Dzień 20. z 80/ Nowogrodziec na Dolnym Śląsku/ Rozmowa z Bronisławą Kowalczyk, reemigrantką z byłej Jugosławii

W Bośni, gdzie mieszkała ich rodzina, ogłoszono, że polski rząd chce po wojnie zasiedlić Polakami tereny poniemieckie. W Polsce wszyscy dostali domy i ziemię w zamian za te, które pozostawili.

Nowogrodziec jest stolicą 15-tysięcznej gminy na Dolnym Śląsku w powiecie bolesławieckim, 17 km od Bolesławca, 40 km od Zgorzelca. Leży nad górską rzeką Kwisą; przebiega tamtędy wiele szlaków turystycznych.

Tak jak wiele miejscowości na Dolnym Śląsku, Nowogrodziec jest zamieszkany przez repatriantów i reemigrantów z różnych stron. Jedną z takich osób jest pani Bronisława Kowalczyk, która jako czteroletnie dziecko przyjechała ze swoimi rodzicami z ówczesnej Jugosławii, by osiedlić się na Ziemiach Odzyskanych.

Pani Bronisława przypomina sobie, że jej rodzice zdecydowali się wyjechać do Polski, ponieważ czuli się Polakami, a w Bośni, gdzie mieszkała ich rodzina, ogłoszono, że polski rząd chce po wojnie zasiedlić Polakami tereny poniemieckie. Ludzie cieszyli się, że będą mieszkać w Polsce.

Z tamtego czasu pamięta, jak jeszcze niemal zimą trzeba było wyprowadzać bydło z zabudowań, zostawiać ziemię i domy, wsiadać do pociągu. Z podróży przypomina sobie postój w Pradze czeskiej, smak zupy, jaką im tam podano, i chleba, w którym było dużo kminku.

W Polsce wszyscy dostali domy i ziemię w zamian za te, które pozostawili w Bośni. Tylko ziemi nie przydzielano więcej niż 7 ha, żeby nie sprzyjać obszarnictwu.

Mimo że przyjechali do komunistycznej Polski, pani Kowalczyk pamięta, że w pobliskim Tomaszowie był ksiądz. Do tej pory śpiewa pieśni, jakich się nauczyła wtedy w kościele – zna je lepiej niż te nowsze.

Po latach repatriację wspomina dobrze. Jak mówi: „choć biednieńko zawsze było, kasza i krowy, przeżyło się”.

Na Dolnym Śląsku osiedlali się ludzie ze wszystkich stron dawnej Polski: zza Buga, z Galicji, także wiele rodzin z ówczesnej Jugosławii. Jak zapamiętała pani Kowalczyk, większość przybyszów ze Wschodu mówiła po ukraińsku; nawet ci z Bośni mówili tym językiem. Początkowo postrzegali siebie nawzajem jako obcych; mówili o tych innych: Serby, Zabugańce. Powstawały między nimi konflikty. Potem to się zmieniło.

Mąż pani Bronisławy przyjechał do Polski jako dziecko, wcześniej nawet nie wiedział, że jest Polakiem. Nic o Polsce nie wiedział, jadąc, dopytywał się, czy w Polsce są gołębie. Potem hodował gołębie i króliki. Nie ukończył szkoły, bo wówczas dyskryminowano wszystkich, którzy przyjechali z Jugosławii. To był czas najostrzejszego konfliktu Stalina z Tito, który, jak mówi pani Bronisława – „nie chciał do Stalina w gości, bo mówił, że nie ma rakiji na prezent”.[related id=29273]

Z powodu tego konfliktu przybysze z Jugosławii nie mieli też szans na dobrą pracę – najwyżej na budowie lub w lesie.

Teść pani Kowalczyk był piekarzem. Przejął poniemiecką piekarnię z 1870 roku, w której pani Bronisława mieszka do dziś. Przez dwa i pół roku wiodło im się bardzo dobrze, potem jednak nadszedł czas, kiedy ciągłe tzw. domiary zniszczyły prywatne przedsiębiorstwa. „Ale dom pozostał” – cieszy się pani Bronisława.

Dzisiaj pamiątką po tym, z jak wielu stron Europy przybyli do Nowogrodźca jego mieszkańcy, jest folklorystyczny zespół „Gościszowianki” prowadzony przez Małgorzatę Potocką. Składa się on z chóru i kapeli. Zespół śpiewa pieśni nie tylko polskie, ale i bośniackie.

Całej rozmowy z panią Bronisławą Kowalczyk można wysłuchać tutaj.

MS

Komentarze