztowano go i skazano całkowicie bezprawnie, w dodatku cały czas jest inwigilowany, a jego rodzina prześladowana. Oświadczył – jak relacjonował funkcjonariusz – „że gdyby się jeszcze raz znalazł na tej samej platformie politycznej jaką reprezentował w przeszłości, to po wyjściu z więzienia, jak poprzednio pracował na dobę 14 godzin, to wówczas pracowałby 20 godzin, gdyż robiłby to z przekonania i w słusznym celu”.

Rozczarowany nieudanym werbunkiem funkcjonariusz w podsumowaniu spotkania z Nadobnikiem odnotował: „jest on normalnym [!] stojącym na wrogiej pozycji do PRL – nie widać u niego żadnej zmiany w kierunku przekonania się o prowadzonej przez niego wrogiej działalności”.

O zwolnienie męża wielokrotnie i bezskutecznie starała się jego żona. Pisała do Bolesława Bieruta, do Przewodniczącego Rady Państwa, do Ministerstwa Obrony Narodowej, do Komitetu Centralnego PZPR, do Prezydium Rady Państwa czy do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. W kwietniu 1956 r. wysłała dramatyczny list do przewodniczącego Komitetu do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, w którym informowała o pogarszającym się stanie zdrowia męża i o tym, że ponownie został pobity w więzieniu we Wrocławiu. Funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa w bezwzględny sposób starali się wykorzystać trudną sytuację rozłączonej przez więzienie rodziny Nadobnika. Nie cofnięto się przed szantażowaniem jego żony, która sama wychowywała dwie małoletnie córki, aby nakłonić ją do współpracy z Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego.

Losem Kazimierza Nadobnika żywo przejęty był także Stanisław Mikołajczyk. Gdy dowiedział się, że we wrześniu 1955 r. odwiedzi Polskę senator John F. Kennedy, wystosował do niego specjalny telegram. Prosił w nim przyszłego prezydenta USA, żeby zainteresował się sytuacją m.in. Nadobnika, „który uwięziony, od szeregu lat przebywa w komunistycznym więzieniu”. (…)

Starania wreszcie przyniosły efekt. W wyniku amnestii kwietniowej 1956 r. Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie zmniejszył Nadobnikowi karę łączną do 8 lat więzienia. (…) 7 czerwca 1956 r. postanowieniem Wojskowego Sądu Garnizonowego został zwolniony w odbywaniu kary na okres 6 miesięcy. (…) Nadobnik od razu podjął starania, aby wykazać, że śledztwo i proces przeciwko niemu zostały sfałszowane. W połowie lipca 1956 r. skontaktował się z Józefem Wydrą, który obciążał go podczas rozprawy w 1951 r. Zażądał od niego oświadczenia dotyczącego faktycznego przebiegu śledztwa. Zdezorientowany Wydra takowe oświadczenie przygotował. (…)

Po opuszczenia więzienia w czerwcu 1956 r. (wtedy jeszcze na zasadzie zwolnienia w odbywaniu kary) szybko zetknął się z brutalną rzeczywistością dnia codziennego. Mimo bardzo dobrego wykształcenia i kwalifikacji (prawnik znający cztery języki obce) nie mógł znaleźć pracy. W arogancki sposób potraktowano go też we władzach ZSL, gdzie chciał uzyskać informację, czy partia w jakikolwiek sposób będzie pomagać zwalnianym z więzień ludowcom. Stefan Ignar, pełniący wówczas funkcję przewodniczącego Sekretariatu NKW ZSL, nie wpuścił go do swojego gabinetu i rozmawiał z nim za pośrednictwem woźnego. Stan bezradności, który go wówczas ogarnął, dobrze ilustruje korespondencja, jaką prowadził w tamtym czasie z Franciszkiem Kamińskim – byłym dowódcą Batalionów Chłopskich, zwolnionym w końcu kwietnia 1956 r. z więzienia. W jednym z listów do niego Nadobnik pisał: „Ja osobiście na razie mam dosyć tych wszystkich manewrów, kręceń.

Gdziekolwiek i w jakiejkolwiek sprawie dotychczas próbowałem coś zrobić – począwszy od spraw mieszkaniowych, zajęcia, pozbawienia stopnia oficerskiego i w ogóle ułożenia sobie życia – wszędzie ten sam mętlik, obietnice – a potem walenie po łbie, czym się da. Sądzę, że w rezultacie może z ulgą powitałbym, gdyby mnie ponownie po przerwie kary posadzili do więzienia, bo już naprawdę jestem zmęczony »wolnością«.

Po wyjściu na wolność, uznany za przedstawiciela „podziemia mikołajczykowskiego”, Kazimierz Nadobnik znalazł się w końcu 1956 r. w gronie osiemnastu działaczy ludowych intensywnie inwigilowanych przez poznańską Służbę Bezpieczeństwa i przez wiele lat pozostawał pod obserwacją. (…) Nadobnik, jako bliski współpracownik Mikołajczyka, znalazł się też w rozpracowaniu ogólnopolskim prowadzonym przez SB MSW w Warszawie i dotyczącym kontaktów krajowych ludowców z emigracyjnym PSL. (…)

Po raz ostatni Nadobnikiem Służba Bezpieczeństwa zainteresowała się, gdy na początku grudnia 1976 r. wspólnie z Jagłą urządził on w swoim mieszkaniu w Warszawie spotkanie poświęcone 10 rocznicy śmierci Mikołajczyka. Przybyło na nie 16 osób z różnych części kraju, a dyskusja, jaka się wówczas wywiązała, była w całości poświęcona politycznej roli prezesa PSL w dziejach Polski. Szczegółową informację na jej temat przekazał Służbie Bezpieczeństwa tajny współpracownik „Wiktor”, którym był Czesław Jan Poniecki – znany publicysta i działacz ludowy z Kielecczyzny.

W sierpniu 1969 r. Kazimierza Nadobnika dotknęła rodzinna tragedia. W Londynie zginęła w wypadku samochodowym jego córka Zofia, studentka V roku chemii Uniwersytetu Warszawskiego. Miała 22 lata. Central Criminal Court uniewinnił sprawcę wypadku w 1974 r., z czym Nadobnik nigdy się nie pogodził, bezskutecznie starając się o wznowienie postępowania w tej sprawie. Podejrzewał, że kolizja dwóch samochodów, w wyniku której zginęła tylko jedna osoba – jego córka – nie była dziełem przypadku.

Cały artykuł Jerzego Bednarka pt. „Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii polityka ruchu ludowego” znajduje się na s. 4–5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jerzego Bednarka pt. „Kazimierz Nadobnik (1913–1981). Szkic do biografii polityka ruchu ludowego”, na s. 4–5 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 59/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego