O Jedwabne, O Jedwabne – reportaż z uroczystości rocznicowych niemieckich mordów Żydów w Jedwabnem na Podlasiu

Ciepłe lipcowe popołudnie. Wychodzę z automobilu po żmudnej trasie z Warszawy przez Łomżę do Jedwabnego i napełniam płuca zdrowym wiejskim powietrzem. –

Przepraszam, że tu tak śmierdzi, ale Duńczycy postawili tutaj wielką fermę świń i nie da się oddychać – tłumaczyła gospodyni, skąd wziął się zwierzęcy odór, nie mający nic wspólnego ze „wsią spokojną, wsią wesołą”. No cóż, mieszczucha można łatwo oszukać, a nietutejszy z marszu nie wejdzie w sieć lokalnych układów, relacji i miejscową nieufną duszę. Tym bardziej, że ta ziemia od wieków jest zasiedziała przez dumną szlachtę zagrodową, która nie szczędziła swych synów i ofiar dla Ojczyzny. Tak było za cara, który próbował zredukować polską szlachtę, lecz w Łomżyńskiem okazało się to niewykonalne inaczej niż przez stryczek czy kibitkę.

We Wrześniu drugiego dnia kampanii Niemcy zajęli miasteczko, które w październiku przekazali Sowietom w ramach korekty paktu Ribbentrop-Mołotow, i nad Jedwabnem zawisło jarzmo czerwonej niewoli. Jednak już wiosną 1940 roku w okolicy powstał oddział polskiej partyzantki zmagającej się w beznadziejnej sytuacji (wszak oficjalnej wojny z Sowietem nie było) z okupantem, co NKWD wykorzystało do eliminacji lokalnej elity – która, zdaniem Grossa, mogłaby powstrzymać motłoch przed pogromem. Oczywiście Gross marginalizuje drażliwy temat okupacji sowieckiej w Łomżyńskiem, jak i na terenach wschodniej Polski. Dlaczego? Czyżby jawna kolaboracja części Żydów z najeźdźcą była przyczyną pogromów latem 1941 roku w pasie od Bałtyku do Morza Czarnego zajętym przez Sowietów w latach 1939–1940? Sławetny reportaż telewizyjny Agnieszki Arnold wskazywał jednak inne źródło zła – była to endecja, a przecież w nieodległym Drozdowie w styczniu 1939 roku umarł Roman Dmowski – przypominał narrator programu. Wiadomo, że są środowiska żydowskie, które nigdy nie darują Dmowskiemu tego, że ich przechytrzył i zdobył bardzo wiele dla Polski na salonach światowych. Dodatkowo myśl Dmowskiego – mniej romantyzmu, więcej pozytywizmu i niech Polacy zdominują przestrzeń gospodarczą w swoim kraju – była sprzeczna z żywotnymi żydowskimi interesami, które przedwojenni otwarcie nazywali jako „pasożytnicze” na polskim organizmie narodowym. A jak Żydzi przyjęli powstawanie Polski i jej wojny o granicę? Zdecydowanie wrogo! Zarówno w Wilnie, Białymstoku, jak i we Lwowie miejscowi Żydzi przyłączali się do oddziałów bolszewickich/litewskich/ukraińskich, ponieważ wiedzieli, że w tych młodych organizmach pozbawionych rodzimej inteligencji to oni będą tą niezbędną warstwą kierowniczą, co byłoby utrudnione w Polsce. I to właśnie sympatie narodowe, a nie jawna kolaboracja Żydów z bolszewikami miała doprowadzić do pogromu 10 lipca, powtarzają zgodnie Gross i Arnold.
Po zakwaterowaniu w pokoju nad jedynym okolicznym barem, poznaję autora książki „O Jedwabne, Jedwabne”, Tadeusza Mocarskiego. Mocarski, syn tej ziemi, urodził się już po zagładzie miejscowych Żydów, ale zebrał relacje rodzinne i miał talent oraz odwagę cywilną, żeby to opublikować, a o jego pracy prof. Chodakiewicz wyraził się, że jest najlepszą pozycją nienaukową o Jedwabnem. – Kluczową postacią dla wydarzeń z 10 lipca jest Karol Badroń, żandarm za okupacji niemieckiej. Badroń, co ciekawe, przyjechał w te okolice w 1935 roku ze Śląska Cieszyńskiego za pracą. I to już jest poważny znak zapytania, albowiem kto przyjeżdża z bogatego i uprzemysłowionego Śląska na biedę podlaską z żoną i pięciorgiem dzieci – zastanawia się pisarz. – Przed wojną on tu się kręcił po okolicy i naprawiał różne rzeczy – głównie zegarki, ponieważ nie było tu wiele mechaniki, praca była raczej oparta na sile mięśni a nie technologii. No i Badroń tak się kręcił po okolicy, ale dopiero wojna zweryfikowała, dlaczego on tu się sprowadził i dlaczego kursował na linii Jedwabne–Wizna, pod którą wiosną 1939 zaczęto robić fortyfikacje. Proszę pamiętać, że to była okolica nadgraniczna, do Prus tu jest kilka wiorst, a przez Wizne prowadzi trasa na Brześć – kluczowy punkt strategiczny. Czy informacje zebrane przez Badronia przydały się Guderianowi, który początkowo bezskutecznie, z furią szturmował Wizne we Wrześniu? Nie wiem, ale historia przypisała Badroniowi inną rolę.

(…)
Najsłynniejsze w świecie podlaskie miasteczko budzi się w niedzielny poranek do życia. Mieszkańcy, świątecznie odziani, bez zainteresowania obserwują przejeżdżające przez rynek samochody ekip największych telewizji w kraju, udając się do kościoła na mszę. Do tego kościoła, który za okupacji sowieckiej miejscowy żydowski komunistyczny element chciał przerobić na publiczny wychodek i wypróżniali się nań.Jak wspominali świadkowie tych czasów, Żydzi na ulicach krzyczeli, drwiąc: „wasza Polska zdechła i nigdy jej nie będzie!”, albo: „chcieliście Polski bez Żydów, to macie Żydów bez Polski!”. Feralnego 10 lipca, zdaniem duetu Gross i Arnold, drzwi kościoła były zamknięte dla Żydów, a i interwencje u biskupa łomżyńskiego okazały się nieskuteczne. Jerzy Robert Nowak w swojej książce „100 kłamstw Grossa o żydowskich Sąsiadach i Jedwabnem” z oburzeniem nazywa kłamstwem rzekomą bezczynność hierarchii kościelnej. Zachowały się listy biskupa z apelami do władz niemieckich o zostawienie Żydów, a miejscowy proboszcz Kebliński wstawiał się u Niemców za Żydami, aż rozwścieczeni najeźdźcy zagrozili mu śmiercią. Byłby to drugi z rzędu jedwabieński proboszcz zamordowany przez okupantów, albowiem poprzedni, ks. Marian Szumowski, został rozstrzelany przez NKWD w Mińsku – przypomina publicysta w swojej książce, która wyszła w niskim nakładzie, bez promocji i bez tłumaczeń na języki obce.
Po drugiej mszy porannej ksiądz proboszcz Jerzy Dembiński zatrzymał wiernych. Jest petycja o ponowną ekshumację ofiar pogromu niemieckiego. – Apeluję do was, abyście ją podpisywali. Jest mi wstyd za was, że do tej pory nie podpisaliście i że ktoś spoza naszej gminy bardziej dba o nasz interes niż my sami. A przecież bycie Polakiem to obowiązki, tym bardziej należy wymagać od katolika, aby żył w prawdzie – mocne słowa proboszcza zmobilizowały wiernych do składania podpisów, a ja, słysząc je, oniemiałem z zachwytu. Szkoda, że ambona jest tak rzadko wykorzystywana do przekazów prostych, wyrazistych i tak pożytecznych. Następnie okrążyłem raz jeszcze placyk, już zagospodarowywany przez miejscowy element. – No bo co tu robić? Pracy nie ma, jak jest, to za grosze, a i tak wolą posprowadzać Ukraińców – marudzą moi rozmówcy na placyku.

(…)
Kręciłem się wokół miejsca, które niby ma odgradzać obelisk, ale w potocznej narracji ma oddawać wielkość stodoły, w której rzekomo Polacy spalili 1600 Żydów. Oczywiście gołym okiem widać absurd tego oskarżenia – stodoła tej wielkości nie mogła należeć do zwykłego chłopa, a ile benzyny trzeba by było zużyć, żeby to podpalić. Poza tym 1600 osób zostało zagnanych na śmierć przez… 20 (skazanych przez władzę ludową, z tego tylko 1 wyrok śmierci) nieuzbrojonych w broń palną zbirów? Główny odpowiedzialny, Karol Bardoń, volksdeutsch, agent niemiecki, choć ułaskawiony przez Bieruta, zmarł w nie do końca wyjaśnionych okolicznościach w łomżyńskim więzieniu.
Pod jednym z narożników usiadł świadek historii. – My uciekalim z Wizny, bo całe miasto Niemcy spalili w trakcie walki z Sowietami – mówi opalony starszy jegomość z mocnym hebrajskim akcentem. – Na drodze tu, do Jedwabnego, powiedzieli nam, żebyśmy tam nie szli, bo tam palą Żydów. Kto ich palił, czy Polacy czy Niemcy ? – rozkłada ręce z niewiedzy. – Kiedy pierwszy raz tutaj wróciłem? Kiedyście przegnali komunistów – mówi z nieukrywaną radością wesoły staruszek. Opowieść tłumaczyła dla szwedzkich reportażystów z hebrajskiego na angielski córka jegomościa. – Tutaj jest miejsce, w którym Polacy zamordowali 1600 Żydów. Oczywiście byli też dobrzy Polacy, którzy ratowali nas – relacjonowała, jej zdaniem prawdę, przed kamerą.

Komentarze