Austriacki ekspert w Poranku Wnet z Wiednia: Budowa Nord Stream II ma charakter gospodarczy, a nie polityczny

Gazociąg Północny ma też swoją „polityczną optykę”, ma duże polityczne znaczenie, ale obawy Polski wydają się przesadzone. O tym i o Pakiecie Zimowym Walter Boltz mówił dzisiaj w Poranku Wnet.

Głównym gościem Aleksandra Wierzejskiego w Poranku Wnet w Wiedniu, w piątek (12 maja) był Walter Boltz, były szef austriackiego urzędu regulacji rynku energii, obecnie ekspert think-tanku Frontier Economics. Tematem rozmowy było bezpieczeństwo energetyczne z perspektywy austriackiej z uwzględnieniem aspektów szczególnie ważnych dla Polski, a więc budowy drugiej nitki gazociągu bałtyckiego Nord Stream II oraz tzw. Pakietu Zimowego (czyli projektowanych przez Unię Europejską regulacji rynku energii, mających na celu między innymi zmniejszenie emisji dwutlenku węgla).

Zdaniem gościa Radia Wnet decyzja o budowie Gazociągu Północnego – Nord Stream II przede wszystkim ma charakter gospodarczy, a nie polityczny. Motywowana jest spadkiem importu gazu z Holandii. W tej sytuacji najkrótszą drogą sprowadzania gazu jest właśnie Nord Stream II.

Po co jednak budować nową nitkę, skoro dotychczasowe gazociągi z Rosji mają wystarczająca przepustowość? W opinii Waltera Boltza, owszem, możliwości importu z Rosji są bardo duże, biorąc pod uwagę szczególnie Ukrainę. Na stwierdzenie Aleksandra Wierzejskiego, że w Polsce budowę Nord Stream II odbieramy jako próbę obejścia Polski i Ukrainy w celu dalszego narzucania im cen zdecydowanie wyższych niż innym krajom, np. Wielkiej Brytanii, gdzie ten sam gaz sprzedawany jest taniej niż w Polsce, odpowiedział, że da się to łatwo wytłumaczyć. O niższych cenach w Wielkiej Brytanii decyduje prawo popytu i podaży – na brytyjskim rynku podaż gazu jest dużo większa niż w Polsce ze względu na dużo szersze możliwości importu, stąd jego cena jest tam dużo niższa.

Dlaczego więc my, jako Unia Europejska, zamiast importować gaz z wielu kierunków, zwiększamy import z Rosji, narażając się na praktyki monopolistyczne? Według gościa, dzisiaj cena gazu z Rosji jest najniższa. Gdyby to się w przyszłości zmieniło, będzie można sprowadzać gaz skroplony (LNG). W jego opinii, budowa Nord Stream II nie spowoduje utrwalenia przewagi Rosji na rynku europejskim, gdyż inne możliwości importu gazu nie są dziś wykorzystywane. Jeśli dojdzie do konkurencji między gazem z Rosji a gazem sprowadzonym z innych kierunków (np. gazem LNG), wygra lepsza oferta.

Jeśli jest taka dobra sytuacja konkurencyjna na rynku dostaw gazu, po co w takim razie budować kolejną nitkę gazociągu? Walter Boltz uważa, że chodzi o bezpieczeństwo i niezależność techniczną, o to, że dotychczasowa biegnie przez (niespokojną) Ukrainę, a także o to, że droga przez Bałtyk jest drogą najprostszą.

Oczywiście budowa Nord Stream II ma też swoją „polityczną optykę”,  ma duże znaczenie dla Polski, ale austriacki ekspert uważa, że obawy Polski są przesadzone – Polska także na niej skorzysta.

Gość, dwukrotnie dopytany przez prowadzącego rozmowę o to, czy wie, na co Rosja przeznacza wpływy ze sprzedaży surowców i czy widzi związek między rozbudową armii rosyjskiej a zwiększonymi wpływami z eksportu surowców, odparł, że dla producentów nie ma znaczenia, skąd pochodzi produkt („z Rosji czy z Afryki”). Zysk Rosji ze sprzedaży obecnie oceniany jest na 40%, ale spadał w ostatnich latach. Oczywiste jest, że był przeznaczany również na cele militarne. Walter Boltz sądzi („krótko mówiąc”), że Nord Stream II nie ma bezpośredniego wpływu na bezpieczeństwo Europy. Pewien związek bezpieczeństwa z importem gazu istnieje, ale jest minimalny.

Spytany w drugiej części rozmowy o ocenę projektowanych regulacji unijnych zwanych Pakietem Zimowym, gość Poranka Wnet stwierdził, że pakiet ten nie jest bezpośrednio skierowany przeciwko Polsce. Zawiera bardzo wiele punktów. Część z nich rzeczywiście dotyka Polski, ale to wynika ze specyfiki polskiego przemysłu – dużej roli węgla kamiennego i brunatnego w polskiej energetyce.

Na uwagę, że Polska będzie musiała ponieść wysokie koszty dostosowania się do nowych przepisów, Walter Boltz odpowiedział, że kluczowa jest wewnętrzna decyzja polityczna – w jaki sposób Polska chce gospodarować swoimi zasobami surowców energetycznych i czy chce zmniejszać zużycie energii. Gdyby postanowienia Pakietu Zimowego już obowiązywały, Polska zdecydowałaby się na sprowadzanie tańszej energii z Niemiec i redukowanie roli ciepłowni węglowych, zanieczyszczających środowisko i emitujących dużą ilość dwutlenku węglą, którą i tak trzeba będzie zmniejszać.

Walter Boltz twierdzi, że cena energii sprowadzonej z Niemiec w tej chwili (w ciągu ostatnich paru lat) jest o ok. 50% niższa niż cena energii wyprodukowanej w Polsce. Ceny energii dla konsumentów w Niemczech są, owszem, wyższe niż w Polsce, ale głównie z tego powodu, że podatki i opłaty obciążające cenę energii dla końcowego odbiorcy są w Niemczech dużo większe niż w Polsce. Cena „handlowa” jednostki energii w Niemczech jest ok. połowę niższa niż w Polsce.

JS

 

Profesor Bogusław Dybaś w Poranku Wnet o relacjach polsko-austriackich. Łączy nas religia, kultura, a nawet kuchnia

Czy to źle, że w Austrii żyje się spokojnie i nudno? Nie ma podstaw, żeby wypominać Austriakom rozbiorów jako niewdzięczności za uratowanie Wiednia przez Jana III Sobieskiego.

Pierwszym gościem Poranka Wnet, nadawanego z Wiednia z siedziby Instytutu Polskiego w piątek 12 maja, był historyk, prof. Bogusław Dybaś, dyrektor Stacji Naukowej w Wiedniu Polskiej Akademii Nauk, który opowiadał o różnych aspektach historycznych i współczesnych relacji polsko-austriackich.

Gdyby dzisiaj w Austrii miała zostać przywrócona monarchia, Austriacy, chcąc dokonać (w stylu polskim) elekcji w ramach żyjących członków rodu Habsburgów, mieliby do wyboru kilkaset osób. Jest też bezpośredni potomek ostatniego cesarza,  Karola I, który według tradycji byłby naturalnym dziedzicem tronu.

Jeśli chodzi o historyczne relacje polsko-austriackie, to I Rzeczpospolitej udało się „uniknąć” króla Habsburga, ale mieliśmy kilka dobrych królowych z tego rodu. Były też konflikty na tym tle, na czele z bitwą pod Byczyną w 1588 r., w której hetman Jan Zamoyski pobił wojska arcyksięcia Maksymiliana III Habsburga, pretendującego do polskiego tronu.

Relacje Rzeczpospolitej z Cesarstwem Austriackim były generalnie dobre, łączyła nas wspólna religia – katolicyzm, a także interesy polityczne – rywalizacja ze Szwedami i z Turkami, czego kulminacją była Bitwa pod Wiedniem. Pamięć o niej istnieje we współczesnej Austrii, a Jan III Sobieski pozostaje w powszechnej świadomości tym, kto uratował Wiedeń.

Pozytywnego obrazu stosunków Polski i Austrii nie psują, zdaniem profesora Dybasia, rozbiory, których „współsprawcą” było Cesarstwo. Nie można uważać Austrii za niewdzięczną, gdyż od odsieczy wiedeńskiej do rozbiorów upłynęło około sto lat, a sytuacja międzynarodowa zupełnie się zmieniła.

Wspominając związki Polski z Austrią trzeba też pamiętać, że zabór austriacki był tym, w którym Polacy mieli największe swobody kulturalne i polityczne (zwłaszcza od drugiej połowy XIX wieku), a wielu z nich pełniło najważniejsze funkcje państwowe, na czele z Kazimierzem Badenim, premierem rządu, i Agenorem Gołuchowskim, wieloletnim ministrem spraw zagranicznych Cesarstwa. Z kolei parlament austriacki na przełomie XIX i XX wieku był szkołą polityczną dla wielu polskich polityków późniejszej niepodległej Polski, z Wincentym Witosem i Ignacym Daszyńskim na czele.

Dzisiaj oba państwa mają ambicje ponadregionalne, ale raczej nie ma poważniejszych pól do konfliktów na linii Polska-Austria. Wiele nas łączy, język jest co prawda odmienny, ale są liczne kulturowe podobieństwa, katolicyzm, specyfika środkowo-europejska, kuchnia.

W Austrii żyje się bardzo spokojnie, a nawet nudno, ale czy to źle? Można korzystać z bardzo bogatych zasobów kulturalnych, będących dziedzictwem imperium habsburskiego, muzeów, opery.

JS

 

Orlen Lietuva, należący do PKN Orlen, zaopatruje 80% litewskiego rynku paliw, 75% łotewskiego i ponad 60% estońskiego

O rafinerii w Możejkach i bezpieczeństwie energetycznym w krajach bałtyckich w Poranku Wnet mówił prezes Orlen Lietuva. Sytuacja jest dobra, ale wciąż problemem są relacje z litewskimi kolejami.

W Poranku Wnet w poniedziałek (8 maja) gościł Ireneusz Fąfara, prezes zarządu Orlen Lietuva, litewskiej spółki należącej do PKN Orlen, która jest właścicielem rafinerii w Możejkach. Opowiadał Krzysztofowi Skowrońskiemu o sytuacji rafinerii i o realiach rynku paliw na Litwie i szerzej, w państwach bałtyckich.

W ostatnich dwóch latach Orlen Lietuva miał świetne wyniki finansowe, wypłacana była dywidenda. Zatem właściciel – PKN Orlen, osiąga zysk z inwestycji w Orlen Lietuva. Ireneusz Fąfara ma nadzieję, że w ten sposób zaczął się nowy etap w funkcjonowaniu rafinerii w Możejkach.

Inwestycja w Możejki była nacechowana dużym ryzykiem. Na początku były kłopoty, między innymi z dostawą ropy, gdyż spaliły się instalacje. Skutki pożaru zostały usunięte, teraz wszystko funkcjonuje dobrze i jest ciągłość zaopatrzenia w ropę.

Rafineria w Możejkach wymaga jednak ponadstandardowego zaangażowania menadżerskiego i inwestycyjnego, aby sprostać konkurencji. Rafinerie dzielą się na dwa rodzaje: morskie i lądowe. Rafineria w Możejkach nie do końca podpada pod tę klasyfikację – z punktu widzenia sprzedaży jest rafinerią morską, ale pod względem logistyki – lądową. Aby była konkurencyjna wobec innych morskich rafinerii, musi produkować taniej, tak aby zrekompensować koszt w dowożeniu przez 24 kilometry. Niestety nie ułatwia tego współpraca z litewskimi kolejami. Jednak po zmianie rządu na Litwie ton rozmów na ten temat zmienił się na lepszy. Nadal trwają negocjacje, ale można już wyciągać optymistyczne wnioski z ich przebiegu.

Ireneusz Fąfara wypowiedział się także na temat roli Możejek dla bezpieczeństwa energetycznego Litwy i państw bałtyckich. Jest to rola kluczowa. Orlen Lietuva zaopatruje prawie 80% litewskiego rynku paliw, 75% łotewskiego i ponad 60% estońskiego. Ponadto prowadzi  rezerwy paliw dla Litwy i Łotwy. Można przyjąć, że 75% rynku paliw w państwach bałtyckich to Orlen Lietuva.

Rok 2014 był bardzo zły dla całej branży rafineryjnej. Wtedy władze Orlen Lietuva mówiły nieśmiało, że będzie potrzebne czasowe ograniczenie produkcji. Wywołało to duże obawy zarówno u litewskich, jak łotewskich i estońskich polityków. Gdy w tym samym 2014 r. nastąpił kryzys na Ukrainie, Możejki stały się gwarantem jakości i terminowości dostarczania paliw także na Ukrainę (1200 km od Możejek).

Prezes Orlen Lietuva zapytany, czy czuje rosyjski oddech, powiedział, że parę lat temu próbował prowadzić rozmowy na temat remontu ropociągu, którym dawniej do Możejek była dostarczana rosyjska ropa. Rosja przerwała dostarczanie nim ropy do Możejek, podając jako przyczynę „powody techniczne”. Nie udało się jednak porozumieć i rozpocząć prac remontowych.

Gość Poranka Wnet przedstawił także wpływ rafinerii w Możejkach na litewską gospodarkę. Jest ona największym litewskim eksporterem, największym płatnikiem podatków, zatrudnia 2000 pracowników i stwarza 15-20 tys. miejsc pracy w całej gospodarce, będąc przy tym największym klientem litewskich kolei i portu w Kłajpedzie. Ogółem odpowiada za 1,5% PKB Litwy.

Orlen Lietuva ma też znaczący wpływ na stosunki polsko-litewskie. Na spotkaniach polityków polskich i litewskich zawsze pojawia się temat Możejek, a ostatnio szczególnie trudnych relacji rafinerii z litewskimi kolejami. Orlen Lietuva stara się też promować na Litwie kulturę polską, lokalnie w Możejkach i szerzej na całej Litwie, np. poprzez sponsorowanie filharmonii, ale też przez wspieranie lżejszej kultury.

JS

Polskę może otoczyć pierścień gazociągowy, sięgający aż do Bałkanów. Jest to bardzo niebezpieczne dla całego regionu

Pełnomocnik Rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej mówił o różnych aspektach bezpieczeństwa energetycznego i rynków surowców energetycznych w Polsce i krajach sąsiednich.

Krzysztof Skowroński w czasie Poranka Wnet w Płocku w poniedziałek (8 maja) rozmawiał z pełnomocnikiem rządu do spraw strategicznej infrastruktury energetycznej, Piotrem Naimskim, o bezpieczeństwie energetycznym Polski i krajów Europy Środkowej, w szczególności krajów należących do Grupy Wyszehradzkiej (Polski, Czech, Słowacji i Węgier).

Zdaniem Piotra Naimskiego, pojęcie bezpieczeństwa energetycznego Grupy Wyszehradzkiej jak najbardziej  ma sens. Chodzi w nim o bezpieczeństwo dostaw energii elektrycznej i surowców energetycznych, z których jest ona produkowana w całym regionie Europy Środkowej.

Polska na tle pozostałych krajów Grupy jest wyjątkiem, gdyż energia elektryczna produkowana jest z węgla, którego nie trzeba importować. W pozostałych krajach regionu głównym surowcem energetycznym jest gaz. Tak jest np. na Węgrzech. W dostawach gazu w całym regionie pozycję dominującą ma Gazprom. Rosja chce oczywiście ją utrzymać. Temu służy realizowany przez nią projekt Nord Stream II. Za jego pomocą  Polskę, Czechy, Słowację i Węgry ma otoczyć pierścień gazociągowy, który sięgnąć ma aż Bałkanów. Jest to bardzo niebezpieczne dla krajów regionu.

Dlatego konieczne jest różnicowanie kierunków dostaw i źródeł dostaw surowców energetycznych. W Polsce w praktyce jest już to realizowane. Działa Gazoport w Świnoujściu. Nastąpi też połączenie ze źródłami w Norwegii. To wszystko jest strategicznym projektem rządu PiS. Elementem tego jest również gazociąg z Azerbejdżanu przez Turcję i Grecję do Włoch, pod Adriatykiem. Projekty te od fazy pomysłu do realizacji czekały 12-13 lat. Gra o bezpieczeństwo energetyczne się toczy.

Drugi aspekt bezpieczeństwa energetycznego to rynek energetyczny, który w Europie ma tendencję do umiędzynaradawiania się. Związane jest to z planami Unii Europejskiej, nie zawsze zgodnymi z interesami poszczególnych państw członkowskich. Protestuje przeciwko nim nasz rząd, ale także operatorzy energetyczni w Niemczech.

Bezpieczeństwo energetyczne jest wielowymiarowym problemem, obejmuje też rafinerie i rynek paliwowy. Z zaopatrzeniem w ropę naftową jest lepiej niż gazem, gdyż rynek dostaw ropy jest naprawdę zglobalizowany. Można dla naszych rafinerii sprowadzić ropę przez Naftoport, gdyby się okazało, że nie płynie z Rosji przez rurociąg, dawniej zwany rurociągiem „Przyjaźń”.

Kolejny aspekt to wprowadzanie nowych technologii w sektorze energetycznym, wspierane przez organy Unii Europejskiej. Polityka klimatyczna UE skierowana jest przeciwko tradycyjnym technologiom, przede wszystkim węglowi kamiennemu. Jest to raczej problem pewnej ideologii i regulacji prawnych, które mają wspierać nowe sektory gospodarki. Sektory te rozwijają się dzięki dotacjom rządowym bogatych państw UE, takich jak Niemcy. To jest ekonomiczna i polityczna konkurencja, w której Polska bierze i musi brać udział.

Minister został zapytany, czy za rządów Prawa i Sprawiedliwości został rozpoczęty jakiś proces infrastrukturalny, obejmujący całą Grupę Wyszehradzką. W Polsce, Czechach, Słowacji i Węgrzech nie ma takiego wspólnego projektu. Są jednak projekty ze sobą powiązane. Istnieje interkonektor gazowy, który łączy Węgry ze Słowacją. Jest też w planach połączenie systemu gazowego polskiego i słowackiego. Będzie wtedy możliwe łatwiejsze i efektywniejsze przesyłanie gazu z Polski do Węgier i na odwrót, choć raczej gaz będzie przesyłany z Polski.

Czy cały czas będzie to rosyjski gaz? Minister odpowiada, że chodzi o to, żeby przełamywać monopol Gazpromu. Odbiór gazu będzie następować nie tylko z Gazoportu, ale też z norweskiego szelfu, z gazociągu podmorskiego z Dani i Norwegii. Będzie to ilość, wystarczająca dla Polski i wszystkich sąsiadów.

Jeśli chodzi o zaopatrzenie w gaz, to aktualnie najbardziej zaniepokojeni są Słowacy. Jeżeli zostanie zakończony Nord Stream II, a także gazociąg Opal, może zostać zatrzymany przesył gazu przez Ukrainę. Wtedy Słowacja znajdzie się na samym końcu łańcucha dostaw. Ratunkiem dla Słowacji może być interkonektor z Polską.

Piotr Naimski uważa, że bezpieczeństwo energetyczne to proces, którym trzeba się cały czas zajmować. Czy jesteśmy bezpieczni? Jego zdaniem tak, ale chcemy być bardziej bezpieczni, żeby było lepiej niż jest.

JS

Stanisław Aloszko w Poranku Wnet: Wynik Marine Le Pen jest dość dobry, zwolennicy Emmanuela Macrona są podzieleni

Schizofreniczna sytuacja Francji po wyborach – zwolennicy zwycięskiego Macrona zjednoczyli się tylko na czas wyborów, Le Pen zaś reprezentuje konkretną partię, której program realizuje w samorządach.

W poniedziałkowym Poranku  Wnet (8 maja 2016 r.) Krzysztof Skowroński rozmawiał ze Stanisławem Aloszką, przewodniczącym Federacji Polonii Francuskiej, na temat sytuacji we Francji po drugiej turze wyborów. Wszystko wskazuje, że Emmanuel Macron wygrał z Marine Le Pen.

Według rozmówcy, we Francji dominuje pogląd, że wybory są wygrane, jeśli ludzie zagłosują tak, jak należy. Tak też się teraz stało, jednak nie widać entuzjazmu stronnictwa, którego kandydat zwyciężył. Nie wygrała bowiem konkretna partia, ale zlepek stronnictw, które łączy tylko pragnienie, żeby nie nie wygrała Marine Le Pen. Tymczasem Marine Le Pen reprezentuje partię, w przeciwieństwie do Emmanuela Macrona, o którym tak naprawdę nie wiadomo, kogo reprezentuje. Już bowiem w środowiskach, które go poparły, odzywają się głosy, że pozostaną w stosunku do niego w opozycji.

Stanisław Aloszko ocenia, że wynik Marin Le Pen był dość dobry. Zagłosowało na nią 11 mln Francuzów. Staje się teraz ona najważniejszą siła opozycyjną. W nadchodzących wyborach samorządowych prawdopodobnie zajmie pierwsze miejsce.

Nowy prezydent będzie kontynuować to, co robili socjaliści, odkąd władzę objął François Mitterand. Alternatywą wobec tego jest tak naprawdę tylko jedna partia – Front Narodowy. Ma ona konkretny program, który konsekwentnie realizuje tam, gdzie może, czyli w tych samorządach, w których uczestniczy we władzy. Natomiast zwolennicy Macrona mają różne programy i stają razem tylko na chwilę w czasie wyborów. Jest to sytuacja schizofreniczna.

JS

Ryszard Czarnecki: Wybory we Francji prawdopodobnie wygra kandydat, który „plecie, co mu ślina na język przyniesie”

Europoseł PiS w Radiu Wnet ocenił wypowiedzi Emmanuela Macrona na temat Polski, jego poglądy na temat UE oraz skomentował prezydencki pomysł przeprowadzenia w Polsce referendum konstytucyjnego.

Kolejnym gościem Poranka Wnet w piątek 5 maja 2017 r. był europoseł PiS Ryszard Czarnecki. Rozmawiał z Krzysztofem Skowrońskim na temat wyborów prezydenckich we Francji oraz ich skutków dla polityki europejskiej.

Ryszard Czarnecki określił Emmanuela Macrona jako uciekiniera z obozu socjalistów. Zwrócił uwagę na to, że oficjalny kandydat socjalistów, Benoît Hamon, uzyskał najgorszy wynik w historii po II wojnie światowej – 6,5%.

Większość elektoratu woli Emmanuela Macrona, który, jak powiedział gość, „plecie, co mu ślina na język przyniesie”. Zwycięstwo Emmanuela Macrona jest więc „dość prawdopodobne”.

Na pytanie, co dla Polski może oznaczać wybór Macrona, Ryszard Czarnecki powiedział, że jeśli chodzi o relacje z Unią Europejską, to „nie najlepiej”, z NATO – jednak dobrze, z Rosją – również. Rywalka Macrona, Marine Le Pen, jest bowiem sceptyczna wobec NATO i jest zwolenniczką bliższej współpracy Francji z Rosją.

Dwie wypowiedzi Emmanuela Macrona na temat Polski Ryszard Czarnecki określił jako skandaliczne i głupie. Zauważył jednak, że interes ekonomiczny Francji wymaga tego, żeby Francja miała bliskie relacje gospodarcze z Polską.

Jaki miał więc interes polityczny, żeby takie rzeczy opowiadać na temat Polski („fatalne, niesprawiedliwe i głupie”)? Europoseł PiS jest zdania, że chciał konkurować z Marine Le Pen, która zarzucała francuskiemu rządowi i szerzej, francuskim elitom politycznym i gospodarczym, że to właśnie przez ich politykę miejsca pracy są przenoszone z Francji, między innymi do Polski. Dlatego właśnie oskarżył Polskę o nieuczciwą konkurencję podatkową. Na to eurodeputowany odpowiada, że w takim razie coś nie tak jest z polityką gospodarczą we Francji.

Ryszard Czarnecki wypowiedział się także na temat stosunku Prawa i Sprawiedliwości do Frontu Narodowego i Marine Le Pen. Jego zdaniem Jarosław Kaczyński i PiS idą własną drogą. To, że europosłowie Frontu Narodowego zawsze głosowali w Parlamencie Europejskim przeciwko rezolucjom skierowanym przeciwko Polsce, nie oznacza wcale sojuszu politycznego między PiS a FN.

Program Emmanuela Macrona to „Europa dwóch prędkości”, „filozofia europejska” i koncentracja na państwach tzw. starej Unii. Gość Poranka Wnet zauważył jednak, że kandydat partii „politycznych dzieci generała de Gaulla”, François Fillon, teoretycznie bardziej przyjazny Polsce, bo deklarujący się jako katolik i konserwatysta, też chciał „Europy dwóch prędkości”, większej roli państw starej Unii oraz zwiększania władzy kompetencji organów UE względem państw członkowskich. Z tego punktu widzenia nie byłoby więc wielkiej różnicy, czy prezydentem Francji zostałby Fillon, czy Macron. Jedyna różnica między nimi jest pewnie taka, że Angela Merkel będzie, o ile sama wygra bliskie już wybory w Niemczech, dominować nad Macronem.

Drugim istotnym tematem rozmowy była niedawna wypowiedź prezydenta na temat potrzeby przeprowadzenia referendum dotyczącego zmian w konstytucji.

Według Ryszarda Czarneckiego debata konstytucyjna jest Polsce potrzebna. Podstawą powinien być, w paru miejscach skorygowany, projekt PiS z 2010 r. Jeśli chodzi o system rządów, to Ryszard Czarnecki preferuje system kanclerski.

Żeby zmiany konstytucji przeprowadzić jeszcze w tej kadencji parlamentu, potrzebny jest kompromis z opozycją. Europoseł PiS chciałby, żeby w konstytucji zostały zapisane gwarancje socjalne dla obywateli, wynikające z zasady społecznej gospodarki rynkowej.

Jeśli chodzi o sam pomysł referendum, to Ryszard Czarnecki przypomniał, że w ostatnim czasie przeprowadzane referenda konstytucyjne w państwach Unii Europejskiej (np. we Włoszech) doprowadziły do upadku rządów.

Ryszard Czarnecki powiedział też zakupił już najnowszy numer „Kuriera Wnet”.

JS

Eryk Mistewicz: Liczyłem, że Marine Le Pen wykorzysta debatę, żeby pokazać, że nie jest diabłem, i pozyskać wyborców

Zdaniem gościa Poranka Wnet w debacie prezydenckiej we Francji lepiej wypadł Emmanuel Macron. Spodziewa się, że większość Francuzów zagłosuje na niego tylko dlatego, żeby nie wygrała Marine Le Pen.

 

W piątkowym Poranku Wnet Krzysztof Skowroński rozmawiał z Erykiem Mistewiczem, specjalistą od marketingu politycznego, aktualnie obserwującym wybory prezydenckie we Francji. Tematem rozmowy była debata kandydatów – Emmanuela Macrona i Marine Le Pen – przed drugą turą wyborów.

Gość Poranka powiedział, że wszyscy Francuzi, z którymi rozmawia, głównie z kręgów nieładnie nazywanych burżuazją, będą głosować na Emmanuela Macrona, tylko dlatego, żeby Marine Le Pen nie wygrała wyborów. Uważają, że jest ona zagrożeniem dla Republiki.

Eryk Mistewicz ocenił też – jako osoba zawodowo zajmująca się wizerunkiem polityków – to, jak kandydaci wypadli w debacie. Negatywnie zaskoczyła go Marine Le Pen, która nie wypadła dobrze w porównaniu ze znakomicie przygotowanym Emmanuelem Macronem.

Spodziewał się, że kandydatka Frontu Narodowego wykorzysta debatę, żeby pokazać, że „nie jest diabłem”, aby przekonać do siebie umiarkowanych wyborców. Na socjalistów i tak nie ma co liczyć, ponieważ, jak powiedział ,”socjalista i tak zagłosuje na socjalistę”. Marine Le Pen potraktowała według niego debatę jako kolejne wystąpienie wiecowe i dobrze się do niej nie przygotowała. Została już za to skrytykowana w prasie przez jej ojca Jean-Marie Le Pena („Dostała lanie od tatusia”).

Eryka Mistewicza zdziwił też niski poziom oglądalności debaty – oglądało ją jedynie 16 milionów Francuzów. Być może był to wynik tego, że z debatą „konkurował” mecz Ligi Mistrzów, a może tego, że większość Francuzów już wie, na kogo zagłosuje albo że odda głos „biały” (na nikogo).

JS