O niektórych naukowcach, owładniętych nawykiem aktywności i odnoszących sukcesy w stawianiu świata na głowie

Tylko klęknąć przed sobą jeszcze nie potrafią! Jakoż owładnięci legendarną pasją poznawczą – już niebawem osiągną tę pokorną pozycję na klęczkach, a być może nawet leżenia przed sobą plackiem.

Herbert Kopiec

Nomenklatura w Komitecie Nauk Pedagogicznych (KNP) Polskiej Akademii Nauk (PAN). Stan: po przełomie politycznym 1989 r. Protokół z tajnego posiedzenia (w konwencji S. Mrożka).

– Panowie! – powiedział Przewodniczący KNP – nie ma już co dłużej ukrywać. My, Komitet Nauk Pedagogicznych PAN, jesteśmy ciałem skompromitowanym.

– Od kiedy ?– zapytał rzeczowo sekretarz naukowy KNP.

– Odkąd ustąpiła cenzura i stało się możliwe publiczne wykazanie nam, jak ogłupialiśmy studentów dziennych i zaocznych oraz nauczycieli, zapewniając ich w naszych podręcznikach i publikacjach, że odnaleźliśmy klucz do urabiania/kształtowania osobowości budowniczych socjalizmu zgodnie z założeniami materializmu dialektyczno-historycznego.

– Jeśli tak – zgodził się sekretarz naukowy KNP – to jesteśmy godni najwyższego potępienia. Sprzeniewierzyliśmy się etosowi naukowemu, który nakazywał nam poszukiwać prawdy o wychowaniu.

– Właśnie – przytaknął członek Komitetu. Potępmy się i będzie spokój.

– Tym razem samokrytyka nie wystarczy. Nauczyciele i bardziej rozgarnięci studenci oczekują od nas czegoś bardziej radykalnego – wymamrotał członek Prezydium.

– A gdybyśmy swoją nikczemność potępili z całą stanowczością?

– To też już było, też za mało. Teraz trzeba radykalnie. Proponuję, abyśmy się rozwiązali.

– Co nam to da? A jak nas złapią i potępią?

– Nie ma obawy. Zawiążemy się z powrotem jako Komitet do Badania Kompromitującej Działalności Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN.

PS

Wkrótce specjalny Komitet do Badania Kompromitującej Działalności KNP PAN imienia prof. Bogdana Suchodolskiego rozpoczął działalność. Zarzuty, że jego członkowie szybciej teraz awansują w formalnych strukturach nauki niż poprzednio (zostają rektorami, doktorami honoris causa, pełnią najwyższe funkcje rządowe w resorcie szkolnictwa wyższego, wydają po kilka książek rocznie i przewodniczą wszystkiemu temu, co tolerancyjne i postępowe oraz są najaktywniejszymi uczestnikami nieustających dyskursów pedagogicznych), okazują się bezpodstawne. Spotykają ich większe splendory i zaszczyty od innych, ponieważ nikt nie posiada lepszych kwalifikacji do badania Kompromitującej Działalności Komitetu Nauk Pedagogicznych PAN niż oni.

Wymienione powody, dzięki którym członkowie Komitetu odnoszą sukcesy, nie pokazują najważniejszego. To oni pierwsi wyczuli ducha czasu i odważnie odrzucili, a nawet unieważnili bagaż konserwatywnej wiedzy, który przeszłe pokolenia zwaliły na nasze barki.

Zbyt mała jest świadomość, że „istnieje cały szereg opinii, które uznajemy za bezsporne, a które zostały starannie wszczepione do naszej zbiorowej psychiki poprzez propagandę. Ile szkody w debacie publicznej – zapytajmy – uczyniły proste jak cep konstrukcje erystyczne w rodzaju: Jesteś przeciwnikiem parad homoseksualistów? – Znaczy się, jesteś nienawistnym, opresyjnym faszystą” („Warszawska Gazeta”, sierpień 2019). Członkowie Komitetu przyjęli doktrynę postępu i odkryli kamień mądrości. Osiągnęli miażdżącą przewagę nad uwięzionymi w tradycyjnej mieszczańskiej kulturze, niewyemancypowanymi pedagogami, którzy poważnie traktują swoje powołanie. Dzięki temu w aureoli intelektualistów transformacyjnych znowu mogą już prawie wszystko. Tylko klęknąć przed sobą jeszcze nie potrafią! Jakoż można mieć nadzieję graniczącą z pewnością, że owładnięci legendarną pasją poznawczą, jak to zrobić – już niebawem osiągną tę pokorną pozycję na klęczkach, a być może nawet leżenia przed sobą plackiem. Nie muszę dodawać, że taki widok dla zacofanych osobników mojego pokroju mógłby być niebezpieczny. Całe szczęście, że nie można umrzeć z zażenowania.

Bywa, że czasem czuję się z tą moją krytyką luminarzy akademickiej pedagogiki jak ktoś, kto się pastwi nad niepełnosprawnymi… A to przecież jest nieprawdziwe. Moi oponenci są poza wszelką wątpliwość sprawni. Nie można odmówić im też sukcesów, tyle że w przeprowadzaniu lewackiej tzw. zmiany społecznej, polegającej na postawieniu świata na głowie.

Zajmują się bowiem tym, by to, co nie do pomyślenia, stało się najpierw dyskusyjne, następnie uzasadnione, a ostatecznie normalne. W takiej perspektywie sądzę, że przyszło mi się mocować ze sprawnymi akademikami – tyle że – jak to się dziś mówi – sprawnymi inaczej.

Cały artykuł Herberta Kopca pt. „Nawyk aktywności” znajduje się na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Herberta Kopca pt. „Nawyk aktywności” na s. 5 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Rzeczywistość polityczna Poznania nie sprzyja konserwatystom, ale nie wolno rezygnować z walki o zwycięstwo w wyborach

Poglądy polityczne to nie jest coś zewnętrznego, to głębokie przekonania, które powinny być zintegrowane z naszą wiarą, osobowością i muszą owocować podejmowanymi dla wspólnego dobra działaniami.

Maciej Mazurek, Przemysław Alexandrowicz

Załóżmy, że zostaje Pan senatorem. Co zamierza Pan osiągnąć?

Myślę, że w tej chwili opowiadanie przeze mnie, co chciałbym zrobić jako senator, byłoby trochę nieroztropne i mogłoby być przedmiotem złośliwych komentarzy. Szansę na wygranie wyborów tak do sejmu, jak i do senatu w skali kraju mamy bardzo dużą. Natomiast szansę na wygranie większościowych wyborów w jednomandatowym okręgu senackim w Poznaniu są bardzo niewielkie. Dlatego na Pana pytanie mogę ogólnie odpowiedzieć, że moim zadaniem jako polityka, na każdym szczeblu – lokalnym, miejskim, regionalnym czy krajowym – jest działanie na rzecz wspólnego dobra każdej z tych społeczności.

Czyli ograniczone cele w myśl zasad konserwatyzmu?

Tak. I czy robię to jako szeregowy radny miejski, czy jako przewodniczący Komisji Oświaty w poprzedniej kadencji, czy jako przewodniczący Rady Miasta, czy wreszcie jako senator w latach 2005–2007 – zawsze staram się pracować, jak mogę najlepiej.

Nie chce Pan iść szlakiem tych, którzy mają skłonność do wielkich obietnic przedwyborczych?

Polityka jest działaniem zbiorowym i grą zespołową. Muszę powiedzieć, że bawią mnie politycy, którzy opowiadają, co oni sami zrobią. W pewien sposób może to mówić kandydat na prezydenta, wójta, burmistrza.

Ustrój samorządowy jest tak skonstruowany, że jednoosobowy organ wykonawczy: prezydent, wójt, burmistrz rzeczywiście może coś osobiście forsować, w dużej mierze samodzielnie, chociaż w oparciu o urząd i o większość w radzie. Z mocy prawa podejmuje decyzje i w dużym stopniu jest samodzielny. Natomiast jeżeli pojedynczy radny miejski, radny sejmikowy czy poseł mówi, że on to i tamto sam zrobi, to ja zawsze patrzę na to z dystansem.

(…) Mamy w Polsce do czynienia z narastającym konfliktem nie tylko politycznym, ale kulturowym. Jak to napięcie osłabiać? Jakie ma Pan zdanie w tej materii?

Oczywiście należy dążyć do zmniejszenia napięcia między ludźmi, natężenia nienawistnych wypowiedzi czy osobistych konfliktów. Natomiast moim zdaniem jest bardzo dobre to, że mamy do czynienia z debatą dotyczącą spraw fundamentalnych, że stawiane są problemy najistotniejsze dla przyszłości naszego społeczeństwa. (…)

Jak katolik ma funkcjonować w demokracji parlamentarnej? Jest pan katolikiem i jasno to artykułuje.

Jestem katolikiem i to dość ortodoksyjnym i tradycyjnym w rozumieniu zadań ludzi wierzących, ojcem czwórki dzieci. Jestem też w różny sposób aktywny w środowiskach katolickich. Byłem wychowankiem duszpasterstwa ojca Jana Góry. Jestem od trzydziestu lat członkiem Klubu Inteligencji Katolickiej w Poznaniu, a od kilkunastu lat jego prezesem.

Ojciec Jan Góra miał wizję pełnej, ukształtowanej i zintegrowanej osobowości człowieka wierzącego. Można by ją streścić następująco: jeżeli jestem człowiekiem wierzącym, to wiele rzeczy z tego wynika – dla mnie, dla mojego rozwoju duchowego, dla moich obowiązków moralnych wobec Pana Boga, dla mojej rodziny, dla moich najbliższych, dla mojego środowiska pracy, dla mojej miejscowości i wreszcie dla mojej ojczyzny.

Rozmowa Macieja Mazurka z Przemysławem Alexandrowiczem pt. „Polityka jest grą zespołową” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Rozmowa Macieja Mazurka z Przemysławem Alexandrowiczem pt. „Polityka jest grą zespołową” na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwolenników rozdawnictwa i grabieży jest z grubsza tyle samo / Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 63/2019

Przegrana to w dziedzinie ekonomicznej powrót okradania narodu, w ideowej – homoterror, poniewieranie godności narodowej i walka z Kościołem, a w politycznej – większa zależność od sił zewnętrznych.

Jan Martini

O wyższości rozdawnictwa nad grabieżą

Wydawać by się mogło, że teza zawarta w tytule jest oczywista i niewymagająca uzasadnienia. Jednak sondaże przedwyborcze temu przeczą – zwolenników rozdawnictwa i grabieży jest z grubsza tyle samo (z lekkim wskazaniem na grabież).

Nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak jest. Zresztą trudnych pytań, na które nie znajdowaliśmy sensownych wyjaśnień w III RP, było sporo. Na przykład długo nie mogliśmy zrozumieć, dlaczego Amerykanie przeforsowali na prezydenta Jaruzelskiego i byli przeciwni rozwiązaniu SB (nawet rozwiązanie WSI w 2007 roku spotkało się z amerykańską dezaprobatą, jako samowolka i brak subordynacji). Dopiero po latach uzyskaliśmy odpowiedź, która była tak prosta, że aż dziw bierze, że nikt z nas – antykomunistów – na to nie wpadł. Wyjaśnień udzielił w swoich wspomnieniach George Bush, opisując spotkanie z gen. Jaruzelskim: „Powiedziałem, że jego odmowa kandydowania może mimo woli doprowadzić do groźnego w skutkach braku stabilności i nalegałem, aby przemyślał ponownie swoją decyzję. Zakrawało to na ironię, że amerykański prezydent usiłuje skłonić przywódcę komunistycznego do ubiegania się o urząd publiczny”.

A tak amerykańskie zaangażowanie w „budowę polskiej demokracji” tłumaczył Janusz Onyszkiewicz: „Amerykanie prosili nas, żebyśmy za bardzo nie »kołysali tą łódką«. Apelowali o ograniczanie się w radykalizmie pomysłów. Oni po prostu się bali, że jeśli posuniemy się za daleko w Polsce, to wówczas proces demokratycznych zmian może się załamać w Rosji. A im bardzo zależało, żeby Gorbaczow kontynuował swoje działania”.

Amerykanie „na odcinku” rosyjskim nie osiągnęli nic, my natomiast skutki ich działań odczuwamy do dziś. W wyborach 1989 roku na komunistów głosowało ok. 20% ludzi – dziś, po „wzmacnianiu lewej nóżki” przez Wałęsę i trzydziestoletniej pracy Michnika nad polskimi mózgami – na „internacjonalistów proletariackich” w różnych odmianach (lewicowców, liberałów, chadeków, ludowców, antysystemowców) jest skłonna głosować połowa elektoratu.

Mimo widocznego wzrostu zamożności, świetnych efektów gospodarczych, poszerzenia zakresu wolności (sami decydujemy, kiedy posłać dzieci do szkoły czy przejść na emeryturę), likwidacji ubóstwa wśród dzieci, podwojenia rezerw złota, zamiany wieczystej dzierżawy na własność, zmniejszenia typowego dla krajów trzeciego świata rozziewu między najbogatszymi a najbiedniejszymi – miliony ludzi uważają, że jakaś inna ekipa rządziłaby skuteczniej.

Pomijając rytualne ataki ze strony opozycji i wrogich mediów, słów krytyki nie szczędzą (i czasem mają rację!) także ludzie strony niepodległościowej. Nie uwzględniają oni jednak istotnego faktu – otóż nasza obecna niepodległość znacząco różni się od tej przedwojennej. Wtedy odrodziliśmy się dzięki decyzjom aliantów, ale mieliśmy też „wkład własny” – siłę zbrojną zdolną walczyć o granice i obronić kraj. Wbrew oficjalnej narracji, to nie cherlawe strajki 1988 roku (według A. Gwiazdy odgórnie sprowokowane) skłoniły komunistów do „oddania władzy”, ale sytuacja międzynarodowa związana ze zjednoczeniem Niemiec. Dzisiejsza niepodległość ma konkretne ograniczenia, gdyż jest wynikiem decyzji zewnętrznych i musi uwzględniać interesy „wysokich umawiających się stron” (pomijając już bariery wynikające z członkostwa w UE).

Po 1945 roku alianci gwarantowali w Polsce „wolne wybory” z zastrzeżeniem, że wyłoniony rząd musi być przyjazny ZSRR. Po 1989 roku „mocarstwa sprzymierzone” również wymogły na Polsce szereg warunków, jako że niepodległość ma swoją cenę.

Uzgodniono, że między Rosją a Niemcami ma powstać strefa buforowa, czyli „państwo teoretyczne” nieprowadzące polityki zagranicznej, bez przemysłu i sił zbrojnych, administrowane przez ludzi gwarantujących interesy zewnętrznych decydentów. Rosjanie zastrzegli sobie brak reprywatyzacji, Niemcy likwidację polskiej gospodarki morskiej, sojusznicy naszych sojuszników wymogli rodzaj „eksterytorialności” obozu Auschwitz.

(Później podobny status – iluzoryczny nadzór państwa polskiego ograniczony do finansowania – rozciągnięto także na Centrum Badań nad Zagładą Żydów PAN oraz muzeum „Polin”). Ale najważniejszą sprawą były kadry administrujące Polską. Problemy, jakie mogą napotkać te kadry, jasno zdefiniował Br. Geremek: „Populizm i demagogia są największym zagrożeniem dla młodych demokracji w Europie Środkowo-Wschodniej”. Podobnie zresztą jak „uczucia narodowe (…) mimo że niebezpieczeństwo istnieje, jesteśmy czujni i będziemy umieli stawić mu czoła”, aby nie zaistniała sytuacja, w której „pierwszy lepszy może sięgnąć po władzę”.

W praktyce oznaczało to kontynuację sprawowania władzy przez komunistyczne elity i ludzi przez nich „autoryzowanych”. Mimo pozornie „domkniętego” systemu („wolne” media propagujące tylko „słuszne” treści, sądownictwo niepodlegające żadnej kontroli wyborczej, komisje wyborcze szkolone w Moskwie), zdarzały się „wypadki przy pracy” i czasem „pierwszy lepszy sięgnął po władzę”. W pierwszych wolnych wyborach na Węgrzech zwycięstwo odniosła partia prawicowa, której przywódca József Antall został premierem. Jednak międzynarodowe uzgodnienia musiały być inne, bo wkrótce do Budapesztu przyjechała grupa bankierów amerykańskich z żądaniem, by połowa ministrów pochodziła ze Związku Wolnych Demokratów (siostrzana partia Unii Wolności, kontrolowana przez czerwone dynastie i mniejszość żydowską). Narzucono też prezydenta i polecono, by nie zmieniać starych, komunistycznych szefów radia i telewizji. W obliczu groźby wycofania kapitału z banków premier uległ naciskom, co Węgrzy przyjęli jako „zdradę Antalla”. Obecnie przeważa pogląd, że Antall powinien się zwrócić do narodu i poinformować o zaistniałej sytuacji. Stało się inaczej, a konsekwencją było 20 zmarnowanych lat, podczas których „rozkradziono wszystko, co było cięższe od powietrza” (słowa V. Orbána).

Dziś również jesteśmy świadkami wspólnej akcji zainteresowanych graczy. W czerwcu 2019 r. dokonano „resetu” rządu w Mołdawii. Do Kiszyniowa przyjechali Dmitrij Kozak – rosyjski wicepremier, Bradley Freden (doradca rządu USA ds. Europy Wschodniej) i Johannes Hahn – unijny komisarz ds. rozszerzenia Unii. Ustalono, że urząd prezydenta i władze parlamentarne pozostaną pod kontrolą Rosji, premierem zaś będzie Maja Sandu – funkcjonariuszka Banku Światowego. Nie można wszystkiego pozostawiać ślepym siłom demokracji…

Wyjątkowość PiS-u

Lata temu, podczas rejsu na Alaskę miałem okazję spotykać się często z australijskim milionerem Ryszardem Oparą. Kojarzony z WSI pan Opara (prywatnie przemiły człowiek) jest dobrze poinformowany, gdyż służba ta była głównym organizatorem pierestrojki w Polsce. Podczas, gdy „sąsiedzi” (w branżowym żargonie służby cywilne) zajmowali się budową „społeczeństwa obywatelskiego” – meblowaniem sceny politycznej, wytwarzaniem polityków i zakładaniem partii, „wojskówka” była odpowiedzialna za transformację ustrojową i tworzenie kapitalizmu. Podczas rozmowy o partiach dowiedziałem się, że „za PO stoją potężne pieniądze”, PSL dysponuje „gigantycznymi pieniędzmi”, postkomuniści z SLD mają „ogromne pieniądze”. Na moje pytanie o PiS padła lekceważąca odpowiedź – „to dziady”; i ta informacja ostatecznie przekonała mnie do tej partii.

Podczas pierwszych wolnych wyborów służby wprowadziły do Sejmu 66 agentów. Gdyby znajdowali się na jednej liście – wygraliby wybory (zwycięska Unia Demokratyczna miała 62 mandaty). Byli oni równomiernie rozrzuceni po wszystkich partiach z WYJĄTKIEM Porozumienia Centrum Jarosława Kaczyńskiego. Wśród 44 posłów tej partii nie było żadnego agenta!

Partia ta zatem nie tylko NIE była założona przez służby, ale i nie dała się zdalnie sterować. Z tych powodów była od zarania swego istnienia furiacko atakowana przez media. Sam Kaczyński – twórca PC i późniejszego PiS – stał się obok Pinocheta, Amina i Kadafiego naczelnym „czarnym ludem” polityki („Le Soir”: „świat odetchnął z ulgą – skrajny nacjonalista Jarosław Kaczyński nie został prezydentem”). Jest on najbardziej znienawidzoną postacią polskiej sceny politycznej, we wszystkich rankingach niezmiennie wygrywa w kategorii „polityka, któremu najmniej ufają Polacy”. Przez 30 lat „przyjął na klatę” tony hejtu gęstego jak smoła, równocześnie będąc analitykiem niezwykle trafnie diagnozującym sytuację.

Kaczyński już w latach 90. intuicyjnie wyczuł to, czego my dowiedzieliśmy się dopiero w 2017 roku dzięki pracy J. Targalskiego Służby specjalne i pierestrojka (Rola służb specjalnych i ich agentur w demontażu komunizmu w Europie sowieckiej). „Naczelnik” zdaje sobie sprawę, że żyjemy w jednym z najbardziej niebezpiecznych rejonów świata („europejski teatr działań wojennych”), a obecny (całkiem spory) zakres naszej niezależności jest wynikiem długich, trudnych rokowań i kompromisu Sił Mających Możliwości Decyzyjne. Ten swoisty „koncert mocarstw” nie przewidywał jednak polskiej podmiotowości. Kaczyński, balansując na cienkiej linie i starając się nie zakłócić chwiejnej równowagi, próbuje powiększać obszar naszej niepodległości, wykorzystując wszelkie rozbieżności między „decydentami”. To dlatego na wszelkie afronty natychmiast „nadstawiamy drugi policzek”, a nasza policja jest najłagodniejsza na świecie.

Wydawać by się mogło, że rząd czyni wiele, aby uniknąć wszelkich napięć. Mimo to postępowi naukowcy twierdzą, że rząd przyjął metodę „zarządzania przez konflikt” (socjolog dr Flis: „PiS przez ostatnie trzy lata raczej podgrzewało napięcia w kraju, niż je rozładowywało”). Zupełnie odwrotnie postrzega sytuację konserwatywny recenzent działań PiS: „wyprzedaż wartości na rzecz czystego, bezideowego technokratyzmu, jałowego trwania u władzy (…) PiS podzieli los zachodnioeuropejskich formacji jakże nieudolnie imitujących prawicę… a lewactwo, nieniepokojone, dokończy swą rewolucję z poziomu samorządów, sądów, kultury, mediów. Kompletny brak asertywności obecnej władzy jest efektem przyjęcia taktyki umizgów do centrowego elektoratu (z natury pacyfistycznego, aideowego i bardzo labilnego etycznie). Zrozumiała więc staje się taktyka daleko idących kompromisów i uników, ale powoduje to niebywałą eskalację agresji i bezczelności drugiej strony, co owocuje lawiną oczywistych prowokacji! W państwie teoretycznie rządzonym przez konserwatystów lewactwo hula sobie, upewnione poczuciem absolutnej bezkarności, świadome naszego autoparaliżu, kompletnej bezsilności”.

Trudne pytania

Niewątpliwie partia rządząca ma problem komunikacyjny z elektoratem. Rząd polski nie ma swego organu prasowego ani nawet liczącego się życzliwego dziennika.

Pozostaje telewizja, ta zaś dociera tylko do ludzi starszych. Na internet nie ma co liczyć, gdyż potentaci internetowi, nie czekając na implementację Acta II, wzięli sprawę w swoje postępowe ręce, stosując cenzurę pod hasłem „zwalczania mowy nienawiści” (D. Tusk: „Internet jest nasz”).

Wiemy, że referendum aborcyjne w Irlandii wygrał Mark Zuckerberg, blokując strony „proliferów”. Obserwujemy także wzmożoną aktywność trolli na portalach niepodległościowych:

„Tragedią dla Polski jest trwanie tej władzy nie zaś jej zmiana, juz gorzej byc zreszta jak teraz w przededniu okupacji żydowskiej nie może”.

„Jedno szambo zostalo zastapione drugim szambem, a licytowanie się ktore bardziej śmierdzi jest śmieszne w obecnej sytacji kiedy losy Polski są w rekach PISowskich zaprzańcow sterowanych przez żydowstwo”.

Potencjalni zwolennicy dobrej zmiany często zadają sobie pytania, na które nie znajdują odpowiedzi, co interpretują jako ukrywanie niewygodnych prawd przed Polakami, oszukiwanie czy wręcz „zdradę PiS”. Na niektóre z tych pytań można odpowiedzieć jednym zdaniem. Inne wymagają dłuższych wyjaśnień.

  • Dlaczego nie wyrzucono z Polski aroganckich ambasadorów? Bo nie mamy dostatecznie silnej pozycji międzynarodowej.
  • Dlaczego nie wypowiedziano konwencji stambulskiej? Bo wiązałoby to się z koniecznością rezygnacji z członkostwa w Radzie Bezpieczeństwa ONZ.
  • Dlaczego nie wznowiono śledztwa w sprawie morderstwa ks. Popiełuszki? Bo szanse na ukaranie winnych są bliskie zera. Wprawdzie żyje jeszcze prokurator Witkowski (dwukrotnie odsuwany od sprawy), ale większość świadków, jak i potencjalnych oskarżonych – zmarła. Odgrzewanie sprawy nie przyniosłoby sprawiedliwości, tylko szkody polityczne (niepokoje w środowisku b. służb). Płk. Pietruszka, który niewinnie spędził 10 lat w więzieniu, kryjąc sprawców, milczy jak grób. Można by go skłonić do mówienia, np. przypiekając żelazkiem, ale polskie prawo zabrania takich metod pozyskiwania zeznań.
  • Dlaczego nie można wyjaśnić Smoleńska? Jeden z głównych architektów „ładu pojałtańskiego” – Zbigniew Brzeziński – wyraźnie powiedział, żeby przestać się zajmować tą sprawą (zagraża trwałości układu, który zmontował?) Wiemy już, że nie była to zwykła katastrofa. Dalsze drążenie tematu postawiłoby w kłopotliwym położeniu naszych sojuszników. Sytuacja jest identyczna jak ze zbrodnią katyńską. Brudną robotę wykonali Rosjanie (Putin podlegał ostracyzmowi politycznemu przez niemal rok – nikt go nie zapraszał, nikt nie odwiedzał Moskwy), ale „neutralizacja polskich nacjonalistów” wszystkim zainteresowanym była na rękę. Wygląda na to, że podobnie jak liczne dwudziestowieczne zbrodnie na Polakach, ta również nie zostanie osądzona.
  • Dlaczego aferzyści „bujają się na wolce” zamiast siedzieć? Bo mamy niezależne sądownictwo. Jest ono także niesprawne i wręcz wrogie rządzącej ekipie. Po próbie reformy środowisko zastosowało coś w rodzaju strajku włoskiego – czas rozstrzygania spraw się wydłużył, co miało udowodnić tezę, że reforma spowodowała bałagan. Możemy się tylko pocieszyć, że na Węgrzech reforma sądownictwa także się nie udała. Próba wysłania komunistycznych sędziów na wcześniejszą o 5 lat emeryturę spowodowała tak gwałtowną reakcję, że premier Orbán zrezygnował. Sędziowie całego świata wystąpili w obronie swoich kolegów, wykazując solidarność zawodową (a może także etniczną).
  • Dlaczego nie wprowadzono całkowitego zakazu aborcji? Choć zacna Kaja Godek ma moralną rację, obecnie racje polityczne są ważniejsze. Próba zaostrzenia przepisów aborcyjnych – i tak bardzo restrykcyjnych na tle Europy – spowodowałaby powszechne oburzenie całego postępowego świata. Nie trzeba dużej wyobraźni, by przewidzieć wielotysięczne „czarne marsze” w obronie „praw człowieka” i „praw reprodukcyjnych kobiet”. Skończyłoby się interwencją instytucji międzynarodowych typu TSUE i wycofaniem projektu. Taki scenariusz przerabialiśmy już kilkakrotnie. Dlatego nawet kosztem odpływu części wiernego elektoratu (np. pobożnych niewiast zasłużonych w zwycięstwie 2015 r.), rząd unika działań w tym skrajnie kłopotliwym temacie. Nic dziwnego, że opozycja chętnie wykorzystuje aktywność poczciwych „proliferów” jako cepów do okładania rządzących („mający krew na rękach” Kaczyński wygrał konkurs na „Heroda” – winnego „rzezi niewiniątek”).
  • Dlaczego nie ujawniono aneksu do raportu o rozwiązaniu WSI? Aneks zawierał ok. 10 tysięcy nazwisk beneficjentów transformacji ustrojowej – ludzi, którzy z dnia na dzień stali się kapitalistami. Zaprzyjaźniony z tym środowiskiem Sąd Najwyższy zadecydował, że dane osobowe muszą być chronione, gdyż wynika to z praw człowieka. Sąd dopuścił opublikowanie pod warunkiem „anonimizacji” (zaczernienia) nazwisk, co znacznie osłabiło wymowę dokumentu. Prace nad przystosowaniem tekstu ukończono na początku kwietnia 2010 roku. Prezydent Kaczyński miał opublikować aneks po powrocie z Katynia… Dalsze losy dokumentu są niejasne – przypuszcza się, że pośpiech, z jakim instalowała się ekipa Komorowskiego (rozpoczęła pracę w sobotę – jeszcze przed znalezieniem ciała prezydenta Kaczyńskiego – włamując się do biurek), wynikał z chęci zdobycia aneksu. Dziś, gdy wszystkie przestępstwa się przedawniły, a 3000 biznesów osób wymienionych w aneksie jest mocno osadzonych w gospodarce, publikacja posłużyłaby tylko podgrzewaniu emocji. Dlatego J. Kaczyński uznał, że ujawnianie aneksu jest niecelowe. Zresztą nie wiadomo, gdzie znajduje się sporządzony w jednym egzemplarzu dokument (w Moskwie?).
  •  I najtrudniejsze pytanie – Co z żydowskimi roszczeniami? Prawdopodobnie nasi rządzący uważają, że frontalne starcie z „przemysłem Holokaustu” przyniesie totalną klęskę, dlatego starają się odwlec sprawę. W konflikcie tym nie znajdziemy żadnych sojuszników, a gangsterzy, którzy z monetaryzowania Holokaustu uczynili sobie sposób na życie – nie odpuszczą. Pracują nad rabunkiem Polski już kilkadziesiąt lat (pierwsza książka szkalująca Polaków – Malowany ptak – ukazała się w 1965 roku) i zainwestowali setki milionów dolarów. To dlatego powstało tysiące artykułów, książek i filmów szkalujących Polaków (Izrael Singer: „Polska będzie tak długo upokarzana, dopóki nie zapłaci”). W tym celu także powstała (za nasze pieniądze!) tzw. „nowa polska szkoła historyczna”, która „naukowo” uzasadnia rzekome polskie uczestnictwo w Holokauście. Wypłacanie odszkodowań jakiejś grupie uważającej się za reprezentację wymordowanych Żydów jest totalnym zaprzeczeniem porządku prawnego. Niemniej Szwajcarzy uznali, że taniej będzie zapłacić reketierom, niż prowadzić przez dziesięciolecia batalie prawne. Zagrożeni zajęciem ich „asetów” w USA, wykpili się kwotą stanowiącą ok. kilkanaście procent żądanej sumy, ale ustanowili precedens. Dlatego Serbowie zaczęli płacić, nawet nie czekając na amerykańską ustawę 447. Dostali korzystne warunki – 950 mln dolarów w ratach rozłożonych na 15 lat. Ktokolwiek będzie rządził w Polsce, nie ucieknie od tematu. Nie ochroni nas także oddanie się „pod opiekę” Niemcom czy Rosji. Rządząca ekipa albo zapłaci „po dobroci” (taniej), albo zostanie wzięta „na huki”. Ponoć Kaczyński myśli o zapłacie 20% kontrybucji (cena okazyjna!).

„Rozdawnictwo” zagrożeniem?

Jak wykazują sondaże (czy wiarygodne?), 75% przedsiębiorców napawa obawą perspektywa drugiej kadencji PiS i z utęsknieniem oczekują oni zmiany ekipy rządzącej. Może to świadczyć zarówno o pochodzeniu naszych „kapitalistów” (komunistyczna nomenklatura?), jak i stanowić sygnał, że obciążenie fiskalne ludzi wytwarzających dochód narodowy osiągnęło maksimum.

Rządzący wiedzą, że zasadne są obawy krytycznego ekonomisty, który napisał: „Niestety ten rok, jako rok wyborczy, będzie trudny dla finansów publicznych. Wszystko przez bardzo kosztowną kiełbasę wyborczą, jaką rządzący zamierzają rzucić społeczeństwu. Szacuje się, że koszt realizacji tzw. Piątki Kaczyńskiego wyniesie ok. 40 miliardów złotych. To więcej niż roczne wpływy do budżetu z podatku dochodowego od osób prawnych (…) Tymczasem obecnie w systemie podatkowym brak jest potencjału do istotnego zwiększenia wpływów. (…) Zatem wszystko wskazuje, że realizacja przedwyborczych obietnic rządu będzie zrealizowana »na krechę«. To bardzo zła wiadomość dla nas wszystkich, gdyż wzrośnie poziom zadłużenia, a wraz z nim koszt obsługi zadłużenia. Niestety widać tu dużą niefrasobliwość przywódców Naszego Państwa, którzy patrzą w krótkiej, 4-letniej perspektywie. Obecnie mamy wciąż niezłą sytuację koniunkturalną. Dodatkowo jesteśmy beneficjentem netto transferów z UE. To optymalny moment, żeby spłacać zadłużenie. Sytuacja w najbliższych latach prawdopodobnie się pogorszy. Również środki unijne ulegną wyraźnemu zmniejszeniu. Czy faktycznie chcemy zostawić naszym dzieciom własne długi do spłacenia?”

Jednak transfery socjalne („rozdawnictwo”) mają też swą dobrą stronę – pieniądz w rękach ubogich jest najcenniejszy, bo zostaje w kraju i nakręca gospodarkę (bogaci często wyprowadzają kapitał, kupując kafelki szwajcarskie czy apartament w Portugalii). Odwoływanie się do patriotyzmu i wartości narodowych jest słabo skuteczne wobec większości populacji (obojętnej, ogłupionej antyrządowo lub istotowo wrogiej rządowi).

W sytuacji miażdżącej przewagi medialnej „sił postępu” rządowi pozostaje jedynie „w prostacki sposób kupować wyborców” w nadziei, że w sumie jest to mniejsze zło niż zaprzepaszczenie dorobku czterolecia (opozycja zapowiedziała anulowanie WSZYSTKICH ustaw).

Nie jesteśmy Singapurem, gdzie można podejmować optymalne decyzje gospodarcze – musimy liczyć się z racjami politycznymi. Można mieć rację i przegrać wybory, a racją stanu jest przedłużenie obecnej władzy o następną kadencję.

Wiemy już, czym grozi powrót do władzy „Koalicji Euroazjatyckiej”– czyli ugrupowań o różnych obliczach, ale wspólnych korzeniach. „Zlikwidujemy CBA, zlikwidujemy IPN” – to sprawy mniej istotne, lecz grozą napawa zamiar likwidacji urzędu wojewody i fragmentaryzacja kraju. Przegrana będzie oznaczać w dziedzinie ekonomicznej powrót okradania narodu, w ideowej – homoterror, poniewieranie godności narodowej i walkę z Kościołem, a w politycznej – jeszcze większą zależność od sił zewnętrznych (Julia Pitera: „Polska jest własnością całej Europy i to Europa powinna decydować o sprawach Polski, a nie rząd”). Rządzący mają też świadomość, że „miłośnicy demokracji” nie będą brali jeńców (prof. W. Sadurski: „To oczywistość, że PiS trzeba będzie zdelegalizować. Nie przez jakąś zemstę, ale jako akcja zapobiegawcza demokracji przeciw organizacji przestępczej”).

Rząd jest niewątpliwie polski – „rozdaje” Polakom, zamiast pozwolić kraść kosmopolitycznym mafiom. Wydaje się, że PiS w istniejących warunkach osiągnął bardzo wiele. Czy można było uzyskać więcej? Piłkarskie przysłowie mówi, że „gra się tak, jak przeciwnik pozwala”.

Artykuł Jana Martiniego pt. „O wyższości rozdawnictwa nad grabieżą” znajduje się na s. 5 i 7 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana Martiniego pt. „O wyższości rozdawnictwa nad grabieżą” na s. 5 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Nikt już nie wygra z Prawem i Sprawiedliwością (w nadchodzących wyborach) / Felieton sobotni Jana A. Kowalskiego

A to znaczy, że nie jest dobrze… ale nie najgorzej jest 🙂 Takie to mieszane uczucia zagościły w mojej głowie przed zbliżającymi się wyborami. Oczywiście zagłosuję kolejny już raz.

Tym razem na Elżbietę Zielińską, która przeszła z Kukiz ’15 do Prawa i Sprawiedliwości, a jest członkiem niewielkiego koła UPR w Sejmie. Zagłosuję, mając świadomość, jak małą ma szansę zostać posłem. I tego, że głosy na nią oddane zasilą partyjną listę, promując miernych ale wiernych z pierwszych miejsc. (Pamiętam, że miałem napisać o wadliwej ordynacji i napisałem… do październikowego „Kuriera WNET” – kupujcie, proszę :).

Mógłbym jeszcze nie głosować, jak robiłem przez wiele lat, ale bardzo zależy mi na wysokiej wygranej obozu Dobrej Zmiany. Na ostatecznym pokonaniu systemu Okrągłego Stołu, III RP, przez obóz IV RP, który traktuję jako towarzyszy podróży do V Rzeczypospolitej. Na pokonaniu politycznych oszustów (nawet dziś ich lider Schetyna sączył miód do moich uszu o rozwaleniu centralnego budżetu, a nie zająknął się o tym nawet, gdy rządził) przez uczciwych socjalistów. Nawet Kasprzak i Mazguła, o red. Żakowskim nie wspominając, nie wytrzymają kolejnych czterech lat rządów PiS.

I tylko dlatego nie zagłosuję ani na PSL (+Kukiz), ani na Konfederację. Choć obu tworom życzę dostania się do Sejmu z poparciem co najmniej 10%. 55% PiS, 10% PSL i 10% Konfederacja. A 25% do zagospodarowania przez KO i Lewicę. Jak Wam się taka prognoza podoba? Bo mnie bardzo.

Prawo i Sprawiedliwość mogłoby kontynuować samodzielne rządy i mogłoby wreszcie zmienić tę okropną komuszą konstytucję, która upadla nasze państwo i naród. I trzyma nas w postkomunizmie. Ale do takiej zmiany potrzebowałoby współpracy z PSL (+Kukiz) i Konfederacją. Pierwiastek wolnościowy miałby zatem realne szanse na zagoszczenie w Ustawie Najwyższej. Socjaliści z PiS musieliby zrezygnować z części władzy biurokratycznej/partyjnej na rzecz oddania części władzy decydowania o sobie obywatelom.

Dlatego apeluję przed wyborami do liderów PiS, PSL (+ Kukiz) i Konfederacji: nie okładajcie się maczugami. Nie sugerujcie przez swoich hunwejbinów agenturalności przeciwnika, ruskiej lub polińskiej. Bo jeszcze uwierzycie we własne słowa i po wyborach nie będziecie się mogli dogadać, nawet w najważniejszej sprawie, jaką jest pozbycie się resztek bolszewii i budowa  prawdziwie polskiego państwa.

Jan A. Kowalski

PS. Oczywiście, że dalej pozostaję ukrytym zwolennikiem Partii Drobnych Ciułaczy i jak tylko się uaktywni, zaraz na nią zagłosuję :).

Zginął, bo był dziennikarzem. Upamiętnienie 27 rocznicy porwania Jarosława Ziętary, do dziś niewyjaśnionego

Czy bliscy w końcu dowiedzą się, gdzie znajdują się szczątki zamordowanego dziennikarza i będą mogli po tylu latach go pochować? I bardzo ważne pytanie: Czy Jarka można było uratować z rąk oprawców?

Aleksandra Tabaczyńska

1 września przy tablicy upamiętniającej dwudziestoczteroletniego poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętarę na ulicy Kolejowej 49 spotkali się ludzie mediów z Wielkopolski oraz znajomi zamordowanego. Wśród nich Krzysztof Kaźmierczak, redakcyjny kolega Jarka. Oprócz zniczy i kwiatów przygotowano też bezpłatną broszurę autorstwa K. Kaźmierczaka, zawierającą kompendium tragicznych losów zaginionego reportera.

27 lat temu 1 września około godziny 9.00 rano młody poznański dziennikarz był widziany po raz ostatni. Wyszedł z domu przy ulicy Kolejowej 49 i według zeznań świadków w dwóch procesach toczących się w Sądzie Okręgowym w Poznaniu, wsiadł do rzekomego radiowozu i odjechał, prawdopodobnie w towarzystwie mężczyzn ubranych w mundury policji. Do redakcji „Gazety Poznańskiej”, w której pracował, nigdy nie dotarł. Do dziś nie odnaleziono ciała Ziętary, nie wiadomo też, kiedy dokładnie zginął ani kto go zabił.

W Poznaniu znajdują się dwa miejsca upamiętniające Jarosława Ziętarę. Pierwsze to ulica jego imienia, która znajduje się przy budynku, gdzie w 1992 roku mieściła się siedziba „Gazety Poznańskiej”. To miejsce pracy, do którego Ziętara nie dotarł 27 lat temu. Drugą lokalizacją jest tablica przy ulicy Kolejowej 49 na poznańskim Łazarzu. Na murze kamienicy, gdzie dziennikarz wynajmował mieszkanie, widnieje napis: „W tym domu mieszkał Jarosław Ziętara. Porwany 1 września 1992 r. Zginął, bo był dziennikarzem”.

Oba te upamiętnienia powstały z inicjatywy Komitetu Społecznego im. Jarosława Ziętary, który do dziś walczy o wyjaśnienie okoliczności śmierci reportera. Od września br., po wakacyjnej przerwie będą kontynuowane dwa procesy związane z losami Ziętary. Jeden o podżeganie do zabójstwa poznańskiego dziennikarza. O czyn ten został oskarżony były senator, twórca pierwszych kantorów wymiany walut w Polsce – Aleksander Gawronik, który nie przyznaje się do winy i czuje się niesłusznie oskarżony. W drugim procesie oskarża się Mirosława R. pseudonim „Ryba” i Dariusza L. pseudonim „Lala” – o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie Ziętary. „Ryba” i „Lala” to dwaj ochroniarze z firmy Elektromis, należącej do biznesmena Mariusza Ś., którzy przebrani za policjantów, mieli porwać dziennikarza spod jego mieszkania w Poznaniu i przekazać zabójcom. W Krakowie trwa jeszcze trzecie śledztwo, które ma ustalić, kto zabił Jarosława Ziętarę.

Trudno dziś przesądzić, czy sprawy sądowe i toczące się śledztwo wyjaśnią wszystkie niewiadome tej zbrodni. Nie wiadomo też, czy udowodnią winę oskarżonym, czy może w sposób wiarygodny oczyszczą ich z zarzutów. Czy bliscy dowiedzą się, gdzie znajdują się szczątki zamordowanego dziennikarza i będą mogli po tylu latach go pochować. I bardzo ważne pytanie: Czy Jarka można było uratować z rąk oprawców?

Oba procesy od początku roku obserwuje Centrum Monitoringu Wolności Prasy Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Zginął, bo był dziennikarzem” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Zginął, bo był dziennikarzem” na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Dlaczego Polsce potrzebna jest partia wolnorynkowa? Gdzie jest przyczyna braku takowej na naszej scenie politycznej?

Co zrobić, aby partia wolnorynkowa powstała i reprezentowała interesy osób miłujących kapitalizm, a także wolność – rozumianą jako wolność wyboru, wolność gospodarowania i wolność zawierania umów?

Artur Szczepek

Elektorat prorynkowy, wolnościowy nie ma swoich przedstawicieli w parlamencie (no może poza nielicznymi wyjątkami pojedynczych posłów, którzy zasilają większe podmioty polityczne), co przekłada się na brak realizacji ważnych dla tego środowiska postulatów, takich jak np. szeroko rozumiana deregulacja, decentralizacja państwa oraz obniżka obciążeń fiskalnych, które blokują rozkwit polskiego ducha przedsiębiorczości. Być może istnieje kilka tworów, które mienią się „wolnościowymi” – przynajmniej w sferze deklaratywnej – ale po głębszej analizie głosowań oraz rezultatach ich osiągnięć politycznych w tym zakresie narasta wobec nas, miłośników wolności, ogromny sceptycyzm. Większość liderów i osób o takich poglądach funkcjonuje na co dzień i pracuje raczej w sektorze pozarządowym, gdzie prowadzi swoje jakże ważne zadnie wykuwania kadr oraz popularyzowania wolnego rynku szczególnie pośród młodzieży i studentów. Jednak gdy zadamy sobie pytanie, kto nas reprezentuje w sejmie, jednoznacznie możemy stwierdzić, że nikt. O przyczynach tego stanu w dalszej części mojego wywodu.

Głównym powodem braku wolnorynkowej partii politycznej jest brak planu na funkcjonowanie długofalowe. Jednak to tylko wierzchołek góry lodowej.

Co sezon powstaje kolejny twór polityczny, nastawiony tylko i wyłącznie na wybory – oczywiście w krótkiej perspektywie czasowej – bez strategii, spójnego programu i przekazu. Kierowany jest przez tych samych liderów, którzy non stop robią to samo oraz popełniają te same błędy organizacyjne i wizerunkowe, a przy tym oczekują pozytywnych rezultatów – ale to się nigdy nie udało i udać nie mogło.

Kolejnym aspektem są niefortunnie zawierane sojusze, które za wszelką cenę mają wprowadzić wolnościową reprezentację do sejmu. Te sojusze dla liberalnego elektoratu są egzotyczne i nie do zaakceptowania. Zauważalny jest też brak umiejętności zarządzania zasobami ludzkimi, który wynika z braku spójnego, wewnętrznego systemu zarządzania organizacją. Dzisiaj brak mechanizmu rozliczania poszczególnych osób oraz brak klarownej drogi awansu wewnątrzpartyjnego prowadzą do patologii i rozkładu każdego ugrupowania politycznego. Tego typu organizacja powinna działać jak dobra korporacja. Sposób prowadzenia kampanii oraz oferta dla przeciętnego Kowalskiego też pozostawia wiele do życzenia. Dostrzegam jeszcze jeden problem, który dotyczy już wyborców. Stawiają oni cele i mają wymagania nie do zrealizowania przez małą, raczkującą partię. Potrzeba więcej realizmu oraz świadomości długiego marszu.

Występują też czynniki niezależne od organizacji, a do tych zalicza się negatywne nastawienie do samego liberalizmu, gdyż w dzisiejszym chaosie semantycznym liberalizm jest utożsamiany z libertynizmem oraz – niesłusznie zresztą – zarzuca mu się wszystko, co najgorsze. Dla przeciętnego wyborcy w wieku 45+ liberalizm jest synonimem wyzysku i ucisku pracownika. Do czynników zewnętrznych zaliczam też działania propagandowe dużych mediów w Polsce, kontrolowanych przez dwa główne, zwalczające się obozy polityczne.

W naszym biednym kraju występuje też duży odsetek wyborców roszczeniowych i liczących na nieustanną interwencję państwa w każdej sprawie. To nie pomaga.

Cały artykuł Artura Szczepka pt. „Potrzebna partia wolnorynkowa” znajduje się na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Artura Szczepka pt. „Potrzebna partia wolnorynkowa” na s. 4 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Hejt w internecie przetrwa wszelkie krytyki, bo okazał się skutecznym narzędziem osiągania celów politycznych

Trolla jest dość łatwo zlokalizować – nie pisze on własnych tekstów, tylko znaczną ilość komentarzy. Zna się na wszystkim i zabiera głos na każdy temat, popełnia liczne, rażące błędy językowe.

Jan Martini

Od 10 lat prowadzę blog na portalu Niepoprawni (nick Leopold) i obserwowałem licznych komentujących funkcjonariuszy, którzy mniej lub bardziej udatnie czynią zamęt na portalu i w głowach czytelników. Niektórzy przestali już być aktywni – zmarli lub zostali przeniesieni w stan spoczynku.

Ze starych, sezonowanych trolli pozostało już niewielu, ale za to pojawiła się czereda nowych, którzy łączą się w stada celem zwiększenia „siły rażenia”. Czy są to trolle nowej generacji, o zamiarze zatrudnienia których mówiła premier Kopacz?

Cechą „nowych” jest brutalizacja języka i używanie wulgaryzmów. Trolla jest dość łatwo zlokalizować – nie pisze on własnych tekstów, tylko znaczną ilość komentarzy. Zna się na wszystkim i zabiera głos na każdy temat, zawsze kończąc konkluzją – „PiS PO to samo zło”. Poza tym w rubryce „o sobie”, gdzie każdy pisze na swój temat parę słów, zostawia puste miejsce lub deklarację w rodzaju „kocha Polskę”. W swoich komentarzach trolle często popełniają rażące błędy ortograficzne, gramatyczne, stylistyczne i nie używają polskich znaków diaktrycznych, jakby sugerując, że autor komentarza jest cudzoziemcem. (…)

Uważam, że portal Niepoprawni ma pewien udział w kształtowaniu świadomości społecznej, co przyniosło znakomity rezultat w zwycięstwie „dobrej zmiany”. Tak o portalu pisał w 2017 roku, z okazji 9-lecia istnienia, jego szef – Gawrion: „Z dumą mogę powiedzieć, że byliśmy jedną z pierwszych tego rodzaju inicjatyw w polskim internecie. W czasie, gdy zakładaliśmy portal, monopol na »prawdę«, opinię i informację miały: TVN, Polsat, TVP, Onet, Wp. Wyrzucano nas z nowo powstałego komercyjnego miejsca dla blogerów – salonu24.pl. Nazywanie Bolka Bolkiem było wtedy wariactwem i niedorzecznością. Wszędzie szalała cenzura. »Gazeta Polska« była niszowym, papierowym tygodnikiem. Nikomu nie śniło się o internetowych, komercyjnych mediach typu niezależna czy wpolityce, które powstały dopiero kilka lat po nas”.

Czasy się jednak zmieniają – dziś każdy, pisząc życzliwie o rządach obecnej ekipy, może być pewny komentarzy w rodzaju: „No takiej szmiry propagandy sukcesu jedynie slusznie postepujacego PISdzielskiego nierzadu to za czasow Gomolki trudno by znalezc. Autor ma nas za kompletnych idjotow tlumaczac ten antypolski prozydowski nierzad”.

Cały felieton Jana Martiniego pt. „Trolle i hejterzy” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Felieton Jana Martiniego pt. „Trolle i hejterzy” na s. 2 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Najwyższy czas na wypracowanie polskiej strategii narodowej, gwarantującej uniezależnienie się od zagranicy

Potrzebujemy samodzielnego polskiego myślenia i polskiego rozwiązania problemów – w opozycji do niemieckiego rozwiązania dla podbijanych terytoriów, przyjętego entuzjastycznie przez rząd PO-PSL.

Jan A. Kowalski

Na czym polega elita państwowa i jaka jest jej rola w funkcjonowaniu narodu i państwa przedstawię na przykładzie Niemiec, naszego sąsiada i partnera handlowego. W napisanej w roku 2010 (drukowanej w odcinkach w „Kurierze WNET, numery 27/2016–37/2017) Wojnie, którą właśnie przegraliśmy wykazałem, w jaki sposób Niemcy wygrały światowe zawody pn. globalizacja. Dokonały tego jako jedyne państwo europejskie, przy okazji podporządkowując gospodarczo i polityczne pozostałe państwa Unii Europejskiej, stare i nowe. Dokonała tego w sposób przemyślany i zaplanowany (Agenda 2000) niemiecka elita państwowa: polityczna, społeczna i gospodarcza, przy wykorzystaniu potencjału niemieckiego państwa i narodu.

Gdy reszta Europy ocknęła się w roku 2009, przerażona wizją upadku gospodarczego i finansowego własnych państw, Niemcy jako jedyne państwo europejskie odnotowały 110-miliardową nadwyżkę finansową. (Od tego czasu Niemcy powiększają swoją przewagę aż do kwoty 250 miliardów euro za ostatnie dwa lata).

W Wojnie… wspomniałem koncepcyjną pracę Ottona Baringa, udekorowanego później najwyższymi odznaczeniami państwowymi. Nie wspomniałem o jednym: o tym, że zwykły niemiecki Schmidt dopiero w roku 2010 zorientował się, że uczestniczył w kolejnym niemieckim planie podboju Europy. I ucieszył się tak bardzo, że w roku tym po raz pierwszy liczba zwolenników euro osiągnęła przewagę nad zwolennikami starej dobrej marki, i to w stosunku 75 do 25%.

Jednak projekt pn. euro, który pozwolił Niemcom na tak ogromne zwycięstwo, właśnie wyczerpuje swoje rezerwy. Wygrać dzięki euro – czemu nie? Ale teraz, w sytuacji stagnacji gospodarczej w Europie i trudności z finansami państwowymi Francji, Hiszpanii, Portugalii, Włoch i Grecji, odpowiedzialność za każde nieniemieckie euro w żadnej mierze nie leży w interesie Niemiec. Zatem w ciągu najbliższych paru lat powinniśmy się spodziewać zmiany w narracji niemieckiej elity państwowej. Zwykłemu Niemcowi i Europejczykowi zmiana ta zostanie przedstawiona przez całkowicie zależną od tejże elity niezależną niemiecką prasę jako niemiecka narodowa konieczność i powinność. I okaże się z niej, że Niemcy naprawdę już dłużej nie są w stanie finansować projektu pn. euro. I dla dobra wszystkich Europejczyków wracają do marki. Honorując, rzecz jasna, każde wyprodukowane wcześniej euro, niemieckie euro.

Niemiecka operacja podboju Europy trwała 20 lat. Już zatem rozumiecie, drodzy Czytelnicy, skąd to moje wołanie. Nasz najlepszy premier, Mateusz Morawiecki, ogłosił właśnie przyszły rok jako pierwszy rok bez deficytu budżetowego. Co oznacza, że prawdopodobnie pierwszy raz po roku 1991 nie będziemy musieli pożyczać pieniędzy, żeby wystarczyło nam na przeżycie. Jest to ogłoszone w „naszej” prasie jako fantastyczna wiadomość. W sytuacji 300-miliardowego zagranicznego długu dolarowego, który w każdej chwili może zostać odpalony do wywołania kryzysu finansowego w naszym państwie. Mieliśmy przykład Rosji po agresji na Ukrainę, jak taka operacja może wyglądać. Jednak, w odróżnieniu od Rosji, nie mamy nafty i gazu, żeby ją przetrwać.

Nie zamierzam zbytnio czepiać się premiera Morawieckiego. Nie kradnie i próbuje dobrze zarządzać państwem; na miarę systemu, w którym funkcjonuje. W porównaniu do czasów 8-letniej smuty, gdy Platforma Obywatelska udawała, że rządzi, a kradli wszyscy krewni i znajomi królika – rzecz nie do przecenienia.

Jednak nie jesteśmy wyspą. I samo dobre rządzenie w ramach złego systemu niczego nie załatwi. Bo nasz najlepszy rząd nie steruje światowymi rynkami, giełdą w Nowym Jorku i funduszami spekulacyjnymi. Dlatego najwyższy już czas na wypracowanie polskiej strategii narodowej, gwarantującej uniezależnienie się od zagranicy, zwłaszcza od Niemiec. I na budowę polskiego bogactwa narodowego w oparciu o potencjał wewnętrzny.

W sytuacji globalnej presji i braku polskich korporacji globalnych, jako przeciwwaga i mocny gracz na rynku musi być wykorzystany polski kapitał państwowy. Kapitał spółek skarbu państwa mogący zainwestować środki potrzebne do rozwoju polskiej infrastruktury gospodarczej. Pisałem przed miesiącem o naszych emeryturach – wyzwaniu, przed jakim stoimy i jakiego nie da się obejść ani przeskoczyć. To jeden z obszarów, które jak najszybciej muszą zostać dobrze zdiagnozowane i uleczone. Kolejne dwa to zdrowie nas wszystkich i budownictwo. To trzy obszary, które dla większości z nas, nie tylko dla rządzących, wydają się być największą zmorą. Tymczasem przy umiejętnym podejściu mogą okazać się trzema filarami pod przyszłą zamożność naszego państwa.

Ulokowanie naszych oszczędności na starość w realnej gospodarce narodowej, obsługującej nasze podstawowe potrzeby życiowe, nie tylko rozwinie polską gospodarkę, ale też zapewni nam spokojną starość. Spokojną starość dzięki pomnożonym bezpiecznie oszczędnościom. A nie dzięki napłodzeniu kilku milionów Polaków, o czym wszyscy gadają, a nikt nie chce robić.

I bez szalonego planu gry na giełdzie naszą przyszłością, co proponuje się obecnie.

Jest nas prawie 40 milionów. To, że żyjemy – jemy, pijemy, jeździmy, mieszkamy, chorujemy, a nawet przechodzimy na emeryturę – może być mądrze wykorzystane do budowy naszej zamożności osobistej i państwowej. Ale musimy to zrobić sami, angażując nasze polskie mózgi i ręce, i kapitał. I tym właśnie powinna się zająć polska elita polityczna. A swoje myślenie powinna zacząć od zbadania i przygotowania odpowiedniego gruntu, w którym te filary mają zostać osadzone. Naszego polskiego gruntu. Potrzebujemy samodzielnego polskiego myślenia i polskiego rozwiązania problemów – w opozycji do niemieckiego rozwiązania dla podbijanych terytoriów, przyjętego entuzjastycznie przez poprzedni rząd (PO-PSL) jako najbardziej korzystne dla Polski, aż do wiernopoddańczego hołdu złożonego w Berlinie przez ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego.

I o taką samodzielną polską elitę narodową wołam. I na taką przed kolejnymi wyborami czekam. A że wybory tuż tuż, to zagłosuję znowu na Prawo i Sprawiedliwość; przynajmniej nie kradną.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „O polską elitę państwową wołanie przed kolejnymi wyborami” znajduje się na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „O polską elitę państwową wołanie przed kolejnymi wyborami” na s. 2 wrześniowego „Kuriera WNET”, nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców. Doktorat wdrożeniowy na temat odpiaszczania stóp!

Środowisko akademickie odważnie chowa głowy w piasek i nie zanosi się na to, aby naukowcy dokonali innowacyjnego wynalazku urządzenia do wyciągania głów akademickich z piasku i wdrożyli go w życie.

Józef Wieczorek

Przed ubiegłorocznymi wakacjami portal Nauka w Polsce informował, że „Naukowcy ułatwią nawet wyjście z plaży”, co winno skutkować wzrostem podupadającego niestety prestiżu polskich naukowców. Po wdrożeniu programu 500+ polskie plaże zapełniają się rodzinami i wynalazek, który ułatwi im wychodzenie z plaży, winien być powitany z entuzjazmem, a reforma Gowina – nieraz krytykowana – zyskać jednak zwolenników. Przecież ma ona stymulować innowacje, pod względem których wciąż pozostajemy w ogonie Europy.

Kiedy Gowin w swej reformie przeforsował doktoraty wdrożeniowe, zespół absolwentów Uniwersytetu Śląskiego, Politechniki Śląskiej oraz Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie podjął się innowacyjnego wyzwania na rzecz efektywnego rozwoju, projektując urządzenie do czyszczenia stóp dla osób opuszczających plaże. Rozwiązanie już opatentowano. Czyli sukces.

Jak wiadomo, nasze plaże są piaszczyste, mimo długotrwałego panowania komunizmu, który jest takim systemem, że i pustynie (a także plaże) może ogołocić z piasku, jak nas uczył nieoceniony Jan Pietrzak (mimo, że nie profesor, a nawet nie doktor). Nam się udało, na naszych plażach piasek jeszcze jest (choć nie zawsze czysty) i może dlatego wielu (także profesorów) uważa, że czego jak czego, ale komunizmu to u nas nie było. Jasne, jakby był, to piasku na plażach byśmy przecież nie mieli. Ale skoro piasek jest, a my na plaże wchodzimy, to nasze stopy mogą się nim oblepić, co, rzecz jasna, w życiu pozaplażowym bywa niewygodne.

W PRL-u wielu plażowiczów oczyszczało stopy z piasku ręcznie, szczególnie ci, którym sylwetka umożliwiała schylanie się. Ale wzrost dobrobytu w III RP spowodował, że wielu plażowiczów nosi brzuchy opadające aż do stóp i schylić się tak nisko nie mają szans, a sam brzuch ich nie wyczyści. Gdzieniegdzie stosowano zatem urządzenia wykorzystujące strumień wody pod ciśnieniem, którym nawet największe grubasy są w stanie obmyć swoje stopy po opuszczeniu plaży.

„Rozwiązanie to jest jednak nieekologiczne i kosztochłonne, wiąże się bowiem ze znacznym zużyciem czystej wody, wymaga też zastosowania odpowiedniej infrastruktury doprowadzającej ją do urządzenia” – tak krytycznie oceniają istniejący przez lata stan rzeczy naukowcy, którzy zaprojektowali innowacyjny wynalazek – urządzenie, w którym „niskociśnieniowy strumień powietrza dokładnie oczyści stopy plażowiczów z piasku oraz innych zanieczyszczeń”.

I dalej:

„Urządzenie składa się z podestu z wbudowaną komorą czyszczenia oraz siedziskiem ułatwiającym wykonanie czynności przez osobę korzystającą z tego rozwiązania. Komora czyszczenia wyposażona jest w zestaw co najmniej sześciu dysz zasilanych niskociśnieniowym strumieniem powietrza i zakończonych silikonowymi fibrylami ułatwiającymi oczyszczanie stóp”.

Jak widać, technologicznie urządzenie jest bez zarzutu, a siedzisko niezbędne dla czyszczącego stopy umożliwia ich oczyszczenie nawet przez grubasów mających problemy z pochylaniem się nad swoim poplażowym losem. Zalety opatentowanego urządzenia podnosiła także „Gazeta Lekarska”, jako że „umożliwi także dezynfekcję stóp osób przebywających np. na basenie”. Urządzenie jest jednak spore, więc niezbędna jest przyczepa do samochodu, ale tych przynajmniej już nie trzeba innowacyjnie wynajdywać.

Korzyści z wynalazku poplażowego urządzenia winny być wszechstronne. Bo i plażowicze będą mogli wrócić z plaż bez piasku na stopach, więc nic nie będzie ich uwierało w życiu miejskim, a i wynalazcy po odniesionym sukcesie mogą liczyć po wakacjach na wręczenie im wdrożeniowych doktoratów, które ministerstwo niewątpliwie im przygotuje, jak tylko sobie stopy oczyści z piasku.

Korzyść dla uczelni będzie też znaczna, bo krzywa doktorska im wzrośnie i utrzymają, a nawet podniosą swoje kategorie mierzone ilością stopni i tytułów naukowych, wdrożeniowych w szczególności.

Niestety podczas krótkiej wizyty na plaży w roku ubiegłym i w tym nie zauważyłem ani jednego takiego urządzenia na polskich plażach. Sądziłem, że ze względu na doniosłość wynalazku może takie urządzenia zostaną zastosowane na innych plażach – niekiedy także piaszczystych – bardziej postępowych krajów Wspólnoty Europejskiej. W końcu kooperacja wspólnotowa jest coraz lepsza.

Kilka godzin w tym roku przebywałem na jednej z plaż włoskich, także piaszczystej, bo mimo okresowego zauroczenia postępową ideologią niemałej części Włochów, komunizmu w tym kraju nie zainstalowano i piasku na przedpolu Apeninów, na brzegach adriatyckich nie brakuje. Piasek ten, podobnie jak piasek plaż bałtyckich, przyczepia się do nóg, ale stosowania polskiego wynalazku do ich odpiaszczenia nie zauważyłem. Ludziska po prostu obmywają nogi wodą z zainstalowanych kranów plażowych i udają się na ulubioną pizzę czy kawę.

Cały artykuł Józefa Wieczorka pt. „Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców” znajduje się na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Jak wychodzić z plaży, czyli innowacyjne wynalazki polskich naukowców” na s. 12 wrześniowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej, ale to kompetencje i osiągnięcia powinny decydować, a nie antyszambrowanie

Należę do najaktywniejszych legislacyjnie posłów obecnej kadencji. Moje miejsce na liście to sygnał dla innych, że nie warto zajmować się poprawą jakości naszego prawa, bo nie będzie to docenione.

Jolanta Hajdasz, Bartłomiej Wróblewski

Z jakimi uczuciami startuje się do Sejmu z szóstego miejsca na liście?

Szóste miejsce na liście ma swoje dobre i złe strony, ale przyzwyczaiłem się do ciężkiej pracy. Już w 2015 r. nauczyłem się, że to nie numer na liście liczy się najbardziej, tylko kandydat, jego program i jego osobiste zaangażowanie.

Wtedy miał Pan 11 miejsce na liście i mimo to zdobył Pan dla Prawa i Sprawiedliwości jeden z trzech mandatów w Poznaniu.

Cztery lata temu miałem drugi wynik na liście. Zaufało mi ponad 14 tysięcy osób. Liczę na nich także w tym roku. Mam nadzieję, że praca organiczna, którą prowadzę w Wielkopolsce, przyniesie dodatkowe owoce. Przyznam także, że zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej. Ale trzeba jednak dodać, że taka sytuacja ma także istotne negatywne konsekwencje. Należę do najbardziej aktywnych legislacyjnie posłów tej kończącej się kadencji, więc to moje miejsce na liście to sygnał dla innych, że nie warto zajmować się poprawą jakości naszego prawa, bo później wcale nie będzie to jakoś specjalnie docenione. Równie niepokojący jest aspekt polityczny. W Poznaniu i aglomeracji poznańskiej PiS jest w trudnej sytuacji, bo dominuje u nas żywioł lewicowo-liberalny. I sytuacja się w ostatnich latach pogarsza.

Jeśli najbardziej aktywny poseł w Wielkopolsce, jak dość powszechnie jestem określany, parlamentarzysta, który rzuca wyzwanie Platformie Obywatelskiej, dostaje szóste miejsce na liście, jest to sygnał dla naszych radnych wszystkich szczebli, że to nie praca, a inne czynniki decydują o awansach.

Tak nie powinno być. To praca, kompetencje i osiągnięcia powinny być decydujące, antyszambrowanie mniej. (…)

Którymi sprawami spośród tych, jakimi się Pan zajmował, jest Pan najbardziej usatysfakcjonowany? Co jest taką dobrze wykonaną pracą, która przyniosła efekty?

Są cztery obszary, w których byłem mocno zaangażowany. To sprawy ideowe, które są fundamentem naszej państwowości i naszej cywilizacji. Najważniejszą dla mnie sprawą było przygotowanie i złożenie wraz z 107 koleżankami i kolegami posłami wniosku do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zbadania konstytucyjności aborcji eugenicznej. Ten wniosek jest w Trybunale od października 2017 r. i nadal czekamy na wyrok. Drugi to praca legislacyjna w Sejmie. Mam satysfakcję, że należałem do najbardziej aktywnych posłów.

To prawda; aż 39 razy był Pan posłem sprawozdawcą, co sytuuje Pana na szóstym miejscu spośród 460 posłów… To bardzo dobry wynik.

Było wiele ważnych ustaw, w uchwalenie których bezpośrednio się zaangażowałem, w tym m.in. o rejestrze pedofilów, o osobach represjonowanych w czasach PRL, o darmowej pomocy prawnej. Włączyłem się w prace nad nowelizacją kodeksu postępowania administracyjnego, postępowania karnego czy ustawy o ustroju sądów powszechnych. Przypomnę tylko, iż była to jedyna ustawa z pakietu ustaw sądowych, której 2 lata temu nie zawetował prezydent Andrzej Duda.

Trzeci obszar to sprawy związane z pracą w zakresie dyplomacji parlamentarnej. Byłem m.in. przewodniczącym polsko-niemieckiej grupy parlamentarnej i wiceprzewodniczącym polsko-brytyjskiej grupy parlamentarnej. Staraliśmy się wzmocnić naszą pozycję, utrzymując dobre relacje z parlamentami z tych państw. Czwarty obszar to praca na terenie mojego okręgu wyborczego, gdzie po wyborach 2015 r. poważnie potraktowałem hasło rzucone przez prezydenta Dudę o pomocy prawnej dla obywateli. (…) Łącznie przez te nasze biura przewinęło się około 7 tysięcy osób. Ta część pracy przyniosła mi bardzo dużo satysfakcji.

Cały wywiad Jolanty Hajdasz z posłem Bartłomiejem Wróblewskim pt. „Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej” znajduje się na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com.

 


„Kurier WNET”, „Śląski Kurier WNET” i „Wielkopolski Kurier WNET” są dostępne w jednym wydaniu w całej Polsce w kioskach sieci RUCH, Kolporter i Garmond Press oraz w Empikach, a także co sobota na Jarmarkach WNET w Warszawie przy ul. Emilii Plater 29 (na tyłach hotelu Marriott), w godzinach 9–15.

Wersja elektroniczna aktualnego numeru „Kuriera WNET” jest do nabycia pod adresem gumroad.com. W cenie 4,5 zł otrzymujemy ogólnopolskie wydanie „Kuriera WNET” wraz z wydaniami regionalnymi, czyli 40 stron dobrego czytania dużego (pod każdym względem) formatu. Tyle samo stron w prenumeracie na www.kurierwnet.pl.

Wywiad Jolanty Hajdasz z posłem Bartłomiejem Wróblewskim pt. „Zwycięstwo z dalszego miejsca smakuje lepiej” na s. 3 wrześniowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 63/2019, gumroad.com

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego