Afera reprywatyzacyjna/zeznanie świadka: „Była grupa ludzi, która traktowała reprywatyzację biznesowo”

W warszawskim ratuszu miało istnieć swego rodzaju nieformalne ciało, zespół koordynujący sprawy reprywatyzacji, podejmujący decyzje. Bardzo duża była siła oddziaływania tzw. handlarzy roszczeń.

Krzysztof Śledziewski – były urzędnik stołecznego ratusza – był w poniedziałek pierwszym świadkiem komisji. Zeznawał w sprawie dotyczącej nieruchomości przy Twardej 8 i 10. W efekcie reprywatyzacji z działki na Śródmieściu, musiało przenieść się (na Mokotów) jedno ze stołecznych gimnazjów. Przyznał, że pozostaje w sporze sądowym z władzami miasta po tym, jak został zwolniony z ratusza, od którego żąda odszkodowania.

Podczas przesłuchania powiedział, że 90 procent decyzji reprywatyzacyjnych w ratuszu było wydawanych dla prawowitych spadkobierców ludzi, którzy np. zginęli w Katyniu lub byli represjonowani w czasach PRL,”ale była też grupa ludzi, która traktowała reprywatyzację biznesowo”. Wiedzieć mieli o tym wszyscy, którzy widzieli dokumenty.

[related id=”2980″]

„Tzw. góra, w naszym [tj. urzędników] przekonaniu – prezydent i zastępcy – wymagała wydawania ok. 300 decyzji reprywatyzacyjnych rocznie”. Każdy urzędnik miał  przygotować dwie decyzje zwrotowe w miesiącu, przy czym nigdy nie osiągnięto tego poziomu. Polecania te były wydawane ustnie lub mailowo.

Decyzje reprywatyzacyjne zapadały na poziomie szefa Biura Gospodarki Nieruchomości lub prezydent miasta. Pełnomocnictwa do wydawania decyzji reprywatyzacyjnych mieli wicedyrektorzy BGN. Świadek twierdził, że nie zna przypadku, by decyzje takie podpisywała osobiście prezydent Gronkiewicz-Waltz lub wiceprezydent. Zaznaczył jednak, że prezydent przez pewien okres – między 2010, a 2014 r. – osobiście nadzorowała BGN.

Krzysztof Śledziewski spotkał się z co najmniej jedną sytuacją, w której prezydent Warszawy życzyła sobie zmiany decyzji BGN. Chodzi o nieruchomość u zbiegu al. Solidarności i Towarowej w Warszawie, co do której Hanna Gronkiewicz-Waltz miała wyrazić niezadowolenie, że Biuro wydało decyzję odmowną. Według tego, co świadek wie z z drugiej ręki, dyrektor BGN miał usłyszeć od prezydent Warszawy: „zawiodłam się na panu”.

W czasie drugiej kadencji prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz miała sobie zażyczyć, żeby skserowano dla niej akta, dotyczące kamienicy przy ul. Noakowskiego 16. Prawa do części tej nieruchomości uzyskała jej rodzina.

Wykonanie decyzji o wydaniu nieruchomości należało do kierownik Gertrudy Jakubczyk-Furman (odmówiła zeznań przed komisją, za co została ukarana 3 tys. zł grzywny) oraz do jednego z upoważnionych radców prawnych ratusza. Według niego „w sprawach wątpliwych pani kierownik na pewno radziła się wyżej, nie wiem, dyrektora czy może jeszcze wyżej”.

Według Krzysztofa Śledziewskiego, przełożeni „niejednokrotnie zwracali w celu dokonania korekt projekty decyzji”, ale takie korekty nie zmieniały istoty decyzji, bo jej treść już na początku oznajmiała urzędnikom naczelniczka Gertruda Jakubczyk-Furman. [related id=”2234″ side=”left”]

W ratuszu istniało swego rodzaju nieformalne ciało, zespół koordynujący sprawy reprywatyzacji, podejmujący decyzje. Zapytany przez szefa komisji Patryka Jakiego, czy to „układ”, odparł, że to zbyt daleko posunięte określenie.

Świadek zeznał też, że częstym gościem w urzędzie był Maciej Marcinkowski (przez media nazwany „handlarzem roszczeń”, przed komisję wezwany w związku z reprywatyzacją nieruchomości Twarda 8/12). Miał się denerwować, gdy coś szło nie po jego myśli.

Miał twierdzić, że nie ma problemu, aby w razie potrzeby wyłożyć kilkadziesiąt tysięcy zł dla prasy. „Mówił, że gdyby chciał, to by został dyrektorem biura w mieście”. Zdaniem Krzysztofa Śledziewskiego, „na pewno jego zachowanie w urzędzie było inne niż innych stron”.

– Wiadomo, że siła oddziaływania wszelkiego rodzaju handlarzy roszczeń była w mojej ocenie dużo silniejsza na urząd niż pojedynczego, dajmy na to, Kowalskiego, Lewandowskiego czy Nowaka – stwierdził świadek.

Według niego, Twarda 8 i 10 to był jedyny przypadek, że przed wydaniem decyzji reprywatyzacyjnej Rada Warszawy przeniosła szkołę w inne miejsce. Miasto musiało posiadać wiedzę, że w sprawie występują nieznani spadkobiercy, ale nie było żadnych opinii prawnych w tej sprawie.

„Ratusz woli zwracać niż wypłacać odszkodowanie” – taka zasada miała obowiązywać w BGN. Jej wykonanie po 2010 r. „ruszyło szerszą falą”.

Odpowiadając na jedno z pytań, Śledziewski oświadczył, że nie otrzymywał od przełożonych informacji, by „miasto podejmowało efektywne działania celem obrony majątku miasta”.

Po tym, gdy w ręce wiceszefa BGN trafiła jedna z reprywatyzowanych nieruchomości, wszyscy pracownicy biura zostali zobowiązani do złożenia oświadczenia, czy mają jakieś roszczenia do nieruchomości.

Szeregowi pracownicy BGN przejmowali się losem wyrzucanych lokatorów z przejętych kamienic. „Mówiliśmy im, że mogą zaskarżać decyzję nowych właścicieli; oni z tego czasem korzystali”. [related id=”26179″]

Według świadka, w całej sprawie miasto mogło zrobić dużo więcej niż zrobiło.

Posiedzenie komisji rozpoczął spór z pełnomocnikiem Macieja Marcinkowskiego, mecenasem Markiem Gromelskim. Oświadczył on, że jego klient deklaruje wolę współpracy z komisją weryfikacyjną ds. reprywatyzacji, ale obaj uważają, że komisja działa wbrew konstytucji i narusza zasadę trójpodziału władzy, a te okoliczności będą w przyszłości podawać w wątpliwość jej rozstrzygnięcia.

Według mec. Gromelskiego istnieje też „daleko idąca wątpliwość” dotycząca sytuacją prawnej jego klienta, który jest jednocześnie podejrzanym w śledztwie w sprawie tzw. dzikiej reprywatyzacji oraz stroną przed komisją. – Ten stan prawny jest stanem nie do zniesienia dla podstawowych praw pana Marcinkowskiego. Jego status podejrzanego w śledztwie ogranicza lub eliminuje większość lub wszystkie jego prawa. Jako podejrzany jest zobowiązany do zachowania tajemnicy śledztwa – i zarówno on, jak i ja jako jego obrońca nie wiemy, jaki jest zakres tej tajemnicy i czy on jej nie naruszy – stwierdził Gromelski.

Szef komisji Patryk Jaki nie zgodził się z tymi argumentami. Mec. Gromelski wniósł o wyłączenie z poniedziałkowych obrad Jakiego, bo – jak uzasadniał – w tendencyjny sposób prowadzi on obrady. Wniosek został oddalony.

Na poniedziałkowe posiedzenie komisji nie stawił się nikt w imieniu Miasta Stołecznego Warszawy jako reprezentanta Skarbu Państwa, będącego stroną postępowania administracyjnego toczącego się przed komisją.

Po zakończeniu przesłuchania pierwszego świadka Patryk Jaki ocenił, że pokazało ono, dlaczego prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz tak bardzo boi się stawić przed komisją. – Pani prezydent wiele razy mówiła, że nic nie wiedziała o tych sytuacjach, a dziś się okazuje, że już pierwszy urzędnik mówi, że nie tyle wiedziała, ile nawet ingerowała. To jest szokujące. To pokazuje, że komisja ma sens – powiedział minister dziennikarzom w przerwie prac komisji.

Zapytany, czy prezydent Warszawy będzie doprowadzona siłą przed komisję, odparł, że „raczej nie”.

PAP/JS

Komentarze