Zapad 2017, czyli Rosja ćwiczy scenariusz ataku na kraje NATO. Wysoka gotowość bojowa armii rosyjskiej

Czy manewry Zapad 2017 mogą stanowić zagrożenie dla Polski i państw bałtyckich? Wojskowi i eksperci do spraw bezpieczeństwa komentują rosyjsko-białoruskie ćwiczenia militarne.

[related id=37031]Rosyjsko-białoruskie manewry Zapad 2017 mają się odbyć w dniach 14-20 września. Według oficjalnych danych w ćwiczeniach ma uczestniczyć 12,7 tys. wojskowych, w tym 3 tys. z Rosji; zaangażowanych zostanie 700 jednostek sprzętu wojskowego. Zdaniem ekspertów uczestników manewrów może być jednak znacznie więcej – nawet 100 tys. żołnierzy.

„Prowokacja? Putin nie podjął jeszcze decyzji”

„Manewry Zapad 20117 będą zapewne próbą straszenia Zachodu i mobilizacji społecznej wewnątrz Rosji” – komentuje natomiast publicysta prezes Ośrodka Analiz Strategicznych Witold Jurasz. Dodał, że Polska musi zachować spokój i konsekwentnie budować relacje regionalne. Ekspert uważa, że zarówno w oficjalnych komunikatach, jak i w mediach brak jest pewnych informacji o manewrach Zapad 2017.

„Nie wiadomo ani tego, ilu ludzi i żołnierzy weźmie udział w manewrach, ani tego, czy Rosja zdecyduje się przy okazji manewrów na prowokacje w stosunku do państw NATO, czy też ograniczy się tylko do manewrów. Nie sposób tego przewidzieć i nie wiedzą tego również agencje wywiadowcze, ponieważ decyzji o tym, co będzie miało miejsce, nie podjął zapewne jeszcze Władimir Putin” – wyliczył Jurasz.

Jego zdaniem „cechą polityki zagranicznej Rosji jest to, że Moskwa zawsze równocześnie realizuje kilka równoległych scenariuszy i żonglując nimi, łatwo uzyskuje przewagę polityczną nad Zachodem, który reaguje znacznie wolniej, bo każda decyzja wymaga ustaleń w państwach członkowskich oraz – na dalszym etapie – pomiędzy państwami członkowskimi”. „Już samo to – bez analizy manewrów, oznacza, że Zachód musi uprościć procedury reagowania na działania Rosji, np. przekazując prawo do podejmowania decyzji dowódcom wojskowym” – mówił publicysta.

Według Jurasza jest wątpliwe, by Rosja zdecydowała się zaatakować którekolwiek z państw bałtyckich czy Polskę, jednak „trzeba przyjąć, że o ile politycznie jest to skrajnie mało prawdopodobne, o tyle z militarnego punktu widzenia jest to możliwe”.

„NATO jest oczywiście wielokrotnie silniejsze od Rosji, ale problemem jest wysoka gotowość bojowa armii rosyjskiej, która od kilku lat regularnie bierze udział w niezapowiadanych uprzednio manewrach. Sporo zainwestowano też w jednostki powietrzno-desantowe, co czyni Rosję zdolną do przerzutu sił na sporą odległość, a to oznacza, że Moskwa może dokonać ataku w sposób zaskakujący, niekoniecznie mobilizując siły na granicy potencjalnego przeciwnika” – wskazał Jurasz.

Jak zaznacza publicysta, Rosja „ćwiczy taktykę jądrowej eskalacji w celu deeskalacji, chociaż formalnie nie używa takiego określenia”. „Oznacza to użycie taktycznej broni jądrowej w stosunku do nieposiadającego broni atomowej państwa członkowskiego NATO, a przez to wywołanie efektu psychologicznego – zmuszenie mocarstw nuklearnych NATO do zakończenia konfliktu bez uderzenia na siły rosyjskie, do zaakceptowania skutków rosyjskiej agresji” – wyjaśnia.

Według eksperta obecna sytuacja potwierdza zasadność dyslokacji sił sojuszniczych w państwach bałtyckich i w Polsce tak, by ewentualnie atak na którekolwiek z państw oznaczał natychmiastowe starcie z całym NATO. „Z naszego punktu widzenia kluczowe jest jednak to, żeby ta obecność przekształciła się w istnienie stałych baz na terenie państw bałtyckich i Polski. Formuła rotacyjnej, ale ciągłej obecności sił NATO de facto oznacza stałą obecność, ale zostawia furtkę do zmiany tego korzystnego dla nas stanu rzeczy” – podkreśla Jurasz.

Twierdzi, iż jest mało prawdopodobne, że koncentracja sprzętu może zostać użyta dla zwiększenia napięcia albo zastraszenia Kijowa uderzeniem z kierunku białoruskiego.

„Linia frontu na Ukrainie jest znacznie oddalona od styku granic Rosji, Ukrainy i Białorusi. Atak z terytorium Białorusi miałby sens tylko wtedy, gdyby Rosja zdecydowała się na uderzenie bezpośrednio na Kijów – nic na to jednak nie wskazuje, a ponadto wymagałoby to zaangażowania sił znacznie poważniejszych od tych, które przypuszczalnie mają wziąć udział w manewrach Zapad 2017” – zaznacza publicysta.

Jednym z rozważanych przez ekspertów scenariuszy jest to, że armia Federacji Rosyjskiej może pozostać na Białorusi.

„Jest to oczywiście ryzyko, ale tu z kolei można zakładać, że stopień kontroli Aleksandra Łukaszenki nad armią i służbami specjalnymi jest większy niż to, z czym mieliśmy do czynienia na Ukrainie, gdzie na początkowym etapie wojny służby specjalne w znacznym stopniu stanęły po stronie Rosji. W tym sensie system dyktatorski na Białorusi jest paradoksalnie korzystny dla jej suwerenności” – uważa Jurasz.

Jego zdaniem „manewry Zapad 2017 będą zapewne próbą straszenia Zachodu i mobilizacji społecznej wewnątrz Rosji”.

„Polska musi w tej sytuacji zachować spokój, konsekwentnie budować relacje regionalne, ale też pamiętać, że nie licząc Stanów Zjednoczonych, trzon sił NATO skierowanych do Polski i krajów bałtyckich to siły państw będących równocześnie członkami UE. Walcząc więc o swoje interesy i wchodząc w spór tam, gdzie to konieczne, warto też więc nie otwierać frontów tam, gdzie nie jest to konieczne. Jedność Zachodu może czasem uderzać w nas, gdy usiłuje się przeforsować niekorzystne dla nas zapisy polityki klimatycznej, ale tam, gdzie mowa o bezpieczeństwie, ta jedność jest naszą gwarancją bezpieczeństwa właśnie” – podsumował publicysta.

„Rosja od dziesięcioleci kieruje się własną przewrotną logiką”

„Nie sądzę, by w najbliższych dniach stało się coś złego” – ocenił dla PAP rosyjsko-białoruskie ćwiczenia Zapad 2017 dr Rafał Brzeski, ekspert ds. bezpieczeństwa. Dodał, że co innego straszenie i wywieranie nacisku, zwłaszcza na tych, którzy nie chcą podporządkować się linii Moskwy.

Dr Rafał Brzeski, specjalista w dziedzinie wojny informacyjnej, służb specjalnych i terroryzmu, mówił PAP o scenariuszu manewrów Zapad ’17 podanym w zeszłym tygodniu przez ministerstwo obrony Białorusi.

[related id=36974]”Przewiduje on atak ze strony trzech wyimaginowanych państewek: Wejsznorii, Besbarii i Lubenii. Państwa te podejmują próbę destabilizacji Białorusi przez wywołanie konfliktu wewnętrznego. Udaje im się zdobyć teren, na którym proklamują powstanie nowego państwa. Zgodnie ze scenariuszem separatystów wspiera militarnie Zachód, w domyśle NATO. Zagrożonej rozpadem Białorusi rusza z pomocą wojskową Rosja. Sądząc z opublikowanej mapy ćwiczeń, fikcyjna Wejsznoria leży na ziemiach Białorusi, Besbaria na Litwie, a Lubenia na terenie Polski, a więc nas to zdecydowanie dotyczy. Scenariusz zakłada, że wydarzenia te rozgrywają się na terenie Grodzieńszczyny i północnej Witebszczyzny, czyli w regionach zamieszkałych przez mniejszość polską” – powiedział dr Rafał Brzeski.

Jak zaznaczył rozmówca PAP, „pozornie taki scenariusz manewrów jest niezgodny z logiką, bo trudno sobie wyobrazić, żeby trzy małe państewka zaatakowały dużą Białoruś i zagroziły potężnej Rosji”.

„Jednak Rosja od dziesięcioleci kieruje się własną przewrotną logiką. Scenariusz staje się logiczny przy założeniu, że jest ćwiczona nie tyle obrona Białorusi i Rosji przed zagrożeniem ze strony separatystów wspieranych przez małe państewka, ale rosyjski atak na te państewka i reagowanie Moskwy na różne potencjalne warianty obrony swoich ziem przez Wejsznorię, Besbarię i Lubenię” – zaznaczył dr Brzeski.

Dr Brzeski podkreślił, że plan ćwiczeń jest zgodny z aktualną doktryną wojenną Federacji Rosyjskiej. Moskwa uważa za zagrożenie dla jej bezpieczeństwa powstanie państw graniczących z Federacją Rosyjską, których rządy prowadzą politykę niezgodną z interesami Kremla.

„Aktualna doktryna wojenna Rosji poszerza strefę jej wpływów i wprowadza zasadę ograniczonej suwerenności państw ościennych, które powinny bezwzględnie respektować interesy Rosji. Wedle doktryny priorytetem działań rosyjskich sił zbrojnych, zwłaszcza wojsk walki informacyjnej, jest obrona świata rosyjskiego. Przez to pojęcie rozumieją w Moskwie nie tylko rodaków, lecz także emigrantów, ich potomków, obcokrajowców mówiących po rosyjsku, studentów i wykładowców języka rosyjskiego oraz wszystkich, którzy szczerze interesują się Rosją i jej przyszłością” – przybliża dr Brzeski.

Ekspert zauważył, że rosyjski atak na Gruzję w 2008 roku nastąpił po manewrach na Kaukazie, mimo że ćwiczenia były oficjalnie zakończone. Z kolei, manewry w 2014 roku wykorzystano do rozpoczęcia aneksji Krymu.

„Nie sądzę, żeby w najbliższych dniach stało się coś złego, ponieważ każda konfrontacja, a tym bardziej konflikt na terenie północno-wschodniej Europy są niesłychanie groźne, ryzykowne i potencjalnie nie do opanowania. Co innego straszenie i wywieranie nacisku, zwłaszcza na tych niepokornych, którzy nie chcą podporządkować się linii Moskwy. To straszenie będzie jednym z elementów wywierania długotrwałej presji i tworzenia wewnątrz tych krajów klimatu przyzwolenia na odbudowę utraconego imperium Kremla. My jesteśmy 'za miedzą’ i reagujemy czujniej niż Zachód, który już przywykł do rosyjskich manewrów i powoli akceptuje rosyjską strefę wpływów” – zaznaczył dr Brzeski.

Według rozmówcy PAP, jeżeli jakakolwiek prowokacja została zaplanowana, to najbardziej prawdopodobną datą jej przeprowadzenia będzie 17 września. „Taka rocznica byłaby bardzo silnym sygnałem dla Polski: przestańcie być samodzielni, podporządkujcie się nam” – powiedział dr Brzeski.

 

PAP/MoRo

Komentarze