„Aż dotąd doszedł Bóg” / homilia abpa Marka Jędraszewskiego na Mszy św. pasterskiej celebrowanej w Katedrze na Wawelu

Wszystko to dokonało się poprzez człowieczą kruchość, którą owej cudownej betlejemskiej nocy przyjął na siebie i w którą niejako się przyodział Boski Logos, Odwieczne Słowo.

„Zmieszały się chwila i wieczność,/ kropla morze objęła –/ opada cisza słoneczna/ w głębię tego zalewu”. Karol Wojtyła, Pieśń o Bogu ukrytym.

Przedziwne i niepojęte zmieszanie się chwili i wieczności. „Pełnia czasu”, o której pisał św. Paweł Apostoł w Liście do Galatów. W niej „zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty” (por. Ga 4, 4). Moment zesłania Syna oznaczał równocześnie chwilę zstąpienia na świat Najwyższej Światłości (por. J 8, 12; 12, 46). W ten sposób spełniła się, ogłoszona kilka wieków wcześniej, zapowiedź proroka Izajasza: „Naród kroczący w ciemnościach ujrzał światłość wielką; nad mieszkańcami kraju mroków światło zabłysło” (Iz 9, 1).

„Zmieszały się chwila i wieczność…”.

Ogarniając długie dzieje ludzkości, potrafimy wskazać ów rok, w którym nastała pełnia czasu, to znaczy określić to, kiedy spełniła się mesjańska zapowiedź proroków – gdy na świat zstąpiła Światłość i gdy chwila zmieszała się z wiecznością. Biorąc pod uwagę dane, jakie w swoich Ewangeliach przekazali nam święty Mateusz i święty Łukasz, historycy są nawet w stanie skorygować błąd mnicha Dionizjusza Mniejszego, który erę „od narodzenia Chrystusa” – Anno Domini – zaczął liczyć od 753 roku ab Urbe condita – „od założenia Rzymu” – przez legendarnego Romulusa. Dzięki nim wiemy, że Chrystus narodził się cztery lata wcześniej.

Nie znamy natomiast dokładnej, dziennej daty owej cudownej betlejemskiej nocy, podczas której przebywający na polu pasterze, trzymający nocną straż nad swoim stadem, zostali oświeceni chwałą Pańską (por. Łk 2, 8-9). Dlatego też antyczna tradycja chrześcijańska to, co nieznane – czyli datę dzienną narodzin Pana Jezusa – zastąpiła tym, co było znane z astronomii: dniem 25 grudnia, czyli pierwszym dniem, kiedy swój zwycięski bieg zaczyna światłość pokonująca ciemności nocy. Dzień zimowego przesilenia, dies solis invicti – „dzień niezwyciężonego słońca” – stał się dniem świętowania Narodzenia Bożego Syna.

To wszystko potrafimy pojąć. Jest to wymiar chwili, mierzonej ludzkim czasem. W nim się przecież rodzimy, przemijamy i odchodzimy. Ale jak pojąć to, że nie dająca się objąć ludzkim rozumem Boża wieczność weszła w chwilę człowieka, co więcej: z nią się zmieszała? Jak zrozumieć to, że Jednorodzony Syn Boży, o którym w Credo nicejsko-konstantynopolitańskim mówimy, że z Ojca jest zrodzony przed wszystkimi wiekami, że jest Bogiem z Boga, Światłością ze Światłości, Bogiem prawdziwym z Boga prawdziwego, Zrodzonym a nie stworzonym, współistotnym Ojcu, i przez Którego „wszystko się stało”, „dla nas ludzi i dla naszego zbawienia zstąpił z nieba, za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy i stał się człowiekiem”? Tego naprawdę pojąć nie można. Dlatego też, wypowiadając te słowa Credo w dzisiejsze Święto Narodzenia Pańskiego, jednocześnie klękamy przez tą niezmierzoną Tajemnicą.

„Zmieszały się chwila i wieczność,/ kropla morze objęła…”.

Czyż kropla jest w stanie objąć morze? Czyż nie roztopi się w jego odmętach i nie zniknie, czyż nie utraci na zawsze swej odrębności i wyjątkowości? Tak, właśnie tak jest z każdą kroplą wody spotykającą się z morską tonią. Przestanie istnieć jako kropla, zatraci swój kształt i smak. Tymczasem tej świętej, betlejemskiej nocy dokonał się cud Wcielenia. Jego tajemnica polega na tym, że spotkanie się Bożej wieczności z człowieczą chwilą było tak niezwykłym zmieszaniem się obydwóch porządków – boskiego i ludzkiego –  że to kropla objęła morze. To ona nadała morzu niezwykły smak. Przestało być ono okrutnym i wrogim żywiołem. Zostało przeniknięte boskim kształtem. Jak pisał Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis, „W tym zbawczym wydarzeniu dzieje człowieka w Bożym planie miłości osiągnęły swój zenit. Bóg wszedł w te dzieje, stał się – jako człowiek – ich podmiotem, jednym z miliardów, a równocześnie Jedynym! Ukształtował przez swe Wcielenie ten wymiar ludzkiego bytowania, jaki zamierzył nadać człowiekowi od początku. Ukształtował w sposób definitywny, ostateczny – w sposób Sobie tylko właściwy, stosowny dla swej odwiecznej Miłości i Miłosierdzia, z całą Boską wolnością – a równocześnie z tą szczodrobliwością, która pozwala nam wobec grzechu pierworodnego i wobec całej historii grzechów ludzkości, wobec manowców ludzkiego umysłu, woli i serca, powtarzać z podziwem te słowa: <<O szczęśliwa wino, któraś zasłużyła mieć takiego i tak potężnego Odkupiciela!>>” (RH, 1). Jak bowiem nieustannie głosi bożonarodzeniowa liturgia, Syn Boży stał się człowiekiem właśnie po to, aby ludzie mogli się stać synami Bożymi. W ten sposób Odwieczny Bóg, zsyłając nam Swego Syna, otwarł zamknięte przez grzech Adama bramy wieczności.

Wszystko to dokonało się poprzez człowieczą kruchość, którą owej cudownej betlejemskiej nocy przyjął na siebie i w którą niejako się przyodział Boski Logos, Odwieczne Słowo. Kruchość człowieczego istnienia objęła sobą Jednorodzonego Bożego Syna, kropla ziemskiego bytu zamknęła w sobie bezkres morza. Tak się stało. Tak się stało, bowiem ponad wszystkie miary czasu i wieczności, ponad wszystko, co jest w stanie swym rozumem ogarnąć człowiek, ponad wszystko, co jest udziałem aniołów w niebie, ponad to wszystko większa jest miłość Boga, który powołał nas do istnienia i który – mimo naszych grzechów i upadków – pragnie naszego szczęścia na wieczność całą. Rozważając tę tajemnicę, św. Grzegorz z Nazjanzu, jeden z najwybitniejszych teologów starożytnego Wschodu, pisał: „Czemuż tak wielki nadmiar dobroci? Czemuż owe tajemne względem mnie zamiary? Zostałem niegdyś stworzony na obraz Boga, ale tego obrazu nie ustrzegłem. On przyjmuje takie ciało, jak moje, aby obrazowi przynieść zbawienie, a ciału nieśmiertelność. Nawiązuje z nami wspólnotę nową, o ileż bardziej godną podziwu od pierwszej. Taki był Boży plan zbawienia, że człowiek miał być uświęcony przez wejście Boga w ludzką rzeczywistość, by On sam nas wybawił, mocą swoją pokonując tego, który nami władał, i za pośrednictwem Syna znów nas doprowadził do siebie. A Syn czyni to ku chwale Ojca, któremu, jak to widać, jest we wszystkim posłuszny”.

„Zmieszały się chwila i wieczność,/ kropla morze objęła… Aż dotąd doszedł Bóg i zatrzymał się krok od nicości,/ tak blisko naszych oczu”.

„Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony; Ogień krzepnie, blask ciemnieje, Ma granice nieskończony”. Jak może się rodzić wieczny Bóg, jak moc może drżeć ze strachu, jak Pan niebios i ziemi może leżeć w żłóbku pozbawiony odzienia, jak ogień może stawać się lodem, światło stawać się ciemnością, a nieskończoność mieć swoje granice? Może – bo „Bóg jest Miłością” (1 J 4, 8b), a dla Miłości nie ma nic niemożliwego (por. Łk 1, 37). Nie ma więc nic niemożliwego dla miłości Boga, który kocha człowieka. To dlatego „Bóg porzucił szczęście swoje. Wszedł między lud ukochany, dzieląc z nim trudy i znoje”.

Trudy i znoje Syna Bożego zaczęły się już od chwili, kiedy Maryja „porodziła swego pierworodnego Syna, owinęła Go w pieluszki i położyła w żłobie, gdyż nie było dla nich miejsca w gospodzie” (Łk 2, 7). Nie było domu – była jedynie pasterska grota; nie było łóżeczka, był tylko żłób, gdzie zwierzęta znajdowały dla siebie pokarm. Ale ponieważ dla Miłości nie ma żadnych granic, to właśnie Ona przenikała ciepłem swej błogosławionej obecności znajdujących się w betlejemskiej grocie ludzi – Maryję, Józefa, pasterzy. Przemieniała, wzruszała i zachwycała. Ten zachwyt odnajdujemy w naszych cudownych polskich kolędach i pastorałkach. To wzruszenie odkrywamy również w dalszych wersach Pieśni o Bogu ukrytym: „Uwielbiam cię, siano wonne, bo nie znajduję w tobie/ dumy dojrzałych kłosów./ Uwielbiam cię, siano wonne, któreś tuliło w sobie/ Dziecinę bosą”.

„Zmieszały się chwila i wieczność,/ kropla morze objęła –/ opada cisza słoneczna/ w głębię tego zalewu”.

Nie jest możliwe to uwielbienie bez wiary. Nie jest możliwe to uwielbienie bez miłości, która z wiary wypływa. Nie jest możliwe właściwe przeżycie Świąt Bożego Narodzenia bez naszej wiary i miłości. Jeśli one naprawdę nas przenikają, odpowiadamy głębią swego człowieczeństwa na miłość Boga, który dla nas stał się Człowiekiem. Wtedy to bowiem urzeczywistniamy sobą to, co pisał św. Paweł Apostoł w Liście do Tytusa: „Ukazała się bowiem łaska Boga, która niesie zbawienie wszystkim ludziom i poucza nas, abyśmy wyrzekłszy się bezbożności i żądz światowych, rozumnie i sprawiedliwie, i pobożnie żyli na tym świecie, oczekując błogosławionej nadziei i objawienia się chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Jezusa Chrystusa, który wydał samego siebie za nas, aby odkupić nas od wszelkiej nieprawości i oczyścić sobie lud wybrany na własność, gorliwy w spełnianiu dobrych uczynków” (Tt 2, 11-14).

Żyć rozumnie, sprawiedliwie i pobożnie… Być gorliwym w spełnianiu dobrych uczynków… Oto odpowiedź, jaką dajemy Bogu, na Jego nieogarnione przez nasz umysł, a zarazem przejmujące i budzące wzruszenie nachylenie się nad nami.

Stał się Człowiekiem – Bratem każdego i każdej z nas. Ustanowił więzy niewyobrażalnego wprost braterstwa, w którym trwamy dzięki mocy Jego nieskończonej miłości. Czujemy delikatny uścisk Jego bliskości. „Zamknięty w takim uścisku – pisał Karol Wojtyła w Pieśni o Bogu ukrytym – jakby muśnięcie po twarzy,/ po którym zapada zdziwienie i cisza, cisza bez słowa,/ która nic nie pojmuje, niczego nie równoważy –/ w tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga”.

Tej świętej nocy, która jest przedłużeniem cudownej nocy betlejemskiej, z największą czcią klękamy przed Tajemnicą, Kroplą, Dzieciną. „Cicha noc, święta noc/ Pokój niesie ludziom wszem./ A u żłóbka Matka Święta,/ Czuwa sama uśmiechnięta,/ Nad Dzieciątka snem…”.

Najświętsza Panienko, daj nam tak czuwać i trwać…

Abp Marek Jędraszewski

Komentarze