Czy warto umierać za Gdańsk? Albo czy istnienie Ukrainy jest warunkiem istnienia wolnej Polski? / Mariusz Cysewski

Najkorzystniejsze zmiany – narodotwórcze i państwowotwórcze – przewiduję dla tożsamości narodowej; oto bowiem dzisiejszy model patriotyzmu stadionowo-fejsbukowego zastąpi inny: wojenno-gotowościowy.

Przez media przetoczyła się fala komentarzy wywołanych wypowiedzią Jana Parysa 9 grudnia w klubie Ronina, polityka ważnego dla kształtowania polityki zagranicznej rządu (w tym jego polityki wschodniej) o tym, że istnienie Ukrainy nie jest warunkiem istnienia wolnej Polski. Wypowiedź oczywiście wyrwano z kontekstu i jej sens – jak i sens całości – jest odwrotny od tego, jaki jej przypisuje propagandowy przekaz (jej pełny zapis filmowy dostępny jest na YouTube); z drugiej jednak strony, z powodów zasadniczych trudno mnie, patriocie wielkiej Rzeczypospolitej, popierać polityka podtrzymującego dyskurs, w którym groby żołnierzy UPA w Polsce to już nawet nie „pomniki” ale… „tablice” (tak!).

Powiedział jednak Parys wiele rzeczy słusznych, choć w stylu publicystycznym, ze szczerością brutalną i nie unikając ujęć kontrowersyjnych, którymi łatwo manipulować – choćby właśnie to, że istnienie Ukrainy nie jest warunkiem istnienia wolnej Polski. Bo w rzeczy samej nie jest.

Do wypowiedzi Jana Parysa będziemy wracać. Ja jednak skupię się na sprawie w niej podstawowej. Oto powiada on, że polska polityka poparcia dla Ukrainy musi być zgodna z interesem państwa polskiego i że zatem nie jest bezwarunkowa ani bezkrytyczna i że taki właśnie jest prawdziwy sens tzw. doktryny Giedroycia. Słusznie. Polityka poparcia Ukrainy nie jest bezwarunkowa ani bezkrytyczna i musi być zgodna z interesem Polski.

Kluczowe jest tu pojęcie „interes państwa polskiego”. Na spotkaniu w klubie Ronina nikt o to nie pytał, a Jan Parys być może odpowiedź ma za oczywistą – ale nie wyjaśnia on, jak pojęcie to rozumie. A przynajmniej nie wyjaśnia wprost. Zastanówmy się więc, jak możemy rozumieć pojęcie „interes państwa polskiego” – w kontekście polityki wschodniej i szczególnie w związku z polskim poparciem dla Ukrainy.

Interesy państw realizują się na wielu płaszczyznach: związanych z demografią, gospodarką, podatkami, handlem zagranicznym i Bóg wie czym jeszcze. Interesem każdego państwa podstawowym, od którego zależy samo istnienie państwa, jest bezpieczeństwo państwa. Pomyślnie realizowany interes bezpieczeństwa państwa pozwala chronić życie obywateli, unikać wojen, zaborów, okupacji itd.

Ewentualny – choć mało dziś prawdopodobny – podbój Ukrainy przez Rosję w rzeczy samej nie oznacza zniknięcia z mapy wolnej Polski. Bezpieczeństwo Polski jest większe (powiedzmy) niż bezpieczeństwo Ukrainy; choćby przez to, że Polska jest państwem członkowskim NATO i UE. W wymiarze wojskowym pierwszoplanowa dla bezpieczeństwa wojskowego Polski jest nie Ukraina, a Białoruś, i tak już teraz przez Rosję de facto okupowana.

Pójdę dalej niż Parys i powiem nawet, że ewentualny i na szczęście mało prawdopodobny podbój całej Ukrainy przez Rosję może prowadzić do wzrostu bezpieczeństwa Polski, o ile doprowadzi do skądinąd i tak pożądanych zmian w polityce bezpieczeństwa Polski i NATO.

W końcu bezpieczeństwo Polski będzie większe, gdy Amerykanie przebazują do Polski na stałe kilka dywizji pancernych i zmechanizowanych i większość lotnictwa z obecnych baz w Niemczech; gdy rząd polski jako rząd państwa zagrożonego i frontowego będzie mógł kupować latające i strzelające zabawki na warunkach preferencyjnych (np. izraelskich); gdy Niemcy poczną dystansować się od Rosji i postawią na politykę zbrojeń; i tak dalej.

Naturalnie po ewentualnym upadku Ukrainy przede wszystkim rząd polski będzie musiał postawić na zbrojenia, podnosząc budżet MON, powiedzmy, z 2 do 2,5 procent. 3 procent? 4 procent?… Zależne to będzie od oceny stopnia zagrożenia. Konieczne stanie się też sprofilowanie inwestycji państwa tak, by były co najmniej zbieżne z wymogami obronności.

Polityka zagraniczna Polski podobnie może utracić wiele z obecnej względnej swobody manewru, w większym niż dzisiaj stopniu realizując interesy amerykańskie i niemieckie w zamian za poparcie obu tych państw dla polskiego wysiłku obronnego.

Mam nadzieję, że zmieniłaby się i polityka wewnętrzna bezpieczeństwa i w jej ramach bilet w jedną stronę do Rosji wreszcie otrzymaliby fundatorzy i autorzy rozmaitych pokątnych portalików typu Nowy Ekran czy kresy.ru, jak i „sekta” księdza Isakowicza-Zaleskiego czy najbardziej prorosyjskich odłamów Ruchu Narodowego. Najbardziej korzystne zmiany – narodotwórcze i państwowotwórcze – przewiduję dla tożsamości narodowej; oto bowiem dzisiejszy model patriotyzmu stadionowo-fejsbukowego zastąpi inny: wojenno-gotowościowy powiedzmy. Żołnierski. Jedyny prawdziwy…

Czy wszystkie te zmiany Polsce się opłacają?

A przecież nie jest to żadna – nawet najbardziej skomplikowana – kalkulacja biznesowa, bowiem są Wielkie Niewiadome. Nie wiemy mianowicie, czy drastycznie większy wysiłek na rzecz obrony kraju wystarczy, by od Polski odsunąć perspektywę agresji Rosji, a tym bardziej, jak mógłby przebiegać ewentualny konflikt, jakie byłyby tego konfliktu koszty, a nade wszystko – jaki byłby jego wynik końcowy.

Część tych kosztów dziś ponosi Ukraina.

Naturalnie wszystkie zmiany w polityce bezpieczeństwa polskiego państwa, jakże pożądane nawet bez agresji rosyjskiej przeciw Ukrainie, koniec końców mogą nie nastąpić, mimo jej upadku – i bal na Titaniku trwać będzie nadal, jak trwa i dziś.

Zatem prawdą jest, że istnienie Ukrainy nie jest warunkiem istnienia wolnej Polski.

Podobnie warunkiem istnienia wolnej Polski nie było w roku 1938 istnienie Czechosłowacji.

Podbój całej Ukrainy mam dziś za mało prawdopodobny. Ale w roku 1939 większość społeczeństw – bo nie lepiej zorientowane kręgi rządowe – też była święcie przekonana, że do kolejnej wojny nie dojdzie, skoro pierwsza była tak nieskuteczna, nieopłacalna, krwawa. Nawet już po wybuchu wojny, w roku 1939 i 1940, Francuzi nie chcieli „umierać za Gdańsk” – nie pojmując, że w rzeczywistości wojna dla nich toczy się nie o Gdańsk, a Paryż.

I w tym sensie poparcie dla Ukrainy – siłą rzeczy nie bezkrytyczne – to poparcie dla Polski.

A „Kijów, Warszawa” to „wspólna sprawa”.

Mariusz Cysewski

Komentarze