Pierwszą historią opowiedzianą dzisiaj przez Pawła Bobołowicza, naszego korespondenta na Ukrainie, była niemiła przygoda polskich fotoreporterów, którzy zgodnie z obowiązującą na Ukrainie procedurą zwrócili się do odpowiednich służb o akredytację niezbędną, aby móc przebywać w strefie tzw. operacji antyterrorystycznej, czyli na terenie, gdzie toczą się działania wojskowe między Ukrainą i Rosją. Akredytację takową można odebrać w Kijowie albo w Kramatorsku. Dziennikarze poprosili o pomoc Pawła Bobołowicza, ponieważ po wstępnej weryfikacji przez Służbę Bezpieczeństwa Ukrainy, nie mogli skontaktować się ukraińskim ministerstwem obrony, które wydaje dokumenty.
– Udało mi się dodzwonić. Zacząłem rozmawiać z panią, która zajmuje się akredytacjami i dowiedziałem, że nie ma możliwości, żeby takie akredytacje odebrać w Kijowie, ponieważ zepsuła się drukarka – opowiadał Paweł Bobołowicz.
Paweł Bobołowicz, odesłany w związku z tym do placówki w Kramatorsku, starał się z nią skontaktować, również bezskutecznie: – Opisałem tę sytuację na Facebooku i rozwiązała się, ale dopiero po interwencji rzecznika tzw. administracji wojskowej w obwodzie donieckim.
Okazało się, że problem psującej się drukarki jest dość częsty i dotyka również dziennikarzy ukraińskich. Prawdopodobnie jest to pretekst, żeby nie dopuszczać dziennikarzy na tereny, gdzie toczą się walki, lub nieoficjalny sposób regulowania ich liczby w tych miejscach.
Drugim opisanym problemem są kolejki na granicy Polski z Ukrainą. W czasie pokonywania granicy w kierunku Polski, na kontrolę polskich służb granicznych czeka się nawet dziesięć godzin: – Mówimy o autobusach rejsowych. Ta granica po prostu nie może tak wyglądać.
– Najczęściej te autobusy stoją i czekają na kontrolę. Sama kontrola trwa około 15-20 minut i przebiega ostatnio w bardzo miłej atmosferze. Skąd ten czas oczekiwania na granicy, pozostaje niezrozumiałe – kontynuował.
Zapraszamy do wysłuchania komentarza Pawła Bobołowicza.
WJB