ONZ: 11 kwietnia wznowienie negocjacji ws. zjednoczenia Cypru. Czy dojdzie do zakończenia sporu Turków z Grekami?

Prezydent Cypru Nikos Anastasiades i przywódca nieuznawanej przez społeczność międzynarodową Republiki Tureckiej Cypru Północnego Mustafa Akinci uzgodnili, że wznowią rozmowy o zjednoczeniu wyspy.

Taki komunikat opublikowała ONZ po spotkaniu Akinciego z sekretarzem generalnym ONZ Antoniem Guterresem w Brukseli.

Od maja 2015 roku Anastasiades i Akinci prowadzili rozmowy, które według obserwatorów dają nadzieję na zjednoczenie podzielonego od ponad 40 lat Cypru.

W lutym te wysiłki zostały nagle przerwane, gdy parlament Greków cypryjskich przegłosował wprowadzenie do szkół corocznych obchodów referendum z 1950 roku, w którym 96 proc. Greków cypryjskich poparło przyłączenie wyspy do Grecji. Turecka mniejszość zawsze się temu sprzeciwiała.

We wtorek doradca ONZ ds. konfliktu cypryjskiego, Espen Barth Eide, „ogłosił po konsultacjach z obiema stronami, że negocjacje w sprawie Cypru zostaną wznowione” – wynika z oświadczenia ONZ.

„Przywódcy wznowią negocjacje 11 kwietnia 2017 roku o godz. 10 (godz. 9 czasu polskiego). Spotkanie odbędzie się pod auspicjami Eidego” – dodano.

W niedzielę Anastasiades i Akinci spotkali się w Nikozji, po raz pierwszy od zawieszenia rozmów.

Od 1974 r. Cypr jest podzielony na dwie części: południową, zamieszkaną przez Greków cypryjskich, która jest uznawana przez cały świat za legalne państwo cypryjskie, czyli Republikę Cypryjską; i północną, tzw. Turecką Republikę Cypru Północnego, zamieszkaną przez Turków cypryjskich i uznawaną jedynie przez Turcję. Do tej pory negocjacje na temat zjednoczenia wyspy nie przyniosły rezultatu.

źródło/pap

Czytaj więcej:Turcja: Według sondaży 51 procent uprawnionych do głosowania obywateli opowiada się przeciwko zmianom w konstytucji

Partia Alego – przyczyny i początki podziału islamu na szyizm i sunnizm. Paweł Rakowski o konflikcie wewnątrz islamu

Zaczątkiem historycznego podziału na szyitów i sunnitów była śmierć Mahometa w 632 roku. Ostatni „wysłannik Allaha” najprawdopodobniej został pokonany zatrutym przez Żydówkę wielbłądzim udźcem.

Jego towarzysze i rodzina pochowali go w meczecie w Medynie, tuż obok grobu przygotowanego dla Jezusa. Po wszelkich uroczystościach pogrzebowych pojawiło się kluczowe pytanie – kto powinien zastąpić zmarłego proroka? Jedno było pewne: następca miał być tylko wodzem politycznym i religijnym, a do jego obowiązków należałoby pilnowanie ortodoksji i czystości przesłania proroka Allaha.

Mahomet nie miał żyjącego syna, zresztą z dzieci proroka znana jest jedynie córka Fatima (brak syna nie jest zbytnim powodem do chluby dla Araba), która była żoną kuzyna Mahometa, Alego ibn Taliba.

Na posiedzeniu (konsolacji?) wszelkich islamskich notabli w Medynie wykrystalizowały się dwa przeciwstawne, choć początkowo nie wojujące ze sobą stronnictwa: rodzina proroka zrzeszona wokół zięcia Mahometa Alego (a więc partii Alego – arab. shia’ali), jego córki oraz w przyszłości wnuków – proroka Hassana i Husajna. Ich konkurentami do schedy okazali się najlojalniejsi towarzysze proroka, zgrupowani wokół Abu Bakra i niezwykle wypływowego Umara.

Towarzysze proroka słusznie zauważyli, że to im należy się pierwszeństwo, albowiem to oni byli z Mahometem od początku w Mekce, przeszli do Medyny (tzw. hidżra), wojowali z Żydami i niewiernymi, a przede wszystkim prorok nie zostawił wyraźnych wskazówek co do sukcesji – a więc pominął rodzinę. Poza tym, co przypominali oponenci Alego, Mahomet zniósł wiele przedislamskich plemiennych obyczajów na rzecz ummy (wspólnoty muzułmańskiej).

W tym właśnie obozie ukształtowała się doktryna sunnicka, albowiem towarzysze proroka sprawowali pieczę nad konserwacją, a z czasem – interpretacją tradycji i przekazu. Ali ustąpił. Zdaniem jego zwolenników, wykazał moralną wyższość i troskę o ummę, zagrożoną po śmierci Mahometa.

Arabowie nigdy dotąd w historii nie byli zjednoczeni wokół jednego człowieka, jednej religii i wielkiej idei – światowego podboju, co ułatwiała doskonała koniunktura geopolityczna. Dwa mocarstwa – Bizancjum i sasanidzka Persja były wyczerpane po wojnie w latach 602–628, w której Persowie gospodarowali przez chwilę w Jerozolimie, Aleksandrii i stanęli pod Konstantynopolem. Bizancjum wypchnęło nieprzyjaciela ze swych ziem, niemniej skutek wojny był taki, że dwa wielkie imperia przypominały ledwo stojących na ringu bokserów.

Zdaniem szyitów, nie jest prawdą, że Mahomet nie wyznaczył swojego następcy. Zwolennicy pierwszeństwa Alego powołują się na stosowne sury koraniczne, a nawet późniejsze sunnickie hadisy (zbiór tradycji i przypowieści, w praktyce bardziej znane i kształcące religijnie i społecznie niż Koran). Najwięksi szyiccy ortodoksi twierdzą nawet, że sury świadczące o przekazaniu władzy Alemu zostały usunięte, chociaż z pewnych względów temat ten nie był przez wieki należycie przebadany. Przecież Koran jako emanacja „niebiańskiej” Księgi jest doskonały i bez ludzkiej ingerencji.

W trakcie przedłużających się jeszcze kulturalnych dysput odnośnie do następstwa, do Medyny dochodziły pogłoski o pojawieniu się kilku fałszywych proroków naśladujących Mahometa i jego nauki. Koran nie został jeszcze spisany, a więc istniało niebezpieczeństwo zatracenia czystości przesłania, a dodatkowo szykowały się bunty plemion podporządkowanych tylko dzięki zdolnościom i charyzmie Mahometa. A przecież świat czekał!

Już zagony docierające za życia Mahometa do biblijnego Jordanu zweryfikowały słabość Bizancjum oraz Persji. Odcięty od chrześcijańskiego świata Jemen szybko przeszedł na islam, a w Abisynii już czekali zawczasu wysłani zwolennicy Mahometa. Tak więc sprawne objęcie sukcesji nie tylko uratowało istnienie islamu, ale stworzyło podstawy pod imperium Arabów. I w ten sposób powstała instytucja kalifa – religijnego i politycznego przywódcy ummy.

W opozycji do kalifatu, pośród najbardziej radykalnych zwolenników Alego (ale nie samego Alego, który wycofał się z życia politycznego, osiadł w Kufie w Mezopotamii/Iraku i zajął się pracą – obecnie byśmy nazwali – naukowo-teologiczną) pojawiła się koncepcja, że przywódcą muzułmanów powinien być imam – a więc członek rodziny Mahometa z linii Fatimy, która miała dwóch synów: Hassana i Husseina. Zarówno szyici, jak i sunnici uznają 4 pierwszych kalifów za „kalifów sprawiedliwych”, a Ali został czwartym kalifem w historii islamu. Natomiast dla szyitów Ali był pierwszym spośród 7 lub 12 (w zależności od doktryny) imamów.

Dwunasty imam Mahomet Al-Mahdi zniknął w 868 roku, ale wedle żarliwej wiary szyickiej powróci na boje ostateczne z siłami szatana. Kult Mahdiego przez wieki ucisku krzepił umęczonych szyitów. Mahdi obok Karbali stanowi fundament wykładni politycznej Islamskiej Republiki Iranu.

Poprzedni prezydent Republiki, Ahmeninajad, wywoływał salwy śmiechu u sunnickich i zachodnich komentatorów swoimi publicznymi dywagacjami, zanim nie domyślili się, że kult Mahdiego w ideologii państwowej jest ściśle powiązany z irańskim programem nuklearnym. Ali czekał na uznanie swojego przywództwa 23 lata. Jednak umma w 656 roku była już inna niż za życia Mahometa.

Wojska arabskie bez trudu rozbiły Bizancjum i zajęły Syrię i Ziemię Świętą. W Jerozolimie tajemniczy mnich opowiedział Arabom o Egipcie, do którego czym prędzej popędzili, aby zdobyć jego bogactwa, a przede wszystkim zboże. Państwo Sasanidów całkowicie upadło, a islam gładko wnikał w perską glebę.

Podboje zdeprymowały Arabów, którzy pierwotnie nie byli skorzy do dzielenia się swoją religią. Ilość łupów, żyznych krain, bogactw wszelakich oszołomiła ongiś ascetycznie żyjących Arabów, którzy musieli zacząć administrować olbrzymim obszarem i uprawiać codzienną wyrafinowaną politykę imperialną. W Damaszku, a więc w stolicy imperium, rozsiadła się frakcja dynastyczna znana jako Umajjadzi, którzy, wedle szyickiej wersji historii, chcieli przejąć władzę nad ummą, chociaż byli zdeprawowani i zdemoralizowani. A więc byli pozbawieni wszelkich boskich i ludzkich praw do rządzenia muzułmanami.

Nowe czasy nie podobały się również charadżydtom – ortodoksyjnym zwolennikom idei szyickiej. Radykałowie nie akceptowali ustępstw Alego na rzecz Umajjadów. W meczecie w Kufie w 661 roku Ali został dźgnięty przez charadżytę zatrutym ostrzem i zmarł. Wedle legendy, ciało zięcia Mahometa zostało przymocowane do wielbłąda, a Ali miał zostać pochowany w miejscu, w którym zwierzę się zatrzyma. Tradycja prawi, że pogrzebano go w irackim Nadżafie lub w afgańskim Mazar Al-Szarif. Oba meczety były celem dla wahabickich terrorystów, chociaż tradycja sunnicka bardzo szanuje Alego.

Dla szyitów Ali był prawnym i godnym zastępcą i następcą Mahometa. Z czasem pewne nurty doktryny szyickiej (w IX–X wieku) zaczną ewoluować w skrajną mistykę i aberrację, tworząc z Alego byt astralny (alawizm), a nawet przedostatnią ziemską inkarnację samego Allaha (druzyzm).

Po śmierci Alego pretendentem do objęcia tytułu kalifa był jego starszy syn Hassan. Jednak tradycja islamska jest zgodna, że nie był to człowiek zainteresowany polityką, a zdając sobie sprawę z nikłego poparcia, zrzekł się pretensji do tytułu. Mimo to zapobiegawczo został otruty na zlecenie Umajjadów. Inną postawę przyjął jego młodszy brat Hussein. Wedle szyickiej, potężnie rozbudowanej narracji, Hussein był człowiekiem o prawym sercu i wielkiej sprawiedliwości, wręcz ideałem dla każdego wierzącego (bo niewierzących muzułmanów przecież nie ma) szyity na ziemi.

Zgodnie z głoszonym przez siebie hasłem – „Nigdy nie zaakceptujemy upokorzenia” – imam rozpoczął przygotowania do stawienia czoła wielkiej armii idącej z Damaszku do Kufy pod dowództwem Yazida – pierwszego dziedzicznego kalifa z dynastii Umajjadow. A sytuacja była beznadziejna.

Niewielka armia Husseina została zaatakowana i doszczętnie wyniszczona 10 dnia miesiąca muharram 61 roku (10 października 680 roku) pod Karbalą. Yazid odciął imamowi głowę i zawiózł ją do Damaszku. W wyniku bitwy wymordowano wielu członków „domu proroka”. Kolejnym imamem, a więc legalnie panującym nad ummą wedle szyitów, został syn Husseina i perskiej księżniczki, Ali ibn Hussein. Od tamtej pory środek ciężkości szyizmu ulokował się w Persji, która w XVI wieku uznała szyizm imamicki (wiarę w 12 imamów) za oficjalną religię państwową.

Bitwę pod Karbalą współczesna postmoderna porównuje z chrześcijańską Pasją i Golgotą. Bez wątpienia to Karbala jest fundamentem religijnym szyizmu. Szyicka religijność przesiąknięta jest martyrologią Karbali, rozgoryczeniem wobec tej klęski i żałobą wobec niesprawiedliwości i cierpień, które miały tam miejsce. Wręcz występuje w niej motyw pasyjny.

Imam Hussein stawiany jest obok Jezusa z Galilei jako przykład rewolucjonisty, obrońcy uciśnionych, pokrzywdzonych i wojownik o sprawiedliwość. Szyita ma naśladować imama Husseina i rozgrywać swoją życiową Karbalę. W potocznym i mistycznym rozumieniu Karbali, każdy szyita (tylko mężczyzna) jest współwinny temu, że imam Hussein udał się na samobójczą bitwę. Imam wzywał swoich wiernych, ale jego zwolennicy nie stawili się na nią.

Na youtubie można obejrzeć kompilację fragmentów filmu Gibsona z irańskimi produkcjami wysokobudżetowymi o Karbali. W rocznicę bitwy pod Karbalą obchodzi się największe święto szyickie, Aszurę, w trakcie którego ulicami irańskiego Isfahanu, irackiego Nadżafu czy libańskiego Jezzine przechodzą zakrwawieni pątnicy przepraszający Allaha, że nie przybyli ratować imama. Mężczyźni nacinają sobie brzytwami czoła i biczują się metalowymi prętami

Warto to sobie obejrzeć w trakcie Wielkiego Postu, żeby popatrzeć na ludzi w coś żarliwie wierzących.

Karbala ma też ogromne znaczenie polityczne. Szyicka myśl polityczna jest całkowicie skupiona wokół przeżywania na nowo i powielania metafor z 680 roku. Chociaż, w gruncie rzeczy, z szyickiej perspektywy nic się nie zmieniło – kiedyś był Umajjad, a teraz jest Saud. Niemniej ta permanentna straceńcza walka, poczucie doznanej niesprawiedliwości dziejowej, wielowiekowe prześladowania determinują współczesne polityczne oblicze szyizmu. Szyici nie zaznali poczucia triumfu jak sunnici, którzy stworzyli ogromne imperium i rozszerzyli swoją doktrynę (w perspektywie najbliższych 100 lat) na praktycznie cały świat.

Po bitwie pod Karbalą stronnictwo szyickie rozlokowało się w dzisiejszym Iranie, południowym Iraku (Nadzaf, Karbala, Basra) oraz w Syrii. W X wieku nieoczekiwanie, choć w historii myśli mało jest nieoczekiwanych zdarzeń, szyizm eksplodował w Maghrebie i przez 2 stulecia dominował na terenie dzisiejszej Tunezji, Libii, a także w Egipcie, w którym wszelkie zabawy ismailijskie zakończył pogromca krzyżowców Saladyn. Po masowej konwersji Egiptu z szyizmu na sunnizm, znad Nilu emigrowali w góry Libanu m.in. zawsze tajemniczy Druzowie, którzy spotkali na obszarze tzw. Jabal Amal (pol. Góry Nadziei) szyitów imamitów, którzy osiedlili się tam wcześniej, rejterując przed krzyżowcami z Galilei i z pasa śródziemnomorskiego.

Wspólnoty szyickie w Galilei, istniejące tam przez około 3 wieki (VIII–XI) są kolejną mroczną zagadką wszelkich ruchów religijnych w Lewancie. Galilea była miejscem powstania Talmudu oraz mistyki Kabały, a jak podkreślają złośliwi sunniccy komentatorzy, w wielu momentach szyickiej historii myśli czy doktryn religijnych pojawiają się Żydzi bądź myśliciele, którzy wywodzili się z żydowskich środowisk. Niejako chichotem historii w przyszłości będzie to, że Izrael może srogo pożałować tego, że na jego terytorium do 1948 znajdowało się 7 wiosek szyickich, z których mieszkańcy zostali wygnani w trakcie pierwszej wojny arabsko-izraelskiej. Hezbollah o tym nie zapomniał i przypomni – „w swoim miejscu i w swoim czasie”.

Nim nastała mroczna i przerażającą dla wszystkich niesunnitów era sułtanatu otomańskiego w XVI wieku, szyicka strefa osiedlenia w Libanie sięgała do linii przebiegającej na wschód od miasta Nabatyje, zajmowała górzysty obszar zwany Jabel Amal i Dolinę Beka. Wedle legendy wspólnota szyicka w Jabel Amal jest jedną z najstarszych na świecie, ale musiała oddać pierwszeństwo irackiemu Nadżafowi, albowiem władza sułtana (a więc kalifa) uznawała szyitów, Druzów, alawitów za niewiernych przeznaczonych w najlepszym przypadku na galery.

Szyiccy historycy określają panowanie tureckie (a więc do Wielkiej Wojny) za okres wielkiego terroru, w którym chrześcijanie mieli lepiej niż oni, a więc, ich zdaniem, prawowierni muzułmanie. Zarówno szyici, jak Druzowie i alawici w okresie tureckim praktykowali taqyje – ukrywanie swoich wierzeń. W XIX w. kościoły w Jabel Amal były wypełnione Druzami i szyitami, jednak nie ostał się nikt, kiedy Istambuł cofnął oficjalne represje i rozpoczął reformy w drugiej połowie XIX wieku. Korzystając z promyczków swobody, libańscy szyici, choć ubodzy ekonomicznie, zaczęli wyprawiać się do prestiżowych szkół religijnych w Nadżafie i irańskim Kom.

czytaj więcej: Chrześcijanie w Iranie mieszkali praktycznie od zawsze. Dzisiaj także żyją w kraju Persów i mają się w miarę dobrze

Syryjska „demokratyczna” opozycja reorganizuje się pod ochroną oddziałów amerykańskich i tureckich. Będzie nowa ofensywa

Jak podaje portal katarskiej Al-Jaazery, Turcja i Amerykanie wspólnie wzmocnili dawno zapomnianą i usuniętą z syryjskiego placu boju Armię Wolnej Syrii, która zamierza operować w północnej Syrii.

Armia Wolnej Syrii zamierza również napierać na nadmorską Latakyję. Zakusy wobec tego największego miasta położonego w enklawie alawickiej zostaną niewątpliwie odebrane jako prowokacja przez reżim Asada. W pobliżu dawnego nadmorskiego kurortu znajduję się również baza rosyjskiej marynarki wojennej w Tartus.

AWS dołączy do koalicji „przyjaciół Syrii”, złożonej ze Stanów Zjednoczonych, Turcji, Europy Zachodniej i Państw Zatoki Perskiej. Jednak, zdaniem Al-Jazeery, „demokratyczna” bojówka nie będzie wojować z islamistycznymi pogrobowcami z frakcji Jabat Al Nusra.

Wedle amerykańskich planów, Armia Wolnej Syrii ma wchłaniać wszelkie nieislamistyczne frakcję antyasadowe w swoje struktury. Do wszelkich zjednoczeniowych inicjatyw sceptycznie podchodzi organizacja Ahrar al-Sham, bez której nie uda się proamerykańskim bojówkom stworzenie szerokiego i znaczącego frontu, zdolnego do przeciwstawienia się triadzie w postaci Iran-Rosja-Asad, a także niezawodnemu Hezbollahowi.

Dla Turcji silna arabska Armia Wolnej Syrii jest idealnym buforem pomiędzy granicą turecką a Kurdami syryjskimi.

źródło/aljazeera

Czytaj więcej: Turcja ostrzega, że na jej granicy z Iranem czeka 3 mln imigrantów, głównie z Afganistanu, których celem jest Europa

Unia Europejska jest jak krzyżowcy i nas okłamuje – tak prezydent Erdogan skomentował spotkanie polityków UE z papieżem

Według tureckiego prezydenta, spotkanie, do którego doszło w zeszłym tygodniu w związku 60 rocznicą powołania Wspólnoty Europejskiej, potwierdza przypuszczenia, że UE ma naturę krzyżowca.

Wszyscy liderzy krajów UE poszli do Watykanu i sumiennie wysłuchali papieża. Czy rozumiecie teraz, dlaczego przez 54 lata nie udało się Turcji wstąpić do Unii Europejskiej? Sytuacja jest oczywista – UE jest sojuszem krzyżowców. 16 kwietnia będzie dniem, który to wam ukaże –  powiedział Erdogan na wiecu w Ankarze przed gromko oklaskującym go audytorium.

– Wyszło na to, że miałem rację w tym, co mówiłem na temat UE. Okłamywali nas przez 14 lat i kłamią dalej – grzmiał Erdogan, dając do zrozumienia, że opowiedzenie się za zmianami konstytucji w referendum uchroni kraj przed złowrogimi wpływami.

Relacjonujący wiec turecki portal hurriyet zaznaczył, że Erdogan odwoływał się do wersetów koranicznych.

Rozentuzjazmowany tłum wielokrotnie mu przerywał aplauzami i przyśpiewkami.

Prezydent zwrócił się również do opozycji nad Bosforem, niezadowolonej z jego projektów:

Mówicie: Europo, Europo usłysz nasz głos! A ja im mówię: chodźcie i zobaczcie Ankarę. Nie możecie oszukać narodu, prowadząc kampanię na „nie” przy kawiarnianych stolikach. Na Allaha, czy jesteście w stanie udzielić naprawdę ważnych odpowiedzi europejskim liderom? – drwił turecki prezydent.

źródło/hurriyet

Czytaj więcej: Prezydent Turcji Recep Erdogan jest przekonany, że Kemal Atatürk zagłosowałby na „tak” w referendum 16 kwietnia

Unieważniono decyzję sądu o anulowaniu przekazania wysp Rijadowi. Szykuje się spór pomiędzy Egiptem i Arabią Saudyjską

Egipski Sąd ds. Pilnych unieważnił w niedzielę styczniową decyzję naczelnego sądu administracyjnego w tym kraju, anulującą ostatecznie zeszłoroczną decyzję rządu przekazania wysp Arabii Saudyjskiej.

Decyzja wydana w zeszłym roku oddawała Rijadowi kontrolę nad dwiema niezamieszkanymi wyspami na Morzu Czerwonym.

Sąd ds. Pilnych w Kairze uznał styczniową decyzję sądu administracyjnego za nieważną – podała w niedzielę agencja Reutera, co według niej „potencjalnie może wskrzesić” umowę między Kairem i Rijadem, która wywołała masowe protesty w Egipcie.

Styczniowa decyzja potwierdzała zwierzchność Egiptu nad wyspami Tiran i Sanafir. Sąd orzekł wówczas, że rządowi nie udało się dostarczyć dowodów na to, że wyspy są saudyjskie i podano, że decyzja w tej sprawie jest ostateczna.

W czerwcu ub.r. sąd niższej instancji anulował decyzję władz i rząd w Kairze odwołał się od tego wyroku.

Decyzja Kairu z kwietnia zeszłego roku w sprawie oddania Arabii Saudyjskiej wysepek położonych w strategicznej zatoce Akaba u wybrzeży półwyspu Synaj doprowadziła do wielotysięcznych manifestacji Egipcjan żądających odejścia rządu.

Prezydent Egiptu Abd el-Fatah es-Sisi bronił umowy o retrocesji, podpisanej podczas wizyty w Kairze saudyjskiego króla Salmana, tłumacząc, że wyspy zawsze należały do Arabii Saudyjskiej. Egipscy żołnierze stacjonowali tam od 1950 roku na wniosek królestwa. Jednak według wielu obywateli, polityków i działaczy, decyzja prezydenta była niezgodna z konstytucją. Przeciwnicy umowy twierdzą, że egipska suwerenność nad wyspami sięga roku 1906, zanim jeszcze powstała współczesna Arabia Saudyjska.

Jak odnotowuje Reuters, porozumienie o ostatecznym przekazaniu wysp i tak musi zostać zatwierdzone przez egipski parlament.

Arabia Saudyjska jest jednym z głównych państw niosących pomoc Egiptowi; Rijad wpompowuje miliardy dolarów w pomoc i inwestycje w celu podniesienia słabej egipskiej gospodarki. W zeszłym tygodniu prezydent Sisi przyjął zaproszenie od króla Salmana i ma odwiedzić Arabię Saudyjską w kwietniu br.

W maju ub.r. za udział w kwietniowych protestach na kary od 2 do 5 lat więzienia skazano ponad 150 osób oskarżonych o udział w nielegalnej demonstracji.

źródło/pap

Amerykanie uważają, że Asad może dalej rządzić. Ma być osądzony przez naród w wyborach. Czy szykuje się koniec wojny?

W Popołudniu WNET dziennikarz „Kuriera WNET” Paweł Rakowski opowiadał o kulisach wojny domowej w Syrii. Wedle doniesień Al-Jazeery, celem Waszyngtonu nie jest już obalenie Baszszara al-Asada.


– Widzimy, że przyszłość Baszszara al-Asada zaczyna się krystalizować pomyślnie. Amerykanie, ustami ambasador przy ONZ Nikki Haley przyznali, że nie jest już ich celem obalenie syryjskiego prezydenta. Jest to duża zmiana, albowiem do tej pory Waszyngton upierał się, że Assad bezwzględnie ma być odsunięty od władzy, m.in. za jego zbrodnie przeciwko ludzkości. Pani Haley stwierdziła, że syryjski prezydent ma być osądzony przez własny naród.

A więc przez wybory – i nie da się już dłużej ukrywać przed światem tego, że Asad ma realne poparcie w swoim kraju.

Może liczyć na głosy zdziesiątkowanych, lecz jeszcze ostałych chrześcijan, szyitów, może Druzów, ale przede wszystkim Alawitów. Ale nie zapominajmy o tym, że tam jeszcze jest materiału na wojny na kolejne 15 czy 20 lat – relacjonował dziennikarz.

[related id=”5080″]Pawel Rakowski w audycji prowadzonej przez Andrzeja Abgarowicza wyliczał, za jakie grzechy Asad został skazany na śmierć polityczną i, być może, fizyczną:

Pamiętajmy o tym, że kiedy Baszszar al-Asad wstępował na tron po śmierci swojego wielkiego ojca Hafeza, był witany entuzjastycznie – zarówno przez naród, jak i społeczność międzynarodową. Był mieszkającym i wykształconym na Zachodzie, praktykującym w Anglii okulistą. Kiedy objął władzę, rzeczywiście chciał ruszyć skostniałą Syrię do przodu. Otworzył ten kraj na wiele. Internet, popkultura, towary luksusowe. Politycznie też zapowiadało się, że impas polityczny zostanie przełamany. Pamiętajmy, że Syria to była Białoruś Bliskiego Wschodu. Ale prezydent spotkał się ze znacznym oporem ze strony części establishmentu odziedziczonego po ojcu. Wielu jego pomysły się nie podobały i Asad musiał walczyć ze swoim własnym środowiskiem – mówił dziennikarz.

– Jednak wszystko się zmieniło w 2006 roku. Izrael poszedł na wojnę z Hezbollahem i dostał ciężkie lanie. Szyici wytrzymali izraelską ofensywę. Chociaż armia izraelska znajdowała się 30 km w głębi Libanu, pociski na Izrael leciały cały czas. I to nie był ostrzał przypadkowych obiektów i celów cywilnych, lecz z pełną logiką militarną, i w większości rakiety trafiały w cele wojskowe. Oczywiście bombardowane były też miasta, ale na wyraźny rozkaz Nasrallaha, że wy nam Bejrut – to my wam Hajfę ostrzelamy. Izrael był mocno zaskoczony skalą wiedzy wywiadowczej nieprzyjaciół. A cała wojna 2006, „kultowa” w świecie arabskim, nie odbyłaby się bez pomocy Syrii. Całe zbrojenie i rekruci szli do Hezbollahu przez Syrię.

Co więcej, sprzęt, który oficjalnie był kupowany przez Syrię od Moskwy, trafiał do południowego Libanu i niszczył izraelskie nowoczesne czołgi i wozy bojowe. Tak więc trójkąt: Iran-Syria-Hezbollah Izrael musiał zniszczyć

– oświadczył rozmówca Andrzeja Abgarowicza.

Dziennikarz odniósł się do tajemniczych wydarzeń, jakie następowały od roku 2007:

[related id=”9551″ side=”left”]- Pamiętajmy też o tajemniczym nalocie na Syrię w 2007 roku. Zresztą bardzo wiele tajemniczych rzeczy się działo właśnie od 2006 do 2010 roku. W 2007 roku Izrael zbombardował tajemnicze obiekty nuklearne w północnej Syrii. Oczywiście cała sprawa była wyciszana, albowiem Asad narażał się, rozpoczynając nielegalne eksperymenty nuklearne. Tak więc wtedy Izrael pokazał czerwoną kartkę Asadowi. Należy przypomnieć, że konflikt izraelsko-syryjski w latach 80. i 90. rozgrywał się w Libanie. Stary „Lew Damaszku” Hafez jeszcze przed śmiercią zdążył wykręcić Izraelowi niezły numer. Wiosną 2000 roku Żydzi wycofali się z Libanu, a Syria tam pozostała do 2005 roku.

Wedle różnych teorii spiskowych, pomiędzy 2009 a 2010 rokiem odbył się szereg tajemniczych spotkań w Turcji i wtedy zadecydowano, że Asad musi odejść. I związku ze specyfiką obszaru i realiami tego kraju, było mało prawdopodobne, żeby usunięcie Asada odbyło się bezkrwawo. A więc – kto podjął decyzję o likwidacji reżimu Alawity i z pełną świadomością – należy to podkreślić – skazał kraj na krwawą wojnę domową?

– pytał gość audycji Radia WNET.

Na temat relacji i przyszłości Iranu i Syrii powiedział:

Po latach wojny widzimy, że ona nie do końca przebiega w korzystny dla Amerykanów, a przede wszystkim Izraela sposób. Raz, że Asad się utrzyma. Chociaż będzie miał najprawdopodobniej kraj sfederalizowany, z Kurdami na północy jako amerykańskimi dywersantami.

Po drugie Iran. Izrael jest przerażony tym, że zaczyna graniczyć z Iranem. A Iran to nie są żarty. To jest kwestia czasu, kiedy w tym podzielonym i wyniszczonym kraju będą powstawały irańskie bazy. O ile już nie powstały, ponieważ słyszymy, że na obszarze Wzgórz Golan po stronie syryjskiej dochodzi do nalotów i ostrzałów. Tam też Jabat Al Nusra, posądzona o kontakty z Izraelem siłuje się z Hezbollahem.

Ta rzekomo „demokratyczna opozycja” w postaci Armii Wolnej Syrii pod kierownictwem Fajsala Asada – kuzyna Baszszara, który terminuje wygodnie w południowej Turcji, jest tak samo „poważnym” ośrodkiem, jak nasz Rząd Londyński

[related id=”9456″]– Co do Iranu, w Syrii to niezwykle ważne jest jeszcze coś innego. Asad walczy o życie całej społeczności, która zostanie albo wyrżnięta, albo zmuszona do „wędrówki ludów”, jeśli reżim upadnie.

– Nie wiadomo, w co wierzą Alawici, jest to religia tajna, ale wybitny szyicki uczony Mussa Al-Sadr w latach 70. uznał Alawitów za szyitów. A Iran odgrywa w świecie szyickim rolę podobną do tej, jaką carska Rosja pełniła w prawosławiu – zakończył dziennikarz.

Posłuchaj całej rozmowy!

Czytaj więcej:Syria: Wspierane przez USA Syryjskie Siły Demokratyczne wyparły dżihadystów ze strategicznie ważnego lotniska Al-Tabaka

Jerusalem Post: Iran jest większym zagrożeniem dla Izraela niż Państwo Islamskie. Szykuje się nowa konfrontacja w Syrii

W szabatowym dodatku do „Jerusalem Post” czytamy, że Iran stanowi większe zagrożenie dla Izraela niż salafici z ISIS. Czyżby to była zapowiedz aktywniejszego działania Izraela w wojnie syryjskiej?

Yuval Steinitz, izraelski minister ds. energetyki i źródeł wodnych, podzielił się szeregiem refleksji strategicznych dotyczących regionu. Zajął się w obecnej kadencji arcyważną i kluczową dla egzystencji państwa wodą. Wcześniej był min. koordynatorem ds. służb specjalnych i monitorował irański program nuklearny.

Jest to bardzo łatwe, skupiać swoją uwagę na ISIS. Ale mamy dwa wyzwania w Syrii – ISIS i Iran – stwierdził polityk.

[related id=”9456″]Steinitz zauważył, że obecna jak i przyszła powojenna Syria zachowa swoją nazwę, ale stanie się przedłużeniem Iranu i jego bazą wojskową. Co wtedy będziemy mieli na naszej północnej granicy? – pytał z przerażeniem. Nietrudno odgadnąć, że Iran w Syrii oznacza większy tranzyt nowoczesnych (a nawet masowego rażenia) broni do szyickiego Hezbollahu.

Do 2011 roku tranzyt broni do Partii Boga odbywał się z Iranu via lotnisko w stolicy Syrii i dalej automobile gnały przez autostradę Damaszek-Bejrut, skręcając w odpowiednim dla siebie kierunku.

Co zrobi Jordania, Arabia Saudyjska i Półwysep Arabski na swoich północnych rubieżach? Co zrobi Turcja, Grecja, Cypr i Izrael na wschodnim wybrzeżu Morza Śródziemnego? Czy będzie tam osłabiona Syria, czy wzmocniony Iran? Pomimo tego, że Iranowi potrzeba kilka lat na realizację swoich ambicji i wybudowanie stałej wojskowej obecności w Syrii, może ustanowić tam swoje bazy lotnicze, morskie, a także zamieścić rakiety balistyczne.

Nie chcemy mieć bezpośredniej granicy z Iranem, to byłoby też potężnym zagrożeniem dla Jordanii i Płw. Arabskiego. Jeśli do tego dojdzie, cały Bliski Wschód będzie otoczony przez wojska irańskie – kreślił minister przerażającą syjonistów perspektywę.

źródło/jpost

Czytaj więcej: Islamiści szturmują okolicę pałacu Baszara al-Asada w Damaszku, a Izrael naciska od strony Wzgórz Golan

Kwestia palestyńska została uznana, za „matkę wszystkich wojen”. Arabowie chcą pokoju z Izraelem, chociaż ten im nie ufa

Paweł Rakowski, dziennikarz Kuriera WNET, w audycji Popołudnie Radia WNET opowiadał o najważniejszych elementach zakończonego w Jordanii szczytu Ligi Państw Arabskich. Arabowie chcą pokoju z Izraelem!


Zakończył się szczyt Ligi Państw Arabskich, który miał miejsce w środę, w urokliwym miejscu nad jordańskim brzegiem Morza Martwego. Szczyt jest krytykowany jako jałowy, albowiem Liga jest niezdolna do jakichkolwiek realnych działań, a nawet deklaracji. Co więcej, większość liderów arabskich jest skompromitowana w oczach arabskiej ulicy – szkicował nastroje społeczne dziennikarz.

Autor tekstów do „Kuriera WNET” opisywał kondycję świata arabskiego, który coraz gromadniej zamieszkuje również Stary Kontynent:

[related id=”9439″]- Mimo tego, że rozparcelowany i zniszczony jest Irak, Jemen, Syria, Libia, że widmo wojny wisi nad Libanem, to kwestia palestyńska została uznana za tą „matkę wszystkich wojen”. Co więcej, widać po tym szczycie wielką potrzebę stabilności w regionie. Istotnym elementem tego szczytu jest deklaracja ammańska, która nawołuje do powstania państwa palestyńskiego, ponieważ bez niego nie będzie stabilności w regionie. Jest to powtórne wyciągnięcie ręki w kierunku Izraela, tak jak w 2002 roku. Deklaracja ammańska domaga się wycofania się z terytoriów okupowanych w zamian za pokój ze wszystkimi członkami Ligi – stwierdził dziennikarz.

Jednak Tel Awiw przeważnie pozostaje sceptyczny wobec pokojowych zapowiedzi ze strony potomków Izmaela:

Oczywiście Izrael zawsze się będzie tłumaczył, że takie propozycję to nic więcej jak czasowa „hulda” – czyli zawieszenie broni na czas określony, aż siły pozwolą na korzystne rozstrzygnięcie konfliktu. Tak zrobił prorok Mahomet.  Zawarł „huldę” z którymś z plemion żydowskich w Medynie, a potem je przedwcześnie złamał, kiedy miał siły do pokonania nieprzyjaciela.

– Dzisiaj czytam, że Beniamin Netanjahu z wielką radością zatwierdził budowę nowego osiedla na Zachodnim Brzegu, a więc deklaracja ammańska pozostanie tylko ciekawostką dla politologów i kolejną niespełnioną nadzieją – zaznaczył Paweł Rakowski.

W rozmowie z Włodzimierzem Brewczyńskim reporter Mediów WNET naszkicował historyczne tło zawiłych relacji krain lewantyńskich:

[related id=”3640″ side=”left”]- Jest niezwykle ciekawe, że to z Jordanii wychodzi taka propozycja. Jordania do podziału przez Anglików Ziemi Świętej w 1922 roku była częścią składową tzw. Palestyny. Anglicy stworzyli tzw. Jordanię na wschodnim brzegu Jordanu, aby umieścić tam swojego zaufanego człowieka – Abdullaha Haszymida, przegnanego ze świętych miast Mekki i Medyny przez Saudów.

– Co więcej, przez lata istniała tzw. „opcja jordańska”, czyli, że Izrael po zajęciu Zachodniego Brzegu wycofa się z kontroli nad ludnością arabską w zamian za kontrolę nad ziemią. Palestyńczycy byliby poddanymi króla jordańskiego i tym sposobem Izrael uzyskałby ulubiony dla siebie stan – realny spokój bez krępującego wszelkie ruchy pokoju. Oczywiście w latach 80-tych XX-wieku „opcję jordańską” należało porzucić, ponieważ nikt już nie mógł udawać, że nie ma Palestyńczyków – opowiadał dziennikarz.

Odniósł się również do „kwestii chrześcijańskiej” w zakończonym szczycie:

Król Abdullah II formalnie pełni rolę opiekuna świętych meczetów w Jerozolimie, ale nie zapomina też o chrześcijanach. Wspomniał w oświadczeniu o potrzebie szacunku wobec historycznego dziedzictwa miasta. Monarcha odwołał się do „jerozolimczyków”, a więc mieszkańców Jerozolimy. Okupacja dociska chrześcijan i muzułmanów bez wielkich różnic, a król, jak widać, odwołał się ponadkonfesyjnie. Pamiętajmy o tym w Polsce – gdzie jest dużo sympatii prożydowskiej czy proizraelskiej w różnych ruchach kościelnych – że chrześcijanie w Ziemi Świętej to Arabowie – przypominał autor kilku tekstów z owych krain.

Posłuchaj całej rozmowy!

Czytaj więcej:

Irański Minister Obrony Narodowej apeluje do Amerykanów: przestańcie zaczepiać państwa Zatoki Perskiej!

Irański szef MON, gen. bryg. Hossein Dehqan, zaapelował do Stanów Zjednoczonych, aby opuściły region Zatoki Perskiej, a także, żeby Amerykanie zaprzestali prowokacyjnych zachowań na jej wodach.

Irański portal presstv już od dłuższego czasu donosi o amerykańskich prowokacyjnych zachowaniach na wodach Zatoki Perskiej. Rozgoryczony generał stwierdził:

Co Stany Zjednoczone robią w Zatoce Perskiej? Lepiej będzie dla nich, żeby opuścili ten region i nie zaczepiali państw z tego obszaru. Czy jest to dopuszczalne, żeby przygłupi włamywacz wszedł do czyjegoś domu i oczekiwał rozłożonego czerwonego dywanu i życzliwego powitania? Jest to przykład współczesnego, XXI – wiecznego barbarzyństwa – kwieciście rysował sytuację wojskowy.

[related id=”9127″]Iran stał się celem dla nowej amerykańskiej administracji Trumpa, stwierdzają irańskie media i przypominają, że amerykański generał Joseph Votel uznał, że Waszyngton powinien rozważyć użycie środków militarnych przeciwko Teheranowi

Votel określił Iran jako „największe długoterminowe zagrożenie dla stabilności” na Bliskim Wschodzie i oskarżył kraj Ariów o destabilizację regionu w postaci pomocy wojskowej dla terrorystów i cyberataków.

źródło: presstv

Czytaj więcej: Teheran przyznaje, że Rosja korzysta z irańskich baz. ISIS grozi Persom za chrześcijan i Żydów mieszkających w Iranie

Król Jordanii Abdullah II na szczycie Ligi Arabskiej: nie będzie pokoju na Bliskim Wschodzie bez Państwa Palestyńskiego

Król Abdullah II z bezpośrednio spokrewnionej z prorokiem Mahometem poprzez „szarifów” Mekki i Medyny dynastii Haszymidzkiej, ongiś wygnanej przez Saudów, odniósł się do projektu powstania Palestyny.

Na szczycie Ligi Arabskiej ogłoszono zalecenia deklaracji ammańskiej, która nawoływała do porozumienia państw arabskich z Izraelem, jeśli ten wycofa się do granic sprzed wojny z 1967 roku. Jest to bliźniacza inicjatywa do tej z 2002, która zakładała uznanie polityczne i podpisanie traktatu pokojowego członków Ligi Arabskiej z Izraelem, w zamian za wycofanie się z Zachodniego Brzegu Jordanu, Strefy Gazy, Wschodniej Jerozolimy i Wzgórz Golan. W 2002 roku Ariel „Arik” Szaron był zbyt zaaferowany gnieceniem czołgami palestyńskiego powstania i odrzucił, dla wielu wspaniałomyślną i konstruktywną, propozycję regulującą stosunki polityczne w całym regionie.

[related id=”9330″]Deklaracja ammańska zatwierdza formułę, że „pokój jest strategicznym warunkiem” dla świata arabskiego, którego filarem będzie rozwiązanie „dwóch państw” na obszarze Mandatowej Palestyny z 1947 roku. A więc Izraela i Palestyny, przy czym Palestyna miałby obejmować 22% obszaru z czasów Mandatu.

Król Abdullah II z wielką troską odniósł się do sprawy palestyńskiej, zaznaczając, że Jordanii sprawa jest najbliższa. Nic dziwnego, ponad 80% dzierżących paszporty haszymidzkie identyfikuje się jako Palestyńczycy, najczęściej uchodźcy z wojen 1948 i 1967 roku. Jego Wysokość właśnie przypomniał, że żołnierze królewscy poświęcali swoje życie, broniąc ziemi palestyńskiej. Chociaż historycy są zgodni, że pradziad obecnego władcy, król Abdullah, miał konszachty z syjonistami i celowo podzielił się rolniczą biblijną Judea i Samarią z Żydami. Oczywiście wspomnieć też należy świetny Legion Arabski, dowodzony przez angielskiego konwertytę na islam (sic!), mjr. Gibba, który w trakcie pierwszej wojny arabsko-izraelskiej ciężko doświadczył siły zbrojne państwa żydowskiego w Jerozolimie i pod Latrun.

[related id=”3486″ side=”left”]Monarcha z wielką troską wyrażał się o Jerozolimie i arabskich mieszkańcach świętego miasta (chrześcijanach i muzułmanach), którzy od 1967 znajdują się pod nieprzychylną izraelską administracją. Haszymidzi do dziś sprawują opiekę nad świętymi miejscami w mieście.

Liga Arabska zgodnie zaapelowała, aby nie przenoszono ambasad z Tel-Awiwu do Jerozolimy, a także, aby świat nie uznawał Jerozolimy za stolicę Izraela. Co więcej, wspólna deklaracja Ligi Arabskiej apelowała, aby Izrael zwolnił więźniów palestyńskich i uregulował kwestię uchodźców zgodnie z wytycznymi międzynarodowymi.

W sprawie Syrii, Iraku, Jemenu i Libii Liga Arabska apelowała o zakończenie wszelkich wojen i o wspólną walkę z terrorystami z ISIS.

Portal katarskiej Al-Jazeery bezwzględnie określił szczyt jako jałowy, albowiem uznał, że Liga nie zakończy żadnych konfliktów, a liderzy państw arabskich są w większości skompromitowani w oczach arabskiej ulicy.

źródło/jordantimes/arabnews/aljazeera

Czytaj więcej:Ponad 36% świeckich Żydów izraelskich chciałoby wyjechać na stałe za granicę – donosi portal dziennika „Jerusalem Post”