Senator Piotr Andrzejewski: Cele prezydenta i Zjednoczonej Prawicy są zgodne, różnią się sposobem ich realizacji

W Poranku WNET senator PiS Piotr Andrzejewski skomentował przedstawione wczoraj przez prezydenta propozycje zmian w ustawach o SN i o KRS. Być może będziemy mieli do czynienia z „reformą na raty”.

Dziś prezydenckie projekty ustawy o Sądzie Najwyższym i o zmianie ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa miały wpłynąć do parlamentu. Witold Gadowski w Poranku WNET zapytał senatora Piotra Andrzejewskiego, czy miał okazję już się z nimi zapoznać.

Teksty ustaw nie były jednak jeszcze dostępne. Senator zapowiedział, że będą teraz rozważane wszelkie warianty reakcji na te projekty. Uważa, że zakres celów przedstawionych przez prezydenta jest zgodny z celami Zjednoczonej Prawicy i jej oczekiwaniami. Ocena środków do ich realizacji może się różnić. Być może doprowadzi to do tego, że reforma będzie „reformą na raty”. Pierwsza część – zmiany prawa o ustroju sądów powszechnym już zostały uchwalone.

Senator wyjaśnił, dlaczego zmiany w wymiarze sprawiedliwości rozpoczęte zostały od Trybunału Konstytucyjnego, od Sądu Najwyższego i od Krajowej Rady Sądownictwa. Otóż uważa on, że głębokie zmiany postępowania cywilnego i karnego są niemożliwe wobec zapowiedzi ich blokowania przez te organy. Do tego doszła politycznie zaangażowana, sprzeczna z zasadą niezależności i niezawisłości postawa niektórych sędziów.

Cała refleksja nad podziałem władz jest, zdaniem Piotra Andrzejewskiego, zachwiana. Podział ten powinien obowiązywać, ale nie tak, że jedna z władz jest zupełnie niezależna od pozostałych. Większość – władza ustawodawcza – ma prawo decydować o sposobie wyboru sędziego, o funkcjonowaniu sądów powszechnych, o sposobie wyboru sędziów do KRS, o tym, jak wybierani mają być kandydaci na sędziów.

Imperium – władza mianowania sędziów – należy, jak podkreślił senator, do prezydenta. Tymczasem jego uprawnienia sprowadza się do czystej formalności i spełnienia obowiązku. Jeżeli prezydent ma prawo mianować sędziów, to – uważa Piotr Andrzejewski – wątpliwe jest domaganie się zmiany konstytucji.

Czy to wszystko wróży przesilenie pomiędzy prezydentem a rządem i Prawem i Sprawiedliwością? Gość Poranka uważa, że jest zbieżność celów i linii politycznej. Sposób ich realizacji jest odmienny. Prezydent stara się zasugerować rozwiązania. Te jednak należą do władzy ustawodawczej. „Może być różnica zdań, ale nie nazywałbym tego konfliktem”. Jeżeli prezydent będzie miał wątpliwości, to skieruje uchwalone ustawy do Trybunału Konstytucyjnego.

Całej rozmowy można posłuchać w części pierwszej Poranka WNET.

JS

Stanisław Michalkiewicz o propozycjach prezydenta: Jak wiele trzeba zmienić, żeby wszystko pozostało po staremu [VIDEO]

Utrwalenie stanu dotychczasowego oznacza pogłębienie anarchii w Polsce i „nasza złota pani” może być tym zainteresowana, podobnie jak w XVIII w. utrwaleniem tego stanu była zainteresowana Katarzyna.

Byłoby przesadą przywiązywanie wagi do tych propozycji z kilku powodów – powiedział publicysta Stanisław Michalkiewicz pytany o propozycje ustaw prezydenckich. – Po pierwsze, dlatego, że uchwalenie propozycji ustawowych zgłoszonych przez prezydenta wymagałoby zmiany konstytucji, a po wczorajszych konsultacjach wyjaśniło się, że nikt się nie zgadza na jej zmianę. Po drugie, chciałem zwrócić uwagę, że prezydent, kierując ustawę do Sejmu, traci nad nią wszelką kontrolę, co mu przypomnieli wczoraj przedstawiciele PiS.

– W polityce liczy się rezultat, a nie intencje – powiedział Michalkiewicz, gdy prowadzący audycję redaktor Witold Gadowski powiedział, że prezydent zawsze ma możliwość zawetowania ustaw, gdyby po „obróbce w Sejmie ich nie poznał”. Zdaniem publicysty „o to właśnie chodzi”.

– Jestem przekonany, że taką taktykę doradziła panu prezydentowi nasza złota pani (Angela Merkel – przyp.red.) w czasie tej słynnej 45-minutowej rozmowy – powiedział. Przypomniał, że na temat tej rozmowy wypowiadał się rzecznik rządu niemieckiego, który pytany przez dziennikarzy przyznał, że to sprawa praworządności w Polsce była jej tematem, ale on nie będzie ujawniał treści poufnych rozmów. Prasa niemiecka nie była już taka powściągliwa i otwartym tekstem napisała, „że nasza złota pani interweniowała w tej sprawie u prezydenta”.

– Utrwalenie stanu dotychczasowego oznacza pogłębienie anarchii w Polsce i „nasza złota pani” może być tym zainteresowana, podobnie jak w XVIII wieku utrwaleniem stanu anarchii w Polsce zainteresowana była caryca Katarzyna – powiedział Michalkiewicz. – Gdy nasza złota pani po raz pierwszy została kanclerzem, to powiesiła u siebie w gabinecie portret Katarzyny, a więc tu pewna ciągłość istnieje. Pewnie dlatego, gdy Małgorzata Gersdorf poszła na rozmowę z panem prezydentem, już po zawetowaniu ustaw o SN i KRS, wybiegła z Belwederu cała w skowronkach i jestem przekonany, że to jej właśnie prezydent obiecał i dzięki temu Sąd Najwyższy zrobił ofiarę z własnych przekonań. Jeszcze w maju pryncypialnie zadekretował, że ułaskawienie przedterminowe Mariusza Kamińskiego przez prezydenta było złamaniem konstytucji i kodeksu postępowania karnego, a 1 sierpnia zawiesił postępowanie w tej sprawie jak gdyby nigdy nic.

W dodatku jakiś czas później tenże SN nie potrafił odpowiedzieć na skądinąd proste pytanie, czy Julia Przyłębska jest prezesem Trybunału Konstytucyjnego.

Z powodu wizyty Gersdorf u prezydenta „salon zawył” i jak wyjaśniał rzecznik I prezesa SN był to wynik przepracowania.

– Jeśli nawet dajemy ciała, to w granicach przyzwoitości, a pani prezes, uczestnicząc w uroczystości zaprzysiężenia „sędziego dublera (bo takie kategorie się pojawiły), te granice najwyraźniej w opinii salonu i własnego rzecznika przekroczyła – szydził Michalkiewicz. – Wszystko ma swoją cenę i jeśli dzięki taktyce obranej przez prezydenta żadnej kuracji w sądach nie będzie, no to trzeba będzie się mu odwdzięczyć. Róbmy sobie na rękę, ale bez przesady… -Żeby unieść – dodał Gadowski.

– Prezydent Duda jest wynalazkiem prezesa Kaczyńskiego – powiedział Michalkiewicz, przypomnając, że rok przed wyborami prezydenckimi nikt w Polsce nie słyszał o Andrzeju Dudzie jako o polityku samodzielnym. Dlatego prezydent Komorowski jeszcze pół roku przed wyborami był szczerze przekonany, że nie ma z kim przegrać, a pół roku później przegrał i to właśnie z panem Dudą. –  Byliśmy świadkami wielkich cudów, nawet chyba większych niż ten w Kanie Galilejskiej. Takie rzeczy się zdarzają, gdy mniejsze państwo przechodzi pod kuratelę wielkiego mocarstwa, jakim są Stany Zjednoczone. W związku z tym trzeba było uprzątnąć z polskiej sceny politycznej pozostałości pruskiego stronnictwa.

Zdaniem Michalkiewicza stronnictwo ruskie w Polsce jest zepchnięte do bardzo głębokiej defensywy, bo chociażby wybitny przedstawiciel tego stronnictwa „Piskorski już od roku jęczy i szlocha w areszcie wydobywczym pod zarzutem szpiegostwa tam umieszczony”. Co prawda ma ono swoich wyznawców, ale oni specjalnie się tam nie ujawniają.

– Stronnictwo pruskie dufne w poparcie „naszej złotej pani” nie traci nadziei, że znowu zajmie pozycję lidera. Myślę, że Amerykanie na to nie pozwolą, bo mają tu swoich faworytów w postaci Prawa i Sprawiedliwości oraz Starych Kiejkutów, których trzymają w rezerwie na wypadek, gdyby prezes Kaczyński się rozbrykał i zaczął im grymasić.(…) Z punktu widzenia Amerykanów bardzo wygodne jest pogrywanie z takim Bantustanem.

Zdaniem Michalkiewicza „Stare Kiejkuty” powiązane są nie tylko z Moskwą i Waszyngtonem, ale „z każdym”. W drugiej połowie lat 80., kiedy było już wiadomo po spotkaniu w Reykjavíku prezydenta Ronalda Regana z Michaiłem Gorbaczowem pojawiła się wiarygodna zapowiedź ewakuacji imperium sowieckiego z Europy Środkowej, wtedy rozpoczęły się przygotowania do transformacji ustrojowej. Ludzie ówczesnych służb specjalnych musieli sobie zadać pytanie co po sowieckiej ewakuacji? Zdawali oni sobie sprawę, z tego, że nastąpi odwrócenie sojuszy i w związku z tym w tamtym okresie ludzie ci „przewerbowywali się” i zgłaszali na służbę do nowego sojusznika.

– Polską rządzą rotacyjnie trzy stronnictwa: ruskie – teraz w głębokiej defensywie; pruskie – zepchnięte z pozycji lidera; amerykańsko-żydowskie, które aktualnie dominuje – powiedział Michalkiewicz, przedstawiając swoją ulubioną „teorię spiskową”.

-Wracając do prezydenta Dudy to prezes Kaczyński, który się dekuje na pozycji prostego posła w związku z tym za nic nie odpowiada, takie wynalazki lokuje na pozycji prezydenta, premiera itd. i zmusza tych ludzi do działania na granicy prawa, a nawet poza nim – ocenił Michalkiewicz. – Prezydent Duda powiedział „dosyć mi tego, bo wyląduję za kratami, jak się skończy moja kadencja”, a przecież jeszcze jest młody i nie żegna się z życiem tylko dopiero je zaczyna. Więc nic dziwnego, że wierzgnął i stanął dęba prezesowi. Teraz prezes ma z nim zgryzotę.

Michalkiewicz przypomniał, że pozycja konstytucyjna prezydenta w Polsce jest mizerna, co jest skutkiem konstytucji z 1997 roku, których współautorem był człowiek, „którego uważam za prawdziwe nieszczęście dla Polski” Aleksander Kwaśniewski.

– Uchwalając ją jeszcze nie wiedzieli czy „Stare Kiejkuty” nie wysuną na kolejną kadencję Lecha Wałęsę i na wszelki wypadek prezydentowi nałożyli dwa kaftany bezpieczeństwa w Konstytucji i nic dziwnego, że czuje się on skrępowany – podśmiewa się Michalkiewicz, który jako przykład owej „krępacji” podaje sprawę zwierzchnictwa w Siłach Zbrojnych, których prezydent jest niby zwierzchnikiem, ale z własnej inicjatywy „nie może nawet kiwnąć palcem”, bo jeśli już to tylko na wniosek Prezesa Rady Ministrów, lub Ministra Obrony, czyli ma nałożone dwa kagańce.  -Najwyraźniej autorzy konstytucji z 1997 roku musieli uważać prezydenta nie tylko za wariata, ale za wariata wyjątkowo niebezpiecznego, bo zwykłemu zakłada się jeden kaftan bezpieczeństwa .

MoRo

 

Obejrzyj również wywiad ze Stanisławem Michalkiewiczem na kanale YouTube Radia Wnet.

Poranek Wnet 26 września 2017

Co dalej z reformą wymiaru sprawiedliwości ? Wśród gości Poranka WNET Stanisław Michalkiewicz, Piotr Łukasz Andrzejewski i poseł Stanisław Piotrowicz. Zaprasza Witold Gadowski

Goście Poranka WNET :

Stanisław Michalkiewicz  – publicysta;

mecenas Piotr Łukasz Andrzejewski – sędzia Trybunału Stanu, senator kilku kadencji;

Paweł Grabowski – prawnik, poseł klubu Kukiz’15;

Rafał Dzięciołowski – publicysta, specjalista od zagadnień wschodnioeuropejskich, Narodowa Rada Rozwoju przy Prezydencie RP;

Mirosław Rowicki – redaktor naczelny Kuriera Galicyjskiego;

Profesor Grzegorz Kucharczyk – historyk, znawca dziejów Niemiec i Francji, publicysta Polonia Christiana;

Prof. Maria Hortis-Dzierzbicka;

Irena Lasota – publicystka, Waszyngton.


Prowadzący: Witold Gadowski

Realizator: Karol Smyk

Wydawca: Antoni Opaliński

Wydawca techniczny: Luiza Komorowska


Część pierwsza:

Piotr Łukasz Andrzejewski skomentował propozycje prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie ustawy o Sądzie Najwyższym i o KRS.

W związku ze spotkaniem Federacji Mediów Polskich na Wschodzie Rafał Dzięciołowski mówił o stosunkach polsko-ukraińskich, a Mirosław Rowicki o funkcjonowaniu polskich mediów na Ukrainie.

 

Część druga:

Cykl audycji ekonomicznych Radia Wnet.

 

Część trzecia:

Paweł Grabowski o rozwiązaniach, jakie klub Kukiz’15 proponuje w sprawie reformy sądownictwa. Poseł zauważa, że Platforma Obywatelska i Nowoczesna nie składają żadnych propozycji i nawet nie próbują prowadzić dialogu, a jedynie skupiają się na wywoływaniu konfliktu.

 

Część czwarta:

Prof. Grzegorz Kucharczyk analizuje wyniki wyborów parlamentarnych w Niemczech, które, jego zdaniem, nie stanowią zaskoczenia. Gość kreśli profil ideowy partii, które weszły w skład do niemieckiego parlamentu. Mają one w większości zabarwienie liberalno-lewicowe. Jaki to będzie miało wpływ na sytuację Polski w Europie?

Dr Farhang Muhammad o niepodległościowym referendum w irackim Kurdystanie.

 

Część piąta:

Wiadomości Radia Warszawa i słup ogłoszeniowy Radia Wnet.

 

Część szósta:

Stanisław Michalkiewicz komentuje działania prezydenta Andrzeja Dudy w sprawie reformy sądownictwa. Publicysta podejrzewa, że taktyka prezydenta Polski pochodzi ze spotkania z Angelą Merkel, która może być zainteresowana pogłębianiem anarchii w naszym kraju, a podtrzymywanie wymiaru sprawiedliwości w stanie obecnym właśnie do tego prowadzi.

Utrwalenie stanu dotychczasowego oznacza pogłębienie anarchii w Polsce i „nasza złota pani” może być tym zainteresowana, podobnie jak w XVIII w. utrwaleniem tego stanu była zainteresowana Katarzyna.

 

Część siódma:

Prof. Maria Hortis-Dzierzbicka o problemie tzw. zajęczej wargi. Profesor współtworzyła system, który był bardzo pomocny w leczeniu pacjentów tą dolegliwością, który niedawno przestał funkcjonować. W tej chwili dzieci są niepotrzebnie rehabilitowane aż do osiemnastego roku życia, co wcale nie nie przekłada się na poprawę ich mowy.

 

Część ósma:

Arkadiusz Gołębiowski zapowiada Festiwal „Niepokorni, Niezłomni, Wyklęci”, który rozpocznie się w Gdyni lada chwila. Mottem przewodnim tegorocznej edycji festiwalu jest: „Wolna Polska w wolnym świecie”.


Posłuchaj całego Poranka Wnet:

Kornik jest efektem błędnych decyzji w przeszłości, kiedy wielogatunkowe lasy zastąpiono sztucznymi monokulturami

Dzień 45. z 80 / Zakopane / Poranek WNET – O tym, jak kornik drukarz stał się „zwierzęciem politycznym”, oraz o tym, czy i jak należy go zwalczać – w Radiu WNET w rozmowie z tatrzańskimi leśnikami.

W ostatniej części Poranka WNET w Zakopanem Witold Gadowski rozmawiał z Jan Krzeptowskim-Sabałą i Tomaszem Krzyżanowskim, leśnikami z Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Ich zdaniem w dyskusji, czy wolno w Polsce zwalczać kornika drukarza, jest więcej polityki niż merytorycznych argumentów. Kornik drukarz jest elementem ekosystemów w Polsce. Jest szkodnikiem, powoduje duże straty. Metodą jego zwalczania jest bieżąca kontrola lasu, wycinanie zainfekowanych drzew i korowanie ich. W ten sposób hamuje się ekspansję kornika, gdyż z jednego zarażonego drzewa może wylecieć kilka tysięcy korników i zarazić około trzydziestu drzew. Ekspansja kornika jest bardzo dynamiczna, taki proces może powtarzać się kilkakrotnie w ciągu sezonu.

Na zwalczanie kornika ma wpływ wiele kwestii, między innymi struktura własności lasów i struktura gospodarczo-użytkowa. W obszarach ochrony ścisłej kornika się nie zwalcza, gdyż jest tam traktowany jako element ekosystemu. Rezerwat ścisły „nie znajduje się na księżycu”. W niewielkiej odległości od niego są lasy gospodarcze, w których kornika się zwalcza. Jest to sytuacja „trochę nienormalna” –  „w jednych miejscach kornika zwalczamy, w innych pozwalamy mu się rozmnażać”.

Tak też jest w Puszczy Białowieskiej, gdzie 9700 ha to park narodowy, a ponad 70 000 ha to lasy gospodarcze. Poprzedni wiceminister środowiska za namową organizacji ekologicznych („którym się wydaje, że zjadły wszystkie rozumy”) podjął „błędne decyzje, czterokrotnie obniżając etat rębny.

Istotny jest też kontekst historyczny lasów. Większość regla dolnego są to lasy przekształcone. Kiedyś były to lasy głównie bukowe. „Tam kornik nie za bardzo miał co robić”. W XIX wieku na potrzeby przemysłu buki zostały wyrąbane, a w jego miejsce posadzono świerki. Kornik jest więc efektem błędnych decyzji w przeszłości, kiedy bogate wielogatunkowe lasy zastąpiono sztucznymi tzw. monokulturami. Stworzona została w ten sposób „stołówka dla kornika”. Odkąd powstał park narodowy, prowadzony jest program stopniowej przebudowy lasów, sadzi się buki, jodły, jawory, stopniowo usuwa świerki.  [related id=34243]

Coraz więcej połaci lasów w Tatrach to lasy wyschnięte. Są to lasy prywatne, gdzie nie prowadzi się wyrębu i rozmnaża się kornik. Widoczne jest to nawet z centrum Zakopanego, skąd można zobaczyć stoki Gubałówki, „które powoli coraz bardziej stają się nie zielone, a rude lub brązowe”. Na pewno są to zaniedbania prywatnych właścicieli i publicznego nadzoru – starostwa lub nadleśnictwa.

Kornik rozwija się też w działkach leśnych, nawet niewielkich, które mają kilku prywatnych właścicieli. Często nie mogą oni porozumieć się co do wykonania niezbędnych prac. Kornik rozmnożony na takim terenie przenosi się na sąsiednie.

W tej całej sytuacji rodzi się kornik jako „zwierzę polityczne”. Musimy sobie odpowiedzieć na pytanie, co chcemy osiągnąć i jakimi metodami się przy tym posługiwać. Mogą to być metody naturalne – czyli takie, jakie wytworzyła natura. Przy tym jednak przyjąć należy, że nie zależy nam na produkcji leśnej („Niech się dzieje, co chce, niech się wszystko wyrówna”). Musimy wtedy jednak wiedzieć, że obecnie są inne realia niż były np. w XIII czy XIV wieku. Są różnego rodzaju zagrożenia, które wytworzyła cywilizacja ludzka (np. wspomniane monokultury leśne).

Jeśli decydujemy się, że dany las jest lasem gospodarczym, to musimy przyjąć metody naukowe. Przy takim założeniu działalność Ministerstwa Środowiska i Lasów Państwowych jest jak najbardziej słuszna. Tylko pozostaje żal, że z Puszczy Białowieskiej stworzono pole bitwy politycznej.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy z Janem Sabałą-Krzeptowskim i z Tomaszem Krzyżanowskim w ostatniej, piątej części Poranka WNET.

JS

Jerzy Zacharko o latach 80. w Zakopanem. Zastanawiałem się za rządów PO, czy nie uruchomić znów „płotu dyskusyjnego”

Dzień 45. z 80/ Zakopane/ W latach 80. nie było możliwości informowania społeczeństwa o tym, co się dzieje. W Zakopanem mieliśmy „płot dyskusyjny”, prowadzony przez pana Wojciecha Niedziałka.

– Latem 1980 roku mieszkańcy Zakopanego wyjeżdżali na Wybrzeże i stąd wiedzieliśmy, że coś się dzieje, burzy. W związku z tym prowadziliśmy nasłuch Radia Wolna Europa – wspominał Jerzy Zacharko, wicestarosta tatrzański. Niemal od razu podjęto działania, aby Solidarność stworzyć także w Zakopanem.

W tamtym czasie udało mu się stworzyć Komisję Zakładową Solidarności przy Powszechnej Spółdzielni Spożywców Społem, gdzie pracowało ponad 1500 osób. Przypomniał, że Zakopane w tamtym czasie nie miało zwartych zakładów pracy i jedynym liczącym się zakładem poza Społem była Cepelia. Dlatego działacze opozycyjni starali się „skrzyknąć” i już 31 X 1980 roku utworzyli Międzyzakładową Komisję Koordynacyjną Solidarności w Zakopanem, zrzeszającą niemal 7,5 tys. członków.

– Rozpoczęliśmy wtedy działalność nie tylko związkową, ale szeroko rozumianą społeczno-polityczną – powiedział Zacharko. Przyznał, że w Zakopanem silna była „bezpieka”, „bo mieli swoich rezydentów i przedstawicieli w dużych hotelach”.  Do „psikusów”, jakie udało się spłatać „bezpiece”, należało powstanie tuż „pod ich nosem” Komisji Zakładowej Solidarność w słynnym hotelu Kasprowy.

– Tu ubecji do ścisłego kręgu nie udało się wcisnąć swoich informatorów i o wielu rzeczach oni nie wiedzieli – powiedział Zacharko.  Za przykład podał „bardzo zabawną historię” pewnej akcji protestacyjnej.

– W Zakopanem miały zawyć syreny. Oczywiście wszystkie zakłady pracy, które posiadały syreny, obstawili, żeby nie doszło do tej akcji. Przychodzi ustalona godzina i w jednym miejscu wyje syrena w Zakopanem. Gdzie?… Na komendzie milicji – wspomina Zacharko.

W czasie uwięzienia po wprowadzeniu stanu wojennego Zacharko w areszcie w Załężu „prycza w pryczę” siedział z Władysławem Skalskim, nieżyjącym już słynnym działaczem Solidarności na Podhalu.

– W tamtym czasie nie mieliśmy możliwości informowania społeczeństwa o tym, co się dzieje. W Zakopanem mieliśmy „płot dyskusyjny”, prowadzony przez pana Wojciecha Niedziałka, i rzeczywiście cieszył się niesamowitym powodzeniem – wspominał pan Zacharko. – A ta cała rzesza ludzi, która przyjeżdżała do Zakopanego, miała niesamowitą radochę i przede wszystkim informację.

Dodatkowo na Krupówkach w Bazarze Polskim w delikatesach wywieszali teleksy z serwisami informacyjnymi z Regionu Małopolska, Mazowieckiego i również Gdańska. Cieszyły się wielkim zainteresowaniem.

– Nawet zastanawiałem się za rządów Platformy, jak żeśmy praktycznie stracili media, czy z powrotem nie uruchomić tego „płotu dyskusyjnego” – zwierzył się Zacharko, który uważa, że jeśli chodzi o media, w Polsce „już jest lepiej”.

Jerzy Zacharko (ur. 1951), działacz opozycyjny w PRL, samorządowiec, lutnik. W 1980 roku pracował w Wojewódzkiej Spółdzielni Spożywców „Społem” w Zakopanem, gdzie współorganizował Komitet Organizacyjny Solidarności w Społem, a 24 października 1980 został jego przewodniczącym. 31 października brał udział w zakładaniu Miejskiej Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej NSZZ „Solidarność” w Zakopanem, wybrano go razem z Jerzym Lewcunem na koordynatora jej działalności. 26–27 listopada 1980 uczestniczył w I Zjeździe Solidarności Pracowników Społem w Gdyni. Wybrano go na wiceprzewodniczącego Krajowej Komisji Koordynacyjnej Solidarności Pracowników Społem. Na II Zjeździe Pracowników Społem (26–28 października 1981) został przewodniczącym. 10–12 lipca 1981 brał udział w I Walnym Zebraniu Delegatów Regionu Małopolska. Po wprowadzeniu w Polsce 13 grudnia 1981 roku stanu wojennego został internowany. Był drukarzem i kolporterem podziemnych wydawnictw (1986–1989). 4 maja 1989 został wiceprzewodniczącym Tymczasowej Komisji Miejskiej NSZZ „Solidarność”, a od 19 września przewodniczącym Komitetu Obywatelskiego w Zakopanem. W lutym 1990 wybrano go na przewodniczącego Miejskiej Komisji Koordynacyjnej.

W 2011 r. został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski.

MoRo

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj. Rozmowa z Jerzym Zacharką – w części pierwszej.

Czy tatrzańskie samorządy wykorzystano jako „słupy” przy prywatyzacji Polskich Kolei Linowych w 2013 roku?

Dzień 45. z 80 / Zakopane / Poranek WNET – W dzisiejszej rozmowie ze starostą tatrzańskim o tym, jak przebiegała budząca wątpliwości prywatyzacja Polskich Kolei Linowych oraz o planach ich odkupienia.

Gościem Witolda Gadowskiego w zakopiańskim Poranku WNET był Piotr Bąk, starosta tatrzański, w czasach PRL działacz Ruchu Harcerskiego Rzeczypospolitej. Organizacja ta zrzeszała instruktorów harcerskich prowadzących pracę z młodzieżą w duchu patriotycznym i niepodległościowym. Częściowo działali oni w ramach oficjalnego ZHP, przy czym nie kierowali się jego programem, ale programem niejawnego RHR. Ich działalność nawiązywała do tradycji Szarych Szeregów i wielu konspiracyjnych organizacji młodzieżowych w historii Polski. Piotr Bąk był też burmistrzem Zakopanego. Jest ponadto założycielem i działaczem konserwatywnego Klubu im. Władysława Zamoyskiego.

Głównym tematem rozmowy była sprawa prywatyzacji Polskich Kolei Linowych, która miała miejsce w 2013 roku. PKL były własnością PKP, a kupił je zagraniczny fundusz inwestycyjny, „o którym do tej pory niewiele wiemy”.  Przy tej prywatyzacji w charakterze – jak to określił Piotr Bąk – „słupa” zostały wykorzystane lokalne samorządy. To założona przez nie spółka kupiła PKL.

Ta samorządowa spółka (jej początkowymi akcjonariuszami były miejscowe samorządy) miała kupić PKL, nie miała jednak na to funduszy. Dlatego też dokonała podwyższenia kapitału zakładowego, ale w taki sposób, że emitowane akcje objął zagraniczny fundusz inwestycyjny, który uzyskał 99,77 procent całego kapitału zakładowego spółki. Tym samym – gdy doszło do sprzedaży PKL – w istocie to ten fundusz nabył PKL, a nie samorządy tatrzańskie

PKL to nie tylko kolej na Kasprowy Wierch i dwie obok, na Halę Goryczkową i Halę Gąsienicową, ale też kolej na Gubałówkę i na Butorowy Wierch, w Krynicy na Górę Parkową i Jaworzynę Krynicką, stacja narciarska w Szczawnicy, kolejka na Mosornym Groniu w Zawoi i na Górze Żar w Międzybrodziu Żywieckim. Jest to jedno z największych tego rodzaju przedsiębiorstw w Europie. Posiada ono także liczne grunty i budynki.

Było to przedsiębiorstwo państwowe, ale zawsze dochodowe, wiarygodne kredytowo i dokonujące wielu inwestycji, np. w modernizację kolei na Kasprowy (kilkadziesiąt milionów złotych). Była do najlepsza spółka w portfelu PKP. Sprzedano ją – w sumie nie wiadomo dlaczego. W czasie tej prywatyzacji PKP nadzorowane było przez ministra infrastruktury, którym był wtedy Sławomir Nowak.

Jerzy Zacharko dodał, że koleje linowe udało się sprzedać „przy wydatnej pomocy” ówczesnego burmistrza Zakopanego Janusza Majchra. Rada Miasta Zakopanego podjęła uchwałę, w której postanowiła, że po to się powołuje spółkę, aby kupiła akcje PKL-u, przy czym zachowany miał być pakiet większościowy (81,25 procent dla miasta Zakopane, a dla pozostałych tutejszych gmin – 6,25 procent). Burmistrz Zakopanego bez zgody Rady Miasta pozwolił jednak na podniesienie kapitału w spółce i utratę przez miasto nad nią kontroli. [related id=34243]

Po zmianie władzy po wyborach samorządowych podejmowane są działania, między innymi przez starostę Piotra Bąka, aby PKL wróciła w polskie ręce. Przeciwko prywatyzacji PKL protestowały bowiem bardzo liczne środowiska i organizacje, od Solidarności po Polskie Towarzystwo Tatrzańskie. Badana nadal jest sprawa legalności działań z 2013 roku, które doprowadziły do prywatyzacji PKL. Tym zajmuje się dzisiejszy minister infrastruktury. Samorządy tatrzańskie, z powiatem tatrzańskim, rozpoczęły działania, żeby odkupić akcje PKL. W tym celu trwają rozmowy z funduszem będącym aktualnym właścicielem PKL. Dokonana została wycena spółki. W zeszłym tygodniu zarząd powiatu tatrzańskiego po uzyskaniu zgody rady powiatu złożył ofertę nabycia PKL. Jeśli właściciel wyrazi wolę sprzedania akcji PKL, utworzona zostanie spółka, której udziałowcami będą wszystkie gminy powiatu tatrzańskiego oraz Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Uczestniczący w rozmowie Jan Krzeptowski-Sabała zwrócił uwagę na to, że kolej na Kasprowy, na Halę Goryczkową i Gąsienicową przebiega na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego. To, kto i jak gospodaruje kolejami linowymi, istotne jest więc także ze względu na ochronę przyrody tatrzańskiej. Ponadto ważne jest narciarstwo. Jest to jedyne miejsce w Polsce, gdzie możliwe jest uprawienie wysokogórskiego narciarstwa. Obecny właściciel kolei linowych – pomimo wcześniejszych szumnych zapowiedzi – wydaje się stawiać jedynie na przewożenie turystów, a nie na rozwój narciarstwa w tym miejscu.

Zapraszamy do wysłuchania całej rozmowy w części czwartej Poranka WNET.

JS

Tomasz Krzyżanowski, tatrzański dramaturg: Janosik to może kierpce czyścić naszemu Staszkowi Kubinowi

Dzień 45. z 80 / Zakopane/ „W Pana Boga wierz, ale Panu Bogu nie wierz”. (…) To jest góralska mentalność i nie ma jeszcze takiego etnologa, naukowca, który potrafiłby to dokładnie wytłumaczyć.

Grafika, która zainspirowała Krzyżanowskiego przy tworzeniu dramatu „Gombica Staska Kubina”

„Bez smreki wyziero słońce, a ja se patrze na góre, na której wyziero krzyż…” – tymi słowami rozpoczął dzisiejszy Poranek Wnet redaktor Witold Gadowski, z pochodzenia góral z Zakopanego, patrząc na Giewont. Zakopane to miejsce szczególne, zimowa stolicy Polski położona w kotlinie u stóp Tatr.

„Zabiłem leśnego i rodzine jego, bo mi nie dał zabić capu rogatego” – to cytat ze sztuki Tomasza Krzyżanowskiego pt. „Gombica Staska Kubina”, dramat w trzech aktach, którego premiera odbyła się w grudniu ubiegłego roku w Teatrze im. St.I. Witkiewicza w Zakopanem. A dzisiaj kolejne przedstawienie. 

– Chodzenie po lesie jest bardzo pouczające i czasami przynosi niesamowite rezultaty, bo daje mi dużo czasu do przebywania z przyrodą, dużo czasu do przemyśleń – powiedział „leśny” z Tatrzańskiego Parku Narodowego Tomasz Krzyżanowski, który pochodzi z Krakowa. Inspiracją do napisania dramatu była grafika odnaleziona w 2004 roku w Krakowie w remontowanym mieszkaniu słynnego krakowskiego malarza profesora Eugeniusz Wańka. Niepozorna szara teczka zawierała 56 rycin wykonanych około 1789 roku przez rzeczywistego świadka tamtych zdarzeń – Ignatza Goertlera de Blumenfelda, leśniczego na terenach tatrzańskich pod panowaniem Habsburgów. Są to rysunki piórkiem i węglem.

– Jest to zbiór bezcenny, bo tam pierwszy raz w historii zobrazowano Morskie Oko, Dolinę Pięciu Stawów (widzianych z Kołowej Turni), Siklawę – największy polski wodospad – powiedział Krzyżanowski. Dla niego największe znaczenie miał jednak jeden rysunek, przedstawiający bandę zbójników i dezerterów, którzy 15 lipca 1809 roku biesiadowali na polanie pod Siwą Skałą (dzisiaj Siwiańskie Turnie).

– Narysowana banda zbójników to: Wincek Bachleda, Józef Łuszczek, Matias Szentiwani, luptok (mieszkaniec regionu Liptowa na dzisiejszej Słowacji. A dowodził nimi harnaś Stanisław Kubin – mówił Tomasz Krzyżanowski. – Leśniczy ścigający dezerterów i zbójników otoczył ich ze swoją grupą. Najpierw ich narysował, a potem, o 4 rano, ich zaatakował.

[related id=34238]Potyczka miała tragiczne skutki, bo zginął jeden służący leśniczego i jeden zbójnik, Józef Łuszczek, którego krzyż do tej pory możemy spotkać w Dolinie Chochołowskiej. Prawdopodobnie jest to krzyż postawiony na jego pamiątkę przez rodzinę. Rysunek, jak sam autor mówi, „sprowokował go do uwiecznienia Staszka Kubina”. To jedyny zachowany do naszych czasów autentyczny dokument traktujący o tej szczególnej grupie rdzennych mieszkańców Podhala, Spiszu i Liptowa, jakimi byli wyjęci spod prawa rozbójnicy.

– Wszyscy wiedzą, kto to był Janosik – powiedział dramaturg. Jego zdaniem „Janosik był Orawiakiem, bo Kierchowa, skąd na pewno pochodził, jest na Orawie”. – Jego mit jest niezasłużony, bo zbójował tylko 18 miesięcy i był popularnym zbójnikiem, rzezimieszkiem, donosicielem, żeby nie określać bardziej dosadnie jego roli… i jeszcze, co ciekawe, wszystko, co zarobił, oddawał swojemu panu, Berżewiczowi, który pozycję magnata zbudował na krzywdzie ludzkiej – podkreślił. Uważa, że tak naprawdę to „Janosik był koncesjonowanym zbójem, który biednych i bogatych rabował”.

– Janosik zginął nie dlatego, że go wydała jakaś piękna Maria czy Helena, ale z powodu zakażenia rany zadanej butelką podczas pijatyki – powiedział Krzyżanowski. – Janosik zmarł po sześciu tygodniach na zakażenie i to jego zwłoki dopiero powieszono za ziebro.

Zdaniem dramaturga mit Janosika częściowo oparto na historii Sztaszka Kubina i to jego postać go zafascynowała.

– Ten chłop z Zakopanego zbójował 11 lat na obszarze między Górami Dynowskimi na Słowacji a Gorcami. Uciekał i wymigiwał się wszelkim regimentom i obławom wojsk nawet, co jest ewenementem, jeśli chodzi o zbójnictwo – opowiadał.

– Janosik to może kierpce czyścić naszemu Staszkowi Kubinowi – podsumował Tomasz Krzyżanowski, dodając, że ze względu na historię góralszczyzny, tradycję góralską, a także uczciwość historyczną powinno się propagować Staska Kubina, a nie jakiegoś Juraja Janosika.

Niestety, jak skończył Kubin, nie wiadomo. Dramaturg ma nadzieję, że kiedyś odnajdą się jakieś materiały na ten temat. Losy reszty kompanów ze zbójeckiej gromady są lepiej znane, wiadomo, że jeden został zastrzelony, drugi powieszony, trzeci zgnił w wiśnickim lochu, czwarty – zmarł od uderzenia siekierą w głowę.

„Żywot góralskich chłopców krótki – dziś wesele, jutro pogrzeb” – zacytował fragment swego dramatu o zbójnikach, których żywot jest twardy, krótki i ślebodny, czyli wolny.

– Śleboda to najwyższa forma wolności wśród górali, to jest jeszcze coś większego niż wolność, którą my mamy w głowach – powiedział Krzyżanowski. – Śleboda to jest to, że możesz se mieć każdą kobietę, każde dutki ukraść, ale musisz zachowywać się po bożemu, czyli „w Pana Boga wierz, ale Panu Bogu nie wierz”. […] To jest góralska mentalność i nie ma jeszcze takiego etnologa, naukowca, który potrafiłby to dokładnie wytłumaczyć.

W wywiadzie również o historii zapinki góralskiej, pochodzącej od Gąbicy, której przypisywano magiczne moce ochronne, o Stanisławie Staszicu i jego spotkaniu z Juhasami, których mylnie nazywał Joasami.

MoRo

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj

Wywiad z Tomaszem Krzyżanowskim w części pierwszej Poranka Wnet.

 

11.08 / W 80 dni dookoła Polski / Dzień 45. / Poranek Wnet z Zakopanego

11.08 / W 80 dni dookoła Polski / Dzień 45. / Poranek Wnet z Zakopanego

Piotr Bąk – starosta tatrzański;

Helena Buńda – dyrektorka Tatrzańskiej Agencji Rozwoju, Promocji i Kultury;

Tomasz Krzyżanowski – dramaturg, leśnik;

Jerzy Zacharko – działacz opozycyjny, współtwórca zakopiańskiego oddziału „NSZZ Solidarność”;

Jan Krzeptowski-Sabała – kierownik działu edukacyjnego w Tatrzańskim Parku Narodowym.


Prowadzący: Witold Gadowski

Wydawca: Andrzej Abgarowicz

Realizator: Karol Smyk

Wydawca techniczny: Konrad Tomaszewski


 

Część pierwsza:

Tomasz Krzyżanowski o swojej sztuce teatralnej „Gombina Staska Kubina”, która przedstawia walkę górala (Kubiny) z austriackim zarządcom tatrzańskich lasów.

-Janosik to może kierpce czyścić naszemu Staszkowi Kubinowi- podkreślił Krzyżanowski, który uważa ze z punktu widzenia góralszczyzny, tradycji góralskiej, a także uczciwości historycznej powinno się propagować Staska Kubina, a nie żadnego Juraj Janosika.

Jerzy Zacharko opowiadał o początkach Solidarności w Zakopanem późnym latem i jesienią 1980 roku, a także trudnych latach po wprowadzeniu stanu wojennego. A także o agentach SB, Wojsk Ochrony Pogranicza, tzw. II SB, czyli kontrwywiadu.

-W Zakopanem miały zawyć syreny, oczywiście wszystkie zakłady pracy, które posiadały syreny obstawili, żeby nie doszło do tej akcji. Przychodzi ustalona godzina i w jednym miejscu wyje syrena w Zakopanem. Gdzie?… Na komendzie milicji – wspomina Zacharko.

 

Część druga:

Jan Krzeptowski-Sabała zachęcał do odwiedzenia Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Jerzy Zacharko krytycznie o planach zagospodarowania przestrzennego w Zakopanem. W mieście bowiem coraz częściej są wydawane pozwolenia na budowę nowoczesnych budynków, które nie komponują się z architekturą miasta.

 

Część trzecia:

Serwis informacyjny Radia Warszawa.

 

Część czwarta:

Helena Buńda o VIII edycji Europejskich Targach Produktów Regionalnych – zakopiańskiej imprezie, która rozpoczyna się 11 sierpnia.  Będzie można na niej spróbować tradycyjnych produktów z Podhala.

Targi w Zakopanem to święto wszystkich wartościowych produktów europejskich takich jak sery, wędliny, pieczywa, soki wina, oliwy, oliwki, czyli wszystko to co rośnie w warunkach naturalnych czyli to co jest dla nas zdrowe i najlepsze- powiedziała Helena Buńda, dyrektor Tatrzańskiej Agencji Rozwoju Promocji i Kultury.

Piotr Bąk o skandalicznym sprywatyzowaniu Polskich Kolei Linowych w 2013 roku. Powiat tatrzański obecnie próbuje sprzedane Koleje wykupić. Starosta wytłumaczył, w jaki sposób odsprzedaż miałby zostać zrealizowana.

Ta samorządowa spółka (jej początkowymi akcjonariuszami były miejscowe samorządy) miała kupić PKL, nie miała jednak na to funduszy. Dlatego też dokonała podwyższenia kapitału zakładowego, ale w taki sposób, że emitowane akcje objął zagraniczny fundusz inwestycyjny, który uzyskał 99,77 procent całego kapitału zakładowego spółki. Tym samym – gdy doszło do sprzedaży PKL – w istocie to ten fundusz nabył PKL, a nie samorządy tatrzańskie.

 

Część piąta:

Jan Krzeptowski-Sabała i Tomasz Krzyżanowski zaopiniował wycinkę chorych drzew przez Lasy Państwowe; opowiedział o zagrożeniu, jakim jest kornik drukarz, przedstawił problemy, z jakimi boryka się Tatrzański Park Narodowy.

„W jednych miejscach kornika zwalczamy, w innych pozwalamy mu się rozmnażać”. Tak też jest w Puszczy Białowieskiej, gdzie 9700 ha to park narodowy, a ponad 70 000 ha to lasy gospodarcze. Poprzedni wiceminister środowiska za namową organizacji ekologicznych („Którym się wydaje, że zjadły wszystkie rozumy”) podjął błędne decyzje, czterokrotnie obniżając etat rębny.

 

 


Posłuchaj całego Poranka:

Ksiądz Jerzy Jurkiewicz z bazyliki na nowosądeckiej Górze Przemienienia. Ewidentny cud Jezusa Przemienionego

Często spotykam młodych ludzi, którzy uważają, że przyprowadzali ich na odpust do św. Małgorzaty ich rodzice i oni również będą przyprowadzać tu swoje dzieci – powiedział opiekun cudownego obrazu.

-W Bazylice św. Małgorzaty zaczynamy o 6.00 rano odsłonięciem cudownego obrazu – powiedział ks. dr Jerzy Jurkiewicz, proboszcz parafii pw. św. Małgorzaty w Nowym Sączu, który w tym roku w czerwcu obchodził 25-lecie swej kapłańskiej posługi.

– To jest taka pobożność, jaką się wynosi z domu […], to jest wiara, jaką się przekazuje w rodzinach – powiedział proboszcz, pytany, czym się różnią wierni w Nowym Sączu od wiernych z innych stron Polski. Zwrócił uwagę, że Nowy Sącz i jego okolice były pod zaborem austriackim, w którym nie tępiono katolicyzmu, dlatego „mógł on się rozwijać w sposób naturalny”,.

Przyznał, że Sądecczyzna jest pozytywnie konserwatywna. To, co było dla niego wielkim zaskoczeniem, gdy tu przybył, to fakt pozdrawiania duchownych i zakonnic słowami chwalącymi Pana Boga nawet przez „zakapturzonych młodych ludzi”.

– To jest takie specyficzne dla Nowego Sącza, że młodzi ludzie, widząc sutannę, chwalą Pana Boga. W innych rejonach Polski nie spotkałem się z tym – powiedział ksiądz Jurkiewicz. Również przed przyjęciem Najświętszego Sakramentu zachowała się tu dawna obrzędowość – przyjmowany jest na klęcząco zawsze w tygodniu, a niekiedy w niedzielę.

– Często spotykam młodych ludzi, którzy uważają, że przyprowadzali ich na odpust do św. Małgorzaty ich rodzice i oni również będą przyprowadzać tu swoje dzieci – powiedział ksiądz. W Bazylice Św. Małgorzaty co roku odbywa się tygodniowy odpust ku czci Przemienienia Pańskiego. W tym roku od 30 lipca do 5 sierpnia wierni gromadzili się na uroczystych celebracjach mszy świętych, a również na występach zespołów ewangelizujących na sądeckiej górze Tabor.

W trakcie tego odpustu do księdza Jurkiewicza podeszło kilka osób, wręczając duchownemu spisane świadectwo cudu, który wydarzył się w 2014 roku w ich rodzinie, a dotyczył młodej kobiety w ciąży.

W trakcie USG okazało się, że obok dziecka (2 cm) pojawił się duży krwiak (5 cm). Lekarze wówczas nie dawali żadnych szans na to, aby dziecko przeżyło, a jeśli – to będzie to niebezpieczne dla życia matki. W tym czasie trwał odpust na Górze Przemienienia w Nowym Sączu, „na który zawsze od lat uczęszczałam” – pisała przyszła matka. „Pamiętam doskonale, że był to ostatni dzień odpustu. Ze względu na poważny stan zagrożenia ciąży miałam zalecenia, aby leżeć. Jednocześnie miałam przekonanie, że powinnam udać się na sądecką Górę Przemienienia do innego lekarza niż ten ziemski.”

– Ta pani przyszła, wyspowiadała się, wzięła obrazek z Jezusem Przemienionym, odprawiła dziewięciodniowa nowennę i ten obrazek zawsze nosiła przy dziecku. Przyjęła potem sakrament namaszczenia chorych i w tym czasie, co parę tygodni, chodziła na badania i zawsze lekarz mówił, że jest źle – relacjonował ksiądz Jurkiewicz. – Tym razem lekarz powiedział „jest lepiej” i dziecko urodziło się zdrowe. Nadano mu imię Szymon.

„W styczniu 2015 roku lekarz, który mnie prowadził, powiedział po porodzie, że medycyna nie dawała szans na utrzymanie tej ciąży i że jest to cud. Dodam jeszcze, że niedawno się dowiedziałam, że imię Szymon oznacza – Bóg wysłuchał”.

– Dla tej rodziny to jest ewidentnie cud. Taka jest nasza Sądecczyzna – zakończył ksiądz Jurkiewicz.

Historie i legendy

Obraz przedstawiający prawdziwy wizerunek Jezusa Chrystusa (veraicon), jak głosi tradycja namalowany przez nieznanego autora na trzech deskach grubości dwóch centymetrów, wisi od 1785 roku w kościele św. Małgorzaty w Nowym Sączu. Jego autorstwo, jak i sposób dotarcia w Sądeckie, owiany jest tajemnicą, która sprawiła, że narosło wokół tych faktów wiele legend. Podejrzewa się, że pochodzi z drugiej połowy XIV wieku i powstał pod wpływem ikonostasu rzymskiego, laterańskiego. Według legendy miał być jedną z wielu kopii obrazu namalowanego przez św. Łukasza Ewangelistę.

Pierwsze podanie na ten temat pochodzi od ks. Franciszka Brzechfy, który twierdzi, że obraz Przemienienia Pańskiego znajdował się pierwotnie w Jerozolimie, a następnie wskutek układów między Portą Ottomańską a Moskwą dostał się carowi moskiewskiemu, ten z kolei miał go ofiarować królowi czeskiemu Wacławowi, który w tym czasie bawił w Węgrzech.

Gdy posłowie z tym obrazem przyjechali w góry sądeckie i zatrzymali się we wsi Kamienica, to jest w obecnym Nowym Sączu, i na drugi dzień mieli wyruszyć w dalszą drogę na Węgry podróżować, wóz, w którym przewożony był obraz, „stanął jak wryty i żadnym sposobem ruszyć się z miejsca nie dał. Na próżno założono kilka par koni i kilka jarzm wołów, wóz pozostał na miejscu”. Wszyscy byli zdumieni takim rozwojem sytuacji i udano się po radę do pobożnego pustelnika z trzeciego zakonu św. Franciszka, który po krótkiej modlitwie kazał rozpakować wóz, a znalazłszy między rzeczami obraz Przemienienia Pańskiego, rzekł: „Wola boska jest, aby ten obraz nie gdzie indziej, tylko na tym miejscu pozostał” .

Gdy tylko wykonano polecenie pustelnika, natychmiast konie z miejsca ruszyły, a posłowie po dotarciu do Węgier całe wydarzenie królowi Wacławowi opowiedzieli. Król uszanował wolę Bożą i sam na to miejsce przybył, a widząc sposobność do założenia miasta, tamże Nowy Sącz założył i wystawił klasztor i kościół dla oo. franciszkanów w 1297 roku i obraz Przemienienia Pańskiego opiece ich powierzył.

Autorem drugiego podania jest ks. Konstanty Majegowski. Zostało ono spisane w roku 1680. Według tego podania obraz został namalowany przez św. Łukasza i darowany przez cesarza wschodniego Leonowi, księciu ruskiemu. Ten z kolei ofiarował go jednemu pobożnemu pustelnikowi wiodącemu swój spokojny żywot w górach karpackich, a który go znów podarował klasztorowi franciszkańskiemu w Nowym Sączu, co wydaje się bardziej prawdopodobne.

Świadectwa cudownych uzdrowień dzięki mocy Chrystusa Przemienionego

Podziwiany przez  turystów i miłośników sztuki, dla wiernych często jest szansą na  pomoc w sytuacjach beznadziejnych. Ponad 50 świadectw spisanych w „Księdze Łask” przechowywanej na plebanii parafii św. Małgorzaty w latach od 1977 do 2005 dowodzi cudownej mocy Chrystusa Przemienionego. Oto kilka z nich, opublikowanych w „Gazecie Krakowskiej”:

„12 sierpnia 1989 r. matka 16-letniego chłopca porażonego przez prąd wspomina w księdze dramatyczną walkę lekarzy o życie jej syna. Gdy już tylko medyczna aparatura podtrzymywała życie syna, usłyszała słowa, które zabrzmiały jak wyrok: „Tu się nic nie da zrobić. Dajcie na mszę za chłopca”. Mszę pod obrazem Przemienienia Pańskiego odprawiono o godz. 8, a dwie godziny później 16-latek zaczął samodzielnie oddychać. Po trzech dniach odzyskał świadomość. Kiedy wychodził ze szpitala, lekarze prosili go: „Powiedz nam, co widziałeś po drugiej stronie, bo ty tam byłeś obiema nogami”. Podczas badania kontrolnego w Krakowie zdumiony medyk stwierdził, że nastolatek przeżył coś w rodzaju uderzenia pioruna. – Z tego się nie wychodzi – dodał”.

Pod datą 5 sierpnia 1977 r. widnienie wpis o rocznym chłopcu, który zachorował na ciężką biegunkę połączoną z ropnym zapaleniem węzłów chłonnych i płuc. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Matka czuwająca przy dziecku powiedziała do męża: „Idź do fary i daj na mszę do Przemienienia Pańskiego”. Nabożeństwo odprawiono o godz. 6, a już o 9 chłopiec zaczął domagać się jedzenia. Po kilku dniach opuścił szpital, co ordynator oddziału zakaźnego skwitował słowami: – To dziecko cudownie przez Boga jest uratowane, nie przez nas”.

8 listopada 1990 r. zapisano świadectwo kobiety, której mąż otarł się o śmierć. Zachorował na zapalenie opon mózgowych, które nie poddawało się żadnym lekom. Po sześciu dniach jego stan był krytyczny. Lekarze mówili, że jest w agonii, i dawali kilka godzin życia. Zrozpaczona żona nie dała za wygraną. Pobiegła do bazyliki i gorąco modliła się przed obrazem. Gdy wróciła do szpitala, zobaczyła zdumiony personel oddziału zakaźnego. Stan pacjenta nieoczekiwanie się poprawił i wkrótce mógł wrócić do domu. – To cud – mówili lekarze, choć takie pojęcie nie mieści się w ramach racjonalnej nauki, jaką jest medycyna”.

Monika Rotulska

 

Mieczysław Witowski z Nowego Sącza, miasta polskich milionerów: Pielgrzymka św. Kingi idzie, jedzie i płynie

Dzień 44. z 80 / Nowy Sącz / – Pielgrzymka św. Kingi jest jedyną w Polsce, która idzie, jedzie i płynie. Drugiej takiej nie ma, w ciągu trzech dni trzeba pokonać 80 kilometrów – powiedział Witowski.

Nowy Sącz, miasto Św. Kingi i wielu milionerów, największej liczby bentleyów (kupionych za gotówkę) przypadających na jednego mieszkańca, ale także jedno z najstarszych miast Małopolski, zostało lokowane  jako Nova Sandecz w widłach rzek Dunajca i Kamienicy Nawojowskiej w 1292 roku, tym samym, w którym umarła patronka tej ziemi.

– Mamy to szczęście, że mieszka u nas kilku milionerów i co najważniejsze, panowie inwestują w Nowym Sączu, zatrudniają sądeczan, dają nam pracę i nigdzie stąd nie wyjeżdżają, co jest piękną sprawą – powiedział Mieczysław Witowski ze stowarzyszenia św. Kingi w Nowym Sączu, dopytywany, czy rzeczywiście tak jest, jak głosi fama.

Na Nowosądecczyźnie ma swoją siedzibę wytwórnia lodów Koral, tutaj też mieszkają pan Józef i Marian Koralowie, twórcy tej firmy, którzy ufundowali pomnik Jana Pawła II stojący na nowosądeckim Rynku. W tym regionie znajduje się największy producent okien w Europie, firma Fakro, której prezesem i właścicielem jest Ryszard Florek; tu mieszka Kazimierz Pazgan, właściciel holdingu Konspol – największego w Polsce producenta przetworów z drobiu; także Roman Kluska, kiedyś największy producent komputerów Optimus, pierwszy właściciel Onetu; wreszcie Andrzej Wiśniowski, którego firma jest największym producentem bram garażowych, przemysłowych i systemów ogrodzeniowych w Polsce, sponsor reprezentacji Polski w piłce nożnej.

Pani Sądecka Św. Kinga

– Szlak św. Kingi to inicjatywa zapoczątkowana w 1990 roku przez grupę pielgrzymów pod wodzą nieżyjącego już ojca Bronisława Jelenia, aby uprosić kanonizację Pani Sądeckiej św. Kingi, która tutaj siedem wieków temu zagościła – powiedział Witowski. Dodał, że była to idea nieżyjącego już wówczas biskupa Piotra Bednarczyka.

Patronka Sądecczyzny otrzymała tę ziemię od swego męża Bolesława Wstydliwego jako wynagrodzenie za posag, który ofiarowała na potrzeby zrujnowanego po najeździe tatarskim księstwa. W 1279 r., po 40 latach wspólnego życia, zmarł książę Bolesław Wstydliwy i Kinga opuściła dwór, udając się do Sącza, gdzie oddała się sprawom całego regionu, zakładając nowe osady, organizując parafie, doprowadzając do budowy kościołów. Szczególną troską otoczyła budowę klasztoru sióstr klarysek. Zresztą sama święta złożyła tam dwa lata  przed śmiercią śluby zakonne. W przekonaniu o jej świętości pochowano Kingę w kaplicy ufundowanego przez nią klasztoru. Łaski i cuda dokonujące się przy jej grobie, jak też nieustanny napływ pielgrzymów, spowodowały, że Kościół uznał jej świętość, potwierdzając spontaniczny kult, którym otaczano ją po śmierci, i ogłosił ją błogosławioną w 1690 roku.

Pierwszą siedzibą Stowarzyszenia św. Kingi powstałego w 1990 roku była parafia Najświętszego Serca Pana Jezusa w Nowym Sączu. 16 czerwca 1999 roku w Starym Sączu, w sanktuarium bł. Kingi, Ojciec Święty Jan Paweł II wyniósł ją do chwały świętych Pańskich. Tam też powstał Dom Pielgrzyma OPOKA im. Jana Pawła II, gdzie przeniesiono siedzibę stowarzyszenia.

– Pielgrzymka św. Kingi jest jedyną w Polsce, która idzie, jedzie i płynie. Drugiej takiej nie ma; w ciągu trzech dni trzeba pokonać 80 kilometrów – powiedział Mieczysław Witowski. Przebiega ona szlakami Beskidu Sądeckiego i Pienin. – Trzeba 36 km non stop iść pod górę, przepłynąć Dunajec.

– Co roku martwimy się o to, by można było przyjąć wszystkich chętnych – powiedział Witowski, bowiem organizatorzy nie są w stanie wziąć na szlak więcej niż 400 osób. W tym roku XXVIII Pielgrzymka Szlakiem św. Kingi odbędzie się w dniach od 22-24 września. Mają już na nią ponad 300 zgłoszeń i  zostało tylko jeszcze kilkanaście miejsc. Do udziału zgłaszają się ludzie z całej Polski, między innymi z Suwałk, Poznania, Gdańska.

Sandecja i Lachowie

Górale na mieszkańców Sądecczyzny często mówią Lachowie, bo też etnicznie wywodzą się od Lachów. Witowski wyjaśnił, że często mieszkańcy tego regionu mylnie nazywani są góralami, którzy przybyli z Wołoszczyzny. Etymologia określenia Lachy w odniesieniu do grupy etnicznej prawdopodobnie ma związek z podstawowym znaczeniem słowa Lach, czyli Polak, w języku ludów zamieszkujących niegdyś obszary położone na wschód i południe od granic Polski. Lachy Sądeckie to określenie mające wskazać polskie pochodzenie tej grupy etnicznej wśród innych grup, które występowały na terenie Ziemi Sądeckiej, chociaż sami sądeczanie widzą to często inaczej.

– Lachowie przyszli tutaj ponad 1000 lat temu i pozostali do dziś na tych terenach – powiedział pan Witowski.

[related id=34086]- Jeszcze jako młody chłopak chodziłem z tatą na dzisiejsze błonia, na aleję Wolności. Tam grała Sandecja ze słynnym Szabeckim, no a później stadion przy Kilińskiego, gdzie doczekaliśmy się I ligi, a teraz ekstraklasy – cieszy się pan Mieczysław. Przypomniał, że Sandecja ma już ponad 100 lat. Nowy Sącz to jedyne miasto w tym rejonie, które może pochwalić się prężnie działającym klubem piłkarskim grającym w ekstraklasie. Dlatego sądeczanie cenią go, jest dla nich chlubą i wizytówką miasta, która promuje Nowy Sącz.

Gdy będziemy w Nowym Sączu, nie możemy zapomnieć o odwiedzeniu Rynku, który jest drugim co do wielkości po krakowskim, i bazyliki św. Małgorzaty z Górą Przemienienia i obrazem Pana Jezusa Przemienionego. Warto też pamiętać o odpustach w Nowym Sączu i o ruinach Zamku Królewskiego, który wybudował Kazimierz Wielki. Jeśli ktoś ma czas, to powinien również zajrzeć do sali ratuszowej przy Rynku, gdzie mamy przedstawioną historię Nowego Sącza.

– Jadwiga, jadąc z Węgier na koronację do Krakowa, właśnie tu, w Nowym Sączu, się zatrzymała – powiedział Mieczysław Witowski.

MoRo

Chcesz wysłuchać całego Poranka Wnet, kliknij tutaj

Wywiad z Mieczysławem Witowskim w części pierwszej Poranka Wnet.