Walka o zachowanie pierwotnego charakteru Parku Joradana w Krakowie / Józef Wieczorek, „Śląski Kurier WNET” 83/2021

W Parku Krakowskim jest strefa dla dzieci, a także strefa z licznymi rzeźbami, większa niż w Parku Jordana. Nikt tego nie kontestuje, może dlatego, że rzeźby nie kojarzą się z patriotyzmem.

Józef Wieczorek

Powrót demonów PRL do patriotycznego Parku Jordana

Park Jordana od ponad 100 lat służy mieszkańcom Krakowa i nie tylko. Założony jeszcze pod zaborami, w roku 1888 przez dr. Henryka Jordana, wybitnego lekarza, wielkiego społecznika i patriotę, łączył funkcje zdrowotne, wypoczynkowe, zabawowe, z krzewieniem postaw patriotycznych wśród dzieci, jak i starszych mieszkańców. Przetrwał do dziś, mimo zniszczeń okupacyjnych także historycznych pomników wielkich Polaków, wśród których, rzecz jasna, nie mogli się przechadzać „ubermensche” (park był „Nur für Deutsche”).

W czasach PRL

W czasach komunistycznych, w 1958 r., w 50 rocznicę śmierci doktora, powstało Towarzystwo Parku im. dr. Henryka Jordana, dla kultywowania działalności swojego imiennika. Nacisk kładziono głównie na funkcje zabawowe i nie kontynuowano budowy pomników wielkich Polaków, których tylko część, ocalona przed barbarzyńcami, została ustawiona w parku.

Ale i w PRL pomniki nieraz były dewastowane przez wandali i głównie przy takich okazjach prasa o nich wspominała. W 1967 r. zlikwidowano stary pawilon „Jordanówki” stojący w parku, pełniący funkcje gastronomiczne i edukacyjne, bo ludowe władze Krakowa raził jego przedwojenny wygląd. O likwidacji nie poinformowano nawet Towarzystwa Parku, które w tej materii protestowało do władz najwyższych.

Zbudowano nowy pawilon, który miał typowy dla epoki socjalistycznej wygląd i inne funkcje. W latach 70. trudno było prowadzić wykłady w sąsiadującym z Parkiem Jordana Collegium Geologicum UJ ze względu na trwające w parku głośne imprezy. Pomniki jordanowskie nadal były dewastowane w czasach „jaruzelskich”, na co reagował Kazimierz Cholewa z Towarzystwa Parku, a nie „miasto”.

Kontynuacja idei dr. Henryka Jordana

Już w III RP zdewastowany pawilon „Jordanówki” został przejęty w ramach umowy przez Fundację im. dr. Henryka Jordana, reprezentowaną przez Kazimierza Cholewę, który pawilon odremontował, prowadził tam kawiarnię – spokojną, lubianą przez mieszkańców Krakowa, szczególnie starszych, spędzających tam razem z dziećmi wolne chwile.

Po rewaloryzacji części parku na początku tego wieku powstało wiele boisk do uprawiania sportu i zabawy, ale nie było zaplecza tj. szatni i natrysków, mimo funkcjonowania pobliskiego budynku „Bajlandji”, jednak o roli komercyjnej, a nie społecznej.

W kontynuacji idei jordanowskiej, dzięki pasji Prezesa Towarzystwa – Kazimierza Cholewy, powstała imponująca, słynna w Polsce Galeria Wielkich Polaków XX wieku, którą tworzy 35 popiersi osób zasłużonych dla niepodległości, często wyklętych przez komunistów (moje dokumentacje głównie na platformie wordpress.com) i stanowiących wzorce osobowe dla młodzieży.

IPN opracował tekę edukacyjną „Na szlakach historii w Małopolsce. Galeria wielkich Polaków”, wykorzystywaną w tej szkole pod gołym niebem. Wiele uroczystości patriotycznych organizowanych w Parku ściąga setki, a nawet tysiące mieszkańców, nie tylko Krakowa.

Powrót demonów PRL

Mimo to, a może właśnie dlatego, twórca Galerii, prezes Towarzystwa, jest obiektem niewybrednych ataków ze strony antypatriotycznie, wręcz antypolsko nastawionej części radnych Krakowa (Krakowska frakcja antypolska w działaniu…, „Kurier WNET” nr 53) oraz niektórych mediów, na czele z „Gazetą Wyborczą”. Spośród radnych wyróżniali się swoimi wypowiedziami: Andrzej Hawranek i Anna Pojałowska – radna Dzielnicy V. W takiej atmosferze nieznani sprawcy kilkakrotnie dewastowali pomniki w Galerii.

Po zakończeniu okresu wynajmu „Jordanówki” w 2020 r. osoba prezesa Towarzystwa i Galeria Wielkich Polaków nadal są przedmiotem ataków i deprecjacji, rozpowszechnianych w mediach (np. radny Łukasz Maślona w audycji TVP Kraków Tematy dnia, 21.01.2021), mimo że to dzieło stanowiło podstawę do nagrody Kustosza Pamięci Narodowej dla Kazimierza Cholewy (rok 2020). Rzecz jasna, trwają dyskusje nad dalszym losem pawilonu, który powinien być zastąpiony nowym obiektem. Ale do dyskusji nad przyszłością parku i „Jordanówki” nie jest zapraszane Towarzystwo Parku, które – mimo że nadal istnieje – jest traktowane jak niepotrzebny przedmiot, podobnie jak to miało miejsce w trakcie likwidacji starego pawilonu w 1967 r.

Z kłamstwami, pomówieniami rozpowszechnianymi w audycjach TVP i w prasie, nie tylko w „Gazecie Wyborczej” (niewątpliwego lidera antypatriotycznego hejtu), nie można nawet polemizować na równych warunkach.

Podobnie jak w PRL, stosuje się „dyskusje” bezdyskusyjne. Można by rzec – do Parku Jordana wracają demony PRL.

Nie ma konfliktu patriotyzmu i zabawy

Przypomnieć należy niewątpliwie antypatriotyczne, antypolske ekscesy radnych tak miejskich, jak i dzielnicowych (Rada V Dzielnicy), którym przeszkadzają pomniki wielkich Polaków (pewnie z konfrontacji z nimi czują swoją małość) i którzy argumentują, że chodzi im o dzieci, dla których rzekomo w Parku nie ma miejsca. Park jest duży – około 21,5 ha i ma duże połacie zabawowe, a pomnik Misia Wojtka z Armii Andersa należy do najbardziej ulubionych przez dzieci miejsc! Zresztą i rejony wokół innych pomników bynajmniej nie przeszkadzają w zabawach i ćwiczeniach cielesnych, jak za czasów dr. Henryka Jordana, co widać na moich fotoreportażach. Hejterzy, rzekomi obrońcy dzieci i młodzieży, ani słowem nie wspominają, że głównym utrudnieniem dla ćwiczeń i zajęć szkolnych jest brak szatni i natrysków, ale adaptacja do tego celu „Bajlandii”, czy raczej postawienie w tym miejscu nowego obiektu, nie jest przedmiotem dyskusji. Nie wiadomo, jak w takim razie przeciwnicy Galerii Wielkich Polaków XX wieku chcą zapewnić dzieciom odpowiednie warunki do zabaw?

Atakujący wytaczają takie argumenty, że trudno się zorientować, czy byli w ogóle w Parku Jordana, czy cokolwiek wiedzą o działalności dr. H. Jordana. Krzyczą o konieczności przywrócenia parku dzieciom, jakby ktokolwiek ten park dzieciom odbierał. Chcą odebrać parkowi funkcję edukacyjną i patriotyczną, którą kultywował właśnie Henryk Jordan.

Można się zapytać: ile kosztuje mieszkańca Krakowa utrzymywanie takich radnych, którzy nie są w stanie przyswoić choćby elementarnych faktów z historii parku i Krakowa, i walą jak cepem w to, co jest naszym wspólnym dobrem.

W niezbyt odległym Parku Krakowskim jest strefa dla dzieci, a także strefa z licznymi rzeźbami, zajmująca więcej miejsca niż pomniki w Parku Jordana. Nikt tego stanu rzeczy nie kontestuje, może dlatego, że rzeźby są współczesne i nie kojarzą się nikomu z patriotyzmem.

W niezbyt odległej od Parku Jordana szkole podstawowej nr 12 (al. Kijowska 3) wokół budynku szkoły są boiska do zabaw i uprawiania sportu, ale jest i sektor patriotyczny z pomnikiem i dębami pamięci ofiar zbrodni katyńskiej, no i z polską flagą. Nie zauważyłem, aby dzieciaki nie miały gdzie się bawić, aby bywały przestraszone takim stanem rzeczy, nie słyszałem, aby ktokolwiek argumentował, że skoro jest pomnik, jest flaga, to nie jest to szkoła dla normalnych dzieci.

A takim argumentem posługiwali się radni w stosunku do patriotycznego wyrazu Parku Jordana i flagi narodowej tam umieszczonej. Nikt nie argumentuje, żeby szkołę przywrócić dzieciom, a kultywowanie pamięci historycznej, wychowanie w duchu patriotycznym nikomu szkoły nie odbiera, lecz nadaje jej sens.

Śladami Hansa Franka?

Mamy paranoidalny stan rzeczy, media nie zwracają na to uwagi, a radni najchętniej pomniki by zburzyli, idąc w ślady Hansa Franka czy wandali z okresu PRL.

Na rok 2021 r. jakaś grupa mieszkańców Krakowa przygotowała projekt zgłoszony w budżecie obywatelskim 2021 „Odpomnikujmy Park Jordana”, mający na celu usunięcie z Galerii Wielkich Polaków XX wieku 14 pomników: ks. Zdzisława Peszkowskiego (odsłonięty 17 września 2010 r.), gen. Leopolda Okulickiego (odsłonięty 27 V 2012r.), Danuty Siedzikówny „Inki” (odsłonięty 16 XI 2012 r.) gen. Stanisława Sosabowskiego (odsłonięty 1 IX 2013 r.), ks. Władysława Gurgacza, (odsłonięty 14 IX 2014 r.), Andrzeja Małkowskiego (odsłonięty 27 VIII 2011 r.), gen. Elżbiety Zawackiej (odsłonięty 31 VIII 2014 r.), bp. Albina Małysiaka (odsłonięty 17 V 2015 r.), mjr. Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki” (odsłonięty 1 III 2015 r.), ppłk. Łukasza Cieplińskiego „Pługa” (odsłonięty 1 III 2015 r.), mjr. Hieronima Dekutowskiego „Zapory” (odsłonięty 28 II 2016 r.), sierż. Józefa Franczaka „Lalka” (odsłonięty 28 II 2016 r.), Zofii Kossak-Szczuckiej (odsłonięty 8 VI 2016 r.), Henryka Sienkiewicza (odsłonięty 8 VI 2016 r.), które rzekomo zostały postawione bez wymaganego prawem pozwolenia na budowę. Reportaże z odsłonięć pomników – postawionych po akceptacji radnych Krakowa, z udziałem władz miasta i państwa – można znaleźć na moim kanale YouTube i w serwisach „W Krakowie” na wordpress.com.

Usunięty ma także zostać maszt flagowy, na którym łopocze od 5 lat polska flaga, raniąca uczucia antypatriotyczne i antypolskie części radnych i aktywistów miejskich.

32 lata temu ogłoszono w mediach upadek komunizmu, odzyskania wolności i niepodległości. Okazuje się, chociażby na przykładzie Parku Jordana, że było to ogłoszenie przedwczesne. Bez dekomunizacji, wyzwolenia miasta od anty-Polaków, życie w Królewskim Mieście Krakowie, wśród powracających demonów PRL, jest wielkim utrapieniem dla patriotycznie wychowanych mieszkańców.

Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Powrót demonów PRL do patriotycznego Parku Jordana” znajduje się na s. 4 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Józefa Wieczorka pt. „Powrót demonów PRL do patriotycznego Parku Jordana” na s. 4 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Jak sprawnie wymieniać się dobrani i usługami, gdy nie mamy gotówki / Piotr Krupa-Lubański, „Kurier WNET” nr 83/2021

Wzajemniak jest rozwiązaniem pośrednim między szlachetnym oddaniem czegoś za darmo a próbą sprzedania za złotówki na jakimś portalu ogłoszeniowym, co zwykle kończy się sprzedażą za ułamek wartości.

Piotr Krupa-Lubański

Wzajemniak.pl, czyli alternatywna ekonomia

Wzajemniak to społeczność, klub wzajemnej wymiany dóbr i usług rozliczanych punktami, czyli czymś w rodzaju lokalnej waluty. Historia lokalnych walut jest bardzo długa. Są dobrym rozwiązaniem na czasy kryzysów i braku dostępu do normalnej gotówki. Świetnie też integrują lokalne społeczności. Najciekawsze przykłady pochodzą sprzed 100 lat, z czasów wielkiego kryzysu, gdy funkcjonowały w Austrii, Niemczech, Szwajcarii, USA.

Współcześnie kluby wzajemnej wymiany działają w Ameryce Południowej, Kanadzie, Europie Zachodniej. W Polsce nie są znane tylko dlatego, że od dwóch dekad nasza ekonomia jest wspierana dotacjami UE i cały czas się rozwija. W Hiszpanii, we Włoszech czy Francji, gdzie bezrobocie wśród absolwentów jest istotnym problemem, systemy wzajemnego wsparcia są szerzej znane.

Wzajemną wymianę warto jednak prowadzić nie tylko ze względów ekonomicznych. To również sposób na większą integrację społeczną, na przykład lokalną – wśród mieszkańców osiedla, dzielnicy czy miasteczka. To szansa na to, żeby się lepiej poznać z szeroko rozumianymi sąsiadami i nauczyć funkcjonowania z mniejszym użyciem gotówki, a więc również zaoszczędzić ją na rzeczy, których nie da się kupić w ramach lokalnej wymiany.

Wymiana to też ekologia. Zamiast wyrzucać niepotrzebne rzeczy, możemy dać im drugie życie – spróbować je wymienić, czyli sprzedać komuś z klubu za punkty, za które potem od kogoś innego kupimy coś nam potrzebnego. Oczywiście zbędne rzeczy można też oddać na „fejsbuku” (prawie przy każdej miejscowości jest grupa pod tytułem „jedzie śmieciarka”). Wzajemniak jest rozwiązaniem pośrednim między szlachetnym oddaniem czegoś za darmo a próbą sprzedania za złotówki na jakimś portalu ogłoszeniowym, co zwykle kończy się sprzedażą za ułamek prawdziwej wartości. Na Wzajemniaku mamy szansę sprzedać coś za realną cenę, choć z użyciem „waluty” o węższym zasięgu, takiej znanej tylko znajomym i sąsiadom.

Wzajemniak to również, a może przede wszystkim, wymiana usług – na przykład wymiana lekcji języków obcych, wszelkiego rodzaju korepetycji, usług remontowych, a nawet wzajemnego podwożenia się sąsiadów do pracy (to temat naszego nowego startupu, na jesień tego roku). Dzięki temu może nie trzeba już będzie kupować korepetycji z matematyki za gotówkę? Może wystarczy udzielić komuś chętnemu lekcji z francuskiego, a potem za te punkty kupić od kogoś innego korki z matematyki dla naszego dziecka ? Ekonomiści nazywają takie działanie „wielobarterem”, chociaż jest to w rzeczywistości zwykły zakup i sprzedaż z użyciem substytutu pieniądza, którego pewną, niewielką pulę dostajemy z góry na start, trochę jak w grze Monopoly (no może bardziej pożyczamy niż dostajemy; nie jest to dosłowna darowizna). I to jest istota pomysłu – w normalnym świecie brak gotówki uniemożliwia wymianę i w ogóle funkcjonowanie, a w świecie Wzajemniaka, jeśli tylko mamy cokolwiek na wymianę, nawet własny wolny czas, gotówka przestaje być problemem, przestaje być ograniczeniem.

Wzajemniak został wymyślony na czasy kryzysu i bezrobocia, czyli zjawisk nieznanych w Polsce od dekad. Może być jednak swego rodzaju zabezpieczeniem na przyszłość – nigdy nie wiadomo, jakie zamieszanie przyniosą jeszcze epidemie, jeśli potrwają dłużej.

Ciekawostką jest to, że światy wzajemniakowych społeczności, dzięki punktowej walucie oraz operowaniu na podstawowych dobrach i usługach wymienianych między znajomymi czy sąsiadami, mogą być odporne na zawirowania i kryzysy rynkowe na poziomie kraju. To może być kiedyś jego poważną zaletą.

Wzajemniak odtwarza warunki i relacje z małych społeczności plemiennych, gdzie wszyscy wszystkich znają. Tutaj wszystko jest oparte na zaufaniu. Jedną z zasad Wzajemniaka jest to, że saldo naszego konta punktowego jest widoczne dla innych użytkowników – naszych znajomych. Dzięki temu unikamy „pasażerów na gapę”, a każdy ma motywację do utrzymywania „społecznej postawy”. Jeśli nasze saldo będzie przez długi czas ujemne i nic z tym nie zrobimy (nic nie sprzedamy ani nie wykonamy żadnej usługi), to znajomi będą widzieć jak na dłoni, że trochę „pasożytujemy”. Trochę jak w rodzinie lub małej wiosce: wszyscy z grubsza wiedzą wszystko o wszystkich, co będzie nas motywować do pilnowania się, aby mniej więcej tyle samo dawać z siebie społeczności, co od niej brać, czyli pilnować, aby nasze saldo nie było zbyt długo i głęboko na minusie. To takie zdrowe, fundamentalne zasady ekonomii społecznej.

Wzajemniak składa się z trzech niezależnych części: uproszczonego „fejsbuka”, gdzie utrzymujemy swój profil, posty i linkujemy się ze znajomymi, serwisu ogłoszeniowego, w którym zamieszczamy oferowane przedmioty i usługi, wyceniane w punktach, złotówkach lub obu tych walutach naraz. Trzecia część to system rejestrowania w punktach transakcji dokonywanych między użytkownikami.

To kluczowa część systemu – dzięki saldom punktowym wiemy, jak wyglądają nasze relacje ekonomiczne z innymi członkami „plemienia” Wzajemniaka.

Salda naszych kont oraz ilości przeprowadzonych transakcji są widoczne dla wszystkich znajomych (bez szczegółów na temat tego, co i za ile kupiliśmy/sprzedaliśmy). Dzięki temu wszyscy wiedzą, na ile jesteśmy aktywni w społeczności.

Do Wzajemniaka warto jest wchodzić tylko razem, namawiając od razu grupę swoich znajomych czy lokalną społeczność. Tylko wtedy wymiana będzie szła sprawnie. Jeśli chciał(a)byś zostać moderatorem takiej lokalnej, wzajemniakowej grupy, skontaktuj się z nami.

Wzajemniak został założony przez kilkuosobowy zespół Fundacji Demokracji Bezpośredniej (KRS 400498, nasz adres to: www.demok.pl/fundacja, budujemy, między innymi, systemy internetowe do demokracji lokalnej, na przykład: www.Podkowa.Demok.pl – podobny możemy uruchomić też w Twojej miejscowości, skontaktuj się z nami). Był też wielokrotnie konsultowany z ekonomistami z Uniwersytetu Warszawskiego oraz Polskiej Akademii Nauk.

Zapraszamy do udziału w zabawie, a poniżej lista dobrych rad – krótki przewodnik po korzystaniu z portalu www.Wzajemniak.pl.

Dobre rady – jak używać Wzajemniaka:

  1. Załóż konto i wypełnij starannie profil. Tu nie można być anonimowym – wszystkie zasady funkcjonowania Wzajemniaka odnoszą się do zasad funkcjonowania pierwotnych plemion ludzkich. Wprowadź oferty przedmiotów, które masz na sprzedaż (lub możesz pożyczać znajomym) oraz usług, które możesz wykonywać w ramach wymiany.
  2. Ceny swoich usług i przedmiotów możesz ustalić w punktach lub złotówkach (lub jednym i drugim), przyjmując, że 1 punkt ma taką samą wartość, jak 1 złotówka. Możność wyceniania przedmiotów i usług jednocześnie w punktach i złotówkach przydaje się wtedy, gdy nie chcesz sprzedawać pewnych usług wyłącznie za punkty, bo potrzebujesz również złotówek. Dla przykładu: używany rower może być wyceniony na 200 zł plus 300 punktów, co oznacza, że jego wartość szacujesz na 500 zł.
  3. Poszukaj w serwisie znajomych i zlinkuj się z nimi. Jeśli im ufasz, udziel im rekomendacji i poproś ich o to samo. To pozwoli administratorowi przyznać Ci pulę punktów „na start” w formie prawa do debetowania konta z punktami. Twój profil musi być jednak przedtem w miarę kompletnie wypełniony. Zaproś jak najwięcej swoich znajomych do Wzajemniaka – tylko wtedy, gdy będzie nas dużo i będzie można znaleźć w nim każdy rodzaj usług, stanie się przydatny dla wszystkich.
  4. Dbaj o to, aby saldo Twojego konta nie pozostawało zbyt długo ujemne, ponieważ to świadczy o tym, że więcej bierzesz od społeczności, niż jej dajesz, a między jednym a drugim warto zachować zdrową równowagę. Saldo konta z punktami we Wzajemniaku nie świadczy o Twoim stanie posiadania, lecz o bilansie Twoich rozliczeń z całą społecznością jego użytkowników – warto o tym pamiętać.

Regulamin:

1. PROFIL i dane osobowe

Ponieważ portal służy do rozliczania wzajemnej wymiany pracą, usługami czy innymi dobrami, PROFIL musi zawierać prawdziwe dane i w miarę rozpoznawalne, chociażby dla znajomych, zdjęcie. Zdjęcie kota zamiast własnego też ujdzie, ale wtedy Moderator raczej nie przyzna nam prawa do debetu w punktach. Adres podajemy tylko orientacyjnie (kod pocztowy, miejscowość, ewentualnie ulica, ale bez numeru domu). Numer telefonu czy e-mail również jest potrzebny, ale system pokazuje go tylko tym użytkownikom, których sami oznaczymy jako znajomych.

2. ZNAJOMI

Wzajemniak to nie Fejsbuk. Przez znajomych oznaczamy tylko osoby, które rzeczywiście znamy i których profili jesteśmy pewni. Dzięki temu zminimalizujemy ryzyko pojawienia się w portalu anonimowych osób, które chętnie coś przyjmą, ale nic nie dadzą od siebie.

3. PUNKTY i złotówki

Przy pomocy punktów (i ew. złotówek) kupujemy i sprzedajemy przedmioty i usługi. Robimy to poza systemem, w nim notujemy tylko transakcję. Ceny staramy się ustalać tak, jak robilibyśmy to w złotówkach (1 pkt = 1 zł). Punkty po prostu zastępują złotówki. Jeśli pewnych rzeczy (czy usług) nie jesteśmy w stanie oferować bliźnim wyłącznie za punkty, możemy je wycenić jednocześnie w złotówkach i punktach. Wtedy, wystawiając na sprzedaż np. stary rower, wpisujemy w formularz, że sprzedamy go, na przykład, za 100 zł plus 200 punktów, bo uważamy, że jest wart łącznie ok. 300 zł.

4. DEBET i saldo konta punktowego

Jeśli saldo punktów na naszym koncie wynosi zero, to raczej musimy zacząć działalność od sprzedania czegoś, a dopiero potem będziemy mogli coś kupić. Możemy też poprosić Moderatora, aby przyznał nam debet (rodzaj kredytu w walucie punktowej), który zrobi to, o ile nasze konto będzie wyglądać wiarygodnie. Debety są potrzebne, bo bez nich w ogóle nie doszłoby do pierwszych transakcji w systemie. Saldo konta mówi nam, jaka jest relacja pomiędzy ilością pracy/dóbr, jaką przekazaliśmy innym użytkownikom, czyli ile zrobiliśmy dla społeczności. Jeżeli nasze saldo jest przez dłuższy czas ujemne, to powinniśmy coś wystawić na sprzedaż i raczej nie odmawiać prośbom o nasze usługi ze strony innych użytkowników, bo mogą nas uznać za pasożytów. Co ważne, saldo punktowe każdego użytkownika jest widoczne dla wszystkich innych użytkowników, trochę jak w małej plemiennej wiosce, gdzie wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich. Jawność aktualnego salda konta jest jedną z głównych reguł działania Wzajemniaka.

5. DANE o transakcjach

Dane o transakcjach są przechowywane w systemie przez 3 miesiące (nie chcemy trzymać Waszych, potencjalnie wrażliwych danych o zakupach/pracach/sprzedażach na serwerze). Saldo pozostaje aktualne przez cały czas. Dane o transakcjach można sobie ściągnąć ze swojego konta w formie pliku PDF.

6. TRANSAKCJE I PUNKTY

Operator portalu Wzajemniak nie wymienia punktów na złotówki ani odwrotnie. Zanim zdecydujemy się sprzedać coś za punkty, korzystając ze Wzajemniaka, sprawdźmy, czy na portalu są jakieś usługi lub towary, które chcielibyśmy potem za te punkty kupić lub zaakceptujmy fakt, że trzeba będzie poczekać, aż się pojawi się to, co będzie nas interesować. Tym bardziej, że dopiero rozkręcamy ten eksperyment ekonomii społecznej.

7. BEZPIECZEŃSTWO DANYCH

Twój numer telefonu oraz email są widoczne tylko dla osób, które oznaczysz jako znajomych.

Informacja o plikach cookies

Nasza strona internetowa używa plików cookies (tzw. ciasteczek) w celach statystycznych, reklamowych oraz funkcjonalnych. Dzięki nim możemy indywidualnie dostosować stronę do twoich potrzeb. Każdy może zaakceptować pliki cookies albo ma możliwość wyłączenia ich w przeglądarce, wskutek czego nie będą zbierane żadne informacje.

Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Wzajemniak.pl” znajduje się na s. 9 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Krupy-Lubańskiego pt. „Wzajemniak.pl” na s. 9 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Politycy w Polsce dzielą się na zaledwie kilka – stałych – grup / Celina Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” nr 83/2021

Rozum ostatnio ulega wyraźnej atrofii, ustępując miejsca rozbuchanym emocjom. Możemy zatem oczekiwać coraz bardziej fantastycznego rozwoju klasy politycznej, a gdy rozum śpi, budzą się upiory.

Celina Martini

Mały klasyfikator polityczny

Mój dojrzały, żeby nie powiedzieć „przejrzały” wiek umożliwił mi obserwację karier i działań polityków w Polsce na przestrzeni wielu lat, od czasów głębokiej komuny począwszy. Analiza tych zjawisk doprowadziła mnie do wniosku, że znakomitą większość aktorów sceny politycznej można – kierując się ich najistotniejszymi właściwościami – zakwalifikować do zaledwie kilku grup.

Za czasów Ustroju Sprawiedliwości Społecznej sytuacja była prosta – wszyscy politycy należeli do słusznej partii, ew. jej dwóch przybudówek. Nie należy zapominać, że fundamentem ówczesnej działalności politycznej była głęboka spolegliwość wobec Państwa Robotników i Chłopów, a przewodnią nić działalności stanowiło mozolne dążenie do Ustroju Powszechnej Szczęśliwości, gwarantowanego przez komunizm.

Polityków ówczesnych najprościej można było podzielić na Ideowych Łajdaków (IŁ), lub na Ideowych Głupców (IG). Ten początkowy podział, bardzo ostry, z czasem ulegał zatarciu. Zarówno ideowość, jak i łajdactwo tępiły się w użyciu, aż w końcu obie grupy prawie się zlały jako Konformistyczni Cwaniacy (KC).

Czasy tzw. wolnej Polski wytworzyły daleko szerszy wachlarz politycznych osobowości. Zasiedziałe środowisko KC dokooptowało do politycznego towarzystwa szereg nowych twarzy rekrutujących się z kadr opozycji. Do dziś nieznany bliżej jest zakres działalności wielu opozycyjnych herosów, po którym zostały w dokumentach SB tylko okładki z pseudonimami, a dokładniejsze informacje drzemią w kazamatach moskiewskich archiwów. Okładki te jednak miały wyraźny wpływ na ich błyskotliwe kariery polityczne, wyraźna zaś skłonność do preferowania rozwiązań korzystnych dla sąsiadów, skutkujących medalami i nagrodami od tychże, nawiązywała do starych historycznych tradycji znanych jeszcze z XVIII wieku. Nazwałabym tych polityków Ambasadorami Współpracy (AW).

Nie tylko okładki stymulują przyjaźń międzynarodową. Podobny efekt mają apanaże, którymi początkowo środowisko KC i ich mocodawcy podzielili się z nowymi kolegami, uzyskując ich zrozumienie – głównie dla sugestii wschodnich sąsiadów, ale nie tylko. Ta grupa polityków to Ambasadorowie Ekonomiczni (AE). Kategoria ta uległa z czasem wyjątkowemu rozwojowi ze względu na różnorodność i wielość sponsorów. Czy to służby obcych państw, czy lobbyści gospodarczy, czy rewolucjoniści obyczajowi, czy wreszcie rzecznicy interesów etnicznych – wszyscy mają szansę na wkład w polską politykę dzięki silnemu czynnikowi ambasadorskiemu wśród krajowych polityków.

W kategorii AE występują podgrupy, jak Niezłomni Patrioci, (NP) Rewolucyjni Burzyciele (RB), Nawiedzeni Ekolodzy (NE), Permanentnie Oburzeni (PO), Liberalni Entuzjaści (LE).

Symptomatycznym zjawiskiem w ostatnich czasach jest wybujały rozkwit grona osób płci żeńskiej zajmujących się polityką, używających feminatywu „polityczka”. Tytuł ten jest niesłychanie adekwatny do swojej treści: polityczka, czyli mała polityka, coś nieistotnego, niemądrego.

Większość polityczek zaliczyć można do grupy Niewiast Emocjonalnie Pobudzonych (NEP). Szczególnie istotna jest w tej nazwie etymologia słowa „niewiasta”, czyli „taka, która nie wie”.

Wszystkie te kategorie i podgrupy mieszają się, tworząc hybrydy dające się w rezultacie sklasyfikować ogólnie jako KC. Doświadczenie zatem uczy, że jest to ostateczna forma, którą osiąga – tak jak owad przepoczwarzający się przez larwę i poczwarkę – dojrzały polityk.

Żeby nie popadać w krańcowy pesymizm, należy zaznaczyć, że istnieje też pewna grupa Polityków Polskich (PP). Sprawiają wrażenie, że zależy im na dobru kraju i jego obywateli, chociaż efekt ich wysiłków bywa niekoniecznie zgodny z zamierzeniami. Bóg jeden wie – bo nie obywatele – ile w tej polityce jest zewnętrznych ograniczeń i braku suwerenności, ile błędów i nieudolności, ile działania wrogich wewnętrznych sił, a ile ambicjonalnych, osobistych uraz. Ta grupa może poszczycić się jednak względnie najpoważniejszymi sukcesami w usiłowaniach uczynienia z ubogiej, zależnej Polski kraju zamożnego, poważnego i poważanego.

Zadanie to jest – w towarzystwie AW, AE, NEP, KC – niesłychanie trudne. Niejeden z PP został fizycznie wyeliminowany, niejeden publicznie ośmieszony i sponiewierany. Oczekiwania ich elektoratu są niebotyczne, możliwości realizacji postulatów znacznie mniejsze.

PP z rzadka otrzymują władzę i zazwyczaj cieszą się nią niedługo, a elektorat niegdyś popierający ich namiętnie, z czasem równie namiętnie ich nienawidzi. Jest to najtrudniejsza i najbardziej niewdzięczna forma uczestniczenia w polskiej polityce, wciąż jednak ma swych przedstawicieli.

Z trzech władz umysłu ludzkiego: rozumu, uczuć, woli, rozum – dawniej stosunkowo najsilniej reprezentowany w postawach i wyborach politycznych – ostatnio ulega wyraźnej atrofii, ustępując miejsca rozbuchanym emocjom. Możemy zatem oczekiwać coraz bardziej fantastycznego rozwoju klasy politycznej, pamiętając, że gdy rozum śpi, budzą się upiory.

Artykuł Celiny Martini pt. „Mały klasyfikator polityczny” znajduje się na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Celiny Martini pt. „Mały klasyfikator polityczny” na s. 2 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Chodzi o to, żeby „mądra” mniejszość żyła z pracy „głupiej” większości / Andrzej Jarczewski, „Kurier WNET” 83/2021

KTOŚ zbiera i kumuluje w chmurze informacje: prawdziwe! To działa jak bezpieka w komunie, jak wywiad na wojnie. Toczy się wojna nowej generacji: wojna światowych oligarchów przeciwko całej ludzkości.

Andrzej Jarczewski

Neosofiści

Starożytni sofiści – jak nawóz w kulturze rolnej – wywołali ferment, przyśpieszający pochód ku szczytom kultury ludzkiej. Gdyby nie banda intelektualnych oszustów, bo tak należałoby nazwać sofistów, Platon nie miałby powodu do badań nad prawdą.

Podobną rolę odgrywają neosofiści XXI wieku, którzy ponownie głoszą, że prawdy nie ma. Bo skoro prawdy nie ma – wszystko im wolno! Ale jawny fałsz inspiruje nas do nowych poszukiwań prawdy.

Soros nie jest Żydem

Neosofizm w obecnym wydaniu to wytwór II połowy XX wieku, choć w pewnych przejawach obecny jest już we wcześniejszych pismach szkoły frankfurckiej, następnie u Rorty’ego, Habermasa i innych. Prawdziwy rozkwit ten nurt zawdzięcza jednak dopiero George’owi Sorosowi, który do teorii marksistowskiej dodał liberalną myśl Karla Poppera. Dokładnie jedną myśl: koncepcję „społeczeństwa otwartego”, ale koncepcję odwróconą, opartą na destabilizacji, indoktrynacji i prowokacji (DIP). O sukcesie zadecydowały – jak zwykle – pieniądze i metoda. Nie treść, bo ta nie ma specjalnego znaczenia.

Dziś „mądrość etapu” jest taka, wczoraj była inna, jutro też będzie inna. Tylko metoda jest stała.

Treść rozpowszechnianej ideologii możemy odłożyć na bok. „Cel jest niczym, ruch jest wszystkim” – mawiał Eduard Bernstein, a przejął to Soros, który sam siebie nazywał ‘mistrzem destabilizacji’. Odkładam też kwestię pochodzenia pieniędzy Sorosa. Ważne jest tylko to, że te pieniądze zostały przeznaczone na finansowanie ogromnej, światowej struktury różnych organizacji, realizujących cele ideologiczne.

Przeciwnicy Sorosa występują niekiedy z pozycji antysemickich i podnoszą jego żydowskie pochodzenie. Tymczasem Soros wcale nie jest Żydem. I to nie dlatego, że jako 14-letni młodzieniec pomagał Niemcom grabić majątek węgierskich Żydów, ekspediowanych do Auschwitz przez Adolfa Eichmanna. I nie dlatego, że później stanowczo zapewniał, że nie miał z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia, że nie odczuwał empatii względem mordowanych kobiet i dzieci. I nie dlatego nie jest Żydem, że podejmuje działania wrogie względem państwa Izrael. O wyjściu z żydostwa zadecydowali jego rodzice.

Późniejszy George Soros jest native speakerem języka esperanto! Jego ojciec, Tivadar Schwartz – jak wielu Żydów, którzy utracili wiarę w powrót do Palestyny – powoli odchodził od swojej kultury i chciał być Niemcem, ew. Węgrem od następnego pokolenia.

Jeszcze uległ tradycji i pozwolił syna obrzezać, ale od razu pozbawił go kontaktu z językami naturalnymi i próbował zrobić z niego esperantczyka.

Esperanto i życie

Andreas von Rétyi w książce George Soros. Najniebezpieczniejszy człowiek świata tłumaczy wyraz ‘soros’ jako ‘dotrzeć do góry’, ‘wznieść się’. Być może ma rację, bo w esperanto znaczenia wyrazów mogą być różne, również takie, jakie nada słowu ten, który je pierwszy raz zdefiniuje. Wyrazu ‘soros’ nie ma w głównym korpusie słownikowym esperanta. Jest to jednak język samorozwijający się na mocy wewnętrznych reguł słowotwórczych. Sam skorzystałem z tej właściwości, nadając tytuł „Provokado” książce o prowokacji gliwickiej. Tam cząstka -ad- oznacza powtarzalność, wielokrotność, trwałość zjawiska; konkretnie to, że antypolska prowokacja nie zaistniała raz, ale jest stale w różnych formach powtarzana.

Niewykluczone więc, że pan Tivadar Schwartz, zmieniając nazwisko na Sorosz, a później na Soros, znając dobrze węgierski, niemiecki i esperanto, brał pod uwagę różne hybrydy lingwistyczne. W esperanto końcówką -os sygnalizuje się gramatyczny czas przyszły. Ten aspekt mógł być brany pod uwagę. Nie odtwarzam tu rzeczywistego procesu myślowego prowadzącego do zmiany nazwiska, bo nic na ten temat nie wiemy. Proponuję tylko przypomnieć sobie medytacje prowadzone w każdej rodzinie na temat imienia, jakie nadamy kolejnemu dziecku. Każdy coś proponuje, a w końcu urzędnik wpisuje imię do metryki i zwykle nikt nie potrafi sobie przypomnieć, dlaczego tam jest akurat Janek, a nie Franek.

Byłem na kilku kongresach esperanckich i nie słyszałem, by gdzieś Soros wspierał swój język jakimikolwiek datkami. Ale też nie widziałem tam młodych ludzi, a typowych esperantystów – starszych, wykształconych, o wysokiej kulturze osobistej – nie da się przekabacić na „otwartość”. Nie warto więc w nich inwestować. Esperanto wymiera wraz ze swoimi ostatnimi użytkownikami.

Hitler prześladował esperanto, bo w tym języku rasizm i nacjonalizm był niemożliwy. Z kolei Stalin, choć wszystko, co internacjonalistyczne, było mu bliskie, też początkowo tępił esperantystów z obawy o szpiegostwo. Za to po wojnie chętnie wspierał esperanto, właśnie ze względu na potencjał agenturalny. Od lat 1990. rządy stopniowo wycofywały poparcie, młodzież wybierała angielski, a podróż zagraniczna – atrakcja spotkań esperanckich – przestała być dobrem luksusowym. Dziś wystarczy mieć pieniądze. Esperanto pozostało językiem szczerych miłośników… esperanta.

Szlachetny totalitaryzm

Mamy bardzo pozytywny stosunek do esperanta, stworzonego przez Polaka, Ludwika Zamenhofa, choć ten Polak był również Żydem, a jednocześnie poddanym cara i znawcą kultury niemieckiej, którą bardzo cenił. Miał naprawdę szlachetne intencje. Wychował się w Białymstoku, gdzie – obok polskiej i żydowskiej – musiał poznać cywilizację rosyjską, litewską, chłopską i szlachecką. Widział, jak wiele konfliktów ma swoje źródła w braku wzajemnego zrozumienia, w niemożności dogadania się. Opracował więc naprawdę piękny język, który – gdyby zapanował na całym świecie – uwolniłby ludzkość od przyczyn wielu niesnasek, a narody musiałyby szukać sobie kłopotów gdzie indziej.

W drugiej połowie XIX wieku językoznawcy europejscy i amerykańscy prześcigali się w pomysłach na sztuczny język. Totalitarna idea wszechświatowego języka opanowała najszlachetniejsze umysły.

Wśród licznych propozycji za najciekawszą uznano koncepcję Zamenhofa i już w roku 1905 mógł się odbyć pierwszy Światowy Kongres Esperantystów. Historii nie omawiam. Odnotuję tylko, że Tivadar Schwartz – publikując esperanckie książki – wniósł wartościowy wkład w rozwój i popularyzację tego języka, a sam przez to powoli zatracał poczucie narodowe żydowskie i węgierskie. W takim środowisku wychował się młody George Soros.

Pandemia antyjęzyka

Każdy język naturalny jest najwyższym wytworem kultury w społeczności, która ten język przez wieki i tysiąclecia tworzyła. W języku zawarte są skarby cenne dla danego narodu, choć ludzie na ogół nie zdają sobie z tego sprawy. Dopiero jakaś gwałtowna ingerencja, jakiś atak zewnętrzny każe nam zauważać i bronić własnych wartości. Tak było np. w komunie, gdy zakazano rzeczowników ‘pan’, ‘pani’. Należało wtedy do obcych zwracać się per ‘obywatelu/elko’ a do swoich… ‘towarzyszu/yszko’. Przetrwaliśmy tę napaść językową ze Wschodu i już o niej zapominamy.

Przeżywamy za to pandemię ataków językowych z Zachodu, być może uzasadnionych w innych cywilizacjach. Ci, którzy mają na sumieniu zbrodnie kolonializmu, handlu ludźmi, niewolnictwa, holokaustu, pozbawiania kobiet praw wyborczych, przymusowej pracy dzieci, więzienia homoseksualistów, eksperymentów na ludziach itd., powinni jakoś czyścić swój język z dowodów hańby.

Kserowanie tych koncepcji w Polsce jest nie tylko śmieszne i nie tylko groźne. Jest niewykonalne, bo sprzeczne z kulturą narodu. Jest tworzeniem antyjęzyka. Musimy to przeczekać, broniąc się przed co głupszymi idiotyzmami, bo za kilka lat, gdy zmieni się koncepcja ideologicznych agresorów, również prymitywni kserokopiści obcych idei będą walczyć o co innego, a język polski szybko zapomni o kolejnej edycji ‘towarzyszy’ w postaci np. ‘rodzica A, B, C… ITD.’.

Język bez moralności

W językach sztucznych ideologiczne walki się nie odbywają, co najlepiej widzą programiści komputerowi. Ja zaczynałem od Algolu i Fortranu, później poznawałem kolejne języki i ich modyfikacje. Stale poszerzały się swoiste słowniki, zmieniały się składnie, a komputery coraz szybciej dawały sobie z tym radę. Języki maszynowe odzwierciedlają aktualny stan techniki. I tylko techniki. Znamy historię każdego języka sztucznego, ale to jest historia zewnętrzna. W samym języku nie ma śladów żadnej historii i żadnej moralności. Te języki nie wiedzą, co jest dobre, a co złe.

W pewnym sensie podobnie jest z esperanto. Można dziecko odizolować od społeczeństwa i nauczyć je tylko esperanckich wyrazów, można nauczyć rozumienia i wypowiadania zdań, ale nie można przenieść – zakodowanej w arcydziełach literatury i w całym dorobku kulturowym, choćby w legendach, baśniach czy dziecięcych zabawach – moralności danego narodu. Można więc wychować realizatora programu, można nawet wychować programistę, ale nie można wlać w ten twór pełni człowieczeństwa. A gdy już dziecko pozna inne języki, będzie za późno na przekazanie wielu wzorców, choćby empatii.

Dziecko chłonie różne rzeczy w różnym wieku. Pozbawione części kultury w młodszym dzieciństwie – już nigdy się na to nie otworzy i nie zrozumie swoich pobratymców. Nawet jeżeli będzie głosiło hasła braterstwa i otwartego społeczeństwa. To będą tylko czcze, pozbawione empatii hasła.

Próbowano odizolować esperanckie dzieci, trzymać je w grupie i badać, jak one rozwijają swój jedyny znany język. Były to zbrodnicze eksperymenty, bo ten język – owszem: piękny i komunikatywny – nie ma w sobie tradycji, kultury ani moralności. Ma w sobie wyłącznie… praworządność. Dopuszczalne są tylko zmiany przewidziane przez reguły języka. Szybko się okazało, że naturalne dziecięce modyfikacje językowe poszły w kierunku nieprzewidzianym, że dzieci pogwałciły wszelkie reguły i były dla siebie okrutne. To każe spodziewać się otwartych bezdroży, na które wejdą niebawem pozazwierzęce osobniki z macicami i bez macic, jeżeli będą wychowywane eksperymentalnie: poza historią i bez tradycji. Bo nie ukształtują się w nich żadne zasady moralne. Tylko przemoc pozostanie dla nich podstawą praworządności.

Sposób istnienia prawdy

Neosofiści opanowali branżę szkoleniową. Trenują korpoludków w oszukiwaniu klientów, trenują polityków i polityczki w oszukiwaniu wyborców, trenują dziennikarzy w oszukiwaniu kogo się da, a jak się nie da – też trenują, bo z tego żyją, gdy kończą się granty. Przekonują, że prawdy nie ma, że prawdy absolutnej nie ma.

To prowadzi nas do pytania o najwyższej doniosłości filozoficznej: skoro wiesz, że czegoś nie ma, to musisz wiedzieć, czym jest to, czego nie ma! Powiedz, co rozumiesz pod pojęciem ‘prawda absolutna’, skoro głosisz, że jej nie ma!

Najprostszy przykład: gdy odpowiadamy pytającym dzieciom, że niestety „krasnoludków nie ma na świecie”, to mówimy, że w rzeczywistości fizycznej nie istnieją – znane z bajek – małe ludziki w czerwonych kubraczkach z siwymi brodami. Ale nie możemy ogólnie twierdzić, że nie ma ZZZZ, bo nie wiemy, czym ZZZZ jest, czyli nie wiemy, czego nie ma i nie wiemy, gdzie nie ma tego, czego nie ma i jak nie ma tego, czego nie ma.

Nie drążąc już tego tematu (będącego przedmiotem moich książek1,2), zapytam z innej perspektywy:

Do czego potrzebna jest prawda? I od razu odpowiadam: prawda potrzebna jest do podejmowania decyzji. Jeżeli mam zamiar skoczyć do głębokiego basenu, to mogę to sensownie zrobić tylko wtedy, gdy zdobyłem prawdziwą informację, że w basenie jest woda.

Nie potrzebuję absolutnie dokładnej informacji o tym, ile litrów wody jest w basenie, nie muszę też wiedzieć, ile jest wody w wodzie.

Zadowalam się tym poziomem prawdziwości, który zapewnia mi bezpieczeństwo. Bo jak tam nie będzie wody wcale, to się zabiję lub połamię na betonowym dnie. Tę informację mogę zdobyć sam, sprawdzając najpierw, co tam mamy w basenie, ale w większości codziennych zdarzeń polegam na informacji zdobytej w inny sposób. Niemal cała nasza wiedza pochodzi ze źródeł pośrednich. Coraz więcej wiemy, ale coraz mniejszą część tej wiedzy możemy potwierdzić osobiście.

Międzymordzie

Jeżeli informacja mówi o stanie rzeczy tak, że rozumiem ów stan zgodnie z faktem – wtedy informacja (np. o wodzie w basenie) jest prawdziwa. Jeżeli niezgodnie – informacja jest fałszywa. Jako inżynier informatyk uzupełniłem definicje Platona, Arystotelesa i św. Tomasza pojęciem informacji odebranej, przyjętej i zrozumianej. To na wzór komunikacji między komputerami. Nie wystarczy, by nadawca poprawnie komunikat sformułował. Ktoś (coś) musi ten komunikat odebrać w sposób dla siebie zrozumiały. Zawsze też między nadawcą a odbiorcą funkcjonuje jakiś interfejs, czyli międzymordzie, które w świecie ludzkim nie zawsze działa sympatycznie.

Prawda istnieje, ale nie – jak krzesło czy burak – materialnie, lecz w przestrzeni informacyjnej. Dzięki temu możemy podzielić wszystkie istotne dla naszych decyzji informacje na takie, które pozwolą podjąć decyzję poprawnie uzasadnioną i takie, na podstawie których nasza decyzja może mieć co najwyżej wartość przypadkową.

Dopowiadam, że prawda i fałsz to atrybuty: aletyczne informacje o informacjach (‘aletyczny’ – mający związek z prawdą, z gr. ‘aletheja’).

Teraz już widzimy, dlaczego aletyczni negacjoniści rzucili się na prawdę, dlaczego wciskają swoje międzymordzie między wódkę a zakąskę i twierdzą, że wody nie ma w krasnoludkach. Neosofistom chodzi o to, żebyśmy ogłupieli i w różnych sprawach podejmowali decyzje nieoptymalne, a co najmniej – niestabilne. To mają być decyzje, które w tej czy innej sprawie mogą nawet być dla nas początkowo miłe i użyteczne, ale w ostatecznym rachunku mają realizować interesy cudze. Jeżeli w decyzjach nie polegamy na prawdziwych informacjach, lecz na rzucie monetą – liczmy się z kosztami. Poważnymi. Bo po kłamstwie przyjdą żądania. I będzie za późno, by się przed nimi obronić, wszak decyzję przeciw własnym interesom już sami dobrowolnie podjęliśmy.

Informacja dla decyzji

Wiedza naukowa, podobnie jak język, nie jest wytworem indywidualnym. Przez tysiąclecia tę wiedzę tworzyli wielcy uczeni, dziś często zastępowani przez wielkie zespoły ludzi lub komputerów, bo odpowiednio zaprogramowane komputery – na podstawie dużych zbiorów informacji prawdziwych – już same wytwarzają nowe składniki prawdziwej wiedzy.

Ta wiedza może dobrze służyć ludzkości, np. w walce z chorobami. Może też służyć źle, np. do inwigilacji naszych zachowań handlowych czy internetowych. Niebezpieczeństwo narasta, gdy o naszych działaniach KTOŚ wie więcej i prawdziwiej niż my sami.

Wszak nikt z nas nie pamięta, co najczęściej kupuje np. w piątki i jakiego rodzaju filmy ogląda na początku każdego miesiąca. To są dla nas informacje nieważne, ale dla kogoś, kto nas śledzi – ważne, bo wraz z innymi prawdziwymi o nas informacjami kreują pewien nasz obraz z wyraźnym określeniem punktów słabych, nadających się do zaatakowania.

KTOŚ zbiera o nas i kumuluje w chmurze informacje: prawdziwe! To działa jak bezpieka w komunie, jak wywiad na wojnie. Bo też na naszych oczach toczy się wojna nowej generacji: wojna światowych oligarchów przeciwko całej ludzkości. Na razie zbierane są informacje prawdziwe. Ale za informacjami zawsze idą decyzje! Pół biedy, gdyby jeszcze te informacje o nas zbierał nasz własny rząd. Jakieś tam nadużycia są nieuniknione, ale świadomość, że demokratyczne rządy są często zmieniane, chroni zbieraczy informacji przed poważniejszymi przestępstwami.

Ale to nie rządy rządzą chmurą. I tam nie ma demokratycznej rotacji. Jest piorunobicie! Jest oligarchiczna kontynuacja dostępu i kumulacja wiedzy prawdziwej o naszych siłach i słabościach (z zastrzeżeniem terminologicznym: ‘oligarchia’ – to nazwa pewnej grupy, wyodrębnionej ze społeczeństwa w starożytności. Dzisiejsza neooligarchia wymagałaby nowej nazwy, wydobywającej istotę nowej władzy).

Neosofiści są aletycznymi atletami, walczącymi o władzę dla neooligarchów. Solidne badanie i poprawne nazwanie tego procesu wymaga nowych metod i nowej terminologii. Jest prowadzone w innym miejscu.

Pole walki

Spójrzmy teraz na pole walki. Z jednej strony mamy gawiedź, która nic nie wie o przeciwniku i w swoim gronie snuje różne na ten temat opowieści. Z drugiej strony stoi karne wojsko, które wie wszystko, co potrzebne, o każdym składniku wspomnianej gawiedzi.

Gdy przyjdzie do konfrontacji… kto zwycięży? Oczywiście – nie wiemy nic o poszczególnych rozstrzygnięciach, ale w dużej masie zdarzeń na pewno zwycięży statystyka.

Należące do niewidzialnej sieci NGO-sy są zakładane i początkowo opłacane przez różne fundacje Sorosa, a następnie powoli wyrabiają sobie pozycję głównych beneficjentów programów rządowych i samorządowych. Gdy technologia pozyskiwania pieniędzy publicznych na cele ideologiczne zostanie w jakimś kraju czy mieście opanowana – np. poprzez obsadzenie swoimi ludźmi ośrodków formułowania programów i kanałów dystrybucji grantów – wielki „filantrop” otwiera swoje ideowe ekspozytury w kolejnym miejscu.

91-letni George Soros już powoli odchodzi z tego świata i nie zdąży podjąć żadnej decyzji o globalnym znaczeniu. Ale pozostaną po nim organizacje pozarządowe i programy z przymiotnikiem ‘otwarty’ w nazwie lub w metodzie, np. ‘open society’, ‘otwarty dialog’, ‘otwarty komunikat’, ‘katolicyzm otwarty’ itd. Celem całej sieci jest totalna indoktrynacja przy wykorzystaniu terroru psychologicznego i fizycznego, za pomocą kolejno zdobywanych przyczółków władzy medialnej, poprzez zdominowanie sądów, uniwersytetów, przekazu internetowego itd. Ogólnie chodzi o to, żeby „mądra” mniejszość żyła z pracy „głupiej” większości.

Neosofiści mają więc pilnować, by w ustrojach demokratycznych głupsi zawsze głosowali na mądrzejszych. I żeby głupsi zawsze byli głupsi. Takie przesłanie pozostawi po sobie wielki – za przeproszeniem – „filantrop”.

1 Jarczewski A., Prawda po epoce post-truth, Wydawnictwo Naukowe Śląsk, 2017.

2 Jarczewski A., The Verbal Philosophy of Real Time, Cambrigde Scholars Publishing, 2020.

Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Neosofiści” znajduje się na s. 4 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Andrzeja Jarczewskiego pt. „Neosofiści” na s. 4 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Poznaniu / Aleksandra Tabaczyńska, „Wielkopolski Kurier WNET” 83/2021

Atuty szkoły: bezpieczeństwo, wszechstronny rozwój dziecka, wspaniałe położenie w otoczeniu przyrody, wychowanie w duchu uniwersalnych i ponadczasowych wartości katolickich, dostępność dla wszystkich.

Jedynym sposobem na odbudowę i utrzymanie przez wieki wolnej i silnej Polski jest odbudowa polskiej szkoły. Nie ma szans na to, że w oświacie naprawimy coś od razu, bo beneficjentami dobrych zmian będą co najwyżej ci, co się dopiero urodzili. Jednak warto zadać sobie choć trochę trudu i spróbować wybrać dla swoich dzieci taką szkołę, która już dziś walczy o dobro ucznia, a nie wikła się w polityczne awantury. Gdzie nie ma miejsca na ideologię, a mądrzy nauczyciele uczą właściwego wykorzystania wiedzy.

Fot. Archiwum Szkół KSW w Poznaniu

W Poznaniu z pewnością taką placówką jest Publiczne Liceum im. Kard. Augusta Hlonda i Publiczna Szkoła Podstawowa Nr 1 im. bł. Natalii Tułasiewicz przy ul. Mińskiej 32. Obie szkoły prowadzone są przez Katolickie Stowarzyszenie Wychowawców. (…)

Cechy szkoły

W naszej szkole nie tylko przekazujemy wiedzę, ale dbamy o wychowanie w duchu wartości chrześcijańskich i patriotycznych. Mamy po jednej klasie z każdego rocznika, liczące mniej niż 20 uczniów. Celowo nie dążymy do tego, by klasy były duże, ponieważ mała grupa stwarza możliwości zdiagnozowania potrzeb każdego dziecka i indywidualnej pracy z nim. Przekłada się to na dobór metod pracy, wprowadzanie innowacyjnych rozwiązań i duże sukcesy edukacyjne. Tutaj nikt nie jest anonimowy. Każde dziecko jest dla nas ważne niezależnie od poziomu jego zdolności. Dzieci mają pełne wsparcie.

Mała szkoła to szkoła bezpieczna, a jak wiemy, zapewnienie uczniowi poczucia bezpieczeństwa owocuje dobrymi wynikami w nauce. Potwierdzają to liczne badania prowadzone na całym świecie. Budynek jest zamknięty i nikt postronny tu się nie dostanie. Hol to bijące serce szkoły, gdzie spotykamy się na wspólnej modlitwie, różnych uroczystościach, kiermaszach oraz obchodach, w które chętnie włączają się również rodzice naszych uczniów. (Anna Wislańska-Dohnal – nauczycielka j. angielskiego)

Opłaty

Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców to szkoły publiczne, finansowane z subwencji oświatowej i darowizn rodziców, a te są przeznaczane na bieżące inwestycje. Umożliwia to dzieciom wszechstronny rozwój bez finansowych wyrzeczeń. (Anna Błachowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej)

Fot. Archiwum KSW w Poznaniu

Najważniejsze atuty szkoły

  1. Kameralny charakter, tylko po jednej klasie w każdym roczniku;
  2. Bezpieczeństwo;
  3. Znajomość i indywidualne traktowanie dzieci;
  4. Rozpoznawanie potencjału dzieci przez nauczycieli;
  5. Nieistnienie barier finansowych w dostępie do szkoły;
  6. Przekonanie rodziców, że dziecko znajduje się wśród sympatycznych rówieśników, pochodzących z rodzin, w których wartości chrześcijańskie określają, co jest dobre, a co złe lub niebezpieczne;
  7. Wspaniałe położenie wśród zieleni nad Jeziorem Maltańskim, z łatwym dojazdem komunikacją publiczną i samochodem;
  8. Kiermasze, na których dwa razy do roku dzieciaki opychają się domowymi łakociami i przy okazji zbierają pieniądze na fundusz klasowy. (dr Bartosz Deszczyński, przew. Rady Rodziców)

Współpraca rodziców z nauczycielami

Fot. Archiwum KSW w Poznaniu

W trudnym czasie pandemii zajęcia odbywają się codziennie w trybie online na platformie Teams. Nauczycielka przygotowuje fantastyczne materiały edukacyjne związane z realizacją kolejnych tematów z podręcznika. Codziennie rodzice otrzymują mejlowo przygotowane materiały i zakres prac, jaki tego dnia był realizowany z dziećmi. Jesteśmy stale w kontakcie. Mimo że bardzo trudno jest zastąpić lekcje w szkole, nauczyciele bardzo się starają, aby zajęcia integrowały klasę, aby dzieci aktywnie w nich uczestniczyły i postępy w nauce były widoczne. (Monika Komorowska, Rada Rodziców)

Organizacja zajęć w czasie nauki zdalnej przebiega najlepiej, jak można sobie wyobrazić w takich warunkach. Tutaj znów okazuje się, że małe jest piękne. Dodam jeszcze, że w naszej szkole podczas nauki stacjonarnej nietrudno porozmawiać z nauczycielami czy umówić się na spotkanie z panią dyrektor. Nawet ze względu na topografię. Jest po prostu jeden duży korytarz połączony z holem i tutaj wszystkich można spotkać. Dobrze współpracuje się nam również w ramach Rady Rodziców szkoły. (Bartosz Deszczyński) (…)

Fot. Archiwum KSW w Poznaniu

Misją naszej szkoły jest wszechstronny rozwój ucznia w jego człowieczeństwie oraz przygotowanie go do życia w zmieniającym się świecie. Te cele realizowane są m.in. przez autorskie programy edukacyjne i wychowawcze, wychowanie do wartości, współpracę z licznymi instytucjami w kraju i za granicą, uczelniami, realizację innowacji pedagogicznych, doskonalenie nauczycieli.

Uczniowie uzyskują bardzo dobre wyniki na egzaminach zewnętrznych, mają możliwość kontaktów i współpracy w języku angielskim. Szkoła łączy tradycję z nowoczesnością, jest otwarta na kontakt ze środowiskiem miejscowym. Dyrekcja dba o formację uczniów i nauczycieli oraz zapewnia wspaniałe warunki pracy i atmosferę.

Wychowujemy w duchu wartości chrześcijańskich, jest codzienna modlitwa i Msza pierwszopiątkowa. (Anna Błachowska – nauczycielka edukacji wczesnoszkolnej)

ZAPRASZAMY SERDECZNIE NOWYCH UCZNIÓW!

Cały artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Poznaniu” znajduje się na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Aleksandry Tabaczyńskiej pt. „Szkoły Katolickiego Stowarzyszenia Wychowawców w Poznaniu” na s. 7 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Cel szalonego programu szczepień: po pierwsze, po drugie i trzecie – pieniądze / Jan A. Kowalski, „Kurier WNET” 83/2021

Wiem, jak wyglądały kampanie starej bolszewii przeciw ciemnocie i kołtuństwu (tego słowa użył minister Niedzielski). I jak chętnie uczestniczyły w niej całe zastępy roześmianej i postępowej młodzieży.

Jan A. Kowalski

Kaganiec „nowej normalności”

Zjawiska, które obserwujemy w trakcie „walki z pandemią”, nie napawają optymizmem. Maseczka jako forma kagańca dla ludzi. Zamykanie nas w domach. Zamykanie firm. Coraz śmielsza próba likwidacji pieniądza jako niezależnego od rządu miernika naszej pracy, zaradności i oszczędności. Obecny szalony jego dodruk w imię obrony tego, co wcześniej zostało zaatakowane, skończy się co najmniej 3-krotnym zmniejszeniem naszych oszczędności. I może uniemożliwić jakąkolwiek niezależną od rządu indywidualną działalność gospodarczą.

Ale człowiek to nie tylko pieniądz, który w dużej mierze zabezpiecza indywidualną wolność. Jest jeszcze dusza i nasza Wiara. Działania podejmowane przez rząd w tym zakresie wyglądają nie mniej groźnie.

Pod pretekstem zagrożenia zdrowia i życia publicznego zamyka się kościoły i wprowadza regulacje tam, gdzie do tej pory władza świecka nie miała wstępu. Odbiera się i ogranicza naszą wolność również w sferze duchowej.

Do tego przeprowadza się szalony program szczepień niesprawdzonym w pełni preparatem, jako jedyne remedium na wirusa. Po to, żebyśmy mogli normalnie żyć w „nowej normalności”. Sugerując wprost skazywanie na getto tych, którzy się nie zaszczepią. I przeprowadzając propagandową kampanię nienawiści przeciwko płaskoziemcom – roznosicielom zarazy. Z doświadczenia rodziców i z historii wiem, jak wyglądały kampanie starej bolszewii przeciwko ciemnocie i kołtuństwu (tak, to słowo przypomniał ostatnio minister Niedzielski). I jak chętnie uczestniczyły w niej całe zastępy roześmianej i postępowej młodzieży, przekonanej o swojej niepodważalnej racji. Racji siły. Dlatego się nie śmieję i nie zaszczepię.

Wszystko to przeprowadzane jest przez rządy i masowe tuby propagandowe, w skoordynowany sposób, na całym świecie. A przynajmniej w kręgu naszej łacińskiej cywilizacji. Po co?

Wytłumaczeń może być wiele. Od najmniej do najbardziej fantastycznych. Przedstawię swoje, wynikające z długiego już życia na tej ziemi. Trochę tylko zapożyczone od Napoleona.

1.   Po pierwsze, pieniądze. Na wnet.fm przedstawiłem szacunkowe podsumowanie rocznych kosztów leczenia Covid-19 (+ wszystkie grypy) – 3 mln zachorowań – na 8 mln złotych. I koszt zaszczepienia również roczny, bo zaraz okaże się, że szczepić musimy się co rok (jak na grypę), czyli 8 miliardów złotych. 1000 razy więcej!

2.   Po drugie, pieniądze. Pieniądze dające władzę strukturom państwowym i ponadpaństwowym.

Wielki Reset zapowiedziany przez Davos oznacza jedno – pozbawienie pieniędzy drobnych i średnich przedsiębiorców. Zlikwidowane zostaną niezależne od polityków źródła kapitału.

Finansujące życie, działanie i myślenie niezależne od struktur państwowych i ponadpaństwowych. Tym samym zlikwidowana zostanie również czwarta władza reprezentowana przez niezależne od państwa i korporacji media. Opinia publiczna stanie się przez to fikcją.

3.   Po trzecie, pieniądze. Tym razem – dające władzę nad światem biznesu i w dużej mierze polityki ponadnarodowym korporacjom. Widzieliśmy to przy okazji ostatnich amerykańskich wyborów. I to, jakim niezrozumieniem istoty wielkich korporacji wykazał się Donald Trump – ich orędownik i obrońca w świecie, również w Polsce. To był niezapomniany obraz, gdy wielkie korporacje urzędującemu prezydentowi największego mocarstwa wyłączyły mikrofon. I pokazały, kto rządzi.

Ale to nie był pierwszy amerykański prezydent, który niczego nie zrozumiał. Przed nim przecież mieliśmy ukochanego przez Polaków Ronalda Reagana, również republikanina i konserwatystę. To przewaga republikanów w Kongresie w trakcie jego rządów zablokowała ostatecznie zarzuty wobec korporacji o próbę monopolizacji rynku

To właśnie republikanie, ślepo widząc w korporacjach powstałych w Ameryce patriotyczne przedsiębiorstwa amerykańskie, doprowadzili bezrefleksyjnie do ich niekontrolowanego rozkwitu.

Do rozkwitu zagrażającego podstawom amerykańskiego Imperium Wolności, a przez to całemu Wolnemu Światu. Również nam.

Żeby jednak pieniądze mogły odnieść to potrójne zwycięstwo, oprócz Wielkiego Resetu naszych oszczędności i możliwości działania, trzeba zmienić naszą duszę. Znieść Boże Prawa, zniszczyć Kościół i rodzinę, a zatem społeczeństwo. Stare społeczeństwo, oparte na wolności danej nam przez Pana Boga. Ma powstać nowe, zarządzane przez lokalne (państwowe) administracje. Dla jak największego zysku korporacji wyceniane i zarządzane od kołyski po grób. Dlatego niszczy się wszystko, co uważaliśmy i jeszcze uważamy za wartościowe. Po co pracowitość, jeżeli każdemu zagwarantuje się dochód podstawowy? Po co oszczędzanie, jeżeli trzeba do tego dopłacać? Po co przedsiębiorczość, skoro nasz wysiłek i wyrzeczenie wielu lat życia może zostać przekreślony jedną administracyjną decyzją?

To może dlatego, skoro już ogłosiłem się prorokiem 😊, tyle tekstów poświęciłem naszej Wierze i jej objaśnianiu. Wywołując niejednokrotnie zdziwienie (pewnie mu odbiło) u starych znajomych. Do niedawna kojarzących mnie z pisaniem o czystej polityce i szmalu. Ten beztroski czas, Moi Drodzy, niestety przeminął.

Jeżeli teraz nie uświadomimy sobie prostej prawdy, że to ostatni moment na powrót do źródła, do bożego źródła wszelkich naszych chrześcijańskich praw i wolności, to stracimy wszystko – państwo, rodzinę, wolność i pieniądze.

Korporacje i ich światowe ekspozytury tylko czekają na ostateczne zwycięstwo w Stanach, żeby dogadać się z Chinami, Rosją i pozostałymi wrogami wolności. Niepowstrzymany wzrost potęgi magnaterii doprowadził kiedyś do upadku mojej ukochanej I Rzeczypospolitej. Najpierw do upadku warstwy średniej, potem wolności osobistej, a wreszcie – państwa. A magnaci prowadzili rozległe układy z ościennymi mocarstwami, co do jednego wrogami naszej wynikającej z chrześcijaństwa wolności.

To dlatego rozległe agenturalne działania na terenie Stanów Zjednoczonych prowadzą Rosjanie i Chińczycy. Wszystkie one nakierowane są na destabilizację państwa i przekupstwo najważniejszych osób. Z prawa i z lewa, po równo. Jeżeli uda się zdestabilizować wewnętrznie Imperium Wolności albo zamienić je w zwykłe imperium militarne, totaliści polityczni do spółki z korporacjami będą mogli zniszczyć do reszty nasz Wolny Świat. Narzucić nam kaganiec nowej normalności.

Jest jeszcze nadzieja. Nadzieja w USA. Już dwadzieścia stanów porzuciło politykę lockdownu i maseczek. Bo po roku życia z wirusem już wiemy, że lockdown i maseczki nie mają zdrowotnego uzasadnienia.

A do tego i u Demokratów, i u Republikanów pojawiło się wreszcie zrozumienie korporacyjnego zagrożenia dla podstaw wolności i demokracji. I takim ponadpartyjnym działaniom u gwaranta naszej wolności i niepodległości powinniśmy przyklasnąć. Zamiast bezmyślnie przepisywać z lewackich nowojorskich gazet zarzuty wobec odrzucającego lockdown „lekkomyślnego” Teksasu. To „W” jak wolność zniknęło chyba nie całkiem przez przypadek z nazwy tygodnika Sieci. Szkoda, że zniknęło także z głów pokaźnej liczby jego dziennikarzy. Na szczęście nie z głów dziennikarek, co niezmiernie cieszy 😊

Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kaganiec nowej normalności” znajduje się na s. 2 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana A. Kowalskiego pt. „Kaganiec nowej normalności” na s. 4 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ostatnią akcją Bodnara jako RPO było zablokowanie kupna Polska Press /Jan Martini, „Wielkopolski Kurier WNET” 83/2021

Rzecznik walczył w obronie sędziów, osób LGBT, mniejszości etnicznych, niezawisłości TK, praworządności, nie bardzo znajdując czas na np. obronę wyrzucanych lokatorów czy atakowanych katolików.

Jan Martini

Bodnar a sprawa polska

24 lipca 2015 roku, głosami bliskich ideowo partii PO, PSL i SLD, jeszcze przed zaprzysiężeniem prezydenta Dudy, wybrany został na rzecznika praw obywatelskich dr Adam Bodnar.

W ten sposób, zdając sobie sprawę z nieuchronnej utraty władzy, niejako rzutem na taśmę podłożono Zjednoczonej Prawicy „kukułcze jajo”.

Urząd RPO ustanowiony został za „schyłkowej komuny” (1987) w ramach „demokratyzacji”, którą przewidywał proces pierestrojki. Już wcześniej powołano równie fasadową instytucję Trybunału Konstytucyjnego (1985), ale dopiero po tzw. upadku komuny instytucje te ujawniły swój potencjał. Zarówno RPO, jak i TK przez organizatorów pierestrojki były pomyślane jako bezpieczniki na wypadek, gdyby dynamika wydarzeń skierowała proces przemian w stronę grożącą utratą kontroli przez komunistów. Szczególnie użyteczny w tym celu okazał się Trybunał Konstytucyjny, dwukrotnie torpedując próby lustracji i dekomunizacji

Także konstytucyjne uprawnienia RPO mogą stanowić doskonałe narzędzie do utrudniania życia rządzącym, co w pełni wykorzystał dopiero rzecznik Bodnar.

Bo mimo deklarowanej apolityczności, okazał się nieprzejednanym przeciwnikiem rządzącej Zjednoczonej Prawicy. Jaka była droga życiowa tej z pewnością nietuzinkowej postaci – człowieka, który z głębokiej prowincji wspiął się na europejskie salony?

Obecne województwo szczecińskie to przykład skuteczności stalinowskiej inżynierii społecznej, polegającej na wykorzenianiu z tradycji, przesiedlaniu i mieszaniu różnych grup ludności. Tu spotkali się repatrianci ze wschodnich terenów dawnej Polski z przymusowymi przesiedleńcami ukraińskimi w ramach akcji „Wisła” (wśród których bywali bojownicy UPA). W rezultacie województwo to jest chyba najbardziej kosmopolityczną, „zeuropeizowaną” częścią Polski – tu rodzi się najwięcej dzieci pozamałżeńskich, a zdawalność matur jest na najniższym poziomie.

Urodzony w 1977 roku w ukraińsko-polskiej rodzinie robotników rolnych z PGR w woj. szczecińskim, Adam Bodnar nie pamiętał siermiężnego komunizmu, uniesień „karnawału Solidarności” ani grozy stanu wojennego. Polskich kodów kulturowych nie wyniósł on ani z domu, ani ze szkoły, ani ze środowiska, w którym wyrastał, więc lewicowa ideologia była dla niego niejako naturalna. Prawdopodobnie dopiero uporczywa lektura „Gazety Wyborczej” zbliżyła go światopoglądowo do wieloetnicznych absolwentów renomowanych warszawskich liceów. Ostateczny szlif w tym kierunku uzyskał podczas studiów na Central European University w Budapeszcie – uczelni Georga Sorosa.

Ideowi (ale też pragmatyczni), bardzo upolitycznieni absolwenci tej uczelni – zwani na Węgrzech „huzarami Sorosa” – zasiedlają wszelkie ruchy i organizacje „walczące o postęp” w całej Europie, popularyzując marksizm kulturowy.

Ludzie ci starają się przeorganizować świat, aby stał się on lepszym miejscem do życia – bez wyzysku człowieka przez człowieka, bez przestarzałej i opresyjnej ich zdaniem religii chrześcijańskiej, bez podziału na narody i bez prześladowania mniejszości. Ostatnio głośno było o publikacji Grégora Puppincka, który prześledził powiązania sędziów Europejskiego Trybunału Praw Człowieka z organizacjami Sorosa. Przez inwestowanie w prawników, którzy są później delegowani do Trybunału, można lepiej i taniej zmieniać rzeczywistość, niż prowadząc kampanie dla „postępu” w pojedynczych państwach.

Adam Bodnar początkowo współpracował ze Stowarzyszeniem Nigdy Więcej (które monitoruje i zwalcza antysemityzm), by w końcu trafić do Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, gdzie osiągnął stanowisko wiceprezesa zarządu. Jego potencjał został zauważony przez polityków lewicy właśnie w momencie, gdy kończyła się kadencja ich koleżanki partyjnej – pani Lipowicz, więc zgłoszono jego kandydaturę na RPO. Helsińska Fundacja Praw Człowieka wciąż kojarzy się nam pozytywnie jako organizacja pomagająca ofiarom komunistycznych represji. Przewinęło się przez nią wielu szlachetnych (i mniej szlachetnych) ludzi, ale dziś, gdy nie ma już komunizmu, organizacja zajmuje się głównie tropieniem prześladowań mniejszości seksualnych i etnicznych, a także promocją tolerancji pojmowanej dość jednostronnie.

Obecnie aktywiści Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka (podobnie jak personel biura RPO) przewyższają w lewicowości i postępowości renomowanych lewicowców światowych.

Warto poznać genezę tej organizacji, bo wtedy czytelna staje się jej ewolucja światopoglądowa. W roku 1975 w Helsinkach 35 państw podpisało dokument w sprawie „bezpieczeństwa i współpracy” KBWE, w celu zmniejszenia napięcia, rozbrojenia i budowy zaufania między blokiem państw komunistycznych a krajami demokratycznymi. Znacznie później okazało się, że Konferencja była przedsięwzięciem zorganizowanym przez KGB, mającym na celu osłabienie czujności Zachodu i ułatwiającym infiltrację ideologiczną krajów demokratycznych.

Ten aspekt KBWE w zasadzie do dziś nie przebił się do opinii publicznej. Z punktu widzenia Kremla najistotniejszy był tzw. trzeci koszyk KBWE, dotyczący „praw człowieka”, gdyż umożliwiał on powstanie legalnej opozycji. Kraje komunistyczne zobowiązały się przestrzegać praw człowieka! W istocie od kilku lat trwały już przygotowania do pierestrojki i „upadku komunizmu”. Do tego celu potrzebni byli ludzie walczący z komunizmem (tzw. dysydenci), bo niektórym z nich w odpowiednim momencie zamierzano przekazać władzę.

Aby monitorować przestrzeganie praw człowieka w krajach komunistycznych, powołano jesienią 1982 w Moskwie (!) pod kierunkiem A. Sacharowa Komitet Helsiński. Na jego powstanie przyjechali dysydenci z kilku krajów komunistycznych (dostali paszporty!).

Z Polski przyjechał Zbigniew Romaszewski, który założył następnie Komitet Helsiński w Polsce jako niezależną inicjatywę obywatelską do kontroli wolności gwarantowanych w przyjętych przez PRL umowach międzynarodowych. Zdolność wykorzystywania zacnych ludzi do swoich celów przez KGB jest zaiste imponująca.

Następnie we Wiedniu powstała Międzynarodowa Helsińska Federacja Praw Człowieka (IHF), zrzeszająca ponad 20 krajów Komitetów Helsińskich, której celem było kontrolowanie respektowania praw człowieka przez państwa – sygnatariuszy Aktu Końcowego KBWE/OBWE. Ponieważ organizacja się skompromitowała – w 2008 roku austriacki sąd wydał wyrok skazujący byłego dyrektora finansowego IHF R. Tannenbergera za sprzeniewierzenie 1,2 miliona euro, powołano nową, o nazwie Helsińska Fundacja Praw Człowieka. Ta organizacja, finansowana przez George’a Sorosa, działa głównie w Polsce i jest wylęgarnią talentów politycznych – tu ujawnili się Adam Bodnar i Sylwia Spurek.

O rozmachu działań dr. Bodnara jako RPO świadczy imponująca lista odznaczeń międzynarodowych z nadania bliskich mu ideowo osobistości (być może byli wśród nich koledzy z uczelni Sorosa): norweska Nagroda Rafto „za obronę praw mniejszości i niezależności sądów w Polsce” (2018); Nagroda Praworządności przyznana przez World Justice Project „za wybitną działalność na rzecz wzmocnienia rządów prawa w trudnych okolicznościach” (2019); niemiecka Nagroda Godności Człowieka Fundacji Rolanda Bergera (2019); Nagroda Specjalna „Korony Równości”, przyznana przez Kampanię przeciw Homofobii za zaangażowanie w walkę o równe prawa dla społeczności LGBT (2020); francuski Krzyż Kawalerski Orderu Legii Honorowej (2020).

Adam Bodnar angażował się wszędzie, gdzie było możliwe zwalczanie „państwa PiS”. Udawał się na europejskie salony i interweniował. Niekiedy jego akcje przynosiły spektakularne sukcesy, jak np. zapobieżenie sromotnej klęsce PO w ostatnich wyborach prezydenckich.

Na wniosek RPO, Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE oceniło ustawę dotyczącą wyborów prezydenckich w Polsce. W opinii stwierdzono, że „ustawa wymaga znacznej poprawy w celu dostosowania do zasad OBWE i innych międzynarodowych standardów dotyczących demokratycznych wyborów”. W rezultacie wybory planowane na 10 maja 2020 trzeba było opóźnić, umożliwiając PO zmianę kandydata.

Głos zabrał też zaprzyjaźniony z dr. Bodnarem „Financial Times”, który doniósł, że „cały świat walczy z pandemią, tylko nie Polska”, w której „nieodpowiedzialny rząd popełnia szaleństwo, organizując wybory”. Rzecznik walczył w obronie prześladowanych sędziów, osób LGBT, mniejszości etnicznych, niezawisłości Trybunału Konstytucyjnego, praworządności, nie bardzo znajdując czas na np. obronę wyrzucanych lokatorów czy atakowanych katolików.

Miejmy nadzieję, że już ostatnią dewastującą akcją A. Bodnara jako RPO było zablokowanie kupna Polska Press przez Orlen już po dokonaniu transakcji i przelaniu pieniędzy (!). Swoją interwencję uzasadnił koniecznością zachowania niezależności prasy, którą gwarantują media niemieckie.

Argumentację rzecznika podzieliła bliska mu ideowo sędzia Perdion-Kalicka, wydając kuriozalną decyzję („ostateczną i nie podlegającą zaskarżeniu”) o wstrzymaniu transakcji. Warto przypomnieć, że Polska Press jest dopiero trzecim co do wielkości niemieckim koncernem medialnym w Polsce, po Bauer Media Polska i Ringier Axel Springer Polska. Niezależność niemieckiej prasy dla Polaków ma się dobrze. Ponieważ wybór nowego rzecznika w obecnej sytuacji prawnej jest praktycznie niemożliwy, dr Bodnar w dalszym ciągu urzęduje, pomimo ukończenia swej 5-letniej kadencji. Dopiero teraz posłowie PiS podjęli starania, by rozwiązać pat prawny, co sprowokowało oburzenie opinii publicznej w Europie za „usunięcie niewygodnego rzecznika”.

Tylko indolencji polityków PiS zawdzięczać możemy zaniedbanie; poprawę przepisów prawa należało przeprowadzić pół roku PRZED ukończeniem kadencji rzecznika.

Obecnie rzecznik, który nie powinien już urzędować, intensywnie lobbuje w Brukseli za ukaraniem finansowym Polski ze względu na rzekome łamanie praworządności. Jednego możemy być pewni: bez względu na to, jak potoczy się dalsza kariera Adama Bodnara, nie przestanie on szkodzić Polakom. Bo on tak ma.

Artykuł Jana Martiniego pt. „Bodnar a sprawa polska” znajduje się na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Jana Martiniego pt. „Bodnar a sprawa polska” na s. 1 majowego „Wielkopolskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Organizacja Narodów Zjednoczonych – jak zawsze, decydują silni i bogaci / Adam Gniewecki, „Kurier WNET” 83/2021

W praktyce ONZ nie jest niezależnym organem chroniącym prawa człowieka, które ONZ zresztą sformułowała, a obecnie sama nagina. Krok po kroku staje się narzędziem ideologicznej inżynierii społecznej.

Adam Gniewecki

ONZ – iluzje i rzeczywistość

W 1693 r. w dziele O obecnym i przyszłym pokoju w Europie William Penn zaproponował utworzenie Ligi Narodów, której podstawowymi zasadami miały być: suwerenna równość państw bez względu na ich rangę międzynarodową i potencjał oraz prawo państw członkowskich do wzajemnego kontrolowania stanu przestrzegania wolności i praw obywatelskich. Główne zadanie organizacji miało polegać pokojowym rozstrzyganiu sporów między suwerenami. Penn nie dopuszczał użycia przez Ligę siły.

Liga Narodów jako organizacja międzynarodowa powstała w 1920 r. i dotrwała roku 1946, a została utworzona z inicjatywy prezydenta Stanów Zjednoczonych Woodrowa Wilsona podczas paryskiej konferencji pokojowej, kończącej I wojnę światową. Założycielami jej były 32 państwa, członkowie dawnej koalicji wojennej (w tym Polska), i 5 dominiów oraz 13 państw zaproszonych. Z czasem liczba państw członkowskich zwiększyła się do 57. USA nie były członkiem organizacji, chociaż ich delegat uczestniczył w obradach w charakterze obserwatora. Z pięciu mocarstw światowych w Lidze znalazły jedynie dwa: Francja i Wielka Brytania, a poza nią pozostawały dwa największe mocarstwa europejskie: Niemcy i Rosja Sowiecka. Najważniejszym w praktyce organem była, licząca 9 członków, Rada Ligi Narodów, w skład której wchodzili przedstawiciele ówczesnych mocarstw, określani jako „klub elitarny”, oraz reprezentanci innych państw. Polska musiała wywalczyć sobie miejsce w Radzie, ponieważ jej obecność mogła blokować, a przynajmniej utrudniać ewentualne wejście do niej Niemiec. Jednak po kilkumiesięcznych staraniach podpisano akt stanowiący o wejściu do Rady Polski, jako „godnej powagi Ligi Narodów”.

W Lidze mocarstwa zajmowały pozycję uprzywilejowaną, miały zatem większy wpływ na proces decyzyjny niż państwa słabsze, ponieważ w Radzie miały zapewnione miejsca stałe – analogicznie do Rady Bezpieczeństwa dzisiejszego ONZ.

W rezultacie marginalizowane małe i średnie państwa odnosiły się niechętnie do porządku powersalskiego, co przyczyniało się do nieskuteczności działań organizacji. Ligę Narodów powołano w przekonaniu, że światowa organizacja zrzeszająca narody może utrzymać pokój i zapobiec ponownej tragedii, jaką była I wojna światowa. Niestety nadzieje okazały się płonne. Ligę Narodów rozwiązano w 1946 r., a w czasie jej istnienia Europą wstrząsnęły dwie wojny – polsko-bolszewicka i wojna domowa w Hiszpanii, całą ludzkością zaś – II wojna światowa.

Następczynią Ligi Narodów jest Organizacja Narodów Zjednoczonych – ONZ, która powstała 24 października 1945 r. w wyniku wejścia w życie podpisanej 26 czerwca 1945 r. w San Francisco Karty Narodów Zjednoczonych. Obecnie członkami ONZ są 193 państwa, Watykan zaś jest jedynym w pełni suwerennym i powszechnie uznanym państwem, które nie należy do Narodów Zjednoczonych. Do ONZ nie należą też podmioty międzynarodowe, które mają status „państwa-obserwatora”.

ONZ stawia sobie za cel zapewnienie pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego, rozwój współpracy między narodami oraz popieranie przestrzegania praw człowieka.

Budżet operacyjny ONZ na lata 2018–19 wynosił 5,6 mld USD Największy płatnik to Stany Zjednoczone, których składka wynosi 22% całości. Misje pokojowe ONZ finansowane są z odrębnego źródła. Prezydent Donald Trump twierdził, że USA łożą niewspółmiernie wysoką sumę i domagał się reformy finansowania ONZ.

Organizacje wyspecjalizowane ONZ to organizacje międzynarodowe powiązane i blisko współpracujące z ONZ, a wszystko razem nazywa się „rodziną ONZ”. Organizacje wyspecjalizowane muszą spełnić następujące warunki: • być organizacjami międzyrządowymi, • mieć charakter powszechny, tj. otwarty dla wszystkich państw świata, • posiadać szerokie kompetencje choćby w jednej z dziedzin, o której mowa w art. 57 Karty Narodów Zjednoczonych, • być związane z ONZ umową międzynarodową. Organizacje wyspecjalizowane są autonomiczne i stanowią odrębne podmioty prawa międzynarodowego, mają swoich członków, odrębne organy i własne budżety, a z ONZ są połączone porozumieniami zawieranymi z Radą Gospodarczo-Społeczną ONZ, zatwierdzanymi przez Zgromadzenie Ogólne. Tym dwóm organom organizacje wyspecjalizowane przedkładają sprawozdania ze swej działalności. Do organizacji wyspecjalizowanych, których jest 15, należą sprawy o wymiarze międzynarodowym, związane z wyżywieniem i rolnictwem, zdrowiem, finansami, transportem, komunikacją, kulturą, nauką oraz oświatą. Status odmienny od pozostałych ma Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej.

Siły zbrojne ONZ, zgodnie z rozdziałem VII Karty Narodów Zjednoczonych, składają się z kontyngentów dostarczanych przez państwa członkowskie na podstawie specjalnych układów zawieranych z Radą Bezpieczeństwa (układy takie nie zostały dotychczas zawarte). Ich zadaniem ma być stosowanie sankcji zbrojnych w razie naruszenia pokoju oraz w przypadku aktów agresji.

ONZ podejmuje tylko operacje pokojowe z użyciem narodowych kontyngentów. Interwencja wymaga zgody państwa, na którego terytorium ma być prowadzona. Od czasu swego powstania ONZ przeprowadziła liczne wojskowe operacje pokojowe.

Do zakończonych powodzeniem można zaliczyć: 1950–1953, Korea – utrzymanie podziału Półwyspu Koreańskiego i zahamowanie ekspansji komunizmu; 1990–1991, Zatoka Perska – mandat ONZ dla sił brytyjsko-amerykańskich, które wyzwoliły Kuwejt po zajęciu państwa przez siły irackie (operacja Pustynna Burza); 1992–1993, Kambodża – największa operacja pokojowa ONZ, uwieńczona demokratyzacją kraju.

Niestety niektóre operacje pokojowych sił zbrojnych ONZ nie były udane, a nawet zakończyły się tragicznie. Do takich należały: 1960–1964, Kongo, gdzie interwencja doprowadziła do utrzymania niepodległości kraju i jego integralności terytorialnej, ale wyniosła do władzy prezydenta Mobutu Sese Seko, którego dyktatorskie rządy cechowały się korupcją i defraudacją funduszy oraz dóbr publicznych. Do końca jego rządów w dwóch następujących po sobie wojnach domowych zginęły lub padły ofiarami łamania praw człowieka, w tym morderstw i gwałtów, setki tysięcy osób; na Cyprze od 1964 roku stacjonują siły pokojowe, którym nie udało się zapobiec podziałowi wyspy po agresji tureckiej; 1992–1994, Somalia – zakończona porażką operacja Przywrócić Nadzieję, która miała skłonić do rozbrojenia walczące strony i zabezpieczyć dostawy z pomocą humanitarną, a skończyła się tragiczną operacją w Mogadiszu (głównie wojska USA); 1992–1995, była Jugosławia – siły ONZ UNPROFOR, które miały zaprowadzić pokój w dawnych republikach związkowych, poniosły fiasko i zostały zastąpione przez siły NATO – IFOR, gdy w chronionej przez siły ONZ Srebrenicy doszło do największej zbrodni ludobójstwa po II wojnie światowej, gdzie siły serbskie wymordowały co najmniej 8 tys. Bośniaków; 1993–1996, Rwanda – siły ONZ UNAMIR miały monitorować układ pokojowy między plemionami Hutu i Tutsi.

Uznawana za największą porażkę ONZ masakra ok. 800 tys. ludzi odbywała się na oczach żołnierzy sił pokojowych. Wydarzenia te zostały ukazane w filmie Hotel Ruanda.

Sekretarz generalny ONZ wybierany jest przez Zgromadzenie Ogólne na wniosek Rady Bezpieczeństwa. Obecnie, jako dziewiąty, stanowisko to piastuje przedstawiciel Portugalii António Guterres. Kompromitującą porażką Organizacji można nazwać dwukrotny wybór Austriaka Kurta Waldheima, czwartego Sekretarza Generalnego, w latach 1972–1981, czyli na dwie kadencje. Jego zabiegi o trzecią zawetowały Chiny. Krótko potem, w 1986 r., został on wybrany na prezydenta Austrii, choć wcześniej ujawniono fakt jego przynależności do NSDStB (Narodowosocjalistyczny Niemiecki Związek Studentów) i SA, a także służbę w oddziale niemieckiego Wehrmachtu, który dopuścił się zbrodni wojennych na Bałkanach. Sam polityk w swojej biografii fakty te ukrywał.

Według upublicznionych informacji oddział, którym dowodził, odpowiadał za śmierć 1200 greckich Żydów. Wskazywano, że Waldheim musiał wiedzieć o różnych zbrodniach wojennych, w tym deportacjach greckich Żydów czy masakrach w Jugosławii. Przypuszczano, że sam również mógł brać udział w zbrodniach wojennych. Jednak międzynarodowa komisja nie znalazła na to dowodów. Niemniej ujawnienie jego przeszłości spowodowało, że w większości państw był traktowany jako persona non grata. W rezultacie jako głowa państwa oficjalnie odwiedził tylko kraje arabskie oraz Watykan. Zmarł w 2007 r., a w liście opublikowanym pośmiertnie wyraził żal z powodu „tak późnego jednoznacznego odniesienia się do nazistowskich zbrodni wojennych”.

W okresie 1997–2006 pierwszym czarnym Afrykaninem na stanowisku Sekretarza Generalnego ONZ był Kofi Annan z Ghany, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 2001 r., który skupił uwagę Organizacji na prawach człowieka i rozwoju globalnym.

Wcześniej Annan pełnił funkcję Asystenta Sekretarza Generalnego ds. Operacji Pokojowych w okresie, gdy w Rwandzie i Jugosławii dopuszczano się ludobójstw przy biernej postawie sił pokojowych. Zarządzał także Organizacją w czasach korupcyjnego i politycznego skandalu związanego z programem Ropa za Żywność w Iraku.

PO 7 nieudanych próbach rozwiązania kryzysu krymskiego przez Radę Bezpieczeństwa ONZ, z których wszystkie blokowane były przez rosyjskie weto, 27 marca 2014 r. Zgromadzenie Ogólne przyjęło rezolucję dotyczącą integralności terytorialnej Ukrainy i aneksji Krymu przez Federację Rosyjską oraz uznającą referendum krymskie za nielegalne. Dokument wzywa Rosję „do natychmiastowego i bezwarunkowego wycofania swoich sił z Krymu”. Rezolucja mówi też o „dalszej destabilizacji Krymu w wyniku przenoszenia tam przez Rosję zaawansowanych systemów uzbrojenia, w tym samolotów i pocisków o zdolnościach jądrowych, broni, amunicji i personelu wojskowego na terytorium Ukrainy”. ONZ wezwała Moskwę do „niezwłocznego zaprzestania tych działań”. Na początku 2021 r., przedstawiciel Ukrainy przy ONZ wezwał do pozbawienia Rosji prawa weta w Radzie Bezpieczeństwa, ponieważ państwo to jest agresorem prowadzącym wojnę przeciw jego krajowi. Natomiast we wrześniu 2017 r. Rosja i Ukraina wystąpiły z propozycjami wprowadzenia sił pokojowych ONZ do Donbasu. Jednak różnice stanowisk między obydwoma państwami uniemożliwiły osiągnięcie porozumienia.

Rosja prowadzi otwartą wojnę z suwerennym sąsiadem, któremu zajęła część terytorium. ONZ „potępia” i „wzywa”. Rezolucje przeciw armatom. Bezradność słów i dokumentów wobec siły i arogancji.

Polska zwróciła się do Rady Bezpieczeństwa ONZ o omówienie traktowania Polaków na Białorusi. Nawet jeżeli omówią, to co praktycznie z tego wyniknie? Tak w ONZ, jak i w jej poprzedniczce – Radzie Ligi Narodów – decydował i decyduje interes silnych i bogatych, a weto służy jego zabezpieczeniu. Króluje polityka faktów dokonanych, a nieegzekwowane postanowienia całej reszty gremium świadczą o bezsilności, choć według Artykułu 4, Rozdział 2 Karty Narodów Zjednoczonych: „W poczet członków Organizacji Narodów Zjednoczonych może być przyjęte każde państwo miłujące pokój, które przyjmie zobowiązania zawarte w niniejszej Karcie i – zdaniem Organizacji – zdolne jest i pragnie zobowiązania te wykonywać”. Ideały sobie, a praktyka, jaka jest, każdy widzi. Oby nie skończyło się tak jak w pierwszej połowie XX w.

Czy ONZ, jak i cały świat polityki, kieruje się pragmatyzmem, czyli hipokryzją w imię tzw. zdrowego rozsądku? Właśnie – „zdrowego”, czyli leżącego w kompetencjach jednej z najważniejszych ONZ-owskich agencji wyspecjalizowanych, czyli Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), której nazwę od ponad roku odmienia się codziennie przez wszystkie przypadki. Jej dyrektor, wybrany w 2017 r. przy poparciu Pekinu, Tedros Adhanom Ghebreyesus, mimo, że alarmowany już 31 stycznia 2019 r. przez Tajwan, że w Wuhan wirus SARS-CoV-2 przenosi się z człowieka na człowieka, nie tylko nikogo o tym nie powiadomił, ale w połowie stycznia 2019 r. podał, że chińskie władze nie znalazły na to wyraźnych dowodów, choć wcześniej jego organizacja informowała o pierwszym przypadku choroby poza Chinami – w Tajlandii.

Tedros w pisemnym raporcie WHO chwalił „przejrzystość” i „sposób podejścia” Chin do sprawy COVID-19, jednocześnie krytykując ograniczenia podróży z i do Chin wprowadzone przez USA. Dopiero 11 marca WHO ogłosiło wybuch pandemii koronawirusa. Wcześniej przez ponad 2 miesiące wirusy podróżowały samolotami po całym świecie.

Trudno się dziwić, że Donald Trump wstrzymał finansowanie WHO, uzasadniając to m.in. uległością organizacji wobec Chin, szerzeniem dezinformacji i błędami, które doprowadziły do rozprzestrzenienia się COVID-19 na świecie.

Dla WHO był to poważny uszczerbek finansowy, ponieważ USA wpłacały wcześniej do Organizacji średnio ponad pół mld USD rocznie, co stanowiło ok. 7,5% jej budżetu, a w latach 2016–2017 aż 13%. Ten krok w specjalnym oświadczeniu skrytykował Sekretarz Generalny ONZ, a także miliarder, współtwórca Microsoftu Bill Gates, który corocznie za pośrednictwem swojej fundacji przelewał na rzecz WHO niewiele mniejsze sumy niż USA.

Joe Biden, następca prezydenta Trumpa, natychmiast po objęciu stanowiska finansowanie WHO przywrócił. Niezależnie USA wpłacały do WHO składki członkowskie proporcjonalne do swoich dochodów i liczby ludności. W budżecie na lata 2020–21 składki te wynoszą 116 mln USD. Dobrowolne wpłaty, w przeciwieństwie do składek członkowskich, pozwalają ofiarodawcom na wskazywanie projektów, na które środki mają być przeznaczone. Zarówno USA, jak i Fundacja Billa i Melindy Gatesów przeznaczyły znaczną część swoich dobrowolnych wpłat na programy skoncentrowane na globalnej eliminacji polio. Kolejnym priorytetem wskazanym przez Fundację Gatesa była poprawa dostępu do szczepionek i leków podstawowych.

Fundacja Gatesów inwestuje w firmy farmaceutyczne, przedsięwzięcia powodujące zanieczyszczenie środowiska, a nawet w dochodowe korporacje więzienne. Pojawia się usprawiedliwione pytanie, dlaczego Fundacja wspiera prywatnymi pieniędzmi dostatecznie już finansowaną przez liczne państwa organizację międzynarodową? Ponadto od dawna poważne osobistości wyrażają obawy co do wpływu fundacji – jednego z największych źródeł finansowania WHO – na globalne projekty Organizacji.

Trudno zaliczyć do bezpodstawnych opinie łączące koronawirusa, Billa Gatesa i WHO. Gates nie ukrywa, że podstawową misją jego fundacji jest zmniejszenie populacji świata o 10 do 15%, a nowoczesne szczepionki, aborcja i rozwój medycyny mogą się do tego przyczynić.

Tę opinię podzielają członkowie „Good Clubu” skupiającego „crème de la crème” światowych bogaczy, „odpowiednich” polityków i osób wpływowych. To WHO przeprowadziła w Nikaragui, Meksyku i na Filipinach szczepienia milionów kobiet w wieku rozrodczym. rzekomo przeciwko tężcowi. Niezależne badania próbek tych szczepionek wykazały, że specyfik zawierał naturalny hormon powodujący poronienia. Podobna akcja, finansowana przez WHO i UNICEF – Fundusz Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci – miała miejsce w Kenii w 2020 r. Ofiarami znowu stały się kobiety. To dla WHO Fundacja Rockefellera wraz z rockefellerowskim Population Council, Bankiem Światowym – w skład którego wchodzą trzy agencje wyspecjalizowane ONZ – oraz amerykańskimi Narodowymi Instytutami Zdrowia realizowały przez 20 lat projekt rozpoczęty w 1972 r. w celu opracowania ukrytej szczepionki aborcyjnej z nosicielem tężcowym.

W roku 2014 Christina Figures, Sekretarz Wykonawczy Ramowej Konwencji Narodów Zjednoczonych, oświadczyła, że „ziemia jest przeludniona” i należy podjąć działania w celu zmniejszenia populacji planety, ponieważ „obecna sytuacja grozi zbyt dużą produkcją gazów cieplarnianych”. W wywiadzie dla agencji Bloomberg News, Figueres pochwaliła rząd chiński za stosowanie przymusowych aborcji i sterylizacji, ponieważ „Chiny emitują najwięcej gazów cieplarnianych”.

W roku 1992, ONZ podała w Nocie Oficjalnej, że „jest obecnie w trakcie określania celów zrównoważonego rozwoju jako części nowego programu, który zostanie zainaugurowany podczas Szczytu Zrównoważonego Rozwoju we wrześniu 2015 r.”. Jak zapowiedziano, w roku 2015 ONZ Notą Oficjalną przekształciła Agendę 2021 w plan zrównoważonego rozwoju. Zrównoważony rozwój – pojemne, uniwersalne i modne określenie działań, których nie chce się nazwać po imieniu, stał się motywem przewodnim Agendy 2030 – dokumentu przyjętego na tzw. Szczycie Ziemi podczas Konferencji Narodów Zjednoczonych „Środowisko i Rozwój” (UNCED), w Rio de Janeiro w czerwcu 1992 r., gdzie 178 rządów – w tym polski – głosowało za przyjęciem programu, który obejmuje kontrolę populacji jako kluczowy instrument. Ostateczny tekst powstał w wyniku konsultacji i negocjacji, które rozpoczęły się w 1989 r., i stanowi zbiór zaleceń i wytycznych dla działań dotyczących ochrony i kształtowania środowiska życia człowieka, które powinny być podejmowane na przełomie XX i XXI wieku w celu zapewnienia trwałego i zrównoważonego rozwoju. Sygnatariusze zobowiązali się m.in. do zapewnienia powszechnego dostępu do świadczeń w zakresie zdrowia seksualnego i prokreacyjnego, w tym planowania rodziny i rozpowszechniania informacji i edukacji w tym zakresie. 25 września 2015 r. Polska przyjęła Agendę, a wraz z nią 17 celów i 169 związanych z nimi zadań. Za realizację podjętych zobowiązań odpowiada Ministerstwo Rozwoju, uwzględniając je w planach na kolejne dekady.

Tekst dokumentu jest bardzo obszerny, a diabeł tkwi w interpretacji i sposobie realizacji nieprecyzyjnie i hasłowo określonych zadań. Wiele źródeł oskarża autorów Agendy o zamiar wyludnienia Ziemi, a przynajmniej zmniejszenia jej populacji o 10, 15, a nawet 95%, o czym dokument nie mówi wprost.

Czytając dotyczący publikacji wniosków Agendy 2030, Przewodnik dla Samorządów Regionalnego Samorządowego Centrum Edukacji Ekologicznej przy Sejmiku Samorządowym we Wrocławiu pt. Dynamika Demograficzna i Zrównoważony Rozwój, rozdział 5, dowiemy się, że: „ogólny i eufemistyczny charakter tego rozdziału świadczy o zdecydowanej kampanii Kościoła katolickiego, aby usunąć wyraźne odniesienia do antykoncepcji i kontroli urodzin”. Zwroty, które mogłyby świadczyć o aprobacie kontroli urodzin, są opatrzone frazą: „w zgodzie z wolnością, godnością i wartościami osobistymi mającymi związek z okolicznościami etycznymi i kulturowymi”. Dokument podaje, że w tym samym rozdziale, czyli dotyczącym demografii, Agenda mówi: „wzrost zaludnienia zwiększa napięcie środowiskowe, które obniża jakość życia”; „instytucje na wszystkich poziomach powinny dokładniej badać związki między zmianami demograficznymi, zróżnicowanymi poziomami rozwoju i wpływem na środowisko”; „polityka ludnościowa jest częścią polityki zrównoważonego rozwoju, a społeczności muszą uczestniczyć w konsultacjach na temat rozwoju polityki ludnościowej. Kobietom szczególnie należy umożliwić podejmowanie decyzji o liczebności rodziny i dostęp w tym celu do »właściwych środków«, zaś „wszechstronna prenatalna opieka medyczna powinna być dostępna dla wszystkich”.

Agenda 2030, opracowana w celu zrównoważenia rozwoju świata, zawiera m.in. punkty dotyczące: likwidacji ubóstwa we wszystkich jego formach, promowania zrównoważonego rolnictwa, w tym produktów GMO (!), wspierania zrównoważonego oraz zintegrowanego rozwoju gospodarczego (globalizm?!), podjęcia pilnych działań w celu zwalczania zmian klimatu i ich skutków (dekarbonizacja ze wszystkimi jej aspektami?!), ochrony i zrównoważonego korzystania z oceanów, mórz i zasobów morskich (morza i oceany miały być największą spiżarnią świata!), promowania pokojowego i integracyjnego społeczeństwa (wymuszone mieszanie narodów, ras i kultur, które się integrować nie chcą?!).

Chwalebne i chwytliwe idee. Któż nie chciałby zlikwidować ubóstwa? Jakie formy ludzkiej działalności mają zostać wykluczone, a jakie obowiązkowe? Co będzie wolno robić bez kontroli, a co tylko pod nadzorem? W końcu, jakie środki kontroli będą stosowane?

Agenda 2030 to m.in. zamysł ograniczenia populacji świata, która, gdy czytać między wierszami, jest za wysoka. Dla potwierdzenia tego wniosku można zapoznać się z opublikowanym w 2015 r. przez ONZ raportem zatytułowanym Trendy w stosowaniu antykoncepcji na świecie, w którym wskazano, że w owym czasie najpowszechniejszą z owych metod była… sterylizacja, zaś więcej niż jedna trzecia kobiet pozostających w związkach używała antykoncepcji długoterminowej. Raport akcentował, że co najmniej 10% kobiet na świecie nie miało zaspokojonych potrzeb dotyczących planowania rodziny i prognozował, że do roku 2030 osiemset milionów (!) kobiet na świecie będzie używało nowoczesnych metod antykoncepcji.

Klaus Schwab, urodzony w Ravensburgu/Niemcy w 1938 r., to były wiceprzewodniczący Komitetu ONZ ds. Planowania Rozwoju, były członek Komitetu Sterującego Grupy Bilderberg oraz założyciel i obecny Prezes Wykonawczy Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, które stworzył w roku 1986 z założonego przez siebie w 1971 r. Europejskiego Forum Zarządzania. To globalista oraz zagorzały zwolennik Wielkiego Resetu, czyli skasowania dotychczasowego ładu i uformowania nowego człowieka – obywatela Nowego Wspaniałego Świata. Jest wyznawcą tzw. trasnhumanizmu odzwierciedlającego pragnienie ludzkości przekroczenia granic i poszerzenia tego, co znaczy być człowiekiem. Dla jednych to przyszłość, gdzie wszyscy są piękni, wiecznie młodzi i nieśmiertelni, a problemy głodu czy wojen nie istnieją. Dla innych to krajobraz po katastrofie, gdzie garstka technokratów, mając dostęp do zdobyczy postępu, zmusza resztę do wegetacji na resztkach tego, co pozostało z dawnej cywilizacji. Schwab nie ukrywa, że jego wymarzony cel można osiągnąć stosując 3 kroki:

„1. Ogłoś zamiar reformy wszystkich aspektów życia społeczeństw przez wprowadzenie globalnego zarządzania i przesłanie powtarzaj; 2. Jeśli to nie przekonuje, symuluj fałszywe scenariusze pandemii, które pokażą, dlaczego świat potrzebuje Wielkiego Resety; 3. Jeśli fałszywe scenariusze pandemii nie są wystarczająco przekonujące, poczekaj na prawdziwy globalny kryzys i powtórz krok pierwszy”. Po wybuchu pandemii „reformator” zauważył, że stanowi ona „rzadkie, ale wąskie okno okazji do refleksji, nowego wyobrażenia i zresetowania naszego świata, by stworzyć zdrowszą, bardziej sprawiedliwą i dostatnią przyszłość”.

Klaus Schwab i Thierry Malleret, założyciel Monthly Barometer, we wspólnej, opublikowanej latem 2020 r., książce pt. COVID-19: The Great Reset twierdzą, że: „Wielki Reset doprowadzi do połączenia naszej fizycznej, cyfrowej i biologicznej tożsamości” i zachwycają się sposobem, w jaki postęp techniki wkrótce pozwoli władzom „wtargnąć do dotychczas prywatnej przestrzeni naszych umysłów, czytać nasze myśli i wpływać na nasze zachowanie”. Według Schwaba i Mallereta Wielki Reset opiera się na wymianie obecnego systemu kapitalistycznego na scentralizowaną władzę technokratów, co ma obniżyć zakres swobód obywatelskich, standardy życia i konsumpcję paliw, ale przyspieszyć automatyzację pracy. Wielcy reformatorzy marzą, że: „czwarta rewolucja przemysłowa doprowadzi do połączenia naszej fizycznej, cyfrowej i biologicznej tożsamości”.

Dzięki mikroczipom wgląd w myśli ma stać się możliwy, a „wraz ze wzrostem możliwości w tym obszarze, pojawi się skłonność organów ścigania i sądów do określania prawdopodobieństwa popełnienia przestępstwa, oceny winy, a nawet odzyskiwania wspomnień bezpośrednio z ludzkich mózgów” i straszą, że: „przekroczeniu granicy będzie towarzyszyć skanowanie mózgu w celu oceny ryzyka dla porządku publicznego”.

Grożą rychłym pojawieniem się „wszczepianych nadajników umożliwiających przekazywanie niezwerbalizowanych myśli oraz odczytywanie znaczenia fal mózgowych”.

Wszystko to, jak bajki o żelaznym wilku, można by skwitować uśmiechem, gdyby nie fakt, że Klaus Schwab to niezwykle wpływowa postać, znajdująca się w centrum operacyjnym nadciągających wydarzeń. Trzeba wziąć pod uwagę koneksje, jakimi dysponuje dzięki pełnionym wcześniej funkcjom. Poza tym zasiadał w zarządach wielu firm, był profesorem Uniwersytetu Genewskiego, jest profesorem honorowym Uniwersytetu Ben-Guriona w Izraelu oraz Uniwersytetu Spraw Zagranicznych Chin, absolwentem John F. Kennedy School of Government na Harvard University, posiada doktorat z ekonomii Uniwersytetu we Fryburgu oraz doktorat z inżynierii Szwajcarskiego Federalnego Instytutu Technologii w Zurychu. To członek wąskiej elity, za którą stoją środowiska intelektualne oraz grupy będące u władzy politycznej czy finansowej. Podczas ubiegłorocznego Światowego Forum Ekonomicznego, w obecności obecnego sekretarza ONZ – António Guterresa i wielu bardzo ważnych osobistości, Klaus Schwab i brytyjski książę Karol zapowiedzieli rozpoczęcie Wielkiego Resetu.

W 2019 r. António Guterres ogłosił, że w ramach Dekady Działania na rzecz osiągnięcia celów zrównoważonego rozwoju do 2030 r., we wrześniu lub październiku 2021 r. zwoła szczyt Food Systems Summit (FSS, Szczyt ds. Systemów Żywnościowych). Już trwają spory o to, kto jest winny narastaniu plagi głodu i chorób oraz czy wydarzenie nie będzie promocją korporacyjnego, intensywnego i „technicznego” rolnictwa. Na przewodniczącą Szczytu Guterres mianował byłą minister rolnictwa Rwandy Agnes Kalibatę. Jest ona jednocześnie prezesem utworzonego w 2006 r. przez fundacje Gatesa i Rockefellera Sojuszu na rzecz Zielonej Rewolucji w Afryce – AGRA, mającego na celu wspieranie ekspansji na kontynencie afrykańskim intensywnego, zaawansowanego technicznie rolnictwa i wysokowydajnych odmian nasion – w tym opatentowanych nasion GMO i pestycydów.

Po prawie 15 latach oraz skonsumowaniu miliarda USD otrzymanych od Gatesa, Rockefellera i innych darczyńców, AGRA nie poprawiła losu rolników zmuszanych do kupowania nasion i nawozów od Monsanto oraz jego dostawców, a także innych firm wytwarzających komercyjnie nasiona GMO.

Kluczową osobą w AGRA jest Robert Horsch, były dyrektor wykonawczy Monsanto. Przejęte w 2016 r. przez koncern Bayera Monsanto to wiodący producent genetycznie zmodyfikowanych, opatentowanych nasion roślin uprawnych i jeden z pionierów tej branży. W roku 2010 Gates zainwestował w Monsanto 23 mln USD, kupując 500 tys. akcji firmy, która sprzedaje ok. 90% genetycznie zmodyfikowanych nasion używanych w USA oraz, dzięki swoim patentom, kontroluje ok. 95% wszystkich nasion soi i 80% całej kukurydzy uprawianej w USA. Monsanto zyskało rozgłos z powodu podawania nieprawdy i fałszowania danych na temat skutków zdrowotnych swoich wynalazków, jak np. PCB (polichlorowane bifenyle, powodujące ryzyko rozwoju chorób takich jak m.in. miażdżyca oraz nadciśnienie tętnicze u ludzi i wielu chorób u zwierząt), dawno skompromitowane DDT czy używany podczas wojny wietnamskiej, niszczący rośliny i ludzi, Agent Orange.

We wczesnych latach 80. firma Monsanto zaczęła opracowywać genetycznie zmodyfikowane nasiona odporne na – jej własnego autorstwa – rakotwórczy herbicyd RoundUp . Bayer, który po przejęciu Monsanto „odziedziczył” pozwy firmy, tylko w zeszłym roku wypłacił 10 mld USD odszkodowań ofiarom raka, najprawdopodobniej spowodowanego przez chwastobójcę RoundUp. Podejrzenia co do dominacji wielkiego biznesu w programie FSS wzrosły, gdy okazało się, że dokument koncepcyjny Szczytu mówi o rolnictwie „precyzyjnym”, gromadzeniu danych i inżynierii genetycznej jako ważnych dla rozwiązania problemu bezpieczeństwa żywnościowego inicjatywach, wspieranych przez duże firmy i filantropów. Za to nie wspomniano o rolnictwie ekologicznym ani o społeczeństwie obywatelskim.

Fakt kierowania szczytem ONZ przez prezesa AGRA wskazuje na powiązania między ONZ, fundacjami Gatesa i Rockefellera, Światowym Forum Ekonomicznym i siecią globalnych korporacji.

To nie przypadek, że Gates i Rockefeller poprzez AGRA znajdą się w centrum podczas Szczytu ONZ ds. Systemów żywnościowych w 2021 r., a WEF odgrywa główną rolę w światowym resetowaniu „systemów żywnościowych”. Także nie są przypadkiem ostatnie naciski na rząd Narendra Modiego, aby wdrożyć w Indiach taki sam „korporacyjny” program żywnościowy jak w Afryce.

Olivier De Schutter, były specjalny sprawozdawca ONZ ds. żywności, oraz Olivia Yambi, ekspert ds. żywienia i była pracownica UNICEF, popierają inicjatywy ekologiczne. Utrzymują, że do porządku obrad powinny zostać wprowadzone takie tematy, jak: potwierdzona przez naukowców i rolników agroekologia oraz społeczeństwo obywatelskie a suwerenność żywnościowa. Ten sam Olivier De Schutter jako specjalny sprawozdawca przedstawił 8 marca 2011 r. przed Radą Praw Człowieka ONZ raport Agroekologia i prawo do pożywienia, wykazując, że wystarczająco wspierana agroekologia może podwoić produkcję żywności w całych regionach w ciągu 10 lat, jednocześnie łagodząc zmiany klimatyczne i zmniejszając ubóstwo na obszarach wiejskich.

„Nie rozwiążemy problemu głodu i nie zatrzymamy globalnego ocieplenia za pomocą rolnictwa przemysłowego na wielkich plantacjach” – napisał w komunikacie prasowym i dodał: „Rozwiązanie leży we wspieraniu wiedzy i poszukiwań drobnych rolników, zwiększaniu ich dochodów, a tym samym przyczynianiu się do rozwoju obszarów wiejskich”.

W ramach protestu przeciw centralnej roli AGRA w FSS, Civil Society and Indigenous Peoples’ Mechanism (CSM) wspólnie z UN Committee on World Food Security (CFS) poinformowały, że 500 grup społeczeństwa obywatelskiego, liczących w sumie ponad 300 mln członków, zapowiedziało bojkot Szczytu i zorganizowanie równoległego spotkania. Niezależnie 148 grup z 28 krajów, tworzących Ludową Koalicję na rzecz Bezpieczeństwa Żywnościowego, wystosowało do ONZ list z wezwaniem do zerwania „strategicznego partnerstwa” ze Światowym Forum Ekonomicznym. „WEF wykorzysta szczyt do usprawnienia neoliberalnej globalizacji. Będzie to oznaczać, że globalne nierówności i monopol korporacyjny zostaną raczej odsunięte na boczny tor obrad niż skonfrontowane z tezą, iż są główną przyczyna głodu i skrajnego ubóstwa” – stwierdziła Koalicja. Tymczasem, Agroecology Research-Action Collective (ARC) zbiera podpisy pod apelem o bojkot Szczytu przez środowiska naukowe, z powodu wykluczenia wielu podmiotów zajmujących się systemami żywnościowymi i selektywnego traktowania źródeł wiedzy w tym zakresie.

Listów i apeli do ONZ w sprawie FSS można zacytować dużo więcej. Wpadają one w próżnię albo spotykają się z odpowiedzią w stylu ideologicznym, jak ta, jakiej na łamach „Guardiana” udzieliła Agnes Kalibata, przecząc istnieniu z góry przyjętej ideologii. I dodała:

„Rozpoczynając życie jako uchodźczyni i córka drobnego rolnika, nigdy nie straciłam zapału do pracy nad zapewnieniem sobie możliwości życiowych. Prawa człowieka i równość są podstawą wszystkiego, na co pracuję”. Do sprawy likwidacji głodu ma się to nijak, a ludziom wychowanym w krajach „demokracji ludowej” brzmi złowieszczo i znajomo.

W grudniu 1948 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło Powszechną deklarację praw człowieka, stanowiącą: „Wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi pod względem swej godności i praw”. Przez 62 lata ta słuszna zasada wystarczała, aż w roku 2011 Rada Praw Człowieka ONZ wyraziła „głębokie zaniepokojenie z powodu aktów przemocy i dyskryminacji na tle orientacji seksualnej i tożsamości płciowej”, nagle zauważając, że „na całym świecie lesbijki, geje, osoby biseksualne i transpłciowe – czyli osoby LGBT – nadal są ofiarami dyskryminacji i aktów brutalnej przemocy, tortur, porwań, a nawet morderstw. W 76 krajach stosunki seksualne między osobami tej samej płci są uważane za przestępstwo, co stanowi naruszenie podstawowych praw” oraz twardo stwierdziła: „Trzeba położyć kres tym naruszeniom”. Po serii posiedzeń, apeli i rezolucji w tej kluczowej dla cierpiącej z powodu chorób, głodu, prześladowań religijnych i etnicznych oraz wplątanej w niezliczone wojny ludzkości, 26 lipca 2013 r. ONZ rozpoczęła światową kampanię „Wolni i Równi” („Free & Equal”) w celu „uwrażliwiania na przemoc i dyskryminację związane z homofobią oraz uprzedzeniami transgenderowymi, a także położenia kresu nadużyciom wobec milionów nękanych osób LGBT…”. Po wymienieniu cierpień i krzywd osób, w których obronie staje, deklaracja kończy się pełnymi nadziei i znanymi z innych, złowieszczych wystąpień, słowami: „razem możemy stworzyć wolny i równy świat”. Ciarki po plecach i zimny pot na czole!

W roku 2015, stojąca wówczas na czele Rady Praw Człowieka ONZ Arabia Saudyjska sprawiła, że Organizacja musiała chwilowo zrezygnować z walki o supremację ideologii LGBT. Minister spraw zagranicznych tego kraju, Adel Al-Jubeir, oświadczył: „Sprawa płci dotyczy tylko kobiet i mężczyzn, i tylko te osoby mogą zakładać rodziny, a wszelkie dewiacje zachodniej cywilizacji są sprzeczne z prawem islamu”. I dodał: „Arabia Saudyjska nie ma zamiaru stosować się do zaleceń niezgodnych ze swoją wizją świata”.

Państwo Saudów sprzeciwiło się także jednemu z programów Agendy 2030, dotyczącemu sposobu zwalczania biedy na świecie, kontrolowania zachodzących zmian klimatycznych oraz walki o równość. Czy mamy do czynienia z postępem islamizacji, który może stanąć na przeszkodzie propagacji ideologii LGBT jako jednego z narzędzi w procesie tworzenia nowego człowieka dla Nowego Wspaniałego Świata? „Marsz przez instytucje” jednak trwa i w połowie 2016 r. Rada Praw Człowieka przy ONZ utworzyła stanowisko niezależnego eksperta ds. monitorowania „problemu dyskryminacji” ze względu na orientację seksualną i tożsamość płciową oraz implementacji międzynarodowych zapisów, dotyczących praw człowieka, ze szczególnym uwzględnieniem zwalczania przemocy i dyskryminacji.

Dokument Standardy edukacji seksualnej w Europie, opublikowany w 2012 r. przez WHO, czyli organizację wyspecjalizowaną ONZ, opracowało 19 ekspertów w zakresie medycyny, psychologii oraz nauk społecznych z 9 krajów Europy Zachodniej. W pracach brały udział instytucje rządowe, organizacje międzynarodowe i pozarządowe oraz środowiska akademickie. Opracowanie przedstawia zagadnienia do omówienia z dziećmi w ramach edukacji seksualnej według grup wiekowych:

  • 0–4 lat (Rozwijanie świadomości różnorodności w obszarach: ciała, związków, rodziny, stylów życia. Doświadczanie radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała, w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych.),
  • 4–6 lat (Doświadczanie radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała, w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych. Pokazywanie i rozwijanie szacunku w kontekście różnorodności norm związanych z seksualnością, świadomości posiadania wyborów, ale też ryzyka. Świadomość własnej tożsamości seksualnej. Informacje o różnych koncepcjach rodziny.),
  • 6–9 lat (Wybory dotyczące rodzicielstwa, ciąży, płodności i adopcji. Różne metody antykoncepcji. Wprowadzanie pojęć „akceptowalne współżycie za zgodą obu stron”. Seksualne prawa dzieci. Szacunek wobec różnych stylów życia, wartości i norm),
  • 9–12 lat (Informacje na temat przyjemności, masturbacji, orgazmu, różnych metod antykoncepcyjnych, ich stosowaniu i mitów dotyczących antykoncepcji. Doradztwo w zakresie antykoncepcji, skutecznego stosowania prezerwatyw i innych środków antykoncepcyjnych oraz nauka ich uzyskiwania. Tematy menstruacji, ejakulacji, cyklu owulacyjnego. Emocje moje i emocje innych, rozumienie konieczności postawienia granicy. Przyjaźń i miłość wobec osób tej samej płci.),
  • 12–15 lat (Nauka odmowy niechcianych zachowań seksualnych. Informacje na temat różnicy pomiędzy tożsamością płciową a płcią biologiczną. Pomoc w rozwijaniu szacunku wobec różnorodności seksualnej i orientacji seksualnych. Znajomość ciała, wizerunku i wpływ na zdrowie ludzi, również akceptowanie różnic ciała. Cykl menstruacyjny, ciąża, partnerstwo. Prawa seksualne własne i innych osób.),
  • powyżej 15 roku życia (Informacje na temat tożsamości płciowej i orientacji seksualnej. Zmiany psychologiczne w okresie dojrzewania. Komunikowanie się, negocjowanie i uczucia w związku. Krytyczne podejście do norm kulturowych i religijnych w odniesieniu do ciąży, rodzicielstwa itp. Przemoc seksualna – umiejętność reagowania przy znajomości praw seksualnych.)

Nie planowałem cytowania wszystkich tematów „lekcyjnych” proponowanych przez „pedagogów” z WHO-ONZ, ale by zilustrować wykorzystanie tu metody mieszania rzeczy słusznych i stosownych z bulwersującymi stopniem niestosowności, czy wręcz demoralizacji, zmieniłem zdanie. Na przykład, w wieku od 4 do 6 lat dzieci mają „mieć świadomość własnej tożsamości seksualnej” – przecież w tym wieku każde dziecko już wie, czy jest dziewczynką, czy chłopczykiem; ale też „doświadczać radości i przyjemności w poznawaniu własnego ciała” – dziecko samo widzi i czuje jakie jest; „w tym przyzwolenie na dotykanie miejsc intymnych” – przyzwolenie komu i w jakich okolicznościach?! Propedeutyka tolerancji, czyli tolerowania pedofila przez ofiarę?! Nie będę dalej komentował wartości tego szlachetnego kamienia milowego pedagogiki. Nie będę znęcał się nad czytelnikami i sobą, bo mi, jak mawia p. Jan Pietrzak, „żyła wychodzi”. Czytelnikom pewnie też.

W połowie lutego 2019 r. prezydent Warszawy R. Trzaskowski podpisał tzw. deklarację LGBT+, która w dziedzinie edukacji zapowiada m.in. wprowadzenie edukacji antydyskryminacyjnej i seksualnej w każdej szkole, z uwzględnieniem tożsamości psychoseksualnej i identyfikacji płciowej, zgodnie ze standardami WHO.

W tej sprawie Rzecznik Praw Dziecka, Mikołaj Pawlak, skierował do prezydenta stolicy pytanie: „Jakie korzyści i dobra ma nieść realizacja deklaracji LGBT+ w zakresie konstytucyjnego prawa rodziców do wychowywania dzieci zgodnie z własnymi poglądami?”.

Jednocześnie, ocenił, że standardy WHO-ONZ, do których odwołuje się deklaracja, „niosą ze sobą stwierdzenia, które są wątpliwe dla wielu rodziców”. Nie wiem, czy i jaką odpowiedź na swój list z warszawskiego ratusza otrzymał Rzecznik, ale nieraz słyszałem, jak w dyskusjach na ten temat używano argumentu, że to przecież wytyczne WHO, czyli ONZ-owskie! No to co? – że grzecznie zapytam. Czy chodzi o to samo WHO, które ze szkodą dla świata opóźniało ogłoszenie pandemii, albo współdziałało w „antykoncepcyjnych” szczepieniach na tężca w Afryce i Ameryce Południowej itd., a teraz chce nam demoralizować dzieci?

Wiążące, podstawowe dokumenty ONZ wśród praw człowieka nie wymieniają tych z kategorii LGBT+, lecz mówią wprost o ochronie rodziny. Formułuje to jednoznacznie Powszechna deklaracja praw człowieka oraz przyjęte 20 lat później Międzynarodowe pakty praw obywatelskich i politycznych, a także Międzynarodowy pakt praw gospodarczych, społecznych i kulturalnych. Przyjęta 20 listopada 1989 r. przez Zgromadzenie Ogólne ONZ Konwencja o prawach dziecka podkreśla znaczenie rodziny opartej na związku kobiety i mężczyzny dla rozwoju dziecka. Tyle oficjalne dokumenty i teoria. Praktykę widzimy sami.

Liga Narodów, poprzedniczka ONZ, nie zrealizowała celu, w którym powstała, czyli uratowania ówczesnego świata od wojen, choć sama przetrwała II wojnę światową i została rozwiązana dopiero w 1946 r., gdy jej następczyni, czyli ONZ, istniała już od roku.

Członkami ONZ są praktycznie wszystkie kraje naszego globu, a waga głosu każdego z nich, jak dawniej, zależy od siły i bogactwa. Rada Ligi Narodów był to tzw. klub elitarny mocarstw, które zasiadały w niej na stałe, co zapewniało im przewagę nad innymi, dobieranymi czasowo państwami. Tak jakby misja Ligi Narodów zakończyła się sukcesem, ONZ powtarza ten sam schemat. Rada Bezpieczeństwa składa się z 5 członków stałych – mocarstw, czyli: Chińskiej Republiki Ludowej, Francji, Rosji, Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, z których każdemu przysługuje prawo weta, oraz 10 członków niestałych, wybieranych na 2 lata. Gdybym śmiał, zapytałbym: po co nam ten ONZ, jeśli powtarza się w nim schemat obowiązujący i bez niego – silni decydują, słabi wykonują. Elegancko, „prawem weta” nazwano zasadę, że najsilniejsi muszą być jednomyślni, bo jeden z nich, wkurzony, nawet sam może narobić bigosu. Nihil novi sub sole. Prawo silniejszego znaliśmy już wcześniej!

Od czasu powstania ONZ, czyli od 1946 r., przez świat przetoczyły się niezliczone wojny. Nawet ludobójstwa. Wiele wojen toczy się właśnie teraz, jak choćby ta żarząca się i mogąca w każdej chwili wybuchnąć płomieniem, w Donbasie. Krym od kilku lat okupują Rosjanie. Trudne do policzenia wojny na Bliskim Wschodzie, które pochłonęły już miliony ofiar i spowodowały wielomilionowe migracje, rozpalają się i przygasają.

Według art. 4 rozdz. 2 Karty Narodów Zjednoczonych, „W poczet członków Organizacji Narodów Zjednoczonych może być przyjęte każde państwo miłujące pokój…” Czy należy uznać, że według ONZ-u wszystkie strony wymienionych i wielu innych wojen „miłują pokój”? W grudniu 2019 r. Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło kolejną rezolucję wzywającą Rosję do wycofania sił zbrojnych z Krymu i zaprzestania okupacji terytorium Ukrainy. 63 kraje były za, 19 przeciw, a 66 wstrzymało się od głosu. Czyli 85 krajom „miłującym pokój” odpowiada albo nie przeszkadza rosyjski napad na sąsiada i okupacja części jego terytorium. Można by mnożyć przykłady krwawych konfliktów, którym ONZ nie zdołała zapobiec albo ich rozwiązać, nieudanych lub niezrealizowanych misji wojskowych czy bezsilnej retoryki rezolucji.

W praktyce Organizacja Narodów Zjednoczonych nie jest niezależnym organem chroniącym prawa człowieka, które to ona zresztą sformułowała, a obecnie sama nagina. Krok po kroku staje się narzędziem ideologicznej inżynierii społecznej. Jej organizacje wyspecjalizowane, jak m.in. Międzynarodowa Organizacja Zdrowia, Międzynarodowy Fundusz Rozwoju Rolnictwa, Organizacja do spraw Wyżywienia i Rolnictwa czy Bank Światowy, stały się instrumentami współgrającymi w dążeniach do realizacji utopijnej wizji Wielkiego Resetu i budowy Nowego Wspaniałego Świata. Wspaniałego dla 1 procenta populacji, który obecnie posiada 2 razy więcej niż cała reszta.

W październiku 2020 r. eksperci Międzyrządowej Platformy Naukowo-Politycznej ds. Różnorodności Biologicznej i Funkcji Ekosystemów (IPBES), działającej pod auspicjami ONZ, ogłosili, że „Ucieczka przed epoką pandemii jest możliwa, ale będzie to wymagało sejsmicznej zmiany w podejściu, od reakcji do zapobiegania” i ostrzegli, że bez takiej zmiany „kolejne pandemie będą nawiedzać świat częściej i rozprzestrzeniać się szybciej”. Czy to eksperci tej samej ONZ, której podlegająca WHO zlekceważyła początkową fazę rozwoju obecnej pandemii, a później, głosem swojej specjalnej komisji, spośród wszystkich możliwych powodów pojawienia się zarazy, wykluczyła tylko jeden. Ten o „wycieku” wirusa z laboratorium w chińskim Wuhan, stawiając tezę o przeniesieniu się koronawirusa na ludzi z nietoperzy za pośrednictwem innego zwierzęcia, np. kota. Sprawa przeprowadzenia drobiazgowego, bezstronnego i wolnego od nacisków śledztwa, aż do uzyskania pewności, powoli usycha.

Czy ONZ nie słyszy głosów świadków i specjalistów, którzy uparcie twierdzą, że wirus SARS-CoV-2 pochodzi z laboratorium w Wuhan i musiał podlegać działaniom ręki człowieka?

Protokół genewski to układ międzynarodowy z 1925 r., czyli z czasów Ligi Narodów. To główne, obowiązujące do dzisiaj międzynarodowe porozumienie zabraniające prowadzenia wojny chemicznej i bakteriologicznej. Na Protokół powołuje się w preambule Konwencja z 1972 r. o zakazie prowadzenia badań, produkcji i gromadzenia zapasów broni bakteriologicznej (biologicznej) i toksycznej oraz o ich zniszczeniu, sporządzona w Moskwie, Londynie i Waszyngtonie 10 kwietnia 1972 r. Czy dzisiejszej, „miłującej zdrowie” ONZ nie interesuje, kto, gdzie, jak, w jakim celu i w jakich warunkach prowadzi obosieczne prace nad śmiercionośnymi wirusami, „przerabiając” je – „gain of function” – na szczepionki lub bardziej zjadliwe odmiany? Wedle potrzeby i uznania. Według Konwencji, każde państwo-strona, które stwierdzi jej naruszenie przez inne państwo, może wnieść skargę do Rady Bezpieczeństwa ONZ. Skarga taka powinna zawierać wszystkie możliwe dowody potwierdzające jej zasadność… Który kraj, nawet mając niezbite dowody, wniesie skargę do organu, w którym zasiada 5 najmocniej „miłujących pokój i zdrowie” państw, z których każde ma prawo weta?

Traktat o zakazie broni jądrowej został uchwalony 7 lipca 2017 r. w przez Konferencję ONZ głosami 122 państw; 69 odmówiło udziału w Konferencji. Międzynarodowy Traktat uprawnia Agencję Energii Atomowej do nadzorowania wykonania jego postanowień. Pod egidą ONZ zawarto także: Układ o zakazie prób broni nuklearnej w atmosferze, w przestrzeni kosmicznej i pod wodą, Układ o nierozprzestrzenianiu broni jądrowej, Traktat o przestrzeni kosmicznej i Traktat o całkowitym zakazie prób z bronią jądrową. Czy ONZ rozumie, że broń biologiczna może być groźniejsza od jądrowej i bardziej „kusząca”? Ten, kto jej użyje, wcześniej się przed nią zabezpieczy, a infrastruktura wroga pozostanie nietknięta.

Oprócz ostrzeżeń przed nadejściem „epoki pandemii”, nie słyszę wołań i apeli, i nie czytam rezolucji w sprawie zakazu prowadzenia badań nad wirusami, a przynajmniej ich ograniczenia i kontroli.

Czy można poważnie i z szacunkiem traktować organizację, na której Zgromadzeniu Ogólnym, otwierającym Szczyt Klimatyczny, 16-latka (Greta Thunberg), przemawiając, zauważa, że „nie powinna musieć zajmować się kryzysem” oraz zanosząc się płaczem, gromi przywódców świata, że „ukradli jej marzenia i dzieciństwo swoimi pustymi słowami”, a także ocenia: „To wszystko jest złe, nie powinnam być tutaj. Powinnam być w szkole, po drugiej stronie oceanu”. Dzieciak ma rację! Ale czy to ona wymyśliła tę hecę? To prymitywne, niesmaczne przedstawienie z młodocianą nawiedzoną „Pytią” w roli głównej jest niestety autorstwa dorosłych, mających wpływ na losy ludzkości.

ONZ to emanacja współczesnego świata. Z jego zaletami i wadami. Czy jest z niej jakiś pożytek? Myślę, że tak. Choćby fakt, że jest to światowe, permanentne forum rozmów, negocjacji i ustaleń. Trochę mało, ale zawsze można przystąpić do reform. A to ulubione zajęcie polityków.

Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „ONZ – iluzje i rzeczywistość” znajduje się na s. 1, 10 i 11 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Adama Gnieweckiego pt. „ONZ – iluzje i rzeczywistość” na s. 10–11 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Spis powszechny – uważajmy na deklarację narodowości, zwłaszcza na Śląsku! / Hanys Stanik, „Śląski Kurier WNET” 83/2021

W ostatnich dniach na Śląsku w licznych domach wielorodzinnych, familokach i blokach są rozrzucane egzemplarze specjalnego, „spisowego” numeru „miesięcznika górnośląskich regionalistów.

Hanys Stanik

Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!

Podczas spisu powszechnego w 2011 r. – w naiwności swej – oprócz narodowości polskiej w pierwszym wyborze, w drugim zadeklarowałem, że czuję się Ślązakiem.

Ślązakiem spod Strzelec Opolskich był mój starzik/dziadek, mój ojciec – z Hajduk, dziś Chorzowa-Batorego. Od dziecka na podwórku/placu się godało/mówiło z innymi/inkszymi chłopakami/bajtlami. Do dziś, jeśli jestem z kimś zaprzyjaźniony, zaczynom godać. Tak mi jest łatwiej. Dlatego swoją drugą deklarację potraktowałem spontanicznie. Po czasie musiałem przyznać – bezrefleksyjnie.

Bo oto po zakończeniu spisu dowiedziałem się, że nie jestem Polakiem, tylko jednym z 847 tys. tzw. Ślązaków. Nikogo nie obchodziło, że w pierwszej kolejności, tak jak 411 tys. innych Ślązaków – zadeklarowałem, że jestem Polakiem.

Że 431 tys. Ślązaków zadeklarowało śląskość wspólnie z polskością. W manipulacjach pospisowych, wykorzystywanych przez środowiska tzw. autonomistów niejakiego Gorzelika, ślązakerów czy wręcz oberszlyjzerów, byłem wrzucany do jednego worka pod tytułem: grupa narodowa/etniczna – liczba deklaracji ogółem…

Długo nie mogłem się z tym pogodzić. Przecież mój starzik walczył u Hallera na północnym froncie Bitwy Warszawskiej 1920 r., na jego rozkaz – wrócił na Śląsk głosować za Polską w plebiscycie, a gdy się okazało, że jego wyniki zostały zafałszowane decyzją mocarstw, które zamiast liczyć głosy – jak było wcześniej ustalone – poszczególnymi gminami, przyjęły ogólne wyniki na obszarze plebiscytowym i ogłosiły zwycięstwo Niemców, poszedł do III powstania śląskiego.

Od tego momentu, od uświadomienia sobie, że biurokratycznymi matactwami ówczesnego, platformerskiego rządu i Głównego Urzędu Statystycznego wtłoczono mnie w obłęd tworzenia jakiegoś nowego „narodu”, aby mnie przeciwstawić Polsce i Polakom – zdecydowałem, że już nigdy nie poddam się takiej manipulacji.

Nie dam się sprowokować przeciw naszej wspólnej: Górali, Małopolan, Mazurów, Podlasian, Pomorzan, Ślązaków, Wielkopolan – Ojczyźnie. Nie przyłożę palca do sterowanej przez eurokratów koncepcji regionalizacji państw narodowych, co w praktyce oznaczałoby kolejne rozbicie dzielnicowe Polski.

Dopiero niedawno na fb trafiłem na komentarz pod jednym z wpisów na temat obecnego spisu powszechnego, który mi wyjaśnił, jak to się mogło stać, że mnie wówczas tak wrednie zmanipulowano. Marek Skawiński – w kontekście grupy etnicznej „górali” – napisał: „pytanie padło (…) odnośnie do deklaracji góralskiej. Abstrahując nawet od (narzucającego się) skojarzenia krzeptowsko-kożdoniowego, podaję odpowiedź, której udzieliłem tam, a jasne się stanie, dlaczego (jeżeli nie odwodzimy, to choć nie nakłaniajmy):

„W 2011 r. góralską identyfikację narodowo-etniczną jako jedyną podało 96 osób; 0 osób podało ją na 1. miejscu w połączeniu z inną; 2824 na 2. miejscu z polską na 1. miejscu i 15 osób na 2. miejscu z niepolską na 1. miejscu. Podaję liczby, pomijam fakt pomieszania identyfikacji narodowo-etnicznej z etnograficzną – prawo pytanych nie odróżniać jednego od drugiego. Wynik, co do intencji znakomitej większości pytanych, jasny.

A jednak odradzałbym na przyszłość tym 2839 osobom (i ich naśladowcom) tego rodzaju korzystanie z możliwości podwójnej deklaracji. Dlaczego? Otóż identyfikacja na 1. miejscu stanowiła odpowiedź na pytanie »Jaka jest Pana(i) narodowość?«, identyfikacja na 2. miejscu była natomiast odpowiedzią na pytanie »Czy odczuwa Pan(i) przynależność także do innego narodu lub wspólnoty etnicznej?«.

Tak sformułowane pytania jasno określały hierarchię tych identyfikacji, stąd pytani o to w dniach 1 IV–30 VI 2011 zapewne nie byli świadomi tego, że 16 IX 2010 r. w Lublinie Komisja Wspólna Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych ustaliła, że »w przypadku zadeklarowania przynależności do narodowości polskiej i równocześnie przynależności do mniejszości narodowej lub etnicznej, przy ustalaniu liczby osób należących do mniejszości narodowych i etnicznych powinna być wzięta pod uwagę deklaracja przynależności do mniejszości.

W przypadku zadeklarowania przynależności do dwóch różnych mniejszości narodowych lub etnicznych powinna zostać wzięta pod uwagę odpowiedź na pierwsze z pytań«, oraz że stanowisko to zostanie 23 II 2012 r. przyjęte przez GUS. Pisząc krócej, niezależnie od woli pytanego odnośnie do hierarchii deklarowanej tożsamości, w wypadku deklaracji podwójnej – polskiej i niepolskiej, nadrzędna jest deklaracja niepolska nad polską.

Oczywiście rzecz odnosiła się wówczas jedynie do podmiotów określonych ustawą o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, więc nie wprost do deklaracji góralskich na 2. miejscu, ale ponieważ niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, więc i nie to, że podejście »pytanie to jedno – osobliwa interpretacja odpowiedzi na nie to drugie« znajdzie zastosowanie w ogóle, tj. nie tylko w odniesieniu do 101,5 tys. osób, którym ta interpretacja odwróciła hierarchię udzielonych odpowiedzi, ale i do pozostałych osób, które zadeklarowały narodowość polską jako podstawową, a inną jako tożsamość dodatkową (w 2011 r. kolejnych 686,7 tys.). Dlatego lepiej ostrożnie z 2. deklaracją”.

Zastanawiam się, czy to możliwe, że po sześciu latach rządów Zjednoczonej Prawicy taka forma interpretacji przyszłych wyników plebiscytu jest nadal możliwa, a jeśli tak – jak rząd Zjednoczonej Prawicy mógł tego nie dopatrzyć i pozostawić antypolskim manipulantom pole ponownego wykorzystania spisu powszechnego przeciw państwu polskiemu?

Piszę o tym, bo w ostatnich dniach na Śląsku w licznych domach wielorodzinnych, familokach i blokach są rozrzucane egzemplarze specjalnego, „spisowego” numeru „miesięcznika górnośląskich regionalistów – Jaskółka Śląska/Ślōnskŏ Szwalbka” z graficzną instrukcją obsługi, jak w kwestionariuszu osobowym spisu powszechnego zadeklarować w pytaniu 9 – nieistniejącą zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 2013 r. – „narodowość” śląską, przynależność etniczną do narodu „śląskiego” lub „śląskiej” wspólnoty etnicznej oraz jak wybrać język „kontaktów domowych” – tzw. „śląski”.

Dlatego warto przypomnieć, że zgodnie z wyrokiem Sądu Najwyższego z 5 grudnia 2013 r. (w sprawie III SK 10/13), narodowość śląska nie istnieje. W komunikacie prasowym po jego ogłoszeniu podkreślono: „Szanując przekonanie części Ślązaków o ich pewnej odrębności, wynikającej z kultury i regionalnej gwary, nie można jednak zaakceptować sugestii, iż tworzy się naród śląski bądź już istnieje – w liczbie kilkuset tysięcy osób, które zadeklarowały taką przynależność w spisie powszechnym.

Dążenie do uzyskania autonomii i poczucia pełnego władztwa osób »narodowości śląskiej« na terenie Śląska należy ocenić jako dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego, co jest sprzeczne z zasadą wynikającą z art. 3 Konstytucji RP”.

Obecnie na fali antypisowskiego nastawienia części wyborców – wśród części neoliberalnego elektoratu Koalicji Obywatelskiej i tzw. neo-lewicy – manipulatorsko podgrzewa się nastroje antypolskie i wzywa, na przekór obecnej większości parlamentarno-rządowej, do sprzecznego z polską racją stanu deklarowania rzekomej śląskości w kontrze do polskości utożsamianej z PiS i Zjednoczoną Prawicą. Jak podkreślono w komunikacie SN w sprawie narodowości śląskiej – jest to „dążenie do osłabienia jedności oraz integralności państwa polskiego, co jest sprzeczne z zasadą wynikającą z art. 3 Konstytucji RP”. Dla partyjniackich przepychanek trwa próba wykorzystania deklaracji narodowościowej do destabilizacji Państwa. Trzeba się temu przeciwstawić – pro publico bono!

Bestusz polske Ślonzoki – dejcie pozōr! Jak wos pytajom o narodowość, godejcie: jestem Ślązakiem/Ślązaczką, deklaruję narodowość polską! W kwestionariuszu spisowym – piszcie narodowość polską. I żodnyj drugij, bo wos statystycznie zrobiom w konia abo w to, czego niy ma!

Artykuł Hanysa Stanika pt. „Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!” znajduje się na s. 1 i 2 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Hanysa Stanika pt. „Jestem Ślązakiem/Ślązaczką – deklaruję narodowość polską!” na s. 1 majowego „Śląskiego Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Ekwador: zmiana po wyborach. Lewica oddała rządy konserwatystom / Piotr Mateusz Bobołowicz, „Kurier WNET” nr 83/2021

Zwycięzca, „wieczny kandydat” – Guillermo Lasso, dla wielu z pewnością będzie znienawidzonym prezydentem od samego początku – bankier i przedsiębiorca mający 65 lat, konserwatywny chrześcijanin.

Piotr Mateusz Bobołowicz

Prawica pogrzebała correistów

Lewica oddała rządy. w Ekwadorze, ale rezultat wyborów nie spełnił nadziei rdzennych Indian.

Po masowych protestach jesienią 2019 roku i trudnym pandemicznym 2020 Ekwadorczycy stanęli przed perspektywą wyboru nowych władz. 7 lutego głosowali zarówno nad prezydencką dwójką – prezydentem i wiceprezydentem – jak i 137 deputowanymi parlamentu krajowego. Oprócz tego wybrali pięciu przedstawicieli w Parlamencie Andyjskim, która stanowi międzynarodowy organ mający przedstawiać władzom państw położonych w Andach propozycję legislacji integrującej region.

W ustroju politycznym Republiki Ekwadoru kluczową rolę odgrywa prezydent, który jest jednocześnie szefem rządu. Tym samym w sposób oczywisty to ten wybór był dla Ekwadorczyków najważniejszy.

Po czteroletniej kadencji urząd musiał oddać Lenin Moreno. Nie zdecydował się startować w wyborach po raz kolejny, ze względu na niskie poparcie społeczne pod koniec kadencji.

Innym wielkim nieobecnym tych wyborów był Rafael Correa, poprzednik i niegdysiejszy sojusznik polityczny Morena. Przez część uwielbiany za rozbudowaną politykę społeczną, która była możliwa dzięki przypadającej na okres jego rządów koniunkturze na surowce (Ekwador eksportuje nieprzetworzoną ropę), przez innych znienawidzony za rozdawnictwo i nadmierne rozbudowanie wydatków publicznych i sfery budżetowej, Correa po ustąpieniu z urzędu wyjechał do Belgii. Nie jest to przypadek – od 2018 roku kolejne sądy ekwadorskie wydają nakazy jego aresztowania, odrzucane jednak przez Interpol. Rafael Correa, jak i wiele osób z jego otoczenia, został uznany winnym zarzutów korupcji. Moreno był wiceprezydentem u boku Correi, jednak po objęciu władzy radykalnie zerwał z polityką poprzednika, za co zresztą przez wielu został okrzyknięty zdrajcą. W polityce zewnętrznej zahamował trend ochładzania relacji z USA.

Correa pełnił urząd przez dwie kadencje, co uniemożliwiało mu kandydowanie na urząd prezydenta. Mógłby jednak bez przeszkód kandydować na urząd wiceprezydenta u boku swojego dawnego współpracownika Adresa Arauza Galarzy, gdyby nie podtrzymany przez Trybunał Kasacyjny wyrok ośmiu lat pozbawienia wolności i dwudziestu pięciu lat zakazu zajmowania stanowisk publicznych. Były prezydent próbował walczyć po wyroku sądu niższej instancji, jednak przegrał ostatecznie. Jego zwolennicy zarzucali korupcję Leninowi Morenie i sędziom, ale sytuacja Correi nie uległa zmianie i nie został on dopuszczony do kandydowania.

Głównymi przeciwnikami Andresa Arauza byli Guillermo Lasso i Yaku Perez Guartambel. Ten ostatni jest szczególnie interesującą postacią. Do 5 października 2020 roku był prefektem prowincji Azuay. Jest przewodniczącym CONAIE, organizacji zrzeszającej organizacje rdzennych mieszkańców Ekwadoru. Dużą popularność zdobył podczas fali protestów w 2019 roku, kiedy stał się nieformalnym przywódcą całego ruchu antyrządowego.

Krytycy Yaku Pereza zarzucają mu, że jego indiańskie pochodzenie jest jedynie maską polityczną i próbą grania na sentymentach narodowych i kulturowych. Na zdjęciach wyborczych z początków kariery Perez miał krótkie włosy, a nie tradycyjne u ekwadorskich Indian długie.

Partia, która wystawiła Pereza, to Pachakutik, polityczne ramię CONAIE. Jej poglądy plasują się gdzieś z lewej strony sceny politycznej. Główne nurty ideologiczne Pachakutik obejmują ekologizm, w tym ekologizm radykalny (niektórzy Indianie nie stronią od przemocy w walce o zachowanie natury przed zniszczeniem przez przemysł) i indygenizm, czyli przywrócenie wielokulturowości ze szczególną afirmacją rdzennych kultur tłamszonych dotychczas przez wpływy dawnych kolonizatorów. Wśród ruchów indiańskich w Ameryce Południowej widać wyraźne wpływy marksizmu, choć przez niektórych wywodzone są one z tradycyjnie panującej w tych społecznościach solidarności plemiennej. Wystarczy dodać, że głównym przedstawicielem ruchów indiańskich na kontynencie jest były prezydent Boliwii Evo Morales, przyjaciel Chaveza, braci Castro – i Rafaela Correi. Yaku Perez przegrał jednak w pierwszej turze.

Poważne kontrowersje wzbudziła minimalna różnica między liderem indiańskim a Guillermem Lassem – 19,39% do 19,74%.

Perez zmobilizował swoich zwolenników i w wielodniowym pokojowym marszu ruszył do stolicy, gdzie przekazał Państwowej Komisji Wyborczej (Consejo Nacional Electoral, CNE) dokumentację 16 tysięcy przypadków naruszeń kodeksu wyborczego z 39 tysięcy wszystkich zarejestrowanych. Zażądał przeliczenia głosów w 17 z 24 prowincji Ekwadoru. Mimo uwzględnienia niektórych zarzutów, wyniki pierwszej tury zostały uznane. Zwolennicy Pereza nazwali to „kradzieżą marzeń” – nie tylko tych Yaku Pereza o prezydenturze, ale też ich o odzyskaniu kontroli nad rdzennym terytorium.

W drugiej turze wyborów zdecydowanie wygrał Guillermo Lasso, uzyskując 52,2% głosów. Komentatorzy określili to jako „pogrzeb correismu”. Przy całej niejednoznaczności oceny polityki Lenina Morena, nie można zapomnieć, że pierwotnie wywodził się on z grona stronników Rafaela Correi, mimo że zrezygnował z wielu wprowadzonych przez poprzednika reform.

Lasso natomiast nie jest w żaden sposób związany z tym środowiskiem i reprezentuje ekwadorską prawicę. Był to jego trzeci start w wyborach prezydenckich, co wyrobiło mu już miano wiecznego kandydata – jak widać niesłusznie.

Lasso dla wielu z pewnością będzie znienawidzonym prezydentem od samego początku – bankier i przedsiębiorca mający 65 lat, konserwatywny chrześcijanin. Przy okazji startuje ze skomplikowaną sytuacją parlamentarną – Jego partia CREO ma zaledwie 12 deputowanych i 19 koalicjantów ze Społecznej Partii Chrześcijańskiej. Naprzeciw stoi 48 correistów. Może to uniemożliwić przeprowadzenie radykalnych reform, a to ich potrzebuje kraj. Lasso obiecywał w kampanii walkę z korupcją – głównym problemem nie tylko Ekwadoru, ale i całego regionu – zwiększenie płacy minimalnej do 500 dolarów i rozwiązanie problemu głodu w Ekwadorze.

Przy okazji jest zdecydowanym przeciwnikiem depenalizacji aborcji. Temat ten, podobnie jak w Polsce, wywołuje w Ekwadorze znaczne emocje. Drugą kwestią, prawie równie drażliwą, jest dolaryzacja gospodarki, której Lasso jest gorącym orędownikiem. Sam do niej poniekąd doprowadził, gdy w 1999 roku przez miesiąc był ministrem gospodarki Ekwadoru podczas tzw. ferii bankowych – największego kryzysu gospodarczego kraju, który doprowadził do hiperinflacji i zmusił Ekwador do porzucenia swojej waluty sucre na rzecz dolara amerykańskiego.

Zarówno pierwsza, jak i druga tura wywołały wiele emocji. Rozpatrując ekwadorskie wybory trzeba pamiętać, że udział w głosowaniu jest obowiązkowy. Stąd znaczna liczba głosów nieważnych

Zwolenników Correi jest nadal wielu, a zwycięstwo jego poważnego przeciwnika nie może wywoływać ich zadowolenia. Nadzieje Indian zostały również zawiedzione. Ekwadorczycy są też zmęczeni korupcją i ciągłą obecnością w polityce tych samych osób.

Dlatego po wyborach jest zawsze więcej rozczarowanych niż usatysfakcjonowanych. Czas pokaże jednak, czy Lasso uniknie masowych protestów – i jak ten wybór Ekwadorczyków wpisze się w silnie spolaryzowane tendencje ewolucji polityki w całym regionie Ameryki Łacińskiej.

Artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „Prawica pogrzebała correistów” znajduje się na s. 15 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021.

 


  • Majowy numer „Kuriera WNET” (wydanie ogólnopolskie, śląskie i wielkopolskie wspólnie) można nabyć kioskach sieci RUCH, Garmond Press i Kolporter oraz w Empikach w cenie 9 zł.
  • Wydanie elektroniczne jest dostępne w cenie 7,9 zł pod adresami: egazety.pl, nexto.pl lub e-kiosk.pl. Prenumerata 12-miesięczna wersji elektronicznej: 87,8 zł.
  • Czytelnicy gazety za granicą mogą zapłacić za nią PayPalem lub kartą kredytową na serwisie gumroad.com.
  • Wydania archiwalne „Kuriera WNET” udostępniamy gratis na www.issuu.com/radiownet.
Artykuł Piotra Mateusza Bobołowicza pt. „Prawica pogrzebała correistów” na s. 15 majowego „Kuriera WNET” nr 83/2021

Dofinansowany ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego